Oto i ostatni rozdział Oliwera.
Jeśli ktoś czuje niedosyt, to przypominam, że w ebooku (który można zakupić tutaj) znajduje się dodatkowy, bardzo długi rozdział 17 i epilog, zamykający całą historię dziwnego Okularnika oraz Wiktora-malkontenta.
Zaglądajcie jeszcze na bloga, już niedługo opublikuję fragment najnowszego tekstu, który wiosną będziecie mogli zdobyć w formie książki.
No i oczywiście może w międzyczasie znajdę też czas na McDonald ;)
Trzymajcie się!
Kłótnia i jej zażegnywanie
Droga
do domu minęła nam bez większych ekscesów, oczywiście gdyby nie
liczyć ciągłych spojrzeń na siebie, przez które raz moglibyśmy
stracić życie. No dobra, nie stracilibyśmy, bo droga była pusta i
lekkie zboczenie na drugi pas nie kwalifikowało się do momentów,
kiedy śmierć patrzy ludziom w oczy (w szczególności, że
przekroczył linię zaledwie jednym kołem), ale i tak nie mogłem
nie opieprzyć Oliwera.
Zaparkowaliśmy
tuż pod domem, pamiętając jednocześnie o tym, żeby nie zastawić
ojcu wyjazdu z garażu. Można więc jasno stwierdzić, że działanie
marihuany powoli opuszczało nasze ciała.
–
Kładziemy
się grzecznie do łóżka – zastrzegłem, kiedy stałem pod
drzwiami i przeszukiwałem kieszenie. Była już dwudziesta druga,
trochę więc zabawiliśmy w tym lesie i oczywiście, jak to w takich
momentach bywa, nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z upływającego
czasu. – Nie mam już sił na nic.
Spojrzenie,
jakim obdarzył mnie Oliwer, powaliłoby każdego zwierzoluba na
kolana. Dokładnie tak patrzy Prezes, kiedy ma nadzieję, że
sypniemy mu coś dobrego do miski. Całe szczęście, że ja zwierząt
nie lubiłem, więc wielkie, proszące oczka nie zrobiły na mnie
najmniejszego wrażenia.
– Nie
– powtórzyłem. – Dupa mnie boli. – Dodałem, posyłając mu
jeszcze pełne wyrzutu spojrzenie, na co Oliwer tylko westchnął
ciężko, jak zwykle nie paląc się do odpowiedzi. A mógłby
chociaż przeprosić, drań jeden. Sam sobie w tyłek nic nie
wsadzałem.
Otworzyłem
drzwi i gdy tylko przekroczyliśmy próg, na schodach dosłownie
mignął nam puchaty, koci ogon. Prezes, jak to miał w zwyczaju, na
widok Oliwera ulotnił się najszybciej jak to możliwe, prychając
jeszcze pod nosem z niezadowoleniem.
–
Naprawdę
cię lubi – rzuciłem i pokiwałem głową z uznaniem.
– Dla
kotołaków podobno śmierdzimy, więc może dla nich też –
odpowiedział tak poważnie, jak się tylko dało, a mnie na moment
wryło w ziemię.
Kotołaki.
Super.
– A
dla myszołaków?
– Nie
bądź głupi – skarcił mnie, pochylając się jednocześnie, żeby
rozwiązać buty. – Coś takiego przecież nie istnieje.
Uniosłem
brew, patrząc na niego pobłażliwie i jednocześnie notując sobie
w myślach, że kotołaki, owszem, istniały, a myszołaki to już
totalna abstrakcja, która nie miała prawa egzystować. Wszystko
logiczne, prawda?
Przeszliśmy
przez ciemny przedpokój, rodzice musieli już dawno spać, gdyż w
domu nie paliło się żadne światło, a u podnóża schodów stały
równo ułożone kapcie. Mama dostawała szału, kiedy wchodziło się
w nich na górę, więc wszyscy potulnie ściągaliśmy je, żeby nie
skalać dywanów na piętrze swoimi niegodziwymi podeszwami papci.
– Chcesz
się jeszcze umyć? – zapytałem półszeptem, gdy staliśmy pod
moimi drzwiami. Oliwer kiwnął głową, więc zamiast wejść do
mojego pokoju, zajrzałem do łazienki. – Dam ci ręcznik, umyj
się, a później przyjdź do mnie. Wytrzasnę coś do spania. –
Zająłem się nim niczym najlepszy gospodarz pod słońcem, którym
przecież zawsze byłem.
Oliwer,
jak to Oliwer, nie odpowiedział zbyt wylewnie, tylko poczekał, aż
mu przekażę ręcznik i podam szczoteczkę, którą jeszcze niedawno
niemal codziennie mył u nas zęby podczas swojej rekonwalescencji, a
następnie ulotnię się z pomieszczenia. Od razu poszedłem do
siebie i gdy tylko stanąłem w progu, ucieszyłem się, że nie
wpuściłem tu Oliwera.
Kilka
godzin temu miałem przecież poważny dylemat, co założyć na
siebie, żeby nie wyglądać jak idiota na obiedzie w domu rodzinnym
mojego wilkołaczego chłopaka. Nic więc dziwnego, że podłogę
zdobiły teraz ubrania, które uznałem za niepasujące. Nie myśląc
wiele, szybko zacząłem sprzątać.
Wilkołak
czy nie, Oliwer może mieć też jakieś poczucie estetyki, prawda? A
już tak od samego początku pozwolić na doklejenie sobie łatki
bałaganiarza? Nie, nie. Jak w każdym porządnym związku, niech
takie brudy wyjdą po jakimś czasie.
Oliwer
wszedł do pomieszczenia, a ja właśnie kończyłem ścielić łóżko.
–
Znalazłem
spodnie dresowe, mogą być dla ciebie nieco za długie, ale... – W
tym momencie odwróciłem się do niego przodem i mnie zamurowało. W
progu stał Oliwer. Nagi. Zamrugałem, przez chwilę chłonąc widok
jego idealnie wyrzeźbionego ciała, kiedy zrozumiałem, że ten
debil paradował po moim domu tak, jak go matka natura stworzyła.
Jeszcze brakowało, żeby Alicji zachciało się siku, czy czegoś w
tym stylu!
Momentalnie
doskoczyłem do drzwi i przez pośpiech, nie zapanowałem nad
łoskotem, jaki towarzyszył przy ich zamykaniu. Moi rodzice mieli ze
mną naprawdę przekichane.
– Co
ty robisz? – syknąłem i jakby na przekór swoim słowom, omiotłem
jego sylwetkę dokładnym spojrzeniem.
– Kąpałem
się – powiedział, kierując na mnie swoje spojrzenie z kategorii
„ale o co chodzi?”. Musiałem odetchnąć ciężko i odsunąć
się na stosowną odległość, gdyż w tamtej chwili nie mogłem
zaufać własnemu ciału. Najchętniej przyciągnąłbym Oliwera do
siebie, a później...
– Idę
się kąpać – rzuciłem szybko, wybiegając na korytarz i znów
trzaskając drzwiami. Jak Boga nie kocham, gdybym miał kiedyś
dzieci (co jest raczej mało prawdopodobne) oraz gdyby były tak samo
niewdzięczne jak ja, sprzedałbym je na organy.
W
mgnieniu oka znalazłem się w łazience, a ledwie chwilę później
– pod prysznicem. Od razu puściłem zimną wodę, żeby jakoś
okiełznać szalejące myśli, którym nawet nie pomagał wciąż
bolący tyłek. Oliwer kiedyś naprawdę doprowadzi mnie do zawału.
Czy wszystkie wilkołaki w jego wieku były tak cholernie seksowne?
Nie
wiem ile tak stałem pod prysznicem, ale wyszedłem z kabiny dopiero,
kiedy całe podniecenie ze mnie opadło i wtedy zauważyłem, że nie
zabrałem ze sobą piżamy. Świetnie. Na Oliwera nakrzyczałem, a
sam zaraz będę świecił golizną. Nie mając więc innego wyboru,
owinąłem się ręcznikiem i wróciłem do pokoju, w którym już od
progu powitało mnie uważne zielone spojrzenie.
Oliwer
siedział na łóżku, a ja szybko zarejestrowałem, że miał na
tyłku spodnie, które mu dałem. Teoretycznie mogłem więc
odetchnąć z ulgą i nie martwiąc się o nic, sięgnąć do szafy
po ciuchy do spania. Praktycznie jednak nie miał koszulki, a jego
nagi tors był równie rozpraszający, co nagi tyłek.
Jeżeli
ten wieczór był zapowiedzią katuszy, jakie będę przeżywać
przez kolejne miesiące naszego związku, już wiedziałem, że mogę
tego nie wytrzymać. Jak nic wykituję w końcu na zawał od tego
ciągłego wysokiego ciśnienia, serwowanego mi przez słodko
nieświadomego Oliwera.
Starając
się nie zerkać w stronę Oliwera (co w sumie nie miało większego
sensu, w końcu zaraz i tak znajdę się z nim w łóżku, a wtedy
walka ze sobą rozpocznie się na nowo), złapałem za piżamę, żeby
po chwili w naprawdę ekspresowym tempie ją na siebie nałożyć.
Udawałem jednocześnie, że wcale nie widzę tego uważnego wzoku,
którym mierzył mnie Oliwer, upuściłem na moment ręcznik i przez
– dosłownie – ułamki sekund świeciłem mu przed oczami gołym
tyłkiem. Zapewne obwisłym i niezbyt apetycznym, ale Oliwer, jak już
przekonałem się nie raz, oceniał mnie innymi kategoriami. Gdy
podszedłem do łóżka, jasno mogłem odczytać jego emocje – i z
pewnością żadną z nich nie było obrzydzenie. Podobało mu się
to, co widział, a ja wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
– Gotowy
do spania? – zapytałem, udając, że nie ruszają mnie te jego
maślane oczka. Kiwnął głową i przesunął się w głąb łóżka.
Teraz
dopiero rozpocznie się walka ze samym sobą, pomyślałem jeszcze
nim zgasiłem światło, po czym położyłem się tuż obok
Oliwiera. Ciepło jego ciała i fakt, że leżał obok bez pieprzonej
koszulki (jak mogłem mu jej nie dać?!) niczego nie ułatwiał.
– Wiktor?
– Cichy głos Oliwera przebił się przez nocną ciszę.
– Hmm?
– odmruknąłem, leżąc sztywno na wznak, wpatrując się w
zaciemniony sufit i myśląc jednocześnie o największych
obrzydliwościach tego świata.
– Nie
zrobiliśmy jeszcze prezentacji – stwierdził, a ja poczułem się
tak, jakbym szedł ulicą i ni stąd, ni zowąd wyrósłby przede mną
słup, w który przypieprzyłbym czołem.
–
Naprawdę
myślisz teraz o takich rzeczach? – prychnąłem, momentalnie
markotniejąc. To ja, do cholery, wyobrażam sobie ogromnego pieprza
z włosami mojej wychowawczyni z podstawówki, bylebym tylko trzymał
rączki przy sobie, kiedy on ma w głowie pedalskie przemyślenia
Platona? Cholera, żeby to jeszcze był ktoś, kto nie umarł tysiące
lat temu, wtedy chociaż miałbym prawo być zazdrosny!
– Mhm,
bo to przecież na wtorek – przypomniał, na co ja westchnąłem
sfrustrowany.
– Okej,
to zrobimy jutro – odpowiedziałem, odwracając się do niego
plecami. – A teraz śpij, jutro wykłady – przypomniałem mu
jeszcze, okrywając się kołdrą. Wiedziałem jednak, że szybko nie
zasnę. Oliwer nie dość, że grzał jak piec, to jeszcze zaczął
się wiercić. Przewracał się to na wznak, to na plecy, żeby zaraz
usiąść, poczekać chwilę i znów się położyć. Wytrzymałem
kilkanaście minut, jednak gdy poziom mojej irytacji dosięgnął
stanu krytycznego, nie wytrzymałem.
– Możesz
leżeć spokojnie? – fuknąłem, samemu podnosząc się do siadu i
gromiąc go spojrzeniem.
Zielone
oczy jak zwykle lśniły w ciemności i jak zwykle nie mogłem
oderwać od nich spojrzenia. Przez moment nawet pożałowałem, że
tak go okrzyczałem.
– No
bo... – zaczął Oliwer, siadając naprzeciwko mnie.
– No
bo? – ponagliłem, zakładając ręce na piersi.
Oliwer
odetchnął ciężko. Jeszcze przez moment wiercił się na miejscu,
aż wreszcie zamarł, żeby znów wlepić we mnie swoje zielone
ślepia. Byłem pewny, że nawet w nocy mógł mnie dojrzeć o wiele
lepiej, niż ja jego.
–
Naprawdę
cię boli? – wypalił, a ja uniosłem brwi. Oliwer jak zawsze
całkowicie mnie rozbroił. Miałem ochotę parsknąć śmiechem i
pocałować go jednocześnie.
– No...
boli – przyznałem, uznając, że nie będę kłamać.
– A
gdybyśmy tak... inaczej? – zapytał, przysuwając się do mnie
blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Czułem ciepły oddech owiewający
moje usta, a gorąco bijące od jego ciała zaczęło stawać się
nieznośne.
– Jak...
inaczej? – Sam już powoli traciłem opanowanie. To przecież
niemożliwe, żeby para dwudziestoletnich gejów trzymała rączki
przy sobie, kiedy spała w jednym łóżku. A przynajmniej tak to
sobie tłumaczyłem, gdy Oliwer w końcu mnie pocałował. Zrobił to
całkowicie po Oliwerowemu: mocno, chaotycznie, ale przy tym tak
cholernie zmysłowo, że mógłbym dojść od samego całowania się.
Wylądowałem
na łóżku i nawet nie zdziwiłem się, kiedy znów byłem nagi. Tym
razem jednak musiałem pamiętać o niewyrażaniu aprobaty głosem.
Dzików może i w promilu najbliższych metrów nie było, jednak
mama i tata mogliby się nieco zdziwić, jeśli nie wystraszyć.
***
Obudziłem
się, czując ogarniające mnie rozkoszne ciepło i nieznane do tej
pory poczucie bezpieczeństwa. Świat mógłby się w tamtym momencie
walić i palić, a ja i tak nawet bym się tym nie przejął, bo
miałem wrażenie, że uścisk szerokich ramion obroni mnie przed
całym złem. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i przycisnąłem
bardziej nos do rozgrzanej skóry, pachnącej lasem.
– Musimy
wstawać – padło tuż nad moim uchem, na co odpowiedziałem tylko
cierpiętniczym jękiem. Jak Oliwer mógł być takim bezdusznym
dupkiem, każąc mi podnieść rozleniwione cztery litery? W
szczególności, że poza łóżkiem było tak zimno. – Wiktor,
naprawdę musimy wstawać. Mamy wykłady – przypomniał, całkowicie
wyrywając mnie już z sennego zawieszenia, w jakim na moment się
znalazłem.
– No
i? – sapnąłem, odsuwając się od niego. Doskonale już
wiedziałem, że ze snu nici. A tak dobrze mi się spało z tym
przenośnym piecem – Oliwer był naprawdę dobrym rozwiązaniem na
chłodne, jesienne wieczory. Taka farelka, która nie narażała cię
na olbrzymie rachunki. Szkoda tylko, że miała funkcję gadania.
–
Powinniśmy
iść – powiedział całkowicie poważnie, chociaż jeszcze przez
moment miałem nadzieję, że żartuje. Zupełnie jakbym zapomniał,
że przecież Oliwer nigdy nie żartował, poczucie humoru omijało
go szerokim łukiem, no chyba, że trochę się upalił.
– Serio?
– jęknąłem, przewracając się na wznak i przecierając z
ciężkim jękiem twarz. – Z samego rana powinieneś mi powiedzieć,
że chcesz mnie przelecieć, czy coś, a nie marudzić o wykładach!
– zarzuciłem mu.
– Chcę
cię przelecieć – padło całkowicie poważne stwierdzenie.
Zamarłem na chwilę, posyłając Oliwerowi uważne spojrzenie i
walcząc ze swoim przyspieszonym tętnem. – Ale musimy iść na
wykłady – dokończył, dobijając mi gwoździa.
– Jesteś
najgorszy – warknąłem, wstając szybko z łóżka i szukając
spodenek od piżamy. – Powinienem się za to śmiertelnie obrazić
– ostrzegłem go, kiedy nagle odpowiedziało mi parsknięcie
śmiechem. Aż obejrzałem się na Oliwera, patrząc na jego
rozbawiony wyraz twarzy.
– Wczoraj
mówiłeś mi coś innego. – Uśmiechnął się szeroko, a ja
poczułem, że nie mam już nawet sił się na niego gniewać.
Pokręciłem tylko głową i gdy już nasunąłem spodenki na tyłek,
wyszedłem z pokoju, uśmiechając się przy tym głupio.
Oliwer
był niemożliwy.
***
Zjedliśmy
spokojnie śniadanie, dochodząc do wniosku, że odpuszczamy sobie
pierwszy wykład. Musielibyśmy się naprawdę spiąć, żeby na
niego zdążyć, a że to tylko wykład, nie widziałem sensu, aby
gnać na złamanie karku.
Wyszedłem
z łazienki i skierowałem się od razu do swojego pokoju, w którym
był Oliwer. Mama spotkała go rano w kuchni i o dziwo nie wyglądała
na zdziwioną. Wręcz przeciwnie, jakby nigdy nic wypytała o jego
preferencje żywieniowe, po czym zabrała się za przygotowywanie dla
nas jednej z tych swoich obrzydliwych owsianek. Szybko jednak się
okazało, że kuchnia mamy tylko dla mnie jest niejadalna, Oliwerowi
smakowało, nawet poprosił o dokładkę, punktując Alicji jak
jeszcze nikt nigdy.
Stanąłem
w progu pomieszczenia i już miałem rzucić do Oliwera tekst, że
teraz już się od mojej mamy nie odgoni, kiedy dostrzegłem go
siedzącego na łóżku z moim telefonem w ręku. Zmarszczyłem brwi,
zbyt zaskoczony, aby zareagować od razu.
A
Oliwer? On tylko popatrzył na mnie, rejestrując moje pojawienie się
w pokoju, po czym, jakby nigdy nic!, wrócił spojrzeniem do ekranu
smartphona. Zagotowało się we mnie, to mało powiedziane. Coś po
prostu wybuchło, a ja już nawet nie myślałem, co robię.
Doskoczyłem do niego, wyrywając mu komórkę z dłoni.
– Co
ty robisz?! – fuknąłem, gromiąc go zirytowanym spojrzeniem.
Oliwer
jednak nie wydawał się spłoszony, wręcz przeciwnie, zmarszczył
groźnie brwi, nie wykazując przy tym żadnej skruchy. To tylko
dolało oliwy do ognia, bo jak tak mógł bezprawnie przeglądać
czyjąś własność?!
– Pisał
do ciebie – oznajmił grobowym tonem, do którego przedarły się
jednak nutki rozdrażnienia.
– Co?
– Nie zrozumiałem, ale gdy zerknąłem na wyświetlacz, zobaczyłem
otwarte okienko rozmowy z Łukaszem. – Nawet jeśli, kto ci
pozwolił dotykać mój telefon?!
–
Powiedziałem
ci już, że jesteś mój. On nie ma prawa do ciebie pisać. –
Oliwer ciągnął jednak swoje dalej, zupełnie nie rozumiejąc
istoty problemu, co tylko bardziej mnie wkurzało. Jak można być
tak tępym, egoistycznym dupkiem sięgającym po cudze rzeczy
osobiste?! Istnieje przecież coś takiego jak prywatność!
– A
ty nie możesz tak po prostu czytać moich wiadomości! – Gotowało
się we mnie.
– Gdybym
nie przeczytał, to bym nie wiedział. – Wstał z łóżka, a ja
dopiero teraz po raz pierwszy zobaczyłem go w takim stanie. Jego
mięśnie były napięte do granic możliwości, zupełnie, jakby
zaraz miał coś rozwalić, a rysy twarzy wyostrzyły się. W oczach
natomiast dostrzegłem dziki, przerażający błysk, który każdemu
normalnemu człowiekowi podpowiadałby, żeby się wycofać.
– I
nie musisz wiedzieć! – Ale ja nie byłem normalny. Ja byłem
magnesem na kłopoty.
– Czyli
nie zaprzeczasz? – prychnął, podchodząc do mnie bardzo, bardzo
blisko. Aż czułem jego gorący oddech na szyi i tym razem wcale nie
było w tym nic erotycznego.
– A
po co mam zaprzeczać? – prychnąłem, zakładając ręce na piersi
i patrząc na niego pobłażliwie z góry. Widziałem, jak Oliwer się
gotuje. Zapewne marzył, aby w jakiś sposób rozładować kumulujące
się emocje, a ja obserwowałem to z dziką satysfakcją, bo
oczywiście byłem debilem nieprzejawiającym czegoś tak istotnego,
jak instynkt samozachowawczy.
O
dziwo, nic mi się nie stało. Z kłótni wyszedłem bez szwanku.
Oliwer mierzył mnie przez chwilę sfrustrowanym spojrzeniem, żeby
zaraz wydać z siebie gardłowy, całkowicie nieludzki dźwięk, a
później wyminąć mnie i ruszyć w stronę schodów.
Stałem
przez chwilę na środku pokoju, nie mając pojęcia, co się właśnie
wydarzyło, kiedy usłyszałem trzask drzwi frontowych.
O
Boże, czy właśnie odbyliśmy jedną z naszych pierwszych
związkowych kłótni?
***
Po
wyjściu z domu od razu zauważyłem brak czarnego golfa. Oliwer
musiał się już więc zmyć, ale wcale mi to nie przeszkadzało.
Byłem tak zły, że gdybym miał jechać z nim w jednym samochodzie,
któryś z nas z pewnością by zginął.
Łukasz
faktycznie do mnie napisał. Nie, żebym w jakikolwiek sposób był
tym zainteresowany, bo facet zaliczał się już do odległej
przeszłości. Nie wiem, co miałoby się stać, abym mógł na niego
znów spojrzeć, jak na obiekt westchnień. Zresztą, Łukasz raczej
nie chciał nim być, może wciąż dręczyły go wyrzuty sumienia –
chyba nie był tak złym gościem, jak początkowo uznałem. Zachował
się nie w porządku, jednak teraz, gdy miałem Oliwera, całkowicie
już o tym zapomniałem, nie czułem się nawet pokrzywdzony.
Wysłał
mi zwykłą, niewinną wiadomość z kolejnymi przeprosinami,
wyjaśnił, że jeszcze nigdy nie zrobił nikomu czegoś tak
chamskiego, po czym dodał, że jak coś, to mogę na niego liczyć.
Tyle, naprawdę nic więcej. Żadnych podtekstów, żadnego „a może
w ramach pojednania kolacja ze śniadaniem w pakiecie?”. No nic, na
co Oliwer miałby prawo się tak wściec.
Za to
ja miałem powód i to poważny. Do cholery, nawet matka nie grzebała
w moich prywatnych wiadomościach! Jemu też ufałem, dlatego
zostawiłem przy nim telefon i nie przyszłoby mi do głowy, że
mógłby po niego sięgnąć.
Na
przystanek doszedłem w wisielczym nastroju, klnąc w myślach na
nieprzystosowane społecznie wilkołaki, nieszanujące cudzej
własności i nawet nie wiedząc kiedy, a już byłem pod brzydkim
budynkiem mojego wydziału. Wszedłem przez te ohydne, pomarańczowe
drzwi prosto do holu, minąłem portiernię i poszedłem dalej,
schodami w górę, ku sali wykładowej.
– Wiktor!
– Nie minęła chwila, a obok mnie już znalazła się Elka.
Zdusiłem w sobie niechętne skrzywienie, które cisnęło mi się na
usta, po czym odpowiedziałem jej mało wylewnym kiwnięciem głowy.
– Dobrze, że nie przyszedłeś na pierwszy wykład, odwołali –
prychnęła, zakładając ręce na piersi, przez co cycki niemal
wypłynęły jej z mocno wydekoltowanej bluzki.
– Mhm,
super – odpowiedziałem mało wylewnie, błądząc wzrokiem gdzieś
ponad jej głową i wyłapując zielone, tak znajome spojrzenie.
Oliwer stał kilka metrów dalej, przy drzwiach do sali wykładowej
oraz mierzył mnie uważnym wzrokiem. Zmarszczyłem brwi, wciąż
buzując od złości. Udałem jednak, że nic sobie nie robiłem z
jego obecności i popatrzyłem z powrotem na Elkę. – A ty
przyjechałaś na ten wykład? – zapytałem, chociaż prawdę
mówiąc, wcale mnie to nie obchodziło.
–
Przyjechałam.
Nie wracałam z powrotem, bo pół godziny w jedną, pół w drugą,
nie było sensu. – Wzruszyła ramionami. – O takich rzeczach
powinni nas szybciej informować – dodała z oburzeniem, na co jej
potaknąłem. – A w ogóle – zaczęła konspiracyjnym szeptem,
przysuwając się do mnie tak, jakby chciała podzielić się ze mną
informacjami o składnikach bomby atomowej. – Pokłóciłeś się z
Oliwerem?
Sapnąłem.
Serio, nawet na uczelni nie miałem spokoju? Fakt, że ostatnimi
czasy ciągle kręciliśmy się obok siebie, więc ta nagła zmiana w
zachowaniu musiała rzucać się w oczy, ale nie bardzo miałem
ochotę o tym rozmawiać. I to jeszcze z Elką. Wzruszyłem więc
ramionami, w międzyczasie drzwi do sali otworzyły się, a na
korytarz wylała się fala studentów, znudzonych półtoragodzinnymi
zajęciami. Ludzie z naszego roku ustawili się tuż obok, pod ścianą
i gdy to tylko było możliwe, weszli do pomieszczenia, w którym
wciąż znajdował się wykładowca.
– Tylko
dziesięć minutek, dobrze? – zapytał nas Blechta swoim cieniutkim
głosikiem, wkładając swojego notebooka do torby. – Dziesięć
minut i wracam, rozsiądźcie się państwo. – Popatrzył na nas
prosząco, jakbyśmy to my zarządzali jego przerwą, po czym szybko
ruszył do drzwi, w akompaniamencie śmiechu Patrycji. Dziewczyna
śledziła wykładowcę rozbawionym wzrokiem, a ja, chociaż Blechta
kompletnie mnie nie obchodził, miałem ochotę wepchnąć jej coś
do gardła. Co jak co, ale, cholera, facet był wykształcony. Był
doktorem, więc, jakby nie patrzeć, wciąż miał kilka stopni
więcej niż jakieś puste dziewczę z Nowej Huty ledwo po liceum.
Usiadłem
z frustrowany tuż obok Elki, nawet nie myśląc o tym, żeby
zakręcić się gdzieś koło Oliwera, który właśnie wszedł do
sali. Popatrzył na mnie przez chwilę, ale zaraz ruszył na tyły i
zajął miejsce po drugiej stronie pomieszczenia.
– Przesuń
się – dobiegł mnie znów głos Patrycji, ale nawet nie spojrzałem
w jej stronę, zbyt zajęty szukaniem w torbie czegokolwiek, co
nadawałoby się do pisania, bo najwyraźniej o długopisie mogłem
pomarzyć. Ostatnio nie zaprzątałem sobie głowy takimi pierdołami.
– Nie słyszysz?
– Masz
miejsce. – Podniosłem spojrzenie na Oliwera, który wpatrywał się
w Patrycję tym swoim całkowicie wypranym z emocji wzrokiem.
Widziałem, jak w dziewczynie się zagotowało, nawet mnie kiedyś te
puste oczy doprowadzały do szału.
– Ale
przecież coś mówię, nie? Możesz się przesunąć pod ścianę,
czy po ludzku nie rozumiesz, autystyku? – fuknęła, a ja, chociaż
jeszcze niedawno słałem pod adresem Oliwera same przekleństwa,
poczułem, że miarka się przebrała. Już kiedyś Patrycja
doprowadziła mnie do konkluzji, że mogłem obrażać Oliwera na
wszystkie sposoby, jednak nikt inny nie miał prawa tego robić.
– To
masz problem, bo on tam siedzi – odezwałem się, nim zdążyłem
pomyśleć. – I może warto uderzyć do lekarza? Widać, że masz
poważne kłopoty ze sobą – powiedziałem na głos to, co chyba
dręczyło połowę grupy, a przynajmniej miałem taką nadzieję.
Patrycja momentami stawała się nieznośna, jednak jedni albo jej w
tym wtórowali, chcąc być fajni (serio, jak za czasów gimnazjum),
a inni po prostu się bali. Ja z kolei miałem jej zachowanie głęboko
gdzieś, póki mnie ono nie dotykało. Mogła gadać i robić co
chciała, ale od Oliwera niech lepiej trzyma się z daleka.
Na
odpowiedź nie czekałem długo. Spojrzała na mnie z miną srającego
kota, cała skrzywiona ze złości.
– A
ty co, jego adwokat? – prychnęła, wyraźnie niezadowolona z tego,
że postanowiłem się odezwać. – No chyba, że chodzi o coś
innego, hm? – zapytała nagle, a jej twarz ozdobił szeroki,
wyjątkowo koński uśmiech. – Wyglądasz mi na takiego. Jarają
cię wolnomyślący?
Uniosłem
brwi, starając się zachować spokój. Dzisiaj jednak ktoś z samego
rana wyprowadził mnie już z równowagi i o dziwo właśnie tego
kogoś teraz broniłem.
– Nie,
ty mnie zdecydowanie nie jarasz. Mogłabyś się wreszcie ogarnąć i
zostawić przedszkole dawno za sobą – prychnąłem, zaczynając
pakować to, co chwilę temu wyciągnąłem na ławkę. Nie miałem
już ochoty być dzisiaj na uczelni, wszystko mnie tak strasznie
denerwowało, że najlepiej zamknąłbym się w pokoju i wegetował
do wieczora albo przynajmniej do momentu pogodzenia się z Oliwerem
(który, mam nadzieję, nastąpi znacznie szybciej).
– Podoba
ci się – powiedziała z wyrazem mściwej satysfakcji na twarzy.
Przewróciłem oczami, czując na sobie spojrzenie wszystkich ludzi w
sali.
– Podoba
mi się, bo to mój chłopak – odparłem takim tonem, jakbym
właśnie mówił komuś, że ziemia jest okrągła, śnieg zimny, a
woda mokra. – Bawcie się z nią sami – rzuciłem jeszcze na
odchodnym do ludzi z mojego roku i machnąłem ręką na pożegnanie,
autentycznie przekonany, że już do tego kurwidołka nie wrócę.
Nie zależało mi na tych studiach, więc z wielką chęcią
zakończyłbym karierę studenta kulturoznawstwa po niecałym
pierwszym semestrze.
Z nową
energią wyszedłem z budynku i aż odetchnąłem pełną piersią,
czując się o wiele lżejszy. Już chciałem pomachać wszystkim
środkowym palcem, kiedy nagle drzwi otworzyły się, a ze środka
wypadł Oliwer. Spojrzałem na niego zdziwiony, nie podejrzewając,
że za mną pójdzie. Chociaż, gdy dłużej się nad tym
zastanowiłem, to było całkiem przewidywalne.
– To...
– zaczął, stając przede mną.
– Czekaj.
– Uniosłem dłoń, przerywając mu. – Nie tu, okej? –
zapytałem, ruchem głowy wskazując na budynek. – Jeśli mamy w
planach godzenie się, zróbmy to w przyjemniejszym miejscu, bo ten
wydział przyprawia mnie o mdłości.
Oliwer
kiwnął głową, raz po raz jeszcze na mnie zerkając, gdy ruszyłem
chodnikiem przed siebie.
– To...
gdzie?
– Na
Zakrzówku.
***
Naprawdę
lubiłem to miejsce w Krakowie i myślę, że nie tylko ja. Dla wielu
mieszkańców było czymś szczególnym; można tu porządnie
odpocząć od zgiełku miasta, tak naprawdę nawet z niego nie
wyjeżdżając.
Wspięliśmy
się na górkę, skąd rozpościerał się idealny widok na cały
zalew i otaczające go klify. Wciągnąłem zimne powietrze nosem,
czując przedziwną lekkość. A ponoć nie powinno się wylewać
frustracji na osoby postronne, jak widać, mnie to nie zaszkodziło.
– Więc?
– Odwróciłem się do Oliwera przodem. Stał na sporym kamieniu,
dlatego też, chyba po raz pierwszy, byliśmy sobie równi i nie
musiałem pochylać głowy, aby móc mu spojrzeć w oczy.
– Nie
powinienem przeglądać twojego telefonu – wypalił natychmiastowo,
bez chociażby momentu zawahania, a ja zmarszczyłem brwi.
– Okej
– odparłem powoli, kiwając głową.
I co?
I tyle? Już po kłótni?
– Kocham
cię – padło chwilę później, niemal zwalając mnie z nóg.
Otworzyłem szeroko oczy, wpatrując się w Oliwera, jak w jakieś
zjawisko paranormalne. Spodziewałem się po nim wszystkiego, może
nawet kolejnej kłótni o Łukasza, jednak nie tak prosto
wypowiedzianego wyznania. Zupełne, jakby mówił mi coś
oczywistego.
Uchyliłem
usta, żeby coś powiedzieć, jednak zaraz zdecydowałem się je
zamknąć. Chrząknąłem, czując rozpierające od wewnątrz
zawstydzenie, przenikające do każdej komórki mojego ciała. Co
miałem mu odpowiedzieć? Że go też kocham? Oliwer był prostym
człowiekiem, miał proste myśli i uczucia, nie musiał się nad
nimi godzinami zastanawiać, tak jak ja. Na pewno coś do niego
czułem, ale czy to była miłość? Z drugiej strony, gdyby nie
była, to czy przejmowałbym się, że jakaś raszpla z roku go
obraża? I czy czułbym się tak lekko, za każdym razem, kiedy
obdarzał mnie czułym spojrzeniem, tak jak teraz?
Oliwer
chyba jednak nie czekał na odpowiedź, z czego zdałem sobie sprawę
w momencie, w którym złapał mnie za poły mojej jesiennej kurtki i
przyciągnął do siebie bliżej, wpijając w usta. Sapnąłem,
nieprzygotowany na taki ruch, jednak kiedy zaczął całować mnie z
coraz większym zapałem, mogłem mu się tylko poddać.
– A
ja – wysapałem, gdy już się od siebie oderwaliśmy – nie piszę
z Łukaszem. To on do mnie napisał, nie mam z nim żadnego kontaktu.
Oliwer
kiwnął głową i uśmiechnął się lekko, sprawiając, że nogi
się pode mną ugięły.
–
Odpuszczamy
resztę wykładów? – zapytał, na co ja parsknąłem śmiechem.
– Jakbyś
kazał mi tam wrócić, uznałbym cię za niezłego sadystę –
parsknąłem i pod wpływem chwili, wtuliłem się w jego gorące
ciało, które zareagowało od razu, obejmując mnie ciasno
ramionami.
– Trzeba
zrobić prezentację – powiedział jednak, burząc cały nastrój.
Jęknąłem w jego pierś, mając przez chwilę ochotę zrzucić go z
klifu, prosto w toń zbiornika.
– Zamknij
się – burknąłem, a kiedy Oliwer zaśmiał się w głos, coś aż
połaskotało mnie od wewnątrz. Odsunąłem się lekko, żeby móc
dojrzeć jego rozbawiony wyraz twarzy i doszedłem do wniosku, że
kłótnie w gruncie rzeczy były fajnie. Albo raczej godzenie się
było fajne, chociaż miałem nadzieję, że to dopiero pierwszy etap
tego godzenia.
Pod
wpływem chwili pocałowałem go mocno, nie przejmując się
otaczającym nas zimnem. Oliwer odpowiedział i już po kilku
sekundach toczyliśmy zaciekłą walkę, a nasze ręce utorowały
sobie drogę pod ubrania.
– Masz
tu gdzieś... – wysapałem, jednak moje słowa zniknęły w
kolejnym pocałunku, zainicjowanym przez Oliwera – samochód? –
dokończyłem, kiedy udało mi się na moment uwolnić usta.
– Mam
– odparł, a jego wargi nie wiadomo kiedy znalazły się na mojej
szyi. Jęknąłem gardłowo, odchylając głowę i pozwalając się
zatracić obłędnym doznaniom. Zaraz jednak oprzytomniałem.
Odepchnąłem go od siebie szybko, rozumiejąc, że jak tak dalej
pójdzie, będziemy pieprzyć się jak króliki gdzieś tu, na
trawie, na oczach akurat przechodzących ludzi.
– To
do samochodu – zarządziłem, poprawiając sobie koszulkę i
zasłaniając odkryty brzuch. – Możesz wywieźć mnie nawet do
pieprzonego lasu, byle szybko.
Oliwer
znów się zaśmiał. Pokiwał głową i zeskoczył z kamienia, żeby
złapać mnie jeszcze za rękę i pociągnąć ku ścieżce
prowadzącej do asfaltowej drogi. Uśmiechnąłem się głupio, dając
mu się prowadzić. Popatrzyłem na nasze splecione dłonie, a
lekkość, która ogarnęła mnie chwilę wcześniej, wciąż nie
odpuszczała.
Byłem
szczęśliwy, cholera. Tak naprawdę szczęśliwy i nic nie mogło
tego zakwestionować. Chociaż przez ostatnie dni wydarzyło się
tyle popieprzonych rzeczy, miałem swojego autystycznego wilczka, on
miał mnie i wszystko wydawało się jak najbardziej w porządku.
No i
chyba też go kochałem... ale na moje wyznanie przyjdzie jeszcze
odpowiedni moment. W końcu miałem troszkę bardziej pokręcony
umysł niż Oliwer.
Całkiem uroczy koniec, jak zreszta całe opowiadanie, choć nie przesłodzone i to chyba najbardziej mi się podoba w twoich tekstach.
OdpowiedzUsuńChociaż prawde mówiąc wymęczył mnie ten rodziła - sama nie wiem czemu zabierałam się do niego chyba cztery razy, ale dałam radę dobrnąć do końca i całkiem mi się podobało.
Może mój dystans bierze się z tego, że jestem fanka McDonalda.
Życzę weny i czekam na dalsze losy Teodora ��
Cudowneeee. Uwielbiam Oliwera ❤️
OdpowiedzUsuńCudne opowiadanie. Zabawne, urocze, momentami pełne cringu przez który wyłączałam wyświetlacz, tylko po to żeby po paru sekundach go włączyć xD Świetna robota <3
OdpowiedzUsuń