Trochę minęło od ostatniej publikacji, ale nawet nie wiecie, jak trudno jest mi zabrać się do pisania. Nie mam w ogóle motywacji i chęci. Na dodatek ostatnio mam więcej do czynienia z językiem angielskim, niż polskim i - wiem, że to zabrzmi snobistycznie, ale absolutnie takie nie jest -po prostu czasem nie mogę znaleźć określeń po polsku, bo w głowie mam same idealnie pasujące, jednak po angielsku. To samo z konstrukcją zdań, starałam się z tym walczyć, ale mam wrażenie, że robię kalki językowe.
Przepraszam, mnie samą naprawdę to boli.
Na koniec mam do Was prośbę. Zazwyczaj o to nie proszę, ale naprawdę brak mi motywacji do pisania. Moglibyście zostawić po sobie ślad w komentarzach? Może gdy będę wiedziała, że wciąż ktoś tu jest i czeka na rozdział, następnym razem chętniej otworzę plik z opowiadaniem. Bo jak na razie to omijam go szerokim łukiem.
Gejowska Mekka Krakowa
– A ty znowu w tym telefonie. – Nawet nie
oderwałem wzroku od ekranu, tylko dokończyłem pisać wiadomość,
wysłałem ją, a później zapchałem sobie usta kanapką. – Jak
było dzisiaj na uczelni? – Gradobicia pytań ciąg dalszy.
– Spoko – odpowiedziałem, wzruszyłem
ramionami i położyłem telefon na stole, tuż obok talerza, żeby
widzieć kiedy Łukasz odpisze. – Nic szczególnego. Beznadziejni
wykładowcy zdający sobie sprawę z beznadziejności kierunku i
beznadziejni studenci z nadzieją, że kulturoznawstwo to wrota
sukcesu.
Alicja zamarła. Widziałem jej
zdezorientowanie, a później wysiłek, który włożyła w
wymyślenie odpowiedzi. Albo raczej następnego pytania, będącym
jedynie preludium do całej masy innych, pogrążających mnie pytań.
– Więc ci się nie podoba?
– Dokładnie tak.
– To po co na to poszedłeś?
No i tu pies pogrzebany. Po co poszedłem? Czy
to nie jasne?
– Z braku innych opcji?
Westchnęła ciężko, wyraźnie załamana moim
podejściem. Chyba właśnie zdała sobie sprawę z tego, co ja
powtarzam od naprawdę bardzo dawna – jak to możliwe, że jestem
jej synem? Ona, kobieta idealna. W latach szkolnych zawsze pasek na
świadectwie, później studia weterynaryjne w Olsztynie ukończone z
wyróżnieniem, najlepsza na roku. Praca magisterska również
wyróżniona, a następnie, gdy się urodziłem, wcale nie
przystopowała z samorozwojem – zabrała się za doktorat.
Ktoś naprawdę podmienił mnie w szpitalu.
– Nie masz żadnych ambicji? – Zawód w jej
głosie był wyraźnie słyszalny. Zaraz pożałowałem, że
potrafiłem czytać z niej jak z otwartej księgi.
– No... mam. Jasne, że mam – skłamałem.
– Tak właściwie to całkiem mi się to kulturoznawstwo podoba.
Posłała mi sceptyczne spojrzenie, ale o nic
więcej już nie zapytała. Chyba nie chciała dalej się nade mną
załamywać, bo złapała za puszkę karmy dla kota i jakby nigdy nic, nasypała do miski. Nie trzeba było długo czekać, żeby dźwięk
chrupek uderzających o metalowe dno zwabił samego zainteresowanego.
Czasem mam wrażenie, że ten pchlarz ma słuch absolutny, bo zawsze
– ale to naprawdę zawsze – wie kiedy ktoś wsypuje mu żarcie.
Wielka ruda kluska zaraz pochyliła się nad jedzeniem, wpychając je
w siebie tak, jakby nie jadł przynajmniej przez tydzień.
– Jutro jak wrócisz, posprzątaj w łazience.
– No, to chyba temat studiów mam z głowy na najbliższy czas.
Kiwnąłem głową, nie zamierzając się z nią sprzeczać. Niech
biedaczka chociaż taki ma ze mnie pożytek.
Zabierałem już się za drugą kanapkę,
wsłuchując się w odgłosy kota wylizującego miskę, kiedy ze
schodów zbiegł ojciec. Popatrzyłem na niego, zdziwiony jego
pośpiechem – wieczorami zawsze się relaksował. Siadał albo w
salonie, albo w sypialni i czytał książki. Wieczory były jego
odskocznią od dnia i nawału pracy, jaki spotykał go w gabinecie.
– Coś się stało? – zapytała mama,
niemniej zaskoczona niż ja.
– Muszę jechać – powiedział, w locie
zakładając kurtkę i jednocześnie sięgając po kluczyki do
samochodu, które zawsze leżały na szklanym stoliku w przedpokoju.
– Klient właśnie dzwonił... – mówił, wyraźnie zdenerwowany.
Od razu rzuciło mi się w oczy drżenie jego rąk i głosu, a to
naprawdę nic normalnego w jego przypadku. Tata był najbardziej opanowaną osobą,
jaką znałem.
– Dobrze... – Alicja zdążyła tylko
odpowiedzieć, ale ojciec dawno już wyszedł. Dźwięk zamykanych
drzwi rozniósł się po domu, a po chwili okna kuchni rozświetliły
reflektory samochodu.
– Coś się stało? – zapytałem, zerkając
na mamę. Zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała i
albo mi się wydawało, albo znała odpowiedź. Ostatecznie wzruszyła
jedynie ramionami.
– Pewnie jakiś ważny klient – odparła
tylko i ruszyła w stronę schodów.
***
Drzwi tramwaju zamknęły się, a ja sięgnąłem
do pomarańczowej rury, drugą ręką łapiąc za telefon. Kolejny
piękny dzień okraszony krakowskim smogiem, który aż unosił się
tuż nad asfaltem Kapelanki. Przez moment zapatrzyłem się na
gęstą mgłę zalewającą wszystko dookoła: samochody, budynki,
drzewa, a nawet ludzi. Momentalnie przypomniał mi się serial, dla którego zarwałem poprzednią noc – „Mist”. Kraków w samym środku jesieni idealnie nadawałby
się na Polską wersję tego horroru, serio. Nawet nie trzeba byłoby
specjalnie ulepszać tła graficznie.
Oparłem głowę o szybę, telefon wrzuciłem
do kieszeni kurtki. Łukasz nie odpisał, a ja jak zwykle zaczynałem
się niecierpliwić. Tramwaj sunął dalej przedzierając się przez
smog, aż do następnego przystanku. Kobierzyńska, jak oznajmił
komputerowo wygenerowany głos. Mimowolnie zerknąłem w stronę
drzwi, szukając za nimi pewnej niskiej postaci. Parę osób wsiadło
do tramwaju, jednak żadna z nich nie była niskim, rudym
okularnikiem.
I co z tego, że nie była? Na Boga, co mnie
ten dziwak obchodził!? Dobrze, że nie jechał ze mną, przynajmniej
nikt nie będzie mnie wąchać! I, do cholery, nikt nie będzie mi
mówić, że śmierdzę.
Co z tego, że dzisiaj rano specjalnie wziąłem
prysznic i wylałem na siebie połowę perfum, które dostałem od
Alicji na urodziny. To zdecydowanie nie miało żadnego związku z
tym co powiedział mi tamten dziwak w kiblu. Żadnego.
Już miałem irytować się dalej na kogoś,
kogo nawet dzisiaj nie zobaczyłem, kiedy poczułem brzęczenie w
kieszeni. Od razu sięgnąłem po telefon, jak oparzony.
Łukasz. Idealnie w punkt, lepiej myśleć o
Łukaszu niż o jakimś psycholu z roku.
„Jesteś na uczelni?”
„Właśnie na nią jadę” – napisałem
szybko.
„Za 5 minut będę na Ruczaju, masz czas,
żeby się spotkać? Chociaż na chwilę.”
Topię się. Rozpływam powoli, aż wreszcie
ląduję na brudnej, zapewne nie raz obrzyganej podłodze tramwaju.
Dobra, nic takiego się nie dzieje, bo wszystko
straciłoby swój romantyczny wydźwięk przez wymiociny na podłodze,
ale naprawdę na moment ugięły się pode mną kolana. Miałem
wrażenie, jak coś ciężkiego (tak przyjemnie ciężkiego) osadza
mi się na piersi, a ja musiałem poczekać chwilę, żeby się
uspokoić.
Łukasz chciał się spotkać. Łukasz sam do
mnie napisał i sam to zaproponował.
Zawsze mówiłem, że miłość jest totalnie
przereklamowana, ale cały mój światopogląd nagle uległ zmianie.
Bo w sumie fajnie się z kimś tak docierać i krok po kroku
poznawać. Naprawdę mógłbym nigdy nie wyjść z tego całego haju
emocjonalnego.
„Jasne. Będę za chwilę. Pod budynkiem
chemii?” – odpisałem, nawet nie spoglądając na zegarek. Trudno
się mówi, jedno spóźnienie na zajęcia w tą czy tamtą świata
nie zbawi.
***
Czekał na mnie w swoim samochodzie – i albo
mnie zdrowo powaliło, albo wydawał mi się przystojniejszy niż
ostatnio. Zdawałem sobie jednak sprawę, że prędzej powinienem
brać pod uwagę pierwszą opcję, bo Łukasz nie był typem modela z
okładek czasopism. Chociaż tyle trzeźwego myślenia we mnie
pozostało.
– Hej – rzuciłem, kiedy wsiadłem do jego
samochodu, rozrywany od wewnątrz całą masą emocji.
– Hej – odpowiedział z uśmiechem, ale nic
nie zrobił, odpalił jedynie samochód, po czym oznajmił: – Mam
ochotę cię pocałować, a tutaj jest za dużo ludzi.
Chyba nie
muszę wspominać, że to jedno zdanie omal nie przyczyniło się do
mojego przedwczesnego zejścia na zawał? Uśmiechnąłem się
tylko głupio do Łukasza, kiwnąłem głową i wcale nie myśląc o
filozofii, która zaczynała się dokładnie za pięć minut,
pozwoliłem mu porwać się kilka kilometrów dalej, na Zakrzówek.
Całe szczęście, że ustronnego miejsca wcale nie musieliśmy
daleko szukać, bo mieliśmy je tuż pod nosem. O tej porze roku mało
kto wybierał się nad ten słynny krakowski zalew. A
my z tego bardzo dobrze skorzystaliśmy.
Łukasz odwiózł mnie pod uczelnię dokładnie
dwadzieścia minut później, ignorując wszystkie protesty, jakie w
jego stronę skierowałem. Wiadomo, chłopaka w moim wieku nie
zaspokoi kilka mlaśnięć językiem. Nie obraziłbym się, gdybyśmy
poszli parę kroków dalej, ale i tu Łukasz mnie zaskoczył.
– Nie przyjechałem dla seksu – powiedział,
kiedy moja ręka już wylądowała na jego kroczu. – Po prostu
chciałem się z tobą zobaczyć. – Przez moment aż nie wiedziałem
jak zareagować – to dobrze, że facet tak mówił, czy źle? W
końcu, cholera, jesteśmy mężczyznami, mamy swoje potrzeby. Nie
przekroczyłem jednak granicy jaką mi wyznaczył, chociaż nie ma co
ukrywać – na chwilę poczułem się jak największy zboczeniec
świata. Może nawet większy niż Okularnik, a ja przecież nic
złego nie zrobiłem! Nie mam fetyszy opartych na wąchaniu!
– Mogłeś mi mówić, że masz zajęcia –
sapnął wyraźnie zły Łukasz, kiedy zatrzymał samochód pod
budynkiem Instytutu Studiów Międzykulturowych.
– Oj nic się nie stanie. – Przewróciłem
oczami i odpiąłem pas. – To tylko filozofia.
– Jak następnym razem zachce mi się z tobą
rano zobaczyć, najpierw będziesz musiał wysłać mi plan –
burknął. – No już. I tak masz już prawie pół godziny
spóźnienia!
– To może lepiej nie iść? Przecież
ćwiczeniowca może się wkurzyć i... – Popatrzyłem na Łukasza,
ale kiedy zobaczyłem jego wyraz twarzy, momentalnie odpuściłem.
Łukasz faktycznie był zły. W takim wypadku może lepiej udać, że
te studia interesują mnie trochę bardziej niż zeszłoroczny śnieg?
– Okej, idę – powiedziałem i nie czekając na nic, szybko
pochyliłem się do niego, pocałowałem w policzek, a później
wyskoczyłem z samochodu.
Chociaż raz udam przykładnego studenta.
***
Pewnie złapałem za klamkę i otworzyłem
drzwi, przerywając Rynkiewicz w połowie zdania. Momentalnie
przybrałem najbardziej pokorny wyraz twarzy na jaki mnie było w
tamtej chwili stać, uśmiechnąłem się ze skruchą i powiedziałem:
– Bardzo przepraszam za spóźnienie.
Rynkiewicz tylko spojrzała na zegar, ale nie
zapowiadało się na to, żeby za chwilę miała zacząć prawić mi
jakieś morały, czy – gorzej – poprosić o nazwisko, a później
zapamiętać je aż do momentu zaliczeń.
– No, masz za co przepraszać. Usiądź –
powiedziała i uśmiechnęła się do mnie lekko, żeby zaraz
kontynuować przerwany temat. Nie chcąc się dłużej narażać,
szybko rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu miejsca. Oczywiście
na tylne ławki nie miałem co liczyć, pozostawały więc miejsca z
przodu, a to oznaczało, że musiałem natychmiastowo podjąć
decyzję, żeby przypadkiem nie usiąść obok tego dziwaka.
Chwila zastanowienia, otaksowanie ludzi
wzrokiem i już wiedziałem – Oskara nie ma. Bez skrępowania
usiadłem więc w drugiej ławce tuż obok jakiegoś chłopaka,
którego znałem tylko z widzenia. I pomimo naszej mało wylewnej
znajomości, już na kilometr śmierdział mi gejostwem, ale co
zrobić – na kulturoznawstwie to chyba sami branżowi.
– Zapisaliście się już wszyscy? –
zapytała w pewnym momencie Rynkiewicz, kiedy Patrycja, gwiazda
naszego roku, podała jej jakąś kartkę. – Ach, jeszcze ty –
zwróciła się do mnie. – Jak masz na nazwisko?
– Sarnicki – odpowiedziałem od razu,
patrząc na nią uważnie i nie bardzo wiedząc o czym właśnie była
mowa.
– Z tego co widzę, wszyscy już się
dobraliście...?
– Ani nie ma – odezwała się Patrycja. –
Ale ją tam zapisałam ze sobą.
Obejrzałem się na naczelną gwiazdę
pierwszego roku kulturoznawstwa, jak gdyby to miało mi w jakikolwiek
sposób pomóc w zrozumieniu sytuacji.
– Dobrze. – Rynkiewicz pokiwała głową. –
Mówimy o prezentacji – powiedziała wykładowczyni, uporczywie
wczytując się w listę sporządzoną przez studentów. –
Chciałam, żebyście dobrali się dwójkami, ale chyba będziemy
musieli zgodzić się na jedną trójkę.
Kiwnąłem głową, nawet nie chcąc jej
zaprzeczać. W końcu trzyosobowa grupa oznaczała mniejszą nakład
pracy niż dwuosobowa – biorę bez zastanowienia.
– O, ale przecież mamy jednego nieobecnego.
Co?
– Zupełnie zapomniałam.
Rozejrzałem się dookoła.
Mówiła o Oliwerze, co nie?
– Oliwera Leśnego nie ma dzisiaj z nami –
To musiał być żart. Nie ma innej opcji, przecież takie sytuacje
zdarzają się tylko w bardzo kiepskich komediach. Albo w słabych
horrorach gore, w których to jeden student okazuje się psychopatą,
a później rozczłonkowuje ciało drugiego. I je wącha. Boże
drogi, dlaczego ta wizja nagle stała się tak bardzo realna? –
Nie masz nic przeciwko?
Nie mam nic przeciwko? Pracować nad projektem
z jakimś świrem? No jakżebym śmiał. W odpowiedzi tylko jednak
uśmiechnąłem się słabo i wzruszyłem ramionami. Jestem stanowczo
zbyt mało asertywny, kurwa mać.
***
Nie pojawił się na uczelni przez cały dzień,
na co oczywiście nie narzekałem. W całości oddałem się wymianie
wiadomości z Łukaszem, praktycznie zapominając o Oliwerze. Na
nieszczęście nie mogłem zapomnieć o innych ludziach z roku,
którzy naprawdę zaczynali działać mi na nerwy. O ile jednak ich
wszystkich jakoś bym jeszcze przełknął, o tyle paplającą o
wszystkim Elkę naprawdę miałem ochotę wrzucić do kibla i
spuścić... albo chociaż zatkać jej czymś gębę. Zadziwiające,
że ta dziewczyna w ogóle się nie męczyła gadaniem, nawijała w
kółko o jakichś kompletnie nieistotnych rzeczach i najwidoczniej
nie przeszkadzało jej, że cały czas tkwiłem z nosem przyklejonym
do telefonu.
Zajęcia wreszcie jednak dobiegły do końca, a
ja mogłem szybko zmyć się do domu. Nawet droga z przystanku minęła
mi całkiem przyjemnie, chociaż zawsze przeklinałem rodziców za
kupno działki na totalnym zadupiu. Mimo że teraz to już środek
miasta (prawie, bo do przystanku wciąż miałem daleko), kiedyś
niewiele można było tu znaleźć. Szedłem jednak zadowolony,
całkowicie zapomniawszy o projekcie z filozofii (chociaż chyba po
prostu nie chciałem o nim pamiętać), w końcu oprócz tego
nieprzyjemnego incydentu, nie mogłem na nic dzisiaj narzekać. Do
domu dotarłem z zaprzątającym mi myśli Łukaszem. Jak zawsze
wszedłem, trzaskając za sobą drzwiami i tym samym naraziłem się
na mordercze spojrzenie Alicji.
– Cicho! – syknęła do mnie, wychylając
się z kuchni. – Tata śpi!
Zmarszczyłem zaskoczony brwi.
– Śpi? – Zerknąłem na zegarek przy
piekarniku, aby upewnić się, czy przypadkiem nie doznałem jakiegoś
paranormalnego przesunięcia w czasie. – Jest czwarta.
– Tak, miał ciężką noc. Wrócił dzisiaj
w południe.
Popatrzyłem na nią jeszcze bardziej
zaskoczony niż wcześniej. Nie wrócił na noc? Ojciec, facet
wciśnięty pod pantofel matki?
– Był gdzieś?
– No przecież jechał do klienta wczoraj –
sapnęła poirytowana, że nie kojarzę faktów.
– I wrócił od niego dzisiaj w południe? –
zapytałem tak sceptycznym tonem, na jaki tylko było mnie stać. To
nie mój mąż, ale na miejscu Alicji zaczęłoby mi tu coś
śmierdzieć.
– Tak, to był ciężki przypadek.
– Nigdy nie miał tak ciężkich przypadków,
żeby siedzieć u kogoś całą noc i wrócić na drugi dzień w
południe.
Mama przewróciła oczami i machnęła ręką,
a ja na moment aż osłupiałem. Moja mama jest najbardziej zaborczą
kobietą jaką znam i naprawdę wcale jej nie obchodziło, że mąż
spędził noc poza domem?
– Mówię. To był ciężki przypadek.
Wzruszyłem ramionami, bo skoro ona nie
widziała w tym niczego złego, ja tym bardziej. W końcu trzecia
osoba nie powinna się wciskać w interesy dwójki ludzi, nawet jeśli
chodziło tu o ich syna.
– Skoro tak mówisz. – Zrzuciłem plecak na
podłogę i ruszyłem do lodówki. – Co na obiad?
***
Następnego dnia pojawił się na zajęciach,
jednak o dziwo w ogóle nie kręcił się już obok mnie, o wąchaniu
nie wspominając (dzięki Bogu!). Wydawałoby się, że trzymał
pewien dystans, nawet nie przyłapywałem go na spoglądaniu w moją
stronę. Wybierając miejsca w salach wykładowych, siadał na drugim
końcu sali, a zdarzyło się też, że podczas rozmowy z Elką i
Andżeliką, odszedł od razu, gdy tylko znalazłem się w pobliżu.
Nie powiem, po ostatnim tygodniu nie przywykłem do czegoś takiego,
ale postanowiłem nie narzekać. Czy w końcu jedyne czego nie
chciałem, to spokoju?
Zajęcia dłużyły się niemiłosiernie, ale
wreszcie dobiegły końca. Kontakt z Łukaszem ograniczył się
jedynie do paru SMS-ów ze względu na jakąś kontrolę, którą
miał tego dnia w firmie. Nic więc dziwnego, że do samego wieczora
chodziłem jak struty, dopiero koło dziewiętnastej odżyłem za
sprawą jednego telefonu.
Nie znaliśmy się nawet tydzień, a ja już
byłem beznadziejnie zakochany. Co ze mną, do cholery, nie tak?
– Hej. Jak tam? Przeżyłeś jakoś ten
dzień?
„Ledwo” – chciałem odpowiedzieć, ale
ugryzłem się w język. Lepiej nie zdradzać się z takimi rzeczami
i nie przyznawać otwarcie, jak bardzo zdążył mnie od siebie
uzależnić.
– Jasne, nudne zajęcia, ale wytrwałem –
powiedziałem, odkładając wszystko, co właśnie robiłem, na bok.
A że wiele w moim życiu się nie działo, to na bok poszedł
jedynie laptop z zastopowanym serialem.
– Słuchaj, tak myślałem... mówiłeś, że
piątek masz wolny?
– Na to wygląda – odpowiedziałem, aż się
prostując na samą myśl, że może znów spędzę noc w jego
mieszkaniu.
– Co powiesz na wyjście na miasto? Piątek
akurat teraz też mam wolny. Możemy zajrzeć do Coconu, a później
wrócimy do mnie.
Nerwowo zwilżyłem usta. Dokładnie o taką
propozycję mi chodziło – wieczór w klubie gejowskim, a później
noc u Łukasza. Czy w ogóle mógłbym odmówić? Uśmiechnąłem się
szeroko jak głupi, ciesząc się jednocześnie, że Łukasz nie mógł
tego zobaczyć.
– Jasne! – powiedziałem i zdałem sobie
sprawę, że chociaż Łukasz nie widział mojego debilnego wyrazu
twarzy, to przecież ton głosu słyszał wyraźnie. Nim jednak
zdążyłem chociażby poczuć zażenowanie, szybko dodałem: –
Myślałem, że nie lubisz imprez w takich miejscach jak Cocon.
– Nie lubię tego, że tam ludzie idą tylko
po jedno – odpowiedział tym swoim seksownym, niskim, zmęczonym po
pracy głosem. – Ale my możemy tam pójść po to, żeby sobie
wypić i się pobawić, nie?
Już czułem, jak bardzo bolą mnie policzki od
tego ciągłego głupiego uśmiechania się do siebie.
– Jasne.
– Spotkajmy się o dwudziestej drugiej na
Kazimierzu. Pójdziemy coś wypić, a później zajrzymy do Coconu.
***
Dla niektórych czwartek to prawie piątek,
więc nic dziwnego, że Kazimierz, miejsce imprezowania tych, którzy
znają Kraków trochę lepiej niż przeciętny turysta, tętnił
życiem. Zupełnie jak pierwszego dnia weekendu, wszystkie stoliki w
barach były pozajmowane, a o czymkolwiek wolnym w Pijalni Wódki i
Piwa mogliśmy od razu zapomnieć.
– Myślałem, że będzie trochę luźniej –
powiedziałem, kiedy wszedłem z Łukaszem do jednego lokalu, żeby
zaraz go opuścić ze względu na brak miejsca.
– Też tak myślałem – odparł z lekkim
uśmiechem, cały czas na mnie zerkając. – Jak nie, to chyba
zostaje nam piwo nad Wisłą?
– Czyli wciąż tkwi w tobie studencki duch?
– zapytałem z rozbawieniem, kiedy przechodziliśmy obok Okrąglaka,
przeciskając się przez ludzi czekających na zapiekanki.
– Dogorywa, ale czasem się jeszcze odezwie.
– Znów błysnął w moją stronę zębami. – Dobra, mam
propozycję: szybkie piwo w Pijalni, jak nic się w międzyczasie nie
zwolni to opcja Wisła?
– Lepszy taki plan niż żaden –
odpowiedziałem zaraz, czując się dziwnie szczęśliwy i lekki, a
przecież byłem całkowicie trzeźwy! Ten wieczór naprawdę
zapowiadał się naprawdę dobrze. Byłem przekonany, że nic już
nie może go zmienić. No bo hej, zaraz się trochę podpijemy, a
później ruszymy w stronę Coconu, gejowskiej Mekki Krakowa! I co
najważniejsze – nie szedłem tam już sam. W cztery litery mogą
mnie pocałować te wszystkie ciotki szukające dymania, miałem
przecież Łukasza. Sam fakt posiadania kogoś u boku sprawiał, że
czułem się od nich o wiele lepszy.
Dokładnie z takim nastawieniem też tam
wszedłem. Łukasz, jak na dżentelmena przystało, zapłacił za
naszą wejściówkę, zostawiliśmy jeszcze kurtki w szatni i od razu
ruszyliśmy do sali głównej. Cały parkiet zapełniony był
tańczącymi ludźmi: parami męsko-męskimi, damsko-damskimi, a
nawet męsko-damskimi. Chociaż wiele rzeczy w Coconie mi się nie
podobało (w szczególności ciasne, śmierdzące kible), to ten
aspekt był całkiem przyjemny. W takich miejscach jak ten klub nikt
nie zastanawiał się, czy to co robi zostanie dobrze odebrane.
Panowała wszelaka dowolność.
No i właśnie przez tę dowolność zaraz
złapałem Łukasza pod ramię, żeby mi przypadkiem żadna ciotka
nie próbowała go odbić. Łukasz, czego mogłem się zresztą po
nim spodziewać, nie zamierzał jednak przejmować się innymi
ludźmi. Pierwszy raz czułem się tym najważniejszym – cała
reszta dookoła mogłaby nie istnieć. Nie wiem, czy zawinił tu
alkohol, czy Łukasz naprawdę patrzył tylko na mnie, ale nikt nigdy
nie był tak mną zainteresowany.
Gdy znaleźliśmy się w środku, Łukasz nie
czekał na nic, tylko od razu pociągnął mnie w stronę
rozbawionego, podpitego tłumu. A trzeba przyznać, że dużo rzeczy
w życiu nie lubię, od kuchni mamy, przez horrory, a na niedawno
wspomnianych kiblach w Coconie kończąc. Nic więc dziwnego, że nie
lubiłem też tańczyć, bo miałem wrażenie, że w ruchu wyglądam
jak taka dygocząca galaretka. Wszystko mi się trzęsło: podbródek,
brzuch, a nawet tyłek (tylko niestety nie w tak seksowny sposób,
jakbym sobie tego życzył). Dlatego też zawsze omijałem parkiet
szerokim łukiem, nie chcąc się ośmieszać. Tej zasady trzymałem
się zawsze podczas pobytów w klubach, jednak kiedy Łukasz
przyciągnął mnie do tańca, nie mogłem odmówić. Oczywiście w
pierwszym momencie się opierałem i nawet chciałem zawrócić nas w
kierunku baru po kolejne tego wieczoru piwo (chociaż zdecydowanie
wypiliśmy już za dużo), ale bezskutecznie. Jak można się
spodziewać, Łukasz lubił tańczyć. I, cholera, nawet poruszanie
się w rytm radiowych hitów wychodziło mu całkiem nieźle, chociaż
zawsze ruchy ludzi tańczących do tego typu muzyki kojarzyły mi się
prędzej z atakiem padaczki niż prawdziwym tańcem. Nic więc
dziwnego, że po jednym utworze sam się wkręciłem, koncentrując
swoją uwagę tylko na Łukaszu. Cała reszta nie miała żadnego
znaczenia.
– Nienawidzę tańczyć! – krzyknąłem do
Łukasza, kiedy już postanowiliśmy odetchnąć i zamówić coś do
picia.
– Przed chwilą wyglądało to całkiem
inaczej! – odpowiedział głośno, nachylając się do mnie, żebym
mógł go usłyszeć. Zaśmiałem się, na chwilę zapatrując się w
jego czerwoną od tańca i alkoholu twarz.
– Nigdy wcześniej nie tańczyłem w klubie –
wyznałem.
– Więc jesteś rozdziewiczony – stwierdził
z uśmiechem, stając w kolejce do baru. Zamarłem na chwilę,
wpatrując się w niego jak to ciele w malowane wrota. W jednej
chwili do ust cisnęły mi się słowa, których nigdy nie
powiedziałbym na trzeźwo.
Kocham cię.
Nie komuś, kogo znam ledwie tydzień! Byłem
jednak tak pijany, że naprawdę w tamtej chwili mogłem powiedzieć
wszystko (i z pewnością bym tego pożałował), więc postanowiłem
się ewakuować. Nacisk na pęcherz ułatwił sprawę.
– Wiesz co, skoczę do toalety –
krzyknąłem.
– Okej, a co chcesz do picia?
– Zamów mi jakiegoś bardzo słabego drinka
– powiedziałem jeszcze, uśmiechnąłem się szybko i z ogromnymi
wypiekami na twarzy ruszyłem w kierunku tych nieszczęsnych toalet.
Serce waliło mi w piersi, zupełnie jakby miało zaraz z niej
wyskoczyć.
Rany boskie, powiedziałbym to. O mały włos,
a naprawdę bym powiedział!, myślałem gorączkowo, stając w dość
długiej kolejce do toalet. W tamtym momencie miałem wyznanie na
końcu języka, nawet nie chciałem się zastanawiać, jak Łukasz by
na nie zareagował po paru dniach znajomości. Naprawdę jestem
kretynem. Skończonym idiotą.
– Ej! To nie darkroom! – krzyknął ktoś
na samym początku kolejki, zaczynając walić pięściami w drzwi
toalety. – Ja jebie! Co za pedały, wytrzymać nie mogą! –
sapnęła wychudzona dziewczyna, marszcząc swoje grube, tinderowe
brwi i ze złością wydymając usta. Mimowolnie uśmiechnąłem się
pod nosem i nie komentując niczego, już miałem sięgnąć po
telefon, żeby napisać Łukaszowi o kilometrowej kolejce, gdy
poczułem na sobie czyjś wzrok. Świdrujący na wylot, tak
nieprzyjemny, że po plecach aż przebiegły mi dreszcze. Podniosłem
głowę, a kiedy zobaczyłem tuż przed sobą uroczą twarz,
przysłoniętą do połowy okularami a'la Harry Potter, zamarłem.
Istny Polsat! Jeju jak ja jestem za Wiktorem i Oliwierem. Już się nie mogę doczekać ich razem. BO MUSZĄ BYC RAZEM!!!!! Życzę weny i czekam na następny. PS. Przez ostatnie 3 tygodnie sprawdzałam bloga po 5 razy dziennie, aby upewnić się, że coś nie zostało dodane. JA TU ZAWSZE BĘDĘ bo uwielbiam twojego bloga.
OdpowiedzUsuńHej jak zwykle cudnie ale co z McDonaldem. tęsknie za tamtym opowiadaniem. Życzę weny buziaki;-)
OdpowiedzUsuńCieszmy się na razie, że w ogóle coś jest. ;)
UsuńZostawiam ślad i dziękuję za rozdział, a teraz idę czytać.
OdpowiedzUsuń-Tusielek
Ja czekam! Bardzo lubie twój styl pisania wiec nie sądzę żeby mi się czekanie znudziło.
OdpowiedzUsuńDuuuużo weny i checi do pisania!!! ❤
A mi się to opowiadanie podoba znacznie bardziej niż McDonald i cieszę się, że dodałaś akurat to. Nie mogę się doczekać kontynuacji, a Oliwiera po prostu uwielbiam. Znacznie bardziej mi podchodzi niż ten cały Łukasz... On się wydaje taki... nie wiem, zbyt normalny? Nudny? Bez płciowy? Znaczy, owszem, jest sympatyczny i wydaje się dobrym materiałem na faceta, ale no... Nie podchodzi mi i tyle...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że chęć do pisania Ci powróci, ale nawet jeśli nie i będę zmuszona znów tyle czekać, to zdecydowanie warto ;) Pozdrawiam
~Alinek
"Co tu robisz?" Hehe - a tak wpadłem na siusiu 😉 Zdaje się, że już niedługo chłopaki trochę lepiej się poznają za sprawą pewnego projektu :) Bo teraz to jakoś myślę że Wiktor da dyla ;) Taki z niego odważny facet, niestety tylko w swojej głowie 😆 Ale lubię te jego wewnętrzne monologi :)
OdpowiedzUsuńFajnie że wrzuciłaś rozdział bo zdążyłam się stęsknić :) Dziękuję i weny życzę 😀
OdpowiedzUsuńJestem tutaj od bodajże 2012 roku, i nie zamierzam tgo zmieniać. ;-)
(Nie jestem niestety zbyt widoczna w komentarzach, bo cóż, dorosłe życie już tak łatwe nie jest, trzeba zarabiać i się kształcić...)
W każdym razie, chcę zaznaczyć, że skoro "przywiązujesz" ludzi do swoich opowiadań na tyle lat, to chyba dobrze Ci to pisanie idzie! ;-)
Mam nadzieję, że chociaż przez sekundę poczułaś się zmotywowana do dzielenia się z nami tymi swoimi tworami wyobraźni :-D
Miłego wieczoru! :-)
Z gory przepraszam za brak polskich znakow. Rozdzialu jeszcze nie przeczytalam, ale wstep tak i postanowilam skomentowac Twoja tworczosc pierwszy raz, od kiedy ja poznalam kilka lat temu :-) Do tej pory zawsze uwazalam, ze liczba wyswietlen jest wystarczajaca motywacja, ale ja sama pisze,co prawda nie w internecie, ale w wersji papierowej i wiem jak ciesza slowa zadowolonego czytelnika :-) Uwazam, ze masz naprawde wielki talent literacki. Jest cos w Twoim stylu pisania, ze zawsze ma sie ochote na wiecej i czuje sie w srodku jakies takie cieplo po przeczytaniu rozdzialu, nawet jezeli byl smutny. Profil bohaterow tez zawsze zaskakuje, nawet jesli juz wydaje mi sie, ze potrafie przewidziec zachowanie Twoich bohaterow oni zawsze mnie zaskocza! I wielkim plusem u Ciebie jest roznorodnosc, nie piszasz schematycznie i Twoi boheterowie tez nie w kazdym opowiadaniu sa i zachowuja sie identycznie, wiec kazdy znajdzie cos dla siebie. Sama kiedys mialam zastoj w pisaniu i brak motywacji, najlepiej wtedy zajac sie czyms innym, a motywacja i bohaterowie sami po pewnym czasie wroca ;-) nie pamietam, ktory pisarz powiedzial (ktorych z Azji), powiedzial, ze z pisaniem jest jak z maratonem, powinnismy konczyc pisanie w takim momencie, abysmy kolejnego razu mogli wrocic do niego z ekscytacja i moc dokonczyc scene, a nie od razu zaczynac nowa, tak samo jest z maratonem - kazdy kolejny kilometr do zrobienia najlepiej nas motywuje :-) W kazdym razie troche sie rozpisalam, wiec powiem krotko: jestes moja ulubiona autorka i z wielka checia bym przeczytala rowniez opowiesci o parach hetero, nawet w papierowej wersji, ktora bys napisala bo Twoj styl jest uzalezniajacy :-) Obojetnie czy bedziesz kontynuowac pisanie tutaj czy nie, nie zwatp w swoj talent i rozwijaj go dalej! Duzo weny zycze i zabieram sie za czytanie :-) E.
OdpowiedzUsuńZapomnialam dodac, ze sama jestem absolwentka kulturoznawstwa, wiec mam do tego opowiadania duzy sentyment :-) A rozdzial swietny, jak zawsze! E.
OdpowiedzUsuńKochana jak ty możesz sie czuć niekochna? Ja tu siedzę czekam na każdą sylabe. Jeśli trzeba bedzie bede cie rozgrzewac jak do rozpoczęcia walki na ringu. Jeśli chodzi o strefe opek na internetach tos ty moje numero uno.
OdpowiedzUsuńCo do samego opowiadania uwielbiam to jak przeciagasz absolutnie wszystko. Nogdzie ci się nie spieszy. Czytelnik wie, że cos jest na rzeczy itd ale noe ty po malutku wszystko rozwijasz.
Tak...
A teraz grzecznie weź klawiaturę w lapki i mi macDonalda pisz!!! #teamrzepa
Jak zwykle świetny rozdział. Pisz !
OdpowiedzUsuńA ja sie ciagle zastanawiam co i czy bedzie cos nie tak z Lukaszem, czy cos odwali i jak to sie zakonczy, bo wydaje sie ze cos z nim nie tak xd. Jestem fanka twoich opowiadań;)) Codziennie wchodze na bloga żeby zobaczyc czy cos juz wrzucilas :)) Super rodzial!
OdpowiedzUsuńJestem,czytam,czekam:)
OdpowiedzUsuńJest rozdział! Codziennie od paru tygodni sprawdzałam i jest! Uwielbiam wszystko co piszesz, rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę
Torisa
Rozdział jak zawsze świetny:) czekam na McDonalda. No i życzę weny.
OdpowiedzUsuńCzytam i dziękuję :)
OdpowiedzUsuńCzasem mam wrażenie, że niektórzy ludzie są bardziej podatni na dane języki i przez to mają problem z powrotem do języka ojczystego. Po prostu jest im łatwiej załapać specyficzne myślenie z danego języka. To dość ciekawe.
OdpowiedzUsuńPomijam oczywiście tych, którzy chcą się tym lansować, albo czują się lepiej - dowartościowują się czy coś w tym stylu.
A może zaczniesz pisać po angielsku? Nie byłabym fanką, bo w angielskim jestem dnem xDD Ale jak ci pasuje, to czemu nie? Właśnie podcinam gałąź na której siedzę :D
Czekam na kolejne rozdziały, obojętnie którego opowiadania. I też, jak wyżej, zastanawiam się co z Łukaszem jest nie tak xD Oliwier jest dziwny, fakt. Ale po bliższym poznaniu może znormalnieć. Za to Łukasz jest dla mnie coraz większą zagadką.
Pozdrawiam serdecznie :)
Weny, ochoty i czasu - "święta trójca" dla piszących xD Życzę, by jak najczęściej pojawiały się u Ciebie razem.
Ach, jakoś mi ten Łukasz nie pasuje XD Podejrzane to trochę z nim. Nie mogłam się doczekać powrotu Oliwera no i w końcu jest! Ciekawe, co tam się wydarzy w dalej... Super rozdział!
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje opowiadania, czytam już je bardzo długo. Nie piszę raczej komentarzy, bo jak mam się za to zabrać to zawsze pisze to samo. Mam nadzieję, że cokolwiek zrozumiałaś z mojej wypowiedzi.
OdpowiedzUsuńAle jak już mówiłam to czytam ciebie naprawdę długi czas(lata).
Nie zniechęcaj się do pisania. Życzę weny i pozdrawiam
Akira
myślałam że nic nie będę pamiętać, tymczasem po pierwszych zdaniach od razu weszłam w nowy rozdział, nie widać że powstawał w mękach, weny
OdpowiedzUsuńRozdziału nie czytałam, bo nie miałam okazji jeszcze zabrać sie za to opowiadanie, ale skoro potrzebujesz komentarzowego wsparcia to się odzywam. Czytam za to McDonalda i jak najbardziej czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńDużo dużo weny :) Ale oczywiście bez pośpiechu, najważniejsze, żebyś Ty czuła się z tekstami dobrze :)
Ślad na śniegu...
OdpowiedzUsuńJestem i regularnie sprawdzam, w nadziei na coś nowego. uwu
OdpowiedzUsuńWreszcie :) tak długo czekałam. Rozdział świetny i jak by co zawsze tu jestem. Nawet jeśli nie komentuje, bo zwyczajnie nie umiem nic mądrego napisać. Czekam na następny
OdpowiedzUsuńOj wchodzi się i sprawdza codziennie czy jest coś nowego :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Jak zawsze zresztą :)
"(...)w których to jeden student okazuje się psychopatą, a później rozczłonkowuje ciało drugiego. I je wącha." Wygrałaś tym :D
Strasznie ciekawie się teraz będzie działo. Ciekawe jak zareaguje "dziwak" na takie nietypowe spotkanie. Ale szczerze, jeśli ja bym takiego "poznał" i ten koś by mnie tak obwąchiwał, to widząc te zdjęcie, modliłbym się, żeby spotykać go jak najczęściej :D
Jeszcze raz, świetny rozdział i dużo dużo dużo weny i chęci do pisania :)
Odkąd znalazłam Twojego bloga, zakochałam się w tym co piszesz. Masz prawdziwy dar do wciagania ludzi w swój wymyślony świat. Rozdział świetny i będę czekać na kolejne, nie poddawaj się ❤
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńodzywam się na Twoją prośbę, czytam, choć jestem daleko w tyle czytaniem (brak czasu), jak i trochę dłuższa przerwa od jakichkolwiek blogów.... ale jestem i i będę, zamierzam zacząć czytać od początku, bo to jednak za długo przerwa, ale chyba właśnie zacznę od tego opowiadania, bo już mi się spodobało, choć przeczytałam jednak niewiele z rozdziału...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Powinnam była zrobić to wcześniej, ale w sumie nigdy nie było okazji. Zazwyczaj czytam na telefonie, a pisanie tam dłuższych wypowiedzi doprowadza mnie do szału.
OdpowiedzUsuńW sumie czytałam twoje teksty już dawno temu na forum z sasunaru i od zawsze uwielbiam twój styl i twoje pomysły. Tutaj przybyłam zaciekawiona Gówniarzem. Przeczytałam całość i zakupiłam też pdfa, tak samo zrobiłam z Akademikiem. W ciągu ostatnich dni na uczelni przed świętami czytanie Oliwiera i McDonalda ratowało mnie od autodestrukcji i nudy. I kiedy okazało się, że to już koniec i nie ma nic więcej - dosłownie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Dobre dwadzieścia minut wgapiałam się w ścianę.
Uwielbiam to, że twoje historie nie są banalne, choć poruszają na pozór banalne tematy. Kocham to, że tak naprawdę nie mamy pojęcia, o co chodzi z Oliwierem. Kocham to, że Teodor był dzieciakiem brzydkim i nie bez powodu zakompleksionym. Kocham to, że ich nie idealizujesz i że w ich uczuciach jestem w stanie odnaleźć swoje. Uwielbiam tę autentyczność. I choć ten komentarz zapewne nie ma zupełnie ładu i składu, mam nadzieję, że w jakiś sposób da ci siłę, by kontynuować.
A ja tymczasem chyba idę zakupić jeszcze coś twojego, bo bardzo tego potrzebuję.
Ja też trochę się opierdzielałam, ale jestem i czytam. Wpadłam Ci życzyć szczęśliwego Nowego Roku. :)
OdpowiedzUsuńNatchnęło mnie dziś aby odwiedzić Twój blog. Miałam taką cichą nadzieję, że może jednak coś tam nowego będzie :D
OdpowiedzUsuńI muszę przyznać, że brakuje mi tych Twoich opowiadań :)
Zapewne nigdy nie przestanę tu wpadać i zerkać :D
Ściskam,
Elda
Czeac, czh cos tu sie bedzie jeszcze działo na blogu?:))
OdpowiedzUsuńTęsknię za twoimi opowiadaniami :(
OdpowiedzUsuńHej ja też tensknie
OdpowiedzUsuńHej życzę weny i usycham już bez Twoich opowiadań.
OdpowiedzUsuńHaaaalo! Żyjecie cudowni twórcy?
OdpowiedzUsuńOh, dajcie dziewczynie spokój. Dłuższe przerwy robili sobie autorzy (;
OdpowiedzUsuńHej tak tylko pytam ☺ co tam slychac i jak zdrowie ☺ i przy okazji kiedy nowy rozdział 😆
OdpowiedzUsuńCzy ktoś wie co się dzieje z Dream czy coś? Zawsze dawała znać o dłuższych przerwach, a tutaj nic :/.
OdpowiedzUsuńHej Dream mam nadzieję,że czytasz kometarze ☺. Napisz co z tobą? Strasznie tensknie za nowymi rozdziałami za Oliwiwrem i McDonald'em. Wiem,ze życie czasem jest do dupy i wszystko szlag trafia ale masz tu wiernych fanów 😊 więc napisz czemu taki zasuj. Pozdrawiam cieplutko 😆😉
OdpowiedzUsuńDream gdy przestaje pisac
OdpowiedzUsuńMoje życie na włosku zwisa
Serce me staje
I mozg nie przestaje
Myśleć o tym co będzie dalej
Weź Dream zaszalej
I dokończ swe dzieło
By moje serce do pracy sie wzięło
I bym mogla poczuć sie jak w niebie
Napisz co słychać i jak tam u ciebie
Niech dziel Twoich ponownie zakosztuje
Bo jak na razie to się tylko w monitor wpatruje
Dopiero teraz przeczytałam ten komentarz i aż żałuję. Zdecydowanie wygrywa :D
UsuńZa pochwale pięknie dziekuje
OdpowiedzUsuńI powrotu do życia gratuje
Życze weny i powodzenia
I byś nie miała powodów do zmartwienia
Wszyscy Cie tutaj bardzo kochamy
I na Twe dalsze dzieła czekamy
Miało byc "gratuluje" dlatego cos mi wczesniej nie pasowało...
Usuń