Na wstępie muszę Was wszystkich przeprosić za niedawanie znaku życia i zapadnięcie się pod ziemię na parę miesięcy. Przyznam się jednak, że wcale tu nie zaglądałam, nie czułam takiej potrzeby. Moje życie od zakończenia studiów trochę się zmieniło, mam nowe priorytety i całego wolnego czasu już nie chcę przeznaczać na pisanie, bo wtedy brakuje mi go na inne rzeczy. Jak się jednak okazało, po takiej długiej przerwie można też się stęsknić za swoimi opowiadaniami. Pewnie mieliście nadzieję na McDonalda, jednak zbyt dawno już go nie pisałam, musiałabym odświeżyć pamięć. Oliwer był bezpieczniejszą opcją, po prostu zasiadłam do Worda i spłodziłam to co macie niżej.
Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście. Ja z kolei muszę przyznać, że świetnie się przy tym rozdziale bawiłam, więc kto wie, może uda się coś naskrobać szybciej.
Oczywiście dziękuję też za wszystkie komentarze - bardzo mi miło, że tyle osób się odezwało!
Oczywiście dziękuję też za wszystkie komentarze - bardzo mi miło, że tyle osób się odezwało!
Uwaga - w rozdziale mogą być błędy. Obawiam się, że to już nie ten sam poziom, który reprezentowałam ponad pół roku temu.
Zagadka rozwiązana
– To co każdy inny tutaj – odparł,
taksując mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami tak uważnie, jakby
doszukiwał się jakiegoś brudu na moim ciele. Momentalnie
przypomniałem sobie scenę – o ironio – również z toalety,
kiedy Oliwer bezprecedensowo stwierdził, że śmierdzę.
Czyli że co? Powtórka z rozrywki? Znowu mu
trąciłem, czy jak? Chociaż teraz, fakt, miałem do tego prawo,
przecież wlałem w siebie masę alkoholu, do tego tańczyłem, a w
klubie panowała duchota; to wszystko nie sprzyjało utrzymaniu
przyjemnego zapachu. Powstrzymałem się jednak od obwąchania samego
siebie, to już byłaby totalna porażka.
– Śledzisz mnie? – zapytałem
podejrzliwie, marszcząc brwi.
– Nie – odparł krótko, a w międzyczasie
drzwi od toalety wreszcie się otworzyły. I tak jak chuda dziewczyna
z początku kolejki mówiła – rzeczywiście z ubikacji wyszło
dwóch facetów.
– Kibel jest od srania, a nie od pieprzenia
się! – zakrzyknęła za nimi wulgarnie, po czym sama zaraz
zniknęła w pomieszczeniu. To rzuciło małe światełko na moją
przykrą sytuację z Oliwerem, może nie będę musiał tak długo
czekać na swoją kolej, a tym samym skazywać się na towarzystwo
tego dziwaka.
W pewnym momencie Oliwer jakby nigdy nic
odwrócił się, dając mi ewidentny znak, że ma mnie gdzieś.
Normalnie pewnie bym to zignorował, ba!, nawet cieszył się z jego
braku dążenia do interakcji. Niestety, w tamtym momencie byłem
pijany, a pijani ludzie, jak powszechnie wiadomo, nie zawsze działają
„normalnie”.
– I co? Teraz będziesz mnie ignorować? –
fuknąłem niczym urażona królowa Angielska.
Obejrzał się przez ramię, posyłając mi
zdezorientowane spojrzenie, a ja zdałem sobie sprawę, że nie
podzielał mojego stanu upojenia. Wydawał się całkiem trzeźwy.
– Nie tego chciałeś?
No przecież, że chciałem! Cały czas
chodziło mi głównie o to, żeby Okularnik trzymał się ode mnie z
daleka!
– Nie, kiedy wprowadzasz dziwną atmosferę
na uczelni – nieudolnie spróbowałem z tego wybrnąć. – Wszyscy
widzą, że między nami jest kwas.
Oliwer milczał przez chwilę, znów łypiąc
na mnie tymi swoimi ślepiami, od których nie mogłem oderwać
wzroku. Nie minęło parę sekund, a mój pijacki mózg zmienił tory
myślenia i ani się obejrzałem, a zacząłem żywo zastanawiać się
nad prawdziwością koloru jego oczu.
– To soczewki, nie? – palnąłem
mimowolnie.
Skonfundowany Oliwer zamrugał, nie nadążając
za moim rozumowaniem. Przez moment miałem wrażenie, jakby znów
usiłował coś wywęszyć, ale równie dobrze mogło mi się
wydawać. Miejsce toalet było zaciemnione, a ja też w tamtej chwili
nie należałem do najlepszych obserwatorów.
– Dużo wypiłeś – to nie było pytanie. –
Myślałem, że nie obchodzi cię, co myślą ludzie na roku. Nie
lubisz ich.
– I ciebie też nie lubię – dodałem,
jakby nie zdążył tego zauważyć i wtedy po raz pierwszy
zobaczyłem, jak ten wiecznie ultra-poważny i ultra-posępny dziwak
się uśmiecha. Urocza twarz, zupełnie nie pasująca do
korpulentnego ciała, w jednej chwili nabrała bardziej czarującego
wyrazu.
– Zdążyłem zauważyć.
W międzyczasie kolejka znów przesunęła się
do przodu i od toalety dzieliły mnie już tylko dwie osoby –
Oliwer oraz jakiś chłopak.
– Ale jakoś będę musiał cię zdzierżyć,
mamy razem prezentację na filozofię – burknąłem, opierając
się, w moim mniemaniu, nonszalancko o ścianę. W rzeczywistości
wyglądałem pewnie tak, jakbym za parę chwil miał pod nią
sczeznąć.
Oliwer kiwnął powoli głową, cały czas na
mnie patrząc. Znów zrobiło się niesamowicie creepy, co zresztą
potrafiłem zauważyć nawet po pijaku.
– Słyszałem.
– Jak jeszcze raz zrobisz coś dziwnego w
moim kierunku, to obiecuję, że przywalę ci w te twoje patrzałki.
Oliwer wydawał się niewzruszony. Wciąż z tą
samą nudną miną przyklejoną do twarzy, kiwnął głową.
– Okej.
– Ja nie żartuję! – fuknąłem. –
Koleś, przerażasz mnie czasami. – Chłopak przed Oliwierem
obejrzał się na nas zdziwiony, a sam Oliwer ponownie kiwnął
głową. Po chwili kolejka znów skróciła się o następną osobę,
co nie przeszkodziło Oliwerowi w wywiercaniu mi zielonym spojrzeniem
dziury w czole. Przez moment miałem nawet wrażenie, że jego oczy
świeciły w ciemności, kiedy jednak zamrugałem, wszystko wróciło
do normy.
– Strasznie dużo mówisz – powiedział w
końcu z tą swoją wypraną z emocji miną, która z chwili na
chwilę zaczynała coraz bardziej mnie irytować. Już miałem coś
powiedzieć, bo przecież nie puszczę mimo uszu tak jawnej zaczepki,
kiedy zauważyłem, że wzrok Oliwera zatrzymał się gdzieś za mną.
Zerknąłem przez ramię, ale niczego dziwnego nie zauważyłem. Nikt
za mną nie stał. Zaraz jednak spostrzegłem, że Oliwer patrzy
gdzieś dalej, na tłum ludzi bawiących się na parkiecie.
– Coś nie tak? – zapytałem.
Zielone oczy zatrzymały się na mnie. Znów
zlustrowały mnie dokładnie, a później Oliwer jakby nigdy nic
wzruszył ramionami.
– Sam zaraz się przekonasz – powiedział
tylko niezrozumiale i gdy zwolniło się miejsce w toalecie, zniknął,
zostawiając mnie samego. Znów odwróciłem się w kierunku
parkietu, ale niczego dziwnego tam nie znalazłem. Ludzie jak to
ludzie, każdy imprezował na swój sposób. Niektórzy lizali się
ostentacyjnie na samym środku pomieszczenia, inni po prostu
tańczyli, jeszcze inni pili i rozmawiali. Normalny wieczór w
Coconie.
Nie mając co robić, oparłem się więc o
ścianę i wyciągnąłem telefon. Z nudów napisałem krótką
wiadomość do Łukasza, informując go o kolejce, w jakiej musiałem
stać. Zdążyłem tylko wysłać SMS'a, a Okularnik już wyszedł z
toalety. Bez słowa – i spojrzenia! – minął mnie, jakbyśmy
nigdy się nie znali.
– Psychol – zmełłem tylko pod nosem, żeby
zaraz zamknąć się w łazience i szybko z niej skorzystać.
Postanowiłem całkowicie zapomnieć o Oliwerze, w końcu nie dla
niego tutaj dzisiaj byłem. Przy barze czekał na mnie mój ideał,
dlaczego więc miałbym niby przejmować się jakimiś dziwakami?
Lżejszy i może nawet odrobinę trzeźwiejszy
ruszyłem tam, gdzie zostawiłem Łukasza. Nie znalazłem go jednak w
tłumie ludzi okupujących bar, rozejrzałem się więc po stolikach
z myślą, że może zajął nam jakiś dla wygody. Zacząłem więc
krążyć po Coconie, przyglądając się mijającym mnie osobom, ale
wciąż ani śladu Łukasza.
Pewnie jest na fajce, stwierdziłem zaraz i
ignorując rozsądek podpowiadający, że Łukasz przecież nie
palił, ruszyłem do wyjścia. Nie zatrzymałem się nawet przy
szatni, chociaż kurtka rzeczywiście byłaby tu wskazana. Lato już
dawno odeszło, noce stawały się coraz to zimniejsze, bo
październik nie rozpieszczał wysokimi temperaturami. Wychodziłem
jednak tylko na chwilę – ot, żeby rzucić okiem na ludzi
stojących przed klubem. Minąłem ochroniarza, a mroźne
powietrze momentalnie otuliło moje rozgrzane ciało. Dwie osoby
stały tuż przy drzwiach do Coconu, żywo o czymś dyskutując, a
kilka metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, sterczała jakaś
grupka chłopaków, jakby rozważających wejście do klubu – ale
poza tym nic więcej, ani śladu Łukasza. Zatrząsłem się z zimna,
jednak nie zawróciłem. Coś popchnęło mnie do wyjścia na
zewnątrz i ruszenia w kierunku Wisły. Minąłem róg ulicy, na
której znajdował się Cocon i przeszedłem przez parking
samochodowy, tuż przy rzece. W żółtym blasku latarni wszystko
nabierało dodatkowego uroku, a szum wiatru i wody przyjemnie mieszał
się ze stłumionymi odgłosami dobiegającymi z klubu. Miałem
wrażenie, że nagle znalazłem się w innym świecie.
Rozejrzałem się jeszcze dookoła, ale prócz
dziadka z pieskiem nie napotkałem nikogo. Szybko wyciągnąłem
telefon, wykręcając numer Łukasza. Zatrząsłem się z zimna,
jednak jeszcze nie wróciłem do Coconu, tam rozmowa byłaby
niemożliwa przez wysokie decybele.
Jeden sygnał... drugi, trzeci. Nic, zero
odpowiedzi. Zdezorientowany popatrzyłem na wyświetlacz telefonu i
ponownie wykręciłem numer. Coś się stało? Na pewno, przecież
Łukasz tak po prostu by mnie nie zostawił, gdyby mógł to zaraz by
coś napisał albo zadzwonił, a teraz nawet nie odbierał telefonu.
Zdezorientowany i przestraszony ruszyłem w
kierunku Coconu, postanawiając jeszcze sprawdzić, czy kurtka
Łukasza wciąż wisiała w szatni. Może ktoś z personelu by coś
wiedział? W końcu jeśli wydarzył się jakiś poważny wypadek, na
pewno by wiedzieli!
Wyszedłem zza rogu, przyspieszając jeszcze
kroku. Już niemal biegłem, kiedy z klubu wyszły dwie postacie.
Momentalnie rozpoznałem w jednej z nich Łukasza. Na chwilę uścisk
w okolicach piersi, utrudniający mi od kilku minut oddychanie,
zelżał, żeby zaraz zacisnąć się z nową mocą. Aż zatrzymałem
się w półkroku, patrząc jak Łukasz nachyla się do drugiego
mężczyzny i mówi mu coś na ucho.
Zamarłem. Serce waliło mi w piersi, w uszach
szumiało od nadmiaru alkoholu, a w głowie momentalnie zrobiło się
pusto, każda najmniejsza myśl natychmiastowo wyparowała.
– Łukasz? – zapytałem, zdradzając
jednocześnie swoją obecność.
Łukasz popatrzył na mnie zdezorientowany,
żeby zaraz zmarszczyć brwi ni to z niezadowoleniem, ni z
konsternacją. Spojrzał najpierw na drugiego mężczyznę, a
następnie na mnie.
– To nie tak powinno wyjść – powiedział,
a mnie wmurowało.
Że jak nie powinno? Wyszedł ze mną na
imprezę i przypadkiem znalazł sobie kogoś innego? Przecież, do
cholery, Łukasz taki nie był!
– Daj nam chwilę, okej? – zwrócił się
do nieznajomego, a ja wciąż stałem, nie mogąc wykrztusić z
siebie chociażby słowa. Miałem ochotę rozbeczeć się jak
dziecko.
– Jasne – odpowiedział dość przystojny,
choć pewnie podchodzący już pod trzydziestkę blondyn. Łukasz od
razu podszedł do mnie, a ja wpatrzyłem się w niego z nadzieją, że
zaraz mnie przytuli i wrócimy do jego mieszkania.
Nic takiego jednak się nie wydarzyło.
– To jest Kamil – powiedział, zerkając
jeszcze przez ramię na stojącego nieopodal mężczyznę. – Mój...
były.
Momentalnie oblał mnie zimny pot. Otworzyłem
szeroko oczy, nie wiedząc, czy to już ta chwila, kiedy powinienem
się roześmiać. Rany boskie, ale byłem głupi. Największy idiota
świata, proszę państwa; zakochany po uszy szczeniak, którego ktoś
teraz przywiązuje w lesie i zostawia na pastwę losu, bo zdał sobie
sprawę, że ten szczeniak nie pasuje mu do wnętrza domu.
– Po co było to wszystko? To całe twoje
gadanie o stałych partnerach i nie szukaniu nikogo na chwilę? –
wybuchnąłem. Nie wytrzymałem kumulujących się we mnie emocji i
popchnąłem go. Niestety, na tyle mocno, żeby się przewrócił. A
mógłby, cholera. Mógłby się przewrócić i rozwalić sobie ten
zakłamany łeb.
– Wiem, wiem. Przepraszam, to nie było w
porządku. Niczego takiego nie planowałem, po prostu jak zobaczyłem
Kamila, podszedł do mnie i...
– Pierdol się – syknąłem tylko, znów go
popchnąłem i ruszyłem prosto do Coconu. Dzielnie trzymałem formę,
próbując się nie rozpłakać. Momentalnie przypomniało mi się
jak Łukasz mówił kiedyś o swoim poprzednim związku... przecież
to miała być już przeszłość. Stara miłość nie rdzewieje, co
nie?
– Dwa kieliszki czystej i coś do popicia –
rzuciłem do barmana, kiedy tylko dotarłem do baru. Spojrzał na
mnie, jakby oceniając mój stan, żeby po chwili złapać za butelkę
wódki i zacząć ją rozlewać.
– To będzie piętnaście złotych –
odkrzyknął, a ja zaraz rzuciłem na blat banknot dwudziestozłotowy.
Jedyne czego teraz chciałem to wypić jeszcze kilka kieliszków na
odwagę (bo przez tę akcję z Łukaszem trochę już wytrzeźwiałem),
a później jakimś cudem poderwać kogoś... kogokolwiek. Z
alkoholem zawsze przecież łatwiej, no nie?
– Już wiesz? – usłyszałem nagle znajomy
głos dobiegający z boku. Wzdrygnąłem się, ale kiedy zobaczyłem
przed sobą znajomą, bladą twarz, sapnąłem ciężko. Jeszcze jego
teraz mi do szczęścia brakowało.
– Już wiem – odmruknąłem, łapiąc za
kieliszek.
– Nie masz przypadkiem dość? – zapytał,
zerkając na trunek w moich rękach. Jak na złość ten dziwak stał
się nagle bardzo gadatliwy. Irytujące.
– Spierdalaj.
– Myślę, że nie powinieneś już pić –
powiedział tak pouczającym tonem, że już chciałem wylać mu
zawartość kieliszka na głowę. No ale wódka to jednak nie woda,
wódkę powinno się szanować.
– Masz jakiś kompleks matki, czy co? –
spojrzałem na niego trochę uważniej. Nie wyglądał na pijanego,
właściwie to wyglądał... cholernie uroczo z tymi swoimi
kręconymi, rudymi włosami; okularami zjeżdżającymi na sam czubek
nosa i z lekkimi wypiekami na bladych policzkach...
Zdecydowanie byłem już pijany, skoro myślałem
o takich rzeczach.
– Nie. Raczej nie – odpowiedział
absolutnie poważnie. Mimowolnie uśmiechnąłem się, bo – nie
wiedzieć czemu – wydał mi się całkiem zabawny. Tak uroczo,
surrealistycznie zabawny, jakby był nie z tego świata. Jakby całe
swoje dotychczasowe życie spędził na jakiejś bezludnej wyspie,
bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym.
– Z każdą chwilą przerażasz mnie coraz
bardziej – stwierdziłem tylko i przechyliłem kieliszek. Cierpki
alkohol momentalnie osiadł mi na języku, więc nim zdążyłem się
chociażby skrzywić, już upiłem dwa duże łyki słodkiej
Coca-coli.
– To już wiem. – Kiwnął głową. –
Jest ci smutno – oznajmił.
– Co? – Spojrzałem na niego, nie bardzo
rozumiejąc o co mu w tej chwili chodziło.
– Jak wracałeś z pola*, wyglądałeś
jakbyś miał się rozpłakać. Teraz jest ci smutno. – Przełknąłem
ślinę, nie bardzo wiedząc co na to powinienem odpowiedzieć.
Wzruszyłem tylko ramionami i spojrzałem na drugi kieliszek, który
zamierzałem lada moment wypić. – Zależało ci na nim?
– Zamknij się już – burknąłem tylko,
obracając w dłoniach szklankę coli.
– Jemu na tobie chyba nie – ciągnął.
– Powiedziałem, zamknij się – wycedziłem
przez zęby, a chwilowy napad dobrego nastroju momentalnie mnie
opuścił.
– Jesteś zbyt naiwny.
Nawet nie wiem kiedy, a zapora, podtrzymująca
wszystkie dotychczas kumulujące się emocje, runęła. Zakryłem
dłonią twarz, kuląc się tak, jakbym chciał zaraz zniknąć.
Właściwie to chciałem. Dawno już nie czułem się tak oszukany i
wykorzystany. Myślałem, że Łukasz naprawdę był inny, a on przez
ten cały czas miał w głowie tylko tego swojego przeklętego
byłego.
Poczułem, jak obejmuje mnie coś ciepłego.
Pozwoliłem ogarnąć się silnym ramionom Oliwera, żeby po chwili
poczuć na szyi ciepły oddech, aż wreszcie usłyszeć niski, lekko
ochrypły głos:
– Podobasz mi się.
Nigdy, naprawdę nigdy wcześniej nie słyszałem
tak poważnie brzmiącego wyznania. Jakby Oliwer właśnie tłumaczył
mi jakieś prawo fizyki, które koniecznie powinienem zrozumieć. I
chociaż już łzy spływały mi po policzkach, miałem ochotę się
roześmiać. Z Oliwerem coś stanowczo było nie tak.
– Jezu, jaki ty jesteś creepy –
parsknąłem, odpychając go od siebie i szybko jeszcze przetarłem
oczy. – Następnym razem jak będziesz chciał kogoś poderwać,
nie zaczynaj od wąchania go w tramwaju – rzuciłem jeszcze, chcąc
obrócić wszystko w żart. Trudno było mi jednak ukryć lekko
drżącą rękę, którą zaciskałem na szklance z nadzieją, że
zaraz się uspokoję.
Podobałem mu się? Ja? Pomijając całą tę
dziwną i lekko przerażającą otoczkę Oliwera, nie byłem ślepy i
obiektywnie mogłem ocenić, że to nie moja liga, przynajmniej nie z
wyglądu. Faceci (tacy jak on) nie oglądali się za grubaskami
(takimi jak ja). Przecież gdyby między nami do czegoś doszło, na
bank zmiażdżyłbym go swoim cielskiem. Wystarczyłoby, żebym się
na nim położył i już tragedia gotowa! Chociaż, z drugiej strony,
wcale nie miałbym nic przeciwko, aby to on położył się na
mnie... Z chwili na chwilę myśli galopowały coraz dalej i dalej,
aż wreszcie nawet mój pijany umysł nie był w stanie tego
udźwignąć. Momentalnie poczułem, że robi mi się gorąco.
Chrząknąłem. Nagle poczułem się dziwnie, jakby... zawstydzony?
Sam nie wiedziałem przez co bardziej: przez wyznanie Oliwera, czy
może przez obrazy, które zdążyły przewinąć się w mojej
głowie.
– Nie chcesz już wracać? – zapytał,
zerkając w stronę parkietu.
– Później – odmruknąłem i upiłem coli,
udając jednocześnie, że też przyglądam się tańczącym ludziom.
Kątem oka obserwowałem jednak Oliwera, ale jak zwykle nie
potrafiłem nic wyczytać z jego twarzy. Jeden wielki posąg bez
emocji. Nie wiem jak to możliwe, ale gdy już myślałem, że Oliwer
osiągnął swoje maksimum dziwności, skala znów pięła się w
górę.
A może jest psychopatą?
– Mogę cię podrzucić.
No tak, przecież psychopaci nie pasują do
społeczeństwa, prawda? Próbują się w nie wtopić, naśladując
emocje innych, ale nie są w stanie naprawdę ich przejawiać...
Dlaczego nagle ten opis zaczął mi pasować do Oliwera?
– Podrzucić?
– Jestem samochodem – popatrzył na mnie
tak przenikliwie, że moje ciało momentalnie pokryło się gęsią
skórką.
– I nic nie piłeś?
– Nie lubię alkoholu. Śmierdzi.
Otworzyłem szerzej oczy. Rany boskie, nie lubi
alkoholu. Wniosek jest już tylko jeden – on naprawdę ma jakieś
zaburzenie osobowości. Socjopata, psychopata – jeden pies, coś na
pewno jest z nim nie tak.
– Jesteś samochodem? – zapytałem,
odstawiając szklankę coli na bar.
– Mhm.
Momentalnie przed oczami pojawiły mi się
obrazy nie namiętnego seksu z Oliwerem i mną w roli głównej
(chociaż ta opcja była bardziej kusząca), a mojego martwego ciała
spadającego na dno Wisły.
Spojrzałem na kieliszek wódki, który wciąż
trzymałem w dłoni. Jeśli Oliwer rzeczywiście planował mnie
zabić, to lepiej byłoby, gdybym był trzeźwy, no nie? Miałbym
przynajmniej jakieś szanse na ucieczkę.
– Dopij i jedziemy – powiedział, widocznie
zauważając moje wahanie.
– A później wyląduję w rzece? –
palnąłem.
Oliwer zamarł, patrząc na mnie z uniesionymi
brwiami, jakby myślał, że czegoś nie dosłyszał.
– W rzece? Może jednak już tego nie pij? –
skrzywił się. – Jesteś pijany.
– Dla ciebie lepiej.
– Ludziom naprawdę odwala po alkoholu. –
Westchnął ciężko i przeczesał nonszalancko dłonią włosy, na
co aż się zapatrzyłem. Miał je naprawdę gęste, aż chciało się
wsunąć w nie rękę, złapać, delikatnie pociągnąć...
– Nie, wrócę taksą – powiedziałem na
wydechu, szybko wypiłem wódkę, odstawiłem pusty kieliszek i
szklankę na blat baru i już byłem gotów ruszyć w kierunku
szatni. Zawsze po alkoholu robiłem z siebie idiotę, z czego
oczywiście zdawałem sobie sprawę dopiero na drugi dzień rano,
kiedy to dopadały mnie dwa typy kaca: ten fizyczny i moralny. Na
szczęście w tamtym momencie przebłysk normalności nastąpił
trochę szybciej, rozsądny głos w głowie podpowiedział mi, żebym
jak najszybciej zwijał do domu... i pływanie w Wiśle nic tu nie
miało do rzeczy. Wiedziałem, że jeszcze chwila, a zacznę
wygadywać jakieś totalne bzdury, za które jutro będę miał
ochotę odgryźć sobie język. Nim jednak zdążyłem odejść,
stanowczy uścisk dłoni Oliwera na przegubie zatrzymał mnie w
miejscu.
– Mówiłem, że cię odwiozę. Ledwo stoisz
na nogach.
Niestety, picie tego ostatniego szota nie
przyniosło niczego dobrego. Nie wiem jednak czy to ten alkohol,
dudniąca muzyka, otaczający nas półmrok, czy może nieugięta
postawa Oliwera, ale byłem w stanie tylko potulnie skinąć głową,
a następnie dać się pociągnąć w stronę szatni.
– Gdzie masz numerek? – zapytał Oliwer,
kiedy już znaleźliśmy się przy wyjściu. Różnica temperatur,
mimo że nie aż taka znaczna, momentalnie we mnie uderzyła, a ja aż
się zachwiałem przy ladzie. Kiedyś chwaliłem się, że mam mocną
głowę, chyba czas ten fakt zweryfikować.
Bez słowa wyciągnąłem blaszkę z
wygrawerowanym numerkiem i podałem ją szatniarce. Później
wszystko nastąpiło tak szybko, że mój pijany umysł ledwo co to
ogarnął – ubraliśmy się, wyszliśmy na zewnątrz, a następnie
ruszyliśmy w stronę parkingu. Oliwer złapał mnie pod ramię,
jakby bał się, że zaraz upadnę... i może miał racje. Mój krok
nie był zbyt pewny, mogę się nawet założyć, że gdybym szedł
sam, balansowałbym od jednej krawędzi chodnika do drugiej. Zapewne
też miałbym problem z dotarciem do domu – jasne, w końcu jakimś
cudem bym tam dojechał, przecież nie takie rzeczy robiło się po
pijaku – jednak zapewne byłby to duże wyzwanie. A tak miałem
dwie opcje: albo zostanę bezpiecznie dostarczony przez Oliwera pod
sam dom, albo wyląduję w rzece, jeśli ten dziwak naprawdę okaże
się psycholem.
– Wsiadaj – powiedział, kiedy dotarliśmy
już do czarnego golfa. Otworzył mi drzwi i wciąż zapewniając
asekurację, władował mnie do środka. – Nie będziesz
wymiotować? – zapytał jeszcze, wlepiając we mnie te swoje
zielone ślepia. Byłem pijany, miałem silne wrażenie, że jego
oczy świeciły w ciemności.
– Nie jest tak źle – zbagatelizowałem, w
tamtym momencie czując się trzeźwiejszy niż w rzeczywistości.
Nie wiem co ze mną nie tak, ale podczas picia często towarzyszyło
mi uczucie bycia trzeźwym. Brutalna prawda docierała do mnie
dopiero następnego dnia, kiedy zaczynał się kolejny akt
zakrapianych imprez – kac.
– Jakby co to mów, zatrzymamy się gdzieś –
powiedział, zapewne w trosce o wnętrze swojego samochodu. Kiwnąłem
tylko głową i zabrałem się za zapinanie pasa. O dziwo to zadanie
okazało się naprawdę trudne, a ja, jak to ja, od razu obarczyłem
winą przeklęte, zacinające się pasy, nawet nie myśląc, że to
wszystko przez moją pijacką nieudolność.
Oliwer przyglądał się chwilę moim
poczynaniom, aż wreszcie westchnął ciężko, pochylił się i
sprawnym ruchem dokonał tego, czego ja nie byłem w stanie. Klips
zaskoczył, a ja mogłem już bezpiecznie podróżować.
– Ten ostatni kieliszek to chyba nie był
dobry pomysł – zamamrotał pod nosem, żeby po chwili zatrzasnąć
drzwi i obejść samochód. Usiadł za kierownicą i nim zdążył
cokolwiek zrobić, odezwałem się:
– Zimno.
Rzeczywiście było naprawdę zimno, pojazd
zdążył się już wychłodzić.
– Szybciej wytrzeźwiejesz – stwierdził
tym swoim wypranym z emocji tonem. Jakby naprawdę był jakimś
robotem czy innym dziwakiem.
– Nie możesz włączyć ogrzewania? –
zapytałem, kiedy Oliwer przekręcał kluczyk w stacyjce.
– Lepiej nie – odpowiedział, nawet na mnie
nie patrząc. – Okropnie śmierdzisz jak pijesz – stwierdził po
chwili, zerkając jeszcze na mnie, aż wreszcie przerzucił bieg i
zaczął wycofywać samochód.
– Który to już raz mówisz mi, że
śmierdzę? – prychnąłem, bardziej już tym rozbawiony, niż zły.
– Wtedy śmierdziałeś nim, teraz śmierdzisz
alkoholem. Alkohol ma strasznie mocny, drażniący zapach. Nie lubię
go – mruknął pod nosem, a ja tak naprawdę niewiele z tego
zrozumiałem. Pewnie gdybym nie był pijany, zapaliłaby mi się
ostrzegawcza lampka, no bo kto normalny aż tak zwraca uwagę na
zapach? I w jaki niby sposób mógł wyczuć Łukasza? Ale w tamtym
momencie nic nie wydawało mi się dziwne – prędzej zabawne.
– Okej, okej. – Zaśmiałem się. – Ale
pijesz, nie? Czy jesteś totalnym dziwakiem-abstynentem?
– Nie piję – odparł krótko, wyjeżdżając
wreszcie na drogę. Nie zapytał gdzie mieszkam, po prostu jechał, o
dziwo w dobrym kierunku. Wtedy jednak nie zwróciłem na to uwagi,
bardziej zainteresował mnie temat abstynencji Oliwera.
– Nic a nic?
– Nie. Nic.
– Serio? – Otworzyłem szeroko oczy z
niedowierzania, cały czas patrząc na profil Oliwera. Miał naprawdę
ładny, zadarty nos. – I ty tak możesz?
– Mogę. I nie wiem jak można pić –
wzruszył ramionami, przejeżdżając przez skrzyżowanie i mknąc
prosto ku Centrum Kongresowym.
– Jesteś naprawdę dziwny.
– Mówiłeś. – Kiwnął głową.
Przejechaliśmy przez Wisłę. Uf, nie zginę
tutaj.
– I będę to powtarzać, bo chyba nie
zdajesz sobie z tego sprawy – prychnąłem jeszcze, ale Oliwer już
nic mi na to nie odpowiedział. Po prostu jechał dalej, prosto do
mojego domu, jednak z tego zdałem sobie sprawę dopiero kiedy
skręcił w Kapelankę, aż wreszcie przed Tesco wjechał w małą,
boczną dróżkę. Zmarszczyłem z zastanowieniem brwi, w głowie
wertując wszystkie rozmowy, jakie udało mi się odbyć z Oliwerem.
Nie wliczając dzisiejszych, nie było ich dużo. Nie ma opcji, żebym
przypadkiem powiedział mu gdzie mieszkam.
– Skąd znasz mój adres? – zapytałem,
kiedy Oliwer bez problemu skręcał w coraz to mniej uczęszczane
dróżki prowadzące do mojego domu.
– Znam – powiedział tylko, jak zwykle
bardzo wylewnie.
– Ale skąd?
Popatrzył na mnie krótko i wzruszył
ramionami. Samochód wreszcie zatrzymał się pod moim domem.
– Twój tata jest dobrym weterynarzem –
mruknął, zaciągając ręczny, gdyż droga prowadziła pod górę.
– Często go polecają. Ostatnio moja mama była u niego z naszym
kotem. Szybko skojarzyłem nazwiska.
Zamrugałem. Kropki w mojej głowie zaczęły
się łączyć. Już wiedziałem co z Oliwerem nie tak – był
osowiały, miał problemy z kontaktami społecznymi, nie rozumiał
emocji innych, ale za to zwracał bardzo dużą uwagę na przeróżne
szczegóły, jak zapach, czy doszukiwanie się powiązań rodzinnych
w nazwiskach, które gdzieś tam usłyszał. A co najdziwniejsze –
szybko zapamiętał trudną drogę do mojego domu.
– Masz autyzm?
Tak, to
musiało być to, zagadka rozwiązana.
To nie będzie żadne zaskoczenie, jak napiszę, że się Ciebie tu nie spodziewałam :D
OdpowiedzUsuńAle super, że wróciłaś i mam nadzieję, że faktycznie kolejny rozdział pojawi się szybciej niż za pół roku.
Co do rozdziału, to muszę przyznać, że albo coś mi umknęło, albo rzeczywiście dobrze ukrywałaś rozwiązanie "zagadki", bo nawet razu przez myśl mi nie przemknęło, że Oliwer może mieć autyzm.
Chyba że to pijany Wiktor sobie to wymyślił i okaże się, że wcale tak nie jest, ale jeżeli to prawda... no to sytuacja staje się z miejsca jeszcze bardziej interesująca i nie mogę doczekać się kontynuacji.
Pozostało mi tylko życzyć chęci do pisania i czasu.
Pozdrawiam!
Jej! Rozdział :))))))
OdpowiedzUsuńTak wyskoczył z tym autyzmem... A już miałam teorię, że Oliwier to wilkołak czy coś hahahahaha Ale owszem, autyzm bardziej tu pasuje xDD (za dużo fantastyki chyba się naczytałam ;d) Nie spodziewałam się tak przyziemnej odpowiedzi (pytanie, czy właściwa).
Fajnie, że piszesz :)
Trzymam kciuki!
Weny, czasu i chęci, pozdrawiam :D
Super, będzie fajnie prawda?
OdpowiedzUsuńOliwer, dziwaku, jak ja cię dobrze rozumiem. Też nie piję alkoholu i zawsze słyszę te same pytania: "Ale jak to? Że tak nigdy?" i "Że tak w ogóle nic?" Ja za to się dziwię, jak można samemu doprowadzić się do takiego stanu i dlaczego nikt nie wyciąga z tego żadnych wniosków i zabawa zaczyna się do nowa. Także, Oliwier, piąteczka! :)
OdpowiedzUsuńZ tym autyzmem, to pewnie chodzi o zespół Aspergera? Miałam przyjemność poznać jednego takiego gościa. Z wierzchu normalny nerd-kujon (jak ja), ale jak z nim bardziej pogadać, to widać, że za bardzo nie łapie "sytuacji społecznych", takich niuansów. No i ma niesamowitą pamięć do nawet najdrobniejszych bzdetów, typu kolor butów, jaki na sobie miałeś gdzieś tam, pół roku temu...
Się rozpisałam... W każdym razie, bardzo ucieszyłam się z rozdziału i rozwiązania zagadki. Lubię takich niedoskonałych bohaterów. Grubasek vs. dziwak z autyzmem, to jest to! Nie będę prosić o szybsze pojawienie się rozdziałów, ale za to będę wiernie czekać i trzymać kciuki!
Pozdrawiam :)
Dziękuję za rozdział i za to, że wreszcie wróciłeś miejmy nadzieję że na dłużej. Pytanie na końcu rozdziału mnie strasznie zaciekawiło i nie mogę doczekać się na odpowiedź
OdpowiedzUsuńWeny życzę i pozdrawiam
Akira
Noo ja sie bardzo ciesscze ze znowu jestes bo codziennie tu chyba zaglądałam ^^
OdpowiedzUsuńJeju, chcę już kolejny rozdział. Opowiadanie jest cudowne i jak zwykle wszystko ujęłaś perfekcyjnie. Nawet nie wiesz ile radości mi sprawiłaś tym rozdziałem ❤
OdpowiedzUsuńNie znikaj więcej na tak długo. Pozdrawiam i życzę samych sukcesów!
O kurczę rozdział. :D Nooo przemyślenia tego no głównego bohatera (zapomniałam jak ma na imię a nie chce mi się sprawdzać... xd) są genialne.
OdpowiedzUsuńTorisa
No nie źle, nie źle :)Ale poleciałaś :) Nie wiem czemu ale trochę mi ten autyzm do Oliwiera nie pasuje. Poza tym rozdział boski i fajnie że udało ci się coś wreszcie napisać :)
OdpowiedzUsuńTak bardzo czekałam na nowy rodzial i odwiedzenie się co z Olivierem jest nie tak, ale... ciężko mi uwierzyć, że osoba z autyzmem znalazła się na studiach. Bardziej jestem skłonna uwierzyć w zespół Aspergera. Czekam na następny rozdział!!
OdpowiedzUsuńJejku, codziennie wchodziłam na tego bloga i gdy zobaczyłam nowy rozdział to mało się nie popłakałam ze szczęścia.
OdpowiedzUsuńNie znikaj na więcej bo zaczęłam czytać wszystko od początku z tęsknoty ❤
Jejku, jak miło Cię znów widzieć! Z poziomem bardzo dobrze, a zarówno to, jak i McDonald są niesamowicie miłe do czytania, więc nie mamy na co narzekać. 😉
OdpowiedzUsuńSuper ze wróciłaś bardzo się cieszę bardzo ☺. Rizdzial fajny i zaskakujący tego się nikt niespidziewal . Widzisz jednym pytaniem rozwalilaś system☺-masz autyzm ?
OdpowiedzUsuńCudownie, że wróciłaś ❤ Zrobiłaś mi miłą niespodziankę i mam nadzieję, że znajdziesz czas na pisanie �� Rozdział świetny, a końcówka pozwalająca. Trzymaj się ciepło i weny ❤
OdpowiedzUsuńPadłam przy ostatnim xD Uwielbiam twoje zakończenia i czekam na następny rozdział. Cieszę się, że wróciłaś, bo jesteś wśród moich top autorów. Weny kochana ❤❤
OdpowiedzUsuńŚwietna wiadomość, że wróciłaś z chociaż jednym rozdziałem!:)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie tok rozumowania Wiktora. Niby coś do Oliwiera, ale z drugiej strony nie do końca... Mam nadzieję, że to pytanie o autyzm nie wywoła konfliktu, chociaż biorąc pod uwagę reakcje Oliwiera na to, co ktoś do niego mówi, to wydaje mi się, że nie powinno być źle:) Swoją drogą, nie wpadłabym na to, że będzie chodzić o autyzm. MYŚLAŁAM, ŻE OLIWIER JEST WILKOŁAKIEM XDDD Super węch i cała reszta... Ech... Nie, zapomnijmy o tym.
Weny życzę i pozdrawiam!
N o i ja Tez pomyślałam ze jest wilkołakiem bo żeby wiedzieć po węchu że ktoś odrazu z kimś się kochał. noi wiedza żebył nad wisłą ale że chodzi ci autyzm. to ciekawie się robi
OdpowiedzUsuń