Kochanka?
Obudziłem
się późnym popołudniem i trochę minęło, nim zdałem sobie
sprawę, że byłem do połowy ubrany. Miałem wczoraj siłę
ściągnąć jedynie spodnie i nie patrząc na nic, zasnąłem z
twarzą wciśniętą w poduszkę.
Stęknąłem
ciężko, kiedy zacząłem odczuwać pierwsze podrywy kaca. Suchość
w gardle, ból głowy i ten irytujący ucisk na żołądku.
Podniosłem się do siadu, jak zawsze po piciu mając wrażenie, że
ten dzień to mój ostatni. Mamo, tato, dzwońcie po księdza.
Odruchowo
sięgnąłem po telefon z nadzieją, że zobaczę tam, jak każdego
minionego ranka, wiadomość od Łukasza. Szybko jednak przypomniało
mi się, co takiego miało wczoraj miejsce. Nie będzie żadnych
wiadomości od Łukasza, żadnych słodkich SMS-ików, telefonów i
zaproszeń na randki. Łukasz wczoraj zdecydował, że woli wrócić
do swojego byłego, a ja zostałem na lodzie. Norma.
Sapnąłem
ciężko i kliknąłem na środkowy przycisk, żeby tylko sprawdzić
godzinę oraz dowiedzieć się, jak dużo zostało do końca dnia.
Naprawdę chciałem, żeby ten już się skończył, chociaż nawet
jeszcze się dla mnie nie rozpoczął. Wpatrzyłem się w ekran, a
dokładniej w ikonkę znajdującą się zaraz pod zegarem – a
jednak, dostałem wiadomość. Nie od Łukasza, bo ten przecież
wszystko wczoraj ekspresowo zakończył. Od Oliwera.
„Daj
znać rano czy żyjesz” – napisał. Podawałem mu w ogóle swój
numer? Szybko przewertowałem w głowie całą wczorajszą końcówkę
wieczoru, którą, mimo wszystko, zapamiętałem dość mgliście.
Cholera,
podałem mu – przypomniałem sobie. Tuż przed wyjściem z
samochodu poprosił mnie o numer, a ja wyrecytowałem go i szybko
ruszyłem do domu. Miał aż taką głowę do cyfr, że wszystko
dokładnie zapamiętał? Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w ekran
telefonu, zupełnie jakbym oczekiwał, że zaraz dostanę klarowną
odpowiedź na chodzące mi po głowie pytania. Może faktycznie miał
autyzm? Oczywiście nie udzielił mi wczoraj odpowiedzi, popatrzył
tylko na mnie z zaskoczeniem, nie spodziewając się takiej
bezpośredniości.
–
Masz autyzm? – zapytałem go wtedy, nie bawiąc się w żadne
subtelności. Po pijanym człowieku nie można przecież oczekiwać
zbyt wielkiej dyplomacji i kurtuazji. Dodatkowo wpatrywałem się w
Oliwera obcesowo, nie zachowując chociażby cienia dyskrecji, ale
gdy nie padła żadna odpowiedź, sam sobie ją nakreśliłem. – A
więc tak. Wiedziałem, że coś z tobą nie tak.
Oliwer
chyba wtedy westchnął ciężko, może nawet przewrócił oczami –
nie bardzo pamiętam, alkohol zrobił swoje. Jedno było jednak
pewne, na pewno nie zaprzeczył. Oczywiście niczego również nie
potwierdził, ale po kimś tak małomównym jak ten chłopak nie
spodziewałbym się zbyt wiele.
–
Podasz mi swój numer? – padło to magiczne pytanie, na które ja,
bez chociażby głębszego namysłu, odpowiedziałem. A później
rzuciłem tylko szybkie „no siema” i wyskoczyłem chwiejnie z
samochodu. Trzasnąłem jeszcze drzwiami tak, że aż odbiło się to
echem na tle nocnej ciszy, a później ruszyłem do domu. Samochód
Oliwera nie odjechał, dopóki nie zniknąłem za drzwiami. Dopiero
kiedy je za sobą zamknąłem, usłyszałem warkot silnika.
To na
pewno autyzm, pomyślałem wtedy jeszcze i już bez większego
zastanowienia poczłapałem do swojego pokoju, żeby tam sczeznąć.
„Żyję”
– odpisałem i już chciałem wysłać, ale zaraz jeszcze dodałem:
– „Chociaż do śmierci już blisko.”
Odłożyłem
telefon na bok, przekręciłem się i sięgnąłem pod łóżko po
butelkę wody. Zapowiadał się naprawdę koszmarny dzień.
***
Z łóżka
udało mi się zwlec dopiero pod wieczór. Kac powoli odpuszczał, a
ja zwyczajnie zrobiłem się głodny, czyli nic dziwnego. Sarnicki
wraca do zdrowia, proszę państwa, w końcu jedzenie to coś, co
wychodziło mu najlepiej, bo na pewno nie można tego samego
powiedzieć o jego szczęściu w miłości.
Wlekąc
nogę za nogą zszedłem na dół, niemal od razu dopadając lodówki
i prawie nie zauważając Alicji siedzącej na kanapie w salonie.
Pomieszczenie wypełniały odgłosy jakiegoś programu telewizyjnego
o zdrowym odżywianiu, ale nie bardzo się tym przejąłem. Na
przekór temu co mówili o zdrowych kaloriach, wyciągnąłem ser,
szynkę i majonez. Tylko zapiekany chleb z całą masą tłuściutkiego
sera mógł mnie w tamtym momencie wyleczyć.
–
Huberta nie ma? – zagadnąłem, kiedy wyciągałem z szafki
opiekacz do kanapek.
–
Wyszedł do klienta – odparła, nawet nie ganiąc mnie za zwracanie
się do ojca po imieniu.
Zmarszczyłem
brwi, zamierając na moment z kromką w dłoni. Znowu u „klienta”?
Czy tylko mi to wszystko strasznie śmierdziało?
– O
tej godzinie?
–
Nagły wypadek – wytłumaczyła go, spokojnie popijając jedną z
tych jej obrzydliwych ziołowych herbatek. Odwróciłem się w
kierunku salonu, wwiercając niedowierzające spojrzenie w tył jej
głowy.
–
Kolejny nagły wypadek? – zapytałem jeszcze, wciąż oczekując,
że mama zaraz wybuchnie płaczem i przyzna mi w końcu, że ojciec
ją zdradza. Tylko że, cholera, ojciec nie był typem zdradzającego
faceta. Poza mamą świata nie widział... ale może właśnie tacy
mają najwięcej za uszami?
– Tak
– odpowiedziała wciąż spokojnym głosem. – Zwierzęta chorują
jak ludzie, Wiktorze – wytłumaczyła jak małemu dziecku.
Brakowało jeszcze tylko, by dodała „głuptasku”.
–
Mamo, to naprawdę dziwne. Nie wydaje ci się? – próbowałem
jeszcze jakoś ją naprowadzić na odpowiednie tory rozumowania, ale
wtedy odwróciła się do mnie, przerzucając ramię przez oparcie
sofy. Posłała mi rugające spojrzenie, zupełnie jakbym znowu miał
siedem lat i opowiadał o potworach w szafie.
–
Między mną a tatą wszystko dobrze się układa – odpowiedziała
bez chwili zawahania.
–
Sprawdź mu telefon – rzuciłem jeszcze, żeby zaraz odwrócić się
przodem do niedokończonych kanapek i z prędkością błyskawicy
poskładać je, a następnie włożyć do opiekacza. – Może to ten
wiek, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z upływu lat i chce
jeszcze sobie udowodnić, że da radę coś wyrwać? – zamruczałem
pod nosem.
–
Masz zbyt wybujałą wyobraźnię.
– No
nie wiem, Alicja, to twój mąż. – Wzruszyłem ramionami. –
Tobie powinno zależeć bardziej.
–
Mamo – poprawiła mnie. – Nie jestem twoją koleżanką.
–
Mamą, koleżanką, najlepszą przyjaciółką – powiedziałem
jeszcze dla rozładowania atmosfery, bo nagle zrobiło mi się jej
ogromnie żal. Ojciec ma jakieś dupy na boku, a ona święcie wierzy
w jego niewinność.
– Nie
podlizuj się. I, na Boga, zjedz na kolację coś pożywnego, a nie
ciągle te tosty! Zrobię ci coś, chcesz?
O nie,
nie. Alicja i gotowanie nigdy nie kończyło się dobrze. No chyba,
że lubi się jakieś wegańskie wymysły.
–
Nie, tosty wcale nie są takie złe.
– A
później narzekasz, że spodnie się skurczyły w praniu.
–
Jesteś okrutna.
***
Poniedziałek
nastał o wiele szybciej, niżbym sobie tego życzył. To samo
poranne, niezdrowe powietrze, ten sam zapchany ludźmi tramwaj i to
samo nastawienie, z którym witałem wszystkie dni na uczelni.
Wypełniona
po brzegi osiemnastka zajechała na przystanek, a ja z niechęcią
spoglądałem na przepychający się tłum. Jedni chcieli wyjść, a
inni tarasowali drogę i nawet nie pomyśleli, że o wiele prościej
i przyjemniej byłoby na chwilę opuścić tramwaj, żeby zrobić
przejście. Patrzyłem na to z niechęcią, czekając aż wreszcie
sytuacja się unormuje i dopiero po chwili dołączyłem do ciasno
zbitej masy podróżującej czy to do szkoły, czy do pracy. Drzwi
osiemnastki zamknęły się, tramwaj pomknął dalej, a ja w tym
ścisku miałem tylko nadzieję, że dotrwam do swojego przystanku
bez żadnych niespodzianek po drodze. Mieszanka zapachów – oddechu
stojącego tuż obok mnie faceta, mocnych perfum jakiejś kobiety i
całej tej duchoty panującej w ciasnym wnętrzu tramwaju, wcale nie
była niczym przyjemnym. Dodać do tego ciągłe bujanie na boki i
można doczekać się katastrofy. W takich momentach cieszyłem się
jednak ze swojego wzrostu, podejrzewałem, że osoby niżej miały o
wiele gorzej.
Zaczerpnąłem
kilka głębokich oddechów, zastanawiając się jednocześnie,
dlaczego do diaska nikt nie pomyślał, żeby otworzyć tu okno?
Dlaczego wszyscy dusiliśmy się z własnej woli? Wychyliłem się
więc i już miałem złapać za rączkę, dzięki której mógłbym
przesunąć szybkę, kiedy starsza pani siedząca dwa siedzenia dalej
zbombardowała mnie wzrokiem.
–
Chce pan, żeby mnie tu zawiało?! – warknęła do mnie.
–
Chce pani, żebyśmy się tu podusili? – odparłem automatycznie.
– Co
za kultura! – prychnęła. – Nie życzę sobie, żeby pan
otwierał tu okno – fuknęła jeszcze, na co ja już tylko
przewróciłem oczami i dałem za wygraną. Jakoś nie miałem ochoty
na wojny z emerytkami o poranku. Znudzony oparłem głowę o rurkę,
której się trzymałem i wbiłem wzrok w mały telewizor, gdzie
zazwyczaj wyświetlano jakieś krótkie spoty reklamowe czy
informacje ważne dla mieszkańców miasta. Resztę drogi na uczelnię
spędziłem więc śledząc prognozę pogody, ofertę kliniki
wybielającej zęby, ostrzeżenie o wilkach, które widziano
niedaleko Krakowa, i – no jakżeby inaczej – kampanię
antysmogową.
Ten
dzień nie zapowiadał się najlepiej.
***
Spóźniłem
się – inaczej być nie mogło, w końcu w tym jestem naprawdę
świetny, regularne spóźnianie się na pierwsze zajęcia to już
mój znak rozpoznawczy. Ale od czego jest kwadrans studencki, prawda?
Jak nikt inny potrafiłem wykorzystać go do ostatniej minuty.
Wszedłem
do sali, przeprosiłem pokornie wykładowcę i zaraz ruszyłem ku
wolnemu miejscu, nawet nie rozglądając się dookoła... no dobra,
rozejrzałem się, ale odruchowo! Szybko spostrzegłem, że Oliwer
siedział gdzieś na końcu sali, przy ścianie i że uważnie mnie
obserwował. Nic dziwnego, chyba zaczynałem się przyzwyczajać do
tych jego zielonych oczu wwiercających się we mnie. Nim zdążyłem
pomyśleć, kiwnąłem w jego kierunku głową, na co on tylko
bardziej zmrużył oczy i nie zrobił nic więcej. Momentalnie
poczułem się jak idiota proszący go o chociażby cień
zainteresowania. Prychnąłem pod nosem i szybkim krokiem ruszyłem
do ławki. Nie oglądając się już na Oliwera, zająłem pierwsze
lepsze miejsce. Nim jednak zdążyłem się całkowicie na niego
zezłościć – no bo co to, ja się z nim witam, a ten mnie olewa?!
– momentalnie przypomniało mi się, że Oliwer miaø przecież
autyzm. Może on po prostu nie potrafił zachowywać się normalnie,
a ja tyle od niego wymagałem? Wydąłem usta z zastanowieniem i nie
zważając na stojącego nieopodal wykładowcę, zaraz wyciągnąłem
telefon, żeby następnie wygooglować czym tak naprawdę był ten
cały autyzm. I nim się spostrzegłem, a całe półtorej godziny
minęło mi na czytaniu to naukowych publikacji, to wyznań rodziców
borykających się z dzieckiem cierpiącym na tę chorobę.
–
Dziękuję i do zobaczenia za tydzień – dopiero te słowa
wykładowcy mnie ocuciły. Oderwałem wzrok od ekranu telefonu, żeby
zaraz rozejrzeć się po prawie opustoszałej sali. Szybko wrzuciłem
telefon do kieszeni, zgarnąłem swój plecak, z którego nawet nie
wyciągnąłem długopisu, i tak jak inni ruszyłem do wyjścia.
–
Hej, Wiktor! – usłyszałem piskliwy, niemal raniący uszy głos. Z
niechęcią spojrzałem na stojącą niedaleko Elkę, dziewczyna
wyraźnie na mnie czekała. Wymusiłem uśmiech, co wcale nie
przyszło mi łatwo i kiwnąłem do niej głową.
– No
cześć.
–
Dlaczego nie usiadłeś obok nas? Zajęłam ci miejsce z tyłu –
oburzyła się, kiedy już wyszedłem z sali.
– Tak
jakoś. – Wzruszyłem ramionami, dochodząc do wniosku, że
tłumaczenie się nie miałoby tu najmniejszego sensu. Będąc
szczerym, nawet jej tam nie zauważyłem, bo – cholera – całą
swoją uwagę skupiłem wtedy na Oliwierze.
–
Mniejsza – machnęła ręką i odgarnęła swoje jasne włosy,
jakby chciała bardziej wyeksponować swój biust. Powstrzymałem się
przed przewróceniem oczami, a było naprawdę ciężko. Może lepiej
jej powiedzieć, że nie gram w tej lidze? – Na następnych
ćwiczeniach siedzisz ze mną.
–
Nie... – powiedziałem nim zdołałem ugryźć się w język. –
Nie, bo wiesz co? – Rozejrzałem się panicznie dookoła. Mój
wzrok zatrzymał się na siedzącym pod ścianą Oliwerze. Nie
patrzył w naszą stronę, robił coś na telefonie, całkowicie
przez niego pochłonięty. – Bo obiecałem to już Oliwerowi –
wybrnąłem szybko, posłałem jej przepraszający uśmiech, a
Oliwer, tak jakby nagle dostał przebłysku, popatrzył na nas
zdezorientowany. – No nie? – Uśmiechnąłem się szeroko. –
Mieliśmy usiąść razem. Na historii sztuki – przypomniałem mu.
Oliwer
zmarszczył brwi, ale nic nie odpowiedział, a Elka wyglądała tak,
jakby ktoś właśnie sprzedał jej liścia w twarz.
–
Myślałam, że za sobą nie przepadacie – mruknęła zdziwiona.
– No
nie do końca. – Uśmiechnąłem się jeszcze, naprawdę nie mając
ochoty spędzać z nią kolejnych dziewięćdziesięciu minut na
zajęciach. Szybko więc przeprosiłem i doskoczyłem do Oliwera. –
Idziemy na pole. Zapalić – wycedziłem niemalże przez zęby.
– Nie
palę. I ty też nie palisz – odparł zmieszany, rujnując mój
plan.
–
Palę – burknąłem i pociągnąłem go w stronę schodów,
zostawiając zaskoczoną Elę. – Jak mówię, że palę, to palę –
warknąłem jeszcze do niego cicho, na co on wbił we mnie skruszone
spojrzenie. Brakowało mu tylko położonych po sobie uszu i
podkulonego w przepraszającym geście ogona. – Po prostu chciałem
ją zbyć – mruknąłem już łagodniej i chrząknąłem. –
Chodźmy już na to pole – dodałem, wciąż ciągnąc go za
nadgarstek do wyjścia.
– Nie
lubisz jej? – zapytał, gdy już stanęliśmy przed budynkiem
wydziału. Wzruszyłem ramionami, uznając, że odpowiedź jest
zbędna. Usiadłem na ławeczce znajdującej się nieopodal i
wystawiłem twarz ku październikowym promieniom słonecznym. Było
trochę zbyt zimno na takie siedzenie w samej bluzie, ale z dwojga
złego wolałem już marznąć na zewnątrz, niż skazać się na
towarzystwo Elki.
–
Będziesz tam tak stał? – burknąłem, kiedy minęło parę minut,
a Oliwer wciąż sterczał w tym samym miejscu, wpatrując się we
mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
– Nie
przeszkadza mi to – odpowiedział cicho, ale o dziwo ruszył w
kierunku ławki. Nim jednak zdążył na niej usiąść, drzwi do
budynku naszego wydziału otworzyły się, a ze środka wyjrzała
wypłowiała, blado-różowa głowa Andżeliki.
– O!
Tu jesteście! – zakrzyknęła dziewczyna, idąc w naszą stronę.
Mimowolnie się skrzywiłem, zdając sobie sprawę, że to koniec
mojego błogiego spokoju. – Historia sztuki jest odwołana –
powiedziała, zatrzymując się przed nami. – Ale dalsze zajęcia
są, więc lipa.
– Jak
to nie ma?
–
Babka z sekretariatu tak mówiła. – Wzruszyła ramionami. –
Chodźcie tam do nas, wszyscy siedzimy u góry na korytarzu. To i tak
tylko półtorej godziny, za mało czasu żeby gdzieś pójść.
Momentalnie
oczami wyobraźni zobaczyłem siebie, umęczonego gadaniną Elki i
Andżeliki... to byłoby chyba najgorsze półtorej godziny w moim
życiu!
–
Okej, pomyślimy. – Wymusiłem uśmiech, chcąc jeszcze zachować
jakieś pozory. Coś jednak czułem, że jak tak dalej pójdzie,
szybko zostanę outsiderem na tym roku. Ale z drugiej strony naprawdę
nie miałem ochoty na pozorowanie przyjaźni.
Andżelika
uśmiechnęła się, niczego nieświadoma. Popatrzyła jeszcze na
Oliwera, wyraźnie robiąc w jego stronę maślane oczy.
–
Będziemy na was czekać. Zamówić wam kawę czy coś?
–
Nie, na razie nie – odpowiedziałem szybko. – Jeszcze zapalimy i
do was dołączymy – dodałem, modląc się w duchu, żeby jak
najszybciej odeszła. Andżelika jednak kiwnęła głową, a po
chwili (ku mojej ogromnej uldze) wróciła do budynku.
–
Naprawdę ich nie lubisz – mruknął cicho Oliwer, patrząc na mnie
z zaciekawieniem.
– A
ty je lubisz? – zapytałem, przewracając oczami.
– Są
mi obojętne.
– Są
strasznie irytujące. – Skrzywiłem się. – Na półtorej godziny
nie opłaca mi się wracać do domu. – Podrapałem się po głowie
z zastanowieniem.
–
Mnie też – przyznał Oliwer, potakując.
Zwilżyłem
nerwowo wargi, czując jak bicie mojego serca przyspiesza.
– To
może skoczymy na Zakrzówek? Kupimy w Kaufie po piwie i posiedzimy?
– zaproponowałem, ale momentalnie tego pożałowałem. Mój głos
lekko drżał, aż musiałem odchrząknąć, żeby pozbyć się tych
idiotycznych wibracji. Czym się niby stresowałem? Zapraszaniem
jakiegoś dziwaka na piwo w plenerze? Co za nonsens. Kiedy jednak
spojrzałem na Oliwera, miałem nieodparte wrażenie, że wyłapał
każde moje najmniejsze zawahanie. To przerażające, że był tak
dobrym obserwatorem.
–
Możemy – powiedział. – Ale ja nie piję piwa – przypomniał
mi.
–
Okej, okej. Możesz wypić soczek – prychnąłem, ale mimowolnie
się uśmiechnąłem. – Skoczę tylko po kurtkę, bo zostawiłem
pod salą, i wracam – rzuciłem szybko, zauważając, że Oliwer
swoją kurtkę trzymał w ręce. Tylko ja byłem takim idiotą, że
zostawiłem wszystko w środku. Miałem tylko nadzieję, że uda mi
się niepostrzeżenie ją zabrać, a później uciec nim ktokolwiek
zwróci na mnie uwagę. Naprawdę, w tamtej chwili wizja siedzenia z
tym dziwolągiem na pagórkach i wpatrywania się w błękitną taflę
sztucznego jeziora była znacznie przyjemniejsza niż chociażby pięć
minut spędzone w towarzystwie dziewczyn z roku.
***
–
Ledwo uszedłem z życiem – pożaliłem się Oliwerowi, kiedy
szliśmy dróżką między nowymi, błyszczącymi wydziałami, prosto
do Kauflandu. – Serio, nie chciały mnie puścić.
–
Lubią cię – odmruknął, wsuwając ręce w kieszenie swojej
oliwkowej kurtki.
– Ja
ich niekoniecznie.
Oliwer
uśmiechnął się, co dostrzegłem początkowo tylko kątem oka,
żeby zaraz obrócić głowę w jego stronę, no bo przecież tak
rzadkiego widoku, jak jego uśmiech, nie mogłem sobie odpuścić.
Był... uroczy?
– A
kogoś w ogóle lubisz? – zapytał z lekkim rozbawieniem
wyczuwalnym w jego głosie. Z nieznanych mi powodów ogarnęła mnie
fala gorąca. Jeszcze nigdy nie słyszałem u Oliwera takich wesołych
tonów, zazwyczaj mówił ze znudzeniem, bez żadnych emocji, jakby
był niezdolny do ich odczuwania.
– Nie
przesadzajmy. Kogoś tam chyba jednak lubię – prychnąłem, bo
przecież aż takim burakiem nie byłem, prawda? Oliwer jeszcze tylko
parsknął cicho i na tym skończyły się przejawiane przez niego
emocje. Jego twarz znów przybrała zblazowany wyraz, z jakim chodził
na co dzień. A szkoda, bo nagle zdałem sobie sprawę, że chciałbym
zobaczyć na niej więcej odbijających się uczuć. – Robi się
coraz zimniej – powiedziałem i momentalnie poczułem się jak
starszy pan w tramwaju zagadujący o pogodę tylko dlatego, żeby z
kimś porozmawiać. Oliwer w odpowiedzi kiwnął głową, nie
wysilając się na nic więcej. Wracamy do punktu wyjścia. – Nie
lubię zimy – pociągnąłem więc dalej, żeby wymusić na im
jakąś interakcję. Nic, zero. Znowu kiwnięcie głową, cholera
jasna. – A ty? – zapytałem w końcu, dochodząc do wniosku, że
tego już nie mógł przemilczeć.
– Ja
lubię – odparł cicho. Sukces.
–
Serio? Lubisz śnieg i mróz? I chlapę, jak śnieg topnieje? –
Właśnie przechodziliśmy obok wydziału zarządzania. Popatrzyłem
tylko tęsknie na nowoczesny budynek wyłożony płytami solarnymi,
po raz kolejny zastanawiając się jeszcze, jak to możliwe, że nasz
wydział wyglądał jakby miał się zaraz rozpaść. Przecież
wszystko – naprawdę wszystko – na kampusie wyglądało jak
żywcem wyciągnięte z jakiegoś filmu sci-fi. Nowoczesne
technologie zasilające budynki, przestronne wnętrza, oszklone
ściany, windy, a nawet fontanny przy recepcjach... I niech ktoś mi
powie, że życie jest sprawiedliwe.
–
Lubię. – Oliwer po raz kolejny kiwnął głową i kiedy już
myślałem, że to szczyt jego możliwości – koniec, limit słów
na dzisiaj osiągnięty – wtedy dodał: – Powietrze jest zupełnie
inne.
Zmarszczyłem
brwi. Jakie powietrze, do cholery? W Krakowie zimą nie ma powietrza,
jest tylko jakiś śmierdzący dym.
–
Smog?
–
Poza Krakowem – wyjaśnił zaraz. – To będzie moja pierwsza zima
w Krakowie. W sierpniu dopiero się tutaj przeprowadziłem.
O, nowa
informacja – dziwak nie był z Krakowa.
– To
skąd jesteś?
– Z
małej wioski na Mazurach – powiedział i znów uśmiechnął się
lekko. – Tam zima była zawsze piękna.
– To
dlaczego przeprowadziłeś się aż do Małopolski?
Oliwer
wzruszył ramionami. Powoli zbliżaliśmy się do Kauflanda,
weszliśmy właśnie na parking i wymijając zaparkowane samochody,
kierowaliśmy się ku wejściu.
–
Sprawy rodzinne – odparł rzeczowo i nic więcej już nie
powiedział, ale o dziwo byłem już na to przygotowany. Rozmowa z
Oliwerem to nie zgrabne odbijanie piłeczki, a ciągłe rzucanie jej
w jego kierunku. Miałem już więc pociągnąć go dalej za język,
bo – szczerze mówiąc – trochę zaciekawiła mnie jego historia
wylądowania w Krakowie, gdy nagle na parkingu dostrzegłem znajomą,
wysoką postać. Momentalnie zatrzymałem się w połowie kroku,
patrząc na ojca stojącego przy swoim samochodzie i rozmawiającego
z jakąś kobietą. Bardzo ładną kobietą, należy nadmienić. Ich
gesty, mimika, a nawet zachowana odległość jasno przemawiały za
tym, że nie byli sobie obcy. Ojciec uśmiechał się szeroko, a
blondynka kiwała głową, podśmiewając się od czasu do czasu,
zupełnie jakby go kokietowała.
Kurwa
mać, miałem rację. Niczego sobie nie ubzdurałem! Ojciec naprawdę
kogoś miał!
–
Wiktor? – zapytał Oliwer, zdezorientowany moim zachowaniem.
–
Właśnie przyłapałem ojca z jego kochanką – powiedziałem, nim
zdążyłem ugryźć się w język. W tej samej chwili tata otworzył
drzwi samochodu, gestem ręki zapraszając kobietę do środka, na co
ja aż otworzyłem szerzej oczy. To były jakieś żarty! – Jesteś
dzisiaj samochodem? – zapytałem, dochodząc do wniosku, że nie
uwierzę, jeśli nie przyłapię ojca na gorącym uczynku. Bo jasne,
mógłbym teraz wparować, zwyzywać go od najgorszych, a później
powiedzieć mamie, ale wtedy on wykręciłby kota ogonem. Wcisnął
jakiś tani kit, że to jego koleżanka, no i pozamiatane.
–
Jestem.
– To
szybko, będziemy ich śledzić!
e,mocje - błąd stylistyczny :) kochanka i śledzenie jej - oj w następnym rozdziale pojedziesz po bandzie jeszcze bardziej niż w tym :) super rozdział, pozdawiam
OdpowiedzUsuńRaczej literówka
UsuńJa tam się cieszę, że chociaż co jakiś czas wstawiasz nowe rozdziały. Oba opowiadania uwielbiam i skoro zamierzasz je kiedyś doprowadzić do końca, to ja tu zawsze będę i zawsze będę czytać choćby zajęło to niewiadomo ile czasu. :)
OdpowiedzUsuńWiktor (przynajmniej wiem już jak ma na imię xd) zaczyna lubić Oliwera? No proszę.
Pozdrawiam
Torisa
No proszę zaczyna się rozkręcać :P, wciąż tu jesteśmy i czekamy na ciąg dalszy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo czekamy ☺ czekamy a ja cieszę się bardzo że mam co czytać. Tylko o Magdonaldzie nie zapomnij. Ja osobiście chyba wole tamto,ale te też się rozkręca i ciekawie się zapowiada. Weny życzę Bay Bay
OdpowiedzUsuńJezu... Oliwer do złudzenia mi kogoś przypomina.
OdpowiedzUsuńTa historia jest świetna, naprawdę poprawia humor. Tak szybko się czytało ten rozdział, że nie mogę się doczekać kolejnego.
OdpowiedzUsuńNo ciekawe czy ten autyzm to wymysł Wiktora, czy może jednak coś w tym jest? Fajnie, że interakcje chłopaków się powiększają. Podobał mi się tekst Oliwiera - A kogoś w ogóle lubisz? Hehe - samo sedno istoty Wiktora ;) No i kim jest ta kobieta? Jakoś ciężko mi uwierzyć że to kochanka ojca Wiktora - chyba jego mama nie byłaby aż tak spokojna? No zobaczymy :) Dziękuję bardzo i życzę jak najwięcej weny :)
OdpowiedzUsuńNooo w bede czekac na kolekny rozdzial z niecierpliwoscia ^^
OdpowiedzUsuńDziękuję za rozdział
OdpowiedzUsuń