Rozdział dodaję szybciej niż planowałam, ponieważ wyjeżdżam i później mogę nie mieć takiej okazji. W przyszłym tygodniu publikacja powinna być normalnie, choć nie wiem, czy będę mieć dostęp do Internetu, dlatego wolę już teraz uprzedzić. A jeżeli nie będę mieć żadnych problemów z siecią, możliwe, że wrzucę Wam coś wcześniej. :)
Życzę miłego czytania i dziękuję za taki odzew pod poprzednim rozdziałem! Skutecznie mnie zmotywowaliście i (jak pisałam na fanpejdżu) Americanę mogę potraktować już jako opowiadanie skończone. Został mi do napisania jedynie epilog... Jakoś tak mi smutno, kiedy sobie o tym pomyślę.
Rozdział sprawdzała Ekucbbw.
Wujek Maciej
Specyficzny
zapach w szpitalach zawsze przyprawiał go o mdłości i zawroty
głowy. Nigdy jednak nie odkrył, skąd wzięła się u niego ta
awersja, bo jako dzieciak przecież nie bywał w takich miejscach
szczególnie często. Był dość zdrowym chłopcem, mama nie miała
z nim większych problemów, oczywiście jeśli by nie liczyć dwa
razy złamanej nogi, raz ręki i żebra. Wszystkie
te obrażenia zawdzięczał jednak samemu sobie, każde
inne przewlekłe choroby jakoś omijały go szerokim łukiem. Mimo to
jego silna niechęć do szpitali towarzyszyła mu chyba od zawsze.
Teraz, kiedy przekroczył próg recepcji, również go nie
opuszczała. Gdy skręcił w skrzydło na oddział położniczy, w
którym woń medykamentów i specyficzny zapach środków
odkażających przybrał na sile, zaczęło ciemnieć mu przed
oczami. Na moment aż musiał się zatrzymać, a przechodząca obok
kobieta w koszuli nocnej i z jednoznacznie odstającym, ogromnym
niczym piłka plażowa brzuchem, zapytała zaniepokojona, czy
wszystko z nim w porządku.
–
Tak, tak – odpowiedział, masując nos u nasady. Spróbował
ustabilizować oddech i odgonić mroczki przed oczami. Sam był
zdziwiony swoją reakcją, bo jasne, to nie pierwszy raz, kiedy
czuł się źle w szpitalu, ale z pewnością pierwszy, gdy
miał
wrażenie, że zaraz zemdleje. Nie chciał nawet dopuszczać do
siebie myśli, że ze wszystkim związane było zdenerwowanie przed
spotkaniem z siostrą (i nie tylko z nią), no i poprzednia, raczej
bezsenna noc.
Kobieta, która go chwilę temu zaczepiła, nie
odpuściła. Podeszła do stojącego obok dystrybutora wody, by nalać
jej do plastikowego kubka. Kiedy mu go wręczyła, Maciej nawet nie
miał zamiaru protestować, bo podejrzewał, że coś zimnego może
być w tej chwili zbawienne. Wypił powoli, nie chcąc robić tego
zbyt łapczywie, bo to mogłoby skończyć się omdleniem. Już po
kilku pierwszych łykach poczuł się o wiele lepiej.
– Dziękuję – powiedział i uśmiechnął
się oszczędnie. Mimo że był kobiecie wdzięczny, nigdy nie lubił
tego uczucia. Miał wrażenie, jakby teraz koniecznie musiał się
jej czymś odpłacić.
– Żona będzie rodzić? – zapytała
kobieta, patrząc na niego ciepło. Maciej aż zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc.
– Że co?
– No, tak się pan denerwuje, bo żona ma
rodzić? – wyjaśniła, na co on aż się wzdrygnął.
– Nie – odpowiedział, zgniatając kubek,
by następnie wrzucić go do śmietnika. – Jeszcze raz dziękuję i
do widzenia – powiedział, po czym pewniejszym, choć ostrożnym
krokiem ruszył przed siebie. To jak z wyrwaniem zęba, pomyślał,
stając przed drzwiami od sali. Trzeba zrobić to szybko.
Wszedł
do pomieszczenia, omiatając je niechętnym spojrzeniem. Stało w nim
sześć łóżek, dwa z nich były puste, a na pozostałych leżały
kobiety. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowali się nieznani
Maciejowi ludzie;
jakiś mężczyzna zerknął na niego, po czym zaraz powrócił do
rozmowy z pacjentką. Tutaj, o dziwo, zapach szpitalny jakby zelżał.
– No, jesteś. – Jego mama stała przy
oknie, trzymając w ramionach coś zawiniętego w różowy kocyk.
Uśmiechała się przy tym absolutnie rozanielona, co chwilę
spoglądając na niemowlaka. – Chodź, zobacz swoją siostrzenicę
– dodała, a wzrok Macieja powędrował do łóżka, na którym
leżała Daria, aż wreszcie na mężczyznę siedzącego tuż obok
siostry. Sam nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się utrzymać
obojętny wyraz twarzy. Zrobiło mu się niedobrze na sam widok
Łukasza udającego kochającego ojca, a szpitalny zapach nie miał z
tym nic wspólnego.
– Cała rodzinka w komplecie – powiedział,
nie mogąc powstrzymać się od komentarzy.
–
Maciej... – sapnęła jego mama, marszcząc na chwilę brwi w
wyrazie dezaprobaty, by za chwilę jednak przywołać na twarz
uśmiech. – Zobacz – powiedziała i podeszła do niego z
niemowlęciem. – To Amelka – powiedziała i wyciągnęła dłoń,
żeby pogłaskać dziewczynkę po policzku. Maciej, chcąc czy nie,
spojrzał na dziecko. Było jeszcze czerwone i pomarszczone, w niczym
nie przypominało słodkich bobasów z reklam pieluszek. Ale mimo to
przez moment nie potrafił oderwać od niego wzroku. Może za sprawą
śmiesznie ciemnych, grubych włosów
pokrywających
główkę niemowlaka? Na siłę szukał czegoś, co by potwierdziło,
że to spokojne, rozglądające się dookoła dziecko, jest kolejnym
wcieleniem potwora. Amelka jednak pozostawała cicha, spojrzała na
Macieja swoimi intensywnie brązowymi oczami i zamarła w bezruchu.
Wyszyński poczuł się trochę dziwnie, nieswojo. Nie tylko
dlatego, że patrzyły na niego oczy złudnie podobne do oczu Łukasza
(a ponoć wszystkie dzieci mają z początku niebieskie tęczówki),
ale było w tym dziecku coś, czego Maciej nie potrafił określić.
– Gratulacje – powiedział w końcu.
Podszedł do łóżka, żeby uciec z linii wzroku noworodka. –
Planujecie kolejne? – zapytał bez swojej złośliwości w głosie.
Zabrzmiało dość zabawnie; z jednej strony udawał, że wcale nie
jest ironiczny, ale jego słowa zdawały się zawierać w sobie
drugie dno.
–
A co? Chcesz być chrzestnym? – odparowała Daria, nie dając się
nabrać na ten spokojny ton brata. Znała Macieja już zbyt długo,
doskonale potrafiła go rozgryźć. Już od dzieciaka był chujem,
pomyślała, kiedy Maciej usiadł na taborecie obok łóżka, po
drugiej stronie od Łukasza. Zamykał ją w szafie na pół dnia,
spuścił jej złotą rybkę w ubikacji, a w czasach gimnazjum, kiedy
to odkrywała, że płeć przeciwna nie jest wcale taka zła,
powiedział jej pierwszej miłości, że ma wszy i grzybicę, przez
co Rafał (bo tak miał na imię tamten chłopiec) bał się
chociażby na nią spojrzeć. Wtedy to jednak były takie dziecięce
przekomarzanki, każde rodzeństwo się kłóci, ale normalnie
skoczyłoby za sobą w ogień. Teraz jednak Daria wiedziała, że
brat już by nie skoczył. Coś się stało (nie miała pojęcia,
co),
przez co całkowicie skreślił ją ze swojego życia.
– Marzę o tym, by móc zmieniać twoim
dzieciakom pieluchy. – Kącik ust Darii drgnął. Prawie parsknęła
śmiechem, zdając sobie sprawę, że to był właśnie Maciej.
Niewiele się zmienił od czasów nastoletnich, chociaż przez
pryzmat jego ubioru i dobrej pozycji w pracy wydawało się, że to
facet na poziomie. Ale jej brat wciąż pozostawał krnąbrny,
złośliwy i dziecięco obrażalski.
–
Wiedziałam. – Zaśmiała się. Maciej patrzył, jak jej duża,
trochę męska dłoń nakrywa dłoń Łukasza, a ten w odpowiedzi
uśmiechnął się pod nosem. Nic nie mówił, jak zwykle milczał,
błądząc wzrokiem od swojej żony
do
teściowej, trzymającej w ramionach wnuczkę. Od czasu do czasu
tylko zerkał na Macieja, gdy jednak zostawał na tym przyłapywany,
zaraz odwracał spojrzenie.
Jak
zawsze, pomyślał Maciej ze skrzywieniem. A tak go zapewniał. Że
rozwód. Że ma dość. Że chce zacząć życie w zgodzie ze sobą.
Że nie nadaje się na męża... Gdy go wtedy słuchał, doskonale
sobie zdawał sprawę, że to tylko czcze gadanie. Ale mimo wszystko
jakaś
jego część, maleńka cząsteczka wierzyła, że może faktycznie
Łukasz zostawi Darię.
Zacisnął
mocno usta, czując nawroty mdłości. Zacisnął rękę na swoim
kolanie, próbując unormować oddech. Tak bardzo nienawidził tego
faceta, że już nie potrafił o nim zapomnieć. To nieprawda, że
miłość wygasa. Nie można o niej tak po prostu zapomnieć, a czas
może i zabliźnia rany, jednak te wciąż pozostają widoczne.
Niektóre są tak grube i trudne
do zagojenia, że wciąż jątrzą się bólem.
– Pójdę zapalić – powiedział w pewnym
momencie Łukasz. Maciej nawet na niego nie spojrzał, udając, że
coś przyszło na jego telefon. Odblokował go, wszedł w menu,
przerzucił kilka stron, wyszedł i zablokował.
– Przecież miałeś rzucić! – oburzyła
się Daria swoim piskliwym, irytującym głosikiem, absolutnie
niepasującym do jej męskich rysów twarzy.
– Urodziło mi się dziecko, chyba mogę na
jednego? – odpowiedział Łukasz, a Maciej kątem oka dojrzał jego
lekkie, zmęczone wykrzywienie ust.
–
Ale przy dziecku nie ma palenia! – Mama
Macieja oburzyła się, marszcząc groźnie brwi, na co Łukasz
uśmiechnął się szarmancko, kiwnął głową i powiedział:
– Oczywiście. – Wstał, poklepał się
jeszcze po kieszeni dżinsów, jakby chciał sprawdzić, czy wszystko
w niej ma, po czym się odwrócił i nawet nie oglądając się na
Macieja, ruszył szybkim krokiem do wyjścia.
–
Poczekaj. – Maciej zmarszczył brwi, jakby zdziwiony własnymi
słowami. Same opuściły jego usta. – Pójdę z tobą – dodał,
nie mając najmniejszego pojęcia,
co robi. I po co właśnie rozdrapuje te ledwo zabliźnione rany?
Łukasz spojrzał na swojego byłego partnera
zdziwiony, nie spodziewałby się tego po Macieju. Kiwnął jednak
głową, obserwując w milczeniu, jak mężczyzna do niego podchodzi,
wymija i bez słowa opuszcza salę.
Droga
do recepcji minęła im w milczeniu. Szli w stosownej odległości do
siebie i właściwie to wyglądali na całkowicie obce sobie osoby.
Maciej, dopóki nie wyszli przed szpital, zastanawiał się, dlaczego
w ogóle tu przyjechał? Dziecko jak dziecko, trzecie w karierze
Maleckich i zapewne nie ostatnie. Zresztą, każdy
noworodek wyglądał
podobnie, Maciej nie
widział żadnego powodu,
dla którego powinien odwiedzić siostrę w szpitalu. No ale
oczywiście nie chciał zawieść mamy.
Od czasu do czasu zerkali na siebie. Żaden z
nich jednak niczego nie powiedział, badali się tylko uważnym
spojrzeniem, a ich wyraz twarzy nie zdradzał niczego, oprócz
ogromnego zmęczenia.
Stanęli kilka metrów od szklanych,
automatycznie rozsuwanych drzwi, blisko wysokiego, srebrnego
śmietnika, na którego czubku znajdowała się popielniczka. Łukasz
wyciągnął paczkę papierosów i podsunął Maciejowi pod nos.
–
Dzięki – opowiedział Wyszyński, częstując się czerwonym
Marlboro. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Tyle lat, a Łukasz
wciąż je palił. W milczeniu rozpalili swoje szlugi, wpatrując się
tępo w parking samochodowy. – Więc? Jak się czujesz jako ojciec
po raz trzeci? – zapytał wreszcie Maciej, czując,
jak mu serce podchodzi do gardła, kiedy Łukasz na niego spojrzał.
Malecki uśmiechnął się pod nosem i wzruszył ramionami.
– Chciałem odejść – poinformował tak
cicho, że Maciej ledwo co go zrozumiał.
–
I już nie chcesz? – prychnął. To wszystko,
co mu jeszcze niedawno mówił... tak gorliwie go zapewniał... Jak
zwykle, skwitował Maciej w myślach. Łukasz umiał dreptać w
kółko, ale wykonanie chociażby małego kroku w przód to zbyt
wiele. Przez cały okres swojego małżeństwa zataczał więc koła,
oszukując przy tym wszystkich – ze sobą na pierwszym planie.
Pewnie wmawiał sobie, że jest dobrze, że
da radę. I tym oto sposobem w
wieku trzydziestu dwóch lat
dorobił się trójki dzieci.
– To nie takie proste. – Maciej uśmiechnął
się szeroko, udając rozbawienie, mimo że wcale nie było mu do
śmiechu. Tak po prostu było łatwiej: arogancja i kpina
przychodziła mu w tej chwili gładko, mimo że miał ochotę złapać
Łukasza za ramiona i nimi wstrząsnąć. Chociaż... może już się
pogodził? Może wreszcie nastaje etap obojętności?
– Dla ciebie nic nigdy nie było proste –
odpowiedział, wpatrując się w dym papierosowy, by następnie
przenieść spojrzenie na dwie osoby powoli idące do wejścia. Jedna
z nich miała jakiś opatrunek na głowie – była starszą, ledwo
trzymającą się na nogach kobietą, druga – młody, na oko
dwudziestoletni chłopak – prowadziła tę pierwszą, mówiąc jej
coś uspokajająco. – Nie mam zamiaru już się w nic wtrącać.
Mam swoje życie, więc łaskawie nie nachodź mnie już w domu.
Łukasz popatrzył na niego kątem oka, by
zaraz spuścić swój wzrok na czubki butów. Coś ścisnęło
Macieja w gardle na ten widok, przez moment miał wrażenie, jakby
znów mieli po kilkanaście lat. Jakby coś zbroił, a Łukasz
właśnie zbierał za niego cęgi. Mimowolnie uśmiechnął się pod
nosem, przypominając sobie, ile kłopotów kiedyś przynosił
Maleckiemu, a ten zawsze dzielnie je znosił.
Łukasz go wtedy kochał. Sam mu przecież
kiedyś powiedział, że zakochał się w nim już na początku ich
znajomości.
Gdy
zrozumiał,
o czym właśnie myślał,
miał ochotę przyłożyć sobie w twarz. Skrzywił się, czując
obrzydzenie do siebie i swojej słabości.
–
A dla ciebie za to odwrotnie – odpowiedział Łukasz i mimowolnie
się uśmiechnął. – Zawsze wiedziałeś,
co robić i jak walczyć o swoje – dodał, bez cienia drwiny w
głosie. Mówił spokojnie, jak zawsze. Nigdy nie stosował takich
sztuczek jak Maciej, nie bywał bezczelny, prędzej bezkonfliktowy i
pasywny.
– Stawką jest życie. – Wzruszył
ramionami. – Nie wygrałbym go, zakładając obrączkę na rękę
jakiejś babie – dodał, uśmiechając się złośliwie. – No i
na pewno nie wygrałbym, płodząc trójkę dzieci.
– O dzieci nie jestem zły – wtrącił
Łukasz. Maciej zmarszczył brwi.
– Nie?
–
Nie. One nie są niczemu winne. Kocham je, ale... Załatwiam papiery
rozwodowe – mruknął i zaciągnął się papierosem. – Z
orzeczeniem o mojej winie. Nie chcę niczego, dom zostawię Darii.
Wynajmę coś. – Wzruszył ramionami, a Maciej patrzył na niego
szeroko otwartymi oczami. Nie wierzył, że Łukasz naprawdę mógł
coś zrobić w kierunku rozwodu. Raczej... po tych wszystkich latach,
po tym, jak siedem lat temu Łukasz
z Darią stanęli
w salonie domu rodziców Macieja i oznajmili
wesoło, że
biorą
ślub, nie wydawało mu się to możliwe.
– Daria wie?
– Nie. Nie chciałem jej denerwować przed
porodem. Powiem jej, jak wypiszą ją ze szpitala – mruknął, a
Maciej chcąc czy nie, musiał przytaknąć.
– Nie wierzę, że to zrobisz – powiedział
takim tonem, jakby stwierdzał najoczywistszy z faktów. Sam nie
wiedział, dlaczego to wtrącił. Może... chciał go sprowokować?
Łukasz zerknął na niego, uśmiechnął się smutno i zgniótł
niedopałek w popielniczce.
– Już wszystko załatwione. Nie chcę się
wycofywać.
Przełknął ciężko ślinę, zaciskając
mocno szczękę i wpatrując się przy tym gdzieś przed siebie. Mimo
że próbował to w sobie zdusić, Łukasz ostatnim zdaniem obudził
w nim coś, co wydawało się już dawno umrzeć – nadzieję.
***
Wszedł na plac zabaw i mimowolnie się
skrzywił, kiedy dobiegły go piskliwe głosiki matek plotkujących o
kupie. I niestety, ta „kupa” nie była tu żadnym eufemizmem.
Jedna z kobiet żarliwie opowiadała drugiej, jak to jej maleństwo
na wyjeździe do Bułgarii (takie światowe!) nabawiło się
rozwolnienia. Druga słuchała z przejęciem, dodając co chwilę coś
od siebie w stylu: „biedactwo!”. Przewrócił oczami,
przypominając sobie, dlaczego starał się unikać tego typu miejsc.
I dlaczego tak bardzo nienawidził przedszkoli, że już od roku do
nich nie zaglądał, a obowiązek odbierania Tomka spadł na Andrzeja
i czasem na Maję. Miał wrażenie, że niektórym matkom po porodzie
przestawiało się coś w mózgu, jakby pieluchy, kupa i kaszki
bobovita wydzielały jakieś trujące opary powodujące problemy z
myśleniem. Trzymał się więc od takich kobiet z daleka,
jednocześnie dziękując Bogu za to, że Maja po urodzeniu Romka
zachowywała się jako-tako. Bywało czasem lepiej, czasem gorzej.
Jak każda matka chwaliła się swoim potomstwem na Facebooku.
Dodawała jego zdjęcia w zatrważających ilościach, zalewając
przy tym filipowy wall twarzą Romka. Ale z drugiej strony
przynajmniej była to twarz, a nie części intymne. W końcu
niektóre kobiety potrafiły publikować fotografie robione przy
kąpielach albo na nocniku... No i z Mają dało się porozmawiać o
wszystkim, nie tylko o tym, jaka firma jest lepsza: Pampers czy
Happy.
–
Dzisiaj się zachowujcie – zwrócił się do Tomka już
przebierającego nogami w miejscu i oglądającego się na niedawno
wybudowany plac zabaw. Szok, że jeszcze dziesięć lat temu Filip
musiał zadowolić się durnymi metalowymi drabinkami. I że uważał
je za najlepsze miejsce do zabawy. Kiedy patrzył na ogromną
konstrukcję zjeżdżalni, lin, rur, mostków i huśtawek, nie mógł
przed sobą ukryć, że z chęcią zamieniłby się z Tomkiem i
Gabrysią miejscami. – Żadnych niebezpiecznych zabaw, uważajcie
na inne dzieci, nie ma bicia i kopania, dzisiaj jesteście aniołkami,
rozumiecie? – zapytał, grożąc im przed nosem palcem. Wiedział,
że tę dwójkę czasem ponosiły emocje, gdy za bardzo wkręcały
się w zabawę i wytworzony przez siebie świat (Filip nie mógł
pojąć, jak silna była ich wyobraźnia). Wolał więc zapobiec
nieszczęściu,
zanim ono miało się wydarzyć. Zresztą nie pierwszy raz wyszedł z
nimi na plac zabaw, wiedział,
do czego ta dwójka była zdolna.
–
Będziemy grzeczni – odpowiedziała Gabrysia, a on mógł tylko
pokiwać głową i patrzeć, jak puszczają się biegiem do ogromnej
instalacji z lin. Przez moment przyglądał się swojej siostrze, jej
niezdarnym przez lekki paraliż ruchom. Zdusił nieprzyjemne ukłucie
w klatce piersiowej. Usiadł na ławce i wyciągnął telefon, od
czasu do czasu bacznie obserwując bawiącą się dwójkę. –
Tomek, złaź! – krzyknął, kiedy brat wdrapał się na najwyższy
daszek, który z pewnością nie był przystosowany do dziecięcej
wspinaczki. Usłyszał pełne pogardy prychnięcie jakiejś mamy, ale
zignorował je. Nie miał zamiaru robić za żandarmerię wojskową
dla swojego rodzeństwa, przecież sam jak był mały,
skakał po drzewach, przechodził przez płoty, a raz raz
wdrapał
się na ciężarówkę. Oczywiście, konsekwencje tego czynu nie były
zbyt przyjemne, ale nie chciał rodzeństwu odbierać dzieciństwa,
skoro sam miał je całkiem przyjemne. I dość niebezpieczne; ręka,
noga i żebro same się nie złamały.
Siedział tak przez około pół godziny,
pilnując Tomka, łagodząc spór Gabrysi z jakąś niewiele młodszą
dziewczynką i generalnie wynudzając się, gdy jego telefon, leżący
tuż obok na drewnianej ławce, zawibrował. Zmarszczył brwi,
rzucając szybkie spojrzenie na wyświetlacz. Aż sapnął niczym
największy cierpiętnik; dzwonił Błażej. Chwilę zastanawiał
się, czy odebrać, ale szybko doszedł do wniosku, że potem
musiałby się tłumaczyć, a to mogłoby być jeszcze bardziej
męczące. Sięgnął więc po aparat i przeciągnął zieloną
słuchawkę po ekranie.
– No? – rzucił, obserwując Tomka
wspinającego się po linach jak małpa. Zwinny był, mały
skurczybyk.
– Gdzie jesteś?! – wydarł się na niego
mężczyzna, a Filip aż odsunął telefon od ucha.
– Możesz ciszej? – syknął, już czując
szybsze bicie serca. Błażej był niezastąpiony w podnoszeniu mu
ciśnienia.
– Jestem, kurwa, pod twoim domem, gdzie cię,
kurwo, wywiało? – ryczał, a Filip aż zgrzytnął zębami,
ciesząc się, że to tylko rozmowa przez telefon, bo jak nic
przywaliłby Błażejowi. Już za samo nazwanie go „kurwą” mu
się należało.
– Gówno cię to obchodzi – odpowiedział
cicho, żeby żadna z matek na placu zabaw go nie usłyszała. Nie
chciał dostarczać ich nudnemu życiu atrakcji, niech dalej kręci
się wokół pieluszek.
Rozłączył się, nie mając zamiaru tłumaczyć
się Błażejowi. Irytował go sam fakt, że mężczyzna od jakiegoś
czasu próbował go inwigilować i zacisnąć mu obrożę na szyi,
żeby przypadkiem się z niej nie wyplątał.
Błażej
był zazdrosny. Jasne, zawsze był zazdrosny, raz na jakiś czas
(dokładniej
raz
na dwa-trzy tygodnie) zdarzały mu się wybuchy niewyjaśnionego
gniewu, jednak teraz Pacuła zdecydowanie przesadzał. I oczywiście
wszystko przez tamtą feralną
noc,
kiedy zobaczył Macieja.
Filip jednak wierzył, że mu w końcu
przejdzie. Zawsze przecież przechodziło, musiał tylko pozostawać
nieugięty i nie pozwolić sobie wejść na głowę.
Gdy po godzinie (i po dwudziestu nieodebranych
połączeniach od Błażeja), wreszcie wrócili do mieszkania, już
na klatce schodowej powitał go Pacuła. Czerwony ze złości,
sapiący i generalnie w niezbyt dobrym humorze.
– Idźcie do domu – pogonił rodzeństwo,
nie chcąc, żeby słuchało wynurzeń Błażeja. – Możesz mi
powiedzieć, co ci odjebuje? – zapytał Filip spokojnym tonem.
Powstrzymał uśmiech zadowolenia, kiedy zobaczył zmieszanie
odbijające się na twarzy Pacuły. Raczej nie zakładał, ze Wilku
mógł iść z dzieciakami na plac zabaw. W jego wizji Filip pieprzył
się z dziesiątką osiłków i w ogóle puszczał go tak wielkim
kantem, jakim tylko mógł.
– Bo, kurwa, nie odbierasz... – wymamrotał,
garbiąc się nieco, przez co wyglądał dość zabawnie. W końcu
był dużym, napakowanym facetem z wyrazem twarzy godnym mordercy,
zmieszanie i skrucha do niego nie pasowały.
– Bo się na mnie drzesz – odparł
spokojnie Filip, wzruszając ramionami. Miał trochę wrażenie,
jakby rozmawiał z dzieckiem.
– I ja myślałem...
– Nie myśl więcej – uciął, przewracając
oczami. Błażej westchnął cicho, a Filip, widząc go w takim
stanie, nabrał ochoty, żeby go pocałować. Tak też zrobił.
Pacuła
potrafił go czasem rozbroić. Rzadko,
bo rzadko, ale jednak się zdarzało. A może bardziej rozbrajał go
fakt, że potrafił okiełznać takiego faceta? Że kiedy chciał,
mógł ustawić go do pionu? Że to on w ich dziwnym związku miał
władzę, a Pacuła był tylko biernym pionkiem? Możliwe. Filip
lubił rządzić.
***
Wpatrzył się w dym unoszący się nad
zapaloną końcówką papierosa. Westchnął ciężko, zaciągnął
się używką i wypuścił powietrze nosem, zasępiając się jeszcze
bardziej. To był chujowy dzień, kolejny z tych, przez które miał
ochotę zerwać kontakt z Błażejem. Pacuła powoli stawał się nie
do wytrzymania. Nawet kasa, jaką Filip czerpał z ich dziwnego
układu, stopniowo zaczynała schodzić na drugi plan. Najgorsze
jednak, że nie mógłby tej znajomości tak po prostu zerwać. Inna
sprawa – mimo wszystko na razie nie chciał zrywać. Jeszcze nie
było tak źle. Wiedział, że wytrzyma, po prostu na chwilę odsunie
się od Pacuły, żeby trochę się uspokoić, a później wróci do
niego i będzie jak zawsze.
Błażej wymagał specjalnego podejścia. Przez
tyle lat Filip wiedział już, jak się z nim obchodzić, żeby nie
zwariować.
Spalił
papierosa, rzucił niedopałek w trawę i sięgnął po kolejnego,
nie mając zamiaru na tę chwilę nic robić, tylko siedzieć i
zanieczyszczać bogatym dziadom powietrze. Telefon wyłączył, więc
choć na moment miał spokój od Błażeja. Tuż obok przeszła jakaś
kobieta, szukając czegoś nerwowo w czarnej, dużej torbie Michaela
Corsa. Filip mimowolnie uśmiechnął się pod nosem; Maja miała
taką samą, Hubert jej oczywiście zasponsorował, bo sama nigdy by
nie wydała takiej kasy na
zwykłą
torebkę ze złotym znaczkiem. Filip oczywiście nikomu się nie
przyznawał, ale trochę interesował się modą. Wiele razy doradzał
Mai,
co ma kupić czy ubrać, lubił też przeglądać różne strony ze
stylizacjami, nie tylko męskimi. No i oczywiście znał się na
markach, w szczególności tych luksusowych. A że na razie nie mógł
sobie pozwolić na buty z wyższej półki cenowej niż Nike czy New
balans, to już inna sprawa.
Kobieta
minęła go na schodach prowadzących do apartamentowca i zniknęła
za szklanymi drzwiami, a on jeszcze pomyślał, że torby Michaela
Corsa były wyznacznikiem nowobogackich bab, zupełnie jakby na rynku
nie było innych luksusowych
marek, kiedy przed nosem wyrosła mu kolejna postać. Najpierw
zmarszczył brwi
jakby
zaskoczony, że ten ktoś się przed nim zatrzymał. Dojrzał tylko
brązowe, zamszowe buty, a następnie podniósł wzrok wyżej. Na
eleganckie, beżowe spodnie, granatową koszulkę polo, aż wreszcie
na cholernie znajomą twarz.
Filip mimowolnie się uśmiechnął.
– Nie śledzę cię, nie myśl sobie –
odezwał się, wkładając papierosa między wargi i zaciągając się
nim. Maciej prychnął, ale nie wyglądał na zirytowanego tym
spotkaniem. Bardziej na wykończonego minionym dniem. Zabawne, jak
bardzo takie zmęczenie odbijało się na przystojnej maciejowej
twarzy. Lekkie zmarszczki wydawały się jeszcze bardziej pogłębiać,
a cienie pod oczami przybierały trochę ciemniejszego odcienia.
Jednak, mimo wszystko, z takim zmęczeniem wciąż prezentował się
jak całkiem gorący okaz. Chociaż może to dlatego, że Filip miał
słabość do starszych facetów.
– Chyba muszę się zacząć przyzwyczajać,
hm? – zapytał Maciej i po chwili namysłu, a ku zdziwieniu
Wilczyńskiego, usiadł obok niego na stopniu betonowych schodów.
– Mam tu siostrę – przypomniał Filip,
żeby Maciej zbyt wiele sobie nie myślał. Wyszyński zaśmiał
się. Miał całkiem ładny, głęboki śmiech, stwierdził Wilku,
obserwując mężczyznę kątem oka.
–
Jeszcze trochę i poznam wszystkich twoich najbliższych –
zażartował. – Jak z Gorylem? – zapytał, sięgając do kieszeni
spodni po swoją paczkę papierosów. Cienkich L&M'ów, na
których widok Filip nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu
się na usta. Najbardziej pedalskie papierosy,
jakie Maciej mógł kupić, ale z drugiej strony czego się
spodziewać po Wyszyńskim?
– Już nie mentolowe? – zapytał Filip,
nawiązując do papierosów i tego jednego razu, kiedy po raz
pierwszy zagadnął Macieja o szluga.
– Nie mieli w sklepie – wyjaśnił krótko,
a Filip parsknął śmiechem, już jednak nie komentując. Było coś
dziwnego w tym spotkaniu. W tym, że tak po prostu teraz siedzieli
ramię w ramię, palili papierosy i rozmawiali o jakichś kompletnie
nieistotnych sprawach. Jakby znali się naprawdę bardzo długo, a
obecność jednego przy drugim była całkowicie naturalna. – Więc?
Jak Goryl? – powtórzył pytanie.
– Ocknął się pod domem, więc nie było
najgorzej – powiedział Wilczyński, słowem nie wspominając
ostatnich bezsensownych awantur, które Pacuła co chwilę wszczynał.
– I przypomnij mi, po co ty właściwie z nim
jesteś? – zapytał Maciej neutralnym tonem, by zaraz zaciągnąć
się używką. Filip spojrzał na niego, nie kryjąc uśmiechu, jaki
cisnął mu się na usta.
– Martwisz się o mnie? – odpowiedział
pytaniem na pytanie, obserwując uważnie profil Wyszyńskiego. I,
cholera, nawet z tej perspektywy wyglądał przystojnie. Miał mocno
zarysowany podbródek, wąskie, ale ładnie wykrojone usta i ostro
zakończony, męski nos.
– Nie – odpowiedział Maciej z lekkim
uśmiechem. – Pytam z ciekawości. Nie wyglądasz mi dzisiaj na
okaz szczęścia – dodał, patrząc na niego z bliska. Siedzieli
ramię w ramię, ich kolana niemal się ze sobą stykały, a twarze
dzieliła odległość kilkudziesięciu centymetrów. Filip ukradkiem
przełknął ślinę, patrząc Maciejowi w oczy.
– Ty też – odparował. – Ciężki dzień?
– zapytał, nie spuszczając z niego wzroku i nie przejmując się
zapalonym papierosem. Odchylił tylko rękę bardziej na bok, żeby w
razie co popiół nie spadł mu na buty.
– Jeszcze jak. – Kontakt wzrokowy pierwszy
przerwał Maciej, odwrócił głowę i zaciągnął się papierosem,
by za chwilę wypuścić dym nosem. – Więc? Co u ciebie? –
zapytał takim tonem, jakby właśnie prowadził pogawędkę w pubie
z najlepszym kumplem.
– I serio myślisz, że ci powiem? – Filip
przewrócił oczami. Podobała mu się ta rozmowa, jak zresztą każda
inna z Maciejem. Pomimo że nie prowadzili żadnej erotycznej gry,
wciąż czuł przyjemne napięcie. – Informacja za informację –
wtrącił zaraz, nim Maciej zdążył odpowiedzieć na pierwsze
pytanie. Niemal się zaśmiał, kiedy zauważył zdziwienie na twarzy
Wyszyńskiego.
–
A co,
jeśli mnie to nie interesuje? – odpowiedział, znów patrząc mu w
oczy, przez co po plecach Filipa przebiegły przyjemne dreszcze.
Przełknął ślinę, czując, że zaczyna się podniecać. Boże,
ale to żałosne, pomyślał, starając się uspokoić.
– Płakać nie będę.
Maciej milczał chwilę, zmrużył oczy i
przyglądał się Filipowi w ciszy.
– Jak długo jesteś z Gorylem? – zapytał.
– Kim jest Łukasz? – odparował zaraz
Wilczyński, a gdy Maciej zaśmiał się z niedowierzaniem, doszedł
do wniosku, że dobrze wycelował.
– Odpowiedź za odpowiedź? – dopytał
jeszcze Maciej, na co Filip kiwnął głową. Wyszyński zdusił w
sobie rodzącą się niepewność, czy chce z Filipem mówić o
Łukaszu. Co mu szkodziło, to tylko dzieciak, nie zdradzi mu
przecież całej historii swojego życia, a przy okazji będzie mógł
dowiedzieć się czegoś o Wilczyńskim. Musiał przyznać, ten
dzieciak coraz bardziej go ciekawił. – Były chłopak – rzucił
krótko. – Teraz twoja kolej. Jak długo jesteś z Gorylem?
–
Poznałem go,
jak miałem piętnaście lat – odpowiedział i wzruszył ramionami.
– Więc jakieś cztery lata – dodał.
– I ile on miał wtedy? – zapytał Maciej
ciekawsko. Ta para pasowała mu do siebie jak pięść do nosa, czyli
nijak. Filip był zupełnie inny, wydawał się mieć trochę więcej
oleju w głowie i potrafił prowadzić rozmowę na całkiem normalnym
poziomie, nie rzucając „kurwami” i „cwelami” na wszystkie
strony świata. Niepojęte, że wytrzymywał z kimś takim jak ten
Goryl. Ale Maciej zbyt wiele związków już widział, żeby nie
zdawać sobie sprawy, że wszystko miało też swoje drugie dno.
– To twoje kolejne pytanie? – Filip uniósł
brwi, wpatrując się w Macieja z szerokim, rozbrajającym uśmiechem.
Brakowało mu tylko nerwowo merdającego ogona.
I w ten oto sposób Maciej przypomniał sobie o
pewnym kundlu czekającym na niego w mieszkaniu i obsikującym mu
panele. Momentalnie zerwał się na równe nogi, ściągając na
siebie zaskoczone spojrzenie Filipa.
– Zapomniałem o psie – wyjaśnił szybko,
kiedy podszedł do śmietnika z popielnicą, by tam zgasić
papierosa.
– Masz go jeszcze? – zapytał zaciekawiony
Wilczyński, też się podnosząc.
– Tak wyszło – odpowiedział Maciej, nie
chcąc się zagłębiać w powody zostawienia psa. Sam tego przecież
nie rozumiał.
– Fajny był – powiedział Filip i jak ten
wspomniany kundel, poszedł za Maciejem, jeszcze nie chcąc się z
nim żegnać.
– Jak pies – mruknął Maciej, kiedy
zatrzymali się przy windach. Spojrzał na Filipa i uśmiechnął się
mimowolnie. – Problemowy, głośny i śmierdzący.
– To trzeba psa wykąpać, żeby nie
śmierdział. – Wzruszył ramionami, w ogóle nie widząc w tym
żadnego problemu.
– I myślisz, że mam na to czas? – zapytał
Maciej z uniesionymi brwiami, ciągle popatrując na Filipa. Dzieciak
znów wzruszył ramionami, a winda właśnie nadjechała. Drzwi się
otworzyły i mogli wejść do środka.
–
Mogę ci wykąpać psa – odparł, sam nie wiedząc właściwie,
po co to proponuje. Nawet tego nie przemyślał, po prostu palnął
pierwsze,
co przyszło mu na myśl, a kiedy Wyszyński spojrzał na niego ze
zdziwieniem, poczuł,
jak serce podchodzi mu do gardła. Zachował jednak pokerowy wyraz
twarzy, próbując jakoś odgonić gorąco, które nagle uderzyło w
jego ciało.
–
Ty chcesz mi wykąpać psa? – zapytał Maciej z niedowierzaniem, a
Filip w tym momencie całkowicie się zaczerwienił. W jego uszach
zabrzmiało to trochę inaczej, tak bardziej... brudno? Jakby wcale
nie o kąpanie psa chodziło. I nagle, gdy doszło do niego,
o czym właśnie myśli, miał ochotę się spoliczkować.
– Oczywiście nie za darmo – dodał,
prostując się, żeby dodać sobie pewności siebie, której
przecież nigdy mu nie brakowało.
Maciej
posłał mu uważne spojrzenie;
winda dojechała na czwarte piętro, a drzwi po krótkim syngale
dźwiękowym rozsunęły się. Wyszyński milczał chwilę, nie
ruszając się z miejsca, gdy nagle parsknął śmiechem. Ładnym,
mocnym, męskim. Po plecach Filipa wspięły się przyjemne dreszcze.
– Potrzebuję kasy, ty potrzebujesz czystego
psa – wysiadł z windy, nie mając zamiaru sterczeć w niej jak
ostatni idiota. – Chyba dobry układ? – zapytał, chociaż
wiedział, że pieniądze nie miały tu nic do tego.
Maciej,
nie przestając się uśmiechać, kiwnął głową. Sam nie wiedział,
na co właśnie wyrażał zgodę: na wykąpanie psa, czy na
wprowadzenie do swojego mieszkania kolejnego kundla. Ale zgodził
się, ciekawy, co się z tego wywiąże. Jeżeli dobry seks, to
przecież nie miał co się zastanawiać.
Coś mu jednak podpowiadało, że to będzie
znacznie bardziej interesujące niż seks. Musi tylko pamiętać o
patrzeniu gówniarzowi na łapy, żeby mu pół domu nie wyniósł.
Dlaczego wraz z tym rozdziałem polubiłam Łukasza? Pojęcia nie mam. Nagle zobaczyłam w nim po prostu zagubionego człowieka. Niech się chłop odnajdzie, no... xD
OdpowiedzUsuńI jestem ciekawa następnego rozdziału. Wciągnęłam się w to opowiadanie. Do tej pory najbardziej mi się ze wszystkich Twoich podoba.
Pozdrawiam serdecznie.
Mnie Gówniarza pisze się najlepiej ze wszystkich opowiadań, więc cieszę się, że da się w niego wciągnąć. ;D
UsuńJa aż tak daleko się nie posówam - żeby od razu polubić Łukasza, ale na pewno po tym rozdziale patrzę na niego trochę inaczej...faktycznie się facet pogubił...skrzywdził przy tym wielu ludzi...życzę mu żeby się odnalazł ;)
OdpowiedzUsuńMoże Łukasz punktuje, ale Maciej traci. Myślał tylko o swoim cierpieniu oraz "nadziei", a w ogóle nie pomyślał, o osobie, a nawet osobach (wliczając dzieci), które ucierpią na całej sytuacji najbardziej. A Filip jak zawsze najlepszy - mały kundel zadzierający nosa :)
OdpowiedzUsuńMaciej to taki typ faceta, który widzi tylko swój czubek nosa, niestety. ;)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńtrafiłam tutaj niedawno, przeczytałam kawałek tego rozdziału i mi się podoba, i chyba zacznę od niego czytać.... masz nową czytelniczkę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Witam, pierwszy mój wpis. Potrafisz zafrapować, postacie są jak żywe, ma się je wręcz przed oczami. No, a te pogaduchy M. i F. takie smakowite, zabawne, złośliwe i urocze :)))
OdpowiedzUsuńZabawny koniec rozdziału :D Krok do przodu :D
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie taki zastanawiający. Po przeczytaniu początku naszła mnie myśl, że każdy z nich pozostanie przy znanym już sobie partnerze, że może nic się między Filipem a Maciejem nie wydarzy - a tu nigdy nie wiadomo :D
Americana zakończona, jupi :).
OdpowiedzUsuńCzyżby gówniarz w następnym rozdziale miał się wzbogacić o sceny łóżkowe :P? No nie mogę się doczekać.
Pozdrawiam
Zakończona, zakończona, ale mimo wszystko wciąż jakoś nie mogę się od niej odciąć i piszę już rozdziały dodatkowe. ;)
UsuńNo i masz ja nie wierzę że tak ławo da si rozwieść, na pewno jakieś szantaże emocjonalne będą i zobaczymy. Kąpanie psa mi się pododba, ale chyba ktoś od goryla dostanie w końcu w zęby:-)
OdpowiedzUsuńI mi się nagle zrobiło bardzo ciepło czy to tylko wina tego że jest lato i cały dzien jest tak gorąco? może mam gorączkę...
OdpowiedzUsuńrozdzial boski. wkurza mnie ten *goryl*. kto by chciał być z takim debilem, Filip zerwij z nim i bierz się za Maćka..
Ten Łukasz jest dziwny. pogubił się w życiu, ale teraz zostawi żonę i dzieci bo ma takie widzi-mi-się. to mógł myśleć zanim wszedł w ten związek i konsekwencje z nim związane.
Idę czytać dalej. oby maciek się dogadać z Filipo. i będzie bosko.