wtorek, 12 lipca 2016

Rozdział 3. (Gówniarz)

Mam nadzieję, że tym rozdziałem nikogo nie rozczaruję i "Gówniarz" dalej będzie się Wam tak podobać, jak wcześniej. :) 

Sprawdzała Ekucbbw. 

Kundle

Uśmiechnął się pod nosem, przyglądając się jakiemuś chłopakowi z niezwykle wyłupiastymi oczami. Przerzucił zdjęcie i aż parsknął pod nosem. Jak można mieć takie oczy?, zapytał samego siebie i pokręcił z rozbawieniem głową. Zawsze go te wszystkie pedałki na Fellow bawiły, wiły się na tych fotkach, pozując w dziwacznych pozycjach z wyraźną nadzieją, że zainteresują sobą jakiegoś dzika, który zdecyduje się ich porządnie wyruchać. Sam założył sobie tam konto jedynie z ciekawości, lubił obserwować śmiesznych ludzi, a na Fellow takich nie brakowało.
         Wyciągnął nogi przed siebie i zerknął jeszcze na zegarek, który wskazywał równo piętnaście minut po dwudziestej pierwszej. Chyba po raz pierwszy w życiu to Błażej był spóźniony, a nie on. Siedział na krawężniku przy kamienicy, w której mieszkał, i już od kwadransa wypatrywał Pacuły. Tego jednak jak nie było, tak nie było, ulica świeciła pustkami, tylko co jakiś czas przebiegał gdzieś bezpański kot, a z mieszkań słychać było roznoszące się po okolicy odgłosy rozmów i kłótni.
Miał być, kurwa jasna, o dwudziestej pierwszej!, zirytował się czekaniem i przerzucił osobę na Fellow, bo wyłupiastooki Radek już go nie bawił. Kiedy na ekranie pojawiła się dobrze znana mu twarz, aż zagryzł wargę. Już nie raz natrafiał na ten profil, Maciej co chwilę przewijał się w tej aplikacji. Nigdy jednak nie wszedł w żadną interakcję z nim, lubił po prostu przyglądać się Wyszyńskiemu, który na zdjęciach prezentował się równie dobrze co w rzeczywistości. Śmieszył go jednak fakt, że ktoś taki jak Maciej miał tu konto. Szedł z duchem czasu, chciałoby się powiedzieć. Kurczowo trzymał się trendów, jakie akurat panowały w światku gejowskim i był naprawdę bardzo autentyczny w tym swoim gejostwie. W końcu teraz każdy pedał miał Fellow, każdy ubierał się w Zarze i absolutnie każdy słuchał Marii Peszek. Jeżeli Filip kiedyś się dowie, że Wyszyński wypełniał również ten ostatni punkt, chyba udławi się własnym śmiechem.
Wreszcie dostrzegł na końcu ulicy reflektory samochodu. Podniósł się ze swojego okupowanego od ostatnich piętnastu minut krawężnika, wcisnął telefon do kieszeni, blokując go wcześniej i poczekał, aż zielony, zdezelowany golf dwójka podjedzie bliżej. Wciąż się zastanawiał, dlaczego Błażej nie wymienił sobie jeszcze pojazdu; miał kasę, nie musiał bujać się w tym aucie, które lata swojej świetności dawno miało za sobą. Odpowiedź była całkiem prosta i – jak uważał Filip – niezwykle zabawna. Pacuła po prostu przywiązywał się do przedmiotów. Ten wielki facet handlujący narkotykami tak przyzwyczajał się do rzeczy, że nie potrafił później się ich pozbywać.
Był jednak jeszcze jeden przedmiot, który, podobnie jak stary golf dwójka, zaskarbił sobie odpowiednie, dość wysokie miejsce w piramidzie sentymentów Błażeja. Był nim oczywiście Filip, który już nawet nie łudził się, że dla Pacuły był czymś innym niż jakiś obiekt czy rekwizyt. Ich układ był dość specyficzny i opierał się na wzajemnym czerpaniu korzyści, więc nawet nie miał do mężczyzny żadnych pretensji.
– Już myślałem, że nie przyjedziesz – warknął, wsiadając do pojazdu i zatrzaskując za sobą mocno drzwi. Doskonale wiedział, że te czasem po prostu nie zaskakiwały, trzeba było więc z całej siły nimi walnąć, żeby nie otworzyły się w trakcie drogi.
– Sorry, musiałem ogarnąć wszystko z mieszkania – mruknął Błażej, zerkając na swojego partnera krótko. – Jedziemy do Łysego. Będziesz mieć dzisiaj robotę – oznajmił, na co Filip zmarszczył brwi.
– Stały klient? – zapytał, jednak już nie dostał odpowiedzi. Błażej czasem, gdy dochodził do wniosku, że już więcej nie chce mu się mówić, po prostu milknął. A nic tak Wilczyńskiego nie wkurzało, jak lekceważenie. Aż miał czasem ochotę oklepać mu tę kwadratową mordę. Całe szczęście jednak, że wtedy do głosu dochodziły myśli rozsądku. Gdyby taki Pacuła mu oddał, mógłby mieć problemy, żeby pozbierać się z ziemi. Lepiej więc nie prowokować zwierzęcia.

***

Mieszkanie Łysego w niczym nie przypominało przestrzeni, w której dałoby się żyć. Wszędzie walały się jakieś opony wydające nieprzyjemny, chemiczny zapach gumy, który dopełniał smród płyt sklejkowych, z jakich wykonano prowizoryczne meble. Małe, przybrudzone okno z wyświechtaną firanką zapewne za dnia nie przepuszczało zbyt wiele światła do pomieszczenia, a już w przedpokoju piętrzące się w każdym kącie kartony utrudniały przejście do salonu (o ile w ogóle tak można było nazwać złomowisko, jakie Łysy zrobił z tego pomieszczenia). Na dodatek masa kurzu unosząca się w powietrzu sprawiała, że Filip jako alergik ledwo co oddychał. Już po pięciu minutach pobytu w mieszkaniu miał zawalone zatoki i mocno przekrwione oczy. Pożałował, że nie wziął ze sobą inhalatora. Co prawda dawno go nie używał, nie miał nawet pewności, czy by się nie zatruł, w końcu kto by pilnował daty ważności. Jednak musiał przyznać, za inhalator oddałby teraz naprawdę bardzo dużo.
Kiedy weszli do salonu, nie ściągając nawet obuwia, no bo i po co, większego bagna i tak tu nie naniosą, Łysy powitał ich siedząc przy stole i zwijając skręta. Wilku aż sapnął z niechęcią; nie przepadał za tym gościem. Ciężko spotkać kogoś głupszego.
– Siema – przywitał się z nimi Marko, czyli inaczej Tomek Marczyński. I o ile Łysy w oczach Filipa był tylko głupim, niegroźnym, faktycznie łysym nieudacznikiem, o tyle Marko był naprawdę ciężki do strawienia. Swoją drogą, Wilczyński zawsze uważał, że zamiast ksywy „Marko” wszyscy jak jeden mąż powinni zwracać się do niego „świstak”. Tak dużych górnych jedynek jeszcze u nikogo nie widział. Na dodatek Tomek niemożliwie przez nie seplenił, słuchanie go było istną katorgą dla uszu Filipa, którego zawsze denerwowało niewymawianie „r”, co tu dopiero mówić o tak sporej wadzie jak u Marko.
Duże zęby to niestety nie jedyny problem. Tomek cierpiał na przerost ego, chciał dowodzić zawsze i wszędzie, i najlepiej każdym. Całe szczęście, że Błażej miał równie dominujący charakter, więc Marko jak na razie mógł tylko sobie cicho warczeć (albo raczej świstać) pod płotem.
Oprócz Marko i Łysego w pokoju był jeszcze Grzechu i Sławek. Ten pierwszy w niczym Filipowi nie przeszkadzał, ot, spokojny dwudziestoparolatek, który tylko chciał sobie dorobić. Wilku nie miał z Grzesiem wiele do czynienia, on sam chyba chciał ograniczyć kontakty z nimi do minimum. Ani Błażej, ani Wilczyński niezbyt wiele o nim wiedzieli – tylko tyle, że opiekował się swoją młodszą siostrą i że to dla niej zaczął bawić się w hodowanie u siebie w mieszkaniu zielska. Inaczej ciężko byłoby mu zarobić na utrzymanie dziewczyny. Teraz siedział przy kuchennej wadze, ważąc to, co urosło mu w doniczkach i rozdzielając na porcje, by później zawinąć je w folię aluminiową.
Oczywiście gram nigdy nie był tym gramem, o którym mówiło się klientowi. Czasem coś od siebie dołożyli, by wydawało się tego więcej, czasem coś odjęli i wmawiali tym głupszym, że wszystko jest w porządku. Na tym biznesie trzeba było umieć zarobić, a przekręty przeszły już do dnia codziennego. Każdy kombinował, jak mógł, by dostać od klienta jak najwięcej za jak najmniejsze koszty.
A Sławek... no właśnie, Sławek. Filip do dzisiaj nie potrafił rozgryźć tego faceta. Z jednej strony wydawał się całkiem spoko, robił, co do niego należało i nie narzekał, ale z drugiej... Wilku miał wrażenie, że jest cholernie fałszywy. Tylko czekał, aż ktoś straci czujność, by zaraz obrócić to na swoją korzyść.
I co najważniejsze, Sławek był chyba jedyną osobą, która wiedziała o nim i o Błażeju, co stawiało ich w nieco patowej sytuacji. Wszystko ratował fakt, że spotkali się kiedyś w dość jednoznacznej sytuacji, mianowicie w darkroomie, więc Sławek nie był tu na wygranej pozycji. Na razie siedział cicho, w końcu sam był pedałem i sam miał dużo do stracenia.
– Macie już gotowe? – zapytał Pacuła, przyciągając sobie pod tyłek skórzany, poprzecierany puf.
– To już można brać – powiedział Grzesiu lakonicznym tonem, wskazując na srebrne zawiniątka, jakie leżały na stole.
– Wilku idzie do tego nowego? – zapytał Świstak, jak zwykle ledwo co wypowiadając słowa.
– Mhm, tak będzie najlepiej – odparł Błażej i sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. – Z tego, co wiem, to niegroźny chłopak, który chciał trochę zielska na imprezę. Poradzisz sobie – dodał, zwracając się już bezpośrednio do Filipa. Wilczyński prychnął i założył ręce na piersi, marszcząc z niezadowoleniem brwi.
– No pewnie, że sobie poradzę – warknął, mierząc Błażeja zirytowanym spojrzeniem. Nienawidził, gdy Pacuła traktował go tak, jakby pierwszy raz miał styczność z tym biznesem.
– Ja wezmę dzisiaj trochę więcej. Kumpel chciał – odezwał się Sławek.
– Ale żadnych zniżek – powiedział Błażej grobowym tonem, mierząc go tak nieustępliwym spojrzeniem, że pewnie nawet Filip poczułby się pod nim nieswojo. Pacuła, gdy chciał, bywał naprawdę przerażający, właśnie dlatego nadawał się do tej roboty i utrzymywał wszystko w ryzach. Był urodzonym przywódcą. – Bo sam będziesz łożyć ze swojego portfela. – Sławek tylko kiwnął głową i już się nie odezwał. Na moment nastała cisza, dopóki Łysy nie wstał do swojego ustawionego na parapecie laptopa i nie puścił jakiegoś bardzo niszowego rapu.
Wilku aż miał ochotę jęknąć, Łysy miał naprawdę kiepski gust, jeżeli chodziło nie tylko o muzykę, ale także o słowa do niej. Pewnie niektórych zwrotów nawet nie potrafił zrozumieć, stąd te gówna, które im za każdym razem puszczał.
Siedzieli tak jeszcze chwilę, od czasu do czasu wymieniając jakieś uwagi, paląc papierosa za papierosem i popijając to piwem, gdy do mieszkania wszedł ktoś jeszcze. Filip wychylił się na kanapie, którą okupywał, by zajrzeć do przedpokoju, a gdy zobaczył niską, pulchną, farbowaną na czarno dziewczynę, aż uśmiechnął się pod nosem.
Jest i ona. „Dupa” – jak sam Łysy na nią mówił – jakich mało. Zaskakujące, jak bardzo pasowała do swojego faceta; uzupełniali się, niestety jednak nie w zasobach inteligencji, bo tego im obu brakowało.
– Weronika jest w ciąży? – zapytał Filip, dostrzegając lekkie wybrzuszenie rysujące się pod jaskraworóżową koszulką ze złotym nadrukiem „D&G”.
– Ano – odezwał się Łysy i roześmiał rechotliwie. – Nie pierdolcie, że nie mówiłem. – Rozejrzał się po nich, a Błażej wzruszył ramionami, niezbyt zainteresowany osiągnięciami Łysego w zapładnianiu kobiet. – Werka, cho tu! – ryknął.
– No idę, buty ściągnę – odkrzyknęła, a Filip jeszcze raz rozejrzał się po brudnym pomieszczeniu. Jeżeli mieli zamiar tutaj wychowywać tę przyszłą umysłową amebę, którą Wera zaraz powije, to trochę współczuł nienarodzonemu pierwotniakowi. No, ale z drugiej strony nie jego sprawa, najważniejsze, że sam miał swój czysty pokój, a to, w jakich warunkach żyli inni, niezbyt go obchodziło. – Siema – rzuciła do wszystkich, kiedy stanęła w progu. Wilku od razu na nią spojrzał, dochodząc do wniosku, że to całe gadanie o pięknie kobiet w ciąży w przypadku Weroniki miało niewiele wspólnego. Dziewczyna wyglądała gorzej niż zawsze, włosy miała tak tłuste, jakby nie myła ich przez tydzień, twarz jej jakoś tak zmizerniała (ale pomarańczowy fluid dobrze się jej trzymał), wyglądała na naprawdę bardzo zmęczoną życiem. Z drugiej strony co się dziwić, musiała na co dzień znosić Łysego. – Kurwa, ja wam mówię, praca na rybnym to masakra – prychnęła, siadając na kanapie.
– W rybnym teraz pracujesz? – zapytał Grzechu, nie odrywając się od swojej roboty.
– Na dziale w Realu – dodała i sięgnęła po paczkę papierosów, jaka leżała na stole. Nie przejmując się swoim brzuchem i tym, co się w nim rozwijało, wyciągnęła jednego szluga i odpaliła. – Zimno w chuj, a ludzie tak wkurwiający, że aż miałam ochotę niektórych zapierdolić.
– Prawdziwa matka-tygrysica – rzucił Filip, nie mogąc się powstrzymać od komentarza.
– Ano, mój koteczek! – odezwał się Łysy, nie wyłapując ironii, i zanosząc się śmiechem.

***

Maciej wyskoczył z samochodu, czując jak serce łomocze mu w piersi, a krew aż szumi w uszach. Miał wrażenie, jakby ktoś go czymś ogłuszył, jakby nagle znalazł się w całkowicie obcym miejscu, zdezorientowany i rozkojarzony. Kiedy na białej masce swojego audi dostrzegł krew, poczuł ogromne mdłości. Irytujące szumy, jakie słyszał, zamieniły się w piszczący, głośny dźwięk, a strach ścisnął jego gardło.
Zabił kogoś? Jakieś dziecko?
Zrobił krok do przodu, a kiedy dostrzegł sporą plamę krwi na samym środku ulicy, a w niej drżącego w konwulsjach kundla, poczuł tak ogromną ulgę, że aż się zachwiał. W końcu przez chwilę naprawdę był niemal przekonany, że potrącił jakiegoś bachora. A mimo wszystko lepiej zabić psa niż dziecko.
– Ja pierdolę – przeklął, wzdychając przy tym z ulgą i obiecując sobie, że to był ostatni raz, kiedy interesował się telefonem, a nie drogą. Podszedł bliżej do maski swojego pojazdu i uważnie ją obejrzał. Całe szczęście, że prócz dość makabrycznie wyglądającej krwi na białym lakierze, nic więcej tu nie było. Żadnych wgnieceń, jedynie jego zderzak trochę ucierpiał, kundel nie był wcale taki mały.
Dopiero kiedy upewnił się, że z jego samochodem wszystko w porządku, spojrzał na psa. Zwierzę popiskiwało cicho pod nosem, oddychając przy tym ciężko.
I mimo że Maciej nigdy nie lubił psów (kotów tym bardziej), momentalnie poczuł się winny. To był tylko głupi, niczemu winny kundel, dość brzydki, z biszkoptową – teraz ubrudzoną krwią – sfilcowaną sierścią. Trochę w typie teriera, ale takiego naprawdę wyrośniętego. Gdyby wstał, sięgałby Maciejowi trochę powyżej kolana.
– Ty głupi psie – warknął pod nosem i odwrócił się. Podszedł do swojego pojazdu, a następnie otworzył drzwi od strony pasażera. Znalazł tam tylko swój szary kardigan, ale szybko doszedł do wniosku, że lepiej poświęcić tę tanią bluzę z Zary (czyli nawet jakoś szczególnie nie byłoby mu żal marki, bo mógłby mieć takich na pęczki), niż swoją kremową, skórzaną tapicerkę w samochodzie. Podszedł do zwierzęcia i ze swetrem w ręku kucnął nad nim. Momentalnie uderzył go nieprzyjemny zapach stęchłej psiej sierści pomieszany z metalicznym smrodem krwi. Zwierzę oddychało coraz ciężej, więc jeżeli chciał odkupić swoje winy albo chociaż w jakiś sposób ulżyć mu w cierpieniu, które przecież sam wywołał, musiał trochę się pospieszyć. Zawinął psa w wełniany materiał i podniósł go z cichym stęknięciem. Kundel zadrżał w jego ramionach i spróbował się wyrwać, kiedy jego ciało przeszedł nagły ból, nie miał jednak tyle sił, by cokolwiek zdziałać. Kłapnął tylko w obronie zębami, a później, jakby przeczuwając nadchodzącą pomoc, ułożył Maciejowi łeb na ramieniu, pozwalając zanieść się do samochodu.

***

Filip spojrzał na zegarek w telefonie i przeklął w myślach siarczyście. Znowu, kurwa, będzie musiał czekać? Dzisiaj miał chyba wyjątkowo pechowy wieczór, najpierw spóźniony Błażej, teraz klient. Sapnął ciężko i odchylił głowę, spoglądając w ciemne, rozgwieżdżone niebo, na którym wyjątkowo jasno świecił półksiężyc. Wilczyński uwielbiał dokładnie ten okres w roku, schyłek wiosny a początek lata. Przyroda zdążyła już się ustabilizować po zimie, ale wciąż jeszcze nie było tak parno i gorąco jak pod koniec czerwca czy lipca.
Aż odetchnął ciężko i przetarł dłonią zmęczoną twarz. Chyba dzisiaj wypił zbyt dużo taniego piwa, skoro już się zachwycał naturą.
Po raz kolejny sięgnął po swój telefon i po raz któryś z rzędu odczytał godzinę. Dwadzieścia minut, kurwa jego mać! Ile można? Jakby tylko dorwał tego małego skurwiela, już oklepałby mu mordę i nauczyłby, że Filipowi Wilczyńskiemu nie każe się czekać!
Całe szczęście, że jakieś trzy ulice dalej mieszkała Maja. I z tego, co mu dzisiaj napisała, Hubert dzisiaj wyjechał na szkolenie kadry, więc jakby się uparł, to mógłby zanocować u siostry. Nie chciało mu się już o tej godzinie cisnąć na drugi koniec miasta do domu. A raczej do mieszkania mamy, co na razie nawet mu nie przeszkadzało. Mógłby z nią żyć jeszcze kilka lat, oczywiście dokładając się do rachunków, co i tak już robił. Może to i dziwne, w końcu Filip mało kogo szanował, lecz swoją mamę naprawdę kochał i czuł do niej spory respekt. Może gdy wchodził w wiek dorastania nie bardzo jej to pokazywał, jednak teraz z pewnością kobieta nie mogła na niego narzekać. Jako najstarszy ze swojego rodzeństwa po opuszczeniu przez Mai ich mieszkania, potrafił utrzymać ten cały zwierzyniec w rydzach. A ujarzmienie sześciolatka aspirującego na pirata (Jacka Sparrowa dokładniej), ośmioletniej przyszłej księżniczki, dwunastolatka, który nie widział świata poza grami komputerowymi i piętnastolatka, który z aktualnymi osiągnięciami prędzej wyląduje w poprawczaku niż w zawodówce, do jakiej się wybierał w przyszłym roku, wcale nie było proste. Jednak charakter Filipa także nie był prosty, szybko więc zajął pozycję głowy rodziny, budząc wśród rodzeństwa posłuch i wywalczając sobie pozycję przywódcy.
Nie mógł narzekać. Lubił swoje domowe życie, wiedział, że i tak miał naprawdę dużo szczęścia, bo może i mama do miłości szczęścia nie miała, przez co każdy z nich był z innej parafii (Maja i piętnastoletni kryminalista swojego ojca nawet nie znali), to i tak jakoś się dogadywali. Nie mieszkali w najchlubniejszej części miasta, Filip po raz pierwszy sięgnął po alkohol i papierosy mając zaledwie jedenaście lat, a w łóżku z dorosłym facetem wylądował dwa lata po tym wydarzeniu, ale... I tak miał szczęście. Naprawdę spore, jeżeli miałby patrzeć na to, przez co Błażej przechodził w dzieciństwie.
– Ej. – Usłyszał za plecami. Odwrócił się, dostrzegając jakiegoś chłopaka, który właśnie wyszedł z prostopadłej uliczki. – Wilku, tak? – zapytał, a Filip dostrzegł, że nie był sam. Przyprowadził ze sobą dwóch kumpli.
– Tak – odparł, wsuwając ręce w kieszenie swojej czarnej bluzy i taksując ich szybkim, oceniającym spojrzeniem. Byli dzieciakami, mogli mieć osiemnaście, góra dziewiętnaście lat. I nie, Filip ani na moment nie potraktował ich jak rówieśników, którymi przecież byli. Od razu podszedł do nich z góry. Jak do każdego zresztą. – Ciesz się, że jeszcze jestem. Za spóźnienie będzie dycha więcej – oznajmił, dochodząc jednocześnie do wniosku, że skoro już stał tutaj dwadzieścia minut, może tę sytuację obrócić na swoją korzyść.
– No chyba cię pojebało! – odpowiedział zaraz dzieciak i zrobił krok w jego stronę, a stojący obok niego niski, ale gruby chłopak w czerwonym full-capie zaśmiał się pod nosem, brzmiąc przy tym jak chrumkająca świnia.
– Sam jesteś? – zapytał Świniak.
– Umawialiśmy się, że też przyjdziesz sam – sapnął Filip i przeczesał niedbale włosy. – Ale dobra, dawaj hajs i się żegnamy – mruknął, a grubasek zrobił kilka kroków w jego stronę.
– Nie, ty nam dasz zielsko i żegnamy się bez żadnego uszczerbku na twoim zdrowiu, pedałku – powiedział, uśmiechając się szeroko, przez co jego twarz zabawnie się rozciągnęła, a kartoflany wydał się spłaszczony.
– Ty tak serio? – zapytał Wilku z niedowierzaniem i aż uniósł brwi. – Nie bawicie mnie, więc jeżeli nie chcecie problemów, dawajcie kasę, ja wam dam zielsko i każdy zwija w swoją stronę – prychnął, jak zwykle używając swojego irytującego, przemądrzałego tonu. Na dodatek przewrócił jeszcze ze znudzeniem oczami, co najwidoczniej wkurzyło nie tylko grubaska, ale także chłopaka, którego Filip dojrzał jako pierwszego. Trzeci, najcichszy i do tej pory nieodzywający się rudzielec w za dużym T-shircie tylko stał i obserwował.
– No właśnie nie. Nie będziemy płacić – prychnął pierwszy i Filip, który był już trochę podpity, nawet nie zauważył, jak ta kulka w full-capie wyciągnęła rękę, łapiąc go za poły bluzy.
– Oddasz po dobroci? – zapytał, a Wilczyński momentalnie poczuł nagły przypływ adrenaliny. Może trzech na jednego to banda Łysego, jak to się mówiło, szans w tej konfiguracji zbyt wielkich nie miał. No ale przecież kto nie lubił od czasu do czasu oklepać komuś mordy? A te dzieciaki same się prosiły, żal byłoby nie skorzystać.
Szkoda tylko, że Filip zawsze najlepszy był w gadce, a jeżeli dochodziło do rękoczynów, rzadko kiedy wychodził z nich bez szwanku.

***

Zwariował, naprawdę zwariował. A może to tylko przez wyrzuty sumienia?
Otworzył tylne drzwi samochodu i wyciągnął z niego nieprzytomnego, opatrzonego psa z wenflonem w przedniej łapie. Aż się skrzywił, kiedy do jego nozdrzy dobiegł nieprzyjemny zapach zwierzęcia pomieszany ze specyficzną wonią medykamentów. Nic jednak nie zrobił, westchnął jedynie ciężko, załączył alarm i ruszył w kierunku wejścia do budynku.
Miał do wyboru albo zostawienie go w klinice weterynaryjnej, skąd trafiłby do schroniska (to mógłby być jego ostatni przystanek, był dość słaby, stracił sporo krwi, a nie od dziś wiadomo, że w schroniskach szerzą się różne choroby), albo zabrać go na kilka dni do siebie. Jeszcze godzinę temu myślał, że to całkiem dobry pomysł – trochę się z pchlarzem przemęczy, a później znajdzie mu jakiś dom. Teraz jednak, kiedy coraz bardziej realna stawała się wizja tego śmierdzącego cielska na jego czystej podłodze w pachnącym świeżością mieszkaniu, nie był już taki pewny słuszności swojej decyzji.
– Ale ty cuchniesz – stęknął, kiedy wniósł zwierzę do windy i trochę się nagimnastykowawszy, wcisnął guzik z czwórką. Kiedy drzwi powoli się zamykały, zerknął na lustro, w którym odbijał się on i nieprzytomny bydlak w jego ramionach. Pies ważył ze dwadzieścia kilo, więc takie tachanie go nie było niczym przyjemnym. Miał nadgryzione ucho, przerzedzoną sierść i generalnie wyglądał jak kupka nieszczęścia.
A on teraz całą tę kupkę nieszczęścia przyciskał do swojej nowej, jasnej koszuli Tommy'ego Hilfigera. Już w klinice, kiedy weterynarz odebrał od niego ledwo co zipiącego psa, dostrzegł na niej małe plamy krwi i czegoś brązowego, bliżej nieokreślonego. Obawiał się, że po dzisiejszych eskapadach będzie musiał ją wyrzucić. A szkoda, bo jej bladofiołkowy kolor przypadł mu do gustu i fajnie komponował się z grafitową marynarką.
Kiedy dojechał na swoje piętro, miał już ochotę zrzucić tego kundla na podłogę, bo przenoszenie go w tę i z powrotem było dość męczące, w szczególności, że miał za sobą cały dzień w pracy. Już miał ruszyć korytarzem do drzwi swojego mieszkania, kiedy za rogu tuż przy schodach, ktoś się poruszył, a światło działające na ruch zapaliło się na klatce schodowej. Aż obejrzał się i na moment zamarł.
Ten dzień to był jakiś durny żart.
– Co tu robisz? – zapytał od razu, mierząc wątłą sylwetkę chłopaka podejrzliwym wzrokiem.
– Siedzę – odparł i wyciągnął przed siebie nogę, okupując jeden ze stopni schodów.
– Znowu krwawisz – zauważył Maciej, lustrując go uważnie spojrzeniem. Miał deja vu; zgadzała się osoba, jej stan fizyczny, tylko miejsce było nieco inne. Ten dzieciak albo myślał, że Wyszyńskiego kręciły dzieciaki z rozwalonymi wargami i krwotokiem z nosa, albo po prostu nie miał szczęścia i ciągle wpadał w jakieś kłopoty.
– No wow, sto punktów dla ciebie – odburknął Filip, również mu się przyglądając. Albo raczej nie Maciejowi, a temu, co trzymał w ramionach. – Twój pies? – zapytał zaciekawiony. Raczej nigdy by nie przypuszczał, że ktoś taki jak Wyszyński trzymał pod swoim dachem zwierzęta. Nie wyglądał na osobę, która miałaby zarówno czas, jak i wrażliwość do wychowywania psów.
Maciej spuścił wzrok na zwierzę, zastanawiając się jednocześnie, jakiego trzeba mieć pecha, żeby najpierw zostać okradzionym, a później co chwilę na swojej drodze spotykać swojego oprawcę. Każdy normalny pewnie już by gdzieś tę osobę zgłosił, w końcu nie wiadomo, co takiego kluło się w tej jego główce. Dzisiaj jednak nie miał zamiaru już nic robić. Plany na spokojny wieczór i tak odeszły w zapomnienie.
– Nie – odpowiedział i przestąpił z nogi na nogę. Ten cholerny kundel zaczynał mu coraz bardziej ciążyć. – Potrąciłem go dzisiaj – to mówiąc, odwrócił się do drzwi i spróbował sięgnąć do kieszeni po klucze. Niestety, ciężko było mu cokolwiek zrobić z bezwładnym ciałem zwierzęcia w ramionach. Aż miał ochotę przekląć pod nosem, kiedy za plecami usłyszał ruch.
– Potrąciłeś i czujesz wyrzuty sumienia? – zapytał chłopak, idealnie trafiając w punkt.
– Coś w ten deseń – odparł mu niezainteresowanym tonem i już był gotowy odłożyć zwierzę na podłogę, gdy poczuł, że czyjaś dłoń wsuwa mu się w kieszeń spodni. Obejrzał się na Filipa, który jakby nigdy nic wyciągnął klucze i przyjrzał się im z zastanowieniem.
– Który? – Maciej zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc, co robić. Nigdy wcześniej nie znalazł się w sytuacji, w której najpierw był okradany, a później jego złodziej pomagał mu dostać się do mieszkania. Przyjrzał się twarzy Filipa, sporemu siniakowi już malującemu się na jego kości policzkowej, rozciętej wardze i zaschniętej krwi nad ustami. Ten dzieciak był jedną wielką zagadką.
– Największy – odpowiedział, mając nadzieję, że później nie będzie tego żałować.
Wilku bez słowa sięgnął po odpowiedni klucz i wsunął go do zamka, przekręcił dwa razy, a następnie otworzył drzwi. Nie mógł powstrzymać się przed zajrzeniem do środka. Sterylnie czysty przedpokój, równo poustawiane buty i lśniąca, wyglądająca jak z katalogu wnętrz łazienka, którą widział już z korytarza. Zdziwił się. Po starym kawalerze nie spodziewałby się takiego porządku.
– Masz gosposię? – zapytał, stwierdzając, że taki korposzczur jak Maciej, spędzający ponad pół dnia w pracy, nie mógłby poradzić sobie z ogarnianiem mieszkania.
– Nie – odpowiedział od razu Maciej i wszedł do środka. – Dzięki – dodał jeszcze, oglądając się na Filipa z zastanowieniem. – Właściwie to dlaczego tu siedzisz? – zapytał, kucając i kładąc zwierzę na podłogę. Wilku oparł się o framugę drzwi, bez skrępowania oglądając mieszkanie Wyszyńskiego. Mógłby tutaj żyć. W tej czystości, którą już od dziecka uwielbiał, i z luksusem, o jakim zawsze marzył.
– Moja siostra mieszka obok – odpowiedział mu i aż miał się ochotę zaśmiać, kiedy dostrzegł zdziwiony wyraz twarzy Macieja. Nie, Maciusiu, nie przychodzę tu jedynie dla ciebie. Już sobie nie dodawaj.
– To dlaczego do niej teraz nie pójdziesz? Wyglądasz fatalnie – ocenił jego wygląd, patrząc na niego krytycznym wzrokiem. – To, co masz na wardze trzeba przemyć – dodał tonem znawcy, zupełnie jakby pracował w służbie zdrowia, a nie w agencji reklamowej. Słysząc go, Filip uśmiechnął się z rozbawieniem. Maciej był naprawdę ciekawym obiektem. Przecież niedawno zwinął mu telefon, a teraz Wyszyński martwił się o jego stan zdrowia?
A może wpadł Maciejowi w oko tak samo, jak Maciej jemu?
– Żeby ją straszyć po nocach? – zapytał z uniesioną brwią.
– Więc lepiej straszyć obcych na klatce schodowej? – odparował zaraz Maciej, całkiem trafnie zresztą.
Nie chciał zawracać siostrze głowy. W szczególności, że Maja zawsze była ogromną przeciwniczką jego wszystkich bójek, jakie przeżył za dzieciaka. Był dość zaczepnym i agresywnym osobnikiem, nie raz więc wracał do domu z podbitym okiem, żeby później dostać jeszcze opieprz od siostry.
Dzisiaj bał się jednak, że nie uda mu się dojść do mieszkania. Podczas mało sprawiedliwej bójki trzech na jednego, przewrócił się i uderzył głową w beton. Mroczki przed oczami wciąż nie chciały mu ustąpić, wolał więc przeczekać to pod drzwiami Mai. Gdyby coś się działo, zawsze miał siostrę pod ręką.
– Nie martw się, nie czekałem na ciebie – powiedział, wyczuwając obawy Macieja. – Nie mam zamiaru ci już nic ukraść. – Przynajmniej na razie, dodał w myślach.
– Dobrze wiedzieć – odpowiedział Maciej i zerknął jeszcze na niego, wyraźnie zastanawiając się, co zrobić. Całkiem zabawnie się go takiego oglądało, trzydziestoletniego faceta nie mającego pojęcia, jaki wykonać ruch, by jednocześnie nie wyjść na naiwnego.
– Swoją drogą, okrutnie śmierdzi – powiedział Filip, zerkając na psa, który leżał na płytkach i oddychał spokojnie, nie mając pojęcia, co się dookoła niego dzieje. Maciej zerknął na chłopaka z zastanowieniem.
– Czego ty jeszcze chcesz? – zapytał, nie mając pojęcia, dlaczego ten dzieciak wciąż stał w wejściu jego mieszkania. Na co liczył? Na zaproszenie?
Wilczyński wzruszył ramionami. Sam właściwie nie wiedział, czego chciał od Macieja. Po prostu takie śledzenie go wydawało mu się coraz zabawniejsze. Na nic przecież z jego strony nie liczył, Wyszyński nie był facetem, od którego mógłby czegoś oczekiwać. Maciej nie zatrzymałby go przy sobie tak długo jak Błażej, bo szybko by mu się znudził. Pacułę łatwo było sobie urobić i doprowadzić go do takiego stanu, w którym uzależnił się od Filipa. A Filip lubił uzależniać od siebie ludzi.
Maciej na takie zagrywki był zbyt niezależny.
– Zajmij się tym kundlem. Szkoda by było, gdyby zdechł – powiedział jeszcze, odwrócił się i zamknął drzwi, zostawiając Wyszyńskiego samego w jego wielkim apartamencie.
Ta rozmowa była tak dziwna, tak bardzo nieprowadząca do niczego konkretnego, że aż wydawała się nierealna. Filip taki był. Dziwny dzieciak, który pojawiał się znikąd, mówił kilka śmiesznych lub mniej śmiesznych rzeczy i tak po prostu znikał.
Dopiero poruszenie na podłodze ściągnęło myśli Macieja do rzeczywistości. Spojrzał na wciąż śpiącego psa i westchnął ciężko, by zaraz skierować swoje kroki do przestronnego salonu. Tam wyciągnął z szafy koc i wrócił do rannego zwierzęcia. Opatulił go materiałem, nie przyznając przed sobą, że tak naprawdę bał się, że zwierzę się wyziębi przez utratę krwi. Kucnął przy kundlu i wiedziony impulsem, pogładził jego skołtunioną sierść na karku. Uśmiechnął się pod nosem, wpatrując się w nagryzione ucho i zamknięte powieki psa.
Przypominał mu Filipa.

***

Dopiero gdy się wykąpał i usiadł na łóżku z książką, którą już wcześniej planował przeczytać, poczuł, jak bardzo był wykończony. Adrenalina, jaka w niego uderzyła podczas wypadku, dawno już odeszła, pozostawiając po sobie jedynie zmęczenie. Odłożył grubą lekturę na stolik nocny, dochodząc do wniosku, że i tak nie da rady nic już zrobić. Nim jednak położył się spać, stwierdził jeszcze, że chce mu się pić.
A pies leżący w przedpokoju nie miał tu nic do rzeczy. Wcale przecież nie chciał sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Wcale nie szedł do kuchni tylko po to, żeby po drodze przyjrzeć się zwierzęciu i upewnić się, że oddychało.
Wcale.
Ale jakoś tak mimowolnie zatrzymał się nad brudną kupką nieszczęścia, pochylił się do niej i dotknął jej ciepłego ciała. A więc oddychała i chyba miała się dobrze. Uśmiechnął się pod nosem i dopiero później skierował swoje kroki w stronę kuchni. Tam wlał do niskiej szklanki kranówki, wypił dwa łyki, a resztę wylał.
Inny taki szczeniak prawdopodobnie siedział teraz na klatce, cały pobity i zakrwawiony.
Starość. To starość jak nic, pomyślał, psiocząc na siebie w myślach, kiedy otwierał swoją szafkę, w której trzymał najpotrzebniejsze medykamenty. Starając się więcej nad tym nie zastanawiać, złapał za wodę utlenioną, gazę i plastry. Z takim ekwipunkiem, w samych spodniach od dresu, wyszedł z mieszkania. Światło na klatce momentalnie się zapaliło, a on rozejrzał się dookoła, w poszukiwaniu drugiego sponiewieranego szczeniaka. I gdy już myślał, że ten powałęsał się gdzie indziej, dostrzegł sylwetkę skuloną na półpiętrze.
Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. Dzieciak był sprytny, wybrał sobie miejsce niewidoczne na kamerach.
Bez dłuższego zastanowienia ruszył w jego stronę. Odgłos odbijających się o stopy klapek rozniósł się echem po całym pomieszczeniu, a Filip drgnął i spojrzał na Macieja, który właśnie schodził po schodach.
– Jesteś jak bezpański kundel – powiedział, kucając, gdy znalazł się już przy nim.
Wilczyński zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, czego Maciej od niego chciał. Ale gdy dostrzegł w jego rękach wodę utlenioną i opatrunki, zdziwił się jeszcze bardziej. Był bardzo dobry w obserwowaniu ludzi, wiedział, czego może się po nich spodziewać i zazwyczaj potrafił odgadnąć ich intencje.
Jednak Maciej był dla niego zagadką.
– Ale to nie ty mnie potrąciłeś – odparł, kiedy Wyszyński złapał go za podbródek i odchylił jego głowę, by móc przyjrzeć się jego rozciętej wardze.
– No nie – odparł tak po prostu i go puścił. Rozdarł opakowanie gazy, na którą zaraz wylał wodę utlenioną.
– Więc nie musisz czuć się winny – dodał i aż syknął, kiedy Maciej przyłożył mu kompres, bardzo niedelikatnie, do ust.
– Nie muszę. – Kiwnął głową. – I wcale nie czuję. Nie jest mi nawet ciebie żal, sam pchasz się tam, gdzie nie trzeba – wyjaśnił, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem. – Ale mój kundel też pchał mi się pod koła, jesteście siebie warci.
Filip słysząc to, aż się roześmiał. Zaraz jednak zamilkł, bo rana na wardze znów odezwała się tępym bólem.
– To może kiedyś zostanę twoim kundlem, skoro tak dobrze dbasz o swoje zwierzęta – powiedział, nie mogąc się powstrzymać. Maciej spojrzał na niego sceptycznie i odsunął gazę od jego ust, by zaraz zająć się wycieraniem zaschniętej krwi z jego twarzy.
– Nie chcę zwierząt. Nie nadaję się na właściciela, to nudne – oznajmił i wstał. – A teraz albo idź do swojej siostry, albo zawiadamiam ochronę, że na klatce znajduje się kundel – dodał, patrząc na niego z góry.
Wilczyński zaśmiał się pod nosem, pokręcił głową i wstał.
– A może mnie przygarniesz?
Maciej spojrzał na niego z rozbawieniem. Paradoksalnie te wszystkie zadrapania i siniaki pasowały do Filipa. Sprawiały, że wydawał się być jeszcze bardziej dziki i nieprzewidywalny.
– Dwa kundle to stanowczo zbyt wiele.

 Moje wyobrażenie jednego z rozdziałowych kundli. :)

16 komentarzy:

  1. Ocho. Wilku na zdjęciu jest cudowny, ale wyobrażałam go sobie troszku inaczej - normalne. U mnie jest brzydszy... Tak jakby. Po prostu inny typ urody. Zostanę przy tym moim :D
    Co do treści rozdziału, nie spodziewałam się, że potrąconym będzie pies. I jestem ciekawa co naszą dwójkę pchnie do siebie. Wiadomo, że obaj się sobie podobają (nie wmówią mi, że nie xD), ale też są raczej ostrożni. Nie mają tak naprawdę powodu czy pretekstu do zbliżenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko moje wyobrażenie. Ostatnio trochę uległam modzie na ładnych chłopców i wcale nie uważam, że to dobre, bo niestety nierealne. Tak jak kiedyś lubiłam opisywać brzydotę, tak teraz dobrze opisuje mi się piękno. Może kiedyś to wypośrodkuję. ;D

      Usuń
  2. No to rzeczywiście gównierz sobie pogrywa super.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Lubię Twoje opisy i lekkość pisania, nie utrudniasz na siłę swojego stylu, jest przyjemnie i tak trzymaj. A historia ciekawa, Maciej już nie wydaje się być tak spłaszczoną postacią jak wcześniej w "Americanie", kiedy to był tylko statystą. Osobą stojącą z boku, utrudniającą Aleksowi życie. Fajnie, że powstał Gówniarz, dajesz się Maciejowi obronić, a on z tego korzysta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak miło mi to czytać. :) Cieszę się, że Maciej nabrał barw i stał się trójwymiarowy. On w gruncie rzeczy nie jest złym facetem, ma tylko dziwne podejście do życia.

      Usuń
  4. Potracenie biednego pisaka faktycznie wywoływało takie nieciekawe nastawienie do Macieja, ale że go zabrał mimo wszystko :D jakoś tak pokazuje jego serce, które gdzieś tam tam gdzieś jest xD
    Bardzo podoba mi się Twoje wyobrażenie Filipa, mnie też by pasowało :D
    Historia sama w sobie jest bardzo intrygująca i ciekawa.
    Więc oczywiście jak zwykle niecierpliwie czekam na dalszy rozwój wydarzeń :DDDDD

    Elda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maciej tylko z pozoru jest taki oschły i nieprzystępny, trzeba dobrze go podejść i urobić. :D Psu w pewnym sensie się udało.

      Usuń
  5. Jednak Maciej posiada serducho :) troszkę zwątpiłam kiedy najpierw zainteresował się samochodem. A teraz wydaje mi się że ten pies już z nim zostanie :) No a Wilku to chyba jakiś magnez na kłopoty. Bardzo realistycznie opisałaś to spotkanie u Łysego. Coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie :) Dzięki i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nad spotkaniem u Łysego najbardziej główkowałam, ale lubię opisywać takie sceny, więc cieszę się, że wyszło. :)

      Usuń
  6. Pisałam już kiedyś, że nie lubię Macieja, jednak po tym rozdziale... Kurczę, nie wiem, co mam myśleć na jego temat. Ogólnie, to w tym opowiadaniu, jak dotąd, wypada tak znośnie, że da się go... tolerować, może nawet troszkę lubić. I jeszcze ta akcja z psem. No +15 do lubienia, bo nie zostawił psiny na pastwę losu, a zaopiekował się nim. Jestem ciekawa, jak to się wszystko dalej potoczy (w sensie z tym drugim kundelkiem). :)
    Wyobrażenie Filipa całkiem podobne do mojego. :P
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba najlepszy komplement dla mnie. Fajnie, że Maciej powoli nabiera w Waszych oczach innych barw i nawet "da się go tolerować" :D. Wiem, że był jedną z najbardziej znienawidzonych postaci, jakie stworzyłam, więc tym bardziej się cieszę, że w "Gówniarzu" da się go lubić.

      Usuń
  7. Ten rozdział pozostawił po sobie nieprzyjemny niedosyt. Sama konfrontacja była naprawdę ciekawie rozegrana. Dałaś się zastanawiać wszystkim kogo tak właściwie potrącił Maciej. Zdawałam sobie sprawę, że raczej nie mógłby to być Filip. To byłoby zwyczajnie zbyt proste. Typowa historyjka z romansideł kioskowych. Coś zdecydowanie nie na Twój dobry gust. Jednak do zgrzytnęło w moim odczuciu z zachowaniem Wilka. A przynajmniej z moim obrazem jego. Narzucanie się Maciejowi to jak strzelanie sobie w kolano. Dzieciak ma łeb na karku, dziwię się, że sobie na to pozwolił (nawet jeśli miało to charakter kokieteryjny.)

    W każdym razie dziękuję za rozdział. Miło się czytało.
    Weny, weny i jeszcze raz weny.

    Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, nie nazwałabym tego narzucaniem się. Filip po prostu jest ciekawską bestią, lubi sprawdzać, gdzie są granice i co się stanie, gdy je przekroczy. Na razie bada Macieja i sprawdza jego odruchy. :)

      Usuń
  8. "Gówniarz" powoli wyczerpuje mój zasób superlatyw. Już naprawdę nie wiem, co mam mówić, żeby się nie powtarzać, no bo co ci po takim komentarzu. Nie wniesie nic więcej niż wszystkie poprzednie. No ale nie po mojej stronie leży wina, chociaż ty również nie powinnaś się z nią źle czuć. Po prostu tak dobrze ci idzie.
    Akcja opowiadania rozwija się naturalnym tempem, wydarzenia nie wydają się być wyrwane z kontekstu czy oderwane od rzeczywistości, wydają się po prostu być na swoim miejscu. Uwielbiam postacie - wszystkie są żywe, mają swoje unikalne charaktery, a w fickach przeważnie sukcesem jest, gdy postać W OGÓLE MA charakter. Fabuła czy zachowanie bohaterów nie sprawiają wrażenia naiwnych albo naciąganych. Bardzo mi się podoba. To jest n a p r a w d ę dobre opowiadanie. I wcale nie sugeruję, że pozostałe były złe, po prostu widać tu ogromny progres, który poczyniłaś przez cały ten czas. Widać w tym opowiadaniu autorską dojrzałość. Widać, że wiesz, co robisz.
    A'propos, uwielbiam Filipa ze zdjęcia. Idealniej bym go sobie nie wyobraziła. Chrzanić nierealistyczne piękno, rzeczywistość mam na co dzień.
    Pozdro~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeeej. <3 Miód na serce, bo "Gówniarz" teraz jest moim ukochanym opowiadaniem. Tak lekko mi się go pisze, że właściwie mogłabym pisać go cały czas, gdybym tylko nie musiała robić innych rzeczy (i czasem żałuję, że nie mogę się po prostu zamknąć w jakimś pomieszczeniu na kilka dni).

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.