Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pozostawione pod poprzednim rozdziałem. Jeszcze Wam nie odpisałam, gdyż w przeciągu ostatniego tygodnia ciężko było mi znaleźć na to czas, ale na pewno jeszcze to zrobię. ;)
Tym razem przychodzę do Was z czymś innym, krótkim, jednorozdziałowym opowiadaniem. I nie będę ukrywać, jestem z niego naprawdę zadowolona (a to dość rzadko się zdarza), dlatego też miło byłoby poznać Wasze opinie. :)
Edit: W następnej notce chcecie Gówniarza czy Americanę? Decyzję pozostawiam Wam, rozdziały mam już napisane i dla mnie nie ma znaczenia, co wstawię jako pierwsze.
Edit: W następnej notce chcecie Gówniarza czy Americanę? Decyzję pozostawiam Wam, rozdziały mam już napisane i dla mnie nie ma znaczenia, co wstawię jako pierwsze.
Betowała Ekucbbw.
Pan z walizką
Henryk obudził się o samym świcie. Wyjrzał
przez okno, za którym rozpościerał
się widok na komunalne blokowisko,
i uśmiechnął się. Słońce świeciło wysoko na niebie,
ogarniając swoim ciepłym blaskiem całe osiedle. Wpadało też do
jego mieszkania, rozświetlając małą sypialnię, w której
znajdowała się czerwona wersalka, mały, kwadratowy stół (a na
nim wczorajsza herbata, w przezroczystej szklance z czerwonym
koszyczkiem) i drewniana, lakierowana meblościanka, na której równo
poustawiane stały – pokryte grubą warstwą kurzu – kryształy,
jakie poprzywoził z krajów ZSRR. Doskonale pamiętał tamte
wyjazdy, te dni spędzone w pociągach, kontrole na granicach i
radość, gdy znalazł się poza Polską. W każdej takiej podróży
towarzyszył mu Stanisław. Uwielbiali te ich wycieczki, wspólne
odkrywanie nieznanych krajów i miast, najbardziej chyba zaciekawiła
ich Moskwa. Ten przepych! Ci wspaniale ubrani ludzie! Ta ilość
samochodów na ulicach! Tego w Polsce na próżno było szukać;
po raz pierwszy zjadł hamburgera, po raz pierwszy spróbował tej
ociekającej tłuszczem, amerykańskiej bułki. Tak im
zasmakowało, że przez tydzień tylko tym się żywili.
Gdy
przychodził czas wyjazdu, zawsze z ogromnym bólem serca wsiadał do
pociągu, dobrze wiedząc, że kiedy już dojadą do granic kraju,
będą musieli się rozstać. Mieli swoje życia i mimo że naprawdę
bardzo by chcieli jakoś je ze sobą spleść, nie mogli.
Pozostawały
im więc wspólne wyjazdy.
A
dzisiaj jest ten dzień. Wreszcie, tak długo na niego czekał! Znów
spotka się ze Stasiem! Znów go zobaczy, weźmie w swoje ramiona i
gdy już zostaną sami, ucałuje, przelewając w ten pocałunek całą
swoją tęsknotę i miłość. Tak za nim tęsknił, tak okropnie za
nim tęsknił...
Podszedł
do stołu, na którym, oprócz wcześniej wspomnianej szklanki,
leżała też pożółkła, wymięta kartka. Henryk sięgnął po nią
i uśmiechnął się, na widok starannego pisma Stanisława.
„Mój
najwspanialszy” – głosiły pierwsze słowa. Stanisław zawsze
tak się do niego zwracał, nazywał go „najwspanialszym” bądź
też „najmilszym”. Henryk westchnął ciężko, a na jego wąskich
ustach pojawił się delikatny uśmiech. Stasiu był prawdziwym
dżentelmenem, wykształconym mężczyzną, którego pierwszy raz
zobaczył w Warszawie. Pojechał do stolicy w
delegacji, a spotkali się na przyjęciu, obaj zaproszeni przez
jednego z wysoko postawionych dyrektorów bydgoskiego Zachemu. Stanisław podszedł do Henryka, ukłonił się
grzecznie i zapytał, jak spodobało mu się przedstawienie. Do dziś
pamiętał, że nie spodobało mu się wcale.
Podzielił się więc z nim tą informacją, a Staś zaśmiał się
serdecznie, wcześniej rozglądając się na boki, czy nikogo nie było w pobliżu, bo gdzieś tam kręciło się dwóch aktorów, grających w przedstawieniu. Kiedy już upewnił się, że są sami, przyznał Henrykowi
rację. A później do końca przyjęcia zaśmiewali się z
nieudolnie interpretowanych i przedramatyzowanych wątków. Napili
się i Stanisław, z szerokim uśmiechem, w którym Henryk zakochał
się już od pierwszego wejrzenia, zapytał go, czy nie miałby
ochoty gdzieś z nim pójść.
–
Znam bardzo ciekawe miejsce w Warszawie – powiedział. – Piłeś
kiedyś kawę na dachu? – zapytał, popatrując na Henryka
ciekawie. On zdziwił się i pokręcił głową. – A więc
wypijesz. Na dachu Centralnego Domu Towarowego znajduje się
kawiarnia, może miałbyś ochotę wybrać się tam jutro ze mną?
I
tak oto pobyt Henryka w Warszawie przedłużył się. Wypili razem
wyśmienitą kawę, popatrując przez okna na krajobraz stolicy. A
wieczorem po raz pierwszy znaleźli się ze sobą w łóżku. Było
wspaniale, obaj wiedzieli, że na tym się nie skończy, a mieli
zaledwie dwadzieścia pięć lat.
Henryk
powrócił myślami do chwili obecnej. Jego wzrok skupił się na
liście.
Spotkajmy
się w Warszawie piętnastego lipca, w hotelu Sofitel Victoria, jak
zawsze. Już nie mogę się doczekać, aż wreszcie cię ujrzę
– pisał. Henryk westchnął, złożył już wielokrotnie składaną
kartkę dwa razy na pół i wepchnął do kieszeni swoich ciemnych,
garniturowych spodni. Spojrzał w stronę brązowej, skórzanej
walizki, która już czekała na niego przy drzwiach. Najpierw jednak
poszedł zjeść śniadanie, a później się umyć. Gdy był już
gotowy, założył buty i podekscytowany czekającą go podróżą,
którą zwieńczy spotkanie ze Stanisławem, wyszedł z mieszkania.
Dzień
był piękny, lekko wietrzny,
ale bardzo ciepły. Idealny na wycieczkę, pomyślał, idąc lekkim
krokiem i niosąc ze sobą wypchaną ubraniami walizkę. Stanął na
przystanku, czekając,
aż nadjedzie autobus. Jeden z tych nowoczesnych, które niedawno
wypuścili, lśniących i pachnących jeszcze linią produkcyjną, z
klimatyzacją i małym telewizorkiem na reklamy. Henryk uśmiechnął
się, kiedy jakaś dziewczynka spojrzała na niego zaciekawiona, a
później konspiracyjnym szeptem powiedziała do koleżanki: „pan z
walizką!”. I zaśmiały się obie, na co on tylko uprzejmie kiwnął
im głową, poprawił jasny kapelusz, jaki założył po wyjściu z
mieszkania na głowę, a następnie zajął miejsce.
Autobus
mknął prosto na dworzec, nie telepiąc się na boki i nie warcząc
wściekle silnikiem, jak to miało miejsce kiedyś, kiedy jeszcze po
ulicach Bydgoszczy jeździły urokliwe Sany czy Jelcze. Pojazd
zatrzymał się na przystanku tuż przed dworcem. Henryk złapał za
swoją walizkę i odprowadzany uważnym spojrzeniem tych samych dwóch
dziewczynek, wysiadł z autobusu. Stanął przed nowoczesnym,
oszklonym i trochę przypominającym mu zszywacz budynkiem, po czym
westchnął ciężko. Starszy dworzec o wiele bardziej mu się
podobał, był taki nieprzesadzony i budził w nim tyle wspaniałych
wspomnień. Pewnym krokiem wszedł jednak na teren budynku, kierując
się w stronę peronów. Szedł z wysoko uniesioną głową i lekkim,
błąkającym mu się na ustach uśmieszkiem. Czuł na sobie
spojrzenia ludzi – szeptali, przyglądając mu się uważnie, na co
on jednak w ogóle nie zwracał uwagi, w myślach cały czas
powtarzając sobie, że jedzie do Stanisława. Nie mógł przecież
wiedzieć, że stał się miejscową atrakcją.
Zaraz
go zobaczy, wyjadą gdzieś razem, przejdą się starówką Warszawy,
kupią gdzieś butelkowaną oranżadę, może pójdą na wuzetkę?
Albo znów, tak jak kiedyś, na dach Centralnego Domu Towarowego.
Mieli przecież tyle wspólnych miejsc w stolicy! Tyle miejsc, z
którymi wiązała się ich historia. A gdy już nacieszą się swoim
towarzystwem, znów zaczną rozplanowywać kolejną podróż. Może
tym razem Varna?, myślał, wspinając się po schodach i oddychając
ciężko z wysiłku. Walizka zaczynała mu już ciążyć i
pobolewało go w krzyżu. Gdy odłożył ją na beton, aż odetchnął
ciężko, wpatrując się w nowoczesny, niebieski pociąg. Spojrzał
na cyfrową tablicę informującą o stacji końcowej i godzinie
odjazdu. Warszawa Wschodnia, przeczytał i aż się uśmiechnął, by
zaraz sięgnąć do kieszeni i wyciągnąć z niej złożony list.
U
mnie wszystko w porządku. Niedawno gościłem u Mekerewicza,
pamiętasz go? To były dyrektor Zachemu, który zaprosił nas na swoje przyjęcie. Minęło
już od niego tyle lat, a ja wciąż wspominam nasze pierwsze
spotkanie. Wyglądałeś tak dystyngowanie, miałeś wspaniały
garnitur i już wtedy, gdy dopatrzyłem Twoją jasną czuprynę w
tłumie publiczności, wiedziałem, że chcę zamienić z Tobą kilka
słów. Oczarowałeś mnie swoim oczytaniem i ogładą, nawet kiedy
wyśmiewaliśmy się ze spektaklu, potrafiłeś okazać reżyserowi
szacunek za jego pracę. Już wtedy czułem, że nasza znajomość
nie może zakończyć się tylko na przyjacielskiej pogawędce. Na
dachu CDT wydałeś mi się zupełnie inny, niż minionego wieczora,
byłeś o wiele cichszy i bardziej spięty. Uznałem to za urocze.
Wiesz, że często patrzyłeś mi w oczy? I to nie tak, jak robili to
inni, bez żadnego zainteresowania, patrząc tylko dlatego, że
powinno się patrzeć, bo tak wymaga kultura. Ty potrafiłeś
zawiesić swój wzrok i wiedziałem, że w tamtym momencie tylko mnie
poświęcasz uwagę.
Och,
Henryku, chyba się starzeję. Ten list to idealny dowód na to, że
lata nam lecą, cyfry się zmieniają, a my nie młodniejemy. Coraz
częściej wspominam tamto nasze spotkanie. Lubię też wracać
myślami do naszych pierwszych podróży do Rosji. Do naszych nocy
spędzonych w hotelach, do wieczornych spacerów po nieznanych nam
uliczkach miast, które dopiero co odkrywaliśmy. Gdyby życie było
dla nas łaskawsze, gdybyśmy tylko nie musieli udawać przed
rodziną, brać ślubów z kobietami, które i tak są przy nas
nieszczęśliwe, i płodzić z nimi dzieci. Urodziliśmy się w
niewłaściwym czasie i miejscu, Henryku.
Gdy
się już spotkamy, koniecznie musimy przemyśleć plan kolejnego
wyjazdu. Co powiesz na Bułgarię? Nigdy tam jeszcze razem nie
dojechaliśmy. Jest tyle miejsc, których wciąż nie widzieliśmy,
ale mamy czas, Henryku. Zrobimy to, razem.
Spotkajmy się w Warszawie piętnastego
lipca, w hotelu Sofitel Victoria, jak zawsze. Już nie mogę się
doczekać, aż wreszcie Cię ujrzę.
Na
zawsze Twój, oddany i wierny
Stanisław.
Henryk
śledził wzrokiem treść listu, a gdzieś z boku do jego uszu
dobiegł gwizd. Coś huknęło, pisnęło, pociąg oznaczony jako
„Łuczniczka” z wypisaną na boku stacją końcową – Warszawa
Zachodnia – odjechał. On dalej stał, wpatrując się w list i
czytając go ponownie.
Warszawa,
23 czerwca 1986 – przeczytał,
zawieszając się na długi moment z kartką przed oczami. Coś nie
grało. Coś było nie tak, ta data... Zamrugał, popatrzył pustym
wzrokiem na tory, na moment nie wiedząc,
gdzie się znajduje i co takiego miał zrobić. Gdzie jechał?
Ach
tak, wracał z Warszawy, właśnie spotkał się ze Stanisławem.
Uśmiechnął
się pod nosem, chowając kartkę do kieszeni i kierując się do
wyjścia z dworca. Kiedy znów się ze sobą zobaczą, będą musieli
zaplanować kolejną wycieczkę. A teraz Henryk musiał udać się do
sklepu, bo w domu zapewne zastaną go puste półki. Zrobi sobie
obiad, a następnie napisze do Stasia list z podziękowaniem za mile
spędzony czas.
Kiedy
jest w autobusie, zaczyna pikać jego telefon komórkowy. Marszczy ze
zdziwieniem brwi i sięga po niego. To stara Nokia 3310, syn chciał
kupić mu coś nowszego, ale on jest przecież na bakier z nową
technologią. Odbiera, a w słuchawce słyszy poirytowany głos
swojego jedynego dziecka.
–
Gdzie znowu poszedłeś? – pyta jego dorosły już syn.
–
Wróciłem, synu. Dopiero co wróciłem z Warszawy – odpowiada i
patrzy przez okno autobusu na mijane obrazy budującej się, co
chwilę odremontowywanej Bydgoszczy. Będzie musiał tutaj zaprosić
Stasia, tyle się w tym mieście zmieniło!
–
Tato, ty nigdzie nie byłeś! – warczy męski głos w słuchawce, a
on odsuwa telefon od ucha i się rozłącza, tylko na moment
zapatrując się na swoje pomarszczone, starcze dłonie.
Zapomina,
że list, który trzyma w kieszeni niczym największy skarb, jest
ostatnim listem Stanisława. Że kilka dni po napisaniu go i
wysłaniu, Staś ginie w wypadku samochodowym i już nigdy więcej
się nie widzą.
Zapomina,
jak bardzo cierpiał po utracie ukochanego, zapomina o tragicznym
czasie żałoby i pustych, wlekących się niczym ślimak dniach.
Zapomina, bo nie chce pamiętać. Jego życie na starość zmienia
się w jedną wielką podróż do Warszawy, w której czeka na niego
ukochany.
***
Pan z walizką zainspirowany jest prawdziwą postacią "kobietą z walizką". Starsza pani już od kilkunastu lat krąży po Bydgoszczy, ciągnąc za sobą walizkę i zagadując przechodniów. Zawsze jest elegancko ubrana i zawsze utrzymuje, że dopiero co dojechała do miasta, że jest po bądź przed podróżą. I nikt tak naprawdę nie wie, co sprawiło, że zaczęła postrzegać życie jako ciągłą podróż.
Dla zainteresowanych link do artykułu o kobiecie z walizką:
Stworzyłaś naprawdę czarujący klimat. Opis mieszkania wydał mi się bardzo autentyczny; urzekły mnie te kryształy, które stoją na pułkach meblościanki w moim mieszkaniu po dziadkach. Od dziecka zastanawiałam się, dlaczego one tam stoją i dlaczego nie można ich użyć. Teraz się przyzwyczaiłam xd (czerwoną wersalkę też miałam)
OdpowiedzUsuńŚwietna historia. Muszę przyznać, że zrobiło mi się przykro pod koniec. Ładnie ujęłaś wszystko w słowa i tym bardziej podoba mi się, że inspirowałaś się prawdziwą postacią. Super.
Cóż, dość chaotyczny ten komentarz, ale dopiero wstałam
Czekam, aż podeślesz mi "gówniarza"
U moich dziadków też są kryształy. W ogóle, jak myślę o PRL'u, to zawsze przed oczami mam zabawne, trochę przerażające ozdoby choinkowe (i łyse, nieforemne, sztuczne choinki) i właśnie kryształy. :)
UsuńPrzeczytałem i właściwie nie wiem co powiedzieć.
OdpowiedzUsuńTo z jednej strony niewątpliwie smutny tekst, ale z drugiej ma się wrażenie, że główny bohater mimo wszystko jest szczęśliwy. Końcówka, kiedy to dzwoni syn, mocna i wymowna. Nie lubię tak krótkich opowiadań, bo zazwyczaj ciężko w nich zawrzeć wszystkie emocje i historię, ale Tobie się to udało. Brawo i życzę więcej takich perełek.
Jeżeli chodzi o Twoje pytanie, szczerze mówiąc wolałbym "Gówniarza". To opowiadanie świetnie się zapowiada, ma duży potencjał. Za "Americaną" jakoś tak nie przepadam.
Dziękuję i cieszę się, że nie odbierasz "Pana z walizką" jedynie w smutnych kategoriach. Mimo wszystko jest tam jakiś zalążek szczęścia, który Henryk sam sobie stworzył, żeby zapomnieć. :)
UsuńHistoria Pana z walizką jest ujmująca. Niestety przyprawia mnie o myśli które są takie dość przytłaczające, że nikt nie będzie żyć wiecznie jako młody człowiek. Po doczytaniu do końca wzruszająca...
OdpowiedzUsuńMimo wywołanych smutnych odczuć, przyznaję że wciąga klimat tego krótkiego opowiadania:)
Ja ostatnio dość często myślę o życiu w kategoriach przemijania i trochę to dołujące, bo wiem, że jeszcze nie na to czas. Wcale stara nie jestem. ;)
UsuńNie przeczytałam jeszcze tego rozdziału ale już się za niego zabieram. Jak dla mnie "Gówniarz"
OdpowiedzUsuńGowniarz
OdpowiedzUsuńSmutno i dołująco, ale mimo wszystko coś w tym oneshocie jest. I fakt, zgadzam się, że dobrze oddany, wciągający klimat. :) Aż zachciałoby się więcej, tylko że ze mniej smutno.
OdpowiedzUsuńA jako że Gówniarz wygrywa, a ja już naprawdę stęskniłam się za Americaną - miło byłoby powrócić do Aleksa. Tego kochanego marudy. <3
Ja poproszę obydwa opowiadania na raz xD
OdpowiedzUsuńBo nie mogę się zdecydować między Americaną a Gówniarzem :DDDDD
Wzruszająca historia, najpierw poruszyło mnie to że ci dwaj panowie rzeczywiście urodzili się nie w tych czasach, potem to że mimo tego utrzymywali kontakt a potem ten sposób Henryka na radzenie sobie ze smutną rzeczywistością... Niby krótkie opowiadanie ale potrafisz stworzyć niesamowity klimat. Bardzo realistyczne opisy. Super ☺ Dziękuję bardzo. Ja też głosuję na Gówniarza :) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej ciągnie mnie do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (ale tylko w Polsce), myślę więc, że jeszcze coś w tych klimatach stworzę. Może i różowo nie było, ale nie można patrzeć na tamten okres przez pryzmat naszych czasów. Myślę więc, że ten oneshot to tylko zapowiedź czegoś dłuższego. :)
UsuńWszyscy Ci słodzą, więc by utrzymać równowagę w naturze wtrącę kilka słów krytyki.
OdpowiedzUsuńStarasz się odwzorować realia głębokiego PRL-u, co się bardzo ceni. Również straszliwie przepadam za tymi klimatami i samym okresem historycznym. Może gdybym nie lubiła problemu by po prosu nie było, ponieważ nie dociekałabym wiarygodności opowieści, a szczeniacko wzdychałabym do pięknej historii. Nie wiem jaki masz stosunek do wierności rzeczywistości w literaturze. To czy uznasz moje słowa za krytykę zależy jaki miałaś plan. Jeśli to luźna alternatywna rzeczywistość wzorowana na PRL-u to nie ma najmniejszego problemu. Zgodnie z wolą Pańską.
Coś bardzo mocno zgrzytało przez całe opowiadanie. Dla mnie jako osoby jako tako w komunizmie obeznanej cała historia nie ma racji bytu. Poznają się w sześćdziesiątym piątym, za rządów Władysława Gomułki. Nie byle kto byłby zaproszony na bankiet po przedstawieniu w Teatrze Narodowym. Henryk był w delegacji, jasne więc jest, że musi mieć stanowisko w partii i to na tyle wysokie, by inwestowano w niego. Cywila ani by nie było stać na podróże poza granice, ani też nie dostałby pozwolenia na opuszczenie kraju. Na Boga, do Okrągłego Stołu nie było mowy o takich wyczynach. Nawet kilka lat po ciężko było tak wyjechać, od co. Ludzie, którzy wyjeżdżali byli inwigilowani, więc tego typu listy były zwyczajnie.. nierozsądne. Ale to się da jeszcze jakoś obronić. Mówisz o Mcdonaldzie rosyjskim. Pierwszy Mcdonald w Moskwie został otwarty w 1990. Przeszukałam kroniki Teatru Narodowego. Nie znalazłam nic o rzeczonym reżyserze. Waham się również nad postawieniem tezy, że w 1965 „Dziadów” w Narodowym w ogóle nie grali. Przecież w 67 dopiero zacznie się teatralny przewrót Dejmka. Nazwanie natomiast tej adaptacji kiepską jest po prostu oznaką braku dobrego smaku.
Z pewnością znalazłabym jeszcze wiele jakiś mniejszych lub większych historycznych niedociągnięć. Ale po co? To dyskusja pokroju pożaru w „wahadło foucaulta” Eco. Jeśli chciałaś napisać coś naprawdę.. oddającego rzeczywistości – dopracuj całą stronę merytoryczną. Jeśli chodziło Ci jedynie o luźne nawiązanie do PRL-u to wszystko gra, aczkolwiek dla pewnej grupy odbiorców opowieść traci na atrakcyjności, gdy uświadamiasz sobie, że to.. bujdy.
Wybacz za krytykę. Ten rozdział nie uważam za szczególnie udany. O ile „Gówniarza” uważam za kawał dobrej roboty, o tyle „Pan z walizką” po prostu mnie nie porwał.
Miłego pisania~
Basia.
Po pierwsze, bardzo dziękuję za kubeł zimnej wody. Ten tekst był impulsem, na szybko sprawdziłam kilka rzeczy i zaczęłam pisać. Najważniejsze babole już poprawiłam.
UsuńJeżeli mam być szczera, bazowałam na opowieściach babci i dziadka, którzy mimo że do partii nie należeli, do Rosji (i krajów ZSRR), często wyjeżdżali. Nie wydaje mi się więc to takie niemożliwe.
Jeszcze raz dzięki i mam nadzieję, że teraz jest już lepiej. :)
ja jestem za Americana;)
OdpowiedzUsuńJa też ����
Usuń