Kochani,
na początek chciałabym ślicznie podziękować za komentarze.
Gówniarz idzie mi ostatnio jak hasłowa krew z nosa...
Chociaż ogólnie mam jakiś taki zastój w pisaniu, nie mogę się
zebrać do czegokolwiek. Może jak już wiosna nadejdzie, będzie mi
łatwiej, bo na razie pogoda nie zachęca do życia. ;D Choróbsko mnie też złapało i oczywiście jak to u mnie już bywa, nie jest na tyle źle, żeby brać zwolnienia, ale wystarczająco, żeby chodzić i się męczyć. Właśnie dlatego na Gówniarza będziecie musieli trochę poczekać. Ostatnie rozdziały stanowią dla mnie wyzwanie, więc lepiej żebym nie brała się za nie, kiedy ból zatok rozrywa mi czaszkę.
Inna
sprawa, na Book Self pojawiły się niektóre z moich ebooków. Jeśli
ktoś ich jeszcze nie kupił, a ma to w planach, przychodzę z dobrą
wiadomością – znajdziecie je tutaj troszkę taniej niż na
Beezarze. :)
Betowała Ekucbbw.
Betowała Ekucbbw.
Nie
lubimy się, jasne?
Nawet
nie rozglądał się po okolicy. Odkąd tylko usłyszał o Rafale,
miał ochotę zawrócić, zostawić Andrzeja, jego niebieskie oczy i
podobieństwo do Andy'ego, dojść na pętlę, wsiąść w powrotny
tramwaj i zapomnieć. Jak w ogóle Wroński mógł pomyśleć, że to
spotkanie jest świetnym pomysłem? Gdyby tylko mu wcześniej o tym
powiedział, Teodor z pewnością by tu nie przyjechał.
Zaproponowałby spotkanie w inny dzień, nie nakręciłby się na
zobaczenie Andrzeja na tle swojego zespołu, powiedziałby: kiedy
indziej, nie mogę, kolokwia, nowy semestr, filologia zjada mi
życie... Cokolwiek, co uchroniłoby go przed stanięciem twarzą w
twarz ze swoim gimnazjalnym koszmarem.
Andrzej
zauważył zmianę u Teo. Trudno byłoby nie zauważyć, kiedy
jeszcze wcześniej Kamiński całkiem sporo mówił, a nagle zamilkł,
jakby pomarkotniał, zgarbił się i wyglądał, jakby lada chwila
miał dać nogę.
–
Mówiłem mu, że przyjdziesz – spróbował jeszcze Wroński, bo
wiedział przecież, że Rafał się zmienił. Zmienił się do tego
stopnia, że Andrzej mógł przebywać w jego towarzystwie bez
uczucia ciągłego poirytowania. Owszem, Rafał często go wkurzał,
ale to akurat żadna nowość. Sztuką było znaleźć takiego
osobnika, który by tego nie robił. – To ten dom. Kumpel zrobił
sobie w pokoju studio nagrań, całkiem spoko, chociaż wciąż
prowizorka – mówił Andrzej, a Teo próbował skupić się na
przyjemnym brzmieniu jego niskiego głosu. Gdy przeszli przez bramę,
miał ochotę całkowicie wyłączyć myślenie. Zdał sobie jednak
sprawę, że tak bardzo jak nie chciał spotkać dzisiaj Rafała, tak
coś podpowiadało mu, że to dobry pomysł na całkowite odcięcie
się od przeszłości. W każdym momencie może przecież wyjść.
Powiedzieć Rafałowi „pieprz się”, odwrócić się i wyjść.
Andrzej
jakby nigdy nic otworzył drzwi od domu i jakby był u siebie, wszedł
do przedpokoju, ciągnąc za sobą Teodora. Zatrzasnął za nim
wejście, a Kamiński rozejrzał się dookoła, po nieco zagraconym
kurtkami i butami pomieszczeniu, w którym nagle pojawił się
korpulentny chłopak z tak szerokim uśmiechem, że to aż wydawało
się niemożliwe.
–
Cześć – rzucił wesoło, a Teodor, wyczulony przez swoje jąkanie
na wymowę u innych, od razu wyłapał jego ukraiński akcent. –
Teo, tak? Wrona mówił nam, że przyprowadzi kumpla – powiedział,
podchodząc z wyciągniętą do przywitania ręką. – Jestem
Bohdan. Ale mówią mi Boguś.
Teo nie
mógł się nie uśmiechnąć, bo było w tym chłopaku coś tak
szczerego, że od razu wzbudzał sympatię.
–
Hej. – Uścisnął jego dłoń, zerkając jeszcze kątem oka na
Andrzeja, który znów, niczym pan i władca tegoż przybytku, ruszył
przed siebie. Nawet butów nie ściągnął.
–
Rafał już jest? – zapytał Wroński, zatrzymując się przed
jakimiś zamkniętymi drzwiami.
–
Jest, jest – odparł zaraz Boguś i popatrzył na Teodora. – Nie
ściągaj butów. I tak mam straszny burdel. – Machnął ręką, a
Teodor nie miał zamiaru oponować. Denerwował się, więc pewnie
nic nie przeszłoby mu przez gardło. Zdjął jedynie kurtkę,
wcisnął szalik w rękaw i zawiesił na wieszaku, żeby zaraz ruszyć
za Bohdanem i Andrzejem.
– Ja
tak myślałem, żeby dodać riffy w stylu Zeppelinów – usłyszał
z pokoju jakiś lekko ochrypły, męski głos. Wystarczyło jednak,
żeby Teo się wychylił i już wiedział, kto był autorem tych
słów.
Teraz
już nie było odwrotu. Stanie przed Rafałem, zobaczy, jak to
wszystko się potoczy, a później zadecyduje. Nim jednak cokolwiek
zdążył zrobić – krok do przodu czy w tył – poczuł na
ramieniu ciężar czyjejś ręki. Popatrzył na Andrzeja stojącego
tuż obok, żeby następnie znów przenieść wzrok na Rafała,
którego oczy, wciąż tak samo małe jak za czasów gimnazjum, go
odnalazły.
– O,
jesteście – odezwał się Rafał, uśmiechając się jak nie on.
Lekko... zmieszany? Niepewny? Zawstydzony?
To na
pewno ten sam Rafał Rzepa, co siedem lat temu? Gdyby nie wygląd,
który aż tak bardzo się nie zmienił, Teo stwierdziłby, że ma do
czynienia z kompletnie inną osobą.
– Ej,
to ja jeszcze może skoczę po przepoję, co? – odezwał się
Bohdan i już po chwili zniknął w innym pomieszczeniu, zostawiając
ich samych, jakby wyczuwając odpowiedni moment na ucieczkę. Teodor
popatrzył za nim zaskoczony. Gdyby nie chłopak siedzący na kanapie
pod ścianą, znaleźliby się w swoim gimnazjalnym składzie.
–
Trochę się zmieniłeś – powiedział Rafał, wyraźnie siląc się
na lekki ton. Wstał z okupowanego wcześniej krzesła, a Andrzej,
już niezainteresowany nimi, wszedł do pomieszczenia, żeby zaraz
zanurkować ręką w misce pełnej chipsów.
– No.
Minęło trochę czasu – odparł, nie spuszczając z niego wzroku.
Pogratulował sobie też w duchu brak zająknięcia się i swoją
całkiem pewną postawę. Nie wiedział, jakim cudem język nie
odmówił mu współpracy, jednak nie miał zamiaru tego roztrząsać.
Chciał pokazać Rafałowi, że miał teraz do czynienia z zupełnie
inną osobą.
–
Minęło – odpowiedział i podrapał się niepewnie po głowie,
jeszcze bardziej burząc swoje i tak już wykręcone we wszystkie
strony, jasne włosy. – Słuchaj, gimnazjum było zjebaną
sprawą... – zaczął, na co Teodor, sam siebie nie poznając,
pokręcił głową.
– Daj
spokój – powiedział, nim zdążył się zastanowić. Jakby nigdy
nic wyminął Rafała i podszedł do chłopaka, z którym jeszcze nie
zdążył się zapoznać. Wyglądał trochę jak pulchniejsza wersja
Andrzeja. Nosił się w podobnym stylu, miał sporą ilość
kolczyków na twarzy i również farbował włosy. Wątpił jednak,
żeby to Wroński papugował jego styl, raczej na odwrót – w końcu
Andrzej nikogo nie naśladował. Prawdopodobnie w mniemaniu
Andrzeja nawet Andy od niego małpował. Wroński był jedyny w swoim
rodzaju, wszyscy inni to jedynie kopie. – Teo – przedstawił się
z lekkim uśmiechem, na co gorsza odbitka Andrzeja odpowiedziała tym
samym.
–
Mateusz.
–
Musimy Teo pokazać, co to muzyka – odezwał się Andrzej z pełnymi
ustami, żeby zaraz dołożyć tam jeszcze kilka czipsów. – Bo się
biedaczek nie zna – dodał, posyłając Teodorowi rozbawione
spojrzenie. – A myślałem, że przebywanie w moim towarzystwie za
gówniarza dobrze ci zrobiło.
–
Ch-chyba na odwrót. – Chciał odpowiedzieć luźno, z lekkim
przekąsem, ale – cholera! – zająknął się. Zerknął kątem
oka w stronę Rafała, jakby czekając na jego reakcję. Jakieś Tedek-jęczybuła czy może ulubione Rzepy: Te-e-o-dd-or. Nic
takiego jednak nie padło. Rafał odwrócił się i złapał za
gitarę, zaczynając coś na niej cicho brzdąkać, kompletnie
niezainteresowany stękaniem Teodora. – P-przynajmniej z-z-z... –
zdenerwował się. Miał wrażenie, że znów znalazł się w
gimnazjum. Zrobiło mu się goręcej, zerknął w stronę Rafała, a
ten akurat podniósł głowę i ich oczy się spotkały. Żadne
przezwisko jednak nie opuściło ust Rafała. Jego szkolny
prześladowca milczał, Andrzej pochłaniał kolejną garść
czipsów, a Mateusz pisał coś na telefonie. Nikt jakby nie zauważał
jego jąkania, choć przecież nie dało się nie zwrócić na to
uwagi.
To
już nie gimnazjum, powiedział w myślach, chcąc doprowadzić się
do porządku. Nawet jeśli Rafał jest obok, gimnazjum mam za
sobą, próbował się jeszcze uspokoić, bo przecież tak sobie
wmawiał, że nowe życie. Że tyle się zmieniło. Że on się
zmienił. Że miał przyjaciół. Że było inaczej. A jednak,
przeszłość wciąż się odzywała. Snuła się za nim, tylko
czekając, aby wyjść z ukrycia. Dzisiaj na światło dzienne
została wywołana przez Rafała i co by Teodor sobie nie powtarzał,
nie potrafił tego tak przezwyciężyć.
–
Przynajmniej zdałeś klasę – wydusił na wydechu i opadł szybko
na kanapę, cały czerwony z nerwów. Nawet nie popatrzył na Rafała,
wbił wzrok w dłonie, czując się śmiesznie mały. Gdyby jednak
podniósł spojrzenie, zobaczyłby uważnie obserwujące go
niebieskie oczy.
– To
fakt. Bez ciebie nie byłoby tak kolorowo z moimi ocenami –
odpowiedział Andrzej z lekkim uśmiechem, jednak nim Teodor
cokolwiek odpowiedział, do pomieszczenia wpadł Bohdan z szerokim
wytrzeszczem na ustach.
–
Cola może być? Jakby co, mam jeszcze Mirindę.
–
Niech będzie ta cola – odpowiedział Andrzej tym swoim nobliwym
tonem, w którym pobrzmiewały też nutki łaskawości. Andrzej chyba
nigdy już nie wyzbędzie się zadzierania nosa, nawet w towarzystwie
bliskich znajomych. Na nich jednak też nie wydawało się to robić
już wrażenia – Bohdan kiwnął głową, Mateusz nie oderwał
spojrzenia od telefonu, Rafał dalej brzdąkał.
– To
walimy po szocie i gramy? – zapytał Boguś, dopadając do wysokiej
kolumnowej szafki, z której wyciągnął litrową butelkę wódki.
Teodor tylko popatrzył na to z uniesionymi brwiami. Nie nastawiał
się na picie... a jeśli już, to nie przed próbą. Czy to nie było
zbyt nieprofesjonalne?
–
Pijesz z nami, hm? – zapytał Andrzej, ani myśląc, żeby pomóc
Bohdanowi w rozlewaniu. Pozwolił zrobić to Mateuszowi, a sam opadł
na kanapę tuż obok Teodora, który kiwnął jedynie głową i
rozejrzał się ciekawie po pomieszczeniu. Nie było zbyt duże. Trzy
ściany pokrywały gąbki dźwiękoszczelne, a oprócz głośników,
instrumentów i sofy, na której właśnie siedzieli, praktycznie nic
tu nie było.
–
Ś-śpiewasz? – Nie powiedział tego zbyt głośno, więc
zaabsorbowany alkoholem Rafał, któremu Mateusz właśnie podał
kieliszek, raczej nie dosłyszał jego zająknięcia.
–
Mówiłem ci już kiedyś, że wokalistę widać najbardziej, no nie?
– odpowiedział, błyskając swoim powalającym uśmiechem. A
przynajmniej powalającym Teodora. Musiał jednak udawać, że wcale
nie ciągnęło go do Andrzeja tak bardzo jak w rzeczywistości.
Zresztą... naprawdę nie potrafił wyczuć Wrońskiego. Posiadał
beznadziejny dar odnajdywania „swoich”, więc zazwyczaj po prostu
ograniczał się do Gindra. Tam przynajmniej nie miał wątpliwości
co do orientacji użytkowników.
–
Tak, pamiętam – mruknął z lekkim uśmiechem i odebrał od
Mateusza kieliszek, a następnie kubek z colą.
–
Dobra, to szybko zalewamy mordy i zabieramy się do pracy, panowie –
powiedział wesoło Bohdan ze swoim ukraińskim akcentem, po czym,
nie czekając na nic, przechylił mocno kieliszek. Przełknął
wszystko, nawet się nie krzywiąc, żeby zaraz prędko zasiąść za
perkusją.
–
Masz plany na wieczór? – zapytał Andrzej, w przeciwieństwie do
Bogusia nigdzie się nie spiesząc.
–
Ra-raczej nie.
– Co
wy na to, żeby później wybić na miasto? – Tym razem Andrzej
zwrócił się już do kolegów.
– W
sumie czemu nie – zamruczał Mateusz, który, mimo że naprawdę
sympatyczny, wydawał się Teodorowi odrobinę wycofany.
–
Można – powiedział Rafał, a jego małe oczka odnalazły
Kamińskiego. Zatrzymały się na nim jedynie przez kilka sekund, a w
Teodora znów uderzyło wcześniejsze silne wrażenie, że to nie ten
sam Rzepa, którego pamiętał. Co się stało, że Rafał aż tak
się zmienił?
–
Okej, to później uderzamy do Jazz Rocka – powiedział wesoło
Andrzej, żeby zaraz stuknąć kieliszkiem o kieliszek Teodora. –
Zobaczysz, że już nigdy nie będziesz chciał imprezować w
normalnym miejscu – dodał z uśmiechem, a Kamiński znów utonął
w jego oczach. W odpowiedzi pokiwał jedynie głową, po czym wlał w
siebie alkohol, od razu czując się odrobinę pewniejszy niż
wcześniej.
Może
nawet z Rafałem obok nie będzie tak źle?
***
Okej,
porównywanie głosu Andrzeja i Andy'ego to był ogromny błąd.
Teodor szybko zdał sobie sprawę, że chociaż Andrzej operował
naprawdę głębokim tembrem, to jednak Andy śpiewał zawodowo.
Uczył się, jak to robić, jak modulować dźwiękiem, jak poprawnie
używać przepony i tak dalej. Głos Andrzeja był o wiele bardziej
ochrypły oraz może trochę niechlujny, a jednak przy tym jakiś
taki... prawdziwy? Właśnie dlatego Teodor nie mógł jednoznacznie
stwierdzić, który z wokali lepiej przypadł mu do gustu. Bo
Andrzeja miał tuż przed sobą, praktycznie na wyciągnięcie ręki.
Mógł się w niego wpatrywać, a gdyby chciał, to również
dotknąć. Andy stawał się coraz odleglejszy. Jakiś piosenkarzyna
zza oceanu, którego może i widział na koncercie w Warszawie dwa
lata temu, ale przecież nigdy nie pozna go osobiście. Nie
porozmawia z nim, nie zapatrzy się w jego niebieskie oczy i nie
poczuje się przy nim tak swobodnie jak przy Wrońskim.
Teodor
szybko też dowiedział się, jak wyglądają próby w wykonaniu
amatorów. Raczej nijak. Profesjonalizmu żadnego, najdłużej grali
chyba przez dwie minuty, ale i tak nie dokończyli utworu, bo któryś
z gitarzystów (Teodor naprawdę nie znał się na tym wszystkim,
mógł jedynie siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń)
przyspieszył. Pomylił tempo, przez co wszystko się posypało. Ale
mimo to czuć było w chłopakach lekkość. Zero niepotrzebnego
spięcia, jak wyjdzie tak wyjdzie, najważniejsze, że robili to, co
lubią. A lubili grać. Teodor widział ich rozluźnione miny, nawet
kiedy popełniali błędy. Chociaż może gdyby wypili mniej Soplicy
wdzięczącej się na małym stoliku w towarzystwie opróżnionych
kieliszków, szłoby im lepiej. Sam Teo czuł już jednak lekkie
szumienie w głowie, całkiem przyjemne zresztą, więc nie miał
zamiaru ich potępiać.
Było
po prostu fajnie.
Nawet z
Rafałem, ale po pewnym czasie przestał po prostu zwracać na niego
uwagę. I niewątpliwie pomógł mu w tym alkohol.
–
Dobra. Dopijamy i lecimy na miasto, co? – zapytał wesoło Bohdan,
odkładając pałeczki na taboret za perkusją.
– Jak
w ogóle się nazywacie? – zapytał ciekawie Teodor, a jego
rozmazane spojrzenie zatrzymało się na Andrzeju, który złapał za
butelkę wody i wziął kilka łyków, aby zwilżyć gardło.
–
Dychotomia – odparł Mateusz.
–
Gracie jakieś koncerty? – pytał dalej.
– A
co? Zostaniesz naszą groupies? – rzucił Andrzej, posyłając mu
rozbawione spojrzenie.
–
Tylko twoją – palnął, nim zdążył pomyśleć. Jedna z brwi
Andrzeja uniosła się wysoko, ale na jego usta wpłynął uśmiech.
– W
takim razie daję ci święte prawo do założenia mojego fanklubu –
powiedział i mrugnął do niego, co na moment aż wbiło Teodora w
kanapę. Popatrzył jeszcze po reszcie chłopaków, czy przypadkiem
tego nie zauważyli, jednak wydawali się kompletnie
niezainteresowani.
–
O-okej – odparł w końcu Teo z lekkim uśmiechem, a gdy już
resztka wódki została rozlana do kieliszków, przyjął jednego z
nich i wypił szybko, stwierdzając, że ten wieczór nie zapowiadał
się tak źle.
– To
co? Ubieramy się i lecimy na trajkę? – zapytał Rafał,
przypominając Teodorowi o swojej obecności.
***
W Jazz
Rocku nie był po raz pierwszy. Zaciągnął tu kiedyś Natalię, bo
gdy tylko usłyszał o osobliwości tego miejsca, wiedział, że musi
do niego zajrzeć. Ten klub zdecydowanie nie należał do zwykłych
klubów. Trudno dopatrzyć się w nim czegoś normalnego. Już na
wejściu miało się wrażenie, jakby odwiedzało się wyrwaną spod
reguł moralności melinę. Kręte schody prowadzące do piwnicy,
podświetlone jedynie czerwonymi lampami, podpowiadały, że po
wypiciu kolejnych kilku kieliszków wódki wcale nie będzie tak
łatwo się po nich wspiąć.
Już od
wejścia uderzyła w nich mocna, rockowa muzyka. Wokalista Drowning
Pool darł się w jednej ze swoich najbardziej rozpoznawalnych
piosenek, a zapach papierosów dobiegający z pomieszczenia po lewej
od wejścia mieszał się z zapachem alkoholu oraz smrodem starych,
zawilgoconych murów. Tuż obok nich przeszła jakaś dziewczyna z
ogromnymi tunelami, wygoloną połową głowy i czarnymi soczewkami
na oczach. Jej spojrzenie zatrzymało się na Andrzeju, ale nawet
Andrzej na tle klienteli Jazz Rocka wyglądał całkiem przeciętnie.
Przeszli do głównej sali, gdzie od progu powitały ich na ścianach
laleczki imitujące martwe dzieci. Kawałek dalej zawieszono pokaźną
kolekcję przyrządów do aborcji, a – co Teodor pamiętał przez
pierwszą wizytę w klubie – za parkietem znajdowały się gablotki
z atrapami zdeformowanych, a czasem nierozwiniętych płodów. Osoby
o bardzo pro-lajfowych poglądach raczej nie poczułyby się w tym
miejscu komfortowo. Teodorowi jednak w żaden sposób to nie
przeszkadzało. Jasne, że wystrój Jazz Rocka miał zaszokować,
osiąść w pamięci i zaintrygować, a nie zachęcać do zabijania
dzieci. Nie widział więc w atrapach niczego, co ugodziłoby jego
życiowe morale.
Rafał
poszedł przodem, do baru, za którym stał dość korpulentny facet
z gęstą, ciemną brodą. Teo nawet z odległości widział szeroki
uśmiech barmana na widok Rafała, a po chwili mężczyźni zbili ze
sobą pełną sympatii piąteczkę.
–
Zamówcie ze dwie kolejki, zajmiemy jakiś stół – rozkazał
Andrzej niczym królowa Anglii wydająca dekret, po czym pociągnął
Teodora w stronę wolnego stolika. – I jak? Świetny klimat, co?
–
B-byłem tu już – powiedział Teo, mimo wszystko rozglądając się
dookoła zachwycony. Muzyka się zmieniła, teraz przyszedł czas na
Papa Roach. Dwie dziewczyny z pojedynczego stolika poderwały się i
pobiegły na parkiet, a Teodor tylko odprowadził je wzrokiem,
zajmując miejsce na wolnej sofie. Andrzej opadł tuż obok, badając
otoczenie swoim przenikliwym w żółtawym świetle świeczki już
nie niebieskim, a zielonym spojrzeniem.
–
A-ale tak, ś-świetny – dopowiedział i zerknął w dół, na
swoje kolano prawie stykające się z chudym kolanem Andrzeja. Aż
przez moment nabrał chęci, by zatrzymać tak tę chwilę i
odgrodzić się od reszty zespołu. Mogliby stać tak przy tym barze
całą wieczność, byleby tylko nie wracali.
–
Jeśli chodzi o Rzepę... – zaczął Andrzej, a Teo drgnął, jakby
samo nazwisko Rafała przyprawiło go o nerwowe odruchy. – Ja wiem,
że generalnie gówno cię to obchodzi i w sumie masz rację... –
Wrona odwrócił się do Teodora przodem, patrząc na niego z bardzo,
bardzo bliska. Pijany Teodor na moment aż zatonął w jego
przenikliwym spojrzeniu. – Ale pamiętaj, że byliśmy tylko
dziećmi, a on miał spore problemy – zaczął, opierając łokieć
na stole i odwracając spojrzenie na salę. Barman właśnie
przygotowywał dla nich kieliszki, a po chwili do wiaderka pełnego
lodu wcisnął butelkę wódki. Andrzej aż uśmiechnął się z
zadowoleniem. Dobrze mieć znajomych, którzy mają kasę.
–
Problemy? – Teodor popatrzył na Andrzeja z niezrozumieniem. – I
myślisz, że to wszystko tłumaczy? – zapytał płynnie.
–
Piętnastolatka? No jasne, że tak. – Kiwnął głową, na co
Teodor odetchnął tylko głęboko i już nic nie powiedział, bo
zobaczył idącego w ich stronę Bohdana. – Fajnie, że się
złapaliśmy – zdążył jeszcze dodać Andrzej, a szeroki (trochę
pijacki) uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, skutecznie
rozmiękczył Kamińskiego. – I serio, jestem pod wrażeniem tego,
jak się zmieniłeś... – zaczął, pochylając się do Teodora,
który już prawie płonął na swoim miejscu, kiedy coś uderzyło o
stół.
–
Mamy wódeczkę, panowie! – oznajmił wesoło Boguś, a Teodor już
miał przed oczami jego rozkwaszony nos w odwecie za przerwanie.
***
–
Gdzie później składasz papiery? – zapytał Andrzej, podsuwając
Teodorowi pod nos paczkę czipsów. – Myślałeś już? –
Kamiński popatrzył na niezdrową przekąskę, a później na swój
mocno zaokrąglony w siedzącej pozycji brzuch. Pokręcił głową.
Gdyby Rafał zauważył go jedzącego czipsy, zaraz ryknąłby
śmiechem na całą szkołę, żeby później zwyzywać go od
spasionych świń.
–
J-jakieś li-liceum. Ni-e na-na-daję się do te-chnikum – wydusił
cicho piętnastoletni Teodor, który ubzdurał sobie, że w technikum
nie będzie mieć życia ze swoją nadwagą i problemami z jąkaniem.
–
Czemu niby? Masz dobre oceny – mruknął Andrzej, zapychając sobie
usta garścią czipsów. Teodor zdążył już zauważyć, że
Wroński naprawdę wiele jadł. Pochłaniał całe masy jedzenia,
wciąż pozostając chudym i kościstym.
–
N-nie. P-po prostu n-nie – odpowiedział Teo, ignorując burczenie
w brzuchu. Umyślnie nie wziął nic dzisiaj do szkoły, chociaż
gdyby mama się dowiedziała, że przygotowane przez nią śniadanie
wylądowało w koszu, umarłby śmiercią męczeńską.
– Ja
w sumie idę tam, gdzie najmniej nauki – stwierdził, zgniatając
pustą już paczkę po niezdrowej i kalorycznej przekąsce. – Nie
lubię dużo robić.
Kamiński
mimowolnie się uśmiechnął, przez cały czas obserwując profil
Andrzeja. Ostatnio spędzali ze sobą prawie każdą przerwę, a po
lekcjach nierzadko spotykali się na gry czy po prostu Andrzejowy
wernisaż muzyczny. Wroński prezentował Teodorowi nie tylko zbiory
płyt, ale także czasem dawał próbkę swojego, wciąż mutującego
się, przez co czasem skrzeczącego, głosu. Teodor z dnia na dzień
zaczynał coraz bardziej przywiązywać się do gimnazjum, którego
przecież jeszcze nie tak dawno miał po dziurki w nosie.
–
T-to m-może... – zaczął, czerwieniejąc na twarzy niczym dorodny
pomidor. Uważne spojrzenie Andrzeja w niczym mu nie pomogło. –
Z-złożymy r-r...
–
Razem? – dokończył Andrzej, marszcząc te swoje ostre brwi w
wyrazie zastanowienia. – W sumie... czemu by nie? Zawsze raźniej,
co nie?
Teodor
uśmiechnął się szeroko i zaraz pokiwał głową. Po korytarzu
szkolnym rozniósł się ostry, wdzierający się aż pod czaszkę
dźwięk dzwonka, informujący o rozpoczęciu lekcji. Jak na
zawołanie Kamiński i Wroński podnieśli się na równe nogi, ale
zanim zdążyli skierować się do klasy, przed nimi mignął Rafał.
Nie zatrzymał się, nie spojrzał w ich stronę, ani tym bardziej
nie rzucił niczego złośliwego w kierunku Teodora. Cały napięty,
z zaciśniętymi w złości (czy bezradności? Wtedy Teodor jeszcze
nie wiedział) pięściami.
Nie
zwrócili na niego większej uwagi, no bo i dlaczego by mieli?
Najważniejsze, że Rafał nie kłapał dziobem i zostawił ich w
spokoju. Doszli do sali matematycznej, pod którą już ustawiała
się ich klasa, a Teodor mógł myśleć tylko o tym, jak fajnie
byłoby iść razem z Andrzejem do liceum.
***
Pili
już którąś kolejkę, a Teodor powoli zaczynał czuć, że
dochodzi do swojego limitu. Ominął jeden kieliszek wódki,
zastępując go zwykłą colą. Nie miał zbyt mocnej głowy, więc
lepiej, aby trochę przystopował. Z głośników akurat popłynął
punk-rockowy utwór, utwierdzając Kamińskiego w przekonaniu, że
Jazz Rock był dla fanów wszystkich cięższych brzmień, nie tylko
tych związanych z klasycznym rockiem czy heavy metalem.
– Ale
ja ci mówię, że gdyby zagrać to wolniej, wszystko ułożyłoby
się do kupy – prychnął Rafał, od dłuższej chwili kłócąc się
z Andrzejem odnośnie jakiegoś ich kawałka. Pomimo wszystkich
zmian, jakie zaszły w Rzepie, jedno się nie zmieniło – jego
zaciętość do kłótni. Na nieszczęście Rafała, wybrał dość
mocnego zawodnika, bo Andrzej ani na moment nie miał zamiaru
ustąpić.
– Tam
najważniejszy jest rytm. Jak niby chciałbyś zagrać to wolniej? –
odpowiedział spokojnie Wroński, mierząc Rzepę bardzo podobnym
spojrzeniem do tego, które raz za razem serwował mu w gimnazjum –
obojętnym, ale przy tym oziębłym i wyraźnie kpiącym. Teodor
przyglądał się temu z zaciekawieniem, dochodząc do tego samego
wniosku, co jeszcze kilka lat temu, że tylko Andrzej potrafił
zadrwić z kogoś samym wzrokiem. – Jeśli zwolnimy, stracimy
wszystko, co w refrenie najciekawsze – oznajmił i sięgnął po
kieliszek. – Nie pieprz już, Rzepa, tylko pij.
No i
pili.
W
pewnym momencie Mateusz poderwał się z miejsca, wypatrując gdzieś
w tłumie jakichś znajomych. Boguś stwierdził, że idzie do sali
obok zapalić. Wroński stwierdził, że też z chęcią by wziął
kilka buchów – w końcu nic tak się nie komponuje z alkoholem jak
nikotyna. Przenieśli więc się do palarni, tym razem już nie tylko
pijąc, ale też paląc i przesiąkając smrodem papierosów.
– Ty
nie palisz? – zapytał Rafał, który dziwnym trafem przysiadł
przy Teodorze. Sam Teodor, pijany i zaabsorbowany Andrzejem, nawet
nie zwrócił na Rzepę uwagi.
–
Nie. Palenie na picie to najgorsze co może być – stwierdził
wyniośle i już miał odwrócić się w stronę Andrzeja, dając tym
samym Rzepie jasny znak, że nie ma zamiaru z nim rozmawiać, kiedy
buzia Rzepy znów się otworzyła.
– Kac
stokrotnie większy, co? – zapytał i zaśmiał się.
–
Mhm.
–
Cholera, no niby o tym wiem, ale zawsze jak zapiję, to tak mnie
ciągnie do...
–
Słuchaj, Rafał – zaczął Teodor, ośmielony przez alkohol. –
Nie lubimy się, jasne? Nigdy się nie lubiliśmy i teraz też nie
będziemy. Po prostu udawaj dzisiaj, że mnie tu nie ma –
powiedział bardzo płynnie, bo procenty zawsze rozwiązywały mu
język i ułatwiały komunikację.
Brwi
Rzepy uniosły się wysoko, a jego małe, teraz zapite oczka
wpatrzyły się w twarz Teodora. Gdzieś z tyłu głowy Kamińskiego
przemknęło, że Rzepa na swój neandertalski sposób był całkiem
przystojny. Miał taką trochę prymitywną, grubociosaną twarz,
zwaliste ciało, szerokie ramiona... ale raczej zaliczał się do
tych przystojniejszych facetów. Oczywiście w porównaniu z
Andrzejem wypadał w Teodorowym rankingu bardzo słabo, bo Teodor nie
przepadał za takimi typowo samczymi mężczyznami. Z pewnością
jednak uroda Rafała miała swoje zwolenniczki.
– Tak
głupio z tym gimnazjum wyszło... – zaczął Rzepa, spuszczając
spojrzenie gdzieś na blat stolika i drapiąc się nerwowo w tył
głowy. – Dużo później rozmawiałem z Andrzejem i...
– I?
– Teodor westchnął ciężko. – D-daj już s-spokój... Dobra.
Zapomnijmy. – Machnął ręką, po raz pierwszy czując, że w
kontaktach z Rafałem to on rozdawał karty. – Gdyby nie Andrzej,
nie spotkalibyśmy się i nigdy byśmy nie gadali.
–
Musicie mnie wypuścić – rzucił w pewnym momencie Wroński,
wstając i aż się chwiejąc na wszystkie boki. – Potrzeby
wzywają.
Teodor
jak na zawołanie poczuł, że jemu też się chce. I sam już nie
wiedział, czy chce mu się, bo za dużo wypił, czy może dlatego,
że Andrzejowi się chce. Wiedział jednak, że chciał wreszcie
znaleźć się sam na sam z Wrońskim.
– Też
pójdę – oznajmił zaraz, nie zauważając badawczego spojrzenia
Rzepy, który wstał, żeby przepuścić ich do toalety. Nie mógł
podejrzewać, co właśnie kluło się pod zapitą kopułą Rafała i
że właśnie kawałek po kawałku zostawał rozpracowywany przez
swojego szkolnego prześladowcę.
***
Wszedł
w długi, zaciemniony korytarz, mijając najpierw toaletę dla
kobiet, aż wreszcie docierając do tej dla mężczyzn. Dzisiaj w
Jazz Rocku nie było tłumów, środek tygodnia robił swoje. Dopiero
jutro, w piątek, masa zejdzie do piwnic krakowskich barów, aby
odpocząć po kolejnych pięciu dniach pracy i nastawić się
mentalnie na kolejne pięć po weekendzie. Właśnie dlatego ubikacje
świeciły pustkami, chociaż, jak Teodor pamiętał po swoim dawnym
sobotnim imprezowaniu w Jazz Rocku, w bardziej imprezowe dni
stanowiłoby to ewenement.
–
Gadałeś z Rafałem? – zagadnął Andrzej, jeszcze nie udając się
w stronę kabin. Zatrzymał się najpierw przed lustrem i przyjrzał
się swojemu mocno sponiewieranemu przez alkohol odbiciu. Nietrudno
było dostrzec nietrzeźwość Wrońskiego. Rozmyte spojrzenie, mocne
wypieki na zazwyczaj bladych policzkach, trochę rozmyty mejkap oczu
i potargane włosy mówiły same za siebie.
–
Trochę tylko – powiedział Teodor, stając tuż przy Wrońskim.
Też zerknął szybko w stronę lustra, błyskawicznie dochodząc do
wniosku, że wcale nie wyglądał lepiej. Na domiar złego, ostre
światło w łazience poraziło jego przyzwyczajony co ciemności
wzrok, a procenty po wstaniu od stolika jakby mocniej uderzyły mu do
głowy. Dopiero teraz mógł stwierdzić, że przekroczył swój
limit.
–
Pogodzicie się? – zapytał Andrzej, odkręcając kurek z zimną
wodą, żeby zaraz ochlapać sobie nią policzki.
Teodor
obserwował go chwilę w milczeniu, walcząc z narastającymi
mdłościami.
–
R-raczej nie – odparł i musiał oprzeć się plecami o ścianę.
Cholera, naprawdę nie myślał, że był w aż tak złym stanie!
Jeszcze chwilę temu chciał wlać w siebie kolejny kieliszek, bo
przecież siedząc, czuł się znakomicie. Picie w ten sposób było
straszliwie zwodnicze, po trzech latach studiów powinien już się
tego nauczyć.
Andrzej
odwrócił się do niego przodem, jakby zapominając o swojej
potrzebie, za którą tutaj przyszedł. Popatrzył na Teodora, który
nagle poczuł się rozdarty pomiędzy uczuciem wykręcania żołądka,
a oblewającego jego ciało gorąca spowodowanego bliskością
Wrońskiego.
–
Mówił ci coś?
Piękne
oczy, nawet w tym ostrym kiblowym świetle.
Teodor
pokręcił głową, ledwo co rozumiejąc główne punkty ich
konwersacji. Wszystko stało się nieistotne. Nawet żołądek
wywracający się z jednej strony na drugą.
–
Szkoda, może wtedy...
Teodor
zrobił krok do przodu. Szczupłe palce. Chude ręce. Kolczyki.
Rozmazany makijaż. Wąskie, blade wargi.
Stara
miłość nie rdzewieje, prawda? Nie rdzewieje szczególnie wtedy,
gdy jest się niemożliwie pijanym i kiedy każdy pomysł jest tym
dobrym pomysłem. Nawet jeśli chodzi tu o złączenie warg z
przyjacielem, przyciągnięcie go do siebie i pocałowanie. Bo trudno
czegokolwiek sobie odmówić, kiedy cały wieczór konsumowało się
wódkę. A wódka to taki przyjaciel, który dodaje odwagi do
skoczenia z klifu i jeszcze wmówi ci, że trzeba w końcu tego
spróbować.
No więc
Teodor spróbował. Skoczył w bardzo ciepłe, choć zaskoczone
atakiem usta. Odrobinę szorstkie, popękane, ale jakieś takie
wyczekiwane. Zawsze jednak po skoku następuje upadek; prędzej lub
później, bo to zależy, z jakiego klifu postanowimy się rzucić. W
przypadku Teodora nie było to odtrącenie przez Andrzeja. Kamiński
właściwie nawet nie wiedział, jak Andrzej zareagował – chyba
nie miał czasu na reakcję, bo z ich toaletowego duetu zrobiło się
nagle toaletowe trio.
–
Jezu! – Ktoś krzyknął i zaraz odwrócił się do nich plecami,
jakby bojąc się jeszcze cokolwiek zobaczyć. Teodor odsunął się
szybko, wcale jednak nieprzerażony byciem przyłapanym, a po prostu
wystraszony nagłym dźwiękiem. Popatrzył na Rafała, który już
chyba miał wyjść z ubikacji, mrucząc pod nosem „sorry, sorry”,
gdy żołądek Teodora się zbuntował. Wszystko, co zdążył zjeść,
podeszło mu do gardła, a on tylko zdążył odwrócić się do
umywalki.
Przyjaciel-wódka
najwidoczniej nie był zbyt dobrym kumplem.
To musiało wyglądać żałośnie, o rany. W sensie ten moment z pocałunkiem, a potem... Ugh.
OdpowiedzUsuńMimo to cały czas jestem rozemocjonowany i jak zwykle nie mam nic do powiedzenia, bo historia jest nie banalna, świetnie ją opisujesz, rany.
Po prostu czekam na kolejny rozdział, z niecierpliwością rzecz jasna ;)
Pozdrawiam,
Marcel
Dziękuję :) Naprawdę się cieszę, że McDonald przypadł do gustu i mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie zawiodą. ;D
UsuńWódka nigdy nie jest przyjacielem:-(
OdpowiedzUsuńAle asior z tego Rafała.
OdpowiedzUsuńZaczął rozpracowywać Teo i polazł do tej łazienki, a jak już się w niej znalazł to wielkie przerażenie jakby ducha zobaczył.Hehe
Teodor to już w ogóle.No, ale chłopak wpływ miał tylko na to ile pije a co zrobi z tym jego żołądek to inna sprawa.
Andrzej dobrze się nim zajmij ;)
Och, tak, w końcu! <3
OdpowiedzUsuń"– Tylko twoją – palnął, nim zdążył pomyśleć. Jedna z brwi Andrzeja uniosła się wysoko, ale na jego usta wpłynął uśmiech."
To było takie rawr, z tą groupies :D
Cóż, strasznie zazdroszczę Andrzejowi takiej przemiany materii. Coś o tym wiem - mój F. też może jeść i jeść, i nie tyje nic a nic. Jest chudy jak tyczka. A ja? Wystarczy coś lekko tłustego i już jestem 2 kilo cięższa :'C Biedny Teo, tak bardzo czuję z nim więź.
Kurcze, naprawdę dobry rozdział. Chcę więcej, szczególnie po tej fenomenalnej końcówce :D Jestem ciekawa co też Andrzej zrobi z tym fantem.
Swoją drogą przez to jak opisałaś Jazz Rocka i całe to picie, trochę zatęskniłam za chwilami, kiedy ze znajomymi-metalami chodziłam na koncerty, piliśmy w plenerze i takie tam, ahh... Gimnazjum/liceum, wróciłoby się:) Teraz średnio mi się w ogóle chce na miasto wychodzić...
No nic, czekam na kolejny! Widzisz, mówiłam, żebyś pisała 5, a potem 6... <3 :D
Weny, kochana :)
Też zazdroszczę mu przemiany materii :D. No ale niektórzy już takie szczęście mają. Niesprawiedliwe.
UsuńJazz Rock to takie specyficzne miejsce. Mimo masy specyficznie ubranych ludzi, można się tam szybko wmieszać w tłum. Jak coś, zapraszam! Z chęcią Cię oprowadzę. Wsiadaj w pociąg i odbieram Cię na dworcu. :D
Cudne to jest :)))
OdpowiedzUsuńJa nie wiem jak Teo wybaczy Rafałowi to jakas masakra, nie zasłużył na to wgl. Za to wszystko co mi zrobil
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział - dzieje się 😊
OdpowiedzUsuńAle to jest żałosne- tyle na to czekał a teraz wszystko spłynie z rzygowinami...
Końcówka mnie powaliła, ale muszę przyznać, że uznałam, że Andrzej odepchnął Teodora, a tu takie zaskoczenie, że Teo sam się odsunął. Nie mogę się doczekać reakcji Andrzeja. Przyjemnie czyta się to opowiadanie i jeszcze te tajemnice. Ciekawi mnie, co takiego sprawiło, że Rafał tak dręczył Teodora w gimnazjum. Nawet mam kilka przypuszczeń, ale z czasem się przekonam.
OdpowiedzUsuńKorci mnie, żeby się dowiedzieć dlaczego Rafał był skurwielem w gimnazjum. Podoba mi się opis konfrontacji gimnazjalnego Teo z jego współczesna wersją.
OdpowiedzUsuńCzy to rozrost kontrolowany opowiadania czy swobodny? Bynajmniej nie narzekam!
Pozdrawiam
Rozrost niestety bardzo swobodny. Coś we mnie stwierdziło, że McDonald ma zadatki na dłuższe opowiadanie, no i proszę. Nie chcę go za bardzo planować, nie mam aktualnie na to czasu, a właśnie to w McDonaldzie jest dla mnie najlepsze, że mogę sobie do niego z biegu przysiąść. Samo zakończenie będzie więc i dla mnie dużym zaskoczeniem. ;D
UsuńBardzo fajny rozdział:) Ciekawy, dobrze rozmieszczona akcja i ładnie prowadzone wszystkie wątki. Chociaż uważam, że może Rafał faktycznie się zmienił i może ciut przesadza? Może jest zazdrosny? Może zasługuje na drugą szansę? Mam tylko nadzieję, że nie ujrzę AndrzejxRafał, bo mogę tego nie przeżyć. Plus jestem bardzo zadowolona, że jest to taka lekka historyjka. Zero ciężkich dramatów. Oby tak dalej:')
OdpowiedzUsuńWeny życzę i pozdrawiam,
kocisko
Jej, dziękuję za tyle komplementów. :) Aż się ciepło na serduchu robi. Jeśli chodzi o lekkość, mnie też ona bardzo odpowiada, bo nie zawsze ma się ochotę na dramaty. ;)
UsuńBoguś <3 Od razu pokochałam chłopa! <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńCo do Rafała, to na początku podejrzewałam, że może on czuje coś do Andrzeja :D akcja w kibelku piękna. Taka realistyczna, szkoda, że Teo nie zdążył zrozumieć, jak zareagował Andrzej. Ale rozumiem, że go nie odepchnął. :D pewnie też przez wódkę <3 Ale Teo, no, wódka dodaje odwagi :D zuch chłopak. Raz się żyje. Ciekawa jestem, co teraz :d
Aha, i lubię opisywanie "prób". Hm, ciekawe, czy Rafał naprawdę się zmienił, czy jednak trochę udaje. Chyba nie? Skoro był "zmieszany", gdy zobaczył Teo.
Teo, brawo, nawet jak się schleje, to nie pali :D
A tytuł rozdziału po prostu cudo <3
Teo z tym swoim zachwycaniem się Andrzejem jest uroczy, taki naiwny, jak nastoletni zakochany fan :D tak, tak, groupie :D :D :D
To teraz już z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Weny!
Teraz zawsze jak będę w Jazz Rocku, będę miała przed oczami tę scenę z ubikacji. :D Byleby się na mnie tylko nikt dziwnie nie patrzył, jak sobie zajrzę do męskiej, żeby dokładniej wszystko zwizualizować. :D
UsuńDziękuję za komentarz! <3
Jezu! Coraz bardziej się rozkręca. Jak ja lubię zaczynać nowe opowiadania i ogarniać te podchody bohaterów. Ale powiem Ci / wam coś: ja tak bym chciała żeby nastąpił przewrot sytuacji i ostatecznie Teo z Rzepa i spiknal. We wszystkich opowiadaniach z góry jest ustalone kto z kim będzie. No zrób pani psikusa. Czekam na szpilkach
OdpowiedzUsuńMiałem bardzo podobną sytuację z pocałunkiem, miejsce na podium w rzeczach do zapomnienia xD Książka zaciekawiła mnie, trochę za mało opisów postaci, ale i tak mi się podoba. Miłego wieczoru życzę.
OdpowiedzUsuń