piątek, 10 marca 2017

Rozdział 4. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie)

Kochani, na początek chciałabym ślicznie podziękować za komentarze. Gówniarz idzie mi ostatnio jak hasłowa krew z nosa... Chociaż ogólnie mam jakiś taki zastój w pisaniu, nie mogę się zebrać do czegokolwiek. Może jak już wiosna nadejdzie, będzie mi łatwiej, bo na razie pogoda nie zachęca do życia. ;D Choróbsko mnie też złapało i oczywiście jak to u mnie już bywa, nie jest na tyle źle, żeby brać zwolnienia, ale wystarczająco, żeby chodzić i się męczyć. Właśnie dlatego na Gówniarza będziecie musieli trochę poczekać. Ostatnie rozdziały stanowią dla mnie wyzwanie, więc lepiej żebym nie brała się za nie, kiedy ból zatok rozrywa mi czaszkę. 

Inna sprawa, na Book Self pojawiły się niektóre z moich ebooków. Jeśli ktoś ich jeszcze nie kupił, a ma to w planach, przychodzę z dobrą wiadomością – znajdziecie je tutaj troszkę taniej niż na Beezarze. :)

Betowała Ekucbbw. 

Nie lubimy się, jasne?


Nawet nie rozglądał się po okolicy. Odkąd tylko usłyszał o Rafale, miał ochotę zawrócić, zostawić Andrzeja, jego niebieskie oczy i podobieństwo do Andy'ego, dojść na pętlę, wsiąść w powrotny tramwaj i zapomnieć. Jak w ogóle Wroński mógł pomyśleć, że to spotkanie jest świetnym pomysłem? Gdyby tylko mu wcześniej o tym powiedział, Teodor z pewnością by tu nie przyjechał. Zaproponowałby spotkanie w inny dzień, nie nakręciłby się na zobaczenie Andrzeja na tle swojego zespołu, powiedziałby: kiedy indziej, nie mogę, kolokwia, nowy semestr, filologia zjada mi życie... Cokolwiek, co uchroniłoby go przed stanięciem twarzą w twarz ze swoim gimnazjalnym koszmarem.
Andrzej zauważył zmianę u Teo. Trudno byłoby nie zauważyć, kiedy jeszcze wcześniej Kamiński całkiem sporo mówił, a nagle zamilkł, jakby pomarkotniał, zgarbił się i wyglądał, jakby lada chwila miał dać nogę.
– Mówiłem mu, że przyjdziesz – spróbował jeszcze Wroński, bo wiedział przecież, że Rafał się zmienił. Zmienił się do tego stopnia, że Andrzej mógł przebywać w jego towarzystwie bez uczucia ciągłego poirytowania. Owszem, Rafał często go wkurzał, ale to akurat żadna nowość. Sztuką było znaleźć takiego osobnika, który by tego nie robił. – To ten dom. Kumpel zrobił sobie w pokoju studio nagrań, całkiem spoko, chociaż wciąż prowizorka – mówił Andrzej, a Teo próbował skupić się na przyjemnym brzmieniu jego niskiego głosu. Gdy przeszli przez bramę, miał ochotę całkowicie wyłączyć myślenie. Zdał sobie jednak sprawę, że tak bardzo jak nie chciał spotkać dzisiaj Rafała, tak coś podpowiadało mu, że to dobry pomysł na całkowite odcięcie się od przeszłości. W każdym momencie może przecież wyjść. Powiedzieć Rafałowi „pieprz się”, odwrócić się i wyjść.
Andrzej jakby nigdy nic otworzył drzwi od domu i jakby był u siebie, wszedł do przedpokoju, ciągnąc za sobą Teodora. Zatrzasnął za nim wejście, a Kamiński rozejrzał się dookoła, po nieco zagraconym kurtkami i butami pomieszczeniu, w którym nagle pojawił się korpulentny chłopak z tak szerokim uśmiechem, że to aż wydawało się niemożliwe.
– Cześć – rzucił wesoło, a Teodor, wyczulony przez swoje jąkanie na wymowę u innych, od razu wyłapał jego ukraiński akcent. – Teo, tak? Wrona mówił nam, że przyprowadzi kumpla – powiedział, podchodząc z wyciągniętą do przywitania ręką. – Jestem Bohdan. Ale mówią mi Boguś.
Teo nie mógł się nie uśmiechnąć, bo było w tym chłopaku coś tak szczerego, że od razu wzbudzał sympatię.
– Hej. – Uścisnął jego dłoń, zerkając jeszcze kątem oka na Andrzeja, który znów, niczym pan i władca tegoż przybytku, ruszył przed siebie. Nawet butów nie ściągnął.
– Rafał już jest? – zapytał Wroński, zatrzymując się przed jakimiś zamkniętymi drzwiami.
– Jest, jest – odparł zaraz Boguś i popatrzył na Teodora. – Nie ściągaj butów. I tak mam straszny burdel. – Machnął ręką, a Teodor nie miał zamiaru oponować. Denerwował się, więc pewnie nic nie przeszłoby mu przez gardło. Zdjął jedynie kurtkę, wcisnął szalik w rękaw i zawiesił na wieszaku, żeby zaraz ruszyć za Bohdanem i Andrzejem.
– Ja tak myślałem, żeby dodać riffy w stylu Zeppelinów – usłyszał z pokoju jakiś lekko ochrypły, męski głos. Wystarczyło jednak, żeby Teo się wychylił i już wiedział, kto był autorem tych słów.
Teraz już nie było odwrotu. Stanie przed Rafałem, zobaczy, jak to wszystko się potoczy, a później zadecyduje. Nim jednak cokolwiek zdążył zrobić – krok do przodu czy w tył – poczuł na ramieniu ciężar czyjejś ręki. Popatrzył na Andrzeja stojącego tuż obok, żeby następnie znów przenieść wzrok na Rafała, którego oczy, wciąż tak samo małe jak za czasów gimnazjum, go odnalazły.
– O, jesteście – odezwał się Rafał, uśmiechając się jak nie on. Lekko... zmieszany? Niepewny? Zawstydzony?
To na pewno ten sam Rafał Rzepa, co siedem lat temu? Gdyby nie wygląd, który aż tak bardzo się nie zmienił, Teo stwierdziłby, że ma do czynienia z kompletnie inną osobą.
– Ej, to ja jeszcze może skoczę po przepoję, co? – odezwał się Bohdan i już po chwili zniknął w innym pomieszczeniu, zostawiając ich samych, jakby wyczuwając odpowiedni moment na ucieczkę. Teodor popatrzył za nim zaskoczony. Gdyby nie chłopak siedzący na kanapie pod ścianą, znaleźliby się w swoim gimnazjalnym składzie.
– Trochę się zmieniłeś – powiedział Rafał, wyraźnie siląc się na lekki ton. Wstał z okupowanego wcześniej krzesła, a Andrzej, już niezainteresowany nimi, wszedł do pomieszczenia, żeby zaraz zanurkować ręką w misce pełnej chipsów.
– No. Minęło trochę czasu – odparł, nie spuszczając z niego wzroku. Pogratulował sobie też w duchu brak zająknięcia się i swoją całkiem pewną postawę. Nie wiedział, jakim cudem język nie odmówił mu współpracy, jednak nie miał zamiaru tego roztrząsać. Chciał pokazać Rafałowi, że miał teraz do czynienia z zupełnie inną osobą.
– Minęło – odpowiedział i podrapał się niepewnie po głowie, jeszcze bardziej burząc swoje i tak już wykręcone we wszystkie strony, jasne włosy. – Słuchaj, gimnazjum było zjebaną sprawą... – zaczął, na co Teodor, sam siebie nie poznając, pokręcił głową.
– Daj spokój – powiedział, nim zdążył się zastanowić. Jakby nigdy nic wyminął Rafała i podszedł do chłopaka, z którym jeszcze nie zdążył się zapoznać. Wyglądał trochę jak pulchniejsza wersja Andrzeja. Nosił się w podobnym stylu, miał sporą ilość kolczyków na twarzy i również farbował włosy. Wątpił jednak, żeby to Wroński papugował jego styl, raczej na odwrót – w końcu Andrzej nikogo nie naśladował. Prawdopodobnie w mniemaniu Andrzeja nawet Andy od niego małpował. Wroński był jedyny w swoim rodzaju, wszyscy inni to jedynie kopie. – Teo – przedstawił się z lekkim uśmiechem, na co gorsza odbitka Andrzeja odpowiedziała tym samym.
– Mateusz.
– Musimy Teo pokazać, co to muzyka – odezwał się Andrzej z pełnymi ustami, żeby zaraz dołożyć tam jeszcze kilka czipsów. – Bo się biedaczek nie zna – dodał, posyłając Teodorowi rozbawione spojrzenie. – A myślałem, że przebywanie w moim towarzystwie za gówniarza dobrze ci zrobiło.
– Ch-chyba na odwrót. – Chciał odpowiedzieć luźno, z lekkim przekąsem, ale – cholera! – zająknął się. Zerknął kątem oka w stronę Rafała, jakby czekając na jego reakcję. Jakieś Tedek-jęczybuła czy może ulubione Rzepy: Te-e-o-dd-or. Nic takiego jednak nie padło. Rafał odwrócił się i złapał za gitarę, zaczynając coś na niej cicho brzdąkać, kompletnie niezainteresowany stękaniem Teodora. – P-przynajmniej z-z-z... – zdenerwował się. Miał wrażenie, że znów znalazł się w gimnazjum. Zrobiło mu się goręcej, zerknął w stronę Rafała, a ten akurat podniósł głowę i ich oczy się spotkały. Żadne przezwisko jednak nie opuściło ust Rafała. Jego szkolny prześladowca milczał, Andrzej pochłaniał kolejną garść czipsów, a Mateusz pisał coś na telefonie. Nikt jakby nie zauważał jego jąkania, choć przecież nie dało się nie zwrócić na to uwagi.
To już nie gimnazjum, powiedział w myślach, chcąc doprowadzić się do porządku. Nawet jeśli Rafał jest obok, gimnazjum mam za sobą, próbował się jeszcze uspokoić, bo przecież tak sobie wmawiał, że nowe życie. Że tyle się zmieniło. Że on się zmienił. Że miał przyjaciół. Że było inaczej. A jednak, przeszłość wciąż się odzywała. Snuła się za nim, tylko czekając, aby wyjść z ukrycia. Dzisiaj na światło dzienne została wywołana przez Rafała i co by Teodor sobie nie powtarzał, nie potrafił tego tak przezwyciężyć.
– Przynajmniej zdałeś klasę – wydusił na wydechu i opadł szybko na kanapę, cały czerwony z nerwów. Nawet nie popatrzył na Rafała, wbił wzrok w dłonie, czując się śmiesznie mały. Gdyby jednak podniósł spojrzenie, zobaczyłby uważnie obserwujące go niebieskie oczy.
– To fakt. Bez ciebie nie byłoby tak kolorowo z moimi ocenami – odpowiedział Andrzej z lekkim uśmiechem, jednak nim Teodor cokolwiek odpowiedział, do pomieszczenia wpadł Bohdan z szerokim wytrzeszczem na ustach.
– Cola może być? Jakby co, mam jeszcze Mirindę.
– Niech będzie ta cola – odpowiedział Andrzej tym swoim nobliwym tonem, w którym pobrzmiewały też nutki łaskawości. Andrzej chyba nigdy już nie wyzbędzie się zadzierania nosa, nawet w towarzystwie bliskich znajomych. Na nich jednak też nie wydawało się to robić już wrażenia – Bohdan kiwnął głową, Mateusz nie oderwał spojrzenia od telefonu, Rafał dalej brzdąkał.
– To walimy po szocie i gramy? – zapytał Boguś, dopadając do wysokiej kolumnowej szafki, z której wyciągnął litrową butelkę wódki. Teodor tylko popatrzył na to z uniesionymi brwiami. Nie nastawiał się na picie... a jeśli już, to nie przed próbą. Czy to nie było zbyt nieprofesjonalne?
– Pijesz z nami, hm? – zapytał Andrzej, ani myśląc, żeby pomóc Bohdanowi w rozlewaniu. Pozwolił zrobić to Mateuszowi, a sam opadł na kanapę tuż obok Teodora, który kiwnął jedynie głową i rozejrzał się ciekawie po pomieszczeniu. Nie było zbyt duże. Trzy ściany pokrywały gąbki dźwiękoszczelne, a oprócz głośników, instrumentów i sofy, na której właśnie siedzieli, praktycznie nic tu nie było.
– Ś-śpiewasz? – Nie powiedział tego zbyt głośno, więc zaabsorbowany alkoholem Rafał, któremu Mateusz właśnie podał kieliszek, raczej nie dosłyszał jego zająknięcia.
– Mówiłem ci już kiedyś, że wokalistę widać najbardziej, no nie? – odpowiedział, błyskając swoim powalającym uśmiechem. A przynajmniej powalającym Teodora. Musiał jednak udawać, że wcale nie ciągnęło go do Andrzeja tak bardzo jak w rzeczywistości. Zresztą... naprawdę nie potrafił wyczuć Wrońskiego. Posiadał beznadziejny dar odnajdywania „swoich”, więc zazwyczaj po prostu ograniczał się do Gindra. Tam przynajmniej nie miał wątpliwości co do orientacji użytkowników.
– Tak, pamiętam – mruknął z lekkim uśmiechem i odebrał od Mateusza kieliszek, a następnie kubek z colą.
– Dobra, to szybko zalewamy mordy i zabieramy się do pracy, panowie – powiedział wesoło Bohdan ze swoim ukraińskim akcentem, po czym, nie czekając na nic, przechylił mocno kieliszek. Przełknął wszystko, nawet się nie krzywiąc, żeby zaraz prędko zasiąść za perkusją.
– Masz plany na wieczór? – zapytał Andrzej, w przeciwieństwie do Bogusia nigdzie się nie spiesząc.
– Ra-raczej nie.
– Co wy na to, żeby później wybić na miasto? – Tym razem Andrzej zwrócił się już do kolegów.
– W sumie czemu nie – zamruczał Mateusz, który, mimo że naprawdę sympatyczny, wydawał się Teodorowi odrobinę wycofany.
– Można – powiedział Rafał, a jego małe oczka odnalazły Kamińskiego. Zatrzymały się na nim jedynie przez kilka sekund, a w Teodora znów uderzyło wcześniejsze silne wrażenie, że to nie ten sam Rzepa, którego pamiętał. Co się stało, że Rafał aż tak się zmienił?
– Okej, to później uderzamy do Jazz Rocka – powiedział wesoło Andrzej, żeby zaraz stuknąć kieliszkiem o kieliszek Teodora. – Zobaczysz, że już nigdy nie będziesz chciał imprezować w normalnym miejscu – dodał z uśmiechem, a Kamiński znów utonął w jego oczach. W odpowiedzi pokiwał jedynie głową, po czym wlał w siebie alkohol, od razu czując się odrobinę pewniejszy niż wcześniej.
Może nawet z Rafałem obok nie będzie tak źle?

***

Okej, porównywanie głosu Andrzeja i Andy'ego to był ogromny błąd. Teodor szybko zdał sobie sprawę, że chociaż Andrzej operował naprawdę głębokim tembrem, to jednak Andy śpiewał zawodowo. Uczył się, jak to robić, jak modulować dźwiękiem, jak poprawnie używać przepony i tak dalej. Głos Andrzeja był o wiele bardziej ochrypły oraz może trochę niechlujny, a jednak przy tym jakiś taki... prawdziwy? Właśnie dlatego Teodor nie mógł jednoznacznie stwierdzić, który z wokali lepiej przypadł mu do gustu. Bo Andrzeja miał tuż przed sobą, praktycznie na wyciągnięcie ręki. Mógł się w niego wpatrywać, a gdyby chciał, to również dotknąć. Andy stawał się coraz odleglejszy. Jakiś piosenkarzyna zza oceanu, którego może i widział na koncercie w Warszawie dwa lata temu, ale przecież nigdy nie pozna go osobiście. Nie porozmawia z nim, nie zapatrzy się w jego niebieskie oczy i nie poczuje się przy nim tak swobodnie jak przy Wrońskim.
Teodor szybko też dowiedział się, jak wyglądają próby w wykonaniu amatorów. Raczej nijak. Profesjonalizmu żadnego, najdłużej grali chyba przez dwie minuty, ale i tak nie dokończyli utworu, bo któryś z gitarzystów (Teodor naprawdę nie znał się na tym wszystkim, mógł jedynie siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń) przyspieszył. Pomylił tempo, przez co wszystko się posypało. Ale mimo to czuć było w chłopakach lekkość. Zero niepotrzebnego spięcia, jak wyjdzie tak wyjdzie, najważniejsze, że robili to, co lubią. A lubili grać. Teodor widział ich rozluźnione miny, nawet kiedy popełniali błędy. Chociaż może gdyby wypili mniej Soplicy wdzięczącej się na małym stoliku w towarzystwie opróżnionych kieliszków, szłoby im lepiej. Sam Teo czuł już jednak lekkie szumienie w głowie, całkiem przyjemne zresztą, więc nie miał zamiaru ich potępiać.
Było po prostu fajnie.
Nawet z Rafałem, ale po pewnym czasie przestał po prostu zwracać na niego uwagę. I niewątpliwie pomógł mu w tym alkohol.
– Dobra. Dopijamy i lecimy na miasto, co? – zapytał wesoło Bohdan, odkładając pałeczki na taboret za perkusją.
– Jak w ogóle się nazywacie? – zapytał ciekawie Teodor, a jego rozmazane spojrzenie zatrzymało się na Andrzeju, który złapał za butelkę wody i wziął kilka łyków, aby zwilżyć gardło.
– Dychotomia – odparł Mateusz.
– Gracie jakieś koncerty? – pytał dalej.
– A co? Zostaniesz naszą groupies? – rzucił Andrzej, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
– Tylko twoją – palnął, nim zdążył pomyśleć. Jedna z brwi Andrzeja uniosła się wysoko, ale na jego usta wpłynął uśmiech.
– W takim razie daję ci święte prawo do założenia mojego fanklubu – powiedział i mrugnął do niego, co na moment aż wbiło Teodora w kanapę. Popatrzył jeszcze po reszcie chłopaków, czy przypadkiem tego nie zauważyli, jednak wydawali się kompletnie niezainteresowani.
– O-okej – odparł w końcu Teo z lekkim uśmiechem, a gdy już resztka wódki została rozlana do kieliszków, przyjął jednego z nich i wypił szybko, stwierdzając, że ten wieczór nie zapowiadał się tak źle.
– To co? Ubieramy się i lecimy na trajkę? – zapytał Rafał, przypominając Teodorowi o swojej obecności.

***

W Jazz Rocku nie był po raz pierwszy. Zaciągnął tu kiedyś Natalię, bo gdy tylko usłyszał o osobliwości tego miejsca, wiedział, że musi do niego zajrzeć. Ten klub zdecydowanie nie należał do zwykłych klubów. Trudno dopatrzyć się w nim czegoś normalnego. Już na wejściu miało się wrażenie, jakby odwiedzało się wyrwaną spod reguł moralności melinę. Kręte schody prowadzące do piwnicy, podświetlone jedynie czerwonymi lampami, podpowiadały, że po wypiciu kolejnych kilku kieliszków wódki wcale nie będzie tak łatwo się po nich wspiąć.
Już od wejścia uderzyła w nich mocna, rockowa muzyka. Wokalista Drowning Pool darł się w jednej ze swoich najbardziej rozpoznawalnych piosenek, a zapach papierosów dobiegający z pomieszczenia po lewej od wejścia mieszał się z zapachem alkoholu oraz smrodem starych, zawilgoconych murów. Tuż obok nich przeszła jakaś dziewczyna z ogromnymi tunelami, wygoloną połową głowy i czarnymi soczewkami na oczach. Jej spojrzenie zatrzymało się na Andrzeju, ale nawet Andrzej na tle klienteli Jazz Rocka wyglądał całkiem przeciętnie. Przeszli do głównej sali, gdzie od progu powitały ich na ścianach laleczki imitujące martwe dzieci. Kawałek dalej zawieszono pokaźną kolekcję przyrządów do aborcji, a – co Teodor pamiętał przez pierwszą wizytę w klubie – za parkietem znajdowały się gablotki z atrapami zdeformowanych, a czasem nierozwiniętych płodów. Osoby o bardzo pro-lajfowych poglądach raczej nie poczułyby się w tym miejscu komfortowo. Teodorowi jednak w żaden sposób to nie przeszkadzało. Jasne, że wystrój Jazz Rocka miał zaszokować, osiąść w pamięci i zaintrygować, a nie zachęcać do zabijania dzieci. Nie widział więc w atrapach niczego, co ugodziłoby jego życiowe morale.
Rafał poszedł przodem, do baru, za którym stał dość korpulentny facet z gęstą, ciemną brodą. Teo nawet z odległości widział szeroki uśmiech barmana na widok Rafała, a po chwili mężczyźni zbili ze sobą pełną sympatii piąteczkę.
– Zamówcie ze dwie kolejki, zajmiemy jakiś stół – rozkazał Andrzej niczym królowa Anglii wydająca dekret, po czym pociągnął Teodora w stronę wolnego stolika. – I jak? Świetny klimat, co?
– B-byłem tu już – powiedział Teo, mimo wszystko rozglądając się dookoła zachwycony. Muzyka się zmieniła, teraz przyszedł czas na Papa Roach. Dwie dziewczyny z pojedynczego stolika poderwały się i pobiegły na parkiet, a Teodor tylko odprowadził je wzrokiem, zajmując miejsce na wolnej sofie. Andrzej opadł tuż obok, badając otoczenie swoim przenikliwym w żółtawym świetle świeczki już nie niebieskim, a zielonym spojrzeniem.
– A-ale tak, ś-świetny – dopowiedział i zerknął w dół, na swoje kolano prawie stykające się z chudym kolanem Andrzeja. Aż przez moment nabrał chęci, by zatrzymać tak tę chwilę i odgrodzić się od reszty zespołu. Mogliby stać tak przy tym barze całą wieczność, byleby tylko nie wracali.
– Jeśli chodzi o Rzepę... – zaczął Andrzej, a Teo drgnął, jakby samo nazwisko Rafała przyprawiło go o nerwowe odruchy. – Ja wiem, że generalnie gówno cię to obchodzi i w sumie masz rację... – Wrona odwrócił się do Teodora przodem, patrząc na niego z bardzo, bardzo bliska. Pijany Teodor na moment aż zatonął w jego przenikliwym spojrzeniu. – Ale pamiętaj, że byliśmy tylko dziećmi, a on miał spore problemy – zaczął, opierając łokieć na stole i odwracając spojrzenie na salę. Barman właśnie przygotowywał dla nich kieliszki, a po chwili do wiaderka pełnego lodu wcisnął butelkę wódki. Andrzej aż uśmiechnął się z zadowoleniem. Dobrze mieć znajomych, którzy mają kasę.
– Problemy? – Teodor popatrzył na Andrzeja z niezrozumieniem. – I myślisz, że to wszystko tłumaczy? – zapytał płynnie.
– Piętnastolatka? No jasne, że tak. – Kiwnął głową, na co Teodor odetchnął tylko głęboko i już nic nie powiedział, bo zobaczył idącego w ich stronę Bohdana. – Fajnie, że się złapaliśmy – zdążył jeszcze dodać Andrzej, a szeroki (trochę pijacki) uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, skutecznie rozmiękczył Kamińskiego. – I serio, jestem pod wrażeniem tego, jak się zmieniłeś... – zaczął, pochylając się do Teodora, który już prawie płonął na swoim miejscu, kiedy coś uderzyło o stół.
– Mamy wódeczkę, panowie! – oznajmił wesoło Boguś, a Teodor już miał przed oczami jego rozkwaszony nos w odwecie za przerwanie.

***

– Gdzie później składasz papiery? – zapytał Andrzej, podsuwając Teodorowi pod nos paczkę czipsów. – Myślałeś już? – Kamiński popatrzył na niezdrową przekąskę, a później na swój mocno zaokrąglony w siedzącej pozycji brzuch. Pokręcił głową. Gdyby Rafał zauważył go jedzącego czipsy, zaraz ryknąłby śmiechem na całą szkołę, żeby później zwyzywać go od spasionych świń.
– J-jakieś li-liceum. Ni-e na-na-daję się do te-chnikum – wydusił cicho piętnastoletni Teodor, który ubzdurał sobie, że w technikum nie będzie mieć życia ze swoją nadwagą i problemami z jąkaniem.
– Czemu niby? Masz dobre oceny – mruknął Andrzej, zapychając sobie usta garścią czipsów. Teodor zdążył już zauważyć, że Wroński naprawdę wiele jadł. Pochłaniał całe masy jedzenia, wciąż pozostając chudym i kościstym.
– N-nie. P-po prostu n-nie – odpowiedział Teo, ignorując burczenie w brzuchu. Umyślnie nie wziął nic dzisiaj do szkoły, chociaż gdyby mama się dowiedziała, że przygotowane przez nią śniadanie wylądowało w koszu, umarłby śmiercią męczeńską.
– Ja w sumie idę tam, gdzie najmniej nauki – stwierdził, zgniatając pustą już paczkę po niezdrowej i kalorycznej przekąsce. – Nie lubię dużo robić.
Kamiński mimowolnie się uśmiechnął, przez cały czas obserwując profil Andrzeja. Ostatnio spędzali ze sobą prawie każdą przerwę, a po lekcjach nierzadko spotykali się na gry czy po prostu Andrzejowy wernisaż muzyczny. Wroński prezentował Teodorowi nie tylko zbiory płyt, ale także czasem dawał próbkę swojego, wciąż mutującego się, przez co czasem skrzeczącego, głosu. Teodor z dnia na dzień zaczynał coraz bardziej przywiązywać się do gimnazjum, którego przecież jeszcze nie tak dawno miał po dziurki w nosie.
– T-to m-może... – zaczął, czerwieniejąc na twarzy niczym dorodny pomidor. Uważne spojrzenie Andrzeja w niczym mu nie pomogło. – Z-złożymy r-r...
– Razem? – dokończył Andrzej, marszcząc te swoje ostre brwi w wyrazie zastanowienia. – W sumie... czemu by nie? Zawsze raźniej, co nie?
Teodor uśmiechnął się szeroko i zaraz pokiwał głową. Po korytarzu szkolnym rozniósł się ostry, wdzierający się aż pod czaszkę dźwięk dzwonka, informujący o rozpoczęciu lekcji. Jak na zawołanie Kamiński i Wroński podnieśli się na równe nogi, ale zanim zdążyli skierować się do klasy, przed nimi mignął Rafał. Nie zatrzymał się, nie spojrzał w ich stronę, ani tym bardziej nie rzucił niczego złośliwego w kierunku Teodora. Cały napięty, z zaciśniętymi w złości (czy bezradności? Wtedy Teodor jeszcze nie wiedział) pięściami.
Nie zwrócili na niego większej uwagi, no bo i dlaczego by mieli? Najważniejsze, że Rafał nie kłapał dziobem i zostawił ich w spokoju. Doszli do sali matematycznej, pod którą już ustawiała się ich klasa, a Teodor mógł myśleć tylko o tym, jak fajnie byłoby iść razem z Andrzejem do liceum.

***

Pili już którąś kolejkę, a Teodor powoli zaczynał czuć, że dochodzi do swojego limitu. Ominął jeden kieliszek wódki, zastępując go zwykłą colą. Nie miał zbyt mocnej głowy, więc lepiej, aby trochę przystopował. Z głośników akurat popłynął punk-rockowy utwór, utwierdzając Kamińskiego w przekonaniu, że Jazz Rock był dla fanów wszystkich cięższych brzmień, nie tylko tych związanych z klasycznym rockiem czy heavy metalem.
– Ale ja ci mówię, że gdyby zagrać to wolniej, wszystko ułożyłoby się do kupy – prychnął Rafał, od dłuższej chwili kłócąc się z Andrzejem odnośnie jakiegoś ich kawałka. Pomimo wszystkich zmian, jakie zaszły w Rzepie, jedno się nie zmieniło – jego zaciętość do kłótni. Na nieszczęście Rafała, wybrał dość mocnego zawodnika, bo Andrzej ani na moment nie miał zamiaru ustąpić.
– Tam najważniejszy jest rytm. Jak niby chciałbyś zagrać to wolniej? – odpowiedział spokojnie Wroński, mierząc Rzepę bardzo podobnym spojrzeniem do tego, które raz za razem serwował mu w gimnazjum – obojętnym, ale przy tym oziębłym i wyraźnie kpiącym. Teodor przyglądał się temu z zaciekawieniem, dochodząc do tego samego wniosku, co jeszcze kilka lat temu, że tylko Andrzej potrafił zadrwić z kogoś samym wzrokiem. – Jeśli zwolnimy, stracimy wszystko, co w refrenie najciekawsze – oznajmił i sięgnął po kieliszek. – Nie pieprz już, Rzepa, tylko pij.
No i pili.
W pewnym momencie Mateusz poderwał się z miejsca, wypatrując gdzieś w tłumie jakichś znajomych. Boguś stwierdził, że idzie do sali obok zapalić. Wroński stwierdził, że też z chęcią by wziął kilka buchów – w końcu nic tak się nie komponuje z alkoholem jak nikotyna. Przenieśli więc się do palarni, tym razem już nie tylko pijąc, ale też paląc i przesiąkając smrodem papierosów.
– Ty nie palisz? – zapytał Rafał, który dziwnym trafem przysiadł przy Teodorze. Sam Teodor, pijany i zaabsorbowany Andrzejem, nawet nie zwrócił na Rzepę uwagi.
– Nie. Palenie na picie to najgorsze co może być – stwierdził wyniośle i już miał odwrócić się w stronę Andrzeja, dając tym samym Rzepie jasny znak, że nie ma zamiaru z nim rozmawiać, kiedy buzia Rzepy znów się otworzyła.
– Kac stokrotnie większy, co? – zapytał i zaśmiał się.
– Mhm.
– Cholera, no niby o tym wiem, ale zawsze jak zapiję, to tak mnie ciągnie do...
– Słuchaj, Rafał – zaczął Teodor, ośmielony przez alkohol. – Nie lubimy się, jasne? Nigdy się nie lubiliśmy i teraz też nie będziemy. Po prostu udawaj dzisiaj, że mnie tu nie ma – powiedział bardzo płynnie, bo procenty zawsze rozwiązywały mu język i ułatwiały komunikację.
Brwi Rzepy uniosły się wysoko, a jego małe, teraz zapite oczka wpatrzyły się w twarz Teodora. Gdzieś z tyłu głowy Kamińskiego przemknęło, że Rzepa na swój neandertalski sposób był całkiem przystojny. Miał taką trochę prymitywną, grubociosaną twarz, zwaliste ciało, szerokie ramiona... ale raczej zaliczał się do tych przystojniejszych facetów. Oczywiście w porównaniu z Andrzejem wypadał w Teodorowym rankingu bardzo słabo, bo Teodor nie przepadał za takimi typowo samczymi mężczyznami. Z pewnością jednak uroda Rafała miała swoje zwolenniczki.
– Tak głupio z tym gimnazjum wyszło... – zaczął Rzepa, spuszczając spojrzenie gdzieś na blat stolika i drapiąc się nerwowo w tył głowy. – Dużo później rozmawiałem z Andrzejem i...
– I? – Teodor westchnął ciężko. – D-daj już s-spokój... Dobra. Zapomnijmy. – Machnął ręką, po raz pierwszy czując, że w kontaktach z Rafałem to on rozdawał karty. – Gdyby nie Andrzej, nie spotkalibyśmy się i nigdy byśmy nie gadali.
– Musicie mnie wypuścić – rzucił w pewnym momencie Wroński, wstając i aż się chwiejąc na wszystkie boki. – Potrzeby wzywają.
Teodor jak na zawołanie poczuł, że jemu też się chce. I sam już nie wiedział, czy chce mu się, bo za dużo wypił, czy może dlatego, że Andrzejowi się chce. Wiedział jednak, że chciał wreszcie znaleźć się sam na sam z Wrońskim.
– Też pójdę – oznajmił zaraz, nie zauważając badawczego spojrzenia Rzepy, który wstał, żeby przepuścić ich do toalety. Nie mógł podejrzewać, co właśnie kluło się pod zapitą kopułą Rafała i że właśnie kawałek po kawałku zostawał rozpracowywany przez swojego szkolnego prześladowcę.

***

Wszedł w długi, zaciemniony korytarz, mijając najpierw toaletę dla kobiet, aż wreszcie docierając do tej dla mężczyzn. Dzisiaj w Jazz Rocku nie było tłumów, środek tygodnia robił swoje. Dopiero jutro, w piątek, masa zejdzie do piwnic krakowskich barów, aby odpocząć po kolejnych pięciu dniach pracy i nastawić się mentalnie na kolejne pięć po weekendzie. Właśnie dlatego ubikacje świeciły pustkami, chociaż, jak Teodor pamiętał po swoim dawnym sobotnim imprezowaniu w Jazz Rocku, w bardziej imprezowe dni stanowiłoby to ewenement.
– Gadałeś z Rafałem? – zagadnął Andrzej, jeszcze nie udając się w stronę kabin. Zatrzymał się najpierw przed lustrem i przyjrzał się swojemu mocno sponiewieranemu przez alkohol odbiciu. Nietrudno było dostrzec nietrzeźwość Wrońskiego. Rozmyte spojrzenie, mocne wypieki na zazwyczaj bladych policzkach, trochę rozmyty mejkap oczu i potargane włosy mówiły same za siebie.
– Trochę tylko – powiedział Teodor, stając tuż przy Wrońskim. Też zerknął szybko w stronę lustra, błyskawicznie dochodząc do wniosku, że wcale nie wyglądał lepiej. Na domiar złego, ostre światło w łazience poraziło jego przyzwyczajony co ciemności wzrok, a procenty po wstaniu od stolika jakby mocniej uderzyły mu do głowy. Dopiero teraz mógł stwierdzić, że przekroczył swój limit.
– Pogodzicie się? – zapytał Andrzej, odkręcając kurek z zimną wodą, żeby zaraz ochlapać sobie nią policzki.
Teodor obserwował go chwilę w milczeniu, walcząc z narastającymi mdłościami.
– R-raczej nie – odparł i musiał oprzeć się plecami o ścianę. Cholera, naprawdę nie myślał, że był w aż tak złym stanie! Jeszcze chwilę temu chciał wlać w siebie kolejny kieliszek, bo przecież siedząc, czuł się znakomicie. Picie w ten sposób było straszliwie zwodnicze, po trzech latach studiów powinien już się tego nauczyć.
Andrzej odwrócił się do niego przodem, jakby zapominając o swojej potrzebie, za którą tutaj przyszedł. Popatrzył na Teodora, który nagle poczuł się rozdarty pomiędzy uczuciem wykręcania żołądka, a oblewającego jego ciało gorąca spowodowanego bliskością Wrońskiego.
– Mówił ci coś?
Piękne oczy, nawet w tym ostrym kiblowym świetle.
Teodor pokręcił głową, ledwo co rozumiejąc główne punkty ich konwersacji. Wszystko stało się nieistotne. Nawet żołądek wywracający się z jednej strony na drugą.
– Szkoda, może wtedy...
Teodor zrobił krok do przodu. Szczupłe palce. Chude ręce. Kolczyki. Rozmazany makijaż. Wąskie, blade wargi.
Stara miłość nie rdzewieje, prawda? Nie rdzewieje szczególnie wtedy, gdy jest się niemożliwie pijanym i kiedy każdy pomysł jest tym dobrym pomysłem. Nawet jeśli chodzi tu o złączenie warg z przyjacielem, przyciągnięcie go do siebie i pocałowanie. Bo trudno czegokolwiek sobie odmówić, kiedy cały wieczór konsumowało się wódkę. A wódka to taki przyjaciel, który dodaje odwagi do skoczenia z klifu i jeszcze wmówi ci, że trzeba w końcu tego spróbować.
No więc Teodor spróbował. Skoczył w bardzo ciepłe, choć zaskoczone atakiem usta. Odrobinę szorstkie, popękane, ale jakieś takie wyczekiwane. Zawsze jednak po skoku następuje upadek; prędzej lub później, bo to zależy, z jakiego klifu postanowimy się rzucić. W przypadku Teodora nie było to odtrącenie przez Andrzeja. Kamiński właściwie nawet nie wiedział, jak Andrzej zareagował – chyba nie miał czasu na reakcję, bo z ich toaletowego duetu zrobiło się nagle toaletowe trio.
– Jezu! – Ktoś krzyknął i zaraz odwrócił się do nich plecami, jakby bojąc się jeszcze cokolwiek zobaczyć. Teodor odsunął się szybko, wcale jednak nieprzerażony byciem przyłapanym, a po prostu wystraszony nagłym dźwiękiem. Popatrzył na Rafała, który już chyba miał wyjść z ubikacji, mrucząc pod nosem „sorry, sorry”, gdy żołądek Teodora się zbuntował. Wszystko, co zdążył zjeść, podeszło mu do gardła, a on tylko zdążył odwrócić się do umywalki.
Przyjaciel-wódka najwidoczniej nie był zbyt dobrym kumplem.   

18 komentarzy:

  1. To musiało wyglądać żałośnie, o rany. W sensie ten moment z pocałunkiem, a potem... Ugh.
    Mimo to cały czas jestem rozemocjonowany i jak zwykle nie mam nic do powiedzenia, bo historia jest nie banalna, świetnie ją opisujesz, rany.
    Po prostu czekam na kolejny rozdział, z niecierpliwością rzecz jasna ;)
    Pozdrawiam,
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Naprawdę się cieszę, że McDonald przypadł do gustu i mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie zawiodą. ;D

      Usuń
  2. Wódka nigdy nie jest przyjacielem:-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale asior z tego Rafała.
    Zaczął rozpracowywać Teo i polazł do tej łazienki, a jak już się w niej znalazł to wielkie przerażenie jakby ducha zobaczył.Hehe
    Teodor to już w ogóle.No, ale chłopak wpływ miał tylko na to ile pije a co zrobi z tym jego żołądek to inna sprawa.
    Andrzej dobrze się nim zajmij ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, tak, w końcu! <3
    "– Tylko twoją – palnął, nim zdążył pomyśleć. Jedna z brwi Andrzeja uniosła się wysoko, ale na jego usta wpłynął uśmiech."
    To było takie rawr, z tą groupies :D

    Cóż, strasznie zazdroszczę Andrzejowi takiej przemiany materii. Coś o tym wiem - mój F. też może jeść i jeść, i nie tyje nic a nic. Jest chudy jak tyczka. A ja? Wystarczy coś lekko tłustego i już jestem 2 kilo cięższa :'C Biedny Teo, tak bardzo czuję z nim więź.
    Kurcze, naprawdę dobry rozdział. Chcę więcej, szczególnie po tej fenomenalnej końcówce :D Jestem ciekawa co też Andrzej zrobi z tym fantem.
    Swoją drogą przez to jak opisałaś Jazz Rocka i całe to picie, trochę zatęskniłam za chwilami, kiedy ze znajomymi-metalami chodziłam na koncerty, piliśmy w plenerze i takie tam, ahh... Gimnazjum/liceum, wróciłoby się:) Teraz średnio mi się w ogóle chce na miasto wychodzić...
    No nic, czekam na kolejny! Widzisz, mówiłam, żebyś pisała 5, a potem 6... <3 :D
    Weny, kochana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zazdroszczę mu przemiany materii :D. No ale niektórzy już takie szczęście mają. Niesprawiedliwe.
      Jazz Rock to takie specyficzne miejsce. Mimo masy specyficznie ubranych ludzi, można się tam szybko wmieszać w tłum. Jak coś, zapraszam! Z chęcią Cię oprowadzę. Wsiadaj w pociąg i odbieram Cię na dworcu. :D

      Usuń
  5. Cudne to jest :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nie wiem jak Teo wybaczy Rafałowi to jakas masakra, nie zasłużył na to wgl. Za to wszystko co mi zrobil

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział - dzieje się 😊
    Ale to jest żałosne- tyle na to czekał a teraz wszystko spłynie z rzygowinami...

    OdpowiedzUsuń
  8. Końcówka mnie powaliła, ale muszę przyznać, że uznałam, że Andrzej odepchnął Teodora, a tu takie zaskoczenie, że Teo sam się odsunął. Nie mogę się doczekać reakcji Andrzeja. Przyjemnie czyta się to opowiadanie i jeszcze te tajemnice. Ciekawi mnie, co takiego sprawiło, że Rafał tak dręczył Teodora w gimnazjum. Nawet mam kilka przypuszczeń, ale z czasem się przekonam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Korci mnie, żeby się dowiedzieć dlaczego Rafał był skurwielem w gimnazjum. Podoba mi się opis konfrontacji gimnazjalnego Teo z jego współczesna wersją.
    Czy to rozrost kontrolowany opowiadania czy swobodny? Bynajmniej nie narzekam!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozrost niestety bardzo swobodny. Coś we mnie stwierdziło, że McDonald ma zadatki na dłuższe opowiadanie, no i proszę. Nie chcę go za bardzo planować, nie mam aktualnie na to czasu, a właśnie to w McDonaldzie jest dla mnie najlepsze, że mogę sobie do niego z biegu przysiąść. Samo zakończenie będzie więc i dla mnie dużym zaskoczeniem. ;D

      Usuń
  10. Bardzo fajny rozdział:) Ciekawy, dobrze rozmieszczona akcja i ładnie prowadzone wszystkie wątki. Chociaż uważam, że może Rafał faktycznie się zmienił i może ciut przesadza? Może jest zazdrosny? Może zasługuje na drugą szansę? Mam tylko nadzieję, że nie ujrzę AndrzejxRafał, bo mogę tego nie przeżyć. Plus jestem bardzo zadowolona, że jest to taka lekka historyjka. Zero ciężkich dramatów. Oby tak dalej:')
    Weny życzę i pozdrawiam,
    kocisko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, dziękuję za tyle komplementów. :) Aż się ciepło na serduchu robi. Jeśli chodzi o lekkość, mnie też ona bardzo odpowiada, bo nie zawsze ma się ochotę na dramaty. ;)

      Usuń
  11. Boguś <3 Od razu pokochałam chłopa! <3 <3 <3

    Co do Rafała, to na początku podejrzewałam, że może on czuje coś do Andrzeja :D akcja w kibelku piękna. Taka realistyczna, szkoda, że Teo nie zdążył zrozumieć, jak zareagował Andrzej. Ale rozumiem, że go nie odepchnął. :D pewnie też przez wódkę <3 Ale Teo, no, wódka dodaje odwagi :D zuch chłopak. Raz się żyje. Ciekawa jestem, co teraz :d

    Aha, i lubię opisywanie "prób". Hm, ciekawe, czy Rafał naprawdę się zmienił, czy jednak trochę udaje. Chyba nie? Skoro był "zmieszany", gdy zobaczył Teo.

    Teo, brawo, nawet jak się schleje, to nie pali :D


    A tytuł rozdziału po prostu cudo <3

    Teo z tym swoim zachwycaniem się Andrzejem jest uroczy, taki naiwny, jak nastoletni zakochany fan :D tak, tak, groupie :D :D :D

    To teraz już z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz zawsze jak będę w Jazz Rocku, będę miała przed oczami tę scenę z ubikacji. :D Byleby się na mnie tylko nikt dziwnie nie patrzył, jak sobie zajrzę do męskiej, żeby dokładniej wszystko zwizualizować. :D

      Dziękuję za komentarz! <3

      Usuń
  12. Jezu! Coraz bardziej się rozkręca. Jak ja lubię zaczynać nowe opowiadania i ogarniać te podchody bohaterów. Ale powiem Ci / wam coś: ja tak bym chciała żeby nastąpił przewrot sytuacji i ostatecznie Teo z Rzepa i spiknal. We wszystkich opowiadaniach z góry jest ustalone kto z kim będzie. No zrób pani psikusa. Czekam na szpilkach

    OdpowiedzUsuń
  13. Miałem bardzo podobną sytuację z pocałunkiem, miejsce na podium w rzeczach do zapomnienia xD Książka zaciekawiła mnie, trochę za mało opisów postaci, ale i tak mi się podoba. Miłego wieczoru życzę.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.