Ślicznie dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. :) Mam nadzieję, że udało mi się Was mocno zarazić "Gówniarzem", bo zdałam sobie sprawę, że zaczyna mi się on rozciągać i tak jak w przypadku "Americany", tak i tutaj trochę pozmieniały się początkowe założenia. Jeszcze długo więc się chyba z "Gówniarzem" nie pożegnamy.
EDIT: Kochani, właśnie zebrałam wszystkie rozdziały Za trzy punkty i umieściłam je w jednym pliku. Dorwiecie go tutaj. Nie jest to zbyt dopracowany ebook, bo szczerze mówiąc tylko skopiowałam treść, sformatowałam, aby dało się czytać i wrzuciłam na beezara. Ale jest darmowy, więc jeżeli ktoś chciałby mieć ten tekst w jednym miejscu, można pobrać. :)
EDIT: Kochani, właśnie zebrałam wszystkie rozdziały Za trzy punkty i umieściłam je w jednym pliku. Dorwiecie go tutaj. Nie jest to zbyt dopracowany ebook, bo szczerze mówiąc tylko skopiowałam treść, sformatowałam, aby dało się czytać i wrzuciłam na beezara. Ale jest darmowy, więc jeżeli ktoś chciałby mieć ten tekst w jednym miejscu, można pobrać. :)
Rozdział sprawdzała Ekucbbw.
Szeryf Maciej zawsze na posterunku
Błażej odkąd
pamiętał, nigdy nie miał niczego na własność, mimo że był
jedynakiem. Kiedyś słyszał, że jedynacy mają lepiej, zawsze
stoją w centrum uwagi rodziców i są bezustannie rozpieszczani.
Musiał być więc w tej kwestii jakimś wyjątkiem, bo odkąd
pamiętał, nigdy nikt nie traktował go w sposób szczególny. I,
żeby nie było, nigdy też takiego taktowania mu nie brakowało. Już
w podstawówce potrafił wywalczyć sobie miejsce przywódcy, przez
co uchodził za największego szkolnego chuligana. Telefony do
rodziców stały się normalnością już w trzeciej klasie, a w
czwartej zagrożono mu nawet wydaleniem. Szybko jednak zorientował
się, że jest na wygranej pozycji, bo wyrzucanie uczniów ze szkół
rejonowych nie było niczym prostym. Musiałby zrobić coś naprawdę
bardzo złego, żeby do tego doszło. Odnalazł więc granicę i
nigdy jej nie przekraczał, co oczywiście nie przeszkadzało mu w
dalszym zastraszaniu młodszych uczniów. Telefony do ojca nasilały
się, nauczycielki chodziły sfrustrowane, jedynek i uwag w dzienniku
przybywało, ale reakcji ze strony państwa Pacuły nikt się nie
doczekał.
Błażej nie był
ukochanym synkiem, chociaż, jak już zostało wspomniane, był
jedynym dzieckiem w domu. Nikt nigdy nie przejmował się, co Błażej
robi po lekcjach (albo i w trakcie lekcji), od czasu do czasu tylko
ojciec coś skomentował, ale na tym kończyły się rodzicielskie
reprymendy. Żył sobie tak obok taty, ale nigdy z tatą. Mijali się
w mieszkaniu, nie raz nie zamieniając ze sobą chociażby słowa.
Zawsze wiedział, że
był dla ojca ciężarem. Jego życie byłoby lepsze, gdyby Błażej
nigdy się nie urodził. Może wtedy mama by nie uciekła i nie
zostawiła go tym samym z ogromnym problemem, jakim było wychowanie
dziecka, czemu zresztą nie podołał. No i chyba nawet nie chciał
podołać, bo kilkuletni Błażej obchodził go tyle samo co kot
Leon, który się do nich przybłąkał. Wystarczyło tylko wrzucić
mu trochę karmy do miski, nalać wody i zostawić uchylone okno,
żeby w każdej chwili mógł sobie wyjść, jeżeli tego chciał. A
gdy nie wracał kilka dni pod rząd, nikt się tym nie przejmował,
no bo przecież to tylko kot – niech pałęta się tam, gdzie chce.
Błażej momentami czuł się dokładnie jak ten chadzający swoimi
ścieżkami Leon, także mógł wyjść z domu w dowolnym momencie,
nie wspominając o tym nikomu i nie czekając na czyjekolwiek
przyzwolenie. Dokładnie pamiętał, że kiedyś postanowił nie
wrócić na noc. Chciał, żeby w końcu ktoś go dostrzegł, żeby
ojciec zaczął się martwić i żeby wreszcie pokazał kilkuletniemu
wówczas Błażejowi, że naprawdę coś dla niego znaczył. Zaszył
się u swojego przyjaciela i całą noc przegrali w gry na Nintendo,
a do domu wrócił jakoś popołudniu, całkowicie ignorując swój
obowiązek pójścia do szkoły.
Czy ojciec się
zainteresował? Czy chociaż odrobinę przeraziła go nieobecność
swojego jedynego dziecka w domu?
– Znowu nie byłeś
w szkole. Ta stara kurwa ciągle wydzwania i, jak Boga kocham, jeżeli
jeszcze raz to zrobi, pożałujesz, szczylu – zawarczał tylko,
grożąc mu palcem przed nosem. Ani słowem nie wspomniał o minionej
nocy, możliwe że nawet nie zauważył braku dziesięcioletniego
Błażeja w łóżku, czyli w miejscu, w którym nocami powinno
znajdować się każde dziecko.
Ojciec go
nienawidził. Błażej doskonale wiedział, że obwiniał go za
odejście matki. Nic więc dziwnego, że po pewnym czasie sam Błażej
zaczął czuć się winny. I chociaż nigdy tego nie pokazywał,
uchodził w szkole za naprawdę trudny przypadek, wzbudzał szacunek
i strach wśród rówieśników, to obok ogromnego poczucia winy
zrodziła się też nienawiść do samego siebie. Przez cały czas
miał gdzieś tam z tyłu głowy, że nikt go na tym świecie nie
chciał, nikomu na nim nie zależało i że tak naprawdę był sam.
Zaczął się więc otaczać ludźmi, a wraz z wiekiem, gdy wkręcił
się do pewnej grupy i zaczął zarabiać na nie do końca legalnych
rzeczach, samotność rekompensował sobie również przedmiotami.
Oczywiście Błażej
nigdy tego w ten sposób nie tłumaczył, nie lubił postrzegać
siebie jako jednostkę słabą. Zawsze musiał stać na piedestale;
ludzie liczyli się z jego zdaniem i nie mieli innego wyboru. Kiedy
poznał Filipa, przez moment miał poczucie kompletności. No bo
przecież nie dość, że hajs za zielsko się zgadzał, to jeszcze
zawsze w łóżku czekała na niego całkiem przyjemna, chętna dupa.
Wilku z początku wpatrzony był w niego jak w obrazek, co rzecz
jasna nie umknęło uwadze Błażeja i dodatkowo mile łechtało jego
ego. Imponował temu, wtedy zaledwie piętnastoletniemu dzieciakowi,
co zresztą nikogo nie powinno dziwić – wiek nastoletni ma to do
siebie, że poszukuje się wzorców. Nawet Błażej jako nastolatek
także miał swój wzór, któremu było na imię Adrian. To on
wkręcił Błażeja w sprawy nie do końca zgodne z prawem, pokazując
mu całkowicie inne życie. Nie raz szli razem na mecze, żeby po
nich wylądować w melinie Adriana, ćpając, pijąc i ruchając się
przez pół nocy. Ale, rzecz jasna, cwelostwo należało tępić,
więc i Adrian je oficjalnie tępił. Drugiego takiego homofoba to ze
świecą po całym mieście szukać. Niestety, w pewnym momencie
upomniała się o niego policja. Natrafiono na ponad pięć
kilogramów amfy w jego mieszkaniu, Adrian znalazł się więc na
przegranej pozycji, a za nim poleciało jeszcze kilku kumpli.
Ostatnio jednak
zauważył, że coś się zaczyna zmieniać. Filip odsunął się od
niego, próbował ograniczyć ich kontakty do minimum; kręcił,
kłamał i odwracał kota ogonem, co ani trochę nie podobało się
Błażejowi. Właściwie to przez ostatni czas ciągle chodził
sfrustrowany, irytowało go dosłownie wszystko, więc nie mógł
skupić się na tym, co najważniejsze – na biznesie (o ile tak
można nazwać profesję Błażeja). Filip miał w sobie coś
przyciągającego, na co również złapał się Błażej. Nie raz
widział, jak inni reagują na Wilczyńskiego, który, może i
całkiem ładny, zdecydowanie powinien odrzucać swoim wyszczekanym
pyskiem. Ale działo się zupełnie odwrotnie, w szczególności
zauważał to w klubie, do którego zresztą niezbyt często
uczęszczał. Panicznie się bał, że ktoś może ich zobaczyć,
niełatwo więc było Filipowi namówić Błażeja do zawitania w
Heaven. No ale czasem się zdarzało, a wtedy stawał się światkiem
dziwnego zjawiska przyciągania ludzi przez Filipa. Rzecz jasna
zawsze reagował na to zazdrością, bo przecież Wilczyński był
jego, ale fakt to fakt – Filip miał osobisty magnetyzm. Błażej
kiedyś przeczytał artykuł o ludziach, którzy nawet za bardzo nie
musieli się starać, żeby wzbudzać zainteresowanie u innych. W
tamtym tekście to zjawisko określono jako „osobisty magnetyzm”
i jakoś wryło się ono w podświadomość Błażeja, mimo że sam
Błażej raczej nie operował zbyt górnolotnym słownictwem. Nie
lubił także czytać (przez całe swoje życie przeczytał tylko
jedną książkę i były to „Kamienie na szaniec”), a za
rozrywkę wyższej półki uznawał serial „Kapitan Bomba”. Jedno
trzeba było mu jednak przyznać – może i nie był zbyt
inteligentnym człowiekiem, jednak smykałkę do interesów miał i
Filip na nią poleciał. Oprócz tego był też wcale niebrzydki.
Nigdy nie pięknił się przed lusterkiem, a całą głowę golił
maszynką ustawioną na dwa minimetry, bo, ma się rozumieć, był w
końcu facetem. A faceci nie zapuszczają włosów i nie stękają
nad swoją fryzurą. Był jednak całkiem przystojny, choć może z
twarzy nieco przytępy, jak uważał Filip, ale nigdy mu tego nie
powiedział. Błażej czuł się jednak bardzo samczo, a mając pod
sobą takiego raczej drobnego i raczej niezbyt męskiego Filipa, jego
poczucie bycia prawdziwym facetem tylko dodatkowo się umacniało.
Rzecz jasna, kiedy
wprowadził Wilczyńskiego w swoje towarzystwo, spotkało się to z
kilkoma (żeby tylko kilkoma) żarcikami na temat wyglądu dzieciaka.
Szybko jednak Filip pokazał, na co go stać, bo zdecydowanie
potrafił rozepchać się łokciami i wywalczyć swoje miejsce. Był
szalenie sprytny, co Błażejowi imponowało, no i miał w sobie
wiele gówniarskiej, naiwnej odwagi.
Lata mijały, a Filip
u jego boku stał się czymś naturalnym. Zawsze go tam miał, nic
więc dziwnego, że stracił swoją czujność. Wilczyński był taką
samą oczywistością, jak jego ukochany, wiekowy golf dwójka.
Uwielbiał ten samochód i pomimo możliwości zakupienia czegoś
lepszego – a przede wszystkim sprawniejszego – dalej jeździł
zielonym nieszczęściem. Kiedy więc zaczął wyczuwać, że jego
własność powoli wymyka mu się z rąk, wpadł w panikę. Za
wszelką cenę musiał tę własność przy sobie zatrzymać,
obojętnie jak by tego nie zrobił. Swojego golfa co chwilę oddawał
w ręce mechaników, żeby ci trochę jeszcze przedłużyli jego
żywotność, ale Filipa, w przeciwieństwie do samochodu, nie miał
zamiaru nikomu oddawać. Trzymał więc go tak mocno, jak tylko mógł,
a kiedy patrzył w jego buńczucznie zmrużone, ciemne oczy,
wiedział, że nie może mu pozwolić uciec. Filip był zbyt cenny;
wciąż chciał widzieć bijący od niego podziw i uznanie skierowane
w swoją stronę. Chciał być dla niego najważniejszy, chciał,
żeby – [i]kurwa mać – Filip naprawdę się nim interesował,
żeby w końcu stać się kimś, a nie być tylko niechcianym
dzieckiem, niewartym więcej uwagi od kota Leona.
Gdy zobaczył Filipa
wysiadającego z nowiutkiego, cholernie drogiego mercedesa, poczuł
się tak, jakby coś w nim eksplodowało. W pierwszej chwili miał
ochotę podbiec do auta i wyciągnąć z niego kierowcę. Już prawie
by to zrobił, tyle tylko, że samochód odjechał, a Filip spokojnym
krokiem ruszył do klatki schodowej. Błażej obserwował go jeszcze
przez chwilę, czując wzbierającą w sobie złość. Wilku przez
cały ten czas robił z niego idiotę. Miał jakiegoś alfonsa na
boku i obrabiał mu pałę! Nagle wszystko stało się jasne –
niechęć Wilczyńskiego do kolejnych spotkań z Błażejem, jego
oschłość, niezadowolenie i drażliwość. Filip po prostu znalazł
sobie nowego sponsora, a jego odstawił na półkę awaryjną.
Gdy ruszył w stronę
kamienicy, myślał, że zaraz rozerwie gówniarza na strzępy. Miał
ochotę rozkwasić mu nos, a później lać go do nieprzytomności.
Jeszcze jakaś trzeźwiejsza myśl podpowiedziała mu, żeby się
uspokoił. Wilku może przecież tego spotkania nie przeżyć, a mimo
wszystko Błażej nie chciał go zabijać. Doskonale zdawał sobie
sprawę z ich dysproporcji siłowych, Filip po prostu nie miał z nim
najmniejszych szans.
Wszedł za nim do
klatki, nie przejmując się głośnym trzaśnięciem drzwi. Wilku
stał kilka metrów dalej, garbiąc się nieco, przez co wyglądał
jeszcze bardziej mizernie niż zazwyczaj. Szukał odpowiedniego
klucza, marszcząc swoje grube brwi w wyrazie głębokiego
zastanowienia. Z pewnością o czymś myślał i Błażej był
przekonany, że głowę zaprzątał mu tamten nadziany koleś z
mercedesa. Zawrzało w nim po raz drugi, zawsze w takich chwilach
silnego zdenerwowania miał wrażenie, jakby ktoś odłączył go od
ciała. Ono po prostu działało samo, wykonywało ruchy i nie mógł
w żaden sposób im zapobiec. Wpadał w dziwny trans, miał wrażenie,
jakby nagle stawał obok i wcielał się w biernego widza, który w
żaden sposób nie mógł wpłynąć na bieg wydarzeń. Czuł, jak
paląca fala furii zalewa go, poczynając od klatki piersiowej, a
następnie rozprzestrzenia się dalej, parząc jego trzewia od
wewnątrz. Złapał Filipa za ramię, odwrócił go jednym, szybkim
ruchem, żeby zaraz pchnąć na ścianę.
– Z kim, kurwa,
przyjechałeś?! – usłyszał swój głos jakby zza ściany. Przez
moment miał nawet wrażenie, że nie należy do niego.
Filip popatrzył na
Pacułę zdezorientowany i w pierwszej chwili przestraszony. Możliwe,
że gdyby ten stan utrzymał się dłużej, Błażej w końcu by się
opamiętał. Wilku był dla niego szczególną słabością, nawet
jeśli oficjalnie nie miał żadnych.
Strach ustąpił
miejsca irytacji. Błażej przecież nie mógł wiedzieć, że ten
wyraz twarzy nie miał w sobie nic ze szczerości, a był jedynie
wyuczonym odruchem Filipa, który za nic nie chciał wyjść na
tchórza, chociażby właśnie miał stać oko w oko z czekającym go
kalectwem.
– Śledzisz mnie? –
zapytał, zadzierając brodę w charakterystyczny dla siebie sposób.
Maciej nazwałby to ratlerkowaniem, ale Błażejowi mimo wszystko
zawsze podobał się wojowniczy duch Filipa. Rzecz jasna podobał mu
się on tylko wtedy, kiedy sam nie miał ochoty oklepać
Wilczyńskiemu mordy. W chwilach takich jak ta, Filip jedynie dolewał
oliwy do ognia.
– Kto to był? –
powtórzył, szarpiąc nim jak szmacianą lalką. W tamtej chwili
naprawdę chciał mu zrobić krzywdę.
– Nikt. Zostaw mnie
i spierdalaj! – odkrzyknął Filip, gdy nagle Błażej złapał
jego ramię w silnym uścisku.
– Myślisz, że
zrobisz mnie w chuja? – wysyczał, aż opluwając nieco twarz
Wilczyńskiego. Serce w piersi Filipa łomotało jak szalone, a on
naprawdę miał wrażenie, że jeszcze chwila i pożegna się z tym
światem. Błażej wyglądał, jakby wpadł w jakiś amok, był cały
czerwony na twarzy, nawet białka oczu zdawały się mu zajść
czerwienią.
– Ciszej tam! –
usłyszeli skrzekliwy głos starszej sąsiadki z góry. Po chwili zza
balustrady na piętrze wychyliła się głowa kobiety z wałkami
wkręconymi we włosy. – Bo po policję zadzwonię, chuligany
jedne! – Filip popatrzył na znienawidzoną Głowacką, która
zawsze dawała mu się we znaki, jak swoje jedyne koło ratunkowe.
Niech dzwoni po policję. Teraz, zaraz, póki Błażej jeszcze nie
zdążył go zabić! Nic jednak nie powiedział, możliwe że to
przez zaciśnięte ze strachu gardło, a może przez dumę, która
nie pozwalała mu na tak godne pożałowania zachowanie. W końcu
podparcie się policją w kręgach Pacuły i Wilczyńskiego uchodziło
za coś naprawdę kompromitującego.
– Otwieraj drzwi –
zawarczał Błażej, znów szarpiąc jego ramieniem. Już wiedział,
że z pewnością nie obejdzie się bez siniaków.
Filip bez słowa, ale
za to z sercem w gardle odwrócił się do drzwi. Naprawdę miał
nadzieję, że nikogo w mieszkaniu teraz nie było, nie chciał
narażać rodzeństwa i doprowadzić do spotkania z kipiącym ze
złości Pacułą. Kiedy wyciągnął przed siebie klucz, sam
zapragnął sobie przyłożyć. Dłonie drżały mu jak w jakimś
napadzie padaczki, co z pewnością nie umknęło uwadze Błażeja.
Ten jednak nic nie zrobił, patrzył tylko, jak Filip cudem wcelował
w zamek, a amok furii, jaki go ogarnął, ani na moment nie odpuścił.
Gdy tylko mogli wejść do mieszkania, znów złapał Filipa i cisnął
nim prawie przez cały przedpokój.
– Kutasa ci się
zachciało? – warknął Błażej, podchodząc do Wilczyńskiego
szybko, nim ten zdążył się zorientować w sytuacji. Złapał go
za szyję, zaciskając na niej mocno rękę. Oczy Filipa rozszerzyły
się w przerażeniu. Przez chwilę szamotał się, próbując złapać
powietrze. – Myślisz, ty mała szmato, że możesz mnie robić w
chuja? – Potrząsnął nim, nic sobie nie robiąc z nieprzyjemnie
czerwieniejącej twarzy Wilczyńskiego. – Że jestem głupi? –
wysyczał ogarnięty amokiem furii. Filip zacharczał coś
niewyraźnie w odpowiedzi, a jego oczy zaszły łzami. Przez moment
naprawdę myślał, że Błażej go udusi. Chwila, kiedy trzymał go
za szyję, ciągnęła się w nieskończoność, a on mógł tylko
usiłować go od siebie odepchnąć. O ile z początku wkładał w to
całą siłę, tak po kilku sekundach miał wrażenie następującej
ociężałości. Jakby jego kończyny stawały się z chwili na
chwilę coraz to cięższe, aż wreszcie niezdatne do wykonania
jakiegokolwiek ruchu. I wtedy Błażej go puścił. Momentalnie
nabrał powietrza, co zresztą ledwo mu się udało, bo wciąż czuł
nieprzyjemne napieranie na gardło. – Ja ci, kurwa, pokażę, co to
kutas, skoro tak ci tego brakuje, ty dziwko.
Nim Filip zdążył
zareagować, Błażej już wpychał go do pokoju, od razu kierując w
stronę łóżka. Nawet jeśli stawiał opór, próbując się wyrwać
i uderzając Pacułę w brzuch, niewiele to dawało. Pacuła w szale
był jak maszyna, w ogóle nie zwracał uwagi na żaden ból.
– Ja ci,
kurwa, pokażę – powtarzał jak mantrę, łapiąc w żelaznym
uścisku Filipa za ręce, które szybko wykręcił mu na plecy. Z
łatwością rzucił ponad pięćdziesięciokilogramowego chłopaka
na łóżko, twarzą do materaca. Ważył niemal dwa razy tyle co
Filip; Wilczyński naprawdę nie miał z nim szans i powoli docierała
do niego beznadziejność sytuacji, w jakiej się znalazł. Gdy
uderzył boleśnie nosem o łóżko, zdał sobie sprawę, dokąd to
wszystko idzie. Znów się szarpnął, jak złapane w potrzask
zwierzę, które jeszcze miało nadzieję na ucieczkę. Mógł tylko
żałośnie wierzgać, resztkami samokontroli powstrzymując
upokarzający ryk, który niemal uwiązł mu w gardle, kiedy Błażej
zabrał się za ściąganie z niego spodni. Miał wrażenie, że jest
w jakimś koszmarze. Zawsze w takich snach w pewnym momencie upadało
się i nie wiadomo dlaczego, nagle nie można było wykonać
jakiegokolwiek ruchu. Wydawało mu się, że teraz dokładnie to samo
działo się z nim, a nie, że ograniczały go silne ręce Pacuły.
– Zobaczysz, co to
prawdziwy kutas, zobaczysz – sapał Błażej, bo mimo wszystko nie
tak łatwo było rozpinać sobie rozporek i przytrzymywać
rzucającego się we wszystkie strony Filipa jednocześnie.
– Zostaw mnie! –
załkał w końcu, kiedy z coraz większym przerażeniem zdawał
sobie sprawę z zamiarów Błażeja. – Zostaw mnie, kurwa!
Nie wytrzymał i
rozpłakał się jak dziecko, cały aż drżąc z przerażenia. Bo
może i w tych sprawach nie był prawiczkiem, ale wizja zostania
wziętym siłą napawała go tak przeszywającym strachem, że aż
nie potrafił zapanować nad swoimi reakcjami. Jeszcze nikt nigdy nie
upokorzył go w ten sposób. Nikt nigdy nie ściągnął z niego siłą
spodni i nikt nigdy nie próbował zgwałcić.
Błażej w tamtym
momencie w ogóle nie myślał. Chciał tylko dać Filipowi nauczkę,
chciał mu pokazać, kto tu jest silniejszy i kogo należy się bać,
kiedy jednak usłyszał ściśnięty od szlochu głos Wilczyńskiego,
odniósł wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. Niemal
zadzwoniło mu w uszach i na kilka chwil zamarł, wpatrując się w
drżącego ze strachu Filipa. Nagle zdał sobie sprawę, że nigdy go
takiego nie widział – zresztą, nic dziwnego, nigdy go przecież
nie próbował zgwałcić.
Chociaż naprawdę
chciał, aby Filip cierpiał, nie potrafił pociągnąć tego dalej.
Przeklął pod nosem, odsuwając się od niego i jeszcze oglądając
się na Wilczyńskiego żałośnie podciągającego spodnie. Dzieciak
unikał jego spojrzenia, szybko tylko zakrył tyłek, ocierając ze
złością policzki. Błażej doskonale wiedział, że Filip
nienawidził pokazywać swoich słabości... a on teraz po raz
pierwszy widział jego łzy.
Wyszedł z pokoju,
już nawet nie oglądając się na Wilczyńskiego. Po drodze kopnął
jeszcze leżący na podłodze samochodzik i zrzucił ze stolika
wazon. Ten poleciał niemal na drugą stronę pomieszczenia,
roztrzaskując się z hukiem.
Błażej doskonale
wiedział, że nie mógł dokończyć tego, co zaczął. Nawet nie
chciał dokańczać. Obicie Filipowi mordy trochę jednak różniło
się od gwałtu i nawet on tę różnicę potrafił dostrzec. Na
odchodnym trzasnął jeszcze drzwiami, co Wilczyński przyjął z
ulgą. Jakby ktoś właśnie wypuścił z niego powietrze, opadł z
powrotem na łóżko, próbując ułożyć sobie w głowie to, co się
właśnie stało.
Nawet nie wiedział
kiedy, a znów się rozpłakał, nie potrafiąc nawet tego
powstrzymać. I sam już właściwie nie miał pojęcia, przejawem
czego był ten płacz. Czy stresu, jaki zdążył się w nim
skumulować od wczoraj, czy może strachu, szoku albo swojej
bezradności? Jedyne, czego był pewny, to że nigdy tyle nie ryczał,
co przez ostatnie dni.
Naprawdę był
beznadziejny.
***
Długo zastanawiał
się, jakie stanowisko powinien obrać w kwestii rozwodu siostry.
Stanąć z boku i wszystko zignorować, co zresztą byłoby
najrozsądniejsze, bo przecież w żaden sposób go ta sprawa nie
dotyczyła, czy może pokierować się resztkami swojego sumienia i
jakoś zainterweniować? Przez tego typu myśli dzisiejszy
poniedziałek mógłby zaliczyć do jednych z gorszych dni w pracy.
Na niczym nie potrafił się skupić, był roztargniony, nerwowy i
całkowicie zdekoncentrowany. Już na wejściu zaliczył pierwszą
wpadkę, kiedy to zamiast karty pracownika, podał Monice swoją
kartę bankową. Chciał jak najszybciej przemknąć obok
zainteresowanej nim recepcjonistki, ale, niestety, dał jej powód do
rzucenia kilkoma żarcikami, na które musiał odpowiedzieć czymś
bardziej wylewnym niż spławiający uśmiech. Żeby tego było mało
– przydzielono mu nowych stażystów, niezbyt rozgarniętych
młokosów, z których jedna dziewczyna wciąż wodziła za nim
maślanym wzrokiem.
– Może tak
posegregowałabyś te papiery, zamiast cały czas mi się przyglądać?
– zganił ją, ale jak to miał w swoim zwyczaju, zaraz uśmiechnął
się lekko, na co dziewczę spłonęło rumieńcem. Nic dziwnego, że
właśnie przez takie uśmiechy, które zresztą przychodziły mu
całkiem naturalnie, Monika z recepcji wciąż żywiła nadzieje na
gorący romans.
Budynek swojej firmy
opuścił równo z godziną zakończenia pracy. Dawno już tak się
nigdzie nie spieszył, a chciał mieć tę sprawę za sobą. Musi w
jakiś sposób uciszyć swoje myśli, bo dzisiaj naprawdę przeszedł
samego siebie z całym tym swoim rozkojarzeniem. Pojedzie, pogada i
wróci, żadna filozofia.
Gdy wsiadł do
samochodu, zaraz wyciągnął telefon. Jak dobrze, że mama nie była
mściwą osobą i że wciąż żywiła jakieś nadzieje na powrót
Łukasza do Darii, bo zostawiła numer swojego zięcia w komórce. Z
tego wszystkiego zapomniał wczoraj porządnie Filipowi wytknąć
gówniarskie usuwanie kontaktów, ale całe szczęście nie zapomniał
dokopać się do spisu numerów w telefonie mamy. Nacisnął więc
zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha, wsłuchując się
w przerywany dźwięk nawiązywanego połączenia. Nie musiał długo
czekać na odpowiedź, nadeszła już po kilku sekundach.
– Maciej? –
rozbrzmiał zaskoczony głos Łukasza.
– Tak, to ja –
odparł, zaczynając nerwowo dudnić palcami w kierownicę. Nie
wiedział czemu, ale poczuł, jak pierwsze igiełki stresu wbijają
mu się w klatkę piersiową, utrudniając równomierny oddech. –
Podaj mi swój adres. Muszę z tobą pogadać.
***
Zatrzymał samochód
pod jednym z nowszych bloków. Wpatrzył się w niego, jakby jeszcze
zastanawiając się, czy naprawdę chce tam iść i na dobre odkopać
coś, co jeszcze niedawno próbował przysypać cienką warstwą
zdystansowania. Z drugiej strony powiedział już „a”, więc
wypada powiedzieć też „be”, bo niestety wiedział, że nawet
jeżeli teraz się wycofa, nigdy nie uda mu się skutecznie wyrzucić
Łukasza ze swojej głowy.
Wyłączył silnik i
odpiął pas, żeby zaraz, wciąż niezbyt przekonany do swojej nowej
roli poczciwego samarytanina, wysiąść z samochodu. Włączył
alarm i ruszył w kierunku drzwi do klatki. Popatrzył na jarzący
się bladym światłem numerek dwadzieścia cztery tuż nad wejściem.
Pomyślał jeszcze, że nie robi tego ani dla Łukasza, ani dla
Darii, ale dla ogólnej sprawiedliwości. Aż uśmiechnął się pod
nosem z lekkim rozbawieniem, kiedy w głowie rozbrzmiały mu słowa
wypowiedziane przez głos łudząco podobny do głosu Filipa –
[i]szeryf Maciej zawsze na posterunku.
Wybrał odpowiedni
numer na panelu domofonu i poczekał chwilę na odpowiedź.
Rozbrzmiał dźwięk zwalnianego zamka w drzwiach, pchnął je więc,
żeby zaraz bez żadnych trudności dostać się na korytarz. Mijając
windę, ruszył do schodów. Popatrzył na poustawiane przy wejściach
do mieszkań wózki, dziecięce rowerki, rolki i buciki. Istna
wystawa manifestująca rodzicielstwo. Trochę go to nawet rozbawiło,
bo kiedy szedł na drugie piętro, co chwilę mijał takie eksponaty
ustawione na klatce niemal z czcią. Wszystko tutaj krzyczało: „mamy
dzieci i jesteśmy szczęśliwi”, czy też „życie bez dziecka
nie ma sensu” albo nawet „szybko spraw sobie bajtla i dołącz do
nas”. Maciej już wiele nasłuchał się od koleżanek i kolegów w
pracy o dzieciach. Miał zresztą nawet wrażenie, że ludzie
dzieciaci zapominają nagle o wszystkich innych istniejących
tematach i programują swój mózg na pieluszki-kupki-zupki.
Wszędzie, gdzie Maciej się tylko nie obejrzał, i wcale nie
chodziło tu jedynie o tę przeklętą klatkę schodową, dostrzegał
jawny przekaz – dziecko to sens egzystencji człowieka. I
obojętnie, że nie czuje się powołania, obojętnie, że ma się
inny plan na swoje życie: nie masz dziecka, przegrałeś. W tę
pułapkę kilka lat temu dał się złapać Łukasz; teraz może i
kochał swoje potwory, ale czy takie podporządkowywanie do ogółu
naprawdę miało jakikolwiek sens?
Zatrzymał się przed
drzwiami, chyba jedynymi, które nie nosiły żadnych śladów
posiadania w mieszkaniu cudownych pociech. Uśmiechnął się krzywo
pod nosem i zapukał, a na odpowiedź wcale nie musiał zbyt długo
czekać.
– Hej –
powiedział Łukasz jakby niepewnie, badając Macieja swoim ciemnym,
jeszcze niedowierzającym spojrzeniem. Nawet jeśli chwilę temu
Wyszyński do niego zadzwonił, wciąż nie mógł otrząsnąć się
z szoku i pewnego rodzaju dyskomfortu na myśl, że zaraz wpuści
Macieja do swojej wynajmowanej kawalerki.
– Cześć, mogę
wejść? – odpowiedział Maciej z tą swoją niezachwianą
pewnością siebie. Łukasz obserwował go przez chwilę, aż
wreszcie uśmiechnął się i odsunął od drzwi, wpuszczając go do
jałowego przedpokoju. Gdyby nie stojące na podłodze buty, łatwo
byłoby pomyśleć, że mieszkanie stało puste, bez jakichkolwiek
rezydujących tu lokatorów.
– Nie musisz
ściągać – powiedział, kiedy Maciej już miał się pochylić,
aby rozwiązać sznurowadła. – Tu i tak wszędzie są panele,
można szybko ściągnąć odkurzaczem – wyjaśnił, wzruszając
ramionami, na co Maciej kiwnął głową.
– Zresztą, ja
tylko na chwilę – rzucił tym swoim obojętnym tonem, który w
rozmowie z Łukaszem wszedł mu już chyba w nawyk. Niespotykany
zapał w oczach Maleckiego zdawał się przygasnąć. Łukasz
uśmiechnął się jedynie lekko i kiwnął głową, wsuwając ręce
w kieszenie swoich dresowych spodni.
– Chcesz coś do
picia? – zapytał, garbiąc się nieco. Maciej od razu zauważył
pogłębione cienie pod jego oczami, zmizerniałą ziemistą cerę i
kilkudniowy, niechlujny zarost. Przez ostatnie dni Łukasz zdawał
się postarzeć o kilka lat. Coś nieprzyjemnie ścisnęło Macieja w
okolicach klatki piersiowej na ten widok, a kiedy przypomniał sobie,
jaką miał dobrą formę przed ślubem, zapomniał o wszystkich
swoich rozważaniach na temat niemieszania się w niedotyczące go
sprawy. O ile Daria miała mamę, Łukasz naprawdę był sam.
– Nie – odparł
zaraz. – Słyszałem, że Daria chce ci odebrać prawa
rodzicielskie.
– Mówiła ci?
– Nie ona, mama –
wyjaśnił. – To prawda? – Badał wzrokiem zmęczoną twarz
Łukasza. Aż chciało się go odesłać do łóżka, kazać odespać,
a później obiecać mu jeszcze, że otrzyma pomoc w przebrnięciu
przez całą tę sądową maskaradę. Maciej nigdy nie podejrzewałby
siebie o takie myśli, jednak naprawdę był zadowolony, że udało
mu się schować dumę do kieszeni i tu przyjechać. Kiedy patrzył
na zabiedzonego i zdecydowanie chudszego o kilka kilogramów Łukasza,
co z pewnością nie wyglądało zdrowo, utwierdzał się w
przekonaniu, że takie wojenki nie były żywiołem Maleckiego. Skoro
nie wiedział, co robić, aby nie stracić swojego życia, to z
pewnością nie wiedziałby, co robić, aby nie stracić dzieci.
Łukasz kiwnął
smętnie głową, a kiedy gestem ręki wskazał na wejście do salonu
i odwrócił się do Macieja profilem, Wyszyński dopiero teraz
dostrzegł zapadnięte policzki z głębokimi bruzdami pod oczami.
– Rozmawiałem
wczoraj z Darią – powiedział, gdy Maciej przekroczył próg
pokoju dziennego. Widok pustego pomieszczenia z porozstawianymi na
podłodze walizkami oraz tylko jednym meblem, jakim było łóżko,
wcale go nie zaskoczył. I wcale się także nie dziwił, że Łukasz
tak ostatnio zmizerniał. Kto w ogóle dałby radę wytrzymać w
takich polowych warunkach?
– Mhm i co? –
zapytał, siadając na rozłożonej kanapie.
– Nic. – Łukasz
stanął przed nim, wsuwając ręce do kieszeni. – Powiedziała, że
jak będzie ze mną rozmawiać, to tylko w obecności adwokata –
dodał ciszej, na co Maciej zmarszczył brwi, zastanawiając się
chwilę.
– Ona nie odpuści
– mruknął i chociaż dopiero co usiadł, już podnosił się na
równe nogi. – Straszna z niej szuja, w końcu to moja siostra –
stwierdził luźno, a Łukasz uśmiechnął się pod nosem, nie mogąc
nie przyznać mu racji. Pod względem walki o swoje Daria i Maciej
wykazywali się równą zaciekłością. – Mam w pracy masę
rozwodników. Rozwody są ostatnio całkiem modnym tematem – dodał
z rozbawieniem, przewracając przy tym oczami, co weszło mu w nawyk
przez Filipa. Nawet tego jednak nie zarejestrował, zbyt
zaabsorbowany układaniem swojego planu działania. – Podpytam o
dobrych adwokatów specjalizujących się w tych tematach. – A
później pojadę porozmawiać z Darią, dopowiedział w myślach.
Łukasz patrzył na
niego z lekkim niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, jak mógłby na
to zareagować. Jak Maciej chciałby, żeby zareagował? Bał się
zrobić cokolwiek, co Wyszyńskiemu mogłoby się nie spodobać.
Najchętniej przyciągnąłby go do siebie i może nawet pocałował,
ale o ile mógł się tak zachować jeszcze kilka lat temu, to teraz
jednak stali w trochę innych miejscach. Spoglądał więc na tę
jego wciąż młodą i zdającą się w ogóle nie starzeć twarz,
teraz ściągniętą w wyrazie głębokiego zastanowienia, i był mu
naprawdę wdzięczny. Za wszystko, ale głównie za to, że jako
jedyna osoba o nim nie zapomniał. Szkoda tylko, że on, stojąc na
kobiercu ślubnym, próbował wyrzucić Macieja ze swojej głowy.
– Macie już
wyznaczony termin pierwszej rozprawy? – zapytał, na co Łukasz
pokręcił głową.
– Jeszcze nie,
najpierw trzeba złożyć wszystkie papiery. Jak dobrze pójdzie,
ogłoszą to w tym tygodniu.
– To masz jeszcze
sporo czasu. Na razie nie ma prawa zabronić ci spotykania się z
dziećmi. Jesteś ich ojcem. – Wzruszył ramionami, przyjmując
swoją pozycję „wiem wszystko”, którą Łukasz doskonale poznał
w czasach szkolnych. Nie było większego zarozumialca od Macieja;
nawet jeżeli nie miał racji, to za każdym razem upierał się przy
swoim – ot, dla zasady. Na samo wspomnienie dawnych czasów Malecki
uśmiechnął się pod nosem z rozbawianiem. Oby tylko tym razem
naprawdę nie okazało się, że prawda jest inna, a Maciej nie daje
za wygraną, żeby nie przyznać się do błędu.
– Dzięki –
powiedział Łukasz swoim cichym, lakonicznym głosem.
– Dobra, a teraz
idź się ubierz – zarządził, na moment znów będąc tym samym,
pełnym energii dzieciakiem, w którym Łukasz się zakochał. Trudno
byłoby mu teraz dostrzec po Macieju upływ lat.
– Po co?
– Chyba nie
zamierzasz umrzeć z głodu? Pojedziemy coś zjeść, wyglądasz
tragicznie.
***
Maciej popatrzył na
przeciągającego się na panelach psa, żeby zaraz zerknąć na
wyświetlacz swojego telefonu. Żadnych połączeń, wiadomości,
powiadomień. Nic. Podniósł się z ciężkim sapnięciem (niemal
starczym, ale o tym to Maciej wolał nie myśleć) i podszedł do
dużej rozsuwanej szafy. Wyciągnął z niej grafitowy dres do
biegania i przyjrzał mu się z zastanowieniem, dochodząc wreszcie
do wniosku, że musi sobie kupić jakieś nowsze spodnie, po czym
zaczął je zakładać. Pies, zaalarmowany ruchem, uniósł czujnie
łeb i popatrzył na Macieja trochę zaspanymi oczami.
– Wstawaj, tobie
też przyda się trochę ruchu – powiedział do zwierzęcia, kiedy
zakładał sportowy T-shirt, za którego, tak swoją drogą, całkiem
sporo zapłacił i jak się później okazało – niepotrzebnie, bo
nieczęsto go nosił. Na siłownię wybierał zwykłe bawełniane
podkoszulki; Kuba powiedział mu kiedyś, że to najlepszy możliwy
wybór, a że Maciej zbytnio na ruchu i ubraniu do ćwiczeń się nie
znał, zaufał koledze. W końcu Kuba wiedział wszystko; nigdy by mu
tego nie przyznał, ale jeszcze niedawno wiele swoich wyborów
uzależniał od opinii przyjaciela.
Pies leniwie podniósł
swój – już nie taki chudy jak jeszcze kilka tygodni temu –
kuper, ziewnął kilka razy, sapnął, stęknął, otrzepał się, a
Maciej nie mógł opanować rozbawionego parsknięcia śmiechem. Bez
słowa jednak złapał za smycz i kucnął, a zwierzę od razu do
niego podeszło.
– Jesteś
największym paralitykiem, jakiego świat widział – powiedział
wesoło, przypinając skórzaną smycz do obroży. Cała ta uprząż
nieźle nadszarpnęła jego budżet (o ile przy zarobkach i
oszczędnościach Macieja kilka stów w tę czy tamtą robiło jakąś
różnicę). Jeżeli ktoś kiedyś mu powie, że psie akcesoria są
całkiem znośne cenowo, to osobiście mu przyłoży. Karmy,
szampony, a nawet głupie miski i legowiska to całkiem niezły
biznes dla producentów. Oczywiście mógłby rzucić Psu jakiś koc,
a później nie bardzo martwić się o jego komfort, co zresztą
zrobił na samym początku, jednak w końcu stwierdził, że nawet
taki darmozjad zasługuje na wygodne łóżko. No to kupił mu to
łóżko... Pięćset złotych diabli wzięli, cholera jasna. Co
jednak ważniejsze – Pies chyba nie bardzo przejął się tym
drogim zakupem. Dumny właściciel Maciej ułożył legowisko w
przedpokoju, bo jakieś takie ładne było, szare z granatowymi
akcentami, no to można się pochwalić już na wejściu. Pies
postanowił jednak wzgardzić kosztownym prezentem, stwierdzając, że
tak w sumie to podłoga jest lepsza. Raz Maciej dotargał nawet tę
przeklętą drogą poduchę do swojego pokoju, myśląc, że może
wtedy Pies się do niej przekona. Szwedzkie panele chyba lepiej
układały się pod psim tyłkiem niż jakieś tam byle legowisko,
które od momentu zakupu leżało puste w kącie Maciejowego
mieszkania... Zamiast kundla mógł sobie sprawić rybki, cholera
jasna.
Wieczór był
naprawdę przyjemny. Wiał lekki, ciepły wiatr, a szare niebo powoli
zastępowała czerń nocy. W powietrzu unosił się charakterystyczny
zapach powoli przekwitającego lata i wszystko byłoby właściwie
jak najbardziej idealne, gdyby nie robactwo. Maciej oczywiście nigdy
się do tego nie przyznawał, tak samo jak nie przyznawał się do
śledzenia nowinek kosmetyki pielęgnacyjnej, ale zawsze brzydziły
go owady. Nie mówił tego na głos z jasnych powodów – jaki facet
krzywił się na widok pająka? Na pewno nie ten, którego ogół
uznawał za wzór męskości. Podobnie rzecz się miała z kremami,
prócz pianki do golenia i wody kolońskiej prawdziwy mężczyzna nie
używał przecież żadnych innych kosmetyków. Zabawne, bo Maciej
nigdy nie czuł się przez to mniej męski, inna sprawa, że raczej
nikomu nie chwalił się swoim pociągiem do preparatów
poprawiających jędrność skóry.
Gdy więc kilka razy
jakaś większa ćma prawie wleciała mu do buzi, miał dość.
Bieganie w parku oświetlonym całą masą latarni nie było dobrym
pomysłem. Zresztą, pies już też wyglądał na wielce zmęczonego,
a z pewnością nie przebiegli nawet pięciu kilometrów. Pomyśleć,
że Maciej kiedyś ot tak ustawiał sobie poprzeczkę na dziesięć i
jeszcze z łatwością ją przebijał. Nie te czasy, nie ta kondycja.
Okropnie się zapuścił.
Powrót do mieszkania
okazał się jednak dość... pusty. Bezosobowy. Wrócił z dyszącym
psem u nogi, nalał mu świeżej wody do miski, a później sam
uzupełnił swoje płyny. Wziął prysznic, zadbał o twarz, poszedł
do łóżka, położył się i obejrzał film. Jak robot. Nie było w
dzisiejszym wieczorze niczego, co chociaż trochę wyróżniłoby go
na tle wszystkich innych wieczorów, jakie tu spędził. Popatrzył w
dół na śpiącego Psa, który może i faktycznie trochę ożywiał
to jego nudne mieszkanie, ale mimo wszystko był tylko zwierzęciem.
Zwierzęciem, które naprawdę bardzo polubił i które z łatwością
wpasowało się w rytm Maciejowego życia. Przez ostatnie dni
zobaczył jednak, że da się tutaj wpleść jeszcze jedno ogniwo.
Na samą myśl aż
skrzywił się z irytacją, odrzucił laptopa na bok i poszedł do
salonu po butelkę jakiegoś dobrego whisky. Chyba był zbyt trzeźwy,
żeby pozwolić sobie na takie rozmyślania. Całe szczęście
alkohol okazał się bardzo dobrym pomysłem. Pół godziny później
spał już jak dziecko, niezagrożony żadnymi życiowymi
kontemplacjami.
Niestety, o ile dał
radę przetrwać ten wieczór, kolejny dzień nie zapowiadał się
różowo. W pracy całe szczęście sobie radził, co prawda dręczył
go ten milczący telefon, ale przez nawał obowiązków mógł od
wszystkiego się odciąć. Problem jednak powrócił po godzinie
szesnastej, już po opuszczeniu budynku firmy.
Jak zawsze wsiadł w
samochód. Jak zawsze zahaczył o restaurację (tym razem wybrał
zdrowe wegańskie jedzenie – trzeba przecież w końcu zabrać się
za ten brzuch), kupił obiad, wrócił do domu. Tam, całe szczęście,
czekała go jedyna modyfikacja, której nie posiadał jeszcze dwa
miesiące temu – spacer z psem. Wyszedł więc z nim na szybkie
siku, żeby po powrocie do mieszkania zabrać się za, już wystygły,
obiad. Zaczął pochłaniać jedzenie niemal automatycznie przy
dźwiękach programu informacyjnego, na którym nawet nie potrafił
skupić uwagi. Słowa prowadzącego omijały go, tworzyły
niezrozumiałe tło, a on, jak ktoś obłąkany, wpatrywał się tępo
w jakiś punkt na ścianie. Tylko od czasu do czasu odrywał od niej
spojrzenie, żeby zerknąć na telefon.
Nic. Wciąż cisza.
Zero odpowiedzi, a wysłał już przecież ze trzy wiadomości!
Może wysłać
kolejną?
W życiu, nie ma
mowy.
Zaczął szybko
przeżuwać kotleta z ciecierzycy, prawie w ogóle nie skupiając się
na doznaniach smakowych. Prezenter w telewizji zaczął snuć
rozważania o słuszności członkostwa Polski w Unii Europejskiej,
co gość programu skutecznie negował, a Maciej za to w ogóle nie
poczuł się tym tematem zainteresowany. Ważniejszy był wciąż
uporczywie milczący I-phone. Już nawet jego ulubiony sos orzechowy,
w którym maczał kotleta, nie robił na nim wrażenia.
W końcu się
zirytował. Odłożył styropianowe pudełko z niedojedzonym obiadem
na bok, wstał z kanapy, wyłączył telewizor i śledzony przez
czujne psie spojrzenie, przeszedł do przedpokoju. Tam złapał za
kluczyki oraz założył buty, żeby wybiec z mieszkania bez
zawiązania sznurówek.
Nie będzie żadnej
czwartej wiadomości. Po prostu pojedzie i zobaczy się z tym
gówniarzem.
Och mówiłam że będzie błażejada, cóz przynajmniej miał trudne dzieciństwo na wytłumaczenie i trochę mi go żal. Nie wszyscy mamy równy start. Trzymam kciuki z Wilka żeby się pozbierał:-)
OdpowiedzUsuńSuper, czekam na wiecej ;))
OdpowiedzUsuńCo to się porobiło - też mi żal Błażeja :)
OdpowiedzUsuńTak, trochę rzuciłaś zrozumienia na zachowanie Błażeja, rzeczywiście szkoda mi się go zrobiło, dobrze jednak że się opanował i nie zrobił krzywdy (większej) Filipowi. Tylko co będzie dalej, czy na tym się zakończą ich relacje? W sumie to mogłyby, ale nie do końca wierzę że tak będzie :)
OdpowiedzUsuńMaciej - szeryf - pasuje mu to :) Coraz porządniejszy się robi- jestem pod wrażeniem 😉
Dziękuję bardzo i dużo weny życzę 😀
Ah, doczytane do końca <3 Trochę mi szkoda Filipa, ale z drugiej strony Błażej mógł dokończyć (albo zacząć, zależy jak się na to spojrzy). Później młody musiałby się leczyć z traumy... No ale nic, póki co nie pozostaje nic innego, jak czekać na nowe rozdziały a w międzyczasie kontemplować pod prysznicem co takiego może się wydarzyć w życiu naszych bohaterów. #problemypierwszegoświata
OdpowiedzUsuńKończyć w takim momencie,bul :C Nie no, rozdział fajny. Podoba mi się, że wplatasz uczucia reszty bohaterów z ich perspektywy. Nie mogę się doczekać 18!
OdpowiedzUsuńDobrze, że tego gwałtu nie było. Nie tylko dla Filipa, ale też dla opowiadania. Autorzy BL i yaoi za lekko do tego podchodzą zazwyczaj. Typu "zdarzyło się i trudno. Będę go nienawidzić" lub w ekstremalnej (ekstremalnie głupiej) wersji - "zakocham się w nim". A w realu jest tragedia, lekarze, często chirurdzy i psycholog. Całe życie spieprzone.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Błażej się opamiętał. Ja go tam nie żałuję. Może miał okropne dzieciństwo, ale nie można wszystkiego tym tłumaczyć. Miał też rozum, choć malutki i wolną wolę. Reszta jego życia, to jego wybory.
A Maciej... no po prostu słodki :D Jak to pies odmienia człowieka.
+1
Usuń"Zakochiwanie się" w oprawcy to wyjątkowo paskudny wątek. Występuje czasami w postaci "och, nic się nie stało, tak naprawdę to chciał(a) tego!". Brrr. Ew. słuszna kara za jakieś "przewinienia".
Hej, nikt w opowiadaniu nie miał być zgwałcony. ;) Sama uważam to za wyjątkowo obrzydliwe i myślę, że nie potrafiłabym opisać traumy bohatera. Zresztą, Błażej to może i naprawdę porywczy facet, ale trzeba być paskudną osobą, żeby zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi. Nawet Błażej ma swoje granice. "Gówniarz" i tak jest już dość "yaoistycznym" tekstem, biorąc pod uwagę różnice wieku postaci. Żadnych więcej standardowych chwytów nie dołożę, a od gwałtu z miłości trzymam się jak najdalej.
UsuńUwielbiam twoje opowiadanie;) mega przyjemnie się czyta a i lubię różnice wieku u bohaterów. Jedynie co mi się nie podoba to jest to że tylko raz w tygodniu dodajesz ^^ pozdrawiam serdecznie❤❤❤
OdpowiedzUsuńWzmianka o ZTP, Gówniarz oraz inne Twoje opowiadania i komentarz MoNoMu skłoniły mnie do napisania kilku zdań ogólnych. Zgadzam się całkowicie z MoNoMu i do krytyki niektórych autorów BL i yaoi dorzucę swoje obserwacje.
OdpowiedzUsuńGej (pedał potocznie) to zwykły najczęściej facet, nie wyróżniający się z tłumu innych facetów (bywają wyjątki, jak we wszystkim):
1. Strzyże się i czesze jak inni, nie nosi kitek, kucyków, nie zaplata warkoczyków, to raczej domena dziewczynek, nawet nie kobiet.
2. Generalnie ubiera się również „normalnie”, nie nosi bluzek tylko koszule (tak Dream to przytyk do Ciebie, w jednym z Twoich tekstów znalazłem coś takiego). Podobno wyróżnia nas to, że ubieramy się bardziej starannie i trendy. Ekstrawagancja w ubiorze chyba nie odbiega od średniej w całej ludzkiej populacji.
3. Może i jesteśmy bardziej empatyczni, co nie znaczy, że beczymy na każdym kroku. Nad sobą też się nie rozczulamy zbytnio, chociaż ciężko być pedałem (lub gejem, jeżeli kogoś razi słowo pedał) w tym kraju, jednak zdecydowanie nie tryskamy fontannami łez z byle powodu.
4. Podejście do seksu mamy podobne, tzn jedni seks traktują jak sport, inni potrzebują do tego uczucia. Problem pojawia się w ujęciu ilościowym. Statystycznie heteryk (nie mylić z heretykiem) ma do dyspozycji ponad jedną partnerkę (przewaga kobiet w społeczeństwie). Homo ma ilościowo zawężone pole działania (nie dość, że jest nas wg bardzo optymistycznych danych tylko 10%), to na dodatek jesteśmy skazani na działanie tylko na własnym podwórku. I raczej między bajki należy włożyć teksty o tzw „nawróconych” heterykach, co to pod wpływem przyjaciela geja zmieniają orientację! Co najwyżej gej pozwala im uświadomić sobie ich orientację lub przełamać wyparcie.
5. Nie siedzimy godzinami przed lustrem, ubieranie się do jakiegokolwiek wyjścia z domu nie zabiera nam pół dnia i nie przymierzamy przy tej okazji wszystkich posiadanych ciuchów.
6. Używamy kosmetyków, nawet kremów przeciw zmarszczkom i nie widzę w tym nic dziwnego (Maciej jest spoko w tym względzie, chociaż zbytnio stresuje się starzeniem). Stereotyp spoconego, zarośniętego i zaniedbanego macho, jako zwykłego faceta to wiek, co najwyżej XX, a my mamy już XXI.
7. Od kobiet nie różnimy się tylko jednym!!! Też lubimy zawiesić oko na przystojnym, dobrze ubranym, zadbanym facecie i cieszymy się niezmiernie, gdy on odwzajemni nasze zainteresowanie, chociaż tu już pojawia się różnica. Kobiety mają wolne pole do działania a my zastanawiamy się czy on należy do tych 10%, które nas interesują!
Apel do autorek BL i yaoi: homoseksualista (zamienne na gej, pedał) nie jest kobietą, a tradycyjny podział na uke i seme to w buty sobie wsadźcie, to tylko w japońskim yaoi, bo w rzeczywistości poza nielicznymi wyjątkami nie ma takich rozgraniczeń. Pedał, gej, homoś, czy jakby nas inaczej nie nazwać nie jest płaczliwą, eteryczną istotą, której myśli i pragnienia skupiają się na nadstawieniu do zerżnięcia albo zerżnięciu zadka innemu facetowi.
Wywód był długaśny, ale tylko po to, aby Ci Dream podziękować.
Podziękować za to, że nie dość, że nie robisz z nas kobiet, to jeszcze w swoich opowiadaniach piszesz o nas jako o facetach z krwi i kości. Właśnie z tego powodu tak cenię Twoje opowiadania i realizm w nich zawarty.
ZTP oczywiście skopiowałem, pomimo, że już wcześniej to zrobiłem. Dzięki serdecznie.
Co do bluzki, muszę wnieść sprzeciw. Pewnie kilka "bluzek" gdzieś się u mnie ostało, bo nie poprawiam i generalnie nie wracam do starych tekstów, ale już się nauczyłam nazewnictwa męskich części garderoby :D.
UsuńTo co piszesz, jest naprawdę kochane. Cieszę się, że odbiorcami moich opowiadań są nie tylko dziewczyny w wieku nastoletnim (chociaż nie uważam że to coś złego. sama kiedyś byłam taką dziewczyną i yaoi ukierunkowało moje życie, nie bez powodu studiuję teraz pracę z mniejszościami), ale że przemawiają także do grup gejowskich. :) Generalnie wciąż muszę się wielu rzeczy nauczyć, jestem tylko kobietą, więc gdyby nie kontakt z branżowymi i gdyby nie te wszystkie strony/fanpejdże/grupy facebookowe przeznaczone głównie dla homoseksualnych mężczyzn, mogłoby nie być tak realistycznie. ;) Nie będę ukrywać, że podglądam życie gejów. Lubię zaglądać do klubów (niestety, mogę wejść tylko do tych ogólnych LGBT, jeżeli chodzi o kluby z darkroomami, muszę zadowolić się opowieściami znajomych czy scenami z filmów/książek), słuchać zwierzeń przyjaciół i generalnie być takim obserwatorem.
Swoją drogą, w "Gówniarzu" i "Americanie" gryzie mnie to, że są umiejscowione nigdzie. Jakieś średniej wielkości miasteczko gdzieś w centralnej Polsce. To trochę kłóci się z tym realizmem, ale już sobie obiecałam, że następna obyczajówka rozegra się na ulicach Krakowa. ;)
Też się trochę rozpisałam. Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam! :)
Świetny komentarz. Przyklaskuję Ci, Krakusie, przed monitorem. Sama zastanawiałam się, dlaczego często jeden z bohaterów w mangach yaoi jest feminizowany. Odpowiedź jest prosta - bo główny ich odbiorca to kobieta. W klasycznym romansidle typu shoujo laska to zwykle przeciętnie wyglądająca (słodka), niezbyt rozgarnięta dziewucha, która nie umie niczego zrobić sama. Oczywiście odnajduje się jej super przystojny/inteligentny/wysportowany książę, który ratuje ją z opresji. Jest to totalnie nierealne, bo zwykle jest tak, że 10 łączą się z 10, 8 z 8 i tak dalej. No i ja jako współczesna kobieta nie chcę już czytać o bezwolnych laskach, a kobietach, które zrobiły coś same. A tu dupa. I niestety często, choć nie zawsze motyw ten przerzucany jest na yaoi. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w mangach bara, ale to już taki klasyczny hentai dla gejów.
UsuńLaski piszące BL często po prostu używają motywu, który same znają najlepiej - czyli jeden partner bardziej dominujący (męski), a drugi uległy (kobiecy). Trudno jest się wczuć w geja, jak się nim nie jest:)
Dream, sorry za spam :)
MoNoMu, nie ma problemu. Jeżeli rozmawiamy o czymś ciekawym (a przy okazji związanym z tematyką bloga), nie mam o co się gniewać. :D
UsuńWidziałam kilka mang bara, zawsze podobało mi się w nich to, że ten większy i generalnie silniejszy lądował na dole. Miła odskocznia po yaoi. ;)
Co do wizerunku kobiet w mangach, myślę, że na standardy japońskie ten wizerunek jest całkiem realny. Kobieta zachodu różni się od tej z dalekiego wschodu. Z drugiej jednak strony co mamy w słynnym 50 twarzy Greja? Szarą myszkę, która staje się seksualną niewolnicą okropnie przystojnego, okropnie bogatego, niewyżytego samca. Coś jest w tym, że niektóre kobiety lubią czytać o takich kontrastach.
Kurde, ja się zabieram i zabieram za czytanie, i zabrać nie mogę, bo czasu brak :D
OdpowiedzUsuńNo to się zadziało w tym rozdziale. Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że Błażej jednak zgwałci Filipa. Oczywiście cieszę się, że tak się nie stało, ale wydawało mi się, że jest do tego zdolny. Przynajmniej w tym szale, który go ogarnął. I w ogóle strasznie podobała mi się ta wstawka o Błażeju... Pozwoliła go trochę lepiej zrozumieć, choć oczywiście nadal go nie znoszę. Aż tak miłosierna nie jestem, żeby mu współczuć.
OdpowiedzUsuńCieszę się również, że Maciej nie zostawił Łukasza, bo to jest ta postać, której najbardziej jest mi żal w tym opowiadaniu (sorry Błażej, daleko ci do Łukasza). W ogóle o Macieju tak przyjemnie mi się czyta, że jak przypominam sobie go z Americany, to mam takie surrealistyczne odczucia, bo przecież to już zupełnie inny człowiek :P
Pozdrawiam ;>
Kurde ale się wciagnełam :3 czasem mnie lekko męczy czytanie opisów w stylu co kupił psu. Ja nie jestem przekonana czy to jest potrzebne. Ale i tak wszystko jest super. Postacie są wyraziste
OdpowiedzUsuń