Rozdział sprawdzony przez Ekucbbw. i Oni.
Kraków
Kiedy
znalazł się na peronie, z gitarą na plecach i czarną, wypchaną
ubraniami torbą przy boku, poczuł się cholernie stary. Rozejrzał
się dookoła, po dopiero co odremontowanym dworcu, a gdy jego wzrok
padł na nowy pociąg Intercity o nieco futurystycznym wyglądzie,
poczuł się jeszcze starzej.
Niby w
jakim momencie PKP poszło tak do przodu? Kiedy zdążyli to wszystko
odremontować i gdzie się podziały stare, śmierdzące pociągi
TLK? Miał wrażenie, jakby w tej kwestii po prostu zasnął i
obudził się w nowej rzeczywistości. Przecież jeszcze trzy lata
temu, gdy wybrał się na wycieczkę nad morze, myślał że zdechnie
w zakurzonym, nagrzewającym się jak piekarnik przedziale. A teraz
przychodzi na dworzec i dowiaduje się, że, hej, nie zamarznie na
śmierć, bo w pociągu mieli naprawdę przyzwoicie działające
ogrzewanie (a gdyby latem chciał powtórzyć swoją wycieczkę nad
morze, prawdopodobnie też by się nie ugotował, bo nowe pociągi
wyposażono w klimatyzację). Może chociaż zapach w toaletach
pozostanie niezmienny i przypomni mu o starych, dobrych Polskich
Kolejach Państwowych.
– Wow
– sapnął Remek i poprawił ramiączka swojego plecaka. – No
nieźle. Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale dobra
robota, PKP – powiedział z uznaniem, najwidoczniej tak samo
zaskoczony jak Aleks.
–
Mówiłem wam, że pojedziemy nowym pociągiem – rzucił Jaś,
zerkając na bilet. – Wagon czwarty, mamy chyba miejsce przy
stoliku. Przynajmniej tak to pozaznaczałem – dodał ze
zmarszczonymi brwiami, a Aleks mimowolnie uśmiechnął się pod
nosem.
Dobrze
mieć takiego Jasia w paczce. Chłopak ogarnął im praktycznie
wszystko, jedynie z małą pomocą Remigiusza. Schneider naprawdę
lubił przewodzić i dominować, mimo że patrząc na niego, na jego
szczupłą sylwetkę, bardzo pedalski ubiór (przetarte na kolanach,
cholernie obcisłe rurki wciąż Białeckiego niemożliwie bawiły),
dochodziło się do odwrotnych wniosków.
–
Wsiadajmy, za dziesięć minut i tak jest odjazd – odezwał się
Adam, który z przyczyn logicznych nie mógł zabrać ze sobą całego
swojego sprzętu. Całe szczęście, że klub (a raczej żyjący
muzyką właściciel), w którym grali, zaoferował mu perkusję.
Aleksander się na tym nie znał, podobno mieli jakiegoś Sonora i to
naprawdę dobry – i zapewne drogi – model. Adaś stwierdził, że
da radę, w końcu nie mogli zmarnować takiej szansy tylko dlatego,
że przewiezienie jego instrumentu nie byłoby takie proste.
Podeszli
bliżej wejścia do pociągu, a Białecki zapatrzył się na nie jak
głupi. I co? Jak niby miał je teraz otworzyć? Pomachać?
Zmarszczył brwi, pochylając się bardziej do drzwi i zastanawiając
się zapalczywie (w końcu nie chciał wyjść na takiego wielkiego
idiotę), jak, do diaska, otwierało się to przeklęte wejście? Nie
zdążył dojść jednak do żadnych konkretnych wniosków, bo już
po chwili tuż obok rozbrzmiało kpiące parsknięcie.
– Nie
myśl tyle, bo ci się styki przegrzeją – rzucił z rozbawieniem
Jaś, by zaraz wychylić się i z szerokim, pełnym wyższości
uśmiechem wcisnąć jakiś (wcale nie taki oczywisty!) guzik.
Rozległ się piskliwy dźwięk, a drzwi już po chwili otworzyły
się płynnie, wysuwając jednocześnie stopnie, by ułatwić
pasażerom przejście na pokład pociągu. – Proszę bardzo –
powiedział z wyraźnym zadowoleniem, wskazując na wnętrze wagonu.
Aleks
momentalnie rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy miał jakichś
świadków tej żenującej sceny. Oprócz podśmiewającego się
Remka i jak zwykle milczącego Adama, kilka metrów dalej stała
tylko jakaś kobieta. Całe szczęście nie wydawała się
zainteresowana zacofaniem Białeckiego, rozmawiała przez telefon,
wykrzykując coś do słuchawki ze złością.
–
Dzięki – warknął Aleks, obiecując sobie, że jakoś się temu
szczylowi odpłaci. Mimo znacznego ocieplenia się ich kontaktów (a
może nawet doprowadzenia ich do wrzenia, w końcu czasem między
nimi bywało naprawdę gorąco i to wcale nie wiązało się ze
spektakularnymi kłótniami), Jasiek wciąż najwidoczniej wykazywał
się potrzebą zostania utemperowanym. Tylko że niestety teraz Aleks
musiał się poważnie zastanowić nad tym, w jaki sposób najlepiej
to zrobić. Od razu na pierwszy plan wysuwała się myśl o łóżku.
Niestety, tutaj pojawiał się kolejny problem, mianowicie – tym,
który w trakcie ich seksu zostawał utemperowany, zazwyczaj był
Aleks. Janek nie pozwalał się zdominować, nawet ostatnia próba
Białeckiego w domu Schneiderów zakończyła się fiaskiem i to
Aleksander wylądował na dole.
Po
odłożeniu swoich bagaży na wyznaczone miejsca, zajęli siedzenia,
rozglądając się po – jeszcze pustym – wnętrzu wagonu. Było
naprawdę przyjemnie, nic nie śmierdziało kurzem, starym olejem ani
brudem. Wszystko lśniło nowością, a personel sprzątający
naprawdę odwalił dobrą robotę, bo nawet szyby w sporych oknach
wydawały się błyszczeć.
– Tak
to ja mogę jechać – sapnął Remek, rozsiadając się na
wygodnym, niebieskim fotelu. Siedzący obok niego Adam tylko kiwnął
głową, nie odrywając wzroku od swojego telefonu. Nie ciężko było
się domyślić, że właśnie namiętnie esemesował z Olą. To nie
nowość, że Adaś niewiele o sobie mówił, jednak cała pozostała
trójka zespołu wyczuwała, że świetnie mu się układało z
dziewczyną. I może nie mówili tego na głos, ale skrycie im
kibicowali.
Chociaż
właściwie Aleks kibicował w trochę inny sposób. Dla niego
najważniejszy był zespół i jeżeli Ola miałaby im w czymś
przeszkodzić, to najlepiej żeby po prostu zniknęła z życia
Adama.
– W
sumie to całkiem przyjemnie – mruknął Białecki i ponownie
rozejrzał się po pociągu. – A gdzie są toalety? – zapytał na
pozór niewinnie. Siedzący obok Janek spojrzał na Białeckiego,
jeszcze nie rozumiejąc, do czego ten dążył.
– Tam
– powiedział, wskazując na koniec wagonu. – A z drugiej strony
jest Wars. Jakby co, to możemy pójść coś zjeść, jak
zgłodniejecie – dodał, a Aleks uśmiechnął się głupio.
–
Zgłodniejemy – oznajmił, ciesząc się jak dzieciak. A Jaś,
który wciąż nie rozumiał, do czego dążył Białecki, faktycznie
widział go teraz jako takiego kilkulatka, rozpieranego przez radość
wywołaną podróżą.
Drzwi w
wagonie zapikały, a stojąca na peronie młoda konduktorka
gwizdnęła, by zaraz wsiąść do pojazdu. Z głośników
rozbrzmiała informacja o następnej stacji i ruszyli.
***
– To
co, zgłodnieliśmy? – zapytał Aleks po dwudziestu minutach. Janek
zerknął na niego, wciąż nie rozumiejąc.
–
Już?
Białecki
położył mu dłoń na kolanie i uścisnął lekko. Schneider
załapał od razu. Serce zabiło mu szybciej, a na samą myśl o tym,
do czego właśnie zmierzał Białecki, krew momentalnie spłynęła
w dolne rejony jego ciała.
–
Chodźmy do Warsu – powtórzył Aleks z widocznym
zniecierpliwieniem.
–
Chodźmy – przytaknął mu Jaś szybko, wstając pospiesznie, na co
Białecki aż parsknął śmiechem. Czasem dobrze mieć takiego
młodego kochanka. Przynajmniej zawsze był w gotowości.
Nie
zauważyli uważnego spojrzenia Remigiusza, kiedy podeszli do drzwi i
przemieścili się do innego wagonu. A tam, korzystając z tego, że
pociąg jeszcze świecił pustkami, przeszli do cholernie małej
toalety.
I jak
się okazało, wcale nie śmierdziało. Dobra robota, PKP.
***
Aleks
szedł wąską, klimatyczną uliczką, rozglądając się na boki. To
na sklepy, restauracje i bary, to na migoczące w oknach kamienic
świąteczne lampki, to na tłumy przechodzących ludzi, na których
niska temperatura najwidoczniej nie robiła żadnego wrażenia.
Wstyd
się przyznać, ale nigdy nie był w Krakowie. Prawie w ogóle nie
podróżował, praktycznie nie przekraczał granic swojego
województwa. Było mało miejsc, poza jego rodzinnym miastem, które
widział, nic więc dziwnego, że czuł się tak znudzony okolicą, w
której żył. Ta wycieczka do Krakowa stanowiła coś nowego,
niespotykanego i coś, co zapewne na długo utkwi w jego pamięci. O
dziwo, wcale nie chodziło tu tylko o koncert, który zbliżał się
coraz większymi krokami. Po prostu wreszcie mógł zmienić
otoczenie i po raz pierwszy w życiu poczuć, jak to jest być
anonimowym. W końcu ten tłum, zlepek ludzi różnych ras i
narodowości, nie miał o nim żadnego pojęcia. Praktycznie go nie
dostrzegał. Przechodził więc między nimi, pozostając
niezauważonym.
–
Grodzka – Jaś przeczytał nazwę ulicy. Już od wyjścia z pociągu
nieoficjalnie został ochrzczony ich nawigatorem. Schneider
prawdopodobnie nawet nie wiedział, że przejmuje tę funkcję i że
teraz to od niego zależy, czy misja znalezienia hostelu, w którym
mieli spać, zakończy się sukcesem. Ani Remigiusz, ani Adam, ani
tym bardziej Aleks nie kwapili się nawet, żeby spojrzeć na mapę i
zastanowić się, w którym kierunku powinni iść. Tylko Adam od
czasu do czasu rzucił jakąś uwagą, ale mimo wszystko także nie
wtrącał się w zadanie, które spadło na barki Janka. Schneider
jednak nie narzekał, z telefonem odnalezienie się w obcym mieście
wcale nie było takie trudne, więc już po jakichś dwudziestu
minutach dotarli na odpowiednią ulicę. – Szybko poszło –
powiedział z zadowoleniem, dostrzegając szyld ich hostelu.
Białecki
coraz częściej łapał się na myśli, że uwielbiał tę stronę
Janka. Przewodniczącą i zawsze wszystko wiedzącą, przy nim nie
trzeba było się praktycznie o nic martwić. I chociaż jeszcze
miesiąc temu ta myśl stanęłaby mu niczym ość w gardle i za nic
nie byłby w stanie jej wymówić, to teraz był przekonany, że
najlepszą cechą Jasia z pewnością była zaradność. Strasznie mu
tego zazdrościł, im dłużej obserwował tego gówniarza (wciąż
go tak nazywał w myślach, bo mimo wszystko dla Aleksa Janek wciąż
nim był), tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie
chciałby żadnego innego gówniarza przy sobie.
Dostali
pokój czteroosobowy, z dwoma łóżkami piętrowymi. Jedno ustawione
przy ścianie przeciwległej do drzwi, a drugie zaraz przy nich. Nie
było to nic zaskakującego, ot, zwykłe pomieszczenie, przez które
przewijała się masa ludzi (i czasem uwieczniała swój pobyt tutaj,
podpisując się w szafie), ale mimo wszystko Aleks czuł, że dziwne
mrowienie ekscytacji rozpierało go od wewnątrz. Tylko raz w życiu,
w drugiej klasie gimnazjum, był na takiej wycieczce. Wtedy też
dostali łóżka piętrowe i pół nocy nie przespali, bo przecież
to byłoby marnotrawstwo!
Remigiusz
podszedł do jednego łóżka, a Adam do drugiego i wtedy jasne się
stało, że Jankowi i Aleksowi pozostały górne prycze. Białecki
momentalnie zmarszczył brwi z niezadowoleniem, jakoś nie widziało
mu się spanie tak daleko od Schneidera. Nic jednak nie powiedział,
bo co miałby powiedzieć? Chłopacy może i się zastanawiali, może
coś podejrzewali, ale mimo wszystko oficjalnie nikt jeszcze o nich
nie wiedział. Gdy podszedł do łóżka, na którym siedział
Remigiusz, i już miał rzucić swoją torbę na górne posłanie,
kumpel popatrzył na niego z zastanowieniem. Białecki zauważył
jego przenikliwe spojrzenie, które zatrzymało się na Janku,
najwidoczniej tak samo rozczarowanym tym łóżkowym rozwiązaniem
jak i jego partner. I nagle Remek tak po prostu wstał, nie
potrzebując żadnych słów, by zrozumieć, co się święci.
Tylko
głupi by nie dostrzegł zmiany Aleksa, jego narzekania (albo raczej
braku narzekania) na wszystko, od niepowodzeń na próbach zacząwszy,
na brzydkiej pogodzie skończywszy. Białecki wydawał się o wiele
bardziej ugłaskany, już nie burczał na każdego, nie sapał i nie
prychał niczym rozjuszony kot. Z nieprzyjemnego w obejściu
zwierzęcia ze wścieklizną zmienił się w mruczącego,
zadowolonego kociaka. Albo nawet w machającego ogonem szczeniaka. A
ta zmiana z pewnością im wszystkim była na rękę, znacznie lepiej
współpracowało się z takim Aleksem. Nie wiedział, jak Jaś to
zrobił, ale skoro zrobił, to po co drążyć temat?
To
jednak nie tak, że Remigiusz kiedyś miał dość humorów
Aleksandra. Owszem, Białecki bywał irytujący, za co nie raz chciał
mu przyłożyć, czasem się trochę posprzeczali, ale mimo wszystko
to był Aleks. Facet, który wiele w swoim życiu przeszedł i
którego już od kilku długich lat mógł nazywać swoim
przyjacielem. Najlepszym, zaraz obok Adama. Tej dwójce był skłonny
powiedzieć wszystko i wiedział, że nie dość, że zostanie
wysłuchany, to jeszcze nie musiał się martwić o dochowanie
tajemnicy.
Aleksander
może i nie zdawał sobie sprawy, jak wiele razy uratował
Remigiuszowi tyłek. Remek z natury był człowiekiem bezproblemowym,
ciągle uśmiechniętym. Ale każdy miewa swoje gorsze dni, czasem
tygodnie. Kilka lat temu w wypadku stracił jedną z ważniejszych
osób w swoim życiu, wujka, którego traktował jak ojca. Do dziś
nie zapomni, jak Aleks i Adam gimnastykowali się, żeby zająć mu
myśli i czas.
Są
takie przyjaźnie, które nawet przy minimalnym kontakcie przetrwają.
Może i teraz te ich relacje trochę się osłabiły – byli
dorośli, mieli swoje życia – jednak Remigiusz był przekonany, że
ich przyjaźń miała się dobrze. Gdyby coś się działo, wciąż
mógłby iść do Aleksa i mu wszystko powiedzieć.
Nawet
jeżeli wiedział, że Aleks nie odwdzięczał się tym samym. Nie
mówił mu wszystkiego i Remigiusz już dawno to zauważył. Było
coś, o czym żaden z nich, ani on, ani Adam, nie wiedział. A teraz
miał wrażenie, że Janek był znacznie bliżej Białeckiego i że
stał się pierwszą osobą, która poznała jego tajemnicę. Wcale
jednak nie czuł się przez to gorszy, to tylko potwierdzało, że
Jaś potrafił wpłynąć na Aleksandra i sprawić, by ten wreszcie
się przed kimś otworzył.
–
Macie – powiedział, zwalniając łóżko i podchodząc do drugiego
posłania, by rzucić swoją torbę na górną pryczę. –
Małżeństwo musi spać razem – dodał, nie mogąc się
powstrzymać. Specjalnie też odwrócił się, żeby zerknąć na
twarz Aleksandra i dojrzeć na niej mocny rumieniec. Aż się zaśmiał
zadowolony z siebie, a siedzący na najniższym łóżku Adam też
podniósł na nich spojrzenie. Uśmiechnął się pod nosem, nie
komentując. On również zauważył, zresztą znacznie wcześniej
niż Remigiusz, jak bardzo tę dwójkę do siebie ciągnęło.
***
Klub, w
którym grali, znajdował się w jednej z uliczek prowadzących na
krakowski rynek. Lepszego miejsca nie mogli sobie wymarzyć, kiedy
więc szykowali się do występu, podłączali sprzęty i nastrajali
gitary, cała czwórka czuła, że robią ogromny krok do przodu. Że
dzisiejszego wieczoru może się naprawdę wiele zmienić.
Właściciel
klubu, starszy, ponad sześćdziesięcioletni metalowiec, okazał się
naprawdę fajnym facetem. Przesłuchał nagrania, jakie przesłał mu
Jaś, a później odwiedził ich kanał na YouTube i doszedł do
wniosku, że „Dzieci Ludwiczka” zasługują na trochę większy
rozgłos. Kiedy Aleks tak patrzył na po-prostu-Stacha, bo właśnie
tak przedstawił im się mężczyzna („Siema, jestem Stachu, po
prostu Stachu”), wszystkie opinie, które kiedyś usłyszał na
temat swojego wyglądu, wydawały mu się śmieszne. Za nastolatka
każdy dorosły powtarzał mu, że ten okres kiedyś minie, że
dorośnie i będzie mu żal wszystkich dziur w swoim ciele, które
zrobił, decydując się na kolczyki. Stachu był żywym, chodzącym
przeciwieństwem tych bredni. Wydawał się być dumny ze swojej
siwej, bujnej brody, z której, niczym widły, wystawały dwa cienkie
warkoczyki, ze swoich pokrytych tatuażami przedramion i z ubioru,
zapewne budzącego zgorszenie wśród jego równolatków.
Aleks
od razu polubił po-prostu-Stacha, tak samo jak i Remigiusz, który,
gdy na chwilę zostali sami, powiedział, że chciałby takiego ojca.
Wyluzowanego, bez parcia na to, co powiedzą inni, niewstydzącego
się swojego zamiłowania do muzyki i, co najważniejsze, nie
widzącego granic wieku.
Szybko
jednak się okazało, że nie tylko Stachu był tu osobą, którą
Aleks od razu polubił. Jego córka, na oko trzydziestoletnia
Marlena, także wydawała się naprawdę bardzo przyjemna. Chociaż
może Aleksander uległ magii Krakowa i przez to miał wrażenie, że
każdy, kogo tu spotka, jest ciekawą osobą.
Marlena
również poszła w ślady ojca – masa kolczyków w jej twarzy,
duże tunele w uszach i krótko przystrzyżone, farbowane na
fioletowo włosy z pewnością zniesmaczyłyby wiele osób. Jednak
Marlena wydawała się być dumna ze swojego stylu, wyglądała na
całkiem pewną siebie i przekonaną o własnym seksapilu dziewczynę,
a na cel, pechowo, obrała Adama. Całe szczęście, że bardzo
szybko zrozumiała błąd i zaprzestała końskich zalotów.
Sympatię
Aleksa zdobyła jednak, kiedy wyraziła zachwyt nad ich autorskim
utworem, który zagrali dla rozgrzewki, kiedy jeszcze klub był
pusty. Może to jednak więc nie żadna magia Krakowa, a po prostu
umiejętność zrobienia Aleksandrowi dobrze pochwałami. W końcu
Białecki jak nikt inny był łasy na komplementy.
Kiedy
klub powoli się zapełniał, piwo lało się coraz szybciej, a
ludzie wypytywali, kim tak właściwie są Dzieci Ludwiczka i co
takiego grają, Jaś zapytał Aleksa wprost, czy nie przejdzie się
na moment na zaplecze. Białecki, nie zastanawiając się długo,
odłożył gitarę i pozwolił poprowadzić się Jankowi na tyły
klubu, gdzie zostawili wszystkie swoje rzeczy. Przez cały dzień,
oprócz chwili w pociągowej toalecie, nie mieli szansy, by zostać
sami. Oczywiście nie nastawiał się na jakieś romantyczne sceny,
przecież jechali tutaj z jasno postawionym celem, a nie po to, żeby
patrzeć sobie w oczy. Mimo wszystko, gdy wreszcie nadarzyła się
okazja, nie miał zamiaru rezygnować.
–
Denerwujesz się? – zapytał, kiedy znaleźli się już na
zapleczu, otoczeni kegami z piwem, głównie czeskim. Dobiegały ich
tu stłumione odgłosy rozmów pomieszane z utworami Red Hot Chili
Peppers, jakie płynęły z głośników.
Aleks
spojrzał na Janka, trochę zdziwiony jego pytaniem, i momentalnie
zrozumiał. Wystarczyło tylko, żeby spojrzał na jego twarz, na
ściągnięte w wyrazie skupienia brwi, trochę rozbiegany wzrok i
wreszcie stężałe mięśnie mimiczne. Jaś się denerwował, mimo
że starał się to ukryć, udawać, że jest inaczej. Białecki
doskonale go rozumiał, z drugiej strony jednak Schneider nie mógł
być ciągle wszystko ogarniającym człowiekiem, każdy miał prawo
do słabości. Zresztą stres to naturalna reakcja na tej rangi
wydarzenie: być albo nie być na scenie. Mieli wiele do stracenia.
Aleks jednak prawie w ogóle nie odczuwał zdenerwowania, prędzej
dziką ekscytację i chęć zaprezentowania się.
–
Będzie dobrze – powiedział od razu, pochodząc do niego i bez
większego zastanowienia całując w czoło. Z pewnością jego
podejście do tego typu gestów zmieniły dwa piwa, jakie chwilę
temu w siebie wlał. – Damy radę – dodał, uśmiechając się do
niego lekko. Jaś westchnął ciężko i pokręcił głową.
–
Żebyś ty zawsze był taki słodki – skomentował i nim Białecki
zdążył wyrazić swoją dezaprobatę dla nazywania siebie
„słodkim”, Janek pochylił się i pocałował go mocno,
skutecznie zamykając mu usta.
***
Po
wyjściu z zaplecza, przy barze zatrzymał ich po-prostu-Stachu.
Aleks od razu dostrzegł w jego rękach dwa kufle piwa, które zaraz
im wcisnął (pod tym względem był naprawdę bardzo hojny),
stwierdzając, że bez picia nie ma życia, czyli też muzyki.
– Bez
przesady, musimy ogarniać – mruknął Jaś, ale na przekór swoim
słowom wziął sporego łyka alkoholu, zapewne mając nadzieję, że
wtedy łatwiej będzie mu się trochę rozluźnić.
–
Dzięki – powiedział Aleks, który nie miał zamiaru narzekać na
darmowe piwo. I to czeskie, ciemne, lekko słodkie, jednak z
wyczuwalną goryczką. Dają, to bierz, jak się mawia. A jeżeli
dają dobre rzeczy, tym bardziej bierz i pij szybko, nim się
rozmyślą.
– Ale
mi dupę zawracałeś, dzieciaku – powiedział i pokręcił głową,
zwracając się do Janka. – Tak żeś wydzwaniał, że kuźwa nie
miałem wyboru i zgodzić się musiałem – dodał, rechocząc pod
nosem. Aleks zmarszczył brwi i spojrzał na Jasia. Nie chwalił im
się, że sam to wszystko załatwił. Mówił, że jego kolega miał
jakieś znajomości.
–
Dzwonił? – zapytał więc, chcąc dowiedzieć się więcej.
– No,
i to jak! I ile! Rychu dał mu numer, myślałem, że go za to
zabiję, bo ten gówniarz był nieznośny. – Pociągnął swojego
piwa i pokręcił głową, rozbawiony, czerwony na twarzy i wyraźnie
już pijany. Aleks spojrzał na Janka, który chrząknął, trochę
zawstydzony.
A
Białecki nie wiedział, co powiedzieć. Nie myślał, że
Schneiderowi też tak bardzo zależało na tym zespole. Nie mógł
przecież wiedzieć, że bardziej niż na zespole, zależało mu na
nim.
– Ale
jak już skapitulowałem i wreszcie przesłuchałem wasze kawałki –
kontynuował Stachu – to stwierdziłem, że czemu nie. Młode
szczyle jesteście, gracie przyzwoicie, gdzieś zajść możecie, a
ja na stare lata będę się chwalić, że pierwsze koncerty w mojej
Kuźni graliście – dodał, a Aleks uśmiechnął się jedynie,
pociągnął piwa i wciąż się zastanawiał, jak musiał brzmieć i
wyglądać taki zdesperowany, zawracający cztery litery Janek. –
No i jeżeli o to chodzi, dzieciaki, widzicie tego gościa? –
zapytał, wskazując na grubszego mężczyznę ściągającego czarną
kurtkę i siadającego w towarzystwie innego faceta do stolika. –
To Rychlicki. Może nie wygląda, ale to dość gruba ryba w
przemyśle muzycznym. – Na grubego to on jednak wygląda, dodał
w myślach Białecki, nie przerywając jednak po-prostu-Stachowi ani
słowem. – Ma studio nagraniowe i kilka zespołów już udało mu
się wypchnąć. Czasem wpada do Kuźni posłuchać takich młodych,
wam się udało – powiedział z szerokim uśmiechem i poklepał
Janka wolną ręką. W drugiej trzymał piwo. – Dajcie z siebie
wszystko, to może wiele zyskacie – dodał, mrugając do nich.
Aleks
zerknął na Janka, a Janek na niego. Wiedzieli, cholera, wiedzieli,
że ten jeden występ może sporo zmienić w ich życiu. Przecież
właśnie z takim nastawieniem tutaj jechali.
Oby
jednak rzeczywistość po raz kolejny nie okazała się brutalna i
nie ściągnęła ich na ziemię z hukiem. Musieli pokazać się z
najlepszej strony.
I
dopiero wtedy Białecki poczuł, że zaczyna się denerwować.
***
Piwo
Stacha zrobiło swoje, nawet Adam wydawał się jakiś taki bardziej
rozluźniony i weselszy. Kiedy więc sięgali po instrumenty,
panowała przyjemna atmosfera, bez niepotrzebnego spinania się.
Gdyby jednak Jaś i Aleks podzielili się z resztą tym, czego
dowiedzieli się od właściciela klubu, sytuacja pewnie miałaby się
inaczej. Chłopacy czuliby się zobligowani do pokazania się w jak
najlepszym świetle, co mogłoby przynieść odwroty skutek.
Schneider i Białecki zgodnie więc doszli do wniosku, że powiedzą
im dopiero po koncercie.
I to
był najlepszy pomysł tego dnia. Poszło im dobrze, może nie
świetnie, nie perfekcyjnie, ale naprawdę bardzo dobrze. Perkusja
Sonor, jaką użyczył im Stachu, miała świetne brzmienie, zupełnie
inne od biednej Yamahy Adasia. W końcu trzy tysiące złotych
przeciwko jakiemuś trzydziestu to dość spora różnica.
Trzymali
się rytmu, rzadko fałszowali, a głos Jasia jak zwykle był czysty,
mocny i niski, idealnie wpasowujący się w klimat ich muzyki. Co
więcej – jeden z ich autorskich utworów tak spodobał się
publice, że zagrali go trzy razy. Nie ma chyba lepszej nagrody od
zadowolenia słuchających ludzi. Podczas tego wcale nie tak
krótkiego, bo dwugodzinnego koncertu, Aleks zdał sobie sprawę, że
jego życie dokładnie tak już będzie wyglądać. Nie chciał
znaleźć się gdzieś indziej, jego miejsce było na scenie, z
gitarą w rękach i (choć to dość żałosne, ale okej, Aleksander
miał taryfę ulgową, w końcu nie był do końca trzeźwy) z
Jankiem obok. Uwielbiał, gdy ten śpiewał do muzyki, której był
współtwórcą. Nie miał już co przed sobą zaprzeczać – głos
Janka spodobał mu się od razu. Może często na siłę go
krytykował, jednak było w Schneiderze coś takiego, co zapierało
dech w piersiach, gdy otwierał usta.
A może
tylko Aleksowi zapierało. Może tylko on patrzył w ten sposób na
Janka.
Kiedy
skończyli, odgrywając jeszcze wcześniej dwa bisy, znów dostali
zimne piwo, które Stachu osobiście im wręczył, chwaląc przy
okazji za dobry występ. Najwięcej komplementów otrzymał
oczywiście Adam, bezapelacyjnie grał najlepiej i Aleks przyznawał
to z ręką na sercu, bez żadnej zazdrości. Chociaż, mimo
wszystko, dla niego i tak najlepszy był Jaś. Oczywiście nie
powiedziałby tego na głos, nie był aż tak pijany i swoje hamulce
zdrowego rozsądku jeszcze posiadał.
– To
było coś – usłyszeli za plecami i wszyscy, jak jeden mąż
(łącznie z po-prostu-Stachem), spojrzeli na średniego wzrostu,
pulchnego mężczyznę w czarnej koszuli i zwykłych, porozciąganych
na tyłku dżinsach. Naprawdę nie wyglądał na kogoś, kto mógłby
mieć jakieś kontakty w przemyśle muzycznym. – Jestem Felicjan
Rychlicki – powiedział i wyciągnął rękę w kierunku Aleksa, na
którym zatrzymał dłużej wzrok. Białecki od razu uścisnął jego
dłoń, uśmiechając się przy tym głupio. Serce łomotało mu w
piersi na samą myśl, że ten grubas ich pochwalił. To dobry znak.
–
Aleksander Białecki, a to... – zaczął i już miał przedstawić
resztę, gdy Rychlicki uniósł dłoń, uciszając go.
–
Dzieci Ludwiczka, tak? – zapytał, a jego kaprawe oczka tylko
omiotły sylwetki reszty członków zespołu, by znów powrócić do
Aleksandra. – Jesteś liderem? Osobą decydującą? – Miał
mocny, nieznoszący sprzeciwu głos. Dobrze wiedział, że to inni
musieli się do niego przystosować. Aleks aż zgrzytnął zębami,
trzymając jednak swoje nerwy na wodzy. Wiedział, że jedno
niepotrzebne słowo mogłoby wszystko przekreślić, a tego przecież
żaden z nich by nie chciał. Obejrzał się na chłopaków, nie
wiedząc, co odpowiedzieć.
– Tak
– odezwał się ku zdziwieniu wszystkich Adam. – Aleks jest
liderem – dodał i uśmiechnął się do Białeckiego lekko, na co
on aż wstrzymał powietrze w płucach. To było... miłe. Tak po
prostu, bez żadnego obgadania sprawy, bez porozumienia się ze sobą,
wszyscy doszli do jednego wniosku, że to Aleksowi powinna przypaść
ta funkcja. W końcu to jemu najbardziej na tym zespole zależało,
to on ciągle motywował ich do prób i spotykania się w garażu
Remigiusza.
– To
widać – odparł mężczyzna, uśmiechając się przy tym z lekkim
rozbawieniem. – Ma z was najsilniejszy charakter, uwaga widza
skupia się głównie na nim, mimo że tylko gra na basie – dodał,
wsuwając swoje pulchne łapy do kieszeni. – Możesz więc na
chwilę? – zapytał, wskazując na jedyny wolny stolik po
przeciwległej stronie pomieszczenia. Ludzi w klubie wciąż było
dużo, przez co pomieszczenie wydawało się o wiele mniejsze niż w
rzeczywistości.
–
Jasne – odpowiedział od razu Aleks z szerokim uśmiechem, węsząc
dla Dzieci Ludwiczka sporą szansę na awans.
Przeszli
we wskazane miejsce i Białecki z szybko bijącym sercem przysiadł
na krześle. Nie miał pojęcia, jak wyglądają takie rozmowy, czego
powinien żądać i jakie oczekiwania wysunąć, to była dla niego
całkowita nowość. Tak naprawdę to nawet nie spodziewał się, że
wyjazd do Krakowa zakończy się aż takim sukcesem, mimo że
przecież często wierzył w cuda. W nagłe zaistnienie na scenie,
wielką karierę, masę pieniędzy, fanów i ich utwory w ramówce
stacji radiowych.
–
Macie więcej swoich utworów niż to, co zagraliście? – zapytał
Rychlicki, sięgając do kartonika, jaki stał na blacie, ze spisem i
obrazkami drinków, których prawdopodobnie i tak nie można było tu
dostać.
–
Jeszcze trzy, ale nie są dopracowane – odpowiedział od razu,
starając się rozluźnić, co po jakimś czasie przyszło mu całkiem
naturalnie. Zawsze przecież był dość pewnym siebie człowiekiem.
–
Materiały na płytę? – zadał kolejne pytanie.
–
Myślę, że gdyby wszystko zebrać, to by były. – Kiwnął głową,
dziwnie się czując, gdy mężczyzna z uwagą śledził jego twarz,
praktycznie nie spuszczając z niej wzroku. Coś jednak w Białeckim
się zmieniło, jakiś głęboko zakorzeniony w jego głowie głos
podpowiedział, że są na dobrej drodze. Aleksander pochylił się
więc nad stolikiem, całkowicie mimowolnie, uśmiechając się pod
nosem i także nie spuszczając z Felicjana wzroku.
Wiedział,
co robił. Wiedział, do czego to prowadzi. Wiedział, że w życiu
nie ma nic za darmo.
– No
dobrze. Powiedz mi, co z tego będę miał? – zapytał Rychlicki, a
Aleksander doskonale znał już te spojrzenia. Ten ton głosu, za
którym kryło się wyczekiwanie i zapowiedź... no właśnie, czego?
–
Myślę, że coś się wymyśli – odparł, brnąc dalej, mimo że
tak naprawdę nie chciał. Ale to była ich szansa, nie mógł tego
zmarnować.
–
Masz tu moją wizytówkę – powiedział, sięgając do portfela, z
którego wyciągnął czarną karteczkę z białymi napisami. –
Przyjedźcie jutro tak koło dwudziestej na Osiedle Europejskie,
wszystko dokładnie obgadamy, dzisiaj już nie mam czasu – dodał,
podnosząc się powoli i cały czas wwiercając w Aleksandra
niecierpliwe spojrzenie. Nie trudno się domyślić, że Białecki
wpadł mu w oko, on też to zauważył. – Wyślij mi jakąś
wiadomość na tamten numer. – Ruchem głowy wskazał na wizytówkę,
której Aleks się przyglądał. – Podeślę ci wtedy dokładny
adres. – Aleksander kiwnął głową, a coś aż go ścisnęło
nieprzyjemnie w żołądku, kiedy patrzył, jak pulchna, koślawa
postać mężczyzny odchodzi.
Całe
życie było wymianą – jeden dawał, drugi brał. Jeżeli
kiedykolwiek myślał, że obejdzie się bez tego w drodze na szczyt,
to grubo się mylił. Westchnął ciężko, czując się pijany i
zdezorientowany, a kiedy spojrzał na stojącego nieopodal Janka,
przyglądającego się mu ze zniecierpliwieniem, na moment pomyślał,
że może nie. Że może znajdzie inny sposób.
A
później ten głęboko zakorzeniony głos znów się odezwał. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Uśmiechnął
się więc do kochanka i pomachał mu wesoło wizytówką, a gdy
podszedł do niego bliżej, wesoło oznajmił, że jednak zabawią w
Krakowie trochę dłużej, niż myśleli.
***
Leżał
na górnym łóżku, przysłuchując się akompaniamentowi
pochrapywań Adama i Janka, pomieszanego ze świszczącym,
równomiernym oddechem Remigiusza. Cała trójka już od godziny
spała jak zabita, zmęczona koncertem i przyjemnie rozluźniona
alkoholem, jaki wcisnął w nich Stachu.
Zmrużył
oczy, kiedy odblokował telefon i przyjrzał się wiadomości od
Felicjana. Mężczyzna ewidentnie czegoś od niego chciał. A on
wiedział, czym było to coś. I, co najgorsze, nie raz już to
przecież innym dawał, by później, zgodnie z zasadami transakcji
wymiennej, czerpać z tego swoje korzyści. Najbardziej jednak
przerażało go własne podejście, gdyż nie czuł żadnych wyrzutów
sumienia, może tylko lekkie obrzydzenie. Ale ono zawsze mu
towarzyszyło, nauczył się już z nim radzić.
Nie
miał pojęcia, ile tak leżał, a jego myśli raz po raz zataczały
koło, wracając do punktu wyjścia. Nie doszedł do żadnych
konkretnych wniosków, więc spróbował zasnąć. Ale to nie od dziś
sprawiało mu problem, nie miał więc co się łudzić, że mu się
uda.
Nawet
nie wiedział kiedy, a wstał i cicho zszedł po drewnianej drabince
na dół. Stanął nad Jankiem, odwróconym do ściany przodem i
skulonym w pozycji embrionalnej. Uśmiechnął się pod nosem, gdy
nagle zapragnął znaleźć się tuż obok niego. Zerknął jeszcze
na śpiących obok chłopaków i kiedy był już pewien, że zapadli
w głęboki sen, wcisnął się Jankowi na posłanie, by po chwili
przylgnąć do jego pleców. Schneider mruknął coś niezrozumiale,
nie wybudzając się od razu. Zrobił to dopiero po chwili, gdy Aleks
przytulił się do niego mocniej, wdychając znajomy zapach szamponu
kochanka.
–
Aleks? – zapytał sennie Jaś.
– Mhm
– odmruknął, a wtedy Schneider złapał za swoją kołdrę i bez
słowa go nią nakrył. Powrócił do poprzedniej pozycji i, czego
Aleks nie mógł już dostrzec, uśmiechnął się pod nosem. Po
chwili znów zapadł w sen. Tym razem jednak o wiele spokojniejszy i
przyjemniejszy, wzbogacony o ciepłe ramiona Białeckiego.
Błagam, niech Aleks tego nie robi ;-; Coś czuję, że będzie w tego niezłe bagno, jak da dupy - dosłownie i w przenośni - A ja nie chcę, żeby kłócił się z Jasiem .-.
OdpowiedzUsuńPopieram!
UsuńMam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Trochę to naciągane - łowca talentów akurat jest gejem a do tego zwraca się w ten sposób do Aleksa, który akurat zarabiał w taki sposób na życie. Nie wiem czy tylko mi to wygląda na wyjątkowo dziwny zbieg okoliczności. Za to relacja chłopaków z zespołu opisana bardzo fajnie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o to, że łowca akurat okazał się gejem, to hm... nawet nie wiesz ilu homoseksualistów Cię otacza. :)
UsuńMnie nie wydaje się to naciągane. Sporo kumpli, którzy na co dzień udają het, spotykam w klubach gayfriendly z innymi facetami. Dodatkowo mówimy branży muzycznej. Wśród aktorów na przykład jest naprawdę sporo osób bi, a że muzyka to także forma sztuki - myślę, że autorka nie popuściła wodzy fantazji. Może i świat nie składa się z samych homoseksualnych mężczyzn, ale jest nas dużo. Czasem nawet my nie zdajemy sobie z tego sprawy.
UsuńCo jednak do rozdziału, relacja chłopaków faktycznie fajna. Opowiadanie lekkie i przyjemne (chociaż teraz pewnie lekko nie będzie). Dobrze mi się czyta "Americanę", zdecydowanie jednak wolę "Gówniarza". Aleks momentami strasznie mnie drażni. Jaś jest tu moim faworytem, fajnie go wykreowałaś. Z jednej strony jest tak, jak mówi o nim Aleks, że jest nad wyraz dojrzały jak na swój wiek, ale często przebija się przez niego ten osiemnastolatek.
Pozdrawiam i weny życzę.
No nie. NIE! Co znowu temu chłopakowi wpadło do głowy, to ja już nie mogę... Mam ochotę stać się Jasiem i w jego imieniu, wybić Aleksowi te głupie pomysły z głowy. Oby zauważył, co się może zdarzyć i w porę temu zapobiegł. Wszystko zaczęło być takie sielankowe, a może się schrzanić. Ech.
OdpowiedzUsuńksmdvksdmkvmdskvmdsklvkdmvkdmkvmkdmvkdfbklndfuirejgvnew <-- musiałam moje negatywne emocje jakos rozładować.
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :)
Haha, no cóż. :D To Aleks, z jednej strony deklaruje przed sobą miłość do Jasia, ale z drugiej wciąż nie potrafi się odnaleźć w związkach. Ktoś mu musi w końcu dać kopa. ;)
UsuńNo chyba przestanę czytać na kilka odcinków, bo wtedy czytam rozwiązanie problemu i wracam do tego co było. Wtedy nie muszę się denerwować i czekać na następne rozdziały.
OdpowiedzUsuńEej, czytanie na przód i spojlerowanie sobie jest złe! :D
UsuńHej:) kiedy można się spodziewać następnego rozdziału Gowniarza?
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, nie jestem w stanie powiedzieć. Może jeszcze w tym tygodniu. ;)
UsuńPoczułam się jakbym wyruszyła z nimi w tą podróż do Krakowa :D
OdpowiedzUsuńJednak ta wizytówka od tego faceta mnie załamała... Z lekkim strachem czytałam tą końcówkę rozdziału - z myślą aby Białecki nie schrzanił swojego związku.
Ach i co teraz będzie....
Opisów może i dużo nie było, ale fajnie, że jednak udało mi się Ciebie zabrać do tego Krakowa. :D
UsuńJak tylko facet olał resztę na rzecz Aleksa (gdy podawał mu rękę), to zrzedła mi mina. Miałam dobre przypuszczenia. Masakra, oby Jaś to wszystko zauważył.
OdpowiedzUsuńKoniec "konstruktywnego" komentarza. Czekam na więcej :) Pozdrawiam.
Bosko, jestem totalnie zaskoczona tym rozdziałem :D, zapowiada się dramatycznie, poważne problemy przed Aleksem, ciekawa jestem jak to rozwiniesz :P. Da mu, czy nie da? Oto jest pytanie :P. Ja obstawiam, że to zrobi. WildMind
OdpowiedzUsuń