Betowała Akari
Z rodziną najlepiej na zdjęciach
Gdy z każdą chwilą znajdowałem się coraz
bliżej domu, czułem nieodpartą chęć zawrócenia. Wystarczyło, że pomyślałem o
mamie, która już była w mieszkaniu, a nie powinna. O wkurwionym Pawle, z
pewnością nie będącym najprzyjemniejszym towarzystwem. I o ojcu, którego
brakowało do upiększenia tej wizji, patrzącego na wszystko ze smutkiem i
skaczącego dookoła mamy z miną: „tylko nie umieraj”. Na szczęście to ostatnie
wydawało mi się tak bzdurne i nielogiczne, że nawet nie było co tego oczekiwać.
Wszedłem do klatki i momentalnie poczułem
ciężki zapach stęchlizny pomieszanej z moczem, bo nie raz, nie dwa, zdarzyło
się, że jakiś bezdomny tu narobił. Skrzywiłem się, automatycznie przypominając
sobie dom Sebastiana. Wiem, że nie było żadnego sensu w porównywaniu naszych
warunków życia, bo te różniły się masakrycznie, ale… tak jakby… zaczynałem
tęsknić. U niego czułem się dobrze, czego oczywiście nigdy bym mu nie przyznał.
Wolałem już siedzieć na jego sofie z udawaną nadętą miną, niż powiedzieć, że
lubię jego towarzystwo i dom. Bo lubiłem. Mimo wszystko nie była to taka
chłodna, bezwyrazowa willa, jakie to widuje się często na filmach. Tam w każdym
pomieszczeniu, w każdym kącie, widać było znaki tego, że w budynku żyli ludzie.
Że nie był on tylko na pokaz. Czy to brudne kubki w zlewie, przewieszone przez
oparcie sofy ubrania, damskie okulary na drewnianym stole w ogrodzie, a i nawet
ten bałagan w pokoju Sebastiana.
A jednak, pomimo tego wszystkiego, co teoretycznie
powinno wprowadzać chaos, dom był czysty. No, może oprócz sypialni Seby.Westchnąłem, otwierając drzwi i zamykając je za sobą z głośnym skrzypnięciem. Mama wychyliła się momentalnie z kuchni, uśmiechając do mnie z papierosem w gębie. Skrzywiłem się, ale nie skomentowałem, a jedynie zrzuciłem trampki na kupkę butów, jakie stały w przedpokoju, ciskając odzyskaną piłką w kąt.
– Grałeś? – zapytała. Spojrzałem na nią,
zamierając na chwilę. Odchrząknąłem i kiwnąłem głową, ruszając do kuchni, a
konkretnie do lodówki, z której wyciągnąłem parówkę i keczup.
Zerknąłem na mamę kątem oka. Opierała się o
blat stołu i przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby z rozczuleniem.
Zmarszczyłem brwi, udając, że wcale tego nie zauważyłem, po czym obdarłem parówkę
z folii i zamoczyłem ją w słoiczku keczupu. – Kiedy żeście wy mi tak wyrośli? –
Teraz już wbiłem w nią nierozumiejące spojrzenie. Przeżułem powoli parówkę, nie
odpowiadając.
– Dlaczego nic nam nie mówiłaś? – zapytałem.
Czy ona zawsze była taka szczupła? –
myślałem, obserwując ją uważnie. Zawsze wyglądała tak mizernie? Jasne, miała
masę zmarszczek, wyciągniętą skórę na szyi i ziemistą cerę, zawsze wydawało mi
się jednak, że to wszystko przez papierosy i alkohol, nie zastanawiałem się
nigdy, że może być chora.
– A co miałam mówić? – zapytała, gasząc
papierosa w brudnym talerzu, jaki stał obok.
– Na przykład, że masz raka? Że powinnaś brać
leki? – podsunąłem, po czym wepchnąłem sobie resztę parówki do ust. Mama
westchnęła ciężko, sięgając drżącą, chudą ręką do paczki papierosów. Wyciągnęła
kolejnego i zapaliła.
– Dziecko… – zaczęła.
– Dalibyśmy ci te pieprzone pieniądze! –
wrzasnąłem nagle, uderzając dłonią w blat kuchenny. – Zrobilibyśmy wszystko,
bylebyś tylko z tego wyszła!
Uśmiechnęła się lekko, żałośnie. Patrzyła na
mnie swoimi zmęczonymi oczami, jak dobra matka na swoje ukochane dziecko. No do
kurwy nędzy! Gdyby odkrzyknęła mi coś w odpowiedzi z furią, a nie udawała dobrą
matkę, prawdopodobnie bym się tak nie zdenerwował.
– Ale po co? – zapytała nagle.
Osłupiałem. Wpatrywałem się w nią, zaciskając
dłoń na krańcu blatu, nie wiedząc co powiedzieć.
– Tak bardzo chcesz umrzeć? – wydusiłem z
siebie w końcu. Wzruszyła swoimi chudymi ramionami, zaciągając się głęboko
papierosem.
– Nie – powiedziała.
– To dlaczego, do cholery, nie chcesz się
leczyć?! – wrzasnąłem. Znów spojrzała na mnie żałośnie i tylko fakt, że jest
kobietą, a na dodatek moją matką, sprawił, że nie podniosłem na nią ręki. A jak
Boga kocham – przydałoby się, gdyby jej ktoś przyłożył! Może wtedy otworzyłaby
oczy i zrozumiała, co robi.
– Późno już na to. Nie chcę siedzieć w
szpitalu – powiedziała.
– W takim razie dlaczego, kurwa, nie zaczęłaś
leczyć się wcześniej?! – krzyknąłem. Nie odpowiedziała. Zaciągnęła się jedynie
papierosem, spalając go aż do samego filtra, po czym całą swoją uwagę skupiła
na zgaszeniu go w talerzu. Prychnąłem pod nosem i wyszedłem z kuchni, kierując
się prosto do swojego pokoju. Wszedłem do pomieszczenia, oddychając ciężko,
wkurzony. Niemal od razu natknąłem się na Pawła oblegającego swoje łóżko i tępo
wpatrującego się w sufit ze słuchawkami w uszach.
Sapnąłem, podchodząc do okna, które było
otwarte. Zamknąłem je z trzaskiem.
– Gorąco jest – odezwał się.
– Robactwo tu wpuszczasz – odparłem, nawet na
niego nie patrząc. Zacząłem się rozbierać. Rzuciłem przepoconą koszulkę na
podłogę, a już po chwili ten sam los spotkał moje spodnie i skarpety. Stanąłem
przed szafą, patrząc na półkę, na której panował największy bałagan. Nietrudno
się domyślić, że należała do mnie. Do znalezienia tam czegoś, potrzebny był
rentgen w oczach. Zacząłem wszystko przeglądać, robiąc jeszcze większy chaos.
Nawet odnalezienie zwykłych gaci stanowiło wyzwanie.
– Gdzie znowu byłeś? – zapytał nagle Paweł.
Nie odwróciłem się do niego, nie widziałem takiej potrzeby. Wzruszyłem jedynie
ramionami, kontynuując misję znalezienia slipek. Za plecami usłyszałem ruch i
nim się obejrzałem, Paweł złapał mnie boleśnie za ramię i obrócił w swoją
stronę.
– Co do kurwy? – syknąłem, gdy pchnął mnie z
całej siły w szafę.
– To, że ciągle się szlajasz! Matka chora, a
ty latasz nie wiadomo gdzie! – warknął mi prosto w twarz. – Byś się nią,
niewdzięczniku, zainteresował!
Zmarszczyłem brwi i kładąc ręce na jego
ramionach, odepchnąłem go od siebie. Znów poczułem, jak wzbiera we mnie złość,
którą kumulowałem przez cały dzień. W tamtym momencie nie miałem ochoty na nic
innego, jak rozkwaszenie bratu nosa.
– A ty, kurwa, co? Teraz to cię matka
interesuje? Teraz to dobra, kochana mamusia?! – wrzasnąłem w jego stronę. –
Ogarnij się lepiej.
– To twoja matka! – krzyknął.
– Tak samo jak i twoja, ale błagam, nie rób z
niej teraz świętej – prychnąłem i gdy utwierdziłem się w przekonaniu, że z jego
strony nie grozi mi już żaden cios, odwróciłem się w stronę szafy i znalazłem
bieliznę.
Paweł prychnął coś pod nosem, wracając na
łóżko. Obserwowałem go kątem oka, po czym wyszedłem z pokoju ze slipkami w
dłoni.
***
Nigdy chyba tak mi się nie spieszyło do
pracy. Albo raczej do wyjścia z domu, bo nie o robotę tu chodziło. Nie chciałem
dłużej siedzieć z Pawłem, który co chwila łypał na mnie urażonym spojrzeniem. I
z matką, odkrywającą w sobie nieznane pokłady umiejętności aktorskich i z szerokim
uśmiechem krzątającą się w kuchni. Rano, przed moją pobudką, była nawet w
sklepie. Nie chcę wiedzieć, skąd miała pieniądze, czy Paweł jej dał, czy
należały do niej, ale zrobiła zakupy na obiad.
Chciała zostawić po sobie dobre wrażenie, no
bo dla jakiego innego powodu miałaby się tak starać? Brat jej nawet coś
powiedział, że nie może się doczekać, aby zjeść rosół… Rosół, do kurwy nędzy!
Zwykły rosół na bazie kostki Winiary!
Cyrk, istny cyrk, pomyślałem, gdy obserwowałem
Pawła rozmawiającego z mamą o obiedzie. Sielanka normalnie. Brakowało jeszcze
muzyczki rodem z Disneya w tle i ptaszków fruwających dookoła i obsrywających
nam kuchnię. Przecisnąłem się pomiędzy nimi, dorwałem do lodówki, z której
wyciągnąłem szynkę i w zastraszającym tempie zrobiłem kanapki, których nawet
nie zjadłem na miejscu. Czym prędzej założyłem buty i z chlebem w gębie
wyszedłem z mieszkania.
Ja nie miałem zamiaru udawać, że tylko tata
był tym złym. Kochałem mamę, to jasne, ale dlaczego miałbym wybielać jej
wizerunek? Dlaczego miałbym zapominać o wieczorach, kiedy kompletnie zalana
obrzygiwała podłogę, a ja z Pawłem próbowaliśmy ogarnąć mamę.
Dlatego też cieszyłem się, kiedy stałem nad
tym zlewem, ledwo co nadążając z myciem. Mogłem przez chwilę odpocząć od tego
całego syfu, który miałem w mieszkaniu. Nie, żeby pierwszy raz tam był, bo
pamiętam liczne momenty, kiedy uciekałem, tak jak teraz, ale zawsze wtedy obok
mnie był Paweł i Arek. Teraz ich nie było. Arek powiedziałby pewnie, że Paweł
ma rację. Że ona umiera i że zachowanie pozorów zdrowej relacji matka–dzieci
jest jak najbardziej w porządku.
Gdy skończyłem pracę i szedłem do domu,
czułem się tak, jakbym wracał tam za karę. Wiedziałem, że Paweł też już
skończył swoją robotę, że pewnie siedzi w domu albo na podwórku z Arkiem.
Wolałem tę drugą opcję, bo jakoś nie miałem ochoty mijać się z nim w
mieszkaniu.
Kiedy ściągałem w przedpokoju trampki, z kuchni
wyszedł ojciec. Popatrzył na mnie, jakby zdziwiony, po czym ruszył do pokoju
swojego i matki, trzymając w dłoni kubek herbaty. Zmarszczyłem brwi, prostując
się. Był trzeźwy. Albo przynajmniej nie wypił aż tyle, że dało się to zobaczyć.
Zajrzałem do pokoju. Rozsiadł się przed
telewizorem, na czerwonym, wysłużonym fotelu, postawił kubek na niską ławę
zakrytą jakimś pożółkłym, koronkowym obrusem i… sięgnął po piwo. Westchnąłem.
Przynajmniej jedno pozostało niezmienne.
– Gdzie matka? – zapytałem z kuchni, bez
większego zainteresowania.
– Znowu ją gdzieś wywiało. Rosół dla ciebie
zostawiła, jak nie żresz to daj mi – odkrzyknął z pokoju. Skrzywiłem się i nie
skomentowałem, tylko sięgnąłem do talerza przykrytego pokrywką garnka, w którym
znajdowała się chłodna zupa. Nie bawiłem się już w podgrzewanie tego, bo
zwyczajnie mi się nie chciało i byłem głodny. Zjadłem szybko, posprzątałem i
ruszyłem do pokoju, w którym na szczęście nie było Pawła. Rzuciłem się zmęczony
na łóżko i chyba przysnąłem, bo gdy otworzyłem oczy, brat siedział przed
komputerem, z jedną nogą podwiniętą pod siebie i głową opartą na kolanie.
– Mógłbyś jej podziękować – powiedział, kiedy
zorientował się, że się obudziłem. Zmarszczyłem brwi.
– Podziękować? Za co? – zapytałem.
– Za obiad – odparł. Prychnąłem pod nosem i
już nie odpowiedziałem. O tym, że to był pierwszy obiad od dawna, na którego my
grosza nie dołożyliśmy, nie powiedział. Że żyjemy tu dzięki kradzieżom, też
nie. Że gdyby nie my, dawno zatopiliby się w rachunkach, kredytach i innych
długach, nawet nie miał zamiaru wspomnieć.
Ale nie, pewnie! Traktujmy teraz mamę jak
najlepszą kobietę na świecie! Zapomnijmy o wszystkim.
Poczułem nagle, że muszę wyjść z tego
mieszkania. Muszę i koniec, bo zaraz coś tu rozniosę albo w najgorszym wypadku
kogoś zabiję. Na celowniku był Paweł. Wstałem, sięgnąłem do krzesła po bluzę i
po prostu wyszedłem, ignorując jego pytanie: „a ciebie znowu gdzie?”
Kiedy pochylałem się do trampek, z naszego
pokoju wypadł brat. Nawet na niego nie patrzyłem, tylko zawiązywałem buty z
zamiarem jak najszybszego wyjścia z domu.
– Znowu wychodzisz? – warknął. Nie
odpowiedziałem, bo obawiałem się, że po tym mógłbym się po prostu na niego
rzucić i mu przypierdolić. – Och, znalazłeś sobie przyjaciela, tak? Teraz on
jest ważniejszy od rodziny?
– Rodziny!? – Podniosłem się nagle. – Jakiej,
kurwa, rodziny?! Jedyną rodziną, jaką mam, jesteś ty i Arek!
– Ty skurwielu – syknął, zaciskając pięści. –
Matka jest w kuchni – dodał ciszej.
– Nie wierzę. – Pokręciłem głową, odwróciłem
się i wyszedłem, zamykając z sobą cicho drzwi, co właściwie mnie zaskoczyło.
Myślałem, że trzasnę nimi, ogłaszając Pawłowi, jak bardzo jestem wkurwiony.
Mimo wszystko nigdy nie można było mnie
nazwać kimś, kto jest samotny. Zawsze obok mnie był Paweł i Arek, ale w tamtej
chwili byłem sam. Miałem ochotę z kimś pogadać, żeby trochę zapomnieć, miałem
ochotę nawet iść do pracy! Ale zegarek wskazywał godzinę dwudziestą, a ja
spacerowałem sobie po uliczkach miasta, kątem oka obserwując powoli szarzejące
niebo i zachodzące słońce. Miałem wrażenie, że jeszcze trochę, a zwariuję. Albo
naprawdę rzucę się na brata, obiję mu ostro twarz, tak, jak jeszcze nigdy i
dopiero wtedy mi ulży. Jednak jakoś wolałem się do tego nie posuwać, nie dość,
że sam skończyłbym wtedy z oklepaną facjatą, ale też, że w tym wypadku takie
rozwiązanie problemu nie było najmądrzejszym.
A może powinienem zapomnieć, tak jak Paweł?
Traktować mamę jak najlepszą kobietę na świecie? Może faktycznie to jest dobre
rozwiązanie? W końcu ona umierała. Przez swoją głupotę, bo gdyby się leczyła
wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Wystarczyłoby, żeby nam powiedziała.
Oddalibyśmy jej pieniądze z mieszkania, kupowalibyśmy te cholerne leki,
jeździli z nią na wizyty do szpitala, a nawet, gdyby wysłano ją poza miasto do
jakiejś kliniki, zawieźlibyśmy ją!
Dawno nie czułem się tak rozbity. Miałem
twardy tyłek, większość rzeczy spływała po mnie jak po kaczce, ale w tamtym
momencie po prostu nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Moje kłótnie z Pawłem
nigdy nie były aż tak poważne. Zawsze, prędzej czy później, godziliśmy się, bo
nie potrafiliśmy żyć bez siebie. A teraz wydawało mi się, że to pociągnie się
dłużej.
Przeklinałem w myślach, idąc przed siebie.
Już nawet nie patrzyłem gdzie idę, więc nie zdziwiłem się, gdy znalazłem się w
samym centrum miasta. Usiadłem przed jednym z pomników i po prostu zamarłem.
Nie obchodzili mnie ludzie, którzy przechodzili tuż pod moim nosem. Nie
obchodziło mnie nic.
Zwariuję, pomyślałem, po dłuższej chwili
siedzenia i nic nierobienia. Wyprostowałem się, rozglądając. Na zewnątrz było
już ciemno, ale ja nie chciałem wracać do domu. I najgorsze, że jutro miałem
wolne, a to oznaczało więcej czasu spędzonego z Pawłem, którego aktualnie nie
miałem ochoty nawet oglądać.
Nie wiem, kiedy pojawiła się w mojej głowie
myśl, którą pewnie normalnie uznałbym za najgłupszą na świecie, ale nie
zastanawiałem się długo nad nią, tylko wyciągnąłem telefon z kieszeni,
przeszedłem w tryb pisania wiadomości i napisałem:
„Bądź przy orliku za pół godziny.”
Nie wysłałem jednak od razu. Popatrzyłem na
nią i dopiero zacząłem myśleć, że to idiotyczny pomysł. Ale z drugiej strony,
jak już miałem siedzieć tu sam i rozckliwiać się niczym baba rodem z dramatów
brazylijskich, bądź ewentualnie telenoweli, to już wolałem się z nim spotkać. W
końcu ostatnio rozmawiało się z nim całkiem miło, pomijając tylko moment, w
którym jak ostatni pajac otworzyłem mordę i bez namysłu przyznałem się do
lubienia fiutków.
Kliknąłem na wyślij i nie czekając na
odpowiedź, ruszyłem w stronę Orlika. Jednak po chwili telefon zawibrował mi w
kieszeni, więc sięgnąłem po niego i odczytałem wiadomość.
„Za godzinę jak już.”
„Jasne” – odpisałem.
Siedziałem na ławce przed boiskiem, co chwilę
zerkając na zegarek i w stronę, z której powinien przyjść Sebastian. Jego
jednak nigdzie nie było, a powinien przyjść już pół godziny temu. Warknąłem coś
pod nosem, spoglądając na ciemne niebo do połowy zakryte chmurami, przez które
nie przebijały się ani gwiazdy, ani księżyc.
Jeszcze dziesięć minut, myślałem, dam mu
dziesięć minut i idę. Nie będę na niego czekać jak idiota.
Ale pojawił się już po pięciu, uśmiechając do
mnie gdy tylko minął bramę. Mimowolnie odpowiedziałem na uśmiech.
– Sorry, nie mogłem się wcześniej wyrwać –
powiedział mi na powitanie. Kiwnąłem głową, że rozumiem. – I chyba dzisiaj nie
gramy, co? – mówił dalej. – Bo ani piłki nie wziąłem, a widzę, że ty też nie
masz, no i wolałbym trochę oszczędzić ręce – parsknął, unosząc dłonie. Ponownie
potaknąłem.
– Mam ochotę się najebać – powiedziałem
nagle, patrząc na niego. Zmarszczył brwi, a po chwili zaśmiał się głośno.
– W tym tempie to my alkoholikami zostaniemy!
– parsknął. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czemu nie, pomyślałem. Jednego
alkoholika w rodzinie już mam, dla drugiego miejsce też się znajdzie.
To dziwne, ale normalnie pewnie bym się
przestraszył tej myśli. Za nic nie chciałem być taki jak ojciec, a w tamtej
chwili było mi wszystko jedno. Czy znowu wrócę do domu pijany, czy może wcale
do niego nie wrócę? Dziś mnie to nie obchodziło, musiałem na chwilę odetchnąć.
– To co? – zapytał. – Do sklepu? Niedaleko
jest fajna polana, świetnie się tam pije – powiedział, a ja pokiwałem głową.
Faktycznie, polana była idealnym miejscem na
picie, stwierdziłem, kiedy usiadłem na pagórku, z którego rozprzestrzeniał się
widok na ogromną przestrzeń niezapaskudzoną żadnym blokiem, czy innym ludzkim
tworem. Aż ciężko pomyśleć, że wciąż znajdowaliśmy się w mieście. Obok szerzył
się widok na lotnisko, które było jedynym źródłem światła i w ciemności
wyglądało niesamowicie. Przed nami rozprzestrzeniała się polana i gęsty las, a
za nami miasto. Gdybym się odwrócił, dostrzegłbym pewnie miliony małych,
rozświetlonych punkcików.
Siedziałem i brałem łyk czystej, po czym
zapiłem ją colą. Nigdy nie potrafiłem pić wódki bez popity. Może to i lamerskie,
jak zawsze mówił Arek, ale do cholery, jak można lubić to gówno?
Sebastian odebrał ode mnie półlitrową butelkę
i pociągnął z niej równo. Skrzywił się, po czym sięgnął po colę. Uśmiechnąłem
się lekko, widząc, że także nie ma zamiaru maskować się, że wóda jest po prostu
obrzydliwa. Arek często udawał, że ten smak nie robi na nim wrażenia.
– Trochę się zdziwiłem, jak dostałem od
ciebie esemesa – powiedział. Spojrzałem na niego. Jego sylwetka była słabo
widoczna, w końcu znajdowaliśmy się w miejscu całkowicie nieoświetlonym, ale i
tak mogłem dostrzec lekki uśmiech na jego twarzy.
– Bo?
– Bo myślałem, że po wczorajszym stchórzyłeś
– powiedział, na co ja prychnąłem. – Ale fakt, trochę się nie spodziewałem, że
walniesz tak prosto z mostu. – To jest nas dwóch, pomyślałem. – Byłem pewny, że
dalej będziesz udawać. – Spojrzałem na niego momentalnie.
To widać? – główkowałem nerwowo. Widać, że
jestem pedałem? Albo pół pedałem, bo przecież dziewczyny też mi się podobały.
– A skąd wiedziałeś, że… no… – Przełknąłem
ślinę. Jakoś tak sucho mi się w gębie zrobiło, na samą myśl, że Paweł też
mógłby się zorientować. – Że jestem gejem? – Sięgnąłem po wódkę, bawiąc się jej
zakrętką ze zdenerwowania, którego w tamtej chwili nawet nie próbowałem ukryć.
Czasem zastanawiałem się, co by było, gdyby brat się dowiedział. I zawsze
dochodziłem do wniosku, że kolorowo, czy tam tęczowo, to nie będzie.
– Po prostu. – Wzruszył ramionami. – Dużo się
gapiłeś tam gdzie nie powinieneś i nie tak jak powinieneś. – Uśmiechał się
szeroko, a mnie zatkało. Po prostu. Cieszyłem się, że jest ciemno, bo zrobiło
mi się gorąco z nerwów i zażenowania.
– C–co? – Tylko to byłem w stanie wydusić.
– No i gej zawsze wyczuje drugiego –
parsknął, rozbawiony.
Milczałem długą chwilę, po czym odkręciłem
butelkę i wziąłem sporego łyka. Będzie mi łatwiej, myślałem, kiedy przełykałem
paskudztwo i wykrzywiałem się lekko. Wziąłem jeszcze drugi łyk – tak
asekuracyjnie, gdyby ten pierwszy nie pomógł. Popiłem colą i dopiero po tym
mogłem zapytać:
– Widać, że jestem pedałem? – Spojrzał na
mnie zdziwiony, odbierając butelkę.
– Co? – zapytał, po czym przyłożył gwint do
ust i również pociągnął.
– No wiesz. Ruchy spedalone i te sprawy –
burknąłem i z napięciem oczekiwałem na odpowiedź.
Sebastian nagle parsknął śmiechem. Tak po
prostu zaśmiał się, irytując mnie tym samym. Naprawdę, miałem ochotę mu
przyłożyć, ale jako że ostatnio mocno ode mnie oberwał, powstrzymałem się. –
Zabawne, kurwa – warknąłem.
– No, zabawne – pokiwał głową. – Ale nie
martw się, nie machasz pupcią na prawo i lewo, a przynajmniej nie w taki
sposób, którego się obawiasz. – Zaśmiał się jeszcze i cholera, miał bardzo
ładny głos.
Odchrząknąłem nieco nerwowo, ale nie
odpowiedziałem. Nie chciałem kontynuować rozmowy o swoim tyłku, bo to było
dosyć… dziwne. Sięgnąłem więc po wódkę, ale nie napiłem się od razu. Zresztą,
gdzieś tam na dnie umysłu pojawił się głos, podpowiadający mi, że picie czystej
w takim tempie nie jest najlepszym pomysłem. I może miał racje, bo już czułem
się lekko zachwiany.
– Twój brat wie? – zapytał. Spojrzałem na
niego i pokręciłem głową.
– Co ty – parsknąłem. – Zresztą, ja nie
jestem takim gejem-gejem – dodałem, czując, że muszę mu to przekazać.
Sebastian najpierw spojrzał na mnie, jakby
zdziwiony. Myślał chwilę, po czym odwrócił się w moją stronę, opierając łokcie
o kolana, zupełnie jak gdyby czekał na jakąś dłuższą opowieść z mojej strony
lub też wyjaśnienia.
– Gejem-gejem? – zapytał, unosząc brwi. Tak,
może to nie najlepsze określenie, pomyślałem, gdy zdałem sobie sprawę, jak to
brzmi. Znów odchrząknąłem.
– No, w sensie, że ja z dziewczynami też, że
spoko – trochę się zaplątałem. A on znów się zaśmiał. – Niezłe masz poczucie
humoru – burknąłem.
– Sorry, ale to po prostu śmieszne. –
Wzruszył ramionami. No zabawne, kurwa, warczałem w myślach, patrząc na niego i
zastanawiając się, czy to nie jest ten moment, w którym powinienem się podnieść
i wrócić do domu. – Czyli, że jesteś bi?
– No, chyba. – Pokiwałem głową.
– Masz dobry kontakt z bratem? – ciągnął
dalej, a ja nie wiedziałem dokąd to zmierza. I chyba mnie w tamtym momencie nie
bardzo to obchodziło, bo pokiwałem głową i niemal od razu odpowiedziałem.
– Nigdy nie mieliśmy problemu z dogadaniem. –
No, prawie nigdy, pomyślałem.
– To dlaczego mu nie powiesz? – pytał, a ja
już miałem na końcu języka, że dopiero niedawno zacząłem nazywać rzecz po
imieniu i że Sebastian jest pierwszą osobą, z którą rozmawiam o tym otwarcie.
Szczęście, że pomimo lekkiego szumienia w głowie, miałem na tyle rozumu, aby
zatrzymać to dla siebie.
– Bo to nie jest osoba, której można od tak
powiedzieć – mruknąłem, po czym w końcu pociągnąłem równo z gwintu. Gdy
przełknąłem, zakręciło mi się nieco bardziej w głowie, ale skrzywiłem się
jedynie i podałem butelkę Sebastianowi. Zapomniałem już nawet, że mam w ustach
cholernie nieprzyjemny posmak i że przepłukanie gęby colą nie byłoby wcale
takim złym pomysłem. W zamian zapytałem: – Zresztą, co ja miałbym mu powiedzieć?
„Hej, no wiesz, oprócz cipek lubię też penisy”? – parsknąłem, rozbawiony wizją,
jaka pojawiła mi się przed oczami.
Uśmiechnął się i gdy już przełknął wódkę, a
po chwili także i colę. Westchnął.
– Nie wiem. Ja tam zacząłbym od zwykłego
„jestem bi”. Cipki i penisy bym pominął.
– Oj, zamknij się – zaśmiałem się, popychając
go lekko w ramię. – Wiesz, o co chodzi! „Jestem bi” brzmi tak samo
beznadziejnie jak: „lubię cipki i penisy”. – Odpowiedział mi szerokim
uśmiechem, po czym znów sięgnął do wódki, wziął łyka i podał butelkę mnie. Nie
zastanawiając się ani nawet nie myśląc już o naszym przerażającym tempie,
odebrałem i również się napiłem.
– Mogę coś zrobić? – zapytał. Zmarszczyłem
brwi, nie rozumiejąc. Byłem już pijany i miałem świadomość, że Sebastian nie
jest w lepszym stanie, ale pokiwałem głową. Uśmiechnął się jeszcze raz i mimo
ciemności, zauważyłem, że był to ten typ uśmiechu, który uwielbiałem.
Nawet nie wiem kiedy, bo albo wszystko działo
się za szybko, albo to po prostu wina alkoholu, pochylił się do mnie. Położył
mi dłoń na karku, przyciągnął do siebie i… pocałował. To ostatnie było tak
niespodziewane, że w pierwszym momencie po prostu zastanawiałem się, co takiego
się dzieje. Dopiero po chwili zrozumiałem, że właśnie jestem całowany przez
Sebastiana. Że czuję na ustach gorzki posmak wódki i że... oddaję pocałunek.
Strasznie nieporadnie, bo alkohol zrobił swoje. Ale mimo wszystko – podobało mi
się to. Miał bardzo miękkie usta, więc nie zastanawiając się długo, a właściwie
to nie będąc w stanie się zastanawiać, uchyliłem wargi, pogłębiając pocałunek.
W momencie, kiedy nasze języki otarły się o siebie, przez moje ciało przebiegł
niepokojący, ale przyjemny dreszcz.
Czułem jego ciepły oddech na moim nosie i
policzku, jego mocny, męski zapach i… krople deszczu spływające mi po twarzy.
Ale nawet nie otworzyłem oczu, żeby zobaczyć, co się dookoła nas dzieje, po
prostu przyciągnąłem go do siebie jeszcze bliżej. I w pewnym momencie już
leżałem na mokrej ziemi, a on na mnie. Był ciężki, ale nawet go nie
odepchnąłem. Pewnie bym tak zrobił, gdybym nie był pijany, jednak w tamtej
chwili chciałem tylko go całować.
Oddychałem ciężko przez nos, przyciągając go
do siebie jeszcze bliżej. O ile w ogóle dało się bliżej. Czułem jego duże,
szorstkie dłonie pod koszulką. Czułem nawet opatrunek, jaki znajdował się na
jego rękach, ale skutecznie go ignorowałem i skupiałem się na palcach, które
sunęły mi po brzuchu.
Ocierał
się o mnie i oddychał głośno, sprawiając, że mimowolnie zaczynałem się
podniecać.
Było gorąco. Niemal topiłem się tam pod nim.
Na dodatek co chwilę przechodziły mnie przyjemne, podniecające dreszcze, jednak
w tamtym momencie nie myślałem do czego to zmierza. Wtedy to ja mało co
myślałem. Zresztą, nawet nie byłem w stanie.
Odsunął się ode mnie dopiero, gdy niebo na
ułamek sekundy zrobiło się prawie że białe, a następnie rozbrzmiał głośny huk. Zorientowałem
się, że leje. Byłem cały przemoczony, zresztą tak samo jak i on. Tyle, że ja na
dodatek wytaplałem się w błocie, bo musiałem tarzać się po tej ziemi jak
idiota.
– Chyba nie powinniśmy tu siedzieć, skoro
błyska – wydyszał, wciąż jednak ze mnie nie schodził. Kiwnąłem głową, nie mogąc
zrozumieć co się właśnie stało. Cholera. Całowaliśmy się. Ja i Sebastian.
Patrzyłem na niego i już miałem coś powiedzieć, gdy nagle niebo znów zrobiło
się przeraźliwie jasne.
– No – wychrypiałem, za co niemal od razu
przekląłem się w duchu. Odchrząknąłem. Może jeszcze zacznę się rumienić i
jąkać?
Uśmiechnął się lekko, jednak nie tak pewnie
jak przed pocałunkiem. I gdy już myślałem, że ze mnie wstanie, a ja wtedy
zacznę nerwowo zastanawiać się, co robić dalej, on znów pochylił się nade mną i
pocałował. Jednak nie już tak mocno, jak przed chwilą. Po prostu musnął moje
wargi i dopiero uwolnił mnie od swojego ciężaru, po czym podał rękę i pomógł
wstać.
Otrzepałem się, co jednak niewiele dało, bo
wyglądałem, jakby mnie ktoś rzucił plecami w błoto, co wcale nie mijało się z
prawdą. Sebastian przyglądał mi się przez chwilę, po czym nagle złapał za
nadgarstek i pociągnął w dół pagórka.
– Pójdziesz do mnie – powiedział, kiedy
byliśmy już na dole.
– Co? – zapytałem inteligentnie, nie
wyrywając mu jednak dłoni, tylko pozwalając się prowadzić. Miałem prawdziwy
mętlik w głowie. Bo niby mi się podobało. Niby tego chciałem. Ale z drugiej
strony, jak patrzyłem na to pod względem tego, że obaj byliśmy chłopakami,
miałem ochotę uciec.
Kurwa! Nigdy nie byłem z facetem. Podobali mi
się. Podobał mi się Sebastian. Myślałem o nim, podczas krótkich chwil
sam-na-sam, ale, do cholery, to wydarzyło się naprawdę. Prawie się tam
bzyknęliśmy i gdyby nie burza, to nie wiadomo jak to mogłoby się zakończyć.
– No przyjdziesz do mnie. Leje, ty wyglądasz
jakbyś w bagno wpadł – spojrzał na mnie, rozbawiony. Zmarszczyłem brwi. – Więc idziesz
do mnie.
– O tej godzinie? – zapytałem. – A twoi
rodzice? Nie ma ich? – Tak, taka rozmowa była najbezpieczniejsza, stwierdziłem.
Jakoś wolałem nie powracać do pocałunku. Albo, inaczej – do rozmowy o
pocałunku. Sama czynność podobała mi się i z chęcią bym ją powtórzył.
– Są – powiedział i wzruszył ramionami. W
tamtym momencie rozbrzmiał głośny huk i niemal od razu niebo przecięła
błyskawica. Faktycznie, nie uśmiechał mi się teraz powrót.
– I co, wparuję do ciebie o tej pierwszej w
nocy?
– Pierwszej trzydzieści – sprostował.
– No to jeszcze lepiej! – prychnąłem, ale
dalej pozwalałem mu się prowadzić.
Dopiero gdy znalazłem się przed drzwiami domu
Sebastiana, zdałem sobie sprawę, z tego, co tak naprawdę się stało. I jakoś nie
czułem się tym zażenowany, a chyba powinienem. W końcu całowałem się z facetem,
z tym pieprzonym dzieckiem szczęścia, który na początku mnie irytował,
rozmyślałem, kiedy kątem oka obserwowałem, jak przekręca klucz w zamku.
Właściwie, to dalej mnie denerwuje, ale to nie zmienia faktu, że potrafi dobrze
całować. Nie, żebym miał jakieś duże pojęcie o tym, nawet jeśli przed znajomymi
gram obeznanego w tych sprawach.
– Chodź – powiedział z szerokim uśmiechem.
Planował to, cholera, przemknęło mi przez myśli, kiedy cały zabłocony
przekroczyłem próg jego willi i niemal od razu ubrudziłem jasne, marmurowe
płytki.
– Uwalę ci cały dom – burknąłem, wskazując na
swoje ugnojone trampki. Sebastian spojrzał na nie, po czym wzruszył ramionami,
ściągając swoje adidasy, równie ubłocone co moje.
– Ściągnij – polecił, stając obok i
przyglądając mi się. Odchrząknąłem, czując się dziwnie pod tym spojrzeniem i
starając się je ignorować, szybkimi ruchami pozbyłem się obuwia. – Dam ci
jakieś suche rzeczy, bo wyglądasz jakby cię ktoś do wody wrzucił – powiedział,
po czym kiwnięciem ręki kazał mi iść za sobą. Ruszyłem więc nieco chwiejnym
krokiem, gdy nagle z pomieszczenia obok wyszła wysoka, dosyć pulchna kobieta w
jasnym, puchatym szlafroku. Popatrzyła to na mnie, to na Sebastiana, trzymając
w dłoni szklankę wody i chyba nie wiedziała co powiedzieć. Ja też nie
wiedziałem, bo zdałem sobie sprawę, że oto przede mną stoi pani Wróblewska,
którą to kilka miesięcy temu okradłem. Cholera.
Ale wcale nie jest taka brzydka, pomyślałem.
Na zdjęciu w dowodzie wyglądała jak ostatni paszczur, jednak kiedy stała przede
mną, doszedłem do wniosku, że ładna z niej kobieta. Zadbana, chociaż zmarszczki
dookoła oczu, ust i na czole świadczyły, że nie była najmłodsza. Ale mimo
wszystko, moja mama wyglądała o wiele starzej i bardziej mizernie. Pani
Wróblewska nie była szczupła, nawet w szlafroku mogłem dostrzec dosyć obfite
kształty, ale, co najdziwniejsze, dodawały jej uroku. Długie, farbowane na
blond włosy, sięgające gdzieś do łokci, związane miała w luźną kitkę, a jej
twarz pokrywała masa piegów, podobnie jak Sebastiana. Ładna, powtórzyłem po raz
kolejny w myślach, bo po tym zdjęciu w dowodzie zawsze wyobrażałem sobie ją
jako brzydką i nieatrakcyjną kobietę z forsą. Ale czy Sebastian mógłby mieć
brzydkich rodziców?
– A to… – wydusiła, wskazując na mnie.
Poczułem nagłe uderzenie gorąca. W końcu, do cholery, wparowałem jej do domu w
nocy. Jednak z drugiej strony, kiedyś też już tu byłem o podobnej porze, tyle
że bez zaproszenia żadnego z domowników, rozmyślałem nerwowo i trochę pijacko.
– Kacper – powiedział Sebastian, wyciągając
do mnie rękę i łapiąc mnie za nadgarstek. Pozwoliłem mu na to, zresztą, nawet
za bardzo tego nie zarejestrowałem, tylko wciąż przyglądałem się jego mamie.
– A–aha – pokiwała głową. – I jest tu bo…? –
drążyła dalej.
– Bo jest burza, a mieszka na drugim końcu
miasta – odpowiedział. Tym razem spojrzałem na niego, nieco zdziwiony. Mówiłem
mu gdzie mieszkam? – zastanawiałem się, ale szybko te zastanowienia porzuciłem,
bo dostrzegłem jego szeroki uśmiech.
Mama Sebastiana westchnęła ciężko, pokiwała
głową, po czym też się uśmiechnęła. Wydawała się być miłą kobietą, nawet o tej
wpół do drugiej w nocy, kiedy za oknem szalała burza, a ona zapewne marzyła o
powrocie do łóżka, a nie zastanawianiu się, co w jej domu robi obcy dzieciak,
który wygląda, jakby się w bagnie wykąpał.
– Przebierzcie się, bo chorzy będziecie –
powiedziała tylko i z lekkim uśmiechem wyminęła nas, wspinając się po schodach.
– Chodź – mruknął Sebastian, ciągnąc mnie w
stronę stopni. Pozwoliłem się poprowadzić, zaczynając się zastanawiać, do czego
to właściwie zmierza. I, mimo wszystko, podobała mi się ta możliwa wizja
dokończenia pocałunku w bardziej normalnych warunkach atmosferycznych.
Już po chwili znaleźliśmy się w jego pokoju. Otoczyły
mnie znajome, jasne ściany z pozawieszanymi plakatami, przyjemny chaos, który
wprowadzała kupka ubrań na fotelu, kilka brudnych naczyń, a także sterta
książek na biurku i łóżku. Niemal od razu powiodłem wzrokiem na miejsce, w
którym widziałem perkusję, jednak teraz stała tam na stojaku jedynie gitara
elektryczna i akustyczna.
– Co zrobiłeś z perkusją? – zapytałem, niby
od niechcenia, rozglądając się po znanym mi już pokoju. Sebastian, zapewne
odruchowo, spojrzał na miejsce, w którym stał instrument. Wzruszył ramionami.
– Mówiłem, że gra na niej mi nie wychodzi –
powiedział. – Jest na dole – puścił moją rękę i tak po prostu zaczął się
rozbierać, a ja, jak ta sierota, stałem na środku pokoju, mocząc mu panele i
wpatrując się w niego, jak w okaz w zoo. Miał przyjemnie umięśnione plecy,
stwierdziłem. I równie ładną klatkę piersiową, myślałem dalej, kiedy odwrócił
się przodem do mnie. – A ty grasz? – zapytał, pomijając zapewne to, że wlepiam
w niego wzrok i wyglądam przy tym jak idiota. Odruchowo chciałem zapytać:
„co?”, bo w ogóle nie skupiłem się na tym co mówi. Ale to przez tę wódkę,
pomyślałem. Tak, no na pewno wina alkoholu.
– Grałem – powiedziałem, w końcu odrywając
wzrok. Bogu dzięki. – W podstawówce.
– Mhm – zamruczał i… kurwa, przekląłem w
myślach, gdy rozpiął spodnie. – Wpadnij kiedyś, jeżeli będziesz chciał pograć –
odparł. – I w ogóle, zdejmuj te rzeczy i idź się wykąp, bo jak na razie
wyglądasz jak bagienny potwór. W ogóle nie podniecające – dodał z szerokim,
rozbawionym uśmiechem.
Nabijał się ze mnie, idiota. Miał ubaw po
pachy, pieprzony nowobogacki.
– Przypomnę, że sam mnie w to błoto wrzuciłeś
– odparłem i zacząłem ściągać koszulkę.
– Rzuć na podłogę – polecił – A ty się jakoś
przed tym wrzuceniem nie broniłeś – odparł, w samych gaciach podchodząc do
szafy, na co ja nie przepuściłem okazji, żeby nie poobserwować sobie jego
tyłka. Zgrabnego, należy dodać. – Ręczniki są w łazience – powiedział, rzucając
w moją stronę jakimiś szarymi spodniami dresowymi. Nie chcąc dalej robić z
siebie zapijaczonego idioty, wpatrującego się w niego tępo, wyminąłem go i
wszedłem do łazienki.
rozdział cudowny a po zatym nie mogłam się go doczekać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
braksłówbraksłówbraksłówbraksłówbraksłówbraksłówbraksłówbraksłówpoprostu! rozdział cudowny!
OdpowiedzUsuńJak każdy rozdział ten jest równie boski ^^
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejne! :]
Duużo weny życzę! ;)
Kami ;)
W końcu nowy rozdział, nawet nie wiesz jak bardzo na niego czekałam! Nie będę się rozpisywać bo, że jesteś genialna zapewne wiesz (a jak nie to już tak :P) I proszę by notki były dodawane częściej.
OdpowiedzUsuńAwww... Ciekawe jak to się potoczy dalej.. Ale rozdział był boski i warto było na niego czekać. Eh, nie dziwię się Kacprowi, naprawdę ma ciężką sytuację w domu współczuję...
OdpowiedzUsuńAle cóż zrobić? Wierzę, że da radę, no i ma Sebastiana, który mu zapewne pomoże...
Paweł mnie zaczął denerwować.. przecież gdyby to ojciec był chory to nie opiekowałby się nim, a matka? No ja rozumiem... Ale nie można jej 100% wybielić.. W sumie obaj mają po części rację.. Ojciec może chociaż troszkę..
Oj nie dziwię się mamie Sebastiana że tak zareagowała, też byłabym zdziwiona xD Aww.. między chłopakami był namiętnie ♥ Coś czuję że za niedługo Kacper wyżali się Sebie, bo sam nie daje sobie rady. Ciekawe co się wydarzy tej nocy, chociaż podejrzewam że do niczego nie dojdzie.. A no i nadal nie wiemy jak Kacper zareagował na słowa w Seby wcześniejszym rozdziale ;c Ciekawe co odpowiedział (albo jakoś się do tego odniosłaś a ja ślepa jestem >.<)
Teraz mam olbrzymią nadzieję, iż powrócisz do regularnego publikowania rozdziałów.. Przecież ja umrę bez rozdziału xD Oj jakbym chciała abyś teraz pisała 24/7. Nic tylko przed laptopkiem siedziała i stukała w klawiaturkę ♥♥ Tak wiem wiem tak się nie da. Masz również swoje życie i w ogóle... Jednak mam wielką nadzieję, że się nie rozleniwisz nam kochana i będziesz robiła to co lubisz (a my kochamy efekty końcowe) xD
Pozdrawiam i życzę dużo weny :*
Nie jesteś ślepa, Kacper jeszcze mu nie odpowiedział ;) Jak to na Kacpra przystało - wolał udawać, że nie słyszy i szybko ewakuować się z miejsca, a Sebastian tej sprawy nie porusza, jak na razie :)
UsuńCo do pisania, to nie wiem... naprawdę nie wiem, jak to moje pisanie będzie wyglądać w wakacje. Tak się mówi, że jest masa czasu, ale ja chcę dokończyć prawko i jeszcze trochę sobie zarobić, coby na koniec móc wykorzystać wolny czas należycie, gdzieś za granicą (nie macie się co łudzić, że jeżeli uda mi się wyjechać, po powrocie nie zbombarduję Was jakimś tekstem XD), a tu mi się jeszcze na głowę ciśnie Kacper i Sebastian... Bywa też i tak, że ta dwójka spać mi nie pozwala ;) No ale zobaczę, postaram się. Dziesiąty rozdział zaczęłam pisać, więc może faktycznie uda mi się go wrzucić jakoś w przyszłym tygodniu, powracając tym samym do publikowania raz na tydzień.
Oby się udało <3 Widzę, że masz ambitne plany ^^ W takim razie życzę Ci, abyś je zrealizowała (a wiem, że plany mają to do siebie, że nie zawsze wypalają >.<) Oj dobrze, że Kacper i Sebastian "gderają" nad Tobą cobyś o nich nie zapomniała (chociaż sądzę, że czytelnicy nie pozwolili by Ci zapomnieć bo opowiadanie jest suuper)
UsuńMam nadzieję, że uda Ci się wstawić dziesiąty rozdzialik w przyszłym tygodniu ♥
mrrrrr....co więcej powiedzieć?:) ...ciekawe czy mama Seby pamięta tą kradzież... *o*
OdpowiedzUsuńrozdział piekny, po prostu... ^^ weny, czekam z zapartym tchem na rozdział ;)
Dzięki za rozdział, naprawdę dziewczyno, masz talent :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że czas pozwoli Ci pisać więcej...
Pozdrawiam
Mila
Cudowny początek długiego weekendu. Zawsze, gdy czytam opowiadanie, najbardziej czekam na pierwsze pocałunki. Ten był bardzo udany, bardzo naturalny. Alkohol był niezbędny, by przenieść ich znajomość na inny poziom, co często zdarza się w rzeczywistości. Bardzo współczuje Kacprowi, jego sytuacja w domu staje się coraz gorsza. Ale z drugiej strony myślę, że jak jego matka umrze, to może ojciec też i będą mieli święty spokój, albo wreszcie pozbędą się ojca z domu. Kacper i Paweł powinni sobie poradzić sami, o ile Paweł będzie w stanie zaakceptować brata. Wydaje mi się, że jeśli Kacper i Sebastian zbliżą się do siebie, ten drugi będzie potrafił wspierać go i zrozumieć jego sytuację życiową.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, życzę powodzenia w dostawaniu się na studia itd.. No i życzę ogromu weny, aby opowiadanie stawało się coraz i coraz lepsze.
Bardzo fajne opowiadanie , czekam na dalszą część :).
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mieliśmy okazję poznać część rodziny Sebastiana i cieszę się, że nie wydają się być oni typowymi nowobogackimi nadętymi bufonami :) Zresztą sam Sebastian taki nie jest, więc domyślałam się, że jego rodzina też będzie spoko.
OdpowiedzUsuńTarzanie w błocie rządzi xD Ciekawa jestem reakcji Kacpra gdy już mu alkohol z głowy wyparuje i dotrze do niego co się stało ^^
A teraz druga strona, czyli rodzina Kacpra. Podoba mi się stosunek Kacpra do całej tej sprawy - bardzo nie lubię, gdy nagle wszystko zaczyna być "idealnie" i wybaczamy wszelkie zło i krzywdy tylko dlatego, iż mamy świadomość, że ktoś umiera. To jest po prostu nieszczere. Na opinię pracuje się całe życie i nie rozumiem dlaczego mielibyśmy uważać, że było zawsze cacy i pięknie tylko dlatego, że ktoś jest śmiertelnie chory. Dlatego z jednej strony irytuje mnie zachowanie Pawła, a z drugiej jestem w stanie go zrozumieć - może chciałby chociaż przez chwilę poczuć co to znaczy prawdziwa rodzina.
Dream, Dream, włączcie możliwość komentowania do K111 dla Anonimów/Nicka @.@
OdpowiedzUsuńBo chciałam skomentować a nie posiadam (i nie chcę posiadać) konta na żadnym z tych serwisów, które dopuszczają komenta. Taaaaki fajny koment napisałam i mi zjadło cały, sniffff ;__;
Już! Powiem Ci, że nawet nie wiedziałam, że jest zablokowane dla anonimów ;)
UsuńTo my czekamy na komentarz, bo jesteśmy bardzo ciekawe opinii i czy pokrywa się ona z naszymi, subiektywnymi :D
Oh, ah, oh. No nareszcie. Myślałam, że uschnę z tęsknoty za Sebastianem i Kacprem :D
OdpowiedzUsuńOczywiście serce mam złamane, że urwałaś w takim momencie, ale jednocześnie kocham cię, że dodałaś rozdział :D
Czekam więcej rozdziałów i więcej... akcji ;3
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest po prostu cudowny, dziwi mnie zachowanie Pawła, teraz to próbuje udawać jedną wielką szczęśliwą rodzinkę... Kacper coraz częściej spotyka się z Sebastianem.. między braćmi dochodzi do coraz częstszych i poważniejszych awantur, oby nic złego z tego nie wyszło.. Ciekawe czy Sebastian działał pod pływem chwili , czy chciał tego od dawna...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Opowiadanie jest cudowne. Zaczęłam je pochłaniać wczoraj wieczorem i przerwałam dopiero, gdy zamykały mi się oczy, a zamiast zdań, dochodziły do mnie nieskładne pojedyncze słowa. Oczywiście dziś rano pierwszym, za co się zabrałam był powrót do lektury. Chciałam się z komentarzem wstrzymać do końca serii, ale zauważyłam mały błąd (których raczej u Ciebie nie można uraczyć), mianowicie: "W końcu całowałem się z facetem, z tym pieprzonym dzieckiem szczęścia, który na początku mnie irytował(...)" - winno być "z dzieckiem szczęścia, które mnie irytowało".
OdpowiedzUsuńPoza tym, naprawdę urzekłaś mnie językiem. Właśnie czegoś takiego potrzebowałam.
Pozdrawiam, życzę dużo weny, chęci, czasu i powodzeń ^ ^