Rozdział trzeci
Obudził go jakiś
dźwięk. Piskliwy i głośny. Nie potrafił i nie chciał go rozpoznać. Wiedział
tylko, że go skądś zna, bo kiedyś słyszał go codziennie.
Niech on już
zamilknie. Niech go zastąpi błoga cisza, błagał w myślach. Ale nie, ten dźwięk nie
chce dać za wygraną, ciągle rozbrzmiewa mu w uszach. Coraz głośniej i głośniej.
Otworzył powoli oczy, a jego spojrzenie padło na poduszkę, na której leżał
wibrujący telefon i z którego wydobywał się ten przeklęty dźwięk. Ach tak,
budzik. Nastawił go wczoraj wieczorem przed pójściem spać. Dawno już nie
słyszał tej drażniącej wszystkie zmysły melodyjki.
Wyciągnął powoli,
ospale rękę i złapał za komórkę. Nacisnął pierwszy lepszy przycisk. Nie, zły.
Nacisnął następny. Trafił. Udało się. Denerwująca melodyjka umilkła,
pozostawiając po sobie niebiańską ciszę. Mógłby iść teraz spać, prawda? Już nic
nie stało mu na przeszkodzie. Ale musiał wstać. Musiał, a przynajmniej tak
powtarzał sobie w myślach. Musi, musi, musi. Bo się spóźni. To pierwszy dzień
pracy.
Naprawdę musisz
wstać, Dean, przemknęło mu przez głowę, gdy zasypiał.
***
- O kurwa jego mać! –
Poderwał się z łóżka, odrzucając kołdrę na bok. – Kurwa, kurwa, kurwa –przeklinał pod nosem, gdy szukał w
szafie swojego garnituru. Tak, jego nowa praca wymagała takiego ubrania. Miał
być przecież tylko ochroniarzem jakiegoś dzieciaka, a nie „facetem w czerni”!
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać… Nie miał już czasu na nic.
- Diabeł, chodź tu.
Kurwa, Diabeł, nienawidzę cię, słyszysz? – krzyknął, kiedy zauważył, że jego
pies podarł jakąś gazetę na strzępy, które teraz walały się po całym pokoju, a
nawet fruwały w powietrzu przy szybszych ruchach mężczyzny.
Ma pół godziny. Zdąży
przejechać całe miasto? Oczywiście, że nie. Potrzebuje cudu, żeby to zrobić.
Wyszedł z mieszkania
głodny. Nie zdążył nic zjeść, tylko ubrał się i umył. I zostawił te strzępki
gazety z Diabłem wśród nich.
- Tato? – Przytrzymał
telefon ramieniem, szukając w kieszeniach kluczy do Passata. – Musisz przyjść,
Diabeł nie był na spacerze rano, trzeba dać mu jeść… No zaspałem…! Tak, jasne…
No przepraszam, moja wina, ale przyjdziesz, nie? Bo zasika cały dom, a i nie
wiem, czy nie ma czegoś niebezpiecznego w zasięgu jego łap… Dzięki.
Willa Connellów. Jak
zawsze piękna, jak zawsze idealna, nawet kiedy widzi się jej fragment jedynie
zza bramy. Na małym ekranie pojawia się lokaj. Charlie wita się z Deanem. Gdy
ekran zachodzi czernią, Dean rusza. Jedzie powoli brukowaną dróżką aż na
dziedziniec.
Spojrzał na długą, czarną
limuzynę, która stała tuż pod wejściem do rezydencji. Błyszczała w słońcu,
świeżo umyta i wypolerowana. Jednak jego uwagi nie przykuł pojazd, a mężczyzna opierający
się o niego. Był ubrany, a jakżeby inaczej, w
czarny garnitur. Czy wszyscy chodzą tu tak ubrani? Najwidoczniej Adolf dba o
wizerunek swojego otoczenia. Jest przecież milionerem, musi jakoś podkreślić
swój statut.
Dean zaparkował
swojego Passata. Marnego i nic nie wartego. A kiedy patrzył na tę limuzynę
tylko utwierdzał się w przekonaniu, że czas zmienić pojazd. Jego samochód tylko
psuł obraz tej perfekcyjnej posiadłości.
- Nowy? – zapytał mężczyzna
w garniturze, kiedy Dean wysiadł z auta. Zamiast udzielić odpowiedzi jedynie
potaknął, zamykając drzwi i włączając alarm.
- Chcesz? – Facet
wyciągnął z kieszeni opakowanie papierosów. Dean bez wahania podszedł do niego i
poczęstował się, czując ogromną potrzebę zapalenia przed wejściem do idealnego
domu.
- Jesteś szoferem? – zagadnął
Dean, chwilę po tym, jak zaciągnął się mocno, a dym przyjemnie wypełnił jego
płuca. Mężczyzna uśmiechnął się i potaknął. Miał krzywe zęby, duży orli nos i
zajęczą wargę, ale wyglądał na sympatycznego człowieka.
- Jestem. Niezbyt
ciężka robota i dobrze płatna – odparł, ciągle się uśmiechając. – Rob. –
Wyciągnął dłoń, a Dean bez wahania ją uścisnął.
- Dean –
odpowiedział.
- Connell jest dobrym
pracodawcą. Nie będziesz narzekać, ale
lepiej już idź, bo Keith jest ciężkim przypadkiem. Ciągle szczerzył te krzywe,
pożółkłe zęby.
Dobrze, że
przynajmniej szofer nie jest idealny, pomyślał z ulgą Ferrey.
- Najpierw spalę – pomachał lekko ręką, w której trzymał
papierosa – mam jeszcze pięć minut. – Tak, dzisiaj stał się cud. Nie
spędził ani minuty w korku i nawet trafiał
za każdym razem na zielone światło.
- Jesteś nałogowcem?
– Rob uniósł jedną ze swoich ciemnych i gęstych brwi. Miał żydowską urodę,
brakowało mu tylko pejsów i kapelusza.
Dean go polubił. Sam
nie wiedział dlaczego, przecież go nawet nie znał, ale zapałał do niego
sympatią. Czasem po prostu tak jest. Niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego,
że nawet, kiedy nic się o nich nie wie, to i tak się ich lubi. A Rob z
pewnością był tego typu człowiekiem i Dean już wiedział, że w razie czego będzie
miał z kim porozmawiać w tym pełnym perfekcji domu.
- Od niedawna. –
Dokładniej od Jej śmierci palił, jak smok. Czasem nawet dwie paczki dziennie,
bo to pomagało. Odprężało. Nawet, jeżeli kiedyś nie był pozytywnie nastawiony
do tego nałogu, w końcu papierosy śmierdziały i były niezdrowe, teraz wszystko
się zmieniło. Nie obchodził go ani rak płuc, ani nieprzyjemny zapach. Został
sam. Diabeł też nie będzie żyć wiecznie, jest tylko psem.
- No to się wkopałeś.
Mogłeś nie zaczynać. – Ale zaczął, samo przyszło.
- Życie –
odpowiedział jedynie. – Długo już tu pracujesz? – zmienił temat, po czym zaciągnął
się mocnym papierosem. Zazwyczaj nie palił takich ostrych, ale musiał przyznać,
że ten wyjątkowo mu smakował. Podobało mu się pieczenie gardła i to, w jaki sposób
dym wypełniał jego płuca.
- Dwa lata na zimę
będzie – westchnął. – Ale jest fajnie.
Dobrze płacą i się nie narobisz. Chyba – dodał już ciszej.
- Chyba?
- To zależy od
rodzeństwa. – Wzruszył ramionami. Jego papieros wylądował na ziemi, a po chwili
został przydepnięty butem. Dean był dopiero w połowie swojego.
Nie podobało mu się
to „chyba”.
- To znaczy? – drążył
dalej.
- To dzieciaki –
powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.
- No i?
Rob uśmiechnął się
szeroko, tak jak miał to w zwyczaju. Potarł dłonią o karoserię samochodu, przez
chwilę koncentrując na niej swoje spojrzenie.
- Młodzi są. Bywają
upierdliwi. – Ach tak. Już rozumiał. Dopalił swojego papierosa i rzucił na ziemię.
- Bardzo? – Nie lubił
kłopotliwych ludzi, a już z pewnością nie lubił takiej młodzieży. Ale przecież
sam wybrał tę pracę. Nikt go do niej nie zmuszał, mógł to przewidzieć.
- Zależy o kim
mówimy. – Rob wsunął ręce do kieszeni, spoglądając na Deana z rozbawieniem – Masz śmieszną minę. – Zaśmiał się bez skrępowana. –
Spokojnie, nie będzie tak źle… Da się przeżyć. – Ponownie wzruszył ramionami.
Dean nie wątpił w to,
że „da się przeżyć”. Wszystko jest do przeżycia, ale nie uśmiechały mu się potyczki
z jakimiś dzieciakami. Westchnął ciężko, spoglądając na zegarek.
- Idę – powiedział
tylko, obchodząc czarną limuzynę. Rob obejrzał się za nim z uśmiechem.
- Nie krzyw się tak.
To nie spotkanie z lwem.
Ale właśnie tak się
czuł – jakby szedł na spotkanie z lwem. Mimo wszystko sam musi się przekonać,
czy ten lew nie jest przypadkiem kotem. Małym i bezbronnym.
***
- Hej! – Ze schodów
zbiegał Brandon. Ten cholernie idealny, bogaty dzieciak wyglądający jak model z okładki czasopisma dla kobiet. Kiedy Dean
widział jego perfekcyjny uśmiech, te proste i na dodatek białe zęby, zaczynał
tęsknić za uśmiechem Roba. Pożółkłym i krzywym.
Brandon znalazł się
tuż przed nim i spojrzał na niego z góry, trzymając w dłoniach czarną torbę.
Wydawał się być miły, ale Dean nie potrafił zapałać do niego sympatią. Synek milionera,
który ma wszystko. Urodę, pieniądze i szczęście.
- Dzień dobry –
wydawało mu się, że właśnie tak powinien przywitać się z synem swojego
pracodawcy.
- Co tak oficjalnie? Mów mi po imieniu.
– Machnął ręką, a Dean dopiero teraz zauważył, że jego włosy są w nieładzie i
że wygląda tak, jakby dopiero wstał. Wszystko przez ten idealny uśmiech, to on
przyćmił poranny wizerunek chłopaka. – Mógłbyś obudzić Keitha? Schodami na
prawo, pierwsze drzwi. Rzucą ci się w oczy, bo są nieco inne od reszty. Ja
muszę się ogarnąć przed wyjściem.
- Jasne. – Spieszył się... Gnał na drugi
koniec miasta jak idiota, starając się przy tym nie natknąć na korek, żeby teraz
dowiedzieć się, że Brandon dopiero wstał, a Keith jeszcze śpi? Że nawet, jeżeli
umówili się na ósmą, jego podopieczni mieli to gdzieś? Zaczynało do niego
docierać, że tak naprawdę jest w tym domu nikim, tylko kolejną postacią w
czarnym garniturze.
Westchnął,
rozglądając się jeszcze, po czym wspiął się po schodach wyłożonych bordowym
dywanem. Czuł się w tym domu, jak intruz. Nie był idealny, nie pasował tu. Nie był
przystojny, prędzej nijaki.
Znalazł się w
niezwykle jasnym i wąskim korytarzu. Otaczały go obrazy. Bazgroły. Nic, co
mogłoby się podobać. Sam potrafiłby coś takiego stworzyć… Zatrzymał się przy
jednym z nich, oprawionym, jak cała reszta w złotą ramę, i przyjrzał mu się uważniej.
Sprawiał wrażenie, jakby ktoś wylał na płótno farby i szybko je rozmazał, żeby
przedstawiały ludzką twarz... Zmarszczył brwi. Nie widział w tym nic pięknego, tylko
wyrzucone pieniądze. Ten, kto umieścił tu te bazgroły musiał mieć bardzo dziwny
gust.
Korytarz nie ciągnął
się w bezkres, tak jak to zazwyczaj było w filmach. Miał około sześć metrów, a
na jego końcu znajdowało się duże okno, przepuszczające do pomieszczenia promienie
słoneczne. Niedaleko niego Dean ujrzał białe drzwi i nie byłoby w tym nic
dziwnego, przecież w tej części domu napotkał masę drzwi, gdyby nie to, że były
białe, podczas gdy cała reszta miała brązowy, nudny kolor. Dodatkowo zostały
one obwieszone znakami: STOP, proszę pukać i obcym wstęp wzbroniony. Tak, to z pewnością były te drzwi, o
których mówił mu Brandon. Nie mógł się pomylić, bo naprawdę odstawały od reszty.
Nie czekając dłużej,
zapukał, tak jak kazała mu jedna z tabliczek. Poczekał chwilę, jednak nikt mu
nie odpowiedział. Wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę.
- Keith? – zapytał,
wsuwając powoli głowę do pomieszczenia. Niemal od razu uderzył go nieprzyjemny
zapach niewietrzonego pomieszczenia. Skrzywił się, otwierając drzwi na oścież,
wciąż jednak nie przekraczając progu. Omiótł
pokój zniesmaczonym spojrzeniem, chociaż pod względem czystości jego mieszkanie
niewiele różniło się od sypialni chłopaka. Pootwierane szafki i wysypujące się z
nich ubrania, stos brudnych ciuchów na samym środku pomieszczenia. Kubki,
szklanki, talerze walały się wszędzie i tworzyły obraz nędzy i rozpaczy… A może
raczej były oznaką lenistwa.
Wzrok Deana zatrzymał
się na dużym biurku tuż pod oknem, ale nie mógł jednak rozpoznać koloru jego
blatu, gdyż ten zawalony był stertą rzeczy. Miał wrażenie, że gdyby tylko
wyciągnąć coś ze spodu, taką wystającą książkę na przykład, cała konstrukcja
zostałaby naruszona i wszystko runęłoby na podłogę.
Oderwał spojrzenie od
wieży gratów na biurku i skoncentrował je na łóżku. Dużym i półokrągłym, z
pościelą w deseniu umaszczenia zebry, pod którą znajdowała się zakopana postać.
Keith zapewne. Spod kołdry Dean usłyszał pochrapywanie. Niezbyt głośne.
Odchrząknął, czując
się niezręcznie.
- Dzień dobry.
Odpowiedziało mu
westchnienie, a później znowu pomieszczenie wypełniło się chrapaniem. Dean podszedł
do łóżka i potrząsnął zawiniętym w kołdrę chłopakiem. Nic. Keith musiał mieć
bardzo mocny sen.
- Wstawaj.
Chłopak obrócił się
na plecy, odrzucając pościel na bok. Otworzył zaspane oczy, kierując swoje
spojrzenie na Deana.
- Pan ochroniarz? –
zapytał, ziewając. Nie kwapił się nawet, żeby zakryć usta, dzięki czemu Dean
mógł dostrzec jego zęby. Nie tak idealne jak w przypadku brata. Zwykłe zęby, zwykłego
nastolatka. O normalnym, nie perłowo białym kolorze. – Nie mam zamiaru dzisiaj
iść do szkoły, więc może pan… Mogę po imieniu? – wtrącił nagle, podnosząc się
do siadu. Dean dopiero teraz zauważył średniego rozmiaru tunel w jego uchu i
tatuaż na szyi, przedstawiający serce… ale nie takie, jakie widzi się w
walentynki, tylko naturalne, ludzkie serce. Z aortą i przedsionkami.
Keith z pewnością nie
był słodkim synkiem pana Connella. Może nawet był jego utrapieniem, ale Deanowi
w tamtym momencie wcale to nie przeszkadzało. Miło wejść do śmierdzącego,
zagraconego pomieszczenia i odciąć się od nienagannej rodzinki.
- Raczej tak. –
Wzruszył ramionami. Mimo tego, że chłopak był przyjemną odmianą po tej całej
perfekcji, której się naoglądał, był dziwny. Bardzo dziwny… Dean nie potrafił
powiedzieć, czy go polubił, czy nie. Czy Keith go denerwował? Nie wiedział.
- Ładny garniak.
Powiedz szczerze, lubisz garnitury? – zapytał, wstając z łóżka. Spał jedynie w
czarnych slipkach, więc Dean mógł zauważyć, że serce na szyi nie jest jego
jedynym tatuażem. Na lewej piersi, tuż obok zakolczykowanego sutka znajdował
się malutki klucz wiolinowy. Czyżby Keith
interesował się muzyką?
- Nie. – Dostrzegł
kolejny tatuaż. Tym razem na kości biodrowej, przedstawiający zwykłą, czarną gwiazdkę.
I to chyba byłoby na tyle, Dean nie dostrzegł już więcej tatuaży, ale przecież
dzieciak mógł mieć też takie, które nie znajdowały się w zasięgu jego wzroku.
- I pracowałeś w FBI?
- Keith uniósł jedną z ciemnych, dosyć grubych brwi w zdziwieniu.
- To nie ma tu nic do
rzeczy. Można się czasem przemęczyć. – Chłopak był chudy. Przeraźliwie chudy i
blady. Wydawało mu się, że mógłby policzyć żebra Keitha, nawet go nie
dotykając.
Keith nie
był świadomy, że jest obiektem obserwacji, podszedł do szafy, z której
wysypywały się ubrania i zaczął je przeglądać. Nie kwapił się nawet, żeby je
pozbierać i upchnąć – nie wspominając już o poskładaniu – z powrotem.
- Ja bym nie mógł –
mówiąc to, rzucił na łóżko wybrane dżinsy. – Dzisiaj zostaniesz dłużej, bo chcę
wieczorem wyjść.
- Jest środa –
odpowiedział, kiedy Keith zakładał czarny T-shirt.
- No i? Co w związku
z tym?
Dean zmarszczył brwi.
Nie podobała mu się wizja siedzenia w tym domu aż do wieczora… Zwariuje tutaj.
- Środek tygodnia. Nie
idziesz do szkoły, tylko masz zamiar gdzieś wyjść wieczorem? – Odsunął się od
ściany i podszedł do drzwi.
- Dalej nie widzę w
tym nic złego. Nie powinieneś wtrącać się w moje sprawy. To w końcu twoja
zakichana robota. Ojciec ci płaci, żeby nic mi się nie stało. Tyle.
Racja. Po co w ogóle
przejmuje się tym dzieciakiem? Nie jego sprawa, co ten robi, kiedy powinien być
w szkole. Wzruszył jedynie ramionami i wyszedł.
***
Znajdował się w
limuzynie, na siedzeniu obitym kremową skórą. Naprzeciwko siedział Brandon,
przeglądający jakieś notatki i zapisujący coś uważnie. Nad ramieniem
chłopaka widział zarys postury Roba, który siedział za kierownicą, oddzielony
od nich czarną, metalową kratką.
Stali w korku, a
jakżeby inaczej. W końcu to Nowy Jork, nie można przejechać przez centrum bez
półgodzinnego postoju, a już z pewnością nie wtedy, gdy zegarek wskazywał
godzinę dwunastą w południe.
Brandon nagle odłożył
notatki, wzdychając ciężko i przeciągając się. Opadł na skórzane oparcie,
wbijając wzrok w przyciemnioną szybę limuzyny.
- Co studiujesz? –
zapytał Dean z nudów.
- Prawo. – No tak… W
końcu mógł sobie na to pozwolić, miał ojca z masą znajomości i pieniędzy.
Powinien spodziewać się takiej odpowiedzi.
- Ambitnie. – Pokiwał
głową, chociaż nie uważał, żeby dla kogoś z pozycją Brandona, a raczej jego
taty, studiowanie prawa mogłoby być ciężkie. Dla takich osób nic nie jest w
życiu ciężkie. Wszystko mają od pstryknięcia palcami.
Brandon uśmiechnął
się swoim perfekcyjnym uśmiechem, niczym u
gwiazdy filmowej albo światowego modela. Może i był miły. Może i Dean nie miał
żadnych powodów do nielubienia go, ale nic za to nie mógł, że nie pałał do
niego sympatią.
I znów zapadło
milczenie. Uciążliwe i nieprzyjemne. Obaj spoglądali to w stronę okna, to na
siebie, jakby szukali tematów do rozmowy. Wydawało im się, że trzeba o czymś
porozmawiać, że nie powinni siedzieć w ciszy.
- Co stało się z
poprzednim ochroniarzem? – wymyślił w końcu Dean i miał nadzieję, że zaraz
limuzyna ruszy i dojadą w końcu do biblioteki.
- Jak z poprzednim? –
zdziwił się, unosząc swoje jasne, ale niezwykle kształtne brwi.
- Przede mną był jakiś,
tak?
- Ach. – Pokręcił
głową. – Nie, nie. Po prostu Johnny i Thomas nie wystarczali.
- Johnny i Thomas? –
dopytał, tym razem już z ciekawości, a nie z przymusu podtrzymania rozmowy.
- Ochroniarze… Wiesz,
nas jest trójka, nie chodzimy wszędzie razem, a ojciec jest bardzo bogaty. Woli
być spokojny o nas i dlatego zatrudnił jeszcze ciebie – wytłumaczył.
Dean pokiwał głową i
to było na tyle. Już nie potrafił wymyśleć kolejnego tematu rozmowy, więc
siedzieli w ciszy, dopóki samochód nie podjechał pod bibliotekę.
***
Keith wychodził
dopiero o dwudziestej, tak więc Dean musiał
czekać, jak ten idiota. Nic dziwnego, że przez te kilka godzin zdążył zapoznać
się z resztą pracowników rezydencji Connellów.
Jakie było jego
zdziwienie, kiedy dowiedział się, że kucharzem nie jest mężczyzna, stylizujący
się na francuza, tylko zwykła, pulchna starsza pani. I wcale nie tak idealna,
jak cała ta willa.
- Kurwa mać, Bianca!
Do cholery jasnej, miałaś to umyć! – Naprawdę elokwentna, starsza pani,
pomyślał, uśmiechając się pod nosem.
Siedział w kuchni, gdyż tak naprawdę to w niej toczyło się życie pracowników.
Wszyscy przychodzili tu na ploteczki, dzięki czemu to średnich rozmiarów
pomieszczenie nigdy nie było puste. Ciągle coś tu się działo. I co ważniejsze –
było zupełnie inne niż reszta pokoi w rezydencji. Przypominało kuchnię w
przeciętnym barze mlecznym, a nie w willi właściciela dużej korporacji.
Wystarczyło tylko spojrzeć na zlew zawalony garami, które Bianca miała
pozmywać, ale przecież ważniejszy jest papieros. I co z tego, że pali w kuchni?
Tuż nad jedzeniem? Papieros, to papieros.
- Nie kopć mi tutaj.
Won, już! Na dwór, mówię! Na dwór, wynoś się! – Nawet jeżeli starsza pani
próbowała utrzymać porządek, zachować jakąś czystość i estetykę przygotowywania
posiłków, to Bianca skutecznie jej to uniemożliwiała. Ale co kucharka
miała zrobić z dziewczyną, skoro jest jej wnuczką? Przecież nie będzie
skarżyć na rodzinę, jak co chwilę powtarza.
Pulchna pani nazywała
się Laura Ettins, ale wszyscy mówili na nią Ann. Dlaczego? Tego Dean jeszcze
nie rozgryzł, ale zapewne już niedługo się dowie, musi tylko dłużej przebywać w
kuchni.
- Śmierdzi tutaj
papierochami, a ja im obiad robię. Mówię ci, Bianca, że kiedyś wylecisz, oj
wylecisz. – Laura uwielbiała dużo mówić, co nietrudno było zauważyć, a raczej
usłyszeć. Ciągle mówiła. Mieszała zupę i marudziła pod nosem, kroiła warzywa i
też gderała… Jak kura. Nawet jeżeli nikt jej nie słuchał, to ona i tak
prowadziła monolog.
A Bianca? Paliła
dalej, siedząc przy stole, naprzeciwko Deana, poprawiając co chwilę swoje
krótkie włosy, pofarbowane na dość osobliwy, zielony, kolor. Zaciągała się
papierosem, by po chwili pobawić się swoim kolczykiem w uchu. Dean oceniał ją
na dwadzieścia lat, chociaż mogła być młodsza. Jedno musiał jednak przyznać,
polubił ją, tak jak Roba. Była naturalna, nie kryła się za maską idealności.
Miała cienie pod oczami i czerwony, zapewne od kataru siennego, nos. Piegi na
policzkach, czole i szyi… Właściwie to piegi miała wszędzie.
- Jak tam z Keithem?
– zapytała, ignorując narzekania babci.
- Nie znam go jeszcze
dobrze – odparł i chociaż miał ogromną ochotę zapalić, nie zrobił tego. Musiał
przyznać, że trochę przerażała go Ann tym swoim ciągłym gadaniem. Nie chciał,
żeby i do niego miała jakieś pretensje.
Bianca nagle
uśmiechnęła się szeroko, po czym lekko uderzyła otwartą dłonią w stół.
Strzepnęła popiół z cienkiego, damskiego papierosa i pokiwała głową.
- To poznasz, oj
poznasz. Bo z tego co słyszałam, będziesz mu często towarzyszył. Johnny i Tom
wybrali mniejsze zło. – Nie podobało mu się to.
- Nie może być aż
taki zły – zaprzeczył, chociaż miał co do tego wątpliwości.
- Och, ale on nie
jest zły. Jest tylko problemowy. I bezczelny. I chamski… Ale ogólnie, słodki
dzieciak – podsumowała z ironicznym uśmiechem, po czym zgasiła papierosa w
popielniczce. – Już, już, Ann! – Nawet ona do babci zwracała się „Ann”. –
Spaliłam, okej? Otwórz okno i po sprawie!
- Jak, cholero jedna,
pan Connell dowie się, że tu palisz, to wylecisz. Mówię ci, Małpo. – Wróciła do
mieszania zupy kremowej. – Dean, chcesz coś zjeść? Nie krępuj się chłopie,
umierasz pewnie z głodu – zwróciła się do niego. W tej kuchni czuła się jak u
siebie w domu i wcale nie przejmowała się tym, że bez wiedzy gospodarza karmi
cały personel. I że robi to już od kilku dobrych lat, a Adolf najwidoczniej
jeszcze się nie zorientował… albo udaje, że nie wie.
- Posmakuj. Zupa
kremowa Ann jest pyszna.
- To w takim razie
poproszę. – Pokiwał głową. – A wracając do Keitha…
- Aj tam! – Bianca
machnęła ręką. – Sam musisz się przekonać, jaki jest.
***
Keith rozsiadł się na
skórzanym siedzeniu limuzyny, opierając swoje nogi, na których znajdowały się
czarne, wojskowe buty, na fotelu. Dean spojrzał na to krytycznie, ale nie
odezwał się słowem. Nie jego samochód, nie jego problem.
- No, to jak ci minął
pierwszy dzień, panie federalny? – zapytał chłopak, zaczesując swoje
przydługie, czarne włosy do tyłu i tym samym odkrywając ucho. Dean dostrzegł,
że oprócz tunelu, ma jeszcze industrial… I że to niejedyny jego kolczyk. Bridge
wdzięczył mu się u nasady nosa, połyskując w słabym świetle lampy samochodowej
i nadawał Keithowi nieco szatańskiego wyglądu.
- Ciężko – odparł
zgodnie z prawdą.
- No tak, Brandon
bywa wkurwiający. – Potaknął. – Powiedz, bardzo mnie przeklinał?
Dean uśmiechnął się
kątem ust. Nie miał pojęcia, dlaczego wszyscy tak przestrzegali go przed tym
chłopakiem. Przecież był całkiem w porządku.
- Nie. Nic o tobie
nie mówił.
Brwi Keitha uniosły
się w geście zdziwienia. Zdjął nogi z fotela, po czym usiadł w szerokim
rozkroku i nachylił się w stronę Deana, opierając łokcie na udach.
- Kłamiesz. On ciągle
o mnie gada, bo nie ma swojego życia.
Dean także uniósł
brwi, wbijając w chłopaka nieruchome spojrzenie, po czym powiedział:
- Fajną jesteście
rodziną. – Nie wiedział dlaczego, ale nie krępował się mówić o takich rzeczach
przy tym dzieciaku. Nawet jeżeli mogłoby to być uznane za niestosowne.
- No, zajebistą, co?
***
Już nigdy nie pomyśli
o Keitcie, jak o fajnym dzieciaku. Nigdy.
Dean przeczesał
nerwowo włosy, klnąc siarczyście pod nosem. Przeszedł od ubikacji, do umywali,
która znajdowała się po przeciwnej stronie, zastanawiając się, co teraz.
Nastolatek zniknął. Rozpłynął się, a miał przecież, do jasnej cholery, iść
tylko skorzystać z kibla.
Nie wychodził dwie
minuty. Okej, nic dziwnego. Nie
wychodził pięć minut. Może to grubsza
sprawa? Siedem. Coś jest nie tak.
Dziesięć. Keith, żyjesz? Jedenaście. Keith! Wchodzę! Zobaczył pustą klubową
łazienkę i szeroko otwarte okno. Dzieciak zniknął.
Co miał zrobić?
Przecież jego obowiązkiem było pilnowanie chłopaka, a ten tak po prostu sobie
zwiał. Nawet jego znajomi, którzy jeszcze chwilę temu siedzieli przy stoliku,
rozpłynęli się w powietrzu. To wszystko było umówione, psiamać. Powinien się
domyśleć, już gdy przekroczył próg tego dziwnego klubu, który z pewnością nie
był w klimatach Keitha, w końcu on raczej nie słuchał typowo dyskotekowej
muzyki… A przynajmniej nie wyglądał na takiego.
- Można? – usłyszał
za plecami. Obejrzał się, spoglądając na jakiegoś nastolatka.
- Tak, tak… Jasne –
warknął, wychodząc z łazienki. Jeszcze raz rozejrzał się za znajomymi Keitha,
ale na próżno.
Wyszedł z klubu, od
razu odnajdując zaparkowaną limuzynę. Będzie musiał powiedzieć wszystko Robowi,
a ten pewnie zadzwoni do Świni. Pięknie, lepiej być nie mogło. Zostanie
zwolniony już pierwszego dnia pracy.
Rob stał oparty o
samochód, trzymając w dłoni nieodłącznego papierosa. Spojrzał na Deana z
uśmiechem, tak jak to miał w zwyczaju.
- Keith mi zwiał –
powiedział Dean, wzdychając ciężko.
- Nic nowego – odparł
tamten spokojnie, zaciągając się. Dean popatrzył na niego zdziwiony, nie
wiedząc skąd u Roba takie opanowanie. Keith uciekł, szlaja się teraz nie
wiadomo gdzie, robi nie wiadomo co, a on odpowiada „nic nowego” i dalej
spokojnie pali? - Jego stały numer.
Zmarszczył brwi,
wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
- Dlaczego mnie nie
uprzedziłeś? – Podpalił jednego szluga. Niemal od razu poczuł, jak nerwy
go opuszczają.
- Stwierdziłem, że to
nie ma sensu. Jak Keith będzie chciał uciec, to i tak to zrobi. – Wzruszył
ramionami. – Ale spokojnie, nic mu nie będzie.
Miał bogatego,
znanego ojca i nie było przy nim nikogo zaufanego… Czy aby na pewno „nic mu nie
będzie”? Mocno zaciągnął się papierosem i chwilę
przetrzymał dym w płucach, żeby później wypuścić go z cichym westchnieniem.
Skoro Rob się nie
denerwuje, to on też nie powinien?
- Okej, więc co
teraz?
- Czekamy. Wróci koło
trzeciej, czwartej, jak zawsze. – Ponownie wzruszył ramionami. – Uprzedzam, że
to czasem bywa nudne.
Dean uśmiechnął się
kątem ust.
- Podejrzewam… To
przed nami kilka godzin czekania? Świetnie.
- Też tak uważam.
Nieco czekania na ten rozdział było, no ale w końcu jest :) Podziękowania należą się Istis, bo trochę pracy jej zrobiłam.
A teraz ważna informacja:
Rezygnuję z powiadamiania Was przez gadu-gadu. Od tego mam przecież teraz fanpejdża (odnośnik znajdziecie na prawym pasku bloga). Zapraszam do polubienia i po prostu rozmawiania :) W końcu ta strona facebookowa została stworzona dla Was.
No ja po prostu uwielbiam Keith'a. Taki mały buntownik z niego, zakolczykowany, wydziarany, bezczelny. Miodzio wręcz. I chyba za bardzo się na chłopaku skupiłam, bo aż nie mam słów co do reszty. Mogłabym cały czas młodego opisywać xD
OdpowiedzUsuńKomentarz na gorąco:) Najpierw rzecz, o której nie wspomniałam wcześniej - uwielbiam relacje Diabła i Deana! Nawet jak go wyklina, czuć w tym czułość, a to jest naprawdę fajne.
OdpowiedzUsuńW rozdziale znalazłam zdanie, które bardzo mi się spodobało: ”Niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego, że nawet, kiedy nic się o nich nie wie, to i tak się ich lubi” Prawda, prawda, prawda;)
A teraz coś, czego być może nie bierzesz pod uwagę, a wygląda obiecująco – relacja Dean-Brandon. Dean widzi w nim idealnego chłopaka, ale to mogą być pozory. Byłoby fajnie, gdyby w kolejnych rozdziałach odkrywał, że najstarszy syn Conella ma wady, a może nawet sekrety, które chce ukryć. Może Brandon otworzy się przed nim. Nie ukrywam, że ich relacja fascynuje mnie nawet bardziej niż Keith-Dean.
Teraz Keith. Dla mnie to rozwydrzony dzieciak i póki co, nie budzi szczególnej sympatii. Mam nadzieję, że nie pójdziesz w kierunku „Keith – niekochany, samotny nastolatek, który szuka odrobiny uwagi i miłości, a Dean mu to da” Liczę na coś, co mnie zaskoczy. Chciałabym odkryć coś pozytywnego w Keithcie, co być może ukrywa przed całym światem. Ciekawy byłby rozdział z jego punku widzenia, taki dzień z życia + postrzeganie nowego ochroniarza (zaraz zrobię tu listę 10 życzeń do Dream xD)
Sam Dean, jak już wcześniej wspomniałam ma w sobie „to coś” i z przyjemnością śledzę opowiadanie z jego punktu widzenia. Mam nadzieję, ze w kolejnych rozdziałach dowiem się o nim czegoś więcej.
Jedna uwaga nawiązująca do nadużywania „być” – podobnie jest z „swój/swojego/swoich” Przytaczam fragment: „Czy wszyscy chodzą tu tak ubrani? Najwidoczniej Adolf dba o wizerunek swojego otoczenia. Jest przecież milionerem, musi jakoś podkreślić swój statut.
Dean zaparkował swojego Passata” Można to napisać w ten sposób: „Najwidoczniej Adolf dba o wizerunek swojego otoczenia. Jest przecież milionerem, musi jakoś podkreślić statut.
Dean zaparkował Passata.” Jest płynniej i lżej:)
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział;)
Pozdrawiam!
Komentarz na zimno:)Ok, Keith jest całkiem fajny, przyznaję. Może oceniłam go zbyt pochopnie. Pewnie wkurza go życie w tym idealnym domu i robi to wszystko min. by zburzyć idylle. Ma charakterek i pewnie da popalić Deanowi, a z tego może wyjść sporo zabawnych sytuacji;)
UsuńFajny rozdział. Nie mogę się doczekać następnego ^^
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Keith.. Ma takie coś w sobie, lubię go xD
Mam nadzieję, że na następny nie będziemy musieli tak długo czekać x3
Wgl mam pytanko. Kiedy pojawi się rozdział ,,Zostawić rzeczywistość"? Bo mi tak dziwnie bez jego kontynuacji. Tęsknię xD
Życzę weny i oczekuję z niecierpliwością następnej notki ^^
Ai~chan
Świat Dean'a stanął do góry nogami... aż mi go żal...
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Dean nie będzie obojętny na wybryki Keitha xD Jest na co czekać :D
Pozdrawiam, Ana-chan
Uwielbiam Keitha <3. Nieidealny, buntownik, który na wszystko ma jawnie wyje*ane <3 Kocham po prostu.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Deanowi trafił się taki Rob. Też od razu poczułam do niego pewnego rodzaju sympatię, bo po prostu fajny z niego facet =3.
Chyba przejmuję emocje Deana, bo do Brandona faktycznie nie można się przyczepić ale jakoś irytuje samą swoją idealnością =/. Chociaż pewnie jest zabójczo przystojny ;3.
Biedny Diabeł, Dean co rusz się na nim wyżywa. Niedobry Dean! Mam nadzieję, że przestanie to robić =).
Strasznie jestem ciekawa co dalej z Keithem, Deanem i... Robem (w końcu czekają razem xD). Nie mam pojęcia jak to się dalej rozwinie ale mam szczerą nadzieję, i podejrzenia, że coś zaiskrzy między Nowym Ochroniażem a "Słodkim" Butnownikiem ;3.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę mnóstwa weny =3.
Chyba jeszcze nie komentowałam tego opowiadania, a wypadałoby to w końcu zrobić :P. Bardzo mi się podoba, jest trochę inne niż poprzednie, w których mimo wszystko główni bohaterowie byli do siebie dosyć mocno podobni. Nie mówię, że to źle, bo większość z nich bardzo lubiłam, ale miło czasem spotkać kogoś bardziej odmiennego.
OdpowiedzUsuńI tak poza tym, to chyba kupię "Słońce za chmurami", jeśli uda mi się przybyć na ten konwent (gdzie data się chyba trochę zmieniła, jeśli się nie mylę) ;).
Keith jest cudny. W ogóle wielbię Cię za wybranie tego imienia, bo je kocham. xD Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńWeny życzę~
nono...ale się akcja rozkręca. :)
OdpowiedzUsuńhue hue :D Kocham to opowiadanie <3 ... uf, przydałby się następny rozdział ;) I to szybko!!!
OdpowiedzUsuńWiem, nie odzywam się, ale nadal czytam Twoją twórczość. Czasami z poślizgiem, jak to było z Niebo nad nami. Wzięłam się za to z ciekawości, cóżeś tam wymyśliła i powiem szczerze, że zaczynam zakochiwać się w tym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńProlog i wcześniejsze dwa rozdziały wywołały u mnie potok łez, jeżeli chodzi o zmarłą żonę Deana. Doskonale opisałaś jego cierpienie i to tak, że mu zaczęłam współczuć, jakby naprawdę istniał. W sumie istnieje w Twojej głowie żyje i jest. Lubię tego faceta i jego psa. Popłakałam się, jak potraktował Diabła, kiedy odkrył co ten zrobił ze zdjęciami. Nerwy go poniosły i tak się cieszę, że nic nie zrobił szczeniakowi. Kocham psy, w ogóle zwierzęta i nie potrafiłabym tego czytać nie czując nienawiści do Deana, jakby skrzywdził zwierzaka. Ale znając Twoją miłość do psów, wiem, że nie pozwoliłabyś, żeby było źle. :D
Keitha już lubię. Jest zbuntowanym młodym człowiekiem, który potrzebuje kilku klapsów. Lubie takie charakterki, które z czasem się zmieniają. Często właśnie miłość jest głównym powodem do tego. Nie wiem jak planujesz połączyć jego i Deana, zwłaszcza, że mężczyzna jest hetero, może być jeszcze bi, ale na pewno będzie to bardzo interesujące. :D
Pisz tak jak to sobie zaplanowałaś i wywołuj emocje. :D
Życzę Ci dużo weny i już czekam na nowy rozdział.^^
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały no tak jak zwykle, biedny Dean inni ochroniarze wybrali jak to zostało określone „mniejsze zło”, a jemu pozostał do ochrony Keith. Chociaż bardzo polubiłam Ketha można powiedzieć, że jest takim zbuntowanym nastolatkiem, który potrzebuje kilku klapsów ;] Ciekawi mnie bardzo jak planujesz połączenie Deana z Keithem. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział...
Weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ciekawy rozdział ;D Ta rodzinka mnie się podoba ;D Rozkręca się ;D
OdpowiedzUsuńCierpię ze względu na brak powiadamiania przez gg ale jakoś sobie poradzę :))))) Tak to jest jak człowiek nie chce założyć facebooka ;D
Pozdrawiam cieplutko :*
kiedy następny? :D
OdpowiedzUsuńPisałam na FB, że wyjechałam na tydzień i nie miałam dostępu do internetu. Rozdział jest już napisany, niedługo powędruje do bety i kiedy ona go sprawdzi, wrzucę :)
UsuńPrzepraszam, ale nie mam fb, więc nawet tam nie zaglądam. :(
UsuńZgadzam się z Luaną w 100 % :D.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością co będzie dalej, na pewno opisy emocji głównych bohaterów i sama droga do miłości między nimi oraz obserwacja zachodzących w nich zmian będą obłędne... Szczególnie dlatego, że to ty właśnie to opiszesz ^ ^'.
Mam nadzieje, że twoja beta szybko sprawdzi kolejny rozdział, bo nie mogę się doczekać co dalej xD.
Powodzenia w pisaniu i życzę dużo weny :*
Sortia
PS. Kiedy pojawi się możliwość zakupu Słońca za chmurami? bo czekam i czekam, a doczekać się nie mogę XD
Kiedy wyjdzie Twoja książka? :3
OdpowiedzUsuń