Betowała Istis
Część pierwsza:
Niebo nad Nowym Yorkiem
Rozdział
pierwszy
Tykanie
zegara. Denerwujące. Wdzierające się w myśli i przeszywające umysł.
Wypełniające całe pomieszczenie. Tykanie. Nieznośne. Będące jedynym odgłosem w
dwupokojowym mieszkaniu. Towarzyszące Deanowi przez ostatnie kilka dni.
Przypominające o tym, co zaszło trzy miesiące temu.
I jeszcze coś. Jeszcze jakiś
dźwięk mówiący mu, że wcale nie jest sam w tym małym kiedyś, a tak wielkim i
pustym teraz, dwupokojowym mieszkaniu. Dźwięk, którego nie słyszał za życia
Carmen, a o którym razem marzyli. Jednak na zrealizowanie tego marzenia
zabrakło im czasu.
Ciche odgłosy psich pazurów
uderzających o panele i postękiwanie. Dziecięce, piskliwe. Żałosne i słodkie.
Rozlegające się tuż obok dwuosobowego łóżka, na którym leżał Dean.
A
później kolejny dźwięk, tym razem już niezbyt przyjemny – dźwięk darcia
materiału, na który mężczyzna niemal od razu podniósł się do siadu. Czarna,
puszysta kuleczka spojrzała na niego zaciekawiona, z prześcieradłem, a raczej
jego strzępkiem, w pysku.
Diabeł.
Istny diabeł z lśniącymi ślepiami, czarnym, zawsze mokrym noskiem i puszystą,
szczenięcą sierścią. Był jedynym powodem, dzięki któremu jeszcze nie zwariował,
bo zawsze wymyślał mu jakieś zajęcie. I tylko czasem, kiedy Dean leżał na dwuosobowym,
niezwykle wielkim po śmierci Carmen łóżku i rozmyślał, a szczeniak akurat spał…
wtedy wszystko wracało, wtedy wariował. Bo wszędzie otaczała go ONA. Bo jej
poduszka w brązowe misie dalej tu była i dalej pachniała jej perfumami. Bo na
stoliku nocnym dalej stało ich ślubne zdjęcie. Bo ona, choć jej nie było, to
nadal wypełniała to mieszkanie. Dalej była w nim obecna. Czuł ją. I wariował.
Ale
później budził się Diabeł i skutecznie odwracał uwagę Deana od przeszłości,
zmieniał także jego dotychczasowe poglądy o szczeniakach, jako o uroczych i
słodkich maluszkach.
-
I co, potworze? – zapytał, wyciągając z pyska zwierzęcia nieszczęsny kawałek
prześcieradła. Pies wpatrzył się w niego i nie ruszał się przez chwilę, ale
Dean zdążył się już przekonać, że Diabeł długo nie usiedzi w miejscu, więc nie
zdziwił się, kiedy ten nagle poderwał się i zaczął biegać po pokoju. Uśmiechnął
się, widząc szczeniaka goniącego muchę, która wleciała do pomieszczenia przez
uchylone okno, razem ze śmierdzącym Nowojorskim powietrzem.
Nie
wiedział, dlaczego kupił Diabła. Dlaczego dwa tygodnie po śmierci Carmen
znalazł w Internecie stronę hodowli Wodołazów i zarezerwował ostatniego
szczeniaka. Płeć zwierzęcia była mu obojętna, chciał jedynie Wodołaza, tak jak
Carmen. Chciał spełnić jej przedśmiertne marzenie, przynajmniej tyle mógł
zrobić.
Z
początku nawet nie lubił Diabła. Był denerwującym, nadpobudliwym szczeniakiem.
Cały czas zachowywał się, a i dalej się zachowuje, jak dziecko z syndromem ADHD.
Dopiero po ich pierwszej nocy spędzonej razem, kiedy Diabeł się uspokoił i nie
biegał po całym mieszkaniu jak szalony oraz kiedy wył, a może raczej płakał za
rodziną, od której został odebrany, polubił go. Nie, wcale nie było mu żal
szczeniaka. Przecież każdy szczeniak przez to przechodzi. Po prostu zrozumiał,
że ten mały głupek też ma uczucia.
Westchnął,
rozglądając się po pomieszczeniu zawalonym wszystkim, co możliwe. Tylko podłoga
była czysta ze względu na Diabła, bo ten uwielbiał kraść ubrania. W ogóle
uwielbiał kraść wszystko, co było w zasięgu jego pyska.
Spojrzał
na biurko, gdzie jeszcze trzy miesiące temu stał laptop Carmen i ramka ze
zdjęciem. Ten laptop i ramka wciąż gdzieś tam były, przykryte papierami,
ubraniami i naczyniami, bo nie miał chęci posprzątać. Zresztą, nie miał dla
kogo. Następnie skierował wzrok na szafę, w której wciąż wisiały jej rzeczy.
Nie chciał ich się pozbywać. Nie chciał pozbywać się Carmen.
W
pokoju było też łóżko, na którym siedział. Duże, bo dwuosobowe, a na dodatek
puste. Bez niej.
-
Zawsze była egoistką – zamruczał pod nosem, a szczeniak niemal natychmiast się
zatrzymał. Usiadł, zostawiając muchę w spokoju i popatrzył na niego.
Przekrzywił głowę na bok, po czym ziewnął i znów się podniósł. Pobiegł do
przedpokoju, zostawiając Deana samego, ale nie na długo niestety. Już po chwili
pies przybiegł z papierem toaletowym w zębach, a za nim ciągnęła się rolka.
-
Nienawidzę cię, ty zapchlony kundlu – niemal jęknął cierpiętniczo. Pies w
odpowiedzi zamachał ogonem.
***
Diabeł
miał bardzo piskliwy, a przy tym denerwujący, szczenięcy głos. Kiedy szczekał,
Dean miał czasem ochotę czymś w niego rzucić. Raz nawet wycelował w niego
poduszką, ale Diabeł zgrabnie jej uniknął, co było bardzo dziwne ze względu na
to, że jego ruchy nie były jeszcze skoordynowane. Wciąż się przewracał i
potykał, ale kiedy chodziło o unikanie lecących w jego stronę przedmiotów był
mistrzem.
Diabeł stał pod drzwiami i zawodził gorzej od
kota. To oznaczało tylko jedno, ktoś stał po drugiej stronie i za chwilę miał
wejść.
- Zamknij się – powiedział Dean, podchodząc do
drzwi i otwierając je na oścież. Nie zdziwił się, gdy zastał za nimi ojca.
Ojciec był jedyną osobą, która o nim nie zapomniała. Jedyną, z którą utrzymywał
stały kontakt.
-
Cześć Diabeł – odezwał się starszy mężczyzna, kiedy tylko przekroczył próg.
Diabeł zamachał ogonem, witając się z nim od razu, jednak jego zainteresowanie
gościem nie trwało długo. Polizał dłoń mężczyzny i pobiegł buszować po
mieszkaniu, a gdzie konkretnie tego Dean wolał nie wiedzieć, żeby znowu się nie
denerwować. – Cześć – powiedział do syna.
Ojciec
Deana był wysokim, starszym mężczyzną. Pod nosem, odkąd Dean tylko pamiętał, nosił
wąsy. Wcześniej, jakieś dziesięć lat temu, były jasnobrązowe, jednak teraz, z
wiekiem, posiwiały. Po dawnym, intensywnym, brązowym kolorze pozostały jedynie
nieliczne prześwity. Tata Deana był również dobrze zbudowany, jak na mężczyznę
w tym wieku. Miał tylko delikatne ślady „mięśnia piwnego” i ogólnie mógł
jeszcze uchodzić za atrakcyjnego. Dean podejrzewał nawet, że kogoś ma. Niestety
ojciec nigdy mu tej osoby nie przedstawił i od śmierci mamy upierał się, że
jest sam, Dean zaś nie naciskał, bo nie miał takiej potrzeby.
Ojciec
rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok zatrzymał się na obgryzionej
framudze. Westchnął ciężko, a później się uśmiechnął.
-
Diabeł zdobi ci mieszkanie – powiedział, kiedy ściągał buty. Dean dopiero teraz
zauważył dwa worki w jego dłoni, które szybko od niego odebrał. Lepiej było niczego
nie stawiać na podłodze w pobliżu tego szczekającego potwora.
-
Codziennie coś nowego. – Ruszył do kuchni, ale zatrzymał się w progu, gdyż uderzył
go nieprzyjemny zapach starych, brudnych naczyń. Co się dziwić, skoro cały zlew
był nimi zawalony? I stały tak cztery, no może pięć dni, a ich kupka wcale nie
malała. Z każdym dniem rosła, a w szafach zostały mu tylko nieliczne
egzemplarze naczyń. Już nawet sztućców nie miał. Ale czy to skłaniało go do
sprzątania? Oczywiście, że nie.
Skrzywił
się jedynie i ruszył w stronę okna. Uchylił je, żeby smród naczyń zamienić na
smród nowojorskiego powietrza pełnego dymu i spalin. Rozejrzał się jeszcze po
kuchni, zastanawiając się, gdzie mógłby położyć zakupy. Stół nie wchodził w
grę, gdyż znajdowała się na nim spora góra różnego rodzaju papierów, w tym
książek, naczyń, a i nawet można było znaleźć tam ubrania. Szczyt tej wieży
zdobił laptop. To cud, że jeszcze nie spadł i nie roztrzaskał się o kremowe
kafelki, pomyślał Dean.
Nie
zastanawiając się już dłużej, odsunął krzesło, przez którego oparcie
przewieszona była jego kurtka, bluza i spodnie, i położył zakupy na jego
siedzeniu.
-
Cholera jasna. – Usłyszał za plecami. – Kurwa mać, Dean! – Ojciec, mimo bardzo
poważnego i nieco biznesowego wyglądu, gdyż lubił chodzić w garniturach, często
używał przekleństw. Był też typem choleryka, o czym Dean przekonał się już nie
raz. – Nie było mnie pięć dni, rozumiesz? Pięć. Pięć dni temu wszystko ci tu posprzątałem,
a ty przez niecały tydzień potrafisz tak napaskudzić… - Był też pedantem.
Strasznym pedantem, w którego mieszkaniu nie znalazło się ani grama kurzu. Jak
jego mama mogła żyć z takim facetem? Nie wiedział. Jednak jedno było pewne, nie
miał genów ojca, no chyba, że chodziło o wygląd. Ale pod każdym innym aspektem
się różnili.
-
Nikt nie każe ci sprzątać. – Wzruszył ramionami.
-
Niewdzięcznik – powiedział pod nosem, kiedy ściągał szarą marynarkę. Powiesił
ją na oparciu krzesła, na którym wisiały już ubrania Deana.
-
Zawsze ci dziękuję, kiedy posprzątasz, ale sprzątanie tu nie jest konieczne. A,
i podwiń rękawy, bo znajdują się w zasięgu nosa Diabła.
Ojciec
przytaknął i zarzucił rękawy marynarki na oparcie krzesła.
-
Swoją drogą, adekwatne imię – stwierdził i zabrał się do zmywania.
-
Mówiłeś już.
-
Podobno pies identyfikuje się z imieniem. – Pierwszy talerz został umyty. Dean w
tym czasie zajrzał do reklamówek, które przyniósł ojciec. Pieczywo, mięso i
mrożonki, czyli zestaw, który miał pomóc Deanowi przeżyć jeszcze kilka dni.
-
Wiesz, że nie lubię serków topionych – mruknął, rozpakowując powoli zakupy.
-
Zapomniałem.
-
Tato? – odezwał się, kiedy otwierał lodówkę.
-
Tak?
-
Dzięki – powiedział z głową w lodówce.
***
Diabeł
spał, a to oznaczało chwilę spokoju. A chwila spokoju w przypadku Deana
oznaczała również natłok myśli. Snucie się po mieszkaniu w celu znalezienia
zajęcia i natrafianie na jej rzeczy,
które były wszędzie. W łazience kosmetyki, w kuchni fartuch, w przedpokoju na
wieszaku kurtka, a w sypialni jej poduszka. Jej ubrania. Jej laptop. Jej krem
do rąk w szufladzie szafki nocnej. Jej okulary do czytania na komodzie. Aż w
końcu ich zdjęcia.
Ale
to przeszłość. Wszystko, to tylko marne wspomnienia.
I
tak snuł się po mieszkaniu. I wariował bez szczeniaka, który spał w najlepsze.
Musiał coś ze sobą zrobić, czymś się zająć.
Nigdy
nie był samotny, a teraz właśnie tak się czuł. Pomimo ojca i psa. Po pierwszego
wystarczyłoby jedynie zadzwonić, a tego drugiego obudzić, ale nie chciał prosić
o pomoc. Ani ojca, ani Diabła, nawet jeżeli był tylko głupim szczeniakiem.
Nie miał pracy, więc nie miał też zajęcia. Nie miał
nic, a żył z zaoszczędzonych kiedyś pieniędzy. Razem z Carmen zbierali na
wakacje. Carmen wymarzyła sobie Florydę, a on Hawaje i nie mogli dojść do
porozumienia, więc zbierali na jedno i na drugie. Ale teraz te pieniądze nie
były potrzebne. Trochę z nich wydał na Wodołaza, bo to pies rodowodowy, a Carmen zawsze takiego chciała. Piesek okazał
się niestety szatanem w czystej postaci. Carmen nie mogła już go zobaczyć, nie
mogła poznać Diabła i nie mogła stwierdzić, że ten szczeniak jest najgorszym
szczeniakiem, jaki stąpa po tym świecie. Że wymarzony Wodołaz, to czyste zło
pod postacią pieska, że jest denerwujący i irytujący... a przede wszystkim, że
da się go też pokochać właśnie za bycie tak okropnym szczeniakiem.
Włączył laptopa, bo nie miał już żadnych pomysłów
na znalezienie dla siebie zajęcia. Zaczął przeglądać strony. Byle jakie.
Głupie, które w zamiarze twórców miały być śmieszne, ale wyszły żałośnie. Aż w
końcu, tak od strony do strony, przez czysty przypadek, bo nie szukał przecież
pracy, natrafił na ogłoszenie. Miał pieniądze na przeżycie kilku miesięcy, więc
praca w zasadzie nie była mu potrzebna, ale co miał lepszego do roboty? Mógł
oczywiście dalej snuć się po mieszkaniu i czekać, aż Diabeł się obudzi...
Wysłał
maila z CV na podany w ogłoszeniu adres. Niech dzieje się co chce.
Dwa
dni później dostał odpowiedź. Rozmowa kwalifikacyjna we wtorek, biurowiec GE
Building na ulicy Czterdziestej dziewiątej, piętro szesnaste.
***
Nowy York jest miastem, które nigdy nie
zasypia. Nie ma takiej pory dnia, żeby na jego główniejszych ulicach panował
spokój. Bo spokój tutaj po prostu nie panuje. Zawsze spotyka się ludzi, którzy
gdzieś się spieszą, którzy są dla siebie jak duchy, widma. Nie zauważają
siebie, a jednak tworzą pewną całość. Tworzą Nowy York. To samo tyczy się
również samochodów. Jeden nic nie znaczy, jest niczym, zwykłym pojazdem, ale
więcej takich pojedynczych samochodów potrafi stworzyć coś, na co przeklina
każdy kierowca. Korek.
Tak, korki były przekleństwem Nowego
Yorku. Nie dało się przejechać przez miasto bez postania w ogonku i Dean dobrze
o tym wiedział, dlatego też zazwyczaj nie pchał się głównymi ulicami, ale mając
spotkanie w GE Building znajdującym się na Czterdziestej dziewiątej, czyli w samym
centrum, nie dało się ominąć korków.
Bębnił nerwowo palcami o kierownicę,
spoglądając co chwilę na zegarek znajdujący się na desce rozdzielczej. Cholera,
kto by pomyślał, że będzie tak długo stał w korku? Nie był głupi, przewidział
to, dlatego też wyjechał z domu godzinę prędzej. Chociaż czasem nawet i tyle nie
wystarczało. Takie już są uroki Nowego Yorku.
Jest. Zielone. Szybciej, ty głupi
taksówkarzu, pomyślał. Szybciej, to zdążysz jeszcze przejechać na tym świetle!
I nie tylko ty! Ale głupi taksówkarz, to głupi taksówkarz. Nie skorzystał z
okazji, więc Deana czekała jeszcze chwila siedzenia w swoim Passacie i klnięcia
na bezmyślnego kierowcę siedzącego w
samochodzie przed nim.
W końcu jednak zapaliło się wymodlone
przez mężczyznę zielone światło. W końcu ruszył i zostawił korek, w którym
spędził pół godziny, za sobą. W końcu też udało mu się dojechać na Czterdziestą
dziewiątą i był nawet przed czasem, ale dziesięć minut, to bardzo niewiele. Patrząc
na ogromny gmach GE Building, doszedł do wniosku, że z pewnością czeka go dłuższa
chwila spędzona w windzie.
Wyciągnął klucz ze stacyjki i odetchnął,
sam nie wiedział po co to robi. Wcale nie zależało mu na tej pracy, więc
dlaczego za wszelką cenę starał się zdążyć na czas? No tak, musiał w końcu
zrobić coś z tym swoim życiem. Musiał czymś się zająć, nie tylko Diabłem.
Wysiadł z samochodu i spojrzał na swojego
nędznego Passata, którego jednak bardzo lubił, pomimo tego, że był bardzo
niewdzięcznym autem. Przynajmniej raz w miesiącu musiał zawitać u mechanika. No
i nie prezentował się dobrze. Wgniecenie w drzwiach ze strony pasażera,
pamiątka po prowadzeniu Carmen, psuło wszystko. Odchodząca farba w okolicach
przednich reflektorów także nie dodawała czarnemu Passatowi uroku. Dean spojrzał
na pozostałe, zaparkowane samochody i aż poczuł się naprawdę głupio. Wszystkie
zgodne z trendami motoryzacji, lśniące i nowe, drogie. Dean westchnął i załączył
alarm, odchodząc od swojego samochodu, który wyglądał śmiesznie wśród tych
drogich i ładnych. Mimo wszystko miał sentyment do tego starego, poobijanego
grata, ponieważ kupił go razem z Carmen. Poza tym łatwo przywiązywał się do
przedmiotów. W ogóle łatwo się przywiązywał... Nie miał jednak czasu na
zastanawianie się nad tym. Spojrzał na piętrzący się po drugiej stronie ulicy i
przypominający mu klocek lego GE Building. Wielki, kanciasty budynek. Nie miał
pojęcia, dlaczego wielu ludzi tak się nim zachwycało. Może i był olbrzymi, a
człowiek wyglądał przy nim jak mrówka, ale nic więcej. Nie zapierało mu tchu w
piersiach, gdy na niego patrzył, był po prostu budynkiem, jednym z wielu w
Nowym Yorku.
Spróbował przejść przez ulicę, ale
szybko zdał sobie sprawę, że przy tym natężeniu ruchu na Czterdziestej
dziewiątej, będzie mu ciężko. Co chwilę drogę przecinała żółta taksówka, czy
też kolejny, drogi samochód, którego kierowca nie zwracał uwagi, że Dean chciałby
przejść. Czekał więc, coraz bardziej zdenerwowany, wyklinając wszystkich
taksówkarzy w tych ich głupich taksówkach.
Ale nagle, jeden z tych głupich
taksówkarzy zatrzymał się. Machnął Deanowi ręką, pozwalając mu przejść, a Dean
zaraz nazwał go w myślach jedynym normalnym taksówkarzem w Nowym Jorku i czym
prędzej skorzystał z pozwolenia, kiwając jeszcze w podziękowaniu głową.
***
Piętro szesnaste, biuro agencji
reklamowej, ale nie to było jego celem, nie miał zamiaru bawić się w reklamy, one
nie były jego działką.
Przemierzył długi korytarz, na którego
końcu znajdował się gabinet szefa. Duży i przestronny, z dębową komodą, na
której stały trzy modele statków w butelkach, z olbrzymim biurkiem, dwoma
laptopami, srebrnym wahadełkiem, które często widuje się na filmach i kawą. Parującą
filiżanką kawy z mlekiem, którą zaproponowała mu miła sekretarka.
A za biurkiem gruby mężczyzna, który
wskazał mu miejsce przed biurkiem, ubrany był w czarną, opinającą się na nim
marynarką. Malutkie, świńskie, do tego podkrążone oczy, kartoflowaty nos,
czerwone policzki i łysiejąca głowa... Dokładnie tak Dean wyobrażał sobie
pożeracza ludzkich pieniędzy, którym z pewnością był Adolf James Connell.
Świnią żerującą na ludziach. Ale na szczęście Dean nie miał pracować w jego
firmie, zresztą nawet by się nie zgodził.
- Były agent FBI, tak? – zapytała Świnia,
jak Dean zaczął określać mężczyznę w myślach. Przytaknął i sięgnął po kawę. –
Co sprowadza do mnie byłego agenta FBI?
- Tak się złożyło. – Kawa nie
przypominała kawy, prędzej siki.
- Złożyło?
- Życie… Musiałem się zwolnić, a teraz
chciałbym znaleźć pracę – wyjaśnił. Odstawił tę obrzydliwą lurę jak najdalej od
siebie. Już jej nie ruszy, taka kawa powinna od razu wylądować w zlewie.
- Nie chcesz wrócić do federalnych? – Świnia
była bardzo podejrzliwa, ale nic w tym dziwnego, tu przecież chodziło o małe
prosięta. Dean miał zostać osobistym ochroniarzem jednego z tych prosiąt,
dlatego facet musiał dowiedzieć się o nim wszystkiego. Zaraz zacznie pytać o
numer buta i grupę krwi, pomyślał sfrustrowany.
- Chciałbym odpocząć.
- Nie wiem, czy tak odpoczniesz z moimi
dziećmi. – Opadł na oparcie czarnego, skórzanego fotela, który zatrzeszczał
przeraźliwie, jakby alarmując, że większego obciążenia nie wytrzyma.
- W porównaniu z pracą w FBI na pewno. –
Wciąż silił się na grzeczny ton, ale nie potrafił polubić tego opasłego dziada.
Nie podobało mu się, gdy ktoś drążył temat, chociaż zdawał sobie sprawę, że to
jest przecież rozmowa kwalifikacyjna. Miał wrażenie, że zaraz warchlak zacznie wypytywać o jego życie prywatne.
- Myślisz?
- Owszem. – Tak, tak właśnie myślał. Pilnowanie
trójki bachorów jest niczym w porównaniu z tym, co przeszedł.
- Moje dzieci muszą cię jeszcze poznać i
zaakceptować. Najstarsza, Juliett, ma dwadzieścia jeden lat. Brandon, średni,
ma dwadzieścia, a Keith niedługo skończy dziewiętnaście. – Myślał, że będą
młodsi… Ma pilnować dorosłych ludzi?
- Oczywiście. – Wolał się w ten temat
nie zagłębiać. – Z chęcią ich poznam. – Gówno prawda.
Świnia sięgnęła po coś do szuflady.
Chwilę w niej przewracał, czegoś szukał, aż w końcu znalazł. Była to malutka
karteczka, na której zapisała coś swoim koślawym pismem.
- Pojaw się przed bramą jutro o
dziesiątej. Wstępnie cię przyjmuję, ta praca w FBI mnie przekonała.
- Dziękuję bardzo. – Wymusił uśmiech. –
Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia – odpowiedziała Świnia,
a krzesło po raz kolejny zatrzeszczało.
Bardzo, bardzo, bardzo dobre :) Naprawdę. Już od Prologu wiedziałam, że będzie to coś wyjątkowego. Bardzo dobry styl, ciekawie zapowiadająca się fabuła. Świetnie prezentujesz świat oczami Deana-wdowca. Diabeł przypomina mi jednego z moich dawnych psiaków - rozrabiaka jakich mało, wszystko niszczył co mu do pyska wpadło (nawet jak już wyrósł z wieku szczenięcego), ale kochałam go nad życie
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że to opowiadanie polubię równie mocno, jak "Księcia".
Wiedziałam już po prologu że będzie to opowiadanie godne uwagi. I nie myliłam się. Bardzo mnie zaciekawiło. Wreszcie coś innego. Nigdy nie widziałam opowiadania o podobnej fabule więc to jest bardzo duży plus. Czekam na ciąg dalszy. :)
OdpowiedzUsuńJak wszyscy Twoi czytelnicy uważam opowiadanie za niezwykle ciekawe. Prolog i rozdział, które się pojawiły oraz opis są niezwykle intrygujące.
OdpowiedzUsuńDiabeł jest cudny po prostu rozczulający:)
Już nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
Bardzo mnie zmartwiła ostatnia informacja dotycząca "Zostawić rzeczywistość". Mam nadzieję, że wena wróci ekspresowo. Uwielbiam to opowiadanie i właściwie to jestem od niego uzależniona:) i jak pewnie wiele osób wyczekuję co będzie dalej i na moment, gdy chłopcy się pogodzą
Pozdrawiam,
Bluszcz
Nareszcie przeczytałam prolog jak i pierwszy rozdział. Cieszę się, że wystartowałaś z czymś nowym moja droga i chociaż to, postaram się czytać i komentować w miarę regularnie, bo i dawno się nie "odezwałam". Leń ze mnie.
OdpowiedzUsuńDiabła polubiłam, bo tyle tylko mogę jak na razie stwierdzić, ponieważ nie chcę pochopnie niczego ocenić.
To tyle na ten mój komentarz.
Pozdrawiam i życzę powodzenia z tym opowiadaniem!
~A..a
Jestes mistrzynią opisów. Mistyczny pisarzu :)
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że jesteś w gronie moich ulubionych blogowych autorek. Twój styl, pomysły i niesamowita lekkość pisania sprawiają, że nie żałuję żadnej chwili spędzonej na tym blogu. I to opowiadanie tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że masz niesamowity talent. Bardzo mi się podoba, a zachowanie Diabła jest rozbrajające. Jakbym widziała mojego psa. :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńledwo co skomentowałam prolog, a tu już rozdział pierwszy ;] ale dobrze, bardzo dobrze, lubię tak szybko dodawane rozdziały, zwłaszcza Twojego autorstwa ;] dzięki a odpowiedź pod tamtym moim komentarzem, przynajmniej wiem, z e”Na dobranoc” jest przesunięte ;] a jak to ma mieć dużo rozdziałów to się bardzo cieszę, lubię długie opowiadania....
A teraz przejdźmy do tego rozdziału ;] cudowny, fantastyczny, fenomenalny ;] ten piesek jest bardzo słodki, spodobał mi się. Dean jak widać pragnie uwolnić się w jakiś sposób od wspomnień i od razu znalazł pracę, ciekawe jak to będzie wyglądać. Czekam już z niecierpliwością na kolejny rozdział, i już czuje , że polubię je bardzo...
Weny życzę...
Pozdrawiam Basia
idziesz wręcz jak burza. niedawno prolog, a już pierwszy rozdział za mną :33 po przeczytaniu opisu już jestem ciekawa dalszego rozwoju akcji, a wiem, że na pewno mnie nie zawiedziesz :D
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa jak to dalej wszystko się potoczy. I jak będzie wyglądać praca Deana ^^ A Diabeł jest po prostu dokładną kopią mojej suczki, gdy była mała. Nieznośna, ale nie dało się jej nie kochać. ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział niecierpliwie i życzę dużo weny ;*
vampirka_15
Brandon i Keith...te imiona dobrze mi się kojarzą :D Czytasz może bloga "Silencio" czy to czysty przypadek?
OdpowiedzUsuńW każdym razie, podoba mi się pomysł byłego agenta FBI. :) I już wiem, że pokocham Diabła.W ogóle musiałam sprawdzić jak wygląda Wodołaz xd. I też mi się podoba, lubię psy z taka puchata sierścią. :)
Rita.
Przypadek :)
UsuńEhhhhh... mniam xD
OdpowiedzUsuńJuż wiem, co mnie tak zaintrygowało w prologu, a co nie było jeszcze do końca pokazane - klimat. Niesamowicie oddałaś atmosferę Nowego Jorku, duszną, śmierdzącą i zatłoczoną. Drapacze chmur, szczury, karaluchy i niesamowita wilgoć powietrza - to zawsze kojarzyło mi się z tym miastem.
Cały pomysł jest dość znany i powszechny, ale przyzwyczaiłam się już, że to, co u Ciebie na początku zdaje się być tylko kolejną wersją oklepanego schematu, potem uderza w biednego czytelnika z siłą cegłówki spadającej z drugiego piętra. No, ewentualnie wiadra wody. To jest dopiero sztuka - odświeżyć coś znanego i to jeszcze ludzi zaskoczyć!
No nic, nie nadmuchuję już bardziej tego balona, bo pęknie xD
Tak czy inaczej, Wena i pomysłów
Dream, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem zla, gdy tak utalentowane autorki jak ty szukaja bety. chcialabym cie betowac, ale najzwyczajniej w swiecie nie dam rady wziac na siebie wiecej. jestem stala beta dla trzech osob, do tego zobowiazalam sie do tlumaczenia czterech opowiadan: trzech z jezyka angielskiego, jednego z niemieckiego. na szczescie jedno na poczatku pazdziernika skoncze, a inne jeszcze przez jakis czas nie bedzie publikowane, a tylko u mnie na dysku trzymane, ale to i tak duzo, biorac pod uwage to, ze chce wreszcie siasc do swoich dwoch opowiadan, ktore musialam ponad rok temu zawiesic z braku czasu. no i jeszcze studia. musze sie duzo uczyc, zeby miec dobre oceny, bo chce sie za rok ubiegac o stypendium i odlozyc troche kasy. Boli mnie, ze nie moge juz na siebie wiecej wziac, bo i tak nie wiem, jak pogodzic ze soba cala reszte.
OdpowiedzUsuńa opowiadania jestem wystarczajaco ciekawa, zeby przeczytac ten rozdzial mimo zamykajacych sie juz ze zmeczenia oczu. czekam na kolejny.
Interesujące opowiadanie... a może powinnam powiedzieć że przyszła mi do głowy pewna myśl po przeczytaniu pierwszego rozdziału "Mam nadzieje że spotka go coś miłego". Bardzo przykre, i tym wszystkim przekupiłaś mnie w całości do niego. Jestem ciekawa czym teraz nas zaskoczysz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Brzmi bardzo interesująco :D Już nie mogę się doczekać drugiego rozdziału! Coś czuję, że z tej trójki to Dean będzie miał kłopoty z Keith'em x3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ana-chan
Hohoho, bardzo podoba mi się pomysł ochroniarza, a wiem, że Tobie wyjdzie to ciekawie :D Sam opis Diabła, jego zachowania i to jaką jest różnicą w całym smutnym, szarym życiu Dean'a, nadaje historii kolejnego smaku. Widać Twoją miłość do psów i to bardzo, oraz to że się na nich znasz :) Widziałam idealnie jak szczeniak się przewraca, szaleje po pokoju :D Twoje uwielbienie do kontrastów jest cudowne :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się też sposób myślenia Dean'a jak znalazł się na rozmowie, określanie swojego pracodawcy prosiakiem. He a co do dawnej pracy Dean'a to jestem bardzo ciekawa jak jego doświadczenia w tej branży przejdą na ochronę.
Już się nie mogę doczekać kiedy pozna dzieciaki, jakie wynikną z tego problemy :)
Do dzieła Dream! :D
Kkohaku
Ten cały Dean już wie ,że jest biseksem czy jeszcze nie wie i się dopiero dowie?
OdpowiedzUsuń