czwartek, 1 kwietnia 2021

Tom II, część 29. (Mrok)

Dziękuję za komentarze :)

A jako ciekawostkę wrzucam Wam zdjęcie z Pinteresta, moja inspiracja przy tworzeniu Liodem Hum. 




Twarz Elbrychta stężała, a jego złote spojrzenie omiotło najpierw siedzącą przy stole Nelissandrę, żeby zaraz przenieść się na Alberta. Z samej jego postawy i nienagannych gestów mógł stwierdzić, że nie był ani zwykłym mieszczaninem, ani nawet arystokratą. Promieniejąca od niego królewska duma nie mogła zostać podważona nawet przez samego Elbrychta, który jak nikt inny zwracał uwagę na podobne detale. Moc spojrzenia, wyprostowana sylwetka oraz specyficzna maniera mówienia mogły przejawiać się tylko u kogoś, kto był wychowywany na następnego władcę.

– Nelissandro, mój ojciec podziwiał twą wiedzę i umiejętności, lecz skąd mam mieć pewność, że to, co mówisz, jest prawdą? – zapytał z wolna, dudniąc palcami w gruby blat z litego drewna. Marszczył przy tym brwi, wciąż trawiąc dopiero co zdobyte informacje.

– Wasza wysokość, w żaden sposób tego nie udowodnię, musisz po prostu nam zaufać, jeśli nie chcesz, aby Liodem Hum padło łupem Ta'nehów. Gdy Liodem upadnie, nie cofną się przed niczym, ruszą w głąb kontynentu i rozleją się na całe państwo.

– Wiesz dobrze, że nie ma już Krainy Środka – wtrącił, gromiąc ją swoim spojrzeniem. Temat wciąż wywoływał w nim więcej emocji, niżby sobie tego życzył. – Po śmierci mojego ojca, stryjowie zagarnęli sobie po jednym z okręgów, rozbijając nasze państwo – powiedział ze spokojem, choć czające się w jego oczach rozgoryczenie było łatwo zauważalne. – Teraz jest tylko Liodem Hum, nic więcej mnie nie obchodzi – dodał wyniośle, na co twarz Nelissandry stężała.

Nie było to nic, o czym by nie wiedziała. Wiadomości o upadku Krainy Środka rozniosły się szerokim echem po całym kontynencie. I choć czarownica nie odwiedziła ich miasta od czasów balu na cześć ukończenia przez Elbrychta szesnastu wiosen, czyli jeszcze przed śmiercią Olgierta Światłego, z pewnością zdawała sobie sprawę, przez co teraz przechodziło dawne państwo.

– Skąd macie takie informacje?

Elbrycht zerknął na bok, na swoją siostrę. Jego „kobiece, lustrzane odbicie”, jak to mówili poddani i rzeczywiście, nie mijali się z prawdą. Choć Esmara była od niego starsza, podobieństwo rodzeństwa było uderzające, niczym u bliźniąt. Te same wąskie, lekko skrzywione w lewą stronę nosy, wydatne usta, mocne łuki brwiowe i wystające kości policzkowe. Różniły ich tylko pieprzyki pod okiem, Elbrycht miał swój pod lewym, Esmara pod prawym.

– Ta'nehowie przygotowują się do tej wyprawy już odkąd podbili naszą wyspę, moja pani. – Orzechowe oczy rodzeństwa zgodnie zatrzymały się na Albercie, który do tej pory nie powiedział zbyt wiele, zostawiając przedstawienie sprawy swojej zwierzchniczce. – Na waszym miejscu nie ignorowałbym takich ostrzeżeń. Mój lud przekonał się już do czego ci barbarzyńcy są zdolni.

Głos księcia Elmarnaki był lekki, uprzejmy, choć pewny siebie. Mężczyzna sprawiał wrażenie człowieka twardo stąpającego pod ziemi – oraz – jak zauważył Elbrycht – prędko orientującego się w sytuacji. Swoje słowa kierował głównie do Esmary, jakby wyczuł, czyją sympatię musi zaskarbić sobie najpierw.

Nieznany dotąd ciężar zaczął opuszczać jego ciało, pozostawiając je lżejszym. Odchylił się na swoim obitym skórą krześle, pozwalając siostrze przejąć pałeczkę. Nigdy nie lubił samemu podejmować decyzji, był więc wdzięczny Esmarze za jej wrodzony dar przewodzenia.

– Ta'nehowie już nie raz najeżdżali okoliczne ziemie, wiemy, na co ich stać – odezwała się. – Nigdy jednak nie zdecydowali się zaatakować żadnego z naszych fortów. Są tylko prymitywnym plemieniem.

– Prymitywnym plemieniem, które nie wie, co to strach – wtrąciła Nelissandra, sięgając ręką ku zdobionemu kielichowi. Zakręciła nim w dłoni, mieszając wino, które znajdowało się na jego dnie, po czym dopiła je do końca.

– Oraz litość – wtrącił Albert. – Wasza Wysokość – tym razem zwrócił się do Elbrychta – nie widzę powodów, abyśmy mieli kłamać. Z rąk tych barbarzyńców zginął mój ojciec oraz siostra, a brat wciąż jest w niewoli. Z Ta'nehami nie łączy mnie nic, prócz szczerej nienawiści i chęci zapłaty za wszystko, czego od nich doświadczyliśmy.

Mocno wykrojone, ciemne brwi Esmary zbiegły się, kiedy spojrzała na Alberta, całkowicie ignorując siedzącą obok niego Nelissandrę. Zupełnie, jakby czarownica nie miała większego znaczenia dla tej rozmowy.

– Elmarnaka, tak? Wyspa, która nie istnieje – szepnęła pod nosem. – Krążą o niej legendy: bardowie śpiewają pieśni, a matki opowiadają dzieciom bajki na dobranoc o wyspie skrytej przez magię. Nigdy jednak nie myślałam, że te opowiastki mogą okazać się prawdą – powiedziała, przekrzywiając głowę na bok, a jej wzrok zatrzymał się na jednym ze szpiczastych uszu Alberta. – Elfy ponoć też już dawno wyginęły.

– Jesteśmy potomkami elfów – sprostowała Nelissandra.

– Zawsze miałam cię za oszustkę – stwierdziła nagle Esmara, a jej cała książęcość rozmyła się niczym popiół rzucony na wiatr. Przekrzywiła głowę, opierając ją na ręce i rozkładając się na stole, jakby była znudzonym, kilkuletnim dzieckiem. – Ale mój ojciec ci wierzył, więc nie mogłam się wtrącać.

– Esmaro – szepnął karcąco Elbrycht, co siostra z pełną premedytacją zignorowała.

– Ale w tym wypadku chyba nie mamy powodów, aby wam nie zaufać. – Westchnęła. – Rany, same kłopoty z tymi Ta'nehami! Co za upierdliwe plemię! – jęknęła i wstała nagle od stołu, po czym jej spojrzenie znów skoncentrowało się na Albercie. – Książę Albercie, udzielimy tobie i twoim towarzyszom schronienia, jednak w zamian oczekujemy przekazania wszelkich informacji na temat Ta'nehów naszej starszyźnie, a także oficerom wojskowym. Jeśli to, co mówicie, okaże się prawdą, macie naszą wdzięczność.


***


– Spodobałeś się jej – stwierdziła Nelissandra, popijając wina. Odchyliła się w fotelu, przymykając na moment oczy i rozkoszując się aromatycznym trunkiem.

Albert musiał przyznać, że na tym dworze czuł się niemalże jak na zamku w Elmarnace. Nie żyli jak barbarzyńcy, z trzodą chlewną w jednym budynku, w którym przy okazji też egzystowali. Nie myli się raz na długi czas, nie nosili obskurnych, przepoconych ubrań, ani też nie sączyli tego okropnie gorzkiego i ciężkiego wina, którego miał okazję raz posmakować u Ta'nehów. Nawet ich język znacznie różnił się od mocnego, ostrego ta'heńskiego. Był bardziej dźwięczny, lekki i przyjemny, choć w momencie, w którym Nelissandra rzuciła na nich zaklęcie, a on zaczął władać tym językiem tak biegle, jak swoim rodzimym, nie widział już tych różnic.

– Skąd taki wniosek? – zapytał, zerkając na czarownicę z lekkim zirytowaniem. Znajdowali się właśnie w jego komnacie, a kobieta weszła tu jak do siebie, by na koniec jeszcze rozsiąść się w fotelu i sączyć wolno alkohol.

Stara pijaczka, pomyślał kąśliwie Albert. Ściągnął z nóg zniszczone, wiązane buty, których jeszcze niedawno nie potrafiłby nawet tak nazwać, bo w niczym nie przypominały lekkiego, zgrabnego elmarniańskiego obuwia. Kątem oka zerknął na przyszykowane świeże ubranie z pięknymi obszyciami, złotymi klamrami oraz wysadzane gdzieniegdzie kamieniami. Wcześniej nigdy czegoś takiego nie widział, strój składał się z kilku warstw, których jeszcze nie potrafił rozpracować, ale obiecano mu, że po kąpieli ktoś do niego przyjdzie i pomoże uporać się z tym trudnym zadaniem.

– Kobieca intuicja – mruknęła pod nosem, wpatrując się w kielich niczym w przepowiadającą przyszłość wyrocznię. – Esmara to uparta, bucowata dziewucha.

– Tak chyba nie wolno mówić o księżniczce – szepnął Leonar, który dotąd zajmował miejsce na szezlongu nieopodal wielkiego łoża z baldachimem. Chłopak, odkąd tylko znalazł się w komnacie Alberta, zachowywał się tak, jakby nie istniał. Siedział potulnie w milczeniu, czekając aż ktoś z dworskiej służby przyjdzie ich poinformować, że mogą zejść do łaźni.

– Wyciągnęłam ją z łona jej matki i uratowałam je obie od rychłej śmierci. Gdyby nie ja, Esmara nie miałaby nawet szans, na wykształcenie w sobie tej arogancji – prychnęła nieco już podpitym tonem głosu, na co Albert aż jęknął ciężko w duchu.

– To ile ty masz lat na karku, skoro byłaś przy jej porodzie? – zapytał, w żaden sposób już nie gryząc się w język. Nie widział sensu w uprzejmościach, skoro Nelissandra nie znała nawet znaczenia tego słowa.

– Kobiety o wiek się nie pyta – prychnęła.

– No proszę, a więc rzeczywiście stara pijaczka. – Albert przewrócił oczami, na co Nelissandra zgromiła go spojrzeniem. – Wieczorem mamy spotkanie z radą, jak chcesz się tam stawić? – prychnął, zerkając z niesmakiem na trzymany w jej ręku kielich.

– Wyszczekany się zrobiłeś – prychnęła i wstała powoli z fotela. – Nie ujadałeś tak głośno ze zmiażdżonym gardłem i rozbełtanymi flakami, jak znalazłam cię w Lesie Szeptów – powiedziała i posłała mu kpiące spojrzenie, na co Albert tylko wzruszył ramionami.

Był jej oczywiście za wszystko niezwykle wdzięczny, co jednak nie oznaczało, że miałby potulnie siedzieć cicho. W szczególności, że Nelissandra nie dbała o kurtuazję, gdy się do niego (potomka królewskiego!) zwracała.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Ani Albert, ani nawet Leonar nie zdążyli się podnieść, a czarownica już otworzyła je szeroko. Za nimi stała młoda dziewczyna w charakterystycznym dla służby tego dworu, niebieskim, zwiewnym ubraniu. Składało się z przydługiej koszuli sięgającej za pośladki i obszernych spodni, przeszytych po bokach srebrną, zdobną nicią układającą się w zawiłe wzory. Jej pas przeplatała biała, szeroka wstęga, podkreślając drobne kształty.

– Panie – zwróciła się do Alberta, kłaniając się w pół. Ciasno splecione włosy w warkocz zsunęły się z ramienia i opadły w dół, ku marmurowej posadzce. – Łaźnia już przygotowana. Służba kąpielowa również czeka – mówiła, ani na moment się nie prostując. Nelissandra patrzyła na to z lekkim pobłażaniem, po czym bez słowa wyminęła zgiętą dziewkę i ruszyła ku swojej komnacie. Albert aż odetchnął z ulgą, odnotowując ten fakt.

– Dziękuję – powiedział. Sama myśl o zbliżającej się kąpieli cieszyła go jak już dawno nic innego. – Ale nie potrzebuję służby – dodał, spoglądając z góry na dziewczynę. Już wcześniej widział, że mieli tu zupełnie inną dworską etykietę. Gdy służący zwracał się do swojego pana, tkwił właśnie w tak niewygodnej pozycji, bądź też padał na kolana, z twarzą skierowaną ku ziemi. Nie chciał jednak oceniać zasadności takiego postępowania, każda kultura w końcu była inna, ale mimo wszystko poczuł się nieswojo. Na Elmarnace wystarczył głęboki ukłon, a i też często służący zwracał się mniej formalnie do osoby wyżej postawionej rangą. Przymykali na takie rzeczy oko, co tutaj wydawało się nieakceptowalne, żeby wręcz nie pokusić się o stwierdzenie, że surowo zabronione. – Nie lubię, jak zajmuje się mną ktoś inny. Wezmę ze sobą mojego służącego – powiedział, zerkając jeszcze kątem oka na zaskoczonego Leonara. Chłopiec z pewnością się tego nie spodziewał.

– To... – zaczęła dziewczyna, wyraźnie zdezorientowana.

– Wyprostuj się – mruknął Albert i przeczesał nerwowo włosy. Widok kobiety zgiętej w pół budził w nim głębokie poczucie niezręczności.

– Nie godzi się, panie – zaprzeczyła zaraz. – Na twojego sługę też czeka już kąpiel w łaźni dla obsługi dworu – przypomniała, na co Albert skrzywił się mimowolnie.

Wiedział o tym i właśnie dlatego chciał, aby Leonar poszedł wykąpać się z nim. Wizja straumatyzowanego Leonara rozbierającego się przy obcych mężczyznach napawała go obrzydzeniem. Nie mógłby go na to skazać. Z tego samego powodu poprosił też o komnatę połączoną z pokojem dla osobistego służącego, bo początkowo Leonar miał spać w skrzydle z innymi pachołkami.

Czuł, że jako dobry władca, a więc i opiekun, był odpowiedzialny za tego chłopca. Trzymanie go najbliżej jak się dało uważał więc za najlepsze rozwiązanie.

– Proszę, powiedz, aby każdy, kto jest teraz w łaźni, wyszedł. Chcę być tam tylko z moim sługą – powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dziewczyna już nie zaprzeczyła, skłoniła się tylko jeszcze niżej, po czym prędko odwróciła się, nie spojrzawszy nawet im w oczy i wyszła, żeby po niedługiej chwili wrócić z wiadomością, że mogą już w spokoju zażyć kąpieli.


Weszli do przestronnego, acz dusznego pomieszczenia. Kłęby pary snuły się nad wilgotną, kamienną posadzką, a w powietrzu unosił się przyjemny, kwiatowy zapach olejków do kąpieli. Albert aż westchnął i nie myśląc wiele, zaczął zrzucać z siebie resztki brudnych ubrań, których nie zdjął wcześniej tylko dlatego, aby jakoś tu dotrzeć.

– P-panie, pomogę! – zreflektował prędko Leonar, podchodząc do Alberta. Już wyciągnął ręce, by pomóc mu wyswobodzić się z wełnianej tuniki (lub przynajmniej z czegoś, co kiedyś nią było), a teraz swoim wyglądem przypominało prędzej sfatygowany wór. Książę nie myśląc wiele, odtrącił jego dłonie.

– Dam radę. Zajmij się sobą – powiedział, patrząc na lekko zaczerwienioną twarz młodzieńca, kiedy ten usiłował spuścić spojrzenie w dół, a przez przypadek dojrzał intymne partie ciała Alberta.

– A-ale...

– Żadnego „ale”. Nie jesteśmy już na Elmarnace – przypomniał mu zbyt ostrym tonem, niż planował, jednak kiedy Leonar skinął głową, uznał, że chłopcu najwidoczniej jest potrzebny stanowczy przekaz. – Łaźnia jest duża, starczy miejsca na nas dwóch – powiedział i przysiadł na siedzisku wysadzanym kolorowymi, mieniącymi się w świetle zapalonych pochodni, kamieniami. Tuż obok, niskim, kaskadowym wodospadem, spływała woda prosto do jednego z dużych basenów. Zanim zapragnąłby jednak się w nim zanurzyć, musiał się opłukać. Sięgnął więc po przygotowaną na złotej tacce szmatkę i niewiele myśląc, wylał na nią złocisty płyn z kryształowej fiolki.

– Warto najpierw zmoczyć ciało – szepnął cicho Leonar, wciąż stojąc w poprzednim miejscu.

Albert chrząknął nerwowo i nim chłopak dopadł do jednego z wiader zapełnionego wodą, sam za nie złapał, udając, że dokładnie to chciał zrobić od samego początku, po czym, nie myśląc wiele, wylał na siebie jego zawartość. Woda była przyjemnie ciepła, niedawno naszykowana przez służbę dworu. Aż westchnął, kiedy stróżkami zaczęła spływać po jego przepoconym ciele, zmywając z niego pierwszą warstwę brudu.

– Na Prastarych Elfów, brakowało mi tego – mruknął pod nosem, po czym złapał za szmatkę.

W międzyczasie Leonar powoli, nazbyt ostrożnie, niczym sarna wypatrująca niebezpieczeństwa, zabrał się za zdejmowanie swoich ubrań. Albert słyszał tylko szelest materiału, ale ani razu nie odwrócił się, nie chcąc spłoszyć chłopaka. Udawał, że mycie własnego ciała pochłonęło go całkowicie, więc nawet nie drgnął, kiedy Leonar zajął miejsce na kamiennym siedzisku kilka kroków dalej.

– Co myślisz o tym miejscu? – zagadnął w pewnym momencie książę i sięgnął po kolejne wiadro, aby spłukać z siebie mydliny.

– Co mam myśleć, Wasza Wysokość? – Leonar zamarł ze szmatką w ręku, kierując spojrzenie na wyprostowaną, nagą sylwetkę Alberta. Momentalnie zalał go głęboki rumieniec, sięgający aż piersi. Spuścił wzrok na swoje stopy i zagryzając wargę, zaczął się prędko obmywać.

– Podoba ci się tutaj? Ja czasem mam wrażenie, że wróciliśmy do domu, a później wychodzi mi naprzeciw jakiś ichni służba, kłania się w pas, jakby kręgosłup miał złamany i przypominam sobie, że wciąż jesteśmy w piekle, a nie w domu. – Westchnął ciężko, kiedy zanurzył stopę w wodzie. Zaczął schodzić po kamiennych schodkach i na moment przymknął oczy, rozkoszując się otulającym go ciepłem. Usiadł na specjalnie profilowanej wypustce, a woda sięgnęła mu aż do obojczyków. Odchylił na moment głowę w tył, patrząc na sufit pokryty pnączami zawiłej, zielonej rośliny, która musiała uwielbiać takie duszne, wilgotne klimaty, bo zdążyła się już rozrosnąć po całym sklepieniu.

Leonar skulił się na słowa księcia, nie odpowiadając mu od razu. Nie zdawał sobie sprawy, że Albert w tamtym momencie na niego spojrzał. Śledził wzrokiem układ jego kręgosłupa, odznaczającego się pod cienką, bladą skórą, wystające łopatki i piegowate ramiona, na które spływały mokre, rude loki.

– Nie wiem – szepnął wreszcie. – Nie myślę o tym, to nie ma większego sensu. Jest tu ładnie, ale to przecież tylko chwilowe.

Albert odetchnął głęboko, rozsiadając się i opierając ramiona na brzegach basenu. Wzrokiem znów powędrował na zarośnięty sufit, jakby nagle uznał go za wartego kontemplowania.

Nie odpowiedział nic, czuł, że Albert miał rację. Żadne luksusy nie powinny wytrącić sprzed ich oczu prawdziwego celu, nie przybyli tu przecież po to, aby się zrelaksować, wykąpać i ładnie ubrać, więc nie powinni się też przyzwyczajać.

Usłyszał ruch i kątem oka dojrzał nagiego Leonara wchodzącego do basenu. Przymknął oczy, nie chcąc go dodatkowo stresować.

– Wiesz co? – zapytał i uchylił powieki dopiero wtedy, kiedy chłopak usadowił się naprzeciwko niego. – Jestem wdzięczny, że jesteś tu ze mną – powiedział całkowicie szczerze, patrząc, jak piwne oczy służącego rozszerzają się w zaskoczeniu, a na jego twarz wpływa rumieniec, który równie dobrze mógłby być spowodowany panującym tu zaduchem.

– Na niewiele się zdaję – szepnął.

– Wręcz przeciwnie – odpowiedział Albert melancholijnym tonem, ponownie odchylając głowę w tył. – Dzięki tobie jeszcze nie zwariowałem. – Westchnął ciężko i odgarnął z twarzy jasne pasemko włosów. – A przynajmniej nie w pełni – dodał, spoglądając na chłopaka tylko po to, aby dostrzec na jego twarzy wyraz zmieszania oraz lekki, nieśmiały uśmiech. – Mam tylko jedną prośbę – zaczął nagle dużo poważniejszym tonem. Leonar aż drgnął, podnosząc na niego swoje bystre oczy. – Kiedy już spotkam się z Trevedicem, nie wchodź nam w drogę.


***


Zapadł już zmrok, gdy dojechali do Północnej Osady. Wszyscy doskonale wiedzieli, że chcąc tu dotrzeć, musieli nadłożyć drogi, ale Vaadar nie chciał słyszeć słów sprzeciwu, w końcu chodziło o eskortowanie Nevathy. Wymyślił, że postój na północy dobrze im zrobi, uzupełnią zapasy, zadbają o konie, a i zabiorą ze sobą wojowników... Zupełnie, jakby ci nie mogli wyjechać im naprzeciw – pomyślał Xahen, ale słowem tego nie skomentował, bo ojciec zdążył już przyklasnąć pomysłowi pierworodnego syna.

Przywitano ich huczną ucztą w domu namiestnika wioski. Stoły zastawiono suto strawą, do kielichów lał się alkohol, a temu wszystkiemu przygrywała skoczna melodia lutni, wprawiając wszystkich w beztroski nastrój.

Wszystkich, prócz Trevedica, który pragnął zniknąć. Siedział między Xahenem a Yamnim, brodząc drewnianą łyżką w posiłku i nie potrafiąc przełknąć chociażby kęsa. Miał wrażenie, że żołądek i gardło związały mu się w supeł, uniemożliwiając przyjęcie pokarmu. Zresztą, nawet nie czuł głodu, mimo że nie pamiętał już, kiedy ostatnio miał coś w ustach.

Słuchanie wulgarnych rozmów i rubasznych żartów Ta'nehów przyprawiało go o mdłości, a fakt, że za jedynego kompana miał Yamniego, bo Xahen wciąż skutecznie unikał jego towarzystwa, w niczym nie pomagał. Tkwił więc w tym małym piekle, otoczony ludźmi, którzy nie widzieli w nim wiele więcej, niż kawałek mięsa. Udawał, że nie rozumie przytyków albo że ich w ogóle nie słyszy. I tak mijały mu dzień za dniem, a on coraz bardziej się przez to wszystko zatracał. Wyrzuty sumienia, poczucie odtrącenia i samotność jeszcze nigdy nie smakowały tak gorzko.

Sięgnął po kielich wina, kiedy po raz któryś z kolei do Xahena podeszła jakaś dziewczyna, próbując wyrwać go do tańca. Do tej pory mężczyzna skutecznie zbywał wszystkie zaloty, jednak tym razem, zachęcony przez swoich kolegów, wstał i dał się pociągnąć w wir zabawy.

Trevedic spuścił bardziej głowę, tak, że kosmyki włosów niemalże wpadły mu do miski z jedzeniem. W tamtym momencie cieszył się tylko, że nie mógł zobaczyć Xahena w trakcie tańca. Nie wiedział, jaki miał wyraz twarzy, czy dobrze się przy tym bawił, czy tylko udawał, żeby nie sprawić dziewczynie przykrości.

Nieznane uczucie zaczęło go palić od środka. Miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go z całej siły w pierś, na moment odbierając tchu. Było mu... po prostu źle.

– Czy... mógłbym iść się położyć? Jestem zmęczony – szepnął do Yamniego, ale i to przyszło z trudem. W gardle pojawiła się niemożliwa do przełknięcia gula, sprawiająca wręcz fizyczny ból.

– Co? Już? Nic nie zjadłeś – zauważył. – Jesteś blady – stwierdził nagle. – Dobrze się czujesz?

Trevedic wzruszył ramionami.

Nie czuł się dobrze. I nie wiedział, dlaczego, ale sama myśl, że jeszcze niedawno Xahen go obejmował i całował, a teraz udawał, że go tu nie ma, sprawiała, że uścisk w przełyku tylko się powiększał.

– Nie. Dlatego chciałbym położyć się spać.

– Jesteś chory? – kontynuował dalej Yamni i nagle jego chłodna, ale przyjemna w dotyku dłoń znalazła się na czole księcia. – Nie masz gorączki.

– To pewnie przemęczenie – próbował dalej, modląc się tylko, aby Yamni odpuścił i odprowadził go gdzieś, gdzie będzie mógł się zakopać w kocach i zasnąć.

– No... dobrze. Skoro tak mówisz – skapitulował wreszcie. – Poczekajmy tylko aż Xahen wróci, nie wiem, gdzie ma zamiar cię przenocować.

Trevedic potaknął i westchnął ciężko, przymykając na moment oczy. W jednej chwili spłynęło na niego tak ogromne zmęczenie, że aż zakręciło mu się w głowie. Gdyby tylko istniała jakaś możliwość, z chęcią wyrwałby się stąd i uciekł. Nie miał pojęcia dokąd, ale nagle zapragnął zostawić to za sobą: Revinalda, swojego brata, Elmarnakę i zemstę na ta'nehach, a nawet Xahena.

Byle tylko odzyskać upragniony spokój.

– O, wraca – rzucił Yamni, a Trevedic nawet nie drgnął. – Powiedz mi, bawidamku, gdzie ma spać Trevedic. Odprowadzę go, jest zmęczony.

Xahen spojrzał na Trevedica, który wydawał się nie zwrócić na niego większej uwagi. Siedział, z głową zawieszoną w dół, rzeczywiście wyglądając na wyczerpanego. Miał nawet ciemne cienie pod oczami i, bardziej niż zawsze, zapadnięte policzki.

– Jest moim niewolnikiem, więc pewnie namiestnik wyznaczył mu posłanie w mojej sypialni – powiedział chłodnym tonem i wychylił się, aby złapać za kielich wina, przez co lekko otarł się o ramię Trevedica. Ten, jak na zawołanie, odsunął się. – Upewnij się tylko, że zamkniesz za sobą drzwi. Nie chcę, żeby coś mu się stało, bo któryś z naszych zabłądziłby po pijaku.

– Oczywiście. – Yamni wstał i podał rękę Trevedicowi. – Trzymaj się mnie, nie znasz otoczenia – powiedział, ale książę nie zamierzał oponować. Bez słowa ujął dłoń mężczyzny, dając mu się poprowadzić.

Odetchnął dopiero, gdy znalazł się w osobnym pomieszczeniu, z dala od odgłosów biesiady, duszącego zapachu alkoholu oraz otaczających go, wrogo nastawionych barbarzyńców.

– Na pewno niczego ci nie potrzeba? Mogę przynieść ci jedzenia. Albo coś do picia? – pytał jeszcze Yamni, patrząc jak Trevedic siada na jednym z sienników.

– Nie, naprawdę niczego nie potrzebuję. – „Chcę tylko spokoju”, dodał zaraz w myślach, wymuszając uśmiech. – Możesz wracać. Nic mi nie będzie.

– Nie wyglądasz – mruknął niechętnie Yamni, a Trevedic aż zamrugał z zaskoczenia, kiedy zrozumiał, co takiego kryło się w głosie mężczyzny. Martwił się o niego. Za tymi wszystkimi pytaniami stała szczera troska, której młody mag w ogóle się nie spodziewał, a więc początkowo nie potrafił jej rozpoznać. – To chyba głupi pomysł, żeby teraz tak cię tu samego zamknąć – myślał na głos, na co on zaraz potrząsnął głową.

– Nie – zaoponował prędko. – Nic mi nie będzie, ja... chcę zostać sam – dodał i zabrzmiało to o wiele żałośniej, niż by chciał. – Po prostu chcę wreszcie pobyć sam – powtórzył już znacznie pewniejszym głosem.

Yamni zawahał się jeszcze, aż wreszcie skapitulował. Westchnął ciężko.

– Niech będzie. Ale przyjdę później jeszcze sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku – burknął pod nosem i nie dając Trevedicowi szans na jakiekolwiek zaprzeczenie, odwrócił się i wyszedł. Po chwili rozległ się jeszcze szczęk zamka, a następnie odgłos kroków, utwierdzający księcia w przekonaniu, że wreszcie jest sam, z daleka od całej tej hałastry.

Sapnął ze zmęczenia i opadł na posłanie, odczuwając nagle, jak bardzo jest wyczerpany. Zdołał jeszcze tylko zrzucić z siebie buty, po czym wturlał się pod koc i nawet nie wiedział kiedy, a już spał.


Obudził się w środku nocy. Nie miał pojęcia, jaka mogłaby to być dokładna jej część, ale miał przeczucie, że do świtu jeszcze trochę brakowało. Usłyszał trzask drzwi, a następnie serię zachwianych ruchów. Coś ciężko opadło na posłanie nieopodal, a do jego nozdrzy doleciał zapach alkoholu wraz z charakterystyczną wonią, którą mógłby przypisać tylko jednej czynności.

Zagryzł wargę, próbując uspokoić swój nagle przyspieszony, rozedrgany oddech. Zacisnął mocno powieki, starając się o niczym nadmiernie nie rozmyślać, jednak jego umysł nie miał zamiaru go słuchać. Co rusz podsyłał mu obrazy, które mogły wydarzyć się niedawno.

Xahen jeszcze niedawno znajdował się w objęciach jakiejś tutejszej dziewki i co do tego Trevedic nie miał żadnych wątpliwości. Wcześniej przecież też już z niejedną sypiał, nie raz wracał prosto od jakiejś, a on nigdy nie czuł tak potwornego bólu, jak teraz.

Dlaczego więc wydawało mu się, że rozpada się od środka?

Skulił się, nie wiedząc, skąd brały się te odczucia. I to jeszcze bardziej go przerażało. Nie miał pojęcia, skąd ten smutek, strach i poczucie... straty? Odtrącenia? Bycia zapomnianym? Gubił się sam w sobie, a z drugiej strony chciał wstać, złapać Xahena za fraki i wykrzyczeć mu w twarz, że tu jest, znajduje się pod jego nosem i chociaż mężczyzna mógłby tego pragnąć, to przecież tak po prostu nie zniknie z jego życia.

Ale nie zrobił nic. Xahen położył się i zasnął, pochrapując pijacko. W żaden sposób nie zwrócił wcześniej uwagi na obecność Trevedica, a on bił się z własnymi emocjami, łudząc się jeszcze, że sen nadejdzie szybko.

Nie nadszedł.


***


Nie spał, kiedy ktoś znów załomotał w drzwi, a następnie otworzył je szeroko, z głuchym trzaskiem. Zacisnął mocniej powieki, czując pod nimi nieprzyjemną suchość. Leżał, jakby otumaniony minioną nocą, wsłuchując się w nerwowe odgłosy kroków i krzyki.

– Xahen! – syknął Yamni, dopadając do swojego przyjaciela i wybudzając go mało subtelnie. – Wstawaj, do cholery! Wrócił zwiadowca!

– Co? – wychrypiał wojownik zmęczonym, przepitym głosem.

– Liodem Hum przygotowuje się do najazdu! Wiedzą, że planujemy atak! Całe miasto jest zmobilizowane!

Trevedic zmarszczył brwi, chłonąc każde słowo Yamniego.

– Co? – powtórzył już trzeźwiej, podnosząc się do siadu. – Jak? Skąd?

– A skąd mam, kurwa, wiedzieć?! Ktoś musiał ich ostrzec! Nie możemy liczyć już na element zaskoczenia – syczał wściekle Yamni, na co Xahen przeklął szpetnie, podczas gdy Trevedic powoli trawił zdobyte informacje.

Zagryzł zęby i zacisnął rękę w pięść. Jak na zawołanie w głowie rozbrzmiały mu słowa brata, wypowiedziane wcale nie tak dawno temu:

Na kontynencie są podobno królestwa, które z chęcią pozbędą się Ta'nehów, porozumiem się z ich władcami. Tylko tak możemy wygrać.

Nie miał wątpliwości, że tym, który ostrzegł władcę Liodem Hum, był Albert. A to oznaczałoby tylko, że plan Revinadla wciąż był wcielany w życie i chociaż on nic nie robił, brat wraz z Okiem Elmarnaki działali.

– Nie mamy więc już więcej czasu do stracenia – rzucił nagle Xahen, wstając pospiesznie z łóżka i zaczynając prędko nakładać na siebie ubrania.

Trevedic powoli podniósł się do siadu, bledszy na twarzy niż zazwyczaj. Niewidzącym wzrokiem patrzył przed siebie, zdając sobie sprawę, że ponowne spotkanie z bratem może go czekać prędzej, niż się wydawało.

Zwilżył nerwowo wargi, kiedy jego umysł zalała lawina pytań.

Będzie w mieście podczas najazdu? Nic mu nie grozi? Ile musiał przejść, żeby się tam znaleźć?

No i najważniejsze: czy to oznacza zbliżający się koniec nieszczęść Elmarnaki?

– Zwołaj wszystkich – rozkazał Xahen nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Musimy zaatakować jak najszybciej. Każdy dzień zwłoki oznacza lepsze przygotowanie wroga. Nie damy im takiej przewagi.

Przełknął ślinę.

Nie spodziewał się, że sprawy nabiorą takiego tempa. Nie wiedział, czy miał w sobie wystarczająco siły, aby stanąć przed bratem bez wyrzutów sumienia.


***

4 komentarze:

  1. Hej. Rozdział świetny. Coraz bliżej spotkania braci. Albert strasznie się nakręca na spotkanie z Trevedictem. Mam nadzieję ,że T. Zdąży chociaż coś wyjaśnić Albertowi. Czekam na następny rozdział, tam to dopiero będzie się działo .pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak dawno mnie tu nie było, cały "Mrok" pochłonęłam w ekspresowym tempie.Co mogę powiedzieć.. Świetne opowiadanie, świetnie wykreowane postacie i ich zawiłe relacje. Dawno nic mnie tak nie wciągnęło :). Miło było zanurzyć się na kilka godzin w wykreowanym przez Ciebie świecie i cieszę się, że znowu będę mogła z niecierpliwością czekać na kolejne rozdziały. A jest na co czekać, biorąc pod uwagę zbliżające się spotkanie braci i ich starania na odnalezienie się w nowej sytuacji.
    Pozdrawiam i życzę samych dobrych rzeczy,
    Ilyzkaii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak Ci się spodobało :D Ja nie potrafię obiektywnie spojrzeć na ten tekst (jestem do niego bardzo przywiązana), więc miło przeczytać jakąś nową opinię :)
      Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  3. How to make money from betting on sports? - Work
    money by working on sports. But how do you know if you can't 제왕카지노 pay 메리트카지노 for it? How to make money from sports betting? หาเงินออนไลน์

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.