wtorek, 16 lutego 2021

Tom II, część 26. (Mrok)

 

Tak jak powiedział, niedługo później przyszła Ilima ze świeżymi ubraniami i misą pełną ciepłej wody. Nawet to nie potrafiło jednak poprawić mu nastroju, choć wcześniej wręcz marzył o obmyciu się i założeniu nowego odzienia.

Nawet rozczesywanie włosów i zaplecenie ich w schludny warkocz w żaden sposób mu nie pomogło. Mimo wszystko był wdzięczny dziewczynie, choć wciąż nie potrafił wykrzesać z siebie nawet odrobiny entuzjazmu.

Jedyne co czuł, na przemian ze strachem, to okrutne zmęczenie, przenikające go na wskroś, odczuwalne każdą cząsteczką ciała. Najgorszy w tym jednak był brak możliwości zapadnięcia w sen, nawet ten płytki, pozostawiający człowieka w stanie czuwania. Pół dnia kręcił się z boku na bok na swoim sienniku, a kiedy zapadł zmrok, przeniósł się na moment do izby głównej, gdzie usadowił się przed paleniskiem. Niezmienne towarzystwo dwóch psów wydawało mu się w tamtej chwili kojące. Zwierzęta nie należały do tych najciężej pracujących w gospodarstwie, można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że Xahen trzymał pod dachem dwóch darmozjadów.

Na samą myśl Trevedic uśmiechnął się pod nosem i potarmosił za uchem suczkę, która z ukontentowaniem ułożyła mu łeb na udzie. Rozbujany ogon z wolna uderzał o podłoże, zdradzając zadowolenie zwierzęcia. Jej ojciec, starszy samiec, nie wydawał się zainteresowany takimi przyjemnościami. Spał kilka kroków dalej, zbyt obolały starością, aby podnieść swoje cherlawe gnaty i jeszcze przymilać się do Trevedica w prośbie o czułości.

Nie wiedział, ile tak siedział w towarzystwie dwóch wyliniałych psów. Ilima zdążyła już pozaszywać wszystkie ubrania i położyć się spać, kiedy usłyszał trzask w sieni. Momentalnie drgnął, nastawiając uszu oraz bojąc się chociażby poruszyć.

Przez cały dzień myślał o tej chwili. Zastanawiał się, co powie Xahenowi, gdy już staną twarzą w twarz. W głowie przerabiał miliony scenariuszy rozmowy, która za chwilę mogłaby się odbyć, a jednak jego umysł ogarnęła przerażająca pustka. Jakby w jednej chwili wyparowały mu wszystkie myśli, nie pozostawiając po sobie absolutnie nic. Serce zaczęło łomotać mu w piersi, a on...

Najzwyczajniej w świecie poczuł się źle.

Było mu wstyd, był zły i zrozpaczony. Jedno uczucie wynikało z drugiego – wstydził się tego co zrobił, ale był jednocześnie zły na siebie, że tak to wszystko roztrząsał. Bał się, że Xahen zacznie inaczej na niego patrzeć, ogarniała go rozpacz, która znów wywoływała w nim złość i tak w kółko, bez końca.

Poczuł ruch za sobą, Xahen wszedł do izby. Odwrócił się do niego powoli, choć wiedział, że przecież nie musiał. I tak wszystko doskonale słyszał, nawet to, że mężczyzna ściągnął kapę i rzucił ją niedbale na ławę. Był spokojny, choć serce w piersi zaczęło bić mu odrobinę szybciej, kiedy zobaczył siedzącego przy palenisku Trevedica.

– Jeszcze nie śpisz? – Jego głos był apatyczny, chłodny i bez cienia jakiejkolwiek emocji. Trevedic słysząc go, na moment przestał oddychać. Zagryzł wargę, odruchowo spuszczając głowę, niczym ukarane dziecko.

– Czekałem na ciebie – szepnął.

Mężczyzna zawahał się, żeby zaraz złapać za gliniany kielich i nalać sobie do niego trochę tego wstrętnego wina, którego ohydny smak niemal wyżarł się już na książęcym języku.

– Niepotrzebnie.

Zamrugał. Miał wrażenie, jakby Xahen go spoliczkował... chociaż nie. Lepiej byłoby, gdyby rzeczywiście podniósł na niego rękę. Mógłby nawet krzyczeć, ba, mógłby wrzeszczeć i zdemolować wszystko, co tylko znalazłoby się w jego zasięgu. Agresja byłaby o wiele łatwiejsze do przełknięcia, niż obojętność.

Zupełnie jakby Trevedic wcale go nie obchodził. Jakby był mniej warty nawet od starego kundla, który zdecydował się podnieść, aby przywitać się ze swoim panem. Xahen poklepał go łagodnie po siwym łbie, na co coś ścisnęło młodzieńca w piersi. Trudna do przełknięcia gula stanęła mu w gardle, a on poczuł palące ukłucie w okolicach serca.

Zamrugał, nie mając pojęcia, jak powinien się zachować.

Przeprosić?

Tylko co by to dało? Zresztą, czy Xahen w ogóle potrzebował przeprosin? Czy Trevedic mógłby tym jednym słowem cokolwiek zmienić?

Zacisnął ręce na materiale swojej tuniki, bijąc się wewnętrznie z własnymi myślami. Czuł, że musi coś zrobić, że jeśli teraz nie zareaguje to...

To coś się skończy. A czym ów „coś” było, nie miał pojęcia.

– Jesteś... zły? – palnął wreszcie pierwsze, co przyszło mu do głowy. Zaraz zrozumiał, jak bardzo niedorzeczne zadał pytanie.

Xahen przełknął łyk wina i zaraz odstawił pusty kielich. W jego ruchach nie było chociażby cienia rozdrażnienia, a jedynie przerażający spokój i zmęczenie.

– Nie – odparł lakonicznie i ruszył w stronę izby sypialnej. – Jestem rozczarowany.

Trevedic ponownie odniósł wrażenie, jakby Xahen go uderzył, choć fizycznie nie poczuł ciosu. Palące uczucie rozgoryczenia rozlało się w jego piersi, a on prędko wstał z klepiska i żwawym krokiem ruszył za wojownikiem.

– Poczekaj – powiedział za nim tak zdesperowanym tonem, że sam nie potrafiłby go rozpoznać. To nie był jego głos. On nigdy się tak nie zachowywał. – Porozmawiaj ze mną – poprosił, doskonale wiedząc, że nie zniesie już więcej beznamiętności Xahena. Pragnął wszystkiego: złości, brutalności, czy nawet napadu szału. Ale nie obojętności, która biła od mężczyzny i powoli okalała Trevedica, dusząc go w swoich chłodnych objęciach.

– Idę spać, jestem zmęczony – odparł krótko, rozpinając guziki swojej koszuli.

– Xahen... Wiem, że w głębi jesteś wściekły. Możesz na mnie nakrzyczeć. – Wyciągnął rękę, łapiąc go niepewnie za ramię, na co wojownik obejrzał się na niego z rezygnacją.

– Wściekły? – zapytał i parsknął kpiącym śmiechem. – Nie, nie jestem wściekły, już ci mówiłem – odparł, odwracając się do niego przodem. Niemalże czuł bijące od Xahena ciepło, jego spokojny oddech oraz niepasujące do wszystkiego, przyspieszone tętno. – Po prostu myślałem, że jesteś trochę mądrzejszy. Co chciałeś osiągnąć? Otrułbyś Vaadara i co dalej? Nie zastanawiałeś się nad tym?

Mag przygryzł dolną wargę, czując, jak wszystko w nim powoli się rozpada. Opuścił głowę, garbiąc się, zupełnie jak nie on. Wzruszył bezradnie ramionami, ale nie potrafił odpowiedzieć.

Wiedział przecież, że popełnił duży błąd. Jeśli nie chciał wykonać zadania Revinalda, mógł nie zrobić nic. Zdezerterować dla własnego – i Xahena – bezpieczeństwa.

– Tak myślałem – prychnął Xahen, krzywiąc się z niesmakiem. – Połóż się do siebie. Nie mam dzisiaj siły na żadne rozmowy. – Po raz pierwszy tego wieczora książę usłyszał coś więcej w głosie Xahena, niż zwykłą obojętność, ale na to również nie potrafił się przygotować. Wojownik był zawiedziony i rozżalony jednocześnie, a Trevedic zdał sobie sprawę, że to zabolało dużo bardziej, niż zwyczajowa obojętność.

Bo Xahen był zawiedziony nim.

Nie umiałby się dłużej mu stawiać. Nie nawykł do tłumaczenia się przed innymi, więc tylko skinął głową i z wciąż rosnącym, dławiącym uczuciem w piersi, skierował się do swojego siennika.

Brał duże, głębokie oddechy, kiedy zawinął się w kocach, próbując jakoś odciąć się od otoczenia i Xahena, który właśnie położył się na swoim posłaniu. Nie odezwali się już do siebie ani słowem, mężczyzna tylko wychylił się, aby zgasić świecę, ale Trevedic w żaden sposób na to nie zareagował.

Poczucie samotności niemal wgniotło go w leżankę, a on w pewnym momencie zapomniał nawet jak się oddycha.

Zdał sobie sprawę, że tylko jego miał tu po swojej stronie, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. W końcu Xahen był jego wrogiem, a jednak stał się dla Trevedica osobą, której – jako jedynej – mógł na tych ziemiach zaufać.

A teraz wszystko to stracił, bo Xahen, nawet jeśli nigdy w pełni nie ufał Trevedicowi, to na pewno już nigdy nie zacznie.

Ich relacja, dopiero nabierająca kształtów, już została przekreślona, nim w ogóle zdążyła się uformować.

Tylko dlaczego to tak cholernie bolało?


***


Kolejne dni Trevedic spędził sam. Xahen pojawiał się wieczorami i chociaż początkowo książę próbował nawiązać z nim jakiś kontakt oraz namówić do rozmowy, nie odnosił żadnych sukcesów. Mężczyzna w głównej mierze ignorował go, a kiedy młodzieniec stawał się zbyt namolny, prędko sprowadzał go do parteru swoją oziębłością.

Xahen był zły i co do tego Trevedic nie miał żadnych wątpliwości. Nie wiedział tylko, jak przełamać lodową barierę, która się między nimi wytworzyła, w końcu nigdy wcześniej nie zabiegał o niczyją uwagę. Nie miał pojęcia, jak powinien to zrobić, ale wiedział jedno – tęsknił za ich dawną relacją.

Za ćwiczeniami na polanie, przekomarzankami słownymi, a nawet za nocą spędzoną w objęciach wojownika, chociaż do tej ostatniej kwestii przyznawał się mniej chętnie.

Wieczorami, kiedy leżał już na sienniku i układał się do snu, dręczyło go też nieprzyjemne uczucie niepokoju, rozlewające się powoli w jego wnętrzu. Każdego dnia liczył, że Revinald da o sobie znać. Bał się, że Oko Elmarnaki nawiąże z nim kontakt, żeby go potępić. Żaden kontakt jednak nie miał miejsca i Trevedic sam już nie wiedział, co było gorsze. Uporczywe milczenie maga, czy widmo rozmowy z nim, w której miałby słuchać słów niechęci i krytyki. Czuł się jak zdrajca i wraz z mijającymi dniami, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nim w rzeczywistości był. Mógł pomóc swoim pobratymcom, a jedyne co zrobił, to napytał kłopotów Revinaldowi. Kto wie, czy mężczyzna nie miał z tego powodu żadnych problemów i czy nie musiał się z nich najpierw wygrzebać. Trevedic nie wiedział w końcu, jakie wielki mag miał plany oraz które z nich pokrzyżował swoją głupotą.

Całe dnie snuł się więc z kąta w kąt, zamartwiając się i oskarżając. Xahen praktycznie wcale nie zaglądał do swojego domostwa, co jednak nie oznaczało, że zostawił Trevedica zdanego na samego siebie. Początkowo książę nie widział nic podejrzanego w wizytach Yamni'ila, ale gdy te zaczęły się nasilać, zrozumiał, że mężczyzna nie przychodził do chaty swojego przyjaciela z własnej woli. Xahen podczas swojej nieobecności nakazał Yamniemu doglądać księcia – choć może dokładniejsze byłoby stwierdzenie „pilnować”. Pilnować, oczywiście, aby niemądry elf nie zrobił nic durnego.

Trevedic, gdy zdał sobie z tego sprawę, początkowo się wściekł. Coś się w nim zagotowało na samą myśl, że był pilnowany niczym nieobliczalny brzdąc... a później musiał przyznać Xahenowi rację. Po tym, ile kłopotów im przysporzył, sam by już sobie nie zaufał.

Yamni więc przychodził. A to akurat był w pobliżu, a to wpadł, bo Xahen czegoś zapomniał, a to przyniósł im jajka, bo przypadkiem kwoki zniosły ich więcej... Ciągle przyprowadzała go tu jakaś wymówka, aż Trevedic wreszcie nie wytrzymał.

– I naprawdę Xahen akurat potrzebuje tego jednego noża? – prychnął Trevedic, kiedy Yamni – a jakże! – po raz kolejny zawitał w domostwie.

– Tak się złożyło – rzucił Yamni, udając, że rozgląda się po izbie.

– Nie ma w pobliżu nic innego, czym mógłby się wspomóc? – Uniósł brwi, posyłając mężczyźnie niewidzące spojrzenie pełne politowania.

– Tak się złożyło – powtórzył i wzruszył ramionami, zaprzestając jednak swoich poszukiwań. – A ty, jak sobie radzisz?

Trevedic prychnął i przymknął oczy, czując olbrzymie zmęczenie. Ostatnio naprawdę źle sypiał.

– Znakomicie. – Nie silił się na przekonujący ton, był pewny, że Yamni o wszystkim wiedział. Xahen z pewnością podzielił się z przyjacielem cudownym pomysłem, na jaki wpadł Trevedic kilka dni temu.

Wojownik zamarł w bezruchu, żeby zaraz westchnąć ciężko i skapitulować. Nie dbał już o zachowanie pozorów.

– Ile dni tak już siedzisz?

Trevedic wzruszył ramionami.

– Przestałem liczyć – szepnął.

– Nie chcesz się stąd wyrwać? – zapytał Yamni. – Nie mam na razie nic do roboty, tylko pod wieczór będę musiał sprowadzić bydło z pastwiska. Masz ochotę na spacer?

Trevedic momentalnie odwrócił się w stronę mężczyzny, jakby tylko wyczekiwał podobnych słów. Od tamtego felernego dnia nie opuszczał chaty ani na chwilę, bał się, że mógłby rozgniewać tym Xahena i nie zaprzątał sobie nawet głowy durnymi myślami podpowiadającymi mu, że normalnie miałby w nosie opinię mężczyzny. Normalnie wymknąłby się z domu za wszelką cenę, byleby tylko sobie w jakiś sposób ulżyć. Ale przecież nic nie było normalne.

– Chyba zadałem głupie pytanie? – parsknął z rozbawieniem Yamni, a Trevedic już wstawał z ławy. Wiele by dał, aby poczuć na twarzy promienie słońca i smagania wiatru. Czuł się tutaj jak w więzieniu i właściwie wiele się nie mylił.

– A... możemy? – zapytał, zagryzając wargę.

– A czemu by nie? Xahen polecił mi tylko, abym cię doglądał.

Trevedic parsknął i pokręcił głową z dezaprobatą.

– Więc jednak – skwitował, a Yamni momentalnie zrozumiał, że popełnił gafę. Nie był jednak człowiekiem, który szczególnie by się tym przejął, więc machnął ręką i złapał za skórzane okrycie leżące na wielkiej skrzyni pod ścianą.

– Zakładaj. Dziś mamy ciepły dzień, ale chcę cię zabrać na wzgórze, skąd rozpościera się widok na... cholera – uciął i skrzywił się. – Na chuj ci widoki – powiedział autentycznie szczerze, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z własnego błędu, na co Trevedic, po raz pierwszy od ostatnich kilku dni, zaśmiał się wesoło.

– Niech będą i widoki! Z chęcią się przejdę – powiedział prędko, nie chcąc, aby Yamni się wycofał. Mężczyzna spojrzał na niego uważnie, aż wreszcie westchnął ciężko, kapitulując.

– Ubieraj się w takim razie. Czeka nas dłuższy spacer.


***


Szli przez las i dawno już zboczyli z głównej dróżki. Wąska ścieżka prowadziła prosto na wzniesienie, jednak dla kogoś, kto nie mógł polegać na zmyśle wzroku oraz nie znał terenu, była niezwykle trudna do pokonania. Trevedic, chociaż naprawdę bardzo chciałby skupić się na otaczających go bodźcach, których tak okrutnie mu brakowało, musiał uważać gdzie stąpał. Kiedy jednak po raz któryś z rzędu potknął się o wystający korzeń i tylko dzięki refleksowi Yamniemu nie wybił sobie zębów, mężczyzna postanowił nie puszczać jego ręki.

– Tak będzie łatwiej – powiedział, ściskając go za nadgarstek i prowadząc. – Uważaj, kamień – ostrzegł, a Trevedic płynnie wyminął przeszkodę. – Chyba musimy współpracować.

– Dałbym sobie radę – powiedział książę na wyrost, co Yamni skomentował śmiechem.

– Tak, może wróciłbyś bez przedniego zęba i z wielkim limem pod okiem, ale ostatecznie jakoś byś wrócił – zakpił wesoło, a Trevedic prychnął z niezadowoleniem. Czemu wcześniej nie zauważył, że Yamni potrafił być równie upierdliwy, co Xahen?

Książę tylko prychnął z dezaprobatą, ale nie wyrwał ręki. Nie był na tyle głupi, wiedział, że słowa Yamniego mogły znaleźć pokrycie w rzeczywistości, więc pokornie dał się prowadzić. Szybko stwierdził też, że taki spacer był o wiele przyjemniejszy, nie musiał ciągle analizować tego, co miał pod stopami. Mógł wreszcie czerpać przyjemność z chłodnych powiewów wiatru, obijających się o jego policzki oraz skupić się na otaczających ich dźwiękach lasu: ćwierkaniu ptaków i charakterystycznego skrzypienia drzew. Nigdy by nie przypuszczał, że coś tak trywialnego przyniesie mu tyle radości.

Droga powoli zaczynała się zmieniać, z chwili na chwilę podnosiła się, a oni zaczęli wspinać się na wzniesienie. Nawet to jednak nie zepsuło mu humoru, wreszcie mógł się trochę poruszać, a nawet zmachać.

Bogowie, kto by przypuszczał, że kiedykolwiek będzie brakować mu potu na skroniach i bólu mięśni w łydkach? Po tak długiej bezczynności, jego ciało odzwyczaiło się od ruchu, cieszył się więc, że mógł wreszcie coś zrobić, nawet jeśli był to jedynie spacer.

– Jesteśmy – powiedział z zadowoleniem Yamni, puszczając rękę Trevedica, który aż przymknął oczy, kiedy zawiał mocniejszy powiew wiatru. – Trochę tu zimno, ale musisz uwierzyć, że niebo jest niemal całkiem bezchmurne. Piękna wiosna nam się robi – mówił wesoło, na co książę uśmiechnął się pod nosem i wystawił twarz ku słońcu. Czuł na policzkach jego ciepłe promienie.

– U nas ładną pogodę podtrzymywano też magią – powiedział Trevedic, sam właściwie nie wiedząc, dlaczego. Nie sądził, żeby Yamni interesował się jego wyspą, a mimo to mężczyzna spojrzał na niego z zaciekawieniem.

– Naprawdę?

Książę znów się uśmiechnął i kiwnął głową. Przez chwilę myślami znajdował się na ciepłej Elmarnace.

– Zdarzało się, że spadł śnieg, ale nasze budynki i ogólnie ludność nie jest przygotowana na zimno, więc Oko Elmarnaki wraz ze starszymi magami zawsze manewrowało zjawiskami pogodowymi, sprowadzając na wyspę ciepłe prądy powietrzne – wyjaśnił.

– Brzmi jak zakazana magia – stwierdził Yamni po chwili namysłu.

– Może i tak brzmi – powiedział Trevedic, wzruszywszy ramionami. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiał.

– Czy to nie działa na zasadzie równoważnej wymiany? Żeby coś otrzymać, musisz coś poświęcić? – zastanowił się na głos i znów odnalazł rękę Trevedica. Tym razem ujął go za dłoń i pociągnął dalej, tuż nad skraj wzniesienia. – Wiele złego dzieje się na kontynencie. W zeszłe lato od wschodu półwyspu wzbiła olbrzymia fala, zagarniając tamtejszą osadę. Jeszcze wcześniej, jak mawiają ludzie, wybił wulkan na dalekim zachodzie, zmieniając całą okolicę w kamień – mówił, siadając na ziemię i wpatrując się w widok rozpościerający się przed nimi. – Tak mawiają ludzie – podkreślił. – Ponoć wulkan pochłonął wszystko: domy, ludzi, zwierzęta, okoliczne lasy i pola.

– Lawa – powiedział Trevedic, siadając tuż obok. Na Elmarnace mieli jeden wulkan, co prawda uśpiony, ale wiele uczyli się o jego możliwych erupcjach. – Z wulkanu wydostaje się gorąca lawa, która po zastygnięciu staje się skałą.

Yamni kiwnął z wolna głową, zapominając, że Trevedic tego nie mógł dostrzec.

– I myślisz, że taka wasza ingerencja w naturę, nie odciska śladu nigdzie indziej na świecie?

Książę zagryzł dolną wargę, ale nic nie odpowiedział. Nigdy wcześniej nie myślał o tym w ten sposób, dla nich liczyło się dobro wyspy. Chronienie jej przed wszelkimi groźnymi zjawiskami przyrodniczymi, które bez ingerencji magii, mogłyby mieć negatywny wpływ na życie ich ludu.

– No, ale w końcu każdy dba tylko o swój czubek nosa, co nie? – zagadnął nagle Yamni, tym swoim beztroskim tonem, niepasującym do treści pytania. – Każdy, obojętnie czy ma szpiczaste uszy, czy nie – dodał wesoło, na co Trevedic prychnął, ale nie mógł się nie zgodzić.

W pewnym sensie Yamni miał rację.

– Uszy chyba nie uchronią przed egoizmem – mruknął ponuro pod nosem, przypominając sobie, że przecież zdradził swój lud i że to również wynikało z egoizmu, bo przecież było mu dobrze z Xahenem. Próbował otruć Vaadara z własnych pobudek i nie myślał przy tym o powierzonym zadaniu, bo zwyczajnie pragnął widzieć go martwego. Nie posłuchał Revinalda, a teraz siedział tutaj, na tym przeklętym wzniesieniu nad ta'heńską wioską, nie mając pojęcia, co szykowała dla niego przyszłość.

– Widzisz? Każdy ma jakieś wady – parsknął Yamni wesołym śmiechem, a Trevedic słysząc jego chichot, nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Wy macie ich ciut więcej.

– Ale zaczynasz przywykać do życia wśród nas – zauważył trafnie, na co Trevedic aż drgnął, jakby fizycznie dotknęła go ta uwaga. – To z Vaadarem... no, powiem ci, nie spodziewałbym się tego.

Aż otworzył szerzej oczy, a po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz.

– Xahen ci powiedział. – To nie było pytanie, Trevedic nie musiał w niczym się upewniać.

– Nie – zaprzeczył, zaskakując młodego elfa. – Xahen nawet przy mnie nie jest tak wylewny, jakby ci się wydawało. Domyśliłem się. Zresztą, dzisiaj, z samego rana, Długi Dom aż huczał od sprzeczki Xahena i Vaadara. – Trevedic uniósł w zdziwieniu brwi. – Vaadar twierdzi, że to ty jesteś jego niedoszłym zabójcą. A Xahen nie przestaje cię bronić.

Zgarbił się nieco na te słowa, czując rosnące w piersi poczucie winy. Jego dłoń nerwowo zacisnęła się na podgniłych przez zimę źdźbłach trawy.

– Będzie mieć przeze mnie kłopoty? – zapytał tak cicho, że sam ledwie usłyszał twój głos. Jakie więc było jego zdziwienie, kiedy mężczyzna odpowiedział:

– Nawet jeśli, da sobie radę. Nie pierwszy i nie ostatni raz ma zatargi z Vaadarem.

Trevedic kiwnął głową i westchnął ciężko. Przymknął na moment oczy, czując olbrzymie zmęczenie i bynajmniej nie było to zmęczenie fizyczne.


***


Zdążyli tylko wejść do sieni, a już dobiegły ich przekleństwa. Książę aż zamarł w półkroku, w pierwszym odruchu bojąc się przejść do izby, ale Yamni nie miał tego problemu. Jakby nigdy nic ruszył przed siebie, a Trevedic pomyślał tylko, że ten mężczyzna cierpiał na jakiś poważny niedobór instynktu samozachowawczego.

– No i co się tak drzesz, hm?

– Gdzie wy, kurwa, byliście? – wysyczał Xahen, kiedy Trevedic znalazł się w pomieszczeniu. Wręcz czuł gniew Xahena wypełniający każdą przestrzeń domu. Odruchowo opuścił ramiona i, zupełnie jak nie on, milczał, nie chcąc bardziej podjudzić złości mężczyzny. I tak już ostatnio dość namieszał.

– Przejść się. Trzymasz go tu jak jakąś zwierzynę – prychnął Yamni, nie bojąc się postawić Xahenowi. – Czy ja dobrze widzę? Gdzie nabawiłeś się tego krwiaka pod okiem? To pamiątka z rana? – zapytał nagle, podchodząc bliżej do przyjaciela, żeby mu się przyjrzeć.

– Gówno widzisz – syknął w odpowiedzi, a kąciki ust Trevedica drgnęły w rozbawieniu na jego oburzony, pełen wyższości ton. – Czemu wyciągasz go z domu bez mojej zgody?

– Jesteś jak ten smok pilnujący księżniczki. Pobawiłem się więc w księcia i uratowałem księżniczkę z opresji. – Yamni wzruszył beztrosko ramionami i podszedł do stołu, aby nalać sobie wina. Trevedic usłyszał szczęk glinianego brzegu dzbanka uderzającego o kielich.

– Co ty bredzisz? – syknął Xahen.

– Mówię tylko, że mnie i Trevedicowi bardzo miło spędza się razem czas. – Wziął kilka łyków trunku, podczas gdy Xahen, jakby nagle zły, prychnął wściekle i obrzucił księcia uważnym spojrzeniem. Ten jednak wciąż nic nie zrobił, stał jak zaklęty, przysłuchując się ich rozmowie, pomimo poczucia palącego wzroku na sobie. – Ty o niego nie dbasz, to chyba ja muszę zacząć, hm?

Aż zacisnął mocniej pięści w furii, ale nic na tę zaczepkę nie odpowiedział. W zamian zwrócił się do Trevedica oziębłym tonem:

– Idź do sypialni.

– I widzisz? O tym mówię! – Yamni oparł się o stół. – Nasz elf potrzebuje tylko odrobiny ciepła i zrozumienia, czego ty nie jesteś w stanie mu dać. Musiałem więc wziąć sprawy w swoje ręce i...

– Skończ – warknął Xahen przez zaciśnięte w złości zęby, na co Yamni, jakby nigdy nic, zaniósł się wesołym śmiechem. Trevedic uśmiechnął się z rozbawieniem, ale nie miał zamiaru denerwować Xahena, więc czym prędzej ulotnił się do sypialni, przysłuchując się jeszcze mimowolnie (albo i nie do końca mimowolnie, w końcu docinki Yamniego były całkiem zabawne) ich przekomarzankom.

Wreszcie jednak czara się przelała, a cierpliwość Xahena została nadszarpnięta. Trevedic stwierdził, że mężczyzna i tak długo wytrzymał. Yamni został mało dyskretnie wyproszony z chaty, a w niej, jak za sprawą dotknięcia magicznej różdżki, natychmiastowo zapanowała cisza.

Książę przysiadł na swoim sienniku, nasłuchując. Wojownik jeszcze chwilę kręcił się po izbie, chyba nawet napił się wina, o czym świadczyłby szczęk naczyń, po czym, nareszcie, zajrzał do sypialni.

– Nie dostałeś mojego pozwolenia, żeby wyjść z domu – powiedział niemalże obrażony, a Trevedic przełknął narastający wewnętrzny opór.

Nie był psem, do cholery!

– Ale Yamni...

– Nawet nie kończ. Może powinieneś się do niego przeprowadzić? – warknął w złości, ale po chwili chyba zrozumiał, co takiego powiedział. Trevedic uniósł brwi, zaszokowany, a Xahen przeklął pod nosem. – Nieważne. Zapomnij.

Książę musiał zagryźć dolną wargę, żeby się nie uśmiechać jak ostatni głupek. Nie spodziewałby się, że kiedykolwiek doprowadzi Xahena do takiego stanu. Kto by przypuszczał, że wielki, groźny barbarzyńca będzie... zazdrosny?

– Po prostu... nie łaź nigdzie sam – zakończył płasko wojownik.

– Byłem z Yamnim.

– Dobrze, ale jakby wpadło ci coś głupiego do głowy, nie łaź nigdzie sam. Nie wiem co mogłoby ci się stać, jakbyś natrafił na Kavrema – dodał, a w jego głosie pobrzmiewała słabo tłumiona troska, której mężczyzna z pewnością by się wyparł.

Uśmiech Trevedica zelżał. Kiwnął głową.

– Nie będę – obiecał.

Chociaż ten jeden, jedyny raz nie chciał przyprawiać Xahenowi więcej kłopotów.

5 komentarzy:

  1. Hej. Rozdział świetny, chodź trzeba przyznać atmosfera u naszych chłopców nie jest za ciekawa. Dobrze ,że pojawia się Y.i próbuje rozweselić naszego smutaska. Jeżeli chodzi o X. to jednak coś czuje do T. , Ta zazdrość było ewidentnie widać. No i ten strach,że mogło się T. coś stać. Życzę weny i zdrowka. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam twoje opowiadania i twój styl. zaskakujesz pomysłami, ale nieodmiennie między twoimi bohaterami czuć chemię:) tak jak i tu... więc życzę weny i czasu, bo się nie mogę doczekać cd. pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło to czytać! Nie ma co ukrywać, że w tekstach lubię skupiać się na bohaterach i ich relacji, więc tym bardziej cieszę się, że i tutaj czuć chemię :D
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Nie mogę uwierzyć, że nadal piszesz! Po tym jak na parę lat rzuciłam pisanie i czytanie, wróciłam odkurzyć. Miło, bardzo miło móc znowu przeczytać coś spod twojego pióra. Powodzenia przy kolejnych rozdziałach! Będę czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę, piszę. Znacznie wolniej niż kiedyś, ale wciąż czasem coś spłodzę. ;)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.