czwartek, 14 stycznia 2021

Część 22. (Mrok)

 

Całą drogę do Długiego Domu trzymał Xahena za ramię, czując się niczym dziecko prowadzone przez rodzica. Nie znał drogi do chaty Azogha, ale nie chciał też wylądować twarzą w ziemistej brei, jaka powstała na drodze po popołudniowej ulewie. Wolał więc wspomóc się Xahenem, który zresztą nie oponował. Milczał, odkąd opuścili jego domostwo, a przez materiał skórzanej kapy, którą na siebie zarzucił, Trevedic mógł wyczuć jak bardzo był spięty. Szedł sztywno, jakby właśnie zmierzał na pojedynek, w którym stawiano na szali własne życie, a nie na ucztę do swojego ojca.

Schował twarz bardziej w odmętach olbrzymiego kaptura, kiedy poczuł opadające na jego policzki duże krople. Westchnął ciężko, zaciskając bardziej palce na przedramieniu mężczyzny. Sam najchętniej by zawrócił. Wykręciłby się złym samopoczuciem i że wolałby ten wieczór spędzić w łóżku. Że...

Cokolwiek, co odwiodłoby go od pojawienia się na tej kolacji. Zagryzł dolną wargę, z każdym kolejnym krokiem zbliżając się do tego co nieuniknione.

To ostatnia taka ich wspólna chwila, w której swobodnie szedł z Xahenem pod ramię. W której bezkarnie go dotykał. W której jeszcze nie jest dla mężczyzny zdrajcą.

Na samą myśl aż nie mógł nabrać powietrza w płuca. W jego piersi rozlał się palący ból, jakby ktoś nasypał mu do płuc kawałki rozbitego szkła. Miał wrażenie, że walczy o każdy oddech, że jeszcze moment, a kolana się pod nim ugną, a on padnie twarzą w błoto, po którym stąpa, plując dookoła krwią.

I wtedy dotarli pod drzwi Długiego Domu.

– Wszystko w porządku? – zapytał zaalarmowany Xahen w momencie, w którym Trevedicowi zakręciło się w głowie. Sam nie wiedział jak tego dokonał, ale ostatecznie udało mu się utrzymać na nogach.

– Tak – odpowiedział najbardziej pewnym siebie tonem, na jaki mógł się w tamtej chwili zdobyć.

Wojownik spojrzał jeszcze na niego podejrzliwie, ale już nie skomentował. Weszli do sieni, a Trevedic posłał pod swoim adresem wiązankę przekleństw, zdając sobie sprawę, że jeśli będzie się tak dalej zachowywać to od razu ściągnie na siebie podejrzenia.

Zresztą, jeśli Revinald naprawdę czegoś nie zrobi, Trevedic nie miał wątpliwości, że to on będzie pierwszym podejrzanym podania Azoghowi trucizny. I to też był jego kolejny powód do zmartwień, starał się go jednak wyprzeć z umysłu – ufał magowi, więc skoro Oko przepowiedziało, że oskarżą Xahena o ojcobójstwo, to tak się stanie.

Po przekroczeniu progu domostwa w ich twarze od razu uderzyło ciepło (albo raczej zaduch, jak stwierdził książę) i zapach dopiero co przygotowywanego jedzenia. Trevedic aż musiał wziąć kilka uspokajających wdechów, bo miał wrażenie, że cała zawartość żołądka podeszła mu już do przełyku. Ostatnie, na co miał teraz ochotę, to zjedzenie czegokolwiek w towarzystwie Ta'nehów. Nie dał jednak niczego po sobie poznać i ruszył pewnie za Xahenem do izby głównej, skąd dobiegały odgłosy rozmowy. Co jednak najdziwniejsze, spomiędzy dwóch męskich głosów przedzierał się też jeden kobiecy, który młody mag szybko rozpoznał.

Żaden z nich, ani Trevedic, ani tym bardziej Xahen, nie spodziewał się obecności Navathy na ostatnich rodzinnych obradach przed wyprawą na zachód. Bo przecież właśnie po to ojciec wydał dzisiaj ucztę – aby obmówić z synami szczegóły wyprawy. Kobieta była tu zbędna.

– Och, Xahen! – Dziewczyna momentalnie wstała od stołu, gdy tylko zobaczyła ich w progu izby.

– Witaj Nevatho. Myślałem, że już dawno wyjechałaś – powiedział, skinąwszy jej głową na powitanie, by zaraz przenieść spojrzenie na siedzącego tuż obok niej zadowolonego Vaadara. Coś mu podpowiadało, że obecność dziewczyny była jego sprawką.

– Tak planowałam, ale Vaadar nalegał, bym została nim wyruszycie na zachód – odparła, zatrzymując spojrzenie na Trevedicu. – Zabrałeś ze sobą swojego niewolnika? Czy to nie jest niestosowne?

Książę nic nie odpowiedział, powstrzymując się od przewrócenia oczami.

– Dzisiejszego wieczoru będzie sporo niestosowności, jak widzę – rzucił Xahen, kierując swój przenikliwy wzrok na Vaadara. Mężczyzna odpowiedział mu tym samym, nie dając się sprowokować. Obaj dobrze wiedzieli, że ani Nevathy, ani Trevedica nie powinno tu dzisiaj być, ale skoro Azogh tak chciał, nie mogli mu się sprzeciwić.

– Siadajcie – odezwał się ojciec, sprawca całego zamieszania. Odkąd tylko pojawili się w pomieszczeniu, śledził ich uważnym, oceniającym spojrzeniem, którego Xahen szczerze nienawidził. Zbyt często musiał je już na sobie znosić.

Podeszli do stołu, na którego szczycie, w honorowym miejscu, siedział Azogh w wyłożonym skórami fotelu. Po jego prawej stronie usadowił się Vaadar wraz z Navathą, a po lewej czekała na nich pusta ława. Xahen bez zawahania ruszył więc w tamtą stronę, a Trevedic starał się iść za nim, skupiając się na odgłosie kroków mężczyzny.

– Skąd takie nietypowe towarzystwo, ojcze? – zapytał Xahen, siadając tuż obok Azogha i zerkając krótko na brata, który nie wydawał się tym przejmować.

– Navatha jest naszym honorowym gościem – Xahen uniósł brew, ale tego nie skomentował – a twój niewolnik... byłem po prostu ciekaw co u niego – mruknął wódz, wbijając w Trevedica swoje uważne spojrzenie. – Chyba jest bardzo temperamentny, hm? Jak widzę, nie dajesz sobie wleźć na głowę.

Młodzieniec milczał uparcie, nie zamierzając odezwać się chociażby słowem. Wiedział, że Azogh nawiązywał do śladów na jego twarzy i miał świadomość, jak to mogło wyglądać z boku. Jak na zawołanie skierował swoją twarz w stronę Vaadara, żałując jedynie, że nie mógł spojrzeć swojemu prawdziwemu oprawcy wymownie w oczy.

– Myślałem, że dałeś mi pozwolenie, aby robić z moim niewolnikiem co tylko zechcę. – Trevedic skrzywił się mimowolnie na te słowa, nic nie mogąc poradzić na uczucie poniżenia, jakie wywołały w nim te słowa.

– Ależ ja nic nie mówię! – Azogh roześmiał się gromko. – Rób z nim co chcesz, utemperuj jak tylko ci się podoba, to ty jesteś jego panem. Byleby nie wyzionął ducha, może być nam potrzebny. – Zarechotał obrzydliwie, aż po plecach Trevedica wspięły się dreszcze.

Xahen już tego nie skomentował. Zerknął ukradkiem na księcia, po czym spojrzał na swój pusty kielich.

– Dziś obsługujemy się sami?

– A skąd. Mam jedną taką młodą dziewkę, ale strasznie się guzdrze. Jeszcze pewnie rozlewa trunek... No wreszcie! – prychnął, kiedy w izbie pojawiła się dziewczyna. Szła w ich stronę z olbrzymim dzbanem wina, ledwo trzymając go w swoich chudych rączkach.

Podeszła do nich cała zdenerwowana i zaczęła polewać im alkoholu, nie patrząc przy tym na nikogo siedzącego przy stole. Skupiła się na swoim zadaniu, jakby od jego powodzenia miało zależeć życie... I kto wie, bo znając Azogha może właśnie zależało.

– Wiele do omówienia już nam nie zostało. Plan najazdu na Liodem Hum dopracowaliśmy wczoraj razem ze starszyzną i naszymi wojakami. Dzisiaj chciałem z wami porozmawiać o dowodzeniu tym atakiem. Bo to w wasze ręce powierzam komenderowanie. Vaadar, do ciebie należy najście ze wschodu, do Xahena z zachodu. Do czasu aż nie wedrzecie się za mury, nie wchodzicie sobie w drogę.

Bracia kiwnęli zgodnie głową.

– Kavrem przeprowadzi swoich ludzi tunelami pod miastem, ale o tym już rozmawialiśmy. Nie ma innej możliwości, Liodem Hum będzie musiało się poddać, jeśli będzie chciało przetrwać – powiedział z przerażającym zadowoleniem w głosie.

Trevedic aż zadrżał, po raz pierwszy spotykając się z takim pragnieniem władzy.

– Zostaną zaatakowani z trzech stron pod osłoną nocy. Nawet wysokie mury nie uchronią ich przed upadkiem – mruknął Vaadar, sięgając po swój kielich i upijając trochę trunku. – Ich los jest już przesądzony.

– Dokładnie jak przepowiedział Janh'ahm'ih – skwitował z zadowoleniem wódz, odchylając się w swoim siedzisku. – Nie podasz swojemu niewolnikowi wina? – zapytał nagle, kiedy Xahen złapał za swój alkohol. – Nie pozwalasz mu pić?

– Nie. Może się napić, jeśli chce – odparł Xahen, zerkając kątem oka na milczącego młodzieńca. Wyglądał na niesamowicie spiętego, czemu zresztą nie było się co dziwić. Azogh potrafił wytworzyć nieprzyjemną, nerwową atmosferę, którą często przykrywał płaszczem złudnej wielkoduszności.

Może więc nalanie Trevedicowi odrobiny napitku w niczym by nie zaszkodziło? Już sięgał do kielicha, kiedy w połowie ruchu zatrzymały go słowa wypowiadane przez osobę, na którą Xahen nie mógł spojrzeć bez towarzyszącego mu przy tym niesmaku i budzącej się w nim agresji.

– Czy mi się wydaje, czy nie pochwaliłeś się jeszcze ojcu czego takiego nauczyłeś swojego niewolnika? – zapytał Vaadar, pochylając się nad stołem i posyłając bratu przepełniony jadem uśmiech. Xahen zmarszczył brwi, nie rozumiejąc do czego ten pił, ale mężczyzna zaraz pośpieszył z wyjaśnieniem: – Ojcze, może i teraz nasz ślepy książę, jakby jego ułomności było zbyt mało, udaje dodatkowo niemowę, ale świetnie opanował nasz język. Zaprezentujesz nam swoje umiejętności? – Jego zmrużone w wyrazie niemej satysfakcji oczy zatrzymały się na Trevedicu.

Młodzieniec zacisnął pod stołem ręce w pięści, a jego twarz momentalnie stężała. Wziął kilka uspokajających oddechów, chociaż najchętniej złapałby Vaadara za fraki i cisnął nim na drugi koniec izby.

Nienawidził tego mężczyzny każdą cząsteczką swojego ciała. I gdyby tylko choć na chwilę odzyskał swoją moc, nie zawahałby się przed rozerwaniem go na tuziny kawałków. Żałowałby tylko, że nie mógłby zobaczyć krwawej miazgi, która by po nim pozostała.

– Och, naprawdę?

– Trevedic bardzo szybko się uczy – wyjaśnił zaraz Xahen, brnąc głęboko w kłamstwo, mimo że nie musiał. Mógł powiedzieć prawdę, nikogo by ona przecież nie zdziwiła – mieli w końcu do czynienia z magiem. Gorzej, że trzymał ten fakt w sekrecie od samego początku, a dokładniej od momentu, w którym jedynym uczuciem, jakim obdarzał Trevedica, było współczucie. I nic więcej, żadnej sympatii, żadnych sentymentów ani nawet szacunku.

Książę aż wciągnął nerwowo powietrze, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Xahen nigdy go nie wydał, nawet jeśli nie miał powodów, aby utrzymywać to w sekrecie. Wręcz przeciwnie – im dłużej utrzymywał ten sekret, tym jego ujawnienie stawało się coraz to bardziej ryzykowne i podejrzane.

– Powiesz coś? – zapytał wyraźnie zaciekawiony wódz, wbijając swoje spojrzenie w młodzieńca i wyrywając go z lawiny myśli, która zalała mu głowę. Drgnął, niemalże czując jego rozpalony wzrok na sobie, co wcale nie było komfortowe. Azogha również z chęcią posłałby jak najszybciej na spotkanie ze stwórcą.

Ale to już przecież niedługo.

– Język wasz trudny – powiedział cicho, siląc się na melodyjny elmarniański akcent. Nie chciał pokazać wodzowi, że płynnie mówił po ta'heńsku, nie wiedział, czy jeszcze kiedyś nie przyda mu się jego rzekoma nieznajomość języka.

No i nie chciał też przysporzyć Xahenowi problemów.

– Intrygujące – zamruczał Azogh, a Xahen słowem nie skomentował łamańca słownego, którego chwilę temu zaprezentował im Trevedic. Vaadar za to zmarszczył podejrzliwie brwi, jednakże również nic nie powiedział. – No dobrze. Przynieś zupy, bo zaraz żołądki do dupy nam uciekną! – Krzyknął w stronę dziewczyny. Ta aż podskoczyła, kiwnęła głową i zaraz ruszyła do paleniska, nad którym zawieszony był wielki gar. Xahen kątem oka obserwował, jak niewolnica męczy się z olbrzymim kotłem, ale ostatecznie nic nie zrobił. Siedział tylko, mając nadzieję, że ten wieczór prędko się skończy.

Wreszcie przed nimi wylądowały gliniane misy pełne parującej zupy. Mag zamarł nad nią, ze swoim tępym wzorkiem wbitym gdzieś w okolicy naczynia, zdając sobie sprawę, że nadszedł moment, aby podać wodzowi truciznę. Miał ją przy sobie, maleńki jutowy woreczek przewiązany rzemieniem do paska jego spodni zaczynał mu niezwykle ciążyć, jakby miał w sobie kamienie, a nie kilka ususzonych listków i trzy maleńkie owoce.

Wystarczyło tylko, aby po niego sięgnął, wyciągnął zawartość, zgniótł ją szybko w dłoni i wrzucił do potrawy – zupa wydawała się do tego wręcz idealna. Sok z jeżyn i zerwane, ususzone listki rośliny, której nazwy nie poznał, wkomponowałyby się w konsystencję posiłku. W teorii wszystko brzmiało prosto i klarownie, wiedział, co miał zrobić, problem pojawiał się tylko wtedy, kiedy powinien przejść do praktyki – a fakt był taki, że siedzieli wszyscy przy jednym stole, dosłownie patrząc sobie na ręce.

Poczuł, jak jego serce zaczyna coraz szybciej bić z nerwów. Złapał powoli za drewnianą łyżkę, drugą ręką sięgając pod swoje ubranie, prosto do woreczka. Tylko co miał z nim teraz zrobić? Czy w ogóle nadarzy się okazja, w której będzie mógł niepostrzeżenie podać truciznę Azoghowi? Czy Revinald naprawdę to wszystko przewidział?

Myśli znów zaczęły kłębić się w jego głowie jedna za drugą. Paraliżowały go. Nie wiedział, jak ma się zachować, jaki sposób ma wypełnić swoje zadanie? Nie nadawał się do tego, na prastarych elfów! Takie misje powinny zostać powierzone komuś innemu, komuś bardziej kompetentnemu! Albert poradziłby sobie z łatwością, a kim był on? Tylko ślepcem, który nawet nie potrafił znaleźć dobrej okazji, żeby...

– Niech cię psia mać, dziewucho! – Aż podskoczył, kiedy przy stole rozległ się wściekły ryk Azogha. – Takie gorące mi tu stawiać? Toż to sam wrzątek jest! Chcesz mi pysk poparzyć?!

Trevedic drgnął, dotykając opuszkami palców brzegów glinianej misy. Rzeczywiście była gorąca.

– Ja... przepraszam... dopiero znad paleniska ściągnęłam... nie wiedziałam... – plątała się młoda niewolnica drżącym głosem, ledwo unikając wybuchu płaczu. Trevedicowi momentalnie zrobiło się jej żal. Nie zrobiła przecież niczego złego, to normalne, że gotująca się zupa będzie gorąca, ale najwidoczniej Azogh uważał inaczej.

– To może zanim wystygnie, zagram nam dla umilenia na lirze? Przyniosłam ją ze sobą – powiedziała wesoło Nevatha, wstając prędko od stołu i umyślnie czy nie, odciągając uwagę wodza od wystraszonej posługaczki.

– Chociaż tyle dobrego z tego wyjdzie – mruknął wódz, odsuwając się od stołu.

Trevedic nadstawił uszu. Zdawało się, że bicie jego serca zwolniło do najpotrzebniejszego minimum, aby tylko nie umknął mu odpowiedni moment. W głowie zapanowała pustka przerywana jedynie myślą, że Revinald musiał naprawdę na wszystkim czuwać, a kiedy Azogh wstał ze swojego fotela, idąc zaraz za Nevathą, zdał sobie sprawę, że lepszej chwili nie dostanie.

Nawet nie wiedział kiedy, a już trzymał w dłoni rośliny z woreczka. Nie miał pojęcia, kiedy je z niego wyciągnął, ciało poruszało się samo, jakby ktoś inny tchnął w nie obce życie.

Usłyszał ruch po drugiej stronie stronie stołu. Został już tylko z Xahenem, który w tamtym momencie oglądał się przez ramię, kierując swoje spojrzenie na sam środek pomieszczenia, gdzie Nevatha trzymała swoją lirę w rękach, a Azogh siadał przy palenisku na struganym, drewnianym krześle.

– Chodź – rzucił krótko wojownik, również się podnosząc i obchodząc ławę. Trevedic uniósł się na chwiejnych nogach, jednakże te odmówiły mu współpracy. Poleciał na stół, w ostatniej chwili wspierając się na ręce i w ułamku sekundy, kiedy tak pochylał się nad blatem, wrzucił rozgniecione rośliny do zupy. – Wszystko w porządku?

Serce podeszło mu do gardła. Wyprostował się i ze świadomością, co właśnie zrobił, kiwnął głową.

– Tak – wydusił przez ściśnięte gardło. Xahen nie zauważając niczego dziwnego w jego zachowaniu, złapał go za ramię. W tym momencie całe pomieszczenie wypełniły melodyjne dźwięki liry, które docierały do Trevedica jak zza grubej ściany.

Bogowie, co on zrobił...

Usiadł na grubym futrze, tuż przy nogach Xahena zajmującego miejsce na wysokim krześle, nawet nie zastanawiał się, jak żałośnie w tamtej chwili wyglądał. Niczym pies u stóp swojego pana. Nie przeszkadzało mu to jednak, bo jego umysł zalewały fale nerwowych, przerażonych myśli.

Wrzucił truciznę do zupy, ale nie była to zupa Azogha. Poczęstował nią Vaadara i nie mógł zaprzeczyć, że nie zrobił tego po części z premedytacją. Tylko dlaczego akurat teraz górę nad nim wzięła niechęć do starszego z synów wodza?

Nie wiedział, co to oznaczało dla planu Revinalda i jakie będzie mieć skutki w przyszłości, miał przecież otruć wodza, a nie jego syna. Co, jeśli wszystko się tak pokomplikuje, że nie znajdzie już wyjścia z tej sytuacji?

Do jego świadomości wdarł się lekki, czysty śpiew Nevathy w połączeniu z nastrojowym brzmieniem liry. Nie potrafił skupić się na melodii, był niczym zaklęty w innym świecie, całkowicie wyłączony z tego, co działo się dookoła. Nie czuł ciepła bijącego od paleniska, nie słyszał dźwięków piosenki, nie poczuł nawet, jak dłoń Xahena złapała za jego grubego warkocza i zaczęła bawić się jego końcówką. Myślami wciąż krążył dookoła stołu oraz misy wypełnionej zupą. Miał ochotę tam wrócić, złapać za naczynie i cisnąć nim do paleniska.

Na prastarych elfów, ależ był głupi!

– Panie...! Panie, ja przepraszam za najście, ale...! – Dźwięk pieśni urwał się w połowie, a uwaga wszystkich skupiła się na nowo przybyłym, który właśnie stał w progu izby, wyglądając na zdezorientowanego.

Wyrwany z zamyślenia Trevedic, nie rozpoznał początkowo głosu mężczyzny. Jego umysł stopniowo cucił się ze stanu indolencji, irytująco powolnie odbierając bodźce z zewnątrz.

– Co się stało? – warknął Azogh, marszcząc ze zirytowaniem brwi. Xahen westchnął ciężko, opierając głowę na ręce i patrząc na Sen'ena zmęczonym wzrokiem, podobnie zresztą jak Vaadar. Tylko Nevatha wydawała się zaciekawiona najściem młodego wojownika.

– Przepraszam, nie wiedziałem, że będę przeszkadzać – mruknął. – Przyszedłem z pewną sprawą... – zawiesił sugestywnie głos, a jego spojrzenie zatrzymało się na Vaadarze, czego oczywiście Trevedic nie był świadom. Uznał, że nie było to nic, czym powinien się teraz przejmować, więc jego umysł znów wrócił do nadmiernego roztrząsania sytuacji, którą sam skomplikował. Znów zatopił się w morzu własnych myśli, odnotowując tylko najważniejsze wydarzenia.

– Nie mam teraz czasu... choć jeśli tak rzeczywiście było... zostań na kolacji, jedzenia starczy dla wszystkich... O ile mówisz prawdę to... poważna sprawa... Znajdziemy rozwiązanie po uczcie... Nie wolno tak tego zostawić – docierały do niego tylko strzępki zdań, które uznał za nieistotne. Nie dotyczyły problemu, którego sam sobie przysporzył, więc całkowicie je zignorował. Zachowywał się automatycznie, jakby ktoś przejął władzę nad jego ciałem, a on przepadł we własnych obawach i próbach przewidzenia tego, co wydarzy się tuż za chwilę.

Wrócili do stołu, Azogh gromko komplementował Nevathę, pełen podziwu dla jej gry i śpiewu, w czym zaraz zawtórował mu i Vaadar, podzielając zachwyt ojca. Nie trudno było zauważyć afektu, którym starszy z braci obdarzył dziewczynę. Nawet ślepy Trevedic potrafił to wyłapać, mimo że nie widział jego powłóczystych spojrzeń i uśmiechów raz po raz rzucanych w stronę dziewki. Vaadar był nią wręcz zaślepiony.

Zaczęli jeść. Trevedic ponownie sięgnął po łyżkę, jeszcze bardziej spięty przez obecność Sen'nena po swojej lewej stronie. Wiedział, że musiał coś zjeść, aby od razu nie wzbudzić podejrzeń, nie mógł jednak nic poradzić na to, że wolał nasłuchiwać.

Minęła chwila. Jedna. Druga. Nic się nie działo, wszyscy pochłaniali w milczeniu letnią już zupę, od czasu do czasu przerywaną tylko jakimiś uwagami Azogha i krótkimi odpowiedziami, zazwyczaj padającymi z ust Nevathy. Vaadar i Xahen jedli w milczeniu, a Sen'nen wydawał się najchętniej zapaść pod ziemię, tak samo zresztą jak i Trevedic.

– A więc? O co poszło? – zapytał Azogh, gdy już dojadł zupę. Odchylił się na swoim siedzisku z kielichem wina w ręce, patrząc wyczekująco na Sen'ena.

– Kavrem splugawił moją siostrę. Była przeznaczona dla Ghera z Północnej Osady, a teraz już nie będę w stanie wydać jej za nikogo. To hańba dla mojej rodziny – warknął, aż zgrzytając zębami i patrząc spod byka na Vaadara.

– Rozumiem. Ale co to ma wspólnego z moim synem? Bo, jak mniemam, dlatego tu jesteś?

– Odmówił ukarania go. Zgodnie z zasadami, Kavrem powinien zapłacić mi w dwóch krowach albo trzech prosiakach i poślubić Elh'aję, bo i tak nikt już jej nie zechce. Jest przy nadziei.

Xahen westchnął ciężko.

– Takie są zasady – wtrącił się, coraz bardziej tym wszystkim znudzony.

– Sama mu się dała. Nie widzę potrzeby w zmuszaniu Kavrema do ożenku – mruknął Vaadar od niechcenia i sięgnął po swój kielich.

– Ale co ja z nią zrobię?! Kavrem shańbił moją rodzinę! Nie będę wychowywać bękarta! – Sen'en nagle się obruszył. Trzasnął pięścią w stół, zdenerwowany jak nigdy.

Trevedic tego nie rozumiał, ale Xahen potrafił postawić się w sytuacji Sen'ena. Nieślubne dzieci nigdy nie będą traktowane na równi z tymi urodzonymi w prawym łożu. To rzeczywiście była hańba dla Sen'ena i wszystkich z ich rodu.

– Nie ukarzę go. Nie wepchnę w ramiona Kavrema baby, której ten nie chce.

– Musimy to jakoś inaczej rozwiązać – mruknął Azogh. – Niech Kavrem przekaże ci trzy krowy i dwa prosiaki, to powinno załatwić sprawę.

– Ale panie! Mnie nie chodzi o zapłatę, chcę aby Kavrem wziął moją siostrę za żonę! Tylko tak nie splamimy naszej rodziny i pamięci po ojcu.

– Powiedziałem, że nie zmuszę do tego Kavrema. Nie zmienię zdania – skwitował Vaadar.

W tym momencie Trevedic przestał interesować się dalszym rozwojem konfliktu. Nie obchodziła go ani siostra Sen'ena, ani Kavrem, ani tym bardziej werdykt Azogha. Zastanawiał się tylko, kiedy trucizna zacznie działać i pozostało mu mieć nadzieję, że Vaadar nie padnie zaraz jak długi pod stołem. Wtedy będzie jasne, kto podał mu truciznę. Najmniej znaczący był tutaj on oraz ta drżąca ze strachu dziewka, pilnująca, aby nie zabrakło im w kielichach wina, więc podejrzenie zapewne spadnie na ich dwójkę.

Nie miał pojęcia, jak dotrwał do końca uczty, choć i tak wyszli szybciej, niż powinni. Nevatha również stwierdziła, że jest zmęczona, więc został tylko Sen'en i Vaadar w towarzystwie zmęczonego Azogha. Wciąż nie mogli dojść do porozumienia, wydawało się wręcz, że ich spór się tylko zaognił, ale ani Xahen, ani tym bardziej Trevedic nie mieli ochoty czekać na jego rozwiązanie.

Szli do chaty w milczeniu. Książę wciąż zmagał się z całym milionem przeróżnych odczuć, które nim w tamtej chwili targały. Od strachu o własne i Xahena życie, po zadowolenie, że koniec Vaadara był bliski. Może i zadziałał instynktownie, ale chciał widzieć starszego z braci martwego, w szczególności po tym, co mu powiedział o Mirenie na polanie.

– Coś się stało? – Przez bałagan myśli przebił się znajomy, niski głos, który sprowadził go na ziemię. Dopiero po chwili zorientował się, że byli już pod drzwiami chaty.

– Nic – odpowiedział, samemu ledwo poznając swój słaby głos. Przełknął ślinę i jakby nigdy nic przekroczył próg, uprzednio wymijając zaskoczonego Xahena. Zamaszystym ruchem ściągnął z siebie ciepłe futro i już miał je rzucić na ławę, kiedy poczuł mocny ucisk w piersi. Przez moment nie mógł nabrać powietrza, miał wrażenie, że niewidzialna siła zgniotła jego żebra i płuca.

Co by się nie wydarzyło, w ostatecznym rozrachunku oprócz Vaadara będą jeszcze dwie poszkodowane osoby – on albo nieświadomy niczego Xahen. Ta myśl wręcz go poraziła i co najgorsze, już nie było odwrotu. Kości zostały rzucone. Umrze nie ten, który powinien według planu Revinalda i chociaż Trevedic usilnie starał się przewidzieć konsekwencje, nie potrafił. Wiedział jednak, że to może być ostatnia noc, którą spędzi z Xahenem.

Więcej już nie będzie. Niedługo obudzą się w zupełnie innej rzeczywistości.

– Na pewno wszystko w porządku?

To był impuls.

Krótka chwila braku kontroli nad sobą. Może zapomnienia? Tak, dokładnie tak wolał to sobie tłumaczyć, zresztą, nawet nie chciał tego bardziej roztrząsać. W kilku szybkich krokach pokonał odległość dzielącą go od Xahena. Wychylił się, złapał za poły jego kapy, przyciągając go do siebie i...

Zamarł.

Nie wiedział, co dalej robić. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Krew szumiała w uszach, zaschło mu w gardle, a w głowie zapanowała pustka. Nim jednak wykonał jakikolwiek kolejny ruch, poczuł ciepły oddech owiewający mu wargi, a następnie dotyk miękkich ust na swoich. Westchnął ciężko i zamiast odepchnąć od siebie mężczyznę – co by pewnie zrobił w normalnej sytuacji – przycisnął swoje ciało do jego piersi, nieumiejętnie oddając zachłanny pocałunek.

Co ma się wydarzyć i tak się przecież wydarzy.

2 komentarze:

  1. Hej.rozdzial świetny. Nie dziwię się T. Że się tak zestresował i tyle myśli krążyło w jego głowie. Jestem ciekawa jak to dalej rozegrasz ,ale zakończenie rozdziału mnie zaskoczyło. Teraz jeszcze bardziej będę czekać na kolejny rozdział. Pozdrawiam W.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och tyle niewiadomych na koniec rozdziału aż się człowiek skręca

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.