niedziela, 21 czerwca 2020

Rozdział 7. (God bless America)



Dzień dobroci dla zwierząt

– I jak zamierzacie się teraz wytłumaczyć?
Kto by pomyślał, że urocza, łagodna twarz Ashley może przybrać wyraz istnej chęci mordu? Już nie mówiąc o tonie głosu, który teraz jasno wskazywał, że nauczycielka najchętniej by ich tu i teraz wybiła.
Przesunął językiem po opuchniętej dolnej wardze, wyczuwając po jej lewej stronie nieprzyjemne pęknięcie – pamiątkę, jaką zostawił mu Cooper. Całe szczęście, sam też nosił na sobie ślady po pięściach Skibińskiego. Nabrzmiały policzek i mała ranka przy prawym łuku brwiowym wdzięczyła się na jego parszywej (no dobra, może nie do końca takiej parszywej – Blaine był całkiem przystojny) mordzie niczym oznaka Mateuszowego zwycięstwa. Patrzył na to z niemałą satysfakcją, choć przy Ash udawał skruchę – całkiem nieźle mu to wychodziło.
– Nie zamierzam się tłumaczyć – prychnął olewczo Blaine, odchylając się na krześle i wbijając wzrok w sufit.

Ash potarła nasadę nosa, zupełnie jakby nagle rozbolała ją głowa. Bardzo możliwe, że miała już dość spraw z Cooperem w roli głównej.
– A ty, Matt? Co się stało? Nie podejrzewałabym cię o jakieś bójki. – Jej jasne oczy zatrzymały się na Skibińskim, na co ten westchnął ciężko.
Cholera, nie przemyślał tej rozmowy. Nie miał pojęcia, co powinien Ashley powiedzieć, żeby jakoś się wybielić.
– Tak wyszło – burknął więc ostatecznie, wzruszając ramionami.
Ashley wzniosła oczy w górę, tak jakby właśnie pytała wszelkie świętości, za jakie grzechy ją tak karzą, po czym obeszła biurko tylko po to, aby usiąść na nim naprzeciwko chłopaków.
– Blaine coś ci zrobił? – zapytała, nie zakładając nawet, że to Mateusz mógł pierwszy zaatakować. Z góry obrała scenariusz, że to Cooper prowokował.
I okej, prowokował. Wyzwał go w końcu od białasów, a wcześniej wciąż mierzył go tak niechętnym wzrokiem, że każdy wreszcie poczułby się w jakiś sposób prześladowany, ale mimo wszystko...
Mateusz pierwszy go uderzył, to nie Blaine rozpoczął bójkę.
– Ja pierwszy zacząłem – powiedział, ściągając na siebie dwa zaskoczone tym wyznaniem spojrzenia. Ashley nie dowierzała, że inicjatorem awantury mógł być ten ułożony biały (słowo klucz) chłopiec z wymiany, a nie problematyczny Afroamerykanin. Blaine z kolei wyglądał na zdziwionego, że Skibiński bez żadnych ogródek przyznał się do winy. Najwidoczniej był już przyzwyczajony do innego obrotu takich spraw i zwyczajnie nawet nie podejrzewał, że tym razem mogłoby być inaczej.
– Ale jak to? Dlaczego?
– Bo się nie lubimy. – Nie było to w końcu kłamstwo, a czuł ogromny opór przed zdradzeniem Ash prawdziwego powodu. Sam właściwie nie wiedział dlaczego, przecież w tym momencie kręcił na siebie bata... A wystarczyło tylko wyjawić, że chodziło o tego przeklętego „białasa”, który wtedy zadziałał na niego jak płachta na byka.
– I to był wystarczający powód?
– Oczywiście.
Blaine wciąż milczał, teraz jednak w jego zwykle zirytowanym spojrzeniu przebłyskiwało coś na kształt nie tylko zaskoczenia, ale również i zaciekawienia. Patrzył na Mateusza tak, jakby chciał go tymi swoimi czarnymi ślepiami przewiercić na wylot, a Skibiński udawał, że tego nie zauważał. W rzeczywistości jednak czuł się niesamowicie niekomfortowo pod gradem spojrzeń nie tylko Coopera, ale również i nic nie rozumiejącej Ashley.
– Co ja mam z wami zrobić? – jęknęła sama do siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie mogę wam tego puścić płazem.
– A szkoda – wtrącił Blaine, odrywając wreszcie wzrok od Mateusza.
– Nie bądź bezczelny – warknęła kobieta. – Zaraz zorganizuję wam od woźnego mopa i miotłę, pójdziecie dzisiaj sprzątać sale. Ale to tylko na dzisiaj – zagroziła, wstając z biurka. – Prawdziwa kara jeszcze was czeka, muszę po prostu wymyślić coś odpowiedniego – dodała, podchodząc do drzwi, przy których jeszcze się zatrzymała i obejrzała w ich stronę. – Zaraz wracam. Spróbujcie coś zrobić, to obiecuję, że wylecicie z uczelni – warknęła na odchodnym, po czym opuściła pomieszczenie, zostawiając ich samych.
Zapadła cisza przerywana tylko brzęczeniem jakiejś latającej im nad głowami muchy. Mateusz zsunął się niżej na niewygodnym, drewnianym siedzeniu, kątem oka zerkając jeszcze na Blaina, który właśnie wbił swoje spojrzenie w okno.
Jedno było pewne – na jakąkolwiek konwersacje z nim nie miał szans. Wyciągnął więc telefon, dostrzegając tam wiadomość od Ryana. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
Jeszcze dzisiaj opisał mu całą sytuację z Cooperem, do czego Wilson podszedł niezwykle poważnie. Wystarczyło tylko, że Mateusz wspomniał o plotce dotyczącej jego przynależności do Bloodsów, by Ryan zaczął – to było wciąż dla Skibińskiego dziwne – panikować. Oczywiście na swój nieotwarty sposób, ale ciągłe dopytywanie, czy wszystko u Skibińskiego w porządku wystarczyły, aby utwierdzić go w przekonaniu, że Ryan się martwił. A to... cóż, wydawało mu się całkiem urocze. Miło było wiedzieć, że ktoś, oprócz ciotki, o nim tutaj myślał.
„O której będziesz wolny?” – brzmiało pytanie od Wilsona.
„Nie mam pojęcia. Dostaliśmy właśnie za zadanie posprzątać sale, więc pewnie coś koło godziny, może dwóch” – odpisał szybko, gdy nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w nich stanął jakiś grubiutki, łysawy mężczyzna w niebieskim kombinezonie.
– To wy? – zapytał, na co Mateusz kiwnął głową. Blaine jak zwykle całkowicie zignorował pytanie. – Chodźcie za mną. Dam wam sprzęt i powiem, co macie posprzątać.
Westchnął ciężko, podnosząc niechętnie swoje cztery litery z niewygodnego krzesła. Bardzo nie widziała mu się ta kara, ale wolał mieć już to za sobą, więc nie oglądając się na Coopera, ruszył za woźnym, modląc się jednocześnie w duchu, aby tego sprzątania nie było tak wiele.
Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił.

Dostali do ogarnięcia dwie duże sale do ćwiczeń i chociaż wydawałoby się, że w pustym pomieszczeniu bez żadnych ławek, szaf oraz poustawianych na nich bibelotów, nie będzie co robić, szybko okazało się nieprawdą. Musieli zmieść i umyć nie tylko podłogę, ale również zająć się całą ścianą luster oraz przetrzeć okna, a to już była wyższa szkoła jazdy.
Aby w ogóle dosięgnąć do okien, trzeba było się wdrapać na parapet zawieszony jakieś półtora metra od podłogi, co czyniło sprawę o wiele trudniejszą. Nie roztrząsali tego jednak, tylko najpierw zabrali się za machanie miotłą.
Przez cały czas nie odzywali się do siebie, choć momentami Mateusz czuł na sobie spojrzenie Blaina. Udawał wtedy jednak, że wcale tego nie zauważa, całkowicie skupiając się na wyznaczonym zadaniu – choć w rzeczywistości miał je w głębokim poważaniu. Nie przykładał się, bo wychodził z założenia, że swoją energię może zainwestować w lepszy sposób, niekoniecznie w pucowanie podłogi.
Wreszcie jednak się tym nie tylko zmęczył, ale przede wszystkim znudził. Pomieszczenia były naprawdę olbrzymie, nic więc dziwnego, że machanie miotłą, a później mopem, nie znajdowały się na liście najbardziej pasjonujących czynności, jakie wykonywał w życiu. Bez słowa więc odwrócił się w stronę okien, po czym zabrał jeszcze z wózka woźnego szmatę i płyn do szyb. Postawił to najpierw na parapecie, a później – dzięki zawieszonemu niżej kaloryferowi – wdrapał się na niego.
– Jesteś pewien? – Usłyszał za plecami. Zaskoczony zerknął przez ramię, spodziewając się wszystkiego, ale nie Blaina podejmującego z nim z własnej, nieprzymuszonej woli rozmowę. Już prędzej uwierzyłby w przybysza z kosmosu próbującego nawiązać z nim kontakt – to wydawało się bardziej wiarygodne.
– A dlaczego nie? – Uniósł brwi w wyrazie głębokiego zdziwienia, na co Blaine przybrał swoją zwyczajową minę pod tytułem „mam dość całego świata, a ciebie to już w szczególności”.
– Żeby później się nie okazało, że jeszcze się poskarżysz o odwalenie większej części roboty – prychnął, wciskając mopa do wiadra, na co Mateusz skrzywił się z niechęcią, po czym nie oglądając się już na Coopera, zaczął myć jedno z czterech dużych okien.
– A skarżyłem na cokolwiek? – warknął niechętnie, ale już nie dostał odpowiedzi. Blaine bez słowa zajął się przecieraniem luster, więc i Mateusz wrócił do swojego zadania.
Mycie okna od wewnętrznej strony nie było wcale tak trudne, jakby się wydawało. Problem pojawiał się jednak dopiero wtedy, kiedy musiał dostać się do szyby z zewnątrz. Jasne, mógł otworzyć okno, ale wtedy musiałby bardzo uważać, by po prostu nie spaść z parapetu.
Westchnął ciężko, dobrze wiedząc, że nie ma innego rozwiązania. Złapał za klamkę i przekręcił ją poziomo względem podłoża, po czym pociągnął. Rama ani drgnęła. Pociągnął używając większej siły. Trochę się rozszczelniła.
Przeklął w myślach Ashley, od której dostali to zadanie, po czym mocno szarpnął klamkę w swoją stronę, nie spodziewając się, że uszczelka nagle ustąpi i jakby nigdy nic, okno bezproblemowo się otworzy.
Nie był na to przygotowany, zachwiał się i poczuł, że jego ciało przechyla się w tył. Nie miał nawet czego się złapać, więc już po chwili poleciał w dół, zahaczając jeszcze nogą o kaloryfer, i z impetem trzasnął pośladkami o podłogę.
– Kurwa! – krzyknął po polsku, kiedy przeszył go potworny impuls bólu, którego źródła w pierwszej chwili nie mógł zlokalizować. Przez moment miał wrażenie nawet, że roztrzaskał sobie kość ogonową, kiedy nagle poczuł pulsowanie w kostce i zrozumiał, że to nie z tyłkiem będzie mieć problem. – Kurwa mać, ja pierdolę – przeklinał po polsku, już mając w głowie najgorsze scenariusze, w których czeka go bardzo długa rehabilitacja. Pochylił się nieco do przodu i nie zwracając uwagi na ból pośladków, podciągnął nogę do siebie, aby móc odsłonić powoli puchnącą kostkę.
– Czy ty masz jakiś dar spadania z różnych rzeczy? – Usłyszał kpiące pytanie Blaina, który oczywiście musiał nawiązać do niefortunnego wywrócenia się z kajaka, ale Mateusz miał teraz większe problemy. Dotykał drżącą dłonią nogi, przeklinając się w myślach za swój głupi pomysł mycia okien.
Blaine mógł to zrobić, do cholery! Czemu w ogóle się z tym wychylał? A mama zawsze powtarzała „nadgorliwość gorsza od faszyzmu”, to on nie, musiał wdrapywać się na ten wąski parapet! – wyrzucał sobie w myślach, zły jak osa, kiedy nagle w zasięgu jego wzroku pojawił się Cooper.
Chłopak kucnął naprzeciwko niego, całą swoją uwagę poświęcając kostce Mateusza. Ku jego zdziwieniu, złapał nawet za jego łydkę, podciągając wyżej nogawkę czarnych, materiałowych joggerów.
Otworzył szeroko oczy, patrząc na Blaina jak na zjawisko paranormalne. Nie spodziewał się, że ten w ogóle się nim zainteresuje, prędzej, że... Cóż, patrząc na ich dotychczasowe relacje, zakładałby, że Cooper prędzej dokończyłby swoją robotę, odstawił wózek do kantorka woźnego, po czym jakby nigdy nic wyszedł z uczelni, zostawiając Mateusza samego ze swoim problemem.
Tak, ten scenariusz wydawał się bardziej realny.
– Możesz poruszyć stopą? – zapytał, dotykając ostrożnie skóry nad kostką. Przez ciało Skibińskiego przeszedł nieznajomy dreszcz, którego źródło zrzucił zaraz na wciąż pulsującą bólem kostkę.
– Chyba tak – mruknął, przełykając rosnącą w gardle gulę rozgoryczenia. Nie wiedział, co by zrobił, jakby teraz się okazało, że nie może tańczyć.
– Spróbuj. Zakreśl stopą kółko – poinstruował go, nawet na niego nie patrząc, tylko cały czas skupiając się na nodze.
Mateusz czuł się... dziwnie. Nie był przyzwyczajony do takiego spoufalania się z Blainem, ale z drugiej strony był mu w pewien sposób wdzięczny. Wiedział, że gdyby został z tym sam, na pewno zareagowałby wybuchem paniki, a bijący od Coopera spokój wydawał się łagodzić jego nerwy.
Bez problemu wykonał jego polecenie, choć musiał przyznać, że kostka odpowiedziała ćmiącym bólem.
– Na moje oko jest tylko zbita – powiedział, po raz pierwszy podnosząc spojrzenie i patrząc Mateuszowi z bliska w oczy. Dzieliła ich długość nóg Skibińskiego, ale mimo wszystko przez moment było mu ciężko odwrócić wzrok.
Blaine miał naprawdę ładne, ciemne oczy i choć zauważył to już wcześniej, teraz świadomość tego wydawała się wręcz go porazić. Może i był największym dupkiem, jaki zdołał stanąć mu dotąd na drodze, ale trzeba było przyznać, że w Cooperze było coś... Po prostu – coś. Sam jeszcze nie potrafił tego określić. Jakaś niewypowiedziana dzikość, pomieszana z niezachwianą pewnością siebie i dodatkowo okraszona tym „czymś”, co dopiero odkrywał, ale już wiedział, że tworzyło to mieszankę wybuchową.
Kiedy jednak zdał sobie sprawę, ze swoich bzdurnych myśli, miał ochotę przyłożyć sobie w twarz. Albo najlepiej zaryć nią w podłogę, byle tylko urwać ten durny ciąg i żeby przypadkiem nie dojść do jakichś niepokojących wniosków.
Wariował.
Albo to ta cholerna kostka wpływała na jego racjonalne myślenie.
Tak, zdecydowanie – uraz nogi miał zły wpływ na mózg i postanowił się tego w tym momencie trzymać, niczym ostatniej deski ratunku.
– Będzie przeszkadzać przez najbliższy tydzień, może dwa, ale to nic poważnego – powiedział Blaine, opuszczając jego nogawkę, a Mateusz miał wrażenie jakby... Cooper go pocieszał.
Z trudem powstrzymał się przed rozdziawieniem ust w wyrazie głębokiego szoku. Nie, na pewno mu się coś ubzdurało. Może Blaine tak się przejął, bo stwierdził, że Ashley nie da sobie przemówić, że to rzeczywiście był tylko wypadek? Nie dało się nie zauważyć, że instruktorka była na niego cięta, wydawało się wręcz, że czekała jedynie na dobry powód, aby pozbyć się go z uczelni... A co by nie mówić (Mateusz nie miał złudzeń), Cooper kochał taniec. To było widać podczas ostatnich zajęć.
– Jasne – mruknął zachrypniętym głosem i aż musiał odkaszlnąć.
Czego się, do cholery, tak denerwujesz?, skarcił się w myślach, zły na swoje reakcje, których pochodzenia nie znał. W końcu zawsze był śmiałym, rezolutnym chłopakiem i mało kiedy się peszył.
Blaine wstał i rozejrzał się jeszcze po sali, nie patrząc już na Mateusza, który wciąż siedział na podłodze.
– Zbiorę wszystko i odstawię woźnemu. Będziemy się zwijać – zawyrokował, nie przejmując się wcale do połowy umytymi oknami oraz lustrem. Jemu również ewidentnie się nie chciało, a kontuzja Skibińskiego wydawała się świetną wymówką.
Nie odpowiedział, kiwnął głowią i kiedy już miał się dźwignąć na nogi, przed nim pojawiła się wyciągnięta w geście pomocy dłoń. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, zupełnie jakby nie wiedział co z tym fantem zrobić.
– No dalej, pomogę ci. – Cooper przewrócił oczami. Znów wracało do niego dawne rozdrażnienie.
A więc to, co się wydarzyło chwilę temu, to tylko chwilowy przebłysk dobroci dla zwierząt, stwierdził z lekkim rozbawieniem Mateusz, który – jak na ironię – o wiele lepiej czuł się przy naburmuszonym, niedostępnym Blainie. Przynajmniej nie targały nim wtedy tak sprzeczne emocje.
Złapał za dłoń, która już po chwili pociągnęła go do pionu. Niestety, przez swoją nieuwagę, stanął na kontuzjowanej nodze, przez co skrzywił się boleśnie, co jednak nie umknęło uwadze Coopera.
– Na korytarzu jest ławka, pomogę ci do niej dojść.
Mateusz zerknął na niego nagle spanikowany. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, ale bardzo nie podobała mu się wizja obejmującego go Blaina. To było stanowczo zbyt wiele, jak na ich wcześniejsze chłodne (mało powiedziane) stosunki.
– Spoko, dam radę, muszę jakoś się dostać do mieszkania – powiedział wymijająco i nie oglądając się już na niego, chwiejnym krokiem ruszył w kierunku drzwi, przeklinając się wciąż w myślach za swój głupi pomysł mycia okien.
Nie obejrzał się już też na Blaina, choć dobiegły go odgłosy krzątaniny. Wyszedł na korytarz i tam niestety musiał oprzeć się o ścianę, wciąż popatrując na stopę z zastanowieniem.
Miał nadzieję, że Cooper znał się na takich sprawach i że rzeczywiście to nic więcej, jak tylko zbicie. Bolało, ale nie był to ból, którego nie mógłby wytrzymać. Chyba po prostu bardziej panikował, niż to wszystko warte.
Doszedł do schodów, na które spojrzał z lekkim ukłuciem strachu. Co, jeśli spadnie i narobi sobie jeszcze większych szkód, całkowicie przekreślając rozwój swojej dalszej kariery? Skrzywił się, kiedy tego typu myśli zalały jego głowę, ale już miał zabrać się za karkołomne pokonywanie schodów, kiedy jego telefon zapikał.
Oparł się więc o barierkę i wyciągnął aparat, odraczając moment zejścia po schodach. Spojrzał na wyświetlacz, uśmiechając się z wyraźną ulgą, kiedy dostrzegł tam wiadomość od Ryana. Wolał, aby jego myśli krążyły dookoła Wilsona, niż Coopera.
„Napisz, kiedy będziesz kończył” – brzmiała enigmatyczna wiadomość. Mateusz zmarszczył brwi, nie wiedząc, co takiego Ryan chciał osiągnąć poprzez otrzymanie odpowiedzi. Może chciał do niego zadzwonić i po prostu najzwyczajniej w świecie pogadać?
„Właściwie to już” – zdążył odpisać, kiedy nagle tuż przy nim znalazł się Blaine, mierząc go tym swoim chłodnym spojrzeniem. Mateusz powstrzymał chęć odsunięcia się od Coopera o krok.
– Podeprzyj się na moim ramieniu – powiedział chłodnym tonem, jakby wcale nie przychodził mu z ratunkiem, tylko jakby właśnie usiłował zganić za coś Skibińskiego.
– Yyy. – Nie miał pojęcia, jak na to zareagować. Blaine był naprawdę słaby w oferowaniu pomocy. – Jak nie chcesz, to nie. Dam sobie radę sam – mruknął, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Cooper się do wszystkiego zmuszał. W zamian otrzymał pełne irytacji spojrzenie, na które niemal odetchnął z ulgą.
Chwalmy Pana! Wreszcie wracamy do punktu wyjścia, zdążył pomyśleć, kiedy nagle poczuł ciepłe ramię oplatające go w pasie. Z szeroko otwartymi oczami spojrzał na Coopera, powstrzymując się, aby nie odskoczyć.
– Jesteś cholernie wkurwiający – zawarczał Cooper, krzywiąc się przy tym z niesmakiem, na co Mateusz...
Parsknął śmiechem.
Tak po prostu zaniósł się śmiechem, omal nie upadając, przed czym powstrzymały go silne ramiona Blaina. Chłopak patrzył na niego teraz jak na wariata, a on nie mógł się uspokoić, zdając sobie sprawę, że w jego relacji z Cooperem absurd gonił absurd.
Najpierw ten go prawie przejechał, później się pobili, a gdy ich niechęć do siebie powoli zaczynała już wybijać niczym szambo, Blaine nagle chce mu pomóc? I jeszcze wścieka się, kiedy Mateusz próbuje się z tej pomocy wykręcić?
Musiał jednak przyznać – tylko Cooper potrafił wkurzać się dosłownie na wszystko. Cały świat go drażnił, nawet Mateusz, który odrzucał jego nagły przypływ życzliwości. Ba! Jakby tego było mało, właśnie go wyśmiewał.
– Zaraz zrzucę cię z tych schodów – warknął Blaine, na co Mateusz momentalnie zamilkł. Spojrzał na chłopaka szeroko otwartymi oczami, obawiając się, że taki scenariusz rzeczywiście może mieć miejsce. Nic takiego jednak się nie stało, Cooper, nie patrząc na Skibińskiego, podszedł z nim do schodów i podtrzymując go cały czas w pasie, zaczęli razem pokonywać stopnie.
W tym momencie Mateusz bał się chociażby odezwać słowem, choć wciąż bolały go kąciki ust od śmiania. Słowa Blaina go przeraziły i wolał nie sprawdzać, czy ten byłby zdolny spełnić swoją groźbę.
Odetchnął dopiero, kiedy znaleźli się na parterze, ale i tu Cooper go nie puścił, choć Mateusz stawiał lekki opór. Ostatecznie pozwolił doprowadzić się do szklanych drzwi, przytrzymać je, a następnie wyjść razem na zewnątrz. Momentalnie poraził ich blask zachodzącego słońca, a oni zdali sobie sprawę, że zmarnowali na sprzątanie niemal dwie godziny.
– Jeśli chcesz mogę cię... – Nie dokończył, bo nagle w zasięgu ich wzroku pojawiła się wysoka postać.
– Ryan? – Mateusz zdziwił się, kiedy Wilson podszedł do nich, rzucając jeszcze podejrzliwe spojrzenie w kierunku wciąż obejmującego go Coopera.
– Pomyślałem, że po ciebie przyjdę. Mam dziś wolne – dodał, marszcząc nagle brwi. – Co ci się stało. Zrobił ci coś? – Ewidentnie miał na myśli Blaina, a Mateusz poczuł, jak robi mu się gorąco.
Mimo wszystko ostatnie, o czym teraz marzył, to kłótnia z Cooperem. Nie chciał go prowokować, najchętniej już by się z nim pożegnał i rozstał w pokoju.
– Nie, nie! – zaprzeczył szybko i zachwiał się, gdy Blaine nagle go puścił. Cudem utrzymał równowagę, nie mając wyboru i stając na bolącej stopie. – Upadłem. Myłem okna i spadłem z parapetu – wyjaśnił, zerkając na Coopera, który bez słowa ruszył przed siebie, prosto na parking, gdzie zostawił swój motocykl. Mateusz wahał się przez moment, równie dobrze mógłby poprosić teraz Ryana o pomoc w dotarciu na metro, całkowicie zapominając o Blainie, ale... – Dzięki! – Cholera jasna, matka go chyba zbyt dobrze wychowała!
Chłopak zwolnił i obejrzał się na niego przez ramię, ale nic więcej nie zrobił. Nie odpowiedział, nie skinął głową – nic, kompletnie. Podszedł tylko swobodnym krokiem do czarnej maszyny, całkowicie już ich ignorując.
– To na pewno było tak, jak mówisz?
Spojrzał na Ryana, jakby dopiero przypominając sobie o jego obecności. Na ułamek sekundy zdawał się całkowicie o nim zapomnieć.
– Tak – odparł i bez słowa przyjął pomocne ramię Wilsona, z którym powolnym krokiem ruszył w kierunku metra. – A ty co tu tak właściwie robisz?
– Mówiłem: mam dzisiaj wolne. To jest ten typek, o którym mi pisałeś? – zapytał, a Mateusz nie miał wątpliwości, że chodziło o Blaina.
– Tak, to on.
– Uważaj na niego. Jeśli jest rzeczywiście członkiem Bloodsów, lepiej trzymać się od niego z daleka – powiedział poważnym tonem, spoglądając na niego tymi swoimi błękitnymi ślepiami, w których Mateusz mógłby utonąć.
– On chyba... w sumie chyba nie jest zły. – Wzruszył ramionami.
– Pobiliście się – przypomniał Ryan, na co zrobiło mu się głupio.
– To znaczy jasne. Jest wkurwiający i chyba trochę niebezpieczny, ale wątpię, żeby jakoś bardzo mi zagrażał – wyjaśnił pokrętnie, z czego zdał sobie sprawę, gdy Ryan posłał mu powątpiewające spojrzenie. Zaraz więc poczuł się głupio i zamilkł, postanawiając bardziej już nie drążyć.
Wilson najwidoczniej uważał tak samo, więc zapytał, zmieniając temat:
– Co ci się w ogóle stało?
– Mam nadzieję, że nic wielkiego. Chyba jest tylko zbita.
– Jeśli możesz nią ruszać, to najprawdopodobniej tak. – Ryan pokiwał głową, zerkając jeszcze raz po raz na Mateusza, po czym obejrzał się do tyłu, gdy usłyszeli ryk silnika. Już po chwili tuż obok nich przemknął motocykl.
Skibiński zagryzł niepewnie wargę, kiedy zdał sobie sprawę, że Ryan się o niego martwił. W innym wypadku przecież by tu nie przyszedł, prawda? Bał się, że Blaine – ponoć członek Bloodsów (choć jemu wciąż nie chciało się w to wierzyć) – może Mateuszowi realnie zagrozić.
I to było... miłe, cholera. Choć co prawda niespodziewane. Przecież wyznaczyli sobie z Ryanem granice.
– Nic mi nie będzie – powiedział z lekkim uśmiechem, zupełnie jakby chwilę temu nie panikował, że cała jego kariera taneczna może być zagrożona.
Ryan pokiwał głową.
– W to nie wątpię. Ale i tak odprowadzę cię do mieszkania.
Mateusz nie miał zamiaru oponować.
Poczucie, że ktoś się nim przejmował, było naprawdę kojące. Zresztą, po wydarzeniach z ostatnich dni naprawdę potrzebował towarzystwa kogoś tak neutralnego, jak Ryan.


5 komentarzy:

  1. Hej. rozdział jak zawsze świetny .ale może zacznę tak od końca. Zastanawiam się czy czasem to R. Sie przypadkiem nie zakoche w naszym mateuszku a Mateusz będzie miał go gdzieś bo pokocha tego niebezpiecznego acz przystojnego B. Myślę że Mateusz zapunktował u B. Za samo to że się przyznał do zaczecia bojki i już się nie mogę doczekać co wymyślisz im dalej .pozdrawiam i weny życzę w

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko ale ten Rayan fajny. A Blaine też nie taki całkiem zły. Strasznie mnie irytuje tylko Ahley, że się tak wtrąca we wszystko itd to dorośli ludzie są a ona im daję karę jak dzieciom. Czemu ja to w ogóle obchodzi że ktoś nie jedzie na wyjazd integracyjny albo że ktoś się z kimś pobił. Ale nie czepiam się bo w sumie nie mam pojęcia jak się traktuje studentów w stanach, no i jakie by zasady panowały na takiej prestiżowej uczelni. Chyba się przyzwyczaiłam do polskich wykładowców którzy nie interesują się studentami bardziej niż to konieczne ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale przyjemny rozdział! Miałam czekać aż będzie ich więcej, żeby zabrać się za czytanie, bo wiem, że jestem niecierpliwa, ale nie wytrzymałam. Wciągnęłam się momentalnie i czekam na kontynuację. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko w porządku?:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie, że ciągle piszesz. Uwielbiam wiele twoich starszych opowiadań typu Gówniarz, za trzy punkty i Donikąd - je wspominam najlepiej i lubię do nich wracać :) masz bardzo przyjemny styl pisania!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.