Dzień dobroci dla zwierząt
– I
jak zamierzacie się teraz wytłumaczyć?
Kto by
pomyślał, że urocza, łagodna twarz Ashley może przybrać wyraz
istnej chęci mordu? Już nie mówiąc o tonie głosu, który teraz
jasno wskazywał, że nauczycielka najchętniej by ich tu i teraz
wybiła.
Przesunął
językiem po opuchniętej dolnej wardze, wyczuwając po jej lewej
stronie nieprzyjemne pęknięcie – pamiątkę, jaką zostawił mu
Cooper. Całe szczęście, sam też nosił na sobie ślady po
pięściach Skibińskiego. Nabrzmiały policzek i mała ranka przy
prawym łuku brwiowym wdzięczyła się na jego parszywej (no dobra,
może nie do końca takiej parszywej – Blaine był całkiem
przystojny) mordzie niczym oznaka Mateuszowego zwycięstwa. Patrzył
na to z niemałą satysfakcją, choć przy Ash udawał skruchę –
całkiem nieźle mu to wychodziło.
– Nie
zamierzam się tłumaczyć – prychnął olewczo Blaine, odchylając
się na krześle i wbijając wzrok w sufit.
Ash
potarła nasadę nosa, zupełnie jakby nagle rozbolała ją głowa.
Bardzo możliwe, że miała już dość spraw z Cooperem w roli
głównej.
– A
ty, Matt? Co się stało? Nie podejrzewałabym cię o jakieś bójki.
– Jej jasne oczy zatrzymały się na Skibińskim, na co ten
westchnął ciężko.
Cholera,
nie przemyślał tej rozmowy. Nie miał pojęcia, co powinien Ashley
powiedzieć, żeby jakoś się wybielić.
– Tak
wyszło – burknął więc ostatecznie, wzruszając ramionami.
Ashley
wzniosła oczy w górę, tak jakby właśnie pytała wszelkie
świętości, za jakie grzechy ją tak karzą, po czym obeszła
biurko tylko po to, aby usiąść na nim naprzeciwko chłopaków.
–
Blaine coś ci zrobił? – zapytała, nie zakładając nawet, że to
Mateusz mógł pierwszy zaatakować. Z góry obrała scenariusz, że
to Cooper prowokował.
I okej,
prowokował. Wyzwał go w końcu od białasów, a wcześniej wciąż
mierzył go tak niechętnym wzrokiem, że każdy wreszcie poczułby
się w jakiś sposób prześladowany, ale mimo wszystko...
Mateusz
pierwszy go uderzył, to nie Blaine rozpoczął bójkę.
– Ja
pierwszy zacząłem – powiedział, ściągając na siebie dwa
zaskoczone tym wyznaniem spojrzenia. Ashley nie dowierzała, że
inicjatorem awantury mógł być ten ułożony biały (słowo klucz)
chłopiec z wymiany, a nie problematyczny Afroamerykanin. Blaine z
kolei wyglądał na zdziwionego, że Skibiński bez żadnych ogródek
przyznał się do winy. Najwidoczniej był już przyzwyczajony do
innego obrotu takich spraw i zwyczajnie nawet nie podejrzewał, że
tym razem mogłoby być inaczej.
– Ale
jak to? Dlaczego?
– Bo
się nie lubimy. – Nie było to w końcu kłamstwo, a czuł ogromny
opór przed zdradzeniem Ash prawdziwego powodu. Sam właściwie nie
wiedział dlaczego, przecież w tym momencie kręcił na siebie
bata... A wystarczyło tylko wyjawić, że chodziło o tego
przeklętego „białasa”, który wtedy zadziałał na niego jak
płachta na byka.
– I
to był wystarczający powód?
–
Oczywiście.
Blaine
wciąż milczał, teraz jednak w jego zwykle zirytowanym spojrzeniu
przebłyskiwało coś na kształt nie tylko zaskoczenia, ale również
i zaciekawienia. Patrzył na Mateusza tak, jakby chciał go tymi
swoimi czarnymi ślepiami przewiercić na wylot, a Skibiński udawał,
że tego nie zauważał. W rzeczywistości jednak czuł się
niesamowicie niekomfortowo pod gradem spojrzeń nie tylko Coopera,
ale również i nic nie rozumiejącej Ashley.
– Co
ja mam z wami zrobić? – jęknęła sama do siebie, kręcąc z
niedowierzaniem głową. – Nie mogę wam tego puścić płazem.
– A
szkoda – wtrącił Blaine, odrywając wreszcie wzrok od Mateusza.
– Nie
bądź bezczelny – warknęła kobieta. – Zaraz zorganizuję wam
od woźnego mopa i miotłę, pójdziecie dzisiaj sprzątać sale. Ale
to tylko na dzisiaj – zagroziła, wstając z biurka. – Prawdziwa
kara jeszcze was czeka, muszę po prostu wymyślić coś
odpowiedniego – dodała, podchodząc do drzwi, przy których
jeszcze się zatrzymała i obejrzała w ich stronę. – Zaraz
wracam. Spróbujcie coś zrobić, to obiecuję, że wylecicie z
uczelni – warknęła na odchodnym, po czym opuściła
pomieszczenie, zostawiając ich samych.
Zapadła
cisza przerywana tylko brzęczeniem jakiejś latającej im nad
głowami muchy. Mateusz zsunął się niżej na niewygodnym,
drewnianym siedzeniu, kątem oka zerkając jeszcze na Blaina, który
właśnie wbił swoje spojrzenie w okno.
Jedno
było pewne – na jakąkolwiek konwersacje z nim nie miał szans.
Wyciągnął więc telefon, dostrzegając tam wiadomość od Ryana.
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
Jeszcze
dzisiaj opisał mu całą sytuację z Cooperem, do czego Wilson
podszedł niezwykle poważnie. Wystarczyło tylko, że Mateusz
wspomniał o plotce dotyczącej jego przynależności do Bloodsów,
by Ryan zaczął – to było wciąż dla Skibińskiego dziwne –
panikować. Oczywiście na swój nieotwarty sposób, ale ciągłe
dopytywanie, czy wszystko u Skibińskiego w porządku wystarczyły,
aby utwierdzić go w przekonaniu, że Ryan się martwił. A to...
cóż, wydawało mu się całkiem urocze. Miło było wiedzieć, że
ktoś, oprócz ciotki, o nim tutaj myślał.
„O
której będziesz wolny?” – brzmiało pytanie od Wilsona.
„Nie
mam pojęcia. Dostaliśmy właśnie za zadanie posprzątać sale,
więc pewnie coś koło godziny, może dwóch” – odpisał szybko,
gdy nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w nich stanął
jakiś grubiutki, łysawy mężczyzna w niebieskim kombinezonie.
– To
wy? – zapytał, na co Mateusz kiwnął głową. Blaine jak zwykle
całkowicie zignorował pytanie. – Chodźcie za mną. Dam wam
sprzęt i powiem, co macie posprzątać.
Westchnął
ciężko, podnosząc niechętnie swoje cztery litery z niewygodnego
krzesła. Bardzo nie widziała mu się ta kara, ale wolał mieć już
to za sobą, więc nie oglądając się na Coopera, ruszył za
woźnym, modląc się jednocześnie w duchu, aby tego sprzątania nie
było tak wiele.
Nie
miał pojęcia, jak bardzo się mylił.
Dostali
do ogarnięcia dwie duże sale do ćwiczeń i chociaż wydawałoby
się, że w pustym pomieszczeniu bez żadnych ławek, szaf oraz
poustawianych na nich bibelotów, nie będzie co robić, szybko
okazało się nieprawdą. Musieli zmieść i umyć nie tylko podłogę,
ale również zająć się całą ścianą luster oraz przetrzeć
okna, a to już była wyższa szkoła jazdy.
Aby w
ogóle dosięgnąć do okien, trzeba było się wdrapać na parapet
zawieszony jakieś półtora metra od podłogi, co czyniło sprawę o
wiele trudniejszą. Nie roztrząsali tego jednak, tylko najpierw
zabrali się za machanie miotłą.
Przez
cały czas nie odzywali się do siebie, choć momentami Mateusz czuł
na sobie spojrzenie Blaina. Udawał wtedy jednak, że wcale tego nie
zauważa, całkowicie skupiając się na wyznaczonym zadaniu – choć
w rzeczywistości miał je w głębokim poważaniu. Nie przykładał
się, bo wychodził z założenia, że swoją energię może
zainwestować w lepszy sposób, niekoniecznie w pucowanie podłogi.
Wreszcie
jednak się tym nie tylko zmęczył, ale przede wszystkim znudził.
Pomieszczenia były naprawdę olbrzymie, nic więc dziwnego, że
machanie miotłą, a później mopem, nie znajdowały się na liście
najbardziej pasjonujących czynności, jakie wykonywał w życiu. Bez
słowa więc odwrócił się w stronę okien, po czym zabrał jeszcze
z wózka woźnego szmatę i płyn do szyb. Postawił to najpierw na
parapecie, a później – dzięki zawieszonemu niżej kaloryferowi –
wdrapał się na niego.
–
Jesteś pewien? – Usłyszał za plecami. Zaskoczony zerknął przez
ramię, spodziewając się wszystkiego, ale nie Blaina podejmującego
z nim z własnej, nieprzymuszonej woli rozmowę. Już prędzej
uwierzyłby w przybysza z kosmosu próbującego nawiązać z nim
kontakt – to wydawało się bardziej wiarygodne.
– A
dlaczego nie? – Uniósł brwi w wyrazie głębokiego zdziwienia, na
co Blaine przybrał swoją zwyczajową minę pod tytułem „mam dość
całego świata, a ciebie to już w szczególności”.
–
Żeby później się nie okazało, że jeszcze się poskarżysz o
odwalenie większej części roboty – prychnął, wciskając mopa
do wiadra, na co Mateusz skrzywił się z niechęcią, po czym nie
oglądając się już na Coopera, zaczął myć jedno z czterech
dużych okien.
– A
skarżyłem na cokolwiek? – warknął niechętnie, ale już nie
dostał odpowiedzi. Blaine bez słowa zajął się przecieraniem
luster, więc i Mateusz wrócił do swojego zadania.
Mycie
okna od wewnętrznej strony nie było wcale tak trudne, jakby się
wydawało. Problem pojawiał się jednak dopiero wtedy, kiedy musiał
dostać się do szyby z zewnątrz. Jasne, mógł otworzyć okno, ale
wtedy musiałby bardzo uważać, by po prostu nie spaść z parapetu.
Westchnął
ciężko, dobrze wiedząc, że nie ma innego rozwiązania. Złapał
za klamkę i przekręcił ją poziomo względem podłoża, po czym
pociągnął. Rama ani drgnęła. Pociągnął używając większej
siły. Trochę się rozszczelniła.
Przeklął
w myślach Ashley, od której dostali to zadanie, po czym mocno
szarpnął klamkę w swoją stronę, nie spodziewając się, że
uszczelka nagle ustąpi i jakby nigdy nic, okno bezproblemowo się
otworzy.
Nie był
na to przygotowany, zachwiał się i poczuł, że jego ciało
przechyla się w tył. Nie miał nawet czego się złapać, więc już
po chwili poleciał w dół, zahaczając jeszcze nogą o kaloryfer, i
z impetem trzasnął pośladkami o podłogę.
–
Kurwa! – krzyknął po polsku, kiedy przeszył go potworny impuls
bólu, którego źródła w pierwszej chwili nie mógł zlokalizować.
Przez moment miał wrażenie nawet, że roztrzaskał sobie kość
ogonową, kiedy nagle poczuł pulsowanie w kostce i zrozumiał, że
to nie z tyłkiem będzie mieć problem. – Kurwa mać, ja pierdolę
– przeklinał po polsku, już mając w głowie najgorsze
scenariusze, w których czeka go bardzo długa rehabilitacja.
Pochylił się nieco do przodu i nie zwracając uwagi na ból
pośladków, podciągnął nogę do siebie, aby móc odsłonić
powoli puchnącą kostkę.
– Czy
ty masz jakiś dar spadania z różnych rzeczy? – Usłyszał kpiące
pytanie Blaina, który oczywiście musiał nawiązać do
niefortunnego wywrócenia się z kajaka, ale Mateusz miał teraz
większe problemy. Dotykał drżącą dłonią nogi, przeklinając
się w myślach za swój głupi pomysł mycia okien.
Blaine
mógł to zrobić, do cholery! Czemu w ogóle się z tym wychylał? A
mama zawsze powtarzała „nadgorliwość gorsza od faszyzmu”, to
on nie, musiał wdrapywać się na ten wąski parapet! – wyrzucał
sobie w myślach, zły jak osa, kiedy nagle w zasięgu jego wzroku
pojawił się Cooper.
Chłopak
kucnął naprzeciwko niego, całą swoją uwagę poświęcając
kostce Mateusza. Ku jego zdziwieniu, złapał nawet za jego łydkę,
podciągając wyżej nogawkę czarnych, materiałowych joggerów.
Otworzył
szeroko oczy, patrząc na Blaina jak na zjawisko paranormalne. Nie
spodziewał się, że ten w ogóle się nim zainteresuje, prędzej,
że... Cóż, patrząc na ich dotychczasowe relacje, zakładałby, że
Cooper prędzej dokończyłby swoją robotę, odstawił wózek do
kantorka woźnego, po czym jakby nigdy nic wyszedł z uczelni,
zostawiając Mateusza samego ze swoim problemem.
Tak,
ten scenariusz wydawał się bardziej realny.
–
Możesz poruszyć stopą? – zapytał, dotykając ostrożnie skóry
nad kostką. Przez ciało Skibińskiego przeszedł nieznajomy
dreszcz, którego źródło zrzucił zaraz na wciąż pulsującą
bólem kostkę.
–
Chyba tak – mruknął, przełykając rosnącą w gardle gulę
rozgoryczenia. Nie wiedział, co by zrobił, jakby teraz się
okazało, że nie może tańczyć.
–
Spróbuj. Zakreśl stopą kółko – poinstruował go, nawet na
niego nie patrząc, tylko cały czas skupiając się na nodze.
Mateusz
czuł się... dziwnie. Nie był przyzwyczajony do takiego spoufalania
się z Blainem, ale z drugiej strony był mu w pewien sposób
wdzięczny. Wiedział, że gdyby został z tym sam, na pewno
zareagowałby wybuchem paniki, a bijący od Coopera spokój wydawał
się łagodzić jego nerwy.
Bez
problemu wykonał jego polecenie, choć musiał przyznać, że kostka
odpowiedziała ćmiącym bólem.
– Na
moje oko jest tylko zbita – powiedział, po raz pierwszy podnosząc
spojrzenie i patrząc Mateuszowi z bliska w oczy. Dzieliła ich
długość nóg Skibińskiego, ale mimo wszystko przez moment było
mu ciężko odwrócić wzrok.
Blaine
miał naprawdę ładne, ciemne oczy i choć zauważył to już
wcześniej, teraz świadomość tego wydawała się wręcz go
porazić. Może i był największym dupkiem, jaki zdołał stanąć
mu dotąd na drodze, ale trzeba było przyznać, że w Cooperze było
coś... Po prostu – coś. Sam jeszcze nie potrafił tego określić.
Jakaś niewypowiedziana dzikość, pomieszana z niezachwianą
pewnością siebie i dodatkowo okraszona tym „czymś”, co dopiero
odkrywał, ale już wiedział, że tworzyło to mieszankę wybuchową.
Kiedy
jednak zdał sobie sprawę, ze swoich bzdurnych myśli, miał ochotę
przyłożyć sobie w twarz. Albo najlepiej zaryć nią w podłogę,
byle tylko urwać ten durny ciąg i żeby przypadkiem nie dojść do
jakichś niepokojących wniosków.
Wariował.
Albo to
ta cholerna kostka wpływała na jego racjonalne myślenie.
Tak,
zdecydowanie – uraz nogi miał zły wpływ na mózg i postanowił
się tego w tym momencie trzymać, niczym ostatniej deski ratunku.
–
Będzie przeszkadzać przez najbliższy tydzień, może dwa, ale to
nic poważnego – powiedział Blaine, opuszczając jego nogawkę, a
Mateusz miał wrażenie jakby... Cooper go pocieszał.
Z
trudem powstrzymał się przed rozdziawieniem ust w wyrazie
głębokiego szoku. Nie, na pewno mu się coś ubzdurało. Może
Blaine tak się przejął, bo stwierdził, że Ashley nie da sobie
przemówić, że to rzeczywiście był tylko wypadek? Nie dało się
nie zauważyć, że instruktorka była na niego cięta, wydawało się
wręcz, że czekała jedynie na dobry powód, aby pozbyć się go z
uczelni... A co by nie mówić (Mateusz nie miał złudzeń), Cooper
kochał taniec. To było widać podczas ostatnich zajęć.
–
Jasne – mruknął zachrypniętym głosem i aż musiał odkaszlnąć.
Czego
się, do cholery, tak denerwujesz?, skarcił
się w myślach, zły na swoje reakcje, których pochodzenia nie
znał. W końcu zawsze był śmiałym, rezolutnym chłopakiem i mało
kiedy się peszył.
Blaine
wstał i rozejrzał się jeszcze po sali, nie patrząc już na
Mateusza, który wciąż siedział na podłodze.
–
Zbiorę wszystko i odstawię woźnemu. Będziemy się zwijać –
zawyrokował, nie przejmując się wcale do połowy umytymi oknami
oraz lustrem. Jemu również ewidentnie się nie chciało, a kontuzja
Skibińskiego wydawała się świetną wymówką.
Nie
odpowiedział, kiwnął głowią i kiedy już miał się dźwignąć
na nogi, przed nim pojawiła się wyciągnięta w geście pomocy
dłoń. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, zupełnie jakby nie
wiedział co z tym fantem zrobić.
– No
dalej, pomogę ci. – Cooper przewrócił oczami. Znów wracało do
niego dawne rozdrażnienie.
A
więc to, co się wydarzyło chwilę temu, to tylko chwilowy
przebłysk dobroci dla zwierząt, stwierdził z lekkim
rozbawieniem Mateusz, który – jak na ironię – o wiele lepiej
czuł się przy naburmuszonym, niedostępnym Blainie. Przynajmniej
nie targały nim wtedy tak sprzeczne emocje.
Złapał
za dłoń, która już po chwili pociągnęła go do pionu. Niestety,
przez swoją nieuwagę, stanął na kontuzjowanej nodze, przez co
skrzywił się boleśnie, co jednak nie umknęło uwadze Coopera.
– Na
korytarzu jest ławka, pomogę ci do niej dojść.
Mateusz
zerknął na niego nagle spanikowany. Nie potrafił znaleźć
odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, ale bardzo nie podobała mu się
wizja obejmującego go Blaina. To było stanowczo zbyt wiele, jak na
ich wcześniejsze chłodne (mało powiedziane) stosunki.
–
Spoko, dam radę, muszę jakoś się dostać do mieszkania –
powiedział wymijająco i nie oglądając się już na niego,
chwiejnym krokiem ruszył w kierunku drzwi, przeklinając się wciąż
w myślach za swój głupi pomysł mycia okien.
Nie
obejrzał się już też na Blaina, choć dobiegły go odgłosy
krzątaniny. Wyszedł na korytarz i tam niestety musiał oprzeć się
o ścianę, wciąż popatrując na stopę z zastanowieniem.
Miał
nadzieję, że Cooper znał się na takich sprawach i że
rzeczywiście to nic więcej, jak tylko zbicie. Bolało, ale nie był
to ból, którego nie mógłby wytrzymać. Chyba po prostu bardziej
panikował, niż to wszystko warte.
Doszedł
do schodów, na które spojrzał z lekkim ukłuciem strachu. Co,
jeśli spadnie i narobi sobie jeszcze większych szkód, całkowicie
przekreślając rozwój swojej dalszej kariery? Skrzywił się, kiedy
tego typu myśli zalały jego głowę, ale już miał zabrać się za
karkołomne pokonywanie schodów, kiedy jego telefon zapikał.
Oparł
się więc o barierkę i wyciągnął aparat, odraczając moment
zejścia po schodach. Spojrzał na wyświetlacz, uśmiechając się z
wyraźną ulgą, kiedy dostrzegł tam wiadomość od Ryana. Wolał,
aby jego myśli krążyły dookoła Wilsona, niż Coopera.
„Napisz,
kiedy będziesz kończył” – brzmiała enigmatyczna wiadomość.
Mateusz zmarszczył brwi, nie wiedząc, co takiego Ryan chciał
osiągnąć poprzez otrzymanie odpowiedzi. Może chciał do niego
zadzwonić i po prostu najzwyczajniej w świecie pogadać?
„Właściwie
to już” – zdążył odpisać, kiedy nagle tuż przy nim znalazł
się Blaine, mierząc go tym swoim chłodnym spojrzeniem. Mateusz
powstrzymał chęć odsunięcia się od Coopera o krok.
–
Podeprzyj się na moim ramieniu – powiedział chłodnym tonem,
jakby wcale nie przychodził mu z ratunkiem, tylko jakby właśnie
usiłował zganić za coś Skibińskiego.
–
Yyy. – Nie miał pojęcia, jak na to zareagować. Blaine był
naprawdę słaby w oferowaniu pomocy. – Jak nie chcesz, to nie. Dam
sobie radę sam – mruknął, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że
Cooper się do wszystkiego zmuszał. W zamian otrzymał pełne
irytacji spojrzenie, na które niemal odetchnął z ulgą.
Chwalmy Pana! Wreszcie wracamy do punktu wyjścia, zdążył
pomyśleć, kiedy nagle poczuł ciepłe ramię oplatające go w
pasie. Z szeroko otwartymi oczami spojrzał na Coopera, powstrzymując
się, aby nie odskoczyć.
–
Jesteś cholernie wkurwiający – zawarczał Cooper, krzywiąc się
przy tym z niesmakiem, na co Mateusz...
Parsknął
śmiechem.
Tak po
prostu zaniósł się śmiechem, omal nie upadając, przed czym
powstrzymały go silne ramiona Blaina. Chłopak patrzył na niego
teraz jak na wariata, a on nie mógł się uspokoić, zdając sobie
sprawę, że w jego relacji z Cooperem absurd gonił absurd.
Najpierw
ten go prawie przejechał, później się pobili, a gdy ich niechęć
do siebie powoli zaczynała już wybijać niczym szambo, Blaine nagle
chce mu pomóc? I jeszcze wścieka się, kiedy Mateusz próbuje się
z tej pomocy wykręcić?
Musiał
jednak przyznać – tylko Cooper potrafił wkurzać się dosłownie
na wszystko. Cały świat go drażnił, nawet Mateusz, który
odrzucał jego nagły przypływ życzliwości. Ba! Jakby tego było
mało, właśnie go wyśmiewał.
–
Zaraz zrzucę cię z tych schodów – warknął Blaine, na co
Mateusz momentalnie zamilkł. Spojrzał na chłopaka szeroko
otwartymi oczami, obawiając się, że taki scenariusz rzeczywiście
może mieć miejsce. Nic takiego jednak się nie stało, Cooper, nie
patrząc na Skibińskiego, podszedł z nim do schodów i podtrzymując
go cały czas w pasie, zaczęli razem pokonywać stopnie.
W tym
momencie Mateusz bał się chociażby odezwać słowem, choć wciąż
bolały go kąciki ust od śmiania. Słowa Blaina go przeraziły i
wolał nie sprawdzać, czy ten byłby zdolny spełnić swoją groźbę.
Odetchnął
dopiero, kiedy znaleźli się na parterze, ale i tu Cooper go nie
puścił, choć Mateusz stawiał lekki opór. Ostatecznie pozwolił
doprowadzić się do szklanych drzwi, przytrzymać je, a następnie
wyjść razem na zewnątrz. Momentalnie poraził ich blask
zachodzącego słońca, a oni zdali sobie sprawę, że zmarnowali na
sprzątanie niemal dwie godziny.
–
Jeśli chcesz mogę cię... – Nie dokończył, bo nagle w zasięgu
ich wzroku pojawiła się wysoka postać.
–
Ryan? – Mateusz zdziwił się, kiedy Wilson podszedł do nich,
rzucając jeszcze podejrzliwe spojrzenie w kierunku wciąż
obejmującego go Coopera.
–
Pomyślałem, że po ciebie przyjdę. Mam dziś wolne – dodał,
marszcząc nagle brwi. – Co ci się stało. Zrobił ci coś? –
Ewidentnie miał na myśli Blaina, a Mateusz poczuł, jak robi mu się
gorąco.
Mimo
wszystko ostatnie, o czym teraz marzył, to kłótnia z Cooperem. Nie
chciał go prowokować, najchętniej już by się z nim pożegnał i
rozstał w pokoju.
–
Nie, nie! – zaprzeczył szybko i zachwiał się, gdy Blaine nagle
go puścił. Cudem utrzymał równowagę, nie mając wyboru i stając
na bolącej stopie. – Upadłem. Myłem okna i spadłem z parapetu –
wyjaśnił, zerkając na Coopera, który bez słowa ruszył przed
siebie, prosto na parking, gdzie zostawił swój motocykl. Mateusz
wahał się przez moment, równie dobrze mógłby poprosić teraz
Ryana o pomoc w dotarciu na metro, całkowicie zapominając o
Blainie, ale... – Dzięki! – Cholera jasna, matka go chyba zbyt
dobrze wychowała!
Chłopak
zwolnił i obejrzał się na niego przez ramię, ale nic więcej nie
zrobił. Nie odpowiedział, nie skinął głową – nic, kompletnie.
Podszedł tylko swobodnym krokiem do czarnej maszyny, całkowicie już
ich ignorując.
– To
na pewno było tak, jak mówisz?
Spojrzał
na Ryana, jakby dopiero przypominając sobie o jego obecności. Na
ułamek sekundy zdawał się całkowicie o nim zapomnieć.
– Tak
– odparł i bez słowa przyjął pomocne ramię Wilsona, z którym
powolnym krokiem ruszył w kierunku metra. – A ty co tu tak
właściwie robisz?
–
Mówiłem: mam dzisiaj wolne. To jest ten typek, o którym mi
pisałeś? – zapytał, a Mateusz nie miał wątpliwości, że
chodziło o Blaina.
–
Tak, to on.
–
Uważaj na niego. Jeśli jest rzeczywiście członkiem Bloodsów,
lepiej trzymać się od niego z daleka – powiedział poważnym
tonem, spoglądając na niego tymi swoimi błękitnymi ślepiami, w
których Mateusz mógłby utonąć.
– On
chyba... w sumie chyba nie jest zły. – Wzruszył ramionami.
–
Pobiliście się – przypomniał Ryan, na co zrobiło mu się
głupio.
– To
znaczy jasne. Jest wkurwiający i chyba trochę niebezpieczny, ale
wątpię, żeby jakoś bardzo mi zagrażał – wyjaśnił pokrętnie,
z czego zdał sobie sprawę, gdy Ryan posłał mu powątpiewające
spojrzenie. Zaraz więc poczuł się głupio i zamilkł,
postanawiając bardziej już nie drążyć.
Wilson
najwidoczniej uważał tak samo, więc zapytał, zmieniając temat:
– Co
ci się w ogóle stało?
– Mam
nadzieję, że nic wielkiego. Chyba jest tylko zbita.
–
Jeśli możesz nią ruszać, to najprawdopodobniej tak. – Ryan
pokiwał głową, zerkając jeszcze raz po raz na Mateusza, po czym
obejrzał się do tyłu, gdy usłyszeli ryk silnika. Już po chwili
tuż obok nich przemknął motocykl.
Skibiński
zagryzł niepewnie wargę, kiedy zdał sobie sprawę, że Ryan się o
niego martwił. W innym wypadku przecież by tu nie przyszedł,
prawda? Bał się, że Blaine – ponoć członek Bloodsów (choć
jemu wciąż nie chciało się w to wierzyć) – może Mateuszowi
realnie zagrozić.
I to
było... miłe, cholera. Choć co prawda niespodziewane. Przecież
wyznaczyli sobie z Ryanem granice.
– Nic
mi nie będzie – powiedział z lekkim uśmiechem, zupełnie jakby
chwilę temu nie panikował, że cała jego kariera taneczna może
być zagrożona.
Ryan
pokiwał głową.
– W
to nie wątpię. Ale i tak odprowadzę cię do mieszkania.
Mateusz
nie miał zamiaru oponować.
Poczucie,
że ktoś się nim przejmował, było naprawdę kojące. Zresztą, po
wydarzeniach z ostatnich dni naprawdę potrzebował towarzystwa kogoś
tak neutralnego, jak Ryan.
Hej. rozdział jak zawsze świetny .ale może zacznę tak od końca. Zastanawiam się czy czasem to R. Sie przypadkiem nie zakoche w naszym mateuszku a Mateusz będzie miał go gdzieś bo pokocha tego niebezpiecznego acz przystojnego B. Myślę że Mateusz zapunktował u B. Za samo to że się przyznał do zaczecia bojki i już się nie mogę doczekać co wymyślisz im dalej .pozdrawiam i weny życzę w
OdpowiedzUsuńO matko ale ten Rayan fajny. A Blaine też nie taki całkiem zły. Strasznie mnie irytuje tylko Ahley, że się tak wtrąca we wszystko itd to dorośli ludzie są a ona im daję karę jak dzieciom. Czemu ja to w ogóle obchodzi że ktoś nie jedzie na wyjazd integracyjny albo że ktoś się z kimś pobił. Ale nie czepiam się bo w sumie nie mam pojęcia jak się traktuje studentów w stanach, no i jakie by zasady panowały na takiej prestiżowej uczelni. Chyba się przyzwyczaiłam do polskich wykładowców którzy nie interesują się studentami bardziej niż to konieczne ��
OdpowiedzUsuńAle przyjemny rozdział! Miałam czekać aż będzie ich więcej, żeby zabrać się za czytanie, bo wiem, że jestem niecierpliwa, ale nie wytrzymałam. Wciągnęłam się momentalnie i czekam na kontynuację. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWszystko w porządku?:(
OdpowiedzUsuńFajnie, że ciągle piszesz. Uwielbiam wiele twoich starszych opowiadań typu Gówniarz, za trzy punkty i Donikąd - je wspominam najlepiej i lubię do nich wracać :) masz bardzo przyjemny styl pisania!
OdpowiedzUsuń