Na początku standardowo dziękuję za komentarze. Miło, że ktoś wciąż tu jeszcze jest (i że nie wszyscy uciekli na Wattpada). Blog to jednak kawał mojego życia, taki mój kącik w Internecie, więc już zawsze będę mieć do niego sentyment. :)
Rozdział jest dość długi, trochę się w nim zadzieje, więc mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Miłego czytania.
Mateusz ma przekichane
Patrzył
na żółtego busa, samemu nie dowierzając własnym oczom. Nigdy nie
sądził, że w wieku dwudziestu lat, kiedy to już dawno miał za
sobą liceum, przyjdzie mu przejechać się TAKIM pojazdem.
Nie,
żeby nigdy o tym nie marzył. Oglądając amerykańskie filmy zawsze
czuł małe ukłucie zazdrości, na widok dzieciaków dojeżdżających
do szkoły takimi autobusami. A teraz wreszcie miał okazję poczuć
się jak pełnoprawny Amerykanin.
–
Fajnie, co? – Usłyszał padające z boku pytanie, a kiedy zobaczył
zachwyconą minę Min, miał ochotę parsknąć śmiechem.
– No.
–
Mokry sen każdego obcokrajowca – powiedziała z rozbawionym
uśmiechem, po czym odstawiła torbę, jaką miała przewieszoną na
prawym ramieniu, żeby następnie podać Mateuszowi swój telefon. –
Zrób mi zdjęcie, poleci na Insta – dodała, na co on tylko
pokręcił z rozbawieniem głową, ale nie oponował. Sam zresztą
zamierzał jakoś uwiecznić ten moment, kim więc był, aby ją
oceniać?
Dziewczyna
stanęła obok autobusu, podniosła ręce i uśmiechnęła się
teatralnie, odwracając się ku Skibińskiemu swoim lepszym profilem.
Mateusz już miał zrobić zdjęcie, kiedy dobiegło do niego pełne
kpiny prychnięcie. Zerknął na bok, dostrzegając Blaina
przyglądającego się im z pogardą.
–
Uważaj, bo jeszcze ci tak zostanie – warknął Skibiński, nie
mogąc się powstrzymać. Nikt go tak bardzo nie irytował, jak ten
chłopak. W międzyczasie zrobił Min kilka zdjęć, czekając
jednocześnie w napięciu na jakąkolwiek odpowiedź.
Ta nie
nadchodziła. Blaine zmierzył go tylko pełnym niechęci wzrokiem,
po czym odszedł gdzieś dalej, znikając Mateuszowi z zasięgu
wzroku. Mógł więc odetchnąć z ulgą i zrobić Minjin jeszcze
kilka zdjęć, bez żadnych kolejnych pogardliwych spojrzeń.
– To
jest dopiero buc, co? – zapytała dziewczyna, kiedy oddał jej
telefon.
– Nic
nawet nie mów. – Westchnął ciężko, poprawiając jeszcze swoją
torbę, kiedy wśród coraz większego tłumu pod budynkiem uczelni,
dostrzegli zbliżającego się w ich stronę uśmiechniętego Roba.
Jego widok przynajmniej nie przyprawiał Mateusza o skręt
wnętrzności, więc odpowiedział na jego energiczne machanie ręką,
a kiedy chłopak znalazł się tuż obok, pozwolił mu się nawet
uścisnąć. Nietrudno było zauważyć, że Rob był nie tylko
towarzyski, ale również i bardzo dotykalski, jak to na
Brazylijczyka przystało.
– Jak
nastroje? – zapytał, zerkając na nich ciekawsko.
–
Idealne na picie – odpowiedziała Minjin bez żadnych ogródek,
czego Mateusz nie mógł skwitować rozbawionym parsknięciem.
– To
nas chyba dzisiaj nie ominie.
–
Oczywiście, że nie! Patrzcie. – Rob ściągnął plecak, po czym
rozglądając się jeszcze dookoła konspiracyjnie, rozpiął go i
zaprezentował im jego wnętrze. Mateusz aż musiał zakryć usta
dłonią, żeby nie zaśmiać się zbyt głośno.
Dwie
butelki wódki, wciśnięte pomiędzy zwinięte koszulki i skarpetki,
zwiastowały naprawdę długą noc.
–
Idealnie – skwitowała Min, kładąc rękę na ramieniu Roba i
patrząc na niego z bliska. – My to chyba się jednak dogadamy –
stwierdziła, a Mateusz już nie wytrzymał. Zaśmiał się głośno,
kręcąc głową z niedowierzaniem. Zanotował jeszcze w myślach, że
musi powiedzieć o tym Patrykowi. Spadł z deszczu pod rynnę, bo ich
znajomi z Trójmiasta również nie odpuściliby sobie okazji do
picia. – Dobra, chodźcie odłożymy torby i zajmiemy jakieś faje
miejsca w środku. – Min nagle złapała ich pod pachą i
pociągnęła w stronę otwartych luków bagażowych, które powoli
się zapełniały. – Coś czuję, że jutrzejszy poranek będzie
naprawdę ciężki.
Mateusz
uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową, nie mogąc nie
przyznać jej racji. Rzeczywiście zapowiadał się ciekawy wieczór,
już nie mógł się doczekać, aż zajadą na miejsce.
***
Droga
do West Milford zajęła im trochę ponad godzinę, ale szczerze
mówiąc Mateusz mógłby w żółtym autobusie spędzić drugie
tyle. Nawet jeśli skórzane siedzenia ledwo starczające dla dwóch
osób były cholernie niewygodne, to jednak sama świadomość, że
jedzie tak kultowym pojazdem, wynagradzała wszelkie niedogodności.
W szczególności, że tuż obok niego siedziała Minjin, która
wydawała się być tym faktem tak samo przejęta, jak i on. Nie czuł
się więc dziwnie, kiedy to kręcił już któryś z kolei filmik na
Instastory, bo Min robiła dokładnie to samo.
Nawet
Rob zajmujący siedzenie przed nimi również ugiął się presji i
cyknął kilka fotek z wnętrza autobusu. Chociaż mimo wszystko
Brazylijczyk wydawał się jednak bardziej zainteresowany tym, co
wydarzy się wieczorem, a zapowiadało się, cóż, ciekawie. Z tego
co słyszał wiele osób nastawiło się na imprezowanie – ba! –
przygotowało sobie znacznie bardziej pokaźny „prowiant” niż
to, co zabrał ze sobą Rob.
Jutrzejszy
kac czuć już było nosem. On wręcz unosił się w powietrzu.
Wreszcie
dojechali na miejsce, a Mateusz nie mógł uwierzyć własnym oczom –
nigdy by nie przypuszczał, że niedaleko Nowego Jorku znajdują się
tak piękne tereny. Cała masa lasów, łąk i jezior, które tylko
zachęcały do uprawiania wodnych sportów (cóż, pomijając
Mateusza, jego raczej do tych dyscyplin nie ciągnęło). Wcześniej
jakoś nieszczególnie interesował się geografią tej części
kraju, skupiając całą swoją uwagę na mieście. Musiał jednak
przyznać, że taka wycieczka integracyjna poza granice Nowego Jorku
była naprawdę bardzo przydatna. Wiedział przynajmniej, że gdy już
zmęczy go wszechobecny beton, wystarczy godzina, aby znaleźć się
w całkowicie innej rzeczywistości.
Zakwaterowano
ich w siedmioosobowych, drewnianych domkach tuż nad samym jeziorem.
Mateusz wszystko oczywiście uwiecznił na fotografiach, bo chociaż
w samym środku tego buszu bardzo często uciekał zasięg, to
przynajmniej później wyśle wszystko Patrykowi. Wciąż
relacjonował mu praktycznie każdy swój ciekawszy dzień
(wyłączając oczywiście wczorajsze spotkanie z Ryanem) i na razie
nie wyobrażał sobie, aby miał przestać. Kontakt z byłym
chłopakiem z jednej strony tylko go bardziej dobijał i wzbudzał
coraz to większą tęsknotę, ale z drugiej wydawał mu się na tym
etapie rozłąki niezwykle potrzebny. Pomimo Ryana, którego zresztą
naprawdę lubił, nie miał tu przecież nikogo bliższego. A
złapanie za telefon i wylanie swoich gorzkich żali w rodzimym
języku było niczym najlepsza terapia.
Kiedy
szedł do domku, w jego głowie zawitała nieprzyjemna myśl o
Blainie, z którym mógłby dzielić przestrzeń. Skrzywił się na
samo wyobrażenie chłopaka śpiącego na łóżku obok i zdał sobie
jednocześnie sprawę, że w tym wypadku nie pomogłoby nawet
wyrzucenie swoich frustracji Patrykowi. Chciał mieć z Cooperem jak
najmniej wspólnego, nic więc dziwnego, że kiedy siedział w
chatce, czekając aż zbiorą się w niej wszyscy mieszkańcy, czuł
ogromny niepokój. Jednak kiedy mieli już komplet, a wśród
nieznajomych twarzy (i twarzy Roba, bo tak im się poszczęściło ze
wspólnym noclegiem) nie dostrzegł tego znienawidzonego już przez
siebie, niechętnego grymasu, odetchnął z niemałą ulgą.
– To
przeznaczenie – stwierdził Rob, siadając na posłaniu obok
Mateusza, kładąc też na materac plecak z bardzo ważną
zawartością.
– Tak
mówisz? – odpowiedział z lekkim uśmiechem. Polubił Roba,
wydawał cię całkiem zabawnym, trochę pokręconym gościem.
–
Oczywiście. Wrócimy do domku o wspólnych siłach. Wiesz, gra
zespołowa i takie tam.
Mateusz
parsknął. Rob tak się nakręcił na wieczorne picie, że chyba już
nic nie odwiodłoby go od realizacji tego niecnego planu
alkoholizacji połowy ludzi z roku.
– Ej!
– Nagle w drzwiach chatki pojawiła się dziewczyna o latynoskiej
urodzie, Carol. Skibiński zdążył już ją poznać na zajęciach
praktycznych. – Jeśli jest ktoś chętny, idziemy na kajaki.
Zbiórka przy pomoście.
Nie
zareagował, tylko sięgnął po swój telefon z nadzieją, że
dostrzeże tam chociaż jedną kreskę zasięgu, gdy nagle tuż przed
nim stanął rozochocony Rob. Powoli podniósł na niego pytające
spojrzenie, nie rozumiejąc nagłego wybuchu entuzjazmu.
–
Idziemy?
Mateusz
aż się wzdrygnął.
Wszystko
tylko nie woda i mało stabilne łódeczki, które w każdej chwili
mogą się wywrócić.
–
Spasuję.
– No
ej! Widziałeś to jezioro? Aż żal nie skorzystać!
Pokręcił
stanowczo głową. Do dziś pamiętał niefortunny spływ kajakowy w
szóstej klasie podstawówki, kiedy to jakimś cudem wyrżnął się
do wody i gdyby nie kapok, na pewno już dawno witałby się z
glonami.
–
Jeśli chcesz to idź, chłopaki też się zbierają – powiedział,
ruchem głowy wskazując na trzech chłopaków, którzy właśnie
szukali czegoś w swoich torbach i szykowali się do wyjścia. – Ja
zostanę – dodał, żeby Rob nie miał przypadkiem żadnych
wątpliwości.
– Ale
jak to?
Wielkie,
ciemne ślepia zatrzymały się na nim, a szerokie usta wygięły się
w podkówkę, niczym u dziecka, któremu mama zabroniła zjeść
kolejnego cukierka. Mateusz momentalnie poczuł się cholernie winny,
chociaż – kurde! – nic złego nie zrobił.
– No
nie no, ja niezbyt lubię kajaki, nie nadaję się do tego i...
– Ale
ja się nadaję! – Rob złapał go nagle za ramiona i Mateusz już
nie wiedział, czy to jakaś jego siła perswazji, czy może to
zranione, psie spojrzenie, ale jakoś tak mimowolnie się podniósł.
– Zobaczysz, powiem ci co i jak! Ze mną nic ci się nie stanie!
–
Mnie może nie, ale tobie może się stać – spróbował zażartować
(i jednocześnie też go trochę przestraszyć), jednak Rob był już
zbyt nakręcony, aby teraz dać się zwieźć.
–
Masz jakąś czapkę? Słońce grzeje.
Mateusz
westchnął i sam już się nie zastanawiając nad swoim brakiem
asertywności, poszukał w torbie zwykłej czarnej czapki z daszkiem,
którą zaraz nasunął na głowę.
– Ale
jak się razem utopimy, to nie moja wina – zaznaczył, chowając
jeszcze swój telefon. Jego żywotem nie zamierzał ryzykować, w
szczególności, że istniało bardzo duże prawdopodobieństwo
znalezienia się w wodzie.
– To
będzie piękna śmierć – skwitował Rob z przerażająco szerokim
uśmiechem, po czym wyciągnął go z domku.
Nad
jeziorem okazało się, że chętnych na kajaki było całkiem sporo,
więc Mateusz zaczął modlić się w duchu, aby nie wystarczyło
sprzętu. Niestety, to chyba rzeczywiście nie był jego dzień, bo
już po chwili dostał od ratownika kapok i został wraz z Robem
przydzielony do odpowiedniej łódki.
Rob,
niczym ten bohater z kreskówek, pomógł Mateuszowi dopiąć
kamizelkę, później poinstruował go jeszcze odnośnie machania
wiosłami, a następnie podał rękę, na której Skibiński się
wsparł, gdy wsiadał do kajaka.
– Jak
umrzemy, to jest twoja wina – powiedział, gdy Rob usiadł tuż za
nim. Chłopak zaśmiał się wesoło i odbił od brzegu, a Mateusz
kątem oka dostrzegł jeszcze postać stojącą na pomoście i
popatrującą na swoją żółtą łódkę z zastanowieniem. – No
proszę, Cooper też dał się namówić? – zapytał siebie ze
zdziwieniem, wiosłując w rytm wyznaczony przez Roba. Ten obejrzał
się, zaskoczony, po czym parsknął śmiechem.
– Ale
mordę ma nadąsaną jak zawsze.
– Nic
nowego. – Wzruszył ramionami, nie przejmując się już Blainem,
którego zostawili za sobą.
Płynęli
przed siebie i choć Mateusz bardzo chciałby powiedzieć, że to
również i jego zasługa, dobrze wiedział, że prawda była zgoła
inna. Jego marne wiosłowanie niewiele by im dało, no chyba, że
kręcenie się w kółko. Główną robotę odwalał tu Rob i wcale
nie wyglądało na to, aby ten fakt go irytował. Zresztą, przecież
zaciągnął Matiego na ten przeklęty kajak! Sam się tu nie pchał.
Jezioro
było wąskie, ale bardzo długie, więc zanim całe opłynęli,
trochę im zeszło. Miało na środku nawet jedną maleńką wysepkę,
której odwiedziny musiał wyperswadować Robowi z głowy. Może i
dał się namówić na te okropnie niestabilne łódki, ale nie
wyobrażał sobie, że mieliby dobić do brzegu, a później jeszcze
męczyć się z wsiadaniem z powrotem. O nie, zdecydowanie kiedy już
zejdzie z tego wymysłu szatana, na pewno nie będzie próbował
znaleźć się w nim ponownie.
Słońce
wysoko świeciło na niebie, przygrzewając ich swoimi promieniami,
więc Mateusz podejrzewał, że czeka go później opalenizna na
typowego rednecka – spalony kark i odznaczające się rękawki
T-shirtu. Mimo to bryza, jaka owiewała ich od jeziora, była na tyle
przyjemna, aby przestał na moment się tym przejmować. Mógłby
nawet zaryzykować stwierdzeniem, że całkiem mu się te kajaki
podobały, gdyby oczywiście nie fakt, że czasem, przy jego
szybszych, bardziej chaotycznych ruchach, kiwały się na wszystkie
strony. A co jak co, ale nie miał ochoty na kąpiel, nawet jeśli
pogoda im dopisywała.
Wreszcie
jednak stwierdzili, że zawracają. Kilka osób, które płynęły za
nimi, doszły do tego samego wniosku, kierując swoje łódki ku
pomoście przy ośrodku, w jakim byli zakwaterowani.
– I
co? Nie było aż tak źle, nie? – zapytał Rob, kiedy drewniana
kładka już zaczęła majaczyć im się na horyzoncie.
– No
nie – odpowiedział Mateusz, rozsiadając się bardziej na swoim
miejscu i trzymając wiosła zawieszone nad taflą wody. Jakieś pół
godziny temu dostał opiernicz od Roba za swoje chaotyczne ruchy,
które nie ułatwiały im płynięcia przed siebie. Brazylijczyk
stwierdził nawet, że łatwiej będzie, gdy Mati po prostu odpuści,
a więc odpuścił. I rzeczywiście, odkąd to Rob odwalał całą
robotę, jakoś tak zaczęli się szybciej przemieszczać.
Wreszcie
dobili do brzegu. Rob postanowił wysiąść jako pierwszy, aby z
pomostu pomóc w tym Mateuszowi, który na samą myśl o podniesieniu
swoich czterech liter dostawał palpitacji serca. Nienawidził tego
momentu, więc kiedy Brazylijczyk pochylił się i wyciągnął rękę,
całą swoją uwagę skupił na karkołomnym zadaniu, jakim było
opuszczenie kajaka bez wywrotki. Podniósł się na drżących
nogach, kompletnie nie zauważając łódki, która podpłynęła tuż
obok. Zagryzł wargę, próbując złapać się Roba i gdy już miał
do niego dopaść, a następnie uwiesić mu się na ramieniu, coś
(jak zwykle zresztą) poszło nie tak. Nogi zdawały się odmówić
mu posłuszeństwa, zadrżały niekontrolowanie, kajak zaczął
huśtać się to w jedną, to w drugą, a on – a jakżeby inaczej –
stracił równowagę. Czarny scenariusz, zakładany przez niego od
samego początku, właśnie się spełniał. Jak w zwolnionym tempie
czuł, że jego ciało przechyla się na bok, a on niczym ta
bezwładna lalka spada.
Wyciągnięta
z chęcią pomocy ręka Roberta zdała się na nic. Dla niego nie
było już ratunku. I jak się miało za chwilę okazać, nie było
też ratunku dla osoby znajdującej się po jego lewej stronie.
Mateusz
wpadł na kajak, jaki podpłynął chwilę temu, prosto w
zdezorientowane objęcia wciąż znajdującej się tam osoby.
Zacisnął mocno oczy, kiedy jego twarz zanurzyła się w wodzie.
Jego całe ciało ogarnął paraliż, a przez głowę przewijały się
myśli o swojej rychłej śmierci.
Przecież
nie umiał pływać!
No
okej, coś tam może i umiał, ale zdecydowanie nie był najlepszym
pływakiem.
Szybko
jednak okazało się, że woda nie stanowi dla niego żadnego
zagrożenia – po pierwsze miał na sobie kapok, po drugie sięgała
zaledwie do połowy uda, więc musiałby być niezłym łamagą, aby
się teraz utopić. Mimo to zagrożenie utraty życia wciąż
istniało i Mateusz dowiedział się o tym, kiedy podniósł się i
spojrzał prosto w czarne oczy swojego żniwiarza.
Trzeba
przyznać, że obojętnie jak ładne by te oczy nie były, to kiedy
Skibiński zrozumiał, do kogo należą, miał ochotę samemu cisnąć
się pod wodę i umrzeć.
Cooper
– mokry, z glonem na głowie i istnym wkurwieniem na twarzy
wyglądałby w innych warunkach zabawnie, jednak w tamtym momencie
jawił się Skibiskiemu niczym największe zagrożenie dla zdrowia.
Zupełnie, jakby lada moment miał przemeblować Mateuszowi twarz,
włączając w to zęby.
–
Przepraszam! – pisnął, sam nie wiedząc czego tak się
przestraszył: Blaina, widma śmierci, wody w majtkach, czy może po
prostu wciąż trzymała go adrenalina. Jedno było pewne, miał
ochotę zakopać się w mule, który teraz czuł pod stopami.
– Ty
naprawdę się prosisz o...
–
Dajcie spokój! – Nagle tuż nad nimi pochylił się Rob, wciąż
stercząc na pomoście. – Zdarza się, chłopaki! – wyraźnie
próbował załagodzić sytuację, chyba dobrze wiedząc, co się
może stać, gdyby nie jego interwencja.
–
Zdarza się, będziecie mieć wspomnienia! – dopowiedziała jakaś
dziewczyna stojąca na brzegu, a Blaine aż zgrzytnął zębami,
wciąż wpatrując się w Mateusza z chęcią mordu. Nagle jednak
wstał oraz ku jego zaskoczeniu, pchnął Skibińskiego prosto w
wodę, po czym wspiął się na pomost i ruszył w stronę domków.
Mateusz
odgarnął mokre włosy z twarzy. Czapka gdzieś mu spadła,
całkowicie o niej zapomniał. Wpatrywał się ze zdezorientowaniem w
oddalającą się sylwetkę, po czym, cały rozgoryczony, krzyknął:
–
Dupek!
Cooper
nawet się nie odwrócił, podniósł tylko rękę z dumnie
sterczącym środkowym palcem, za co Mateusz miał ochotę poderwać
się i obić mu ten zarozumiały pysk, gdy nagle w zasięgu jego
wzroku pojawiła się twarz Roba.
– Daj
spokój, nie warto – powiedział, jakby przewidział zamiary
Skibińskiego. Ten odetchnął ciężko, po czym podniósł się na
wciąż drżących nogach.
–
Nienawidzę go – burknął pod nosem, podchodząc do metalowej
drabinki, aby wydostać się z wody.
Wyjazd
integracyjny zapowiadał się tak dobrze, szkoda tylko, że ten
palant musiał wszystko psuć. Gdyby nie nalegająca Ashley, może i
Blaine by z nimi nie pojechał – jeden mały, a tak wiele
zmieniający szczegół.
–
Chodź, napijemy się na poprawę humoru – powiedział Rob z
szerokim uśmiechem, na co rozdrażniony Mateusz nie mógł nie
parsknąć śmiechem.
O dziwo
wcale nie miał zamiaru odmawiać.
Naprawdę
potrzebował czegoś mocniejszego, aby się wyluzować.
***
Wieczorem
zorganizowali ognisko. Były oczywiście kiełbaski (okropnie
niedobre, bo co jak co, ale nie ma to jak świeża śląska na
grilla), pianki typu marshmallow, które jak się okazało, wcale nie
były tak smaczne – ot, roztopiony cukier – no i cała masa
alkoholu. Mateusz miał wrażenie, że był jedyną osobą, która
nie zaopatrzyła się w swoje trunki, ale wyglądało na to, że i
tak nie będzie stratny – niektórzy zabrali ze sobą tyle, że
spokojnie mogliby jeszcze obdarować pracowników ośrodka. Dodatkowo
jeden chłopak o nieco azjatyckich rysach twarzy (Niestety, Skibiński
nie pamiętał jego imienia. Szybko zrozumiał, że zapamiętywanie
imion w obcym języku jest równie karkołomne, co po polsku.) zabrał
ze sobą gitarę. Brzdąkał coś na niej, ktoś coś podśpiewywał,
a cała reszta po prostu siedziała, jadła i... no cóż, piła, bo
w końcu głównie o to chodziło.
–
Min, co ty tak szybko pijesz? – burknął Rob, zaglądając do
plastikowego kubka Minjin, który znów okazał się być pusty.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, po czym pochyliła się w
stronę Mateusza.
– Ale
jak to, wpadłeś na niego i wlecieliście do wody? – zapytała,
wybałuszając oczy.
Westchnął
ciężko i zanim odpowiedział, najpierw upił łyka niezwykle
mocnego drinka. Rob miał bardzo lekką rękę, jeśli chodziło o
alkohol, jednak nie narzekał, bo dzisiaj naprawdę tego potrzebował.
Po kąpieli w jeziorze i kolejnym starciu z Blainem miał ochotę się
upić. I na razie szło mu całkiem dobrze.
– No
tak jakoś się stało – skwitował niezbyt chętny do dalszego
opowiadania.
– Ale
jak to, mówicie o Cooperze? – zapytała nagle dziewczyna siedząca
najbliżej nich. Kilka osób spojrzało w ich stronę momentalnie
zaciekawionych, na co Mateusz jęknął rozdarcie w duchu, nie mając
ochoty roztrząsać tej sprawy po raz kolejny. Wystarczyło już, że
Rob przez całe popołudnie o niczym innym nie mówił.
–
Blaine Cooper? – mruknął pod nosem ciemnoskóry chłopak o
imieniu Dennis (to imię akurat udało mu się zapamiętać), unosząc
w wyrazie zdziwienia brwi. Mateusz miał wrażenie, że przez cały
czas ich podsłuchiwali i tylko czekali na moment, aż będą mogli
się dołączyć. – Zalazłeś mu za skórę? – zapytał,
kierując na niego swoje spojrzenie.
– Czy
ja wiem? – Wzruszył obojętnie ramionami.
–
Powiedz mu, Dennis. – Dziewczyna szturchnęła chłopaka ramieniem,
a ten jeszcze zerknął na nią i kiwnął głową.
– O
czym? – wtrącił Rob, jak zwykle najbardziej zainteresowany ze
wszystkich, a już na pewno bardziej od Mateusza.
– Nie
słyszeliście nic o Blaine Cooperze? – zapytał Dennis,
zawieszając swój głos tak, jakby chciał stworzyć nastrój.
Skibiński przewrócił oczami, już mentalnie nastawiając się na
jakąś mrożącą krew w żyłach plotkę, którą przez kolejne
miesiące będą żyli ludzie z ich roku.
–
Opowiadaj! – Rob przysunął się bliżej Dennisa, aby przypadkiem
nic mu nie umknęło. Minjin również zamilkła w oczekiwaniu.
–
Mówią, że jest członkiem Bloodsów.
–
Bloodsów? – Mateusz zmarszczył brwi. Naprawdę niewiele z tego
rozumiał. – To nazwa jakiegoś dennego bandu rockowego?
Nagle
wszystkie oczy się na nim zatrzymały, łącznie z pijackim
spojrzeniem Min, która wydawała się nie mniej zaskoczona, niż
reszta zebranych.
– Ty
żartujesz? – Rob aż się zapowietrzył.
– Nie
wiesz, kto to? – zapytała dziewczyna.
–
Serio nie wiesz – stwierdziła Min.
Mateusz
poczuł się trochę niepewnie, najwidoczniej właśnie nieźle się
wygłupił i co najgorsze, nie miał pojęcia czym. Popełnił jakiś
kardynalny błąd nowojorczyka, czy co?
– No
nie wiem – prychnął poirytowany ich niedowierzającymi
spojrzeniami. No hej, przecież w Nowym Jorku był dopiero od nieco
ponad miesiąca, miał prawo wielu rzeczy nie wiedzieć!
–
Mamy kilka ważnych gangów, które trzęsą całą Ameryką –
powiedział Dennis, pochylając się w jego stronę. – Tak w
skrócie, bo tego jest od cholery, ale w Nowym Jorku najbardziej
musisz uważać na MS-13, Cripsów no i Bloodsów. Wszyscy się
nienawidzą, ale największymi wrogami są Cripsi i Bloodsi, ci to
się wyżynają jak leci. Istnieje nawet pogłoska, że aby się
dostać do Cripsów, musisz zabić jednego Bloodsa.
Pokiwał
z wolna głową, trawiąc w pijanym umyśle nowo zdobyte informacje.
Nigdy nie interesowała go sfera przestępczości, nic więc
dziwnego, że po prostu o czymś takim nie słyszał. Mógł tylko
podejrzewać, że gang pruszkowski przy tym, co serwowała Ameryka,
to jedynie banda przedszkolaków.
– I
on serio należy do Bloodsów? – zapytał Rob, rozdziawiając w
zaskoczeniu usta. Mateusz z rozbawieniem pomyślał, że zmieściłaby
się tam cała pięść.
–
Ponoć zabili mu brata – wtrąciła dziewczyna, której imienia
naprawdę nie pamiętał, mimo że przedstawiała się razem z
Dennisem. Wiedział tylko tyle, że było to coś zaczynającego się
na literę „t”.
Tina?
Tori...?
–
Tracy – O, waśnie! Tracy. – Znowu mieszasz fakty – zrugał ją
Dennis, oburzony, że wdarła się buciorami w sam środek jego
wspaniałej opowieści.
Mateusz
przekrzywił głowę, przysłuchując się temu wszystkiemu z
odpowiednią dozą dystansu i... rozbawienia, bo inaczej się nie
dało. Widział, jak wszyscy angażują się w tę historię i gdyby
tylko mogli, już przytaszczyliby tu Blaina, a później wypytali o
wszystko, byleby mieć tylko materiał do dalszych plotek.
–
Siostrę. Zabili mu siostrę, też należała do Bloodsów. Kurwiła
się tam – stwierdził Danny, gromiąc jeszcze Tracy wzrokiem.
Mateusz
westchnął ciężko. Chyba miał już dość tej historii, której
zapewne połowa to wyssane z palca brednie.
– A
ty niby skąd o tym wiesz? – zapytał nie ukrywając swojego
zirytowania i krzywiąc się mimowolnie. Nie lubił, gdy ludzie z
takim zapałem obgadywali innych i jeszcze rozpowiadali o nich
wierutne bzdury.
–
Kochany, urodziłem się na Bronxie. Mieszkałem dwie przecznice od
Cooperów.
Prychnął.
Jakoś wciąż nie chciało mu się w to wierzyć.
–
Dobra, wiecie co? Idę się odlać – stwierdził, dochodząc do
wniosku, że czas przerwać tę karuzelę żenady. Wstał chwiejnie,
ściągając na siebie niechętne spojrzenie Dennisa, oburzonego tym,
że Mateusz nie był zainteresowany jego bajkami.
–
Jeśli faktycznie zalazłeś Blainowi za skórę, to zaczynam ci
współczuć.
Zerknął
jeszcze na Dennisa, ale już mu nie odpowiedział, tylko uśmiechnął
się pod nosem. To była jedyna kwestia, w której się z nim
zgadzał, bo już czuł, że wszelkie konflikty z Cooperem nie będą
niczym przyjemnym.
Obojętnie,
czy był członkiem gangu czy nie, Blaine nie wydawał się zbyt
miłym gościem, ale z drugiej strony, Mateusz przecież zawsze umiał
sobie radzić, czyż nie? Patryk czasem nawet się z niego śmiał,
że potrafił każdego tak zakręcić, by w ostatecznym rezultacie ta
osoba go polubiła. Może więc istniały jeszcze jakieś szanse na
rozwianie wszelkich niesnasek? W końcu przed nim jeszcze parę lat
studiowania, fajnie byłoby przebrnąć przez nie w miłej
atmosferze.
Koślawym
krokiem dotarł do zagajnika. Nie chciało mu się iść w stronę
domków, po pierwsze – był pijany i mógłby po prostu nie zdążyć;
po drugie – nie miał ze sobą nawet kluczy, bo przejął je Rob.
Pozostało mu więc załatwić potrzebę fizjologiczną na świeżym
powietrzu i gdy już opróżnił pęcherz, jego pijany mózg
zdecydował się ruszyć nad brzeg jeziora, które znajdowało się
nieopodal.
Wieczór
był w miarę ciepły, mimo że już rozpoczął się październik.
Powietrze faktycznie ochłodziło się, jednak mając na sobie
dżinsową kurtkę, a pod nią cienką bluzę z kapturem, nie czuł
zimna. Chociaż akurat tę kwestię mógł zawdzięczać wypitemu już
alkoholowi, który rozgrzewał go od wewnątrz.
Odetchnął
głęboko czystym, leśnym powietrzem i odchylił głowę do tyłu,
patrząc prosto na czarne, rozjaśnione całą masą błyszczących
punkcików niebo. Dawno już nie widział tylu gwiazd, jedna wydawała
się nachodzić na drugą, były niczym rój świetlików osiadłych
na sklepieniu. Do jego uszu dobiegały stłumione odgłosy rozmów i
pobrzdąkiwań gitary, mieszające się z dźwiękami natury –
kumkaniem żab, cykaniem świerszczy oraz szumem targanych przez
wiatr liści.
Uśmiechnął
się mimowolnie pod nosem, przypominając sobie letnie wieczory,
które spędzał z Patrykiem na plaży. Leżeli obok siebie na kocu i
wypatrywali gwiazd, a każdy przecinający niebo meteoryt kwitowali
krótkim pocałunkiem.
Westchnął
ciężko, czując nieprzyjemny uścisk w piersi na samą myśl o
swoim byłym chłopaku. Zapewne gdyby nie brak zasięgu (no i może
różnice czasowe) już trzymałby w dłoni telefon i do niego
dzwonił.
Pokręcił
głową, próbując powrócić do imprezowego nastroju. Wypije
jeszcze jedno piwo albo dwa i jakoś dotrwa do poranka.
Już
miał wrócić do ogniska, gdy kątem oka dostrzegł migające
światło. Zmarszczył brwi, kierując swoje spojrzenie nad sam brzeg
jeziora, gdzie dojrzał siedzącą na trawie sylwetkę. Postać
trzymała w dłoniach komórkę i Mateusz momentalnie zrozumiał,
skąd brał się ten blask. Nie myśląc wiele, podszedł jeszcze
bliżej, a kiedy osoba obróciła w jego stronę twarz, nagle
pożałował swojej ciekawości.
Blaine
rzucił mu to jedno z tych swoich niechętnych spojrzeń, na co coś
w Mateuszu automatycznie stawiło opór. Jak długo jeszcze będą
tak do siebie podchodzić? Okej, może i sam nie przepadał za tym
chłopakiem, ale nie zamierzał psuć sobie okresu studiów tylko
dlatego, bo natrafił na takiego palanta.
– To
z dzisiaj nie było planowane – przełamał się, choć miał
świadomość, że to też duża zasługa wypitego alkoholu. Nie miał
w zwyczaju pierwszy wyciągać ręki, a już na pewno nie wtedy,
kiedy wiedział, że niczym nie zawinił. Tym razem jednak postanowił
sam wyjść z inicjatywą i dać Blainowi drugą szansę, nawet jeśli
doskonale wiedział, że kumplami to oni raczej już nie zostaną. –
Nie chciałem na ciebie wpaść – dodał, siadając niedaleko
Coopera i przyjmując na siebie jego lekko zdezorientowane oraz wciąż
zniesmaczone spojrzenie.
– No
wow – prychnął w odpowiedzi jedynie Blaine, przewracając oczami,
po czym zaraz powiódł wzrokiem w kierunku ekranu telefonu. Dostał
jakąś wiadomość i zaczął szybko odpisywać, a Mateusz zanotował
w myślach, że musiał mieć tu zasięg. Tak więc jego odcięcie od
świata to wina telefonii komórkowej, a nie zadupia, w którym się
znaleźli.
Skibiński
zgrzytnął zębami, zbierając w sobie resztki entuzjazmu do
prowadzenia tej rozmowy. Mimo to nie mógł przestać wyzywać Blaina
w myślach od zarozumiałych dzbanów – żadne inne przezwisko w
języku angielskim nie oddałoby tak wiele, jak dobry polski „dzban”.
–
Więc może już przestań tak na mnie patrzeć? Nie mam nic do
ciebie, a czeka nas kilka lat wspólnego studiowania – powiedział
pewnym siebie tonem, nie spuszczając wzroku z Coopera. Wypity
alkohol zdecydowanie dodawał mu odwagi, w innym wypadku z pewnością
nie siedziałby obok Blaina z takim spokojem. W szczególności, że
chłopak nagle pochylił się do niego, wciąż patrząc tak, jakby
był niczym więcej niż natrętną muchą.
–
Jesteś cholernie irytujący i głośny – warknął, krzywiąc się
z niesmakiem i prychając jeszcze, jakby chciał tylko podkreślić
wagę swoich słów.
Mateusz
zmarszczył brwi.
I kto
tu niby był irytujący? Najchętniej wbiłby temu dupkowi pięść
między oczy, ale ostatecznie jakoś utrzymał tę palącą chęć na
wodzach, chociaż naprawdę wiele go to kosztowało.
– A
ty jesteś dupkiem. Niczym więcej, tylko zadufanym dupkiem. Po co ja
w ogóle próbuję z tobą rozmawiać? Wiesz, jak u mnie w kraju mówi
się na takich jak ty? Dzban. Jesteś pieprzonym, pustym dzbanem –
wyrzucał z siebie szybko słowa, dochodząc nawet do wniosku, że
kiedy był pijany, miał lepszy akcent. Albo tylko tak mu się
wydawało, chociaż po minie Coopera wywnioskował, że wszystko
idealnie zrozumiał, bo wyglądał na coraz bardziej rozdrażnionego.
–
Długo będziesz tak szczekać, białasie? – padła odpowiedź,
która przelała czarę rozgoryczenia Mateusza.
Mógł
znieść naprawdę wiele. Nigdy nie był agresywny, jednak teraz,
kiedy trochę już sobie wypił, nie mógł znieść tego typu obelgi
– a już w szczególności, gdy padała z ust Coopera. Wystarczyła
więc ta jedna, mała kropla jadu, by rozbudzić w nim powstrzymywaną
dotąd złość.
To była
chwila, dosłownie.
W
jednej sekundzie jeszcze mierzyli się wzrokiem, a w drugiej jego
pięść już mknęła ku twarzy Blaina. Widział to jak w zwolnionym
tempie, jednak kiedy cios dosięgnął celu, miał wrażenie, jakby
ktoś nagle wcisnął przycisk „play” i wszystko wróciło do
normalności.
Pięść
wbiła się w policzek, a głowa zaskoczonego uderzeniem Coopera
odskoczyła na bok. Zapadła cisza, podczas której Mateusz zdał
sobie sprawę, co takiego zrobił, a sam Blaine najwidoczniej
ogarnął, że właśnie „białas” zaserwował mu cios. Całkiem
mocny zresztą.
–
Ja... – zaczął Mateusz, rozdziawiając usta, wcale niemniej
zszokowany tym, co się stało. Kiedy jednak wściekły wzrok Coopera
zatrzymał się na nim, zrozumiał, że teraz już nie będzie
odwrotu.
Zapowiadało
się na to, że pierwsza poważna bójka w życiu Mateusza będzie
miała miejsce na wyjeździe integracyjnym w USA. Cudownie.
Mimo
wszystko nie miał czasu, aby to bardziej roztrząsać, bo Cooper już
się na niego rzucił. Pierwszy cios lekko go zamroczył, jednak
kiedy miał nadejść drugi, coś w niego wstąpiło. Jakaś nieznana
siła, która wydawała się przejąć jego ciało albo...
Albo
nie. To nie było nic mistycznego, Mateusz po prostu bardzo, ale to
bardzo się wkurzył. Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale zrzucił
z siebie Blaina, po czym wystosował w jego stronę jeszcze jeden w
miarę celny cios. Nie mógł jednak zbyt długo cieszyć się
triumfem, już po chwili Cooper zrzucił go z siebie, odzyskując
cały rezon. Zakleszczył go między swoimi nogami w bardzo
profesjonalnym uchwycie, którego biedny, unikający przemocy
fizycznej Mateusz nie miał szansy nigdy doznać, a później...
Później
usłyszeli krzyki.
Ktoś
dopadł do nich, zanim Blaine zdecydował się wyprowadzić swój
kolejny cios, który z pewnością poprzestawiałby Mateuszowi twarz
(po pierwszym uderzeniu wiedział już, że Cooper miał krzepę w
ręce). Początkowo nieznane ramiona odciągnęły napastnika od
Mateusza, a dopiero później zobaczył, że tym kimś był Dennis i
Ralph, chłopak z ich domku. Szybko zrozumiał, że w pojedynkę
mieliby marne szanse, rozsierdzony Cooper był naprawdę ciężki do
utrzymania.
–
Przestańcie! – krzyczał Rob, który nagle znalazł się tuż
obok, by następnie, chyba w wyrazie bycia przezornym, odciągnąć
dalej Mateusza, tak, by przypadkiem żadna z pięści Blaina znów
nie znalazła się na jego twarzy. – Nic ci nie jest? – zapytał
przerażonym głosem, a Skibiński zaczął powoli kontaktować.
Wcześniej
wszystko wydawało mu się tak odległe, jakby znalazł się w śnie.
Dopiero w momencie, kiedy Blaine już mu nie zagrażał, poczuł
kujący ból górnej wargi i metaliczny posmak w ustach.
– Nic
– szepnął.
–
Kurwa! – wrzasnął Cooper, który od jakiejś chwili siłował się
z chłopakami, aż wreszcie udało mu się wyswobodzić. –
Zostawcie mnie, ja pierdolę! – warknął, odpychając ich od
siebie. – Zostawcie mnie, kurwa, wszyscy w spokoju – syczał, po
czym jeszcze zgromił Dennisa i Ralpha wzrokiem, żeby zaraz
przenieść spojrzenie na Mateusza. – A ty... Z tobą jeszcze
kiedyś się policzę – zagroził głosem tak przesiąkniętym
nienawiścią, że po plecach Skibińskiego aż przebiegły
nieprzyjemne dreszcze.
Zamrugał,
nie wiedząc co zrobić. Był rozdarty, miał ochotę schować się w
najbliższą mysią dziurę i jednocześnie znów wbić Cooperowi
pięść w twarz. Wiedział jednak, że opcja pierwsza była raczej
niewykonalna, a druga z kolei bardzo ryzykowna. Siedział więc,
obserwując, jak rozjuszony Blaine odchodzi, przeklinając ich
jeszcze pod nosem. Dopiero gdy zniknął im nie tylko z zasięgu
wzroku, ale też i słuchu, Rob padł przed nim na kolana, by zrównać
się z nim twarzą.
– Co
ty żeś, kuźwa, najlepszego zrobił?! – pisnął. Mateusz
zamrugał, po czym bezradnie wzruszył ramionami.
–
Chyba mam przekichane.
–
Chyba bardzo – wtrącił Dennis.
– Ja
pieprzę! – zajęczał Rob, wsuwając dłonie we włosy. – On cię
zabije!
–
Zabić może nie, ale...
– I
poćwiartuje! I wrzuci do Hudson albo innego Atlantyku! A później
gdzieś na innym wybrzeżu wyłowią tylko twoje nogi w butach i...
Mateusz
zaczął się śmiać.
Nie
wiedział co mu się stało, czy całe napięcie właśnie z niego
zeszło, czy to wciąż wina alkoholu albo może i reakcji Roba, ale
nagle miał wrażenie, że ta sytuacja jest niezwykle absurdalna.
Zaniósł się głośnym śmiechem, opadając na trawę.
Minął
niecały miesiąc, a on już miał śmiertelnego wroga na karku.
Niezły wynik, pochwalił samego siebie w myślach, podczas gdy Rob i
Dennis wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– On
zwariował – stwierdził Brazylijczyk.
–
Albo ma jakieś wstrząśnienie mózgu – ocenił Danny.
–
Albo jedno i drugie – wtrącił Ralph.
Mateusz
pokręcił z rozbawieniem głową, ale nie mógł nie przyznać
chłopakom racji.
Może i
cios Coopera rzeczywiście był odrobinę zbyt silny.
Hej. Jeżeli o mnie chodzi to dużo bardziej uwielbiam blogi niż wattpada. A teraz wracając do rozdziału jak zawsze świetny . A co do Mateusza zaskoczył mnie troszeczkę chociaż nie ma to jak Polska krew ;). Reakcja końcowa najlepsza . Posmialam się razem z Mateuszem . Ciekawe czy jak już będzie trzeźwy to też będzie mu tak do śmiechu. Mam nadzieję że następny rozdział będzie szybciutko pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńA czy na wattpad jest cokolwiek interesującego? Nie spotkałam... A może twórcy się tam przenieśli i dlatego taka posucha w blogach (???)
OdpowiedzUsuńNo ale. W końcu nadrobiłam rozdziały. Super jest :D Dzięki wielkie. Trochę żałuję razem z Tobą, że nie możesz pisać opierając się na swoich doświadczeniach. Jestem ciekawa jak inaczej by to wyglądało.
Czekam na więcej.
Weny, czasu i chęci
Pozdrawiam!
Kyna
Myślę, że dokładnie tak jest. Nawet mnie wattpad zaczął odpowiadać, jest zwyczajnie wygodny. A perełki są i to całkiem sporo :D Polecam zajrzeć w wolnej chwili.
UsuńRównież ślę pozdrowienia, trzymaj się :)