czwartek, 11 czerwca 2020

Rozdział 6. (God bless America)


Na początku standardowo dziękuję za komentarze. Miło, że ktoś wciąż tu jeszcze jest (i że nie wszyscy uciekli na Wattpada). Blog to jednak kawał mojego życia, taki mój kącik w Internecie, więc już zawsze będę mieć do niego sentyment. :)
Rozdział jest dość długi, trochę się w nim zadzieje, więc mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Miłego czytania.

Mateusz ma przekichane

Patrzył na żółtego busa, samemu nie dowierzając własnym oczom. Nigdy nie sądził, że w wieku dwudziestu lat, kiedy to już dawno miał za sobą liceum, przyjdzie mu przejechać się TAKIM pojazdem.
Nie, żeby nigdy o tym nie marzył. Oglądając amerykańskie filmy zawsze czuł małe ukłucie zazdrości, na widok dzieciaków dojeżdżających do szkoły takimi autobusami. A teraz wreszcie miał okazję poczuć się jak pełnoprawny Amerykanin.
– Fajnie, co? – Usłyszał padające z boku pytanie, a kiedy zobaczył zachwyconą minę Min, miał ochotę parsknąć śmiechem.
– No.

– Mokry sen każdego obcokrajowca – powiedziała z rozbawionym uśmiechem, po czym odstawiła torbę, jaką miała przewieszoną na prawym ramieniu, żeby następnie podać Mateuszowi swój telefon. – Zrób mi zdjęcie, poleci na Insta – dodała, na co on tylko pokręcił z rozbawieniem głową, ale nie oponował. Sam zresztą zamierzał jakoś uwiecznić ten moment, kim więc był, aby ją oceniać?
Dziewczyna stanęła obok autobusu, podniosła ręce i uśmiechnęła się teatralnie, odwracając się ku Skibińskiemu swoim lepszym profilem. Mateusz już miał zrobić zdjęcie, kiedy dobiegło do niego pełne kpiny prychnięcie. Zerknął na bok, dostrzegając Blaina przyglądającego się im z pogardą.
– Uważaj, bo jeszcze ci tak zostanie – warknął Skibiński, nie mogąc się powstrzymać. Nikt go tak bardzo nie irytował, jak ten chłopak. W międzyczasie zrobił Min kilka zdjęć, czekając jednocześnie w napięciu na jakąkolwiek odpowiedź.
Ta nie nadchodziła. Blaine zmierzył go tylko pełnym niechęci wzrokiem, po czym odszedł gdzieś dalej, znikając Mateuszowi z zasięgu wzroku. Mógł więc odetchnąć z ulgą i zrobić Minjin jeszcze kilka zdjęć, bez żadnych kolejnych pogardliwych spojrzeń.
– To jest dopiero buc, co? – zapytała dziewczyna, kiedy oddał jej telefon.
– Nic nawet nie mów. – Westchnął ciężko, poprawiając jeszcze swoją torbę, kiedy wśród coraz większego tłumu pod budynkiem uczelni, dostrzegli zbliżającego się w ich stronę uśmiechniętego Roba. Jego widok przynajmniej nie przyprawiał Mateusza o skręt wnętrzności, więc odpowiedział na jego energiczne machanie ręką, a kiedy chłopak znalazł się tuż obok, pozwolił mu się nawet uścisnąć. Nietrudno było zauważyć, że Rob był nie tylko towarzyski, ale również i bardzo dotykalski, jak to na Brazylijczyka przystało.
– Jak nastroje? – zapytał, zerkając na nich ciekawsko.
– Idealne na picie – odpowiedziała Minjin bez żadnych ogródek, czego Mateusz nie mógł skwitować rozbawionym parsknięciem.
– To nas chyba dzisiaj nie ominie.
– Oczywiście, że nie! Patrzcie. – Rob ściągnął plecak, po czym rozglądając się jeszcze dookoła konspiracyjnie, rozpiął go i zaprezentował im jego wnętrze. Mateusz aż musiał zakryć usta dłonią, żeby nie zaśmiać się zbyt głośno.
Dwie butelki wódki, wciśnięte pomiędzy zwinięte koszulki i skarpetki, zwiastowały naprawdę długą noc.
– Idealnie – skwitowała Min, kładąc rękę na ramieniu Roba i patrząc na niego z bliska. – My to chyba się jednak dogadamy – stwierdziła, a Mateusz już nie wytrzymał. Zaśmiał się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zanotował jeszcze w myślach, że musi powiedzieć o tym Patrykowi. Spadł z deszczu pod rynnę, bo ich znajomi z Trójmiasta również nie odpuściliby sobie okazji do picia. – Dobra, chodźcie odłożymy torby i zajmiemy jakieś faje miejsca w środku. – Min nagle złapała ich pod pachą i pociągnęła w stronę otwartych luków bagażowych, które powoli się zapełniały. – Coś czuję, że jutrzejszy poranek będzie naprawdę ciężki.
Mateusz uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową, nie mogąc nie przyznać jej racji. Rzeczywiście zapowiadał się ciekawy wieczór, już nie mógł się doczekać, aż zajadą na miejsce.
***

Droga do West Milford zajęła im trochę ponad godzinę, ale szczerze mówiąc Mateusz mógłby w żółtym autobusie spędzić drugie tyle. Nawet jeśli skórzane siedzenia ledwo starczające dla dwóch osób były cholernie niewygodne, to jednak sama świadomość, że jedzie tak kultowym pojazdem, wynagradzała wszelkie niedogodności. W szczególności, że tuż obok niego siedziała Minjin, która wydawała się być tym faktem tak samo przejęta, jak i on. Nie czuł się więc dziwnie, kiedy to kręcił już któryś z kolei filmik na Instastory, bo Min robiła dokładnie to samo.
Nawet Rob zajmujący siedzenie przed nimi również ugiął się presji i cyknął kilka fotek z wnętrza autobusu. Chociaż mimo wszystko Brazylijczyk wydawał się jednak bardziej zainteresowany tym, co wydarzy się wieczorem, a zapowiadało się, cóż, ciekawie. Z tego co słyszał wiele osób nastawiło się na imprezowanie – ba! – przygotowało sobie znacznie bardziej pokaźny „prowiant” niż to, co zabrał ze sobą Rob.
Jutrzejszy kac czuć już było nosem. On wręcz unosił się w powietrzu.
Wreszcie dojechali na miejsce, a Mateusz nie mógł uwierzyć własnym oczom – nigdy by nie przypuszczał, że niedaleko Nowego Jorku znajdują się tak piękne tereny. Cała masa lasów, łąk i jezior, które tylko zachęcały do uprawiania wodnych sportów (cóż, pomijając Mateusza, jego raczej do tych dyscyplin nie ciągnęło). Wcześniej jakoś nieszczególnie interesował się geografią tej części kraju, skupiając całą swoją uwagę na mieście. Musiał jednak przyznać, że taka wycieczka integracyjna poza granice Nowego Jorku była naprawdę bardzo przydatna. Wiedział przynajmniej, że gdy już zmęczy go wszechobecny beton, wystarczy godzina, aby znaleźć się w całkowicie innej rzeczywistości.
Zakwaterowano ich w siedmioosobowych, drewnianych domkach tuż nad samym jeziorem. Mateusz wszystko oczywiście uwiecznił na fotografiach, bo chociaż w samym środku tego buszu bardzo często uciekał zasięg, to przynajmniej później wyśle wszystko Patrykowi. Wciąż relacjonował mu praktycznie każdy swój ciekawszy dzień (wyłączając oczywiście wczorajsze spotkanie z Ryanem) i na razie nie wyobrażał sobie, aby miał przestać. Kontakt z byłym chłopakiem z jednej strony tylko go bardziej dobijał i wzbudzał coraz to większą tęsknotę, ale z drugiej wydawał mu się na tym etapie rozłąki niezwykle potrzebny. Pomimo Ryana, którego zresztą naprawdę lubił, nie miał tu przecież nikogo bliższego. A złapanie za telefon i wylanie swoich gorzkich żali w rodzimym języku było niczym najlepsza terapia.
Kiedy szedł do domku, w jego głowie zawitała nieprzyjemna myśl o Blainie, z którym mógłby dzielić przestrzeń. Skrzywił się na samo wyobrażenie chłopaka śpiącego na łóżku obok i zdał sobie jednocześnie sprawę, że w tym wypadku nie pomogłoby nawet wyrzucenie swoich frustracji Patrykowi. Chciał mieć z Cooperem jak najmniej wspólnego, nic więc dziwnego, że kiedy siedział w chatce, czekając aż zbiorą się w niej wszyscy mieszkańcy, czuł ogromny niepokój. Jednak kiedy mieli już komplet, a wśród nieznajomych twarzy (i twarzy Roba, bo tak im się poszczęściło ze wspólnym noclegiem) nie dostrzegł tego znienawidzonego już przez siebie, niechętnego grymasu, odetchnął z niemałą ulgą.
– To przeznaczenie – stwierdził Rob, siadając na posłaniu obok Mateusza, kładąc też na materac plecak z bardzo ważną zawartością.
– Tak mówisz? – odpowiedział z lekkim uśmiechem. Polubił Roba, wydawał cię całkiem zabawnym, trochę pokręconym gościem.
– Oczywiście. Wrócimy do domku o wspólnych siłach. Wiesz, gra zespołowa i takie tam.
Mateusz parsknął. Rob tak się nakręcił na wieczorne picie, że chyba już nic nie odwiodłoby go od realizacji tego niecnego planu alkoholizacji połowy ludzi z roku.
– Ej! – Nagle w drzwiach chatki pojawiła się dziewczyna o latynoskiej urodzie, Carol. Skibiński zdążył już ją poznać na zajęciach praktycznych. – Jeśli jest ktoś chętny, idziemy na kajaki. Zbiórka przy pomoście.
Nie zareagował, tylko sięgnął po swój telefon z nadzieją, że dostrzeże tam chociaż jedną kreskę zasięgu, gdy nagle tuż przed nim stanął rozochocony Rob. Powoli podniósł na niego pytające spojrzenie, nie rozumiejąc nagłego wybuchu entuzjazmu.
– Idziemy?
Mateusz aż się wzdrygnął.
Wszystko tylko nie woda i mało stabilne łódeczki, które w każdej chwili mogą się wywrócić.
– Spasuję.
– No ej! Widziałeś to jezioro? Aż żal nie skorzystać!
Pokręcił stanowczo głową. Do dziś pamiętał niefortunny spływ kajakowy w szóstej klasie podstawówki, kiedy to jakimś cudem wyrżnął się do wody i gdyby nie kapok, na pewno już dawno witałby się z glonami.
– Jeśli chcesz to idź, chłopaki też się zbierają – powiedział, ruchem głowy wskazując na trzech chłopaków, którzy właśnie szukali czegoś w swoich torbach i szykowali się do wyjścia. – Ja zostanę – dodał, żeby Rob nie miał przypadkiem żadnych wątpliwości.
– Ale jak to?
Wielkie, ciemne ślepia zatrzymały się na nim, a szerokie usta wygięły się w podkówkę, niczym u dziecka, któremu mama zabroniła zjeść kolejnego cukierka. Mateusz momentalnie poczuł się cholernie winny, chociaż – kurde! – nic złego nie zrobił.
– No nie no, ja niezbyt lubię kajaki, nie nadaję się do tego i...
– Ale ja się nadaję! – Rob złapał go nagle za ramiona i Mateusz już nie wiedział, czy to jakaś jego siła perswazji, czy może to zranione, psie spojrzenie, ale jakoś tak mimowolnie się podniósł. – Zobaczysz, powiem ci co i jak! Ze mną nic ci się nie stanie!
– Mnie może nie, ale tobie może się stać – spróbował zażartować (i jednocześnie też go trochę przestraszyć), jednak Rob był już zbyt nakręcony, aby teraz dać się zwieźć.
– Masz jakąś czapkę? Słońce grzeje.
Mateusz westchnął i sam już się nie zastanawiając nad swoim brakiem asertywności, poszukał w torbie zwykłej czarnej czapki z daszkiem, którą zaraz nasunął na głowę.
– Ale jak się razem utopimy, to nie moja wina – zaznaczył, chowając jeszcze swój telefon. Jego żywotem nie zamierzał ryzykować, w szczególności, że istniało bardzo duże prawdopodobieństwo znalezienia się w wodzie.
– To będzie piękna śmierć – skwitował Rob z przerażająco szerokim uśmiechem, po czym wyciągnął go z domku.
Nad jeziorem okazało się, że chętnych na kajaki było całkiem sporo, więc Mateusz zaczął modlić się w duchu, aby nie wystarczyło sprzętu. Niestety, to chyba rzeczywiście nie był jego dzień, bo już po chwili dostał od ratownika kapok i został wraz z Robem przydzielony do odpowiedniej łódki.
Rob, niczym ten bohater z kreskówek, pomógł Mateuszowi dopiąć kamizelkę, później poinstruował go jeszcze odnośnie machania wiosłami, a następnie podał rękę, na której Skibiński się wsparł, gdy wsiadał do kajaka.
– Jak umrzemy, to jest twoja wina – powiedział, gdy Rob usiadł tuż za nim. Chłopak zaśmiał się wesoło i odbił od brzegu, a Mateusz kątem oka dostrzegł jeszcze postać stojącą na pomoście i popatrującą na swoją żółtą łódkę z zastanowieniem. – No proszę, Cooper też dał się namówić? – zapytał siebie ze zdziwieniem, wiosłując w rytm wyznaczony przez Roba. Ten obejrzał się, zaskoczony, po czym parsknął śmiechem.
– Ale mordę ma nadąsaną jak zawsze.
– Nic nowego. – Wzruszył ramionami, nie przejmując się już Blainem, którego zostawili za sobą.
Płynęli przed siebie i choć Mateusz bardzo chciałby powiedzieć, że to również i jego zasługa, dobrze wiedział, że prawda była zgoła inna. Jego marne wiosłowanie niewiele by im dało, no chyba, że kręcenie się w kółko. Główną robotę odwalał tu Rob i wcale nie wyglądało na to, aby ten fakt go irytował. Zresztą, przecież zaciągnął Matiego na ten przeklęty kajak! Sam się tu nie pchał.
Jezioro było wąskie, ale bardzo długie, więc zanim całe opłynęli, trochę im zeszło. Miało na środku nawet jedną maleńką wysepkę, której odwiedziny musiał wyperswadować Robowi z głowy. Może i dał się namówić na te okropnie niestabilne łódki, ale nie wyobrażał sobie, że mieliby dobić do brzegu, a później jeszcze męczyć się z wsiadaniem z powrotem. O nie, zdecydowanie kiedy już zejdzie z tego wymysłu szatana, na pewno nie będzie próbował znaleźć się w nim ponownie.
Słońce wysoko świeciło na niebie, przygrzewając ich swoimi promieniami, więc Mateusz podejrzewał, że czeka go później opalenizna na typowego rednecka – spalony kark i odznaczające się rękawki T-shirtu. Mimo to bryza, jaka owiewała ich od jeziora, była na tyle przyjemna, aby przestał na moment się tym przejmować. Mógłby nawet zaryzykować stwierdzeniem, że całkiem mu się te kajaki podobały, gdyby oczywiście nie fakt, że czasem, przy jego szybszych, bardziej chaotycznych ruchach, kiwały się na wszystkie strony. A co jak co, ale nie miał ochoty na kąpiel, nawet jeśli pogoda im dopisywała.
Wreszcie jednak stwierdzili, że zawracają. Kilka osób, które płynęły za nimi, doszły do tego samego wniosku, kierując swoje łódki ku pomoście przy ośrodku, w jakim byli zakwaterowani.
– I co? Nie było aż tak źle, nie? – zapytał Rob, kiedy drewniana kładka już zaczęła majaczyć im się na horyzoncie.
– No nie – odpowiedział Mateusz, rozsiadając się bardziej na swoim miejscu i trzymając wiosła zawieszone nad taflą wody. Jakieś pół godziny temu dostał opiernicz od Roba za swoje chaotyczne ruchy, które nie ułatwiały im płynięcia przed siebie. Brazylijczyk stwierdził nawet, że łatwiej będzie, gdy Mati po prostu odpuści, a więc odpuścił. I rzeczywiście, odkąd to Rob odwalał całą robotę, jakoś tak zaczęli się szybciej przemieszczać.
Wreszcie dobili do brzegu. Rob postanowił wysiąść jako pierwszy, aby z pomostu pomóc w tym Mateuszowi, który na samą myśl o podniesieniu swoich czterech liter dostawał palpitacji serca. Nienawidził tego momentu, więc kiedy Brazylijczyk pochylił się i wyciągnął rękę, całą swoją uwagę skupił na karkołomnym zadaniu, jakim było opuszczenie kajaka bez wywrotki. Podniósł się na drżących nogach, kompletnie nie zauważając łódki, która podpłynęła tuż obok. Zagryzł wargę, próbując złapać się Roba i gdy już miał do niego dopaść, a następnie uwiesić mu się na ramieniu, coś (jak zwykle zresztą) poszło nie tak. Nogi zdawały się odmówić mu posłuszeństwa, zadrżały niekontrolowanie, kajak zaczął huśtać się to w jedną, to w drugą, a on – a jakżeby inaczej – stracił równowagę. Czarny scenariusz, zakładany przez niego od samego początku, właśnie się spełniał. Jak w zwolnionym tempie czuł, że jego ciało przechyla się na bok, a on niczym ta bezwładna lalka spada.
Wyciągnięta z chęcią pomocy ręka Roberta zdała się na nic. Dla niego nie było już ratunku. I jak się miało za chwilę okazać, nie było też ratunku dla osoby znajdującej się po jego lewej stronie.
Mateusz wpadł na kajak, jaki podpłynął chwilę temu, prosto w zdezorientowane objęcia wciąż znajdującej się tam osoby. Zacisnął mocno oczy, kiedy jego twarz zanurzyła się w wodzie. Jego całe ciało ogarnął paraliż, a przez głowę przewijały się myśli o swojej rychłej śmierci.
Przecież nie umiał pływać!
No okej, coś tam może i umiał, ale zdecydowanie nie był najlepszym pływakiem.
Szybko jednak okazało się, że woda nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia – po pierwsze miał na sobie kapok, po drugie sięgała zaledwie do połowy uda, więc musiałby być niezłym łamagą, aby się teraz utopić. Mimo to zagrożenie utraty życia wciąż istniało i Mateusz dowiedział się o tym, kiedy podniósł się i spojrzał prosto w czarne oczy swojego żniwiarza.
Trzeba przyznać, że obojętnie jak ładne by te oczy nie były, to kiedy Skibiński zrozumiał, do kogo należą, miał ochotę samemu cisnąć się pod wodę i umrzeć.
Cooper – mokry, z glonem na głowie i istnym wkurwieniem na twarzy wyglądałby w innych warunkach zabawnie, jednak w tamtym momencie jawił się Skibiskiemu niczym największe zagrożenie dla zdrowia. Zupełnie, jakby lada moment miał przemeblować Mateuszowi twarz, włączając w to zęby.
– Przepraszam! – pisnął, sam nie wiedząc czego tak się przestraszył: Blaina, widma śmierci, wody w majtkach, czy może po prostu wciąż trzymała go adrenalina. Jedno było pewne, miał ochotę zakopać się w mule, który teraz czuł pod stopami.
– Ty naprawdę się prosisz o...
– Dajcie spokój! – Nagle tuż nad nimi pochylił się Rob, wciąż stercząc na pomoście. – Zdarza się, chłopaki! – wyraźnie próbował załagodzić sytuację, chyba dobrze wiedząc, co się może stać, gdyby nie jego interwencja.
– Zdarza się, będziecie mieć wspomnienia! – dopowiedziała jakaś dziewczyna stojąca na brzegu, a Blaine aż zgrzytnął zębami, wciąż wpatrując się w Mateusza z chęcią mordu. Nagle jednak wstał oraz ku jego zaskoczeniu, pchnął Skibińskiego prosto w wodę, po czym wspiął się na pomost i ruszył w stronę domków.
Mateusz odgarnął mokre włosy z twarzy. Czapka gdzieś mu spadła, całkowicie o niej zapomniał. Wpatrywał się ze zdezorientowaniem w oddalającą się sylwetkę, po czym, cały rozgoryczony, krzyknął:
– Dupek!
Cooper nawet się nie odwrócił, podniósł tylko rękę z dumnie sterczącym środkowym palcem, za co Mateusz miał ochotę poderwać się i obić mu ten zarozumiały pysk, gdy nagle w zasięgu jego wzroku pojawiła się twarz Roba.
– Daj spokój, nie warto – powiedział, jakby przewidział zamiary Skibińskiego. Ten odetchnął ciężko, po czym podniósł się na wciąż drżących nogach.
– Nienawidzę go – burknął pod nosem, podchodząc do metalowej drabinki, aby wydostać się z wody.
Wyjazd integracyjny zapowiadał się tak dobrze, szkoda tylko, że ten palant musiał wszystko psuć. Gdyby nie nalegająca Ashley, może i Blaine by z nimi nie pojechał – jeden mały, a tak wiele zmieniający szczegół.
– Chodź, napijemy się na poprawę humoru – powiedział Rob z szerokim uśmiechem, na co rozdrażniony Mateusz nie mógł nie parsknąć śmiechem.
O dziwo wcale nie miał zamiaru odmawiać.
Naprawdę potrzebował czegoś mocniejszego, aby się wyluzować.

***

Wieczorem zorganizowali ognisko. Były oczywiście kiełbaski (okropnie niedobre, bo co jak co, ale nie ma to jak świeża śląska na grilla), pianki typu marshmallow, które jak się okazało, wcale nie były tak smaczne – ot, roztopiony cukier – no i cała masa alkoholu. Mateusz miał wrażenie, że był jedyną osobą, która nie zaopatrzyła się w swoje trunki, ale wyglądało na to, że i tak nie będzie stratny – niektórzy zabrali ze sobą tyle, że spokojnie mogliby jeszcze obdarować pracowników ośrodka. Dodatkowo jeden chłopak o nieco azjatyckich rysach twarzy (Niestety, Skibiński nie pamiętał jego imienia. Szybko zrozumiał, że zapamiętywanie imion w obcym języku jest równie karkołomne, co po polsku.) zabrał ze sobą gitarę. Brzdąkał coś na niej, ktoś coś podśpiewywał, a cała reszta po prostu siedziała, jadła i... no cóż, piła, bo w końcu głównie o to chodziło.
– Min, co ty tak szybko pijesz? – burknął Rob, zaglądając do plastikowego kubka Minjin, który znów okazał się być pusty. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, po czym pochyliła się w stronę Mateusza.
– Ale jak to, wpadłeś na niego i wlecieliście do wody? – zapytała, wybałuszając oczy.
Westchnął ciężko i zanim odpowiedział, najpierw upił łyka niezwykle mocnego drinka. Rob miał bardzo lekką rękę, jeśli chodziło o alkohol, jednak nie narzekał, bo dzisiaj naprawdę tego potrzebował. Po kąpieli w jeziorze i kolejnym starciu z Blainem miał ochotę się upić. I na razie szło mu całkiem dobrze.
– No tak jakoś się stało – skwitował niezbyt chętny do dalszego opowiadania.
– Ale jak to, mówicie o Cooperze? – zapytała nagle dziewczyna siedząca najbliżej nich. Kilka osób spojrzało w ich stronę momentalnie zaciekawionych, na co Mateusz jęknął rozdarcie w duchu, nie mając ochoty roztrząsać tej sprawy po raz kolejny. Wystarczyło już, że Rob przez całe popołudnie o niczym innym nie mówił.
– Blaine Cooper? – mruknął pod nosem ciemnoskóry chłopak o imieniu Dennis (to imię akurat udało mu się zapamiętać), unosząc w wyrazie zdziwienia brwi. Mateusz miał wrażenie, że przez cały czas ich podsłuchiwali i tylko czekali na moment, aż będą mogli się dołączyć. – Zalazłeś mu za skórę? – zapytał, kierując na niego swoje spojrzenie.
– Czy ja wiem? – Wzruszył obojętnie ramionami.
– Powiedz mu, Dennis. – Dziewczyna szturchnęła chłopaka ramieniem, a ten jeszcze zerknął na nią i kiwnął głową.
– O czym? – wtrącił Rob, jak zwykle najbardziej zainteresowany ze wszystkich, a już na pewno bardziej od Mateusza.
– Nie słyszeliście nic o Blaine Cooperze? – zapytał Dennis, zawieszając swój głos tak, jakby chciał stworzyć nastrój. Skibiński przewrócił oczami, już mentalnie nastawiając się na jakąś mrożącą krew w żyłach plotkę, którą przez kolejne miesiące będą żyli ludzie z ich roku.
– Opowiadaj! – Rob przysunął się bliżej Dennisa, aby przypadkiem nic mu nie umknęło. Minjin również zamilkła w oczekiwaniu.
– Mówią, że jest członkiem Bloodsów.
– Bloodsów? – Mateusz zmarszczył brwi. Naprawdę niewiele z tego rozumiał. – To nazwa jakiegoś dennego bandu rockowego?
Nagle wszystkie oczy się na nim zatrzymały, łącznie z pijackim spojrzeniem Min, która wydawała się nie mniej zaskoczona, niż reszta zebranych.
– Ty żartujesz? – Rob aż się zapowietrzył.
– Nie wiesz, kto to? – zapytała dziewczyna.
– Serio nie wiesz – stwierdziła Min.
Mateusz poczuł się trochę niepewnie, najwidoczniej właśnie nieźle się wygłupił i co najgorsze, nie miał pojęcia czym. Popełnił jakiś kardynalny błąd nowojorczyka, czy co?
– No nie wiem – prychnął poirytowany ich niedowierzającymi spojrzeniami. No hej, przecież w Nowym Jorku był dopiero od nieco ponad miesiąca, miał prawo wielu rzeczy nie wiedzieć!
– Mamy kilka ważnych gangów, które trzęsą całą Ameryką – powiedział Dennis, pochylając się w jego stronę. – Tak w skrócie, bo tego jest od cholery, ale w Nowym Jorku najbardziej musisz uważać na MS-13, Cripsów no i Bloodsów. Wszyscy się nienawidzą, ale największymi wrogami są Cripsi i Bloodsi, ci to się wyżynają jak leci. Istnieje nawet pogłoska, że aby się dostać do Cripsów, musisz zabić jednego Bloodsa.
Pokiwał z wolna głową, trawiąc w pijanym umyśle nowo zdobyte informacje. Nigdy nie interesowała go sfera przestępczości, nic więc dziwnego, że po prostu o czymś takim nie słyszał. Mógł tylko podejrzewać, że gang pruszkowski przy tym, co serwowała Ameryka, to jedynie banda przedszkolaków.
– I on serio należy do Bloodsów? – zapytał Rob, rozdziawiając w zaskoczeniu usta. Mateusz z rozbawieniem pomyślał, że zmieściłaby się tam cała pięść.
– Ponoć zabili mu brata – wtrąciła dziewczyna, której imienia naprawdę nie pamiętał, mimo że przedstawiała się razem z Dennisem. Wiedział tylko tyle, że było to coś zaczynającego się na literę „t”.
Tina? Tori...?
– Tracy – O, waśnie! Tracy. – Znowu mieszasz fakty – zrugał ją Dennis, oburzony, że wdarła się buciorami w sam środek jego wspaniałej opowieści.
Mateusz przekrzywił głowę, przysłuchując się temu wszystkiemu z odpowiednią dozą dystansu i... rozbawienia, bo inaczej się nie dało. Widział, jak wszyscy angażują się w tę historię i gdyby tylko mogli, już przytaszczyliby tu Blaina, a później wypytali o wszystko, byleby mieć tylko materiał do dalszych plotek.
– Siostrę. Zabili mu siostrę, też należała do Bloodsów. Kurwiła się tam – stwierdził Danny, gromiąc jeszcze Tracy wzrokiem.
Mateusz westchnął ciężko. Chyba miał już dość tej historii, której zapewne połowa to wyssane z palca brednie.
– A ty niby skąd o tym wiesz? – zapytał nie ukrywając swojego zirytowania i krzywiąc się mimowolnie. Nie lubił, gdy ludzie z takim zapałem obgadywali innych i jeszcze rozpowiadali o nich wierutne bzdury.
– Kochany, urodziłem się na Bronxie. Mieszkałem dwie przecznice od Cooperów.
Prychnął. Jakoś wciąż nie chciało mu się w to wierzyć.
– Dobra, wiecie co? Idę się odlać – stwierdził, dochodząc do wniosku, że czas przerwać tę karuzelę żenady. Wstał chwiejnie, ściągając na siebie niechętne spojrzenie Dennisa, oburzonego tym, że Mateusz nie był zainteresowany jego bajkami.
– Jeśli faktycznie zalazłeś Blainowi za skórę, to zaczynam ci współczuć.
Zerknął jeszcze na Dennisa, ale już mu nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się pod nosem. To była jedyna kwestia, w której się z nim zgadzał, bo już czuł, że wszelkie konflikty z Cooperem nie będą niczym przyjemnym.
Obojętnie, czy był członkiem gangu czy nie, Blaine nie wydawał się zbyt miłym gościem, ale z drugiej strony, Mateusz przecież zawsze umiał sobie radzić, czyż nie? Patryk czasem nawet się z niego śmiał, że potrafił każdego tak zakręcić, by w ostatecznym rezultacie ta osoba go polubiła. Może więc istniały jeszcze jakieś szanse na rozwianie wszelkich niesnasek? W końcu przed nim jeszcze parę lat studiowania, fajnie byłoby przebrnąć przez nie w miłej atmosferze.
Koślawym krokiem dotarł do zagajnika. Nie chciało mu się iść w stronę domków, po pierwsze – był pijany i mógłby po prostu nie zdążyć; po drugie – nie miał ze sobą nawet kluczy, bo przejął je Rob. Pozostało mu więc załatwić potrzebę fizjologiczną na świeżym powietrzu i gdy już opróżnił pęcherz, jego pijany mózg zdecydował się ruszyć nad brzeg jeziora, które znajdowało się nieopodal.
Wieczór był w miarę ciepły, mimo że już rozpoczął się październik. Powietrze faktycznie ochłodziło się, jednak mając na sobie dżinsową kurtkę, a pod nią cienką bluzę z kapturem, nie czuł zimna. Chociaż akurat tę kwestię mógł zawdzięczać wypitemu już alkoholowi, który rozgrzewał go od wewnątrz.
Odetchnął głęboko czystym, leśnym powietrzem i odchylił głowę do tyłu, patrząc prosto na czarne, rozjaśnione całą masą błyszczących punkcików niebo. Dawno już nie widział tylu gwiazd, jedna wydawała się nachodzić na drugą, były niczym rój świetlików osiadłych na sklepieniu. Do jego uszu dobiegały stłumione odgłosy rozmów i pobrzdąkiwań gitary, mieszające się z dźwiękami natury – kumkaniem żab, cykaniem świerszczy oraz szumem targanych przez wiatr liści.
Uśmiechnął się mimowolnie pod nosem, przypominając sobie letnie wieczory, które spędzał z Patrykiem na plaży. Leżeli obok siebie na kocu i wypatrywali gwiazd, a każdy przecinający niebo meteoryt kwitowali krótkim pocałunkiem.
Westchnął ciężko, czując nieprzyjemny uścisk w piersi na samą myśl o swoim byłym chłopaku. Zapewne gdyby nie brak zasięgu (no i może różnice czasowe) już trzymałby w dłoni telefon i do niego dzwonił.
Pokręcił głową, próbując powrócić do imprezowego nastroju. Wypije jeszcze jedno piwo albo dwa i jakoś dotrwa do poranka.
Już miał wrócić do ogniska, gdy kątem oka dostrzegł migające światło. Zmarszczył brwi, kierując swoje spojrzenie nad sam brzeg jeziora, gdzie dojrzał siedzącą na trawie sylwetkę. Postać trzymała w dłoniach komórkę i Mateusz momentalnie zrozumiał, skąd brał się ten blask. Nie myśląc wiele, podszedł jeszcze bliżej, a kiedy osoba obróciła w jego stronę twarz, nagle pożałował swojej ciekawości.
Blaine rzucił mu to jedno z tych swoich niechętnych spojrzeń, na co coś w Mateuszu automatycznie stawiło opór. Jak długo jeszcze będą tak do siebie podchodzić? Okej, może i sam nie przepadał za tym chłopakiem, ale nie zamierzał psuć sobie okresu studiów tylko dlatego, bo natrafił na takiego palanta.
– To z dzisiaj nie było planowane – przełamał się, choć miał świadomość, że to też duża zasługa wypitego alkoholu. Nie miał w zwyczaju pierwszy wyciągać ręki, a już na pewno nie wtedy, kiedy wiedział, że niczym nie zawinił. Tym razem jednak postanowił sam wyjść z inicjatywą i dać Blainowi drugą szansę, nawet jeśli doskonale wiedział, że kumplami to oni raczej już nie zostaną. – Nie chciałem na ciebie wpaść – dodał, siadając niedaleko Coopera i przyjmując na siebie jego lekko zdezorientowane oraz wciąż zniesmaczone spojrzenie.
– No wow – prychnął w odpowiedzi jedynie Blaine, przewracając oczami, po czym zaraz powiódł wzrokiem w kierunku ekranu telefonu. Dostał jakąś wiadomość i zaczął szybko odpisywać, a Mateusz zanotował w myślach, że musiał mieć tu zasięg. Tak więc jego odcięcie od świata to wina telefonii komórkowej, a nie zadupia, w którym się znaleźli.
Skibiński zgrzytnął zębami, zbierając w sobie resztki entuzjazmu do prowadzenia tej rozmowy. Mimo to nie mógł przestać wyzywać Blaina w myślach od zarozumiałych dzbanów – żadne inne przezwisko w języku angielskim nie oddałoby tak wiele, jak dobry polski „dzban”.
– Więc może już przestań tak na mnie patrzeć? Nie mam nic do ciebie, a czeka nas kilka lat wspólnego studiowania – powiedział pewnym siebie tonem, nie spuszczając wzroku z Coopera. Wypity alkohol zdecydowanie dodawał mu odwagi, w innym wypadku z pewnością nie siedziałby obok Blaina z takim spokojem. W szczególności, że chłopak nagle pochylił się do niego, wciąż patrząc tak, jakby był niczym więcej niż natrętną muchą.
– Jesteś cholernie irytujący i głośny – warknął, krzywiąc się z niesmakiem i prychając jeszcze, jakby chciał tylko podkreślić wagę swoich słów.
Mateusz zmarszczył brwi.
I kto tu niby był irytujący? Najchętniej wbiłby temu dupkowi pięść między oczy, ale ostatecznie jakoś utrzymał tę palącą chęć na wodzach, chociaż naprawdę wiele go to kosztowało.
– A ty jesteś dupkiem. Niczym więcej, tylko zadufanym dupkiem. Po co ja w ogóle próbuję z tobą rozmawiać? Wiesz, jak u mnie w kraju mówi się na takich jak ty? Dzban. Jesteś pieprzonym, pustym dzbanem – wyrzucał z siebie szybko słowa, dochodząc nawet do wniosku, że kiedy był pijany, miał lepszy akcent. Albo tylko tak mu się wydawało, chociaż po minie Coopera wywnioskował, że wszystko idealnie zrozumiał, bo wyglądał na coraz bardziej rozdrażnionego.
– Długo będziesz tak szczekać, białasie? – padła odpowiedź, która przelała czarę rozgoryczenia Mateusza.
Mógł znieść naprawdę wiele. Nigdy nie był agresywny, jednak teraz, kiedy trochę już sobie wypił, nie mógł znieść tego typu obelgi – a już w szczególności, gdy padała z ust Coopera. Wystarczyła więc ta jedna, mała kropla jadu, by rozbudzić w nim powstrzymywaną dotąd złość.
To była chwila, dosłownie.
W jednej sekundzie jeszcze mierzyli się wzrokiem, a w drugiej jego pięść już mknęła ku twarzy Blaina. Widział to jak w zwolnionym tempie, jednak kiedy cios dosięgnął celu, miał wrażenie, jakby ktoś nagle wcisnął przycisk „play” i wszystko wróciło do normalności.
Pięść wbiła się w policzek, a głowa zaskoczonego uderzeniem Coopera odskoczyła na bok. Zapadła cisza, podczas której Mateusz zdał sobie sprawę, co takiego zrobił, a sam Blaine najwidoczniej ogarnął, że właśnie „białas” zaserwował mu cios. Całkiem mocny zresztą.
– Ja... – zaczął Mateusz, rozdziawiając usta, wcale niemniej zszokowany tym, co się stało. Kiedy jednak wściekły wzrok Coopera zatrzymał się na nim, zrozumiał, że teraz już nie będzie odwrotu.
Zapowiadało się na to, że pierwsza poważna bójka w życiu Mateusza będzie miała miejsce na wyjeździe integracyjnym w USA. Cudownie.
Mimo wszystko nie miał czasu, aby to bardziej roztrząsać, bo Cooper już się na niego rzucił. Pierwszy cios lekko go zamroczył, jednak kiedy miał nadejść drugi, coś w niego wstąpiło. Jakaś nieznana siła, która wydawała się przejąć jego ciało albo...
Albo nie. To nie było nic mistycznego, Mateusz po prostu bardzo, ale to bardzo się wkurzył. Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale zrzucił z siebie Blaina, po czym wystosował w jego stronę jeszcze jeden w miarę celny cios. Nie mógł jednak zbyt długo cieszyć się triumfem, już po chwili Cooper zrzucił go z siebie, odzyskując cały rezon. Zakleszczył go między swoimi nogami w bardzo profesjonalnym uchwycie, którego biedny, unikający przemocy fizycznej Mateusz nie miał szansy nigdy doznać, a później...
Później usłyszeli krzyki.
Ktoś dopadł do nich, zanim Blaine zdecydował się wyprowadzić swój kolejny cios, który z pewnością poprzestawiałby Mateuszowi twarz (po pierwszym uderzeniu wiedział już, że Cooper miał krzepę w ręce). Początkowo nieznane ramiona odciągnęły napastnika od Mateusza, a dopiero później zobaczył, że tym kimś był Dennis i Ralph, chłopak z ich domku. Szybko zrozumiał, że w pojedynkę mieliby marne szanse, rozsierdzony Cooper był naprawdę ciężki do utrzymania.
– Przestańcie! – krzyczał Rob, który nagle znalazł się tuż obok, by następnie, chyba w wyrazie bycia przezornym, odciągnąć dalej Mateusza, tak, by przypadkiem żadna z pięści Blaina znów nie znalazła się na jego twarzy. – Nic ci nie jest? – zapytał przerażonym głosem, a Skibiński zaczął powoli kontaktować.
Wcześniej wszystko wydawało mu się tak odległe, jakby znalazł się w śnie. Dopiero w momencie, kiedy Blaine już mu nie zagrażał, poczuł kujący ból górnej wargi i metaliczny posmak w ustach.
– Nic – szepnął.
– Kurwa! – wrzasnął Cooper, który od jakiejś chwili siłował się z chłopakami, aż wreszcie udało mu się wyswobodzić. – Zostawcie mnie, ja pierdolę! – warknął, odpychając ich od siebie. – Zostawcie mnie, kurwa, wszyscy w spokoju – syczał, po czym jeszcze zgromił Dennisa i Ralpha wzrokiem, żeby zaraz przenieść spojrzenie na Mateusza. – A ty... Z tobą jeszcze kiedyś się policzę – zagroził głosem tak przesiąkniętym nienawiścią, że po plecach Skibińskiego aż przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
Zamrugał, nie wiedząc co zrobić. Był rozdarty, miał ochotę schować się w najbliższą mysią dziurę i jednocześnie znów wbić Cooperowi pięść w twarz. Wiedział jednak, że opcja pierwsza była raczej niewykonalna, a druga z kolei bardzo ryzykowna. Siedział więc, obserwując, jak rozjuszony Blaine odchodzi, przeklinając ich jeszcze pod nosem. Dopiero gdy zniknął im nie tylko z zasięgu wzroku, ale też i słuchu, Rob padł przed nim na kolana, by zrównać się z nim twarzą.
– Co ty żeś, kuźwa, najlepszego zrobił?! – pisnął. Mateusz zamrugał, po czym bezradnie wzruszył ramionami.
– Chyba mam przekichane.
– Chyba bardzo – wtrącił Dennis.
– Ja pieprzę! – zajęczał Rob, wsuwając dłonie we włosy. – On cię zabije!
– Zabić może nie, ale...
– I poćwiartuje! I wrzuci do Hudson albo innego Atlantyku! A później gdzieś na innym wybrzeżu wyłowią tylko twoje nogi w butach i...
Mateusz zaczął się śmiać.
Nie wiedział co mu się stało, czy całe napięcie właśnie z niego zeszło, czy to wciąż wina alkoholu albo może i reakcji Roba, ale nagle miał wrażenie, że ta sytuacja jest niezwykle absurdalna. Zaniósł się głośnym śmiechem, opadając na trawę.
Minął niecały miesiąc, a on już miał śmiertelnego wroga na karku. Niezły wynik, pochwalił samego siebie w myślach, podczas gdy Rob i Dennis wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– On zwariował – stwierdził Brazylijczyk.
– Albo ma jakieś wstrząśnienie mózgu – ocenił Danny.
– Albo jedno i drugie – wtrącił Ralph.
Mateusz pokręcił z rozbawieniem głową, ale nie mógł nie przyznać chłopakom racji.
Może i cios Coopera rzeczywiście był odrobinę zbyt silny.

3 komentarze:

  1. Hej. Jeżeli o mnie chodzi to dużo bardziej uwielbiam blogi niż wattpada. A teraz wracając do rozdziału jak zawsze świetny . A co do Mateusza zaskoczył mnie troszeczkę chociaż nie ma to jak Polska krew ;). Reakcja końcowa najlepsza . Posmialam się razem z Mateuszem . Ciekawe czy jak już będzie trzeźwy to też będzie mu tak do śmiechu. Mam nadzieję że następny rozdział będzie szybciutko pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy na wattpad jest cokolwiek interesującego? Nie spotkałam... A może twórcy się tam przenieśli i dlatego taka posucha w blogach (???)
    No ale. W końcu nadrobiłam rozdziały. Super jest :D Dzięki wielkie. Trochę żałuję razem z Tobą, że nie możesz pisać opierając się na swoich doświadczeniach. Jestem ciekawa jak inaczej by to wyglądało.
    Czekam na więcej.
    Weny, czasu i chęci
    Pozdrawiam!
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dokładnie tak jest. Nawet mnie wattpad zaczął odpowiadać, jest zwyczajnie wygodny. A perełki są i to całkiem sporo :D Polecam zajrzeć w wolnej chwili.

      Również ślę pozdrowienia, trzymaj się :)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.