poniedziałek, 25 maja 2020

Rozdział 3. (God bless America)

Ślicznie dziękuję za komentarze :) Z pewnością są motorem napędowym i tak wrzucam Wam trzeci rozdział, zaraz po tym, jak niedawno opublikowałam dwójkę. Ale mówiłam, że z moją cierpliwością może być różnie. :D
Miłego czytania! Dajcie znać, czy w ogóle zaczynacie czuć to opowiadanie :)

Williamsburg nocą


Leżał na kanapie, oglądając powtórkę jednego z tych amerykańskich programów rozrywkowych, których urywki widział jedynie na YouTube, zamieszczone tam głównie dla wyśmiania „głupich amerykanów”. Rzeczywiście, fabuła programu nie była zbyt mądra i zdecydowanie zbyt mocno naciągnięta, jednak o godzinie ósmej rano nie mógł narzekać. Jego mózg nie zdążył jeszcze wskoczyć na odpowiednie obroty, więc obejrzenie czegokolwiek bardziej ambitnego nie wchodziło teraz w grę.

Na jego brzuchu rozłożył się Churchill, niezwykle zmęczony swoimi kocimi obowiązkami. Spał głęboko, mając gdzieś to, co działo się dookoła. Mati uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, leniwie tarmosząc puchate futro zwierzęcia.
– Cholera, jeszcze ładowarka do telefonu – warknęła Asia i z jednym trampkiem założonym na stopę pokuśtykała w stronę swojej sypialni.
– Chyba już jesteś spóźniona – krzyknął jej Mateusz, zerkając kątem oka na zegar.
– Nic nowego – odpowiedziała, po czym wróciła do przedpokoju, aby dokończyć ubieranie się. – A ty? Masz jakieś plany na wieczór, czy znowu zastanę cię na kanapie wpieprzającego Doritosy?
Mateusz wydął z niezadowoleniem wargi, ale doskonale wiedział, że ciotka trafiła w samo sedno. Do rozpoczęcia studiów pozostał mu tydzień, a on, jedyne co ostatnimi dniami robił, to kilkugodzinna przebieżka metrem, pokręcenie się po jakiejś dzielnicy miasta, powrót na Brooklyn, zajście do sklepu – cola i czipsy w łapę – i powrót do mieszkania. Powoli już zaczynał mieć dość takiego życia, zawsze działał na wysokich obrotach, a tu proszę, obżerał się najgorszym syfem i karmił umysł durnymi programami. Całe szczęście przestrzegał swoich porannych ćwiczeń, najpierw porządne rozciąganie (nie chciał w końcu wyjść z formy), a później jogging na minimum pięć kilometrów. Gdyby nie to, już dawno hodowałby pewnie oponkę na brzuchu.
Co jednak innego miałby robić, jak kompletnie nikogo tu nie znał? Jasne, Patryk podpowiadał mu, aby założył Tindera (albo najlepiej Grindra) i wreszcie wyszedł do ludzi, jednak Mateusz zawsze był negatywnie nastawiony do tego typu portali. Wolał świat rzeczywisty, wtedy przynajmniej wiedział, z kim rozmawiał.
– A co mam robić? Spoko, za tydzień będę każdego wieczora rozbijać się na studenckich imprezach w akademikach. Myślę, że będziesz ze mnie dumna – parsknął i co najgorsze, wcale w to nie wątpił. O ile mama po takich słowach dostałaby zawału, to Aśka pewnie jeszcze by mu przyklasnęła.
– To może wyjdziesz już dzisiaj? Nawet cię gdzieś podrzucę – powiedziała, stając już przy drzwiach w pełni ubrana. Mateusz aż wychylił się z kanapy, by posłać jej podejrzliwe spojrzenie.
– Chcesz tu kogoś przyprowadzić? Jak tak, to mów wprost, ulotnię się na ile trzeba.
Asia przewróciła oczami, po czym nagle zaczęła grzebać w swojej dużej, beżowej torebce, która nijak nie pasowała do sportowego stylu jej właścicielki. Ciocia Mateusza, mimo że była starsza od jego mamy, podchodziła do życia znacznie luźniej, nie wciskała się w niewygodne garsonki i nie męczyła stóp wysokimi szpilkami. Sięgające ramion włosy zazwyczaj wiązała w wysokiego kucyka, bądź w niechlujny koczek i jedyne, co nakładała na twarz, to kremy. Mimo to wyglądała naprawdę dobrze i na co najmniej dziesięć lat mniej.
– Od razu przyprowadzić, uwierz mi, robię się na to za stara, ale ty nie. Mógłbyś iść do jakiegoś klubu, czy coś – to mówiąc, wciąż szperała w torebce.
Mateusz wzruszył ramionami, powracając spojrzeniem na ekran telewizora.
– I tak nie mam skończonych dwudziestu jeden lat, mogę sobie co najwyżej postać pod klubem.
– Już nie, Joseph – powiedziała i z niepokojącym uśmiechem podeszła do niego, trzymając coś w dłoni. Mateusz popatrzył na plakietkę niepewnie, nie wiedząc, czego się spodziewać.
– Co to?
– Twój fake ID.
Mateusz zamrugał, po czym niepewnie sięgnął po dokument, na którym znajdowało się zdjęcie... cóż, na pewno nie jego. Był na nim jakiś blondyn z dłuższymi włosami, ale Skibiński z pewnością nie miał z nim nic wspólnego.
– To chyba nielegalne?
Asia przewróciła oczami, jakby rozczarowana takim pytaniem. Mateusz uśmiechnął się z rozbawieniem, zdając sobie sprawę, że chyba w tej sytuacji zamienili się miejscami, bo to ciotka powinna być tą zmieszaną stroną, a nie jeszcze podsuwać mu nielegalne dokumenty pod nos.
– Matt, wyluzuj troszkę, co? Większość dzieciaków ma podrobiony ID, sama miałam, jak byłam w twoim wieku! – prychnęła i brakowało jeszcze tylko, by dodała „wstyd mi za ciebie!”. Mateusz na samą myśl o tym parsknął śmiechem, ale nie zamierzał się już wykłócać.
– Więc co? Mam dzisiaj iść na miasto?
– Zróbże coś ze sobą, bo młody jesteś, a czas marnujesz – zrugała go, zakładając ręce na piersi.
Pokiwał głową, dochodząc do wniosku, że może faktycznie dzisiaj gdzieś wyjdzie? Nawet jeśli nie uśmiechało mu się łażenie nocą w pojedynkę, były przecież jeszcze Ubery.
– Czy ty nie byłaś przypadkiem spóźniona? – zapytał, zerknąwszy jeszcze na zegarek. Zaśmiał się, gdy Asia spojrzała najpierw na niego w popłochu, a później czym prędzej ruszyła w stronę wyjścia z cichym „fuck” na ustach. – Miłego dnia! – krzyknął jeszcze w jej stronę, ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami.

***

Mateusz rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę lustra, po czym przeszedł do salonu, w którym już czekała na niego Aśka z puszką piwa. Grzebała chwilę coś w swoim telefonie, a gdy podniosła spojrzenie, aż zagwizdała.
– No, zaraz lepiej niż w tych dresach – pochwaliła, a on tylko wzruszył ramionami i odgarnął swoje długie, sięgające ramion jasne włosy do tyłu. Zazwyczaj je wiązał – przeszkadzały w tańcu i ogólnie były niewygodne, ale tak już się do nich przyzwyczaił, że nie mógłby ich obciąć. Dzisiaj jednak postanowił zostawić je rozpuszczone, w końcu to pierwszy wieczór, którego nie spędzał na kanapie, czyż nie? – Chodź, napijesz się z ciotką, a później leć gdzie tam chcesz. Tylko mi powiedz, gdzie, żebym w razie co wiedziała – to mówiąc, otworzyła swoją puszkę.
Zawahał się przez moment, ale nim odpowiedział, sięgnął po swoje piwo, będące miniaturką tych, które można było znaleźć na półkach sklepowych w Polsce. Miało zaledwie trzysta mililitrów i o wiele za mało procent, by Mateusz mógł coś po nim poczuć.
– Będę na Williamsburg, znalazłem taki klub i zobaczę czy spoko, jak nie to wrócę... – mruknął enigmatycznie, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Nigdy nie chwalił się nikomu z rodziny swoją orientacją i chociaż podejrzewał, że Asia mogłaby do tego podejść całkowicie na luzie, to nie chciał, aby informacje o tym dotarły do jego mamy, czy – nie daj boże – ojca.
– Jak coś, jestem pod telefonem. Pewnie długo dzisiaj nie zasnę, jutro pierwsza wolna sobota od nie wiem kiedy, trzeba uczcić – rzuciła z szerokim uśmiechem, unosząc nieco wyżej puszkę piwa w wyrazie toastu. Mateusz zaśmiał się i kiwnął głową.
Wypicie trunku nie zajęło mu długo, już po chwili zbierał się do wyjścia i wskoczył – jak zwykle – w metro. Z dnia na dzień coraz bardziej ogarniał jego linie i orientował się w okolicy, nic dziwnego, skoro potrafił spędzać godzinami na bezsensownym jeżdżeniu po mieście.
Wreszcie dojechał na Williamsburg, które już doskonale znał, bo niedaleko znajdował się Greenpoint, będący jego jednym z głównych punktów, jakie odhaczył zaraz po przylocie do Nowego Jorku. Wyczytał w Internecie, że znajduje się tu kilka przyjemnych barów i klubów gejowskich, więc stwierdził, że czemu nie sprawdzić tego na własną rękę? W szczególności, że niczego nie oczekiwał od tego wieczora.
Na zewnątrz kręciło się sporo młodych ludzi, co zresztą wcale nie dziwiło – w końcu był piątkowy wieczór, a Williamsburg był popularną dzielnicą Brooklynu. Wszedł do pierwszego shot baru, jaki znalazł po drodze, aby troszkę jeszcze wypić. Wciąż czuł się zbyt trzeźwy, zresztą, zegarek wskazywał zaledwie kilkanaście minut po dwudziestej drugiej, ta godzina była młoda nawet jak na standardy gdańskiego życia nocnego, co tu dopiero mówić o tym nowojorskim.
Zamówił kilka smakowych shotów, robiąc sobie przy tym zdjęcie i podrzucając je znajomym na konwersacji grupowej. Uśmiechnął się smutno do ekranu telefonu, nawet nie chcąc myśleć, jak żałośnie mógł wyglądać, siedząc sam, pijąc i odzywając się do ludzi, z którymi zapewne zaraz urwie mu się kontakt.
„Wypij moje zdrowie!”
„Niby miałeś tańczyć, a nie chlać! Wiedziałem, że coś tu nie gra!”
„Boże, jakbym chciała być teraz z tobą.”
Czytał wszystkie wiadomości od kolegów czując mocny uścisk w gardle. Niewiele myśląc, wlał w siebie wódkę o posmaku malinowym i aż się skrzywił. Nie lubił tego cholerstwa, jednak tak jak i w Polsce, tak i tutaj, wódka była bardzo łatwo dostępna – i w miarę tania. Wolał więc zaoszczędzić trochę pieniędzy, niż wlewać w siebie whisky, tak jak to zawsze robił Patryk.
Na samą myśl o byłym chłopaku humor mu się tylko pogorszył. Zacisnął rękę na dopiero co opróżnionym kieliszku i zaraz sięgnął po kolejny – zamówił takich cztery. Gdy przełknął drugą porcję, jego telefon zawibrował oznajmiając nadejście wiadomości. Tym razem jednak już nie na konferencji, a prywatnej. Otworzył ją, a kiedy z dopiero co zrobionego zdjęcia popatrzyły na niego brązowe ślepia, przez moment miał wrażenie, że złapie pierwszy lepszy samolot i wróci do Polski.
Patryk wysłał mu fotkę z piwem oraz podpisem „no to zdrowie”. Doskonale wiedział, że nie powinien być tym zaskoczony. W końcu jeszcze gdy mieszkał w Gdańsku codziennie wysyłali sobie przeróżne zdjęcia z przeróżnych sytuacji, jednak w tej chwili czuł się tak, jakby ktoś uderzył go w twarz.
Wiedział, że będzie tęsknić, ale nie miał pojęcia, że rozłąka będzie tak bolesna. Niczego bardziej na świecie teraz nie pragnął, niż możliwości przytulenia się do Patryka. Nie musieli nawet nic więcej robić, chciał go tylko mieć w swoich ramionach i czuć jego obecność.
– Hej. – Spojrzał w bok, na pochylającego się w jego stronę bruneta z szerokim, zniewalającym uśmiechem, na który Mateusz zwrócił uwagę w pierwszej kolejności. Dopiero później omiótł spojrzeniem resztę jego sylwetki. – Czy mi się wydaje, czy siedzisz sam?
– Sam – odparł, obracając pusty kieliszek w dłoni.
– No to dobrze się składa – odpowiedział mężczyzna i wyciągnął przed siebie rękę. – Jestem Ryan Wilson – przedstawił się, a Mateusz nie mógł nie odpowiedzieć na uśmiech, jaki wciąż malował się na twarzy bruneta. Uścisnął jego dłoń.
– Matthew... – zawahał się po czym parsknął śmiechem. – Nazwiska chyba nie chcesz słyszeć.
Jedna z ciemnych, idealnie wykrojonych brwi powędrowała do góry. Ryan był przystojny, miał męskie rysy twarzy z mocno zarysowaną żuchwą i kośćmi policzkowymi, do tego prosty, długi nos i ładne, pełne usta. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był w jego typie.
– Bo?
– Nie dasz rady nawet powtórzyć – wyjaśnił, odwracając się bardziej w stronę chłopaka i przez wypity alkohol, który ewidentnie go ośmielił, posłał mu zadziorne spojrzenie.
– Sprawdź mnie. – Ryan odpowiedział pewnie na jego wzrok, tym razem uśmiechając się kątem ust, przez co po plecach Mateusza przebiegł dreszcz podniecenia. Im dłużej patrzył na mężczyznę, tym bardziej mu się on podobał, miał w sobie coś dzikiego, co go pociągało.
– Skibiński – zdradził wreszcie, siląc się na jak najmocniejsze zaakcentowanie wszystkich spółgłosek. – Tak właściwie to nie Matthew, tylko Mateusz Skibiński.
Ryan patrzył na niego przez chwilę, jakby próbował powtórzyć w myślach to, co właśnie usłyszał, by zaraz zaśmiać się wesoło. Pokręcił głową ze zrezygnowaną miną.
– Okej, okej, masz mnie. Nie powtórzę, nie chcę się ośmieszać. To co tu robisz?
– Tu? Piję alkohol – odpowiedział, choć zdawał sobie sprawę, że nie o to pytał Ryan. Mężczyzna przewrócił oczami, po czym przysunął sobie swojego drinka i wskazał na nim ruchem głowy.
– No to jest nas dwóch. Ale mówię o Nowym Jorku. Wycieczka?
– Studia – sprostował i sięgnął po pełny kieliszek. – A dzisiaj wyszedłem, żeby zobaczyć, jak wygląda tu nocne życie.
– Mogę być twoim przewodnikiem – odpowiedział Ryan i czy się Mateuszowi zdawało, czy właśnie był podrywany? Rozejrzał się jeszcze ukradkiem po wystroju baru, ale nic nie wskazywało na to, aby był to bar LGBT-friendly, mimo że w okolicy znajdowało się parę takich miejsc.
Nie bał się, że dostanie w zęby? Chociaż gdy Mateusz tak dłużej wpatrywał się w jego uśmiech, dochodził do wniosku, że naprawdę szkoda byłoby tak ładnych, równiutkich i co najważniejsze – białych – zębów.
– Tylko wiesz, że nie zamierzam chodzić po miejscach dla heteryków? – Mateusz postanowił podjąć grę. W końcu od tygodni doskwierała mu samotność i może nie chciałby z Ryanem lądować w żadnej publicznej toalecie, to lekki flirt nikomu jeszcze nie zaszkodził. Przecież, cholera, był młody, atrakcyjny i co najważniejsze – wolny. Nie musiał się przed niczym hamować, a Ryan jak na razie przypadł mu do gustu.
Ryan w pierwszym momencie wydawał się zaskoczony, by chwilę później złapać za szklankę ze swoim drinkiem i stuknąć nią o kieliszek Mateusza.
– To się dogadamy – powiedział, po czym wziął dużego łyka swojego drinka, cały czas nie spuszczając uważnego spojrzenia ze Skibińskiego. Poczuł mrowienie przebiegające mu wzdłuż kręgosłupa, ale nie odwrócił wzroku, tylko również wbił go w Ryana, po czym pociągnął całego shota naraz. W stłumionym, zabarwionym na niebiesko barowym świetle oczy Wilsona wydawały się być wręcz chabrowe.
– Ta? Znasz jakieś godne pedałów miejscówki? – Teraz, kiedy wiedział już, że grali w tej samej drużynie, nie zamierzał się hamować z podobnymi tekstami. Ryanowi najwidoczniej się to spodobało, bo odpowiedział mu tym swoim porażającym uśmiechem.
– Jedną czy dwie. Spodoba ci się – obiecał. – A tak w ogóle, jesteś z Rosji? – zapytał, na co Mateusz miał ochotę uderzyć twarzą w blat. Odkąd tu przyleciał, słyszał podobne pytania już nie raz.
– Skąd taki pomysł?
– Dziwne imię i nazwisko, plus mocny akcent. – Wzruszył ramionami. – Brzmisz jak Rosjanin.
– Jeszcze jedno takie porównanie i się żegnamy – ostrzegł, ale zaraz załagodził to rozbawionym uśmiechem. – Jestem z Polski.
– Aha.
– Nie udawaj, że wiesz gdzie to jest. – Przewrócił oczami, na co Ryan parsknął śmiechem. Miał ładny, melodyjny głos.
Cholera, czy on musiał być taki idealny?
– W Europie?
Mateusz pokiwał głową.
– Okej, jednak możemy jeszcze trochę ze sobą pogadać.
Ryan znów błysnął zębami, po czym mrugnął do niego.
– Łaskawca – parsknął. – To co, dopijamy i zdajesz się na mój gust co do klubów?
– Chyba nie mam żadnej innej opcji – odparł Mateusz, ale uśmiechnął się do niego lekko. – To co? Za wieczór?
Ryan kiwnął głową, po czym znów stuknął swoją szklanką o jego kieliszek.
– Będziesz go długo wspominać – powiedział niemalże obiecująco, odrobinę za długo wpatrując się Mateuszowi prosto w oczy, przez co ten po raz kolejny poczuł wspinające się po jego plecach podniecenie.
Cholera. Naprawdę musiał mieć szczęście, żeby wpaść na takiego faceta za pierwszym razem wyjścia na miasto.

***

Ryan zaprowadził go do jakiegoś klubu znajdującego się przecznicę od baru, w którym się poznali. Była to ulica ewidentnie tętniąca życiem zarówno w nocy, jak i za dnia. Znajdowały się na niej jeszcze jakieś dwa puby, prawdopodobnie również LGBT-friendly oraz cała masa – teraz już zamkniętych – sklepów, a nawet jedna kawiarnia i piekarnia. Ludzie krążyli tutaj nawet o tej dość późnej godzinie, jednak w większości nie zatrzymywali się we wcześniej wspominanych pubach, tylko szli gdzieś dalej. Nie ma co się zresztą dziwić, Williamsburg miał sporo ciekawych lub – co ważniejsze – modnych i przede wszystkim instagramowych miejscówek, w których przebywanie podnosiło społeczny prestiż. Tak przynajmniej wytłumaczył to Mateuszowi Ryan.
– Dowody – przywitał ich ze znużeniem ochroniarz, stojący przed wejściem do klubu o sztampowej nazwie Heaven*. Mateusz popatrzył na kolorowy napis wdzięczący się nad wejściem i aż uśmiechnął się z politowaniem, bo ile to już takich klubów na świecie było? Miał wrażenie, że właścicielom prowadzącym tego typu miejsca dla mniejszości homoseksualnej doskwierał brak kreatywności. Wszędzie te same banalne nazwy i krzykliwe neony.
Ryan zerknął kątem oka na Mateusza, samemu sięgając po swój portfel. Zgrabnym ruchem wyciągnął z niego dowód, po czym odsunął się na bok, by Mateusz mógł pokazać swój. Ten, jakby nigdy nic, jakby setki razy pokazywał już swoje podrabiane dokumenty, wyciągnął ID i podsunął go ochroniarzowi pod nos z najbardziej zblazowaną miną, na jaką było go stać.
– Miłego wieczoru, Ryan, Joseph. – Świńskie oczka mężczyzny popatrzyły na nich, a na jego wąskich ustach pojawił się lekki uśmieszek. Mateusz wzdrygnął się wewnętrznie na to, ale nic nie powiedział. Duzi, łysi i ponad dwadzieścia lat starsi faceci nie byli w jego typie. Czym prędzej przemknął obok ochroniarza, udając, że wcale nie zauważa jego spojrzenia, po czym blaszanymi schodami zszedł niżej, prosto do szatni, która teraz – w połowie wyjątkowo upalnego września – świeciła pustkami. Na wieszakach wisiało tylko kilka cienkich kurtek czy bluz, a znużona starsza szatniarka, czytająca jakieś czasopismo dla kur domowych, nawet nie zwróciła na nich uwagi.
– Joseph? – Ryan posłał mu rozbawione spojrzenie, na co Mateusz przewrócił oczami, ale nie mógł się przy tym nie uśmiechnąć. Gdyby nie Asia, na pewno by go dzisiaj tu nie było. Chyba będzie musiał podziękować ciotce za pchnięcie go do popełnienia przestępstwa.
– Słyszałem, że to standard wśród amerykańskiej młodzieży.
Ryan wzruszył ramionami.
– Ja przez długi czas legitymowałem się jako Aaron.
– Pasuje ci – stwierdził Mateusz, po czym przeszli dalej, prosto do sporej sali z ogromnym parkietem i trzema rurami do tańca na środku – w tym jedna z nich była na podwyższeniu. Muzyka huczała im w uszach, DJ miksował jakieś tegoroczne wakacyjne hity, kilka osób tańczyło, kilka piło, ale na razie to byłoby na tyle. – I to jest ten świetny klub? – zapytał, pochylając się do Ryana, aby krzyknąć mu do ucha.
– Jeszcze się rozkręci – odkrzyknął mężczyzna i złapał go za przegub ręki, aby zaraz pociągnąć w stronę kanap. – Wciąż jest wcześnie.
Odeszli trochę od głośników i parkietu, prosto do wnęki, w której znajdowała się długa – i co ważniejsze – pusta loża. Mateusz zerknął niepewnie na skórzaną tapicerkę sofy, zastanawiając się, czy usadzić tu swoje cztery litery, ale gdy Ryan opadł na nią bez zawahania, poszedł w jego ślady.
Cóż, teoretycznie w Sopockim HAHu też mogły dziać się różne nieprzyzwoite rzeczy, prawda?
– Więc ile masz lat? – zagadał od razu Ryan.
– Siedemnaście – powiedział całkowicie poważnie, a gdy Wilson zwrócił na niego zaskoczone i nieco spłoszone spojrzenie, parsknął śmiechem. – Dwadzieścia, w styczniu kończę dwadzieścia jeden – uspokoił go, ale mina Ryana była warta tego małego kłamstewka. – A co? Bałeś się, że jestem nielegalny? Bo u was to chyba od osiemnastki?
Ryan prychnął i wyraźnie się rozluźnił.
– Szesnaście, gdybyś był kobietą – powiedział, pochylając się do Mateusza i patrząc mu głęboko w oczy. Po jego plecach znów przebiegł ten przyjemny, elektryzujący dreszcz rozlewający się po całym ciele. Zwilżył nerwowo usta, nie odwracając wzroku. Ryan miał naprawdę cudowne oczy. – Osiemnaście w naszym przypadku.
– To chyba nie masz się czego bać – rzucił, ale poczuł, jak wzbiera się w nim nerwowość. Mimo wypicia niemałej ilości alkoholu, zaczął czuć się przy Ryanie dziwnie skonsternowany. Zupełnie jakby... naprawdę nie chciał się przed nim zbłaźnić?
Nagle jednak DJ zmienił koncepcję i zrezygnował z najnowszych kawałków na rzecz starszych, dobrych hitów. Z głośników popłynęły pierwsze akordy „Hung Up”.
– Tego nie możemy opuścić – powiedział Ryan ze śmiertelnie poważną miną. Mateusz popatrzył na niego i zaśmiał się z jego nagłego zrywu.
– Bo?
– To Madonna! – Posłał mu spojrzenie pełne politowania i niezrozumienia zarazem. – Królowa!
Teraz Mateusz nie mógł już powstrzymać się od śmiechu. Ryan był uroczy... w pewnym sensie. Bo wyglądał jak obraz kobiecych marzeń, sto procent heteryka w heteryku, chciałoby się powiedzieć, a słuchał Madonny.
– To ile ty masz lat? Nie mów mi, że jesteś stetryczałym pedziem, bo zaraz ucieknę.
Ryan prychnął urażony, jednak zaraz się uśmiechnął po czym wstał i złapał go za rękę, aby pociągnąć w stronę parkietu.
– Najpierw tańczymy, później pijemy. Udam, że nie słyszałem tego o stetryczałym pedziu.
Wyszli na parkiet, gdzie zrobiło się już tłoczniej. Przetańczyli piosenkę do końca, jednak zaraz po niej z głośników rozbrzmiał głos Miley Cyrus i pierwsze akordy „Unholy”, DJ postanowił go jednak nieco zmiksować by brzmiał bardziej klubowo.
– To jest prawdziwa królowa! – zakrzyknął Mateusz, ani myśląc teraz iść pić. Ryan przewrócił oczami, ale uśmiechnął się kątem ust w taki sposób, że Skibiński na moment zapomniał jak się oddycha.
– Madonnie może czyścić buty – prychnął, jednak zostali do samego końca utworu. Dopiero później podeszli do baru, przy którym już ustawiła się niemała kolejka. Heaven z chwili na chwilę coraz bardziej zapełniało się ludźmi, ale Mateusz nie zamierzał narzekać. Czuł się przyjemnie rozluźniony przez wypity dotąd alkohol, taniec oraz oczywiście obecność Ryana. Naprawdę polubił tego faceta, z którym równie dobrze się tańczyło, jak i rozmawiało.
Oczywiście nie szedł na całość w tańcu, nie lubił tego typu popisówek w klubach. Zawsze się ze znajomymi nabijali z ludzi, którzy z parkietu w podrzędnym klubie robili sobie istny dancefloor, chwaląc się przed innymi imprezowiczami, niemającymi nic wspólnego z tematem, swoimi umiejętnościami.
Mimo to, zrobiło mu się miło, kiedy Ryan, gdy już dostali zamówione drinki, powiedział:
– Naprawdę dobrze się ruszasz.
Nie pierwszy raz to przecież słyszał, a już na pewno nie pierwszy raz od laika i nie po takim typowo klubowym potupańcu, w którym to głównie przenosiło się ciężar z nóżki na nóżkę. A jednak poczuł, jak coś przyjemnie ciepłego wypełnia go od środka.
– Dziękuję. Bo w sumie ci nie powiedziałem... – Ryan wbił w niego uważne spojrzenie. Cholera, te jego przeklęte migdałowe oczy! – Co do tych studiów, dostałem się na stypendium taneczne. – Wzruszył ramionami.
– Serio? Wow – wydukał, tylko dlatego, by zaraz posłać mu czarujący uśmiech. – Jak tak dalej pójdzie to się jeszcze w tobie zakocham.
Mateusz poczuł jak uderza w niego fala gorąca. Dziękował za klubowe ciemności i słabe, czerwone światło, które właśnie na niego padało, bo doskonale wiedział, że na jego jasnej skórze wszystko było doskonale widać. Patryk zawsze mu to powtarzał, po czym zazwyczaj dodawał, że to „urocze”.
Nie. Dla Mateusza zdecydowanie nie było w tym niczego uroczego.
Nie odpowiedział, tylko pociągnął swojego drinka, a Ryan nieskrępowany płynnie zmienił temat. Gdy wypili, znów poszli na parkiet, na którym już niestety musieli trochę odpędzać się od innych zalotników. W pewnym momencie, kiedy ponownie zeszli na bok, aby usiąść i porozmawiać, Ryan zaśmiał się nawet, że muszą urządzić zawody, który z nich wyrwie więcej. Żart okazał się jednak tylko żartem, Mateuszowi nie wydawało się, aby mężczyzna był zainteresowany kimkolwiek innym. Cały wieczór spędzili razem, pijąc, tańcząc i po prostu dobrze się bawiąc, ale napięcie między nimi zwiększało się z każdym kolejnym drinkiem. Nic jednak się nie wydarzyło, Ryan trzymał rączki przy sobie, a więc i Mateusz nie zamierzał wychodzić z inicjatywą.
Wreszcie jednak wybiła godzina czwarta nad ranem. Mimo że w Heaven zabawa trwała w najlepsze, postanowili się jednak zmyć.
– Odprowadzę cię na metro – zaproponował Ryan, kiedy wspinali się chwiejnie po metalowych schodach.
– Dotrę sam... – Mateusz spróbował oponować, chociaż szczerze mówiąc nie miał co do tego pewności. Nie wiedział, czy w obecnym stanie tak łatwo dotarłby na stację, z jednej strony czuł się dobrze, jednak znając już swoje możliwości, wiedział, że musi być ostrożny. Potrafił wypić naprawdę duże ilości alkoholu i mogło się wydawać, że jest w miarę trzeźwy, jednak zawsze wtedy nadchodził ten jeden moment. Ułamek sekundy, który zmieniał wszystko – a dokładniej zmieniał Mateusza w niezdolne do podejmowania racjonalnych decyzji zwłoki.
– Przestań i tak idę w tym kierunku.
– Mieszkasz tu gdzieś? – zapytał i aż odetchnął, gdy chłodne powietrze poranka ogarnęło jego zgrzane od tańca i wypitych procentów ciało.
– Mhm, niedaleko.
Mateusz kiwnął głową i zerknął jeszcze na Ryana, który również w tym momencie na niego patrzył. Aż wciągnął powietrze nosem, bo dawno już nie czuł tak intensywnego spojrzenia, zupełnie jakby właśnie był nim rozbierany. Zwilżył nerwowo wargi i tyle wystarczyło, aby Ryan się do niego najpierw zbliżył, a później pchnął go na ścianę pobliskiego budynku.
Zakręciło mu się w głowie, kiedy poczuł miękkie usta miażdżące w pocałunku jego własne. Ryan nie był delikatny, ale Mateusz nawet tego nie oczekiwał, tylko uchylił wargi zapraszająco i aż jęknął, kiedy mężczyzna przycisnął go bardziej do ściany, wsuwając nogę między jego uda. Objął go kurczowo ramionami dookoła szyi, próbując nadążyć za pocałunkiem, ale chyba był na to zbyt pijany. Jego pomruki ginęły w ustach Ryana, co zdawało się go tylko nakręcać, gdy nagle gdzieś z boku padło pełne nienawiści:
– Pierdolone pedały! Kurwa! Spierdalać stąd! – Może i by nawet tego nie usłyszeli, gdyby nie puszka, która poleciała w ich stronę.
Ryan momentalnie oderwał się od ust Mateusza, po czym obejrzał się na ledwo stojącego mężczyznę. Przez moment w oczach Wilsona widać było tylko przebłysk czystej furii, zupełnie, jakby zaraz miał się rzucić na nieznajomego.
– A co? Chcesz dołączyć?
Mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem.
– Leczcie się, kurwa! I nie róbcie tego na zewnątrz, pedały pierdolone! – Mateusz stał cicho pod ścianą, nie bardzo wiedząc, czego ma teraz oczekiwać. Czuł się trochę tak, jakby znajdował się przed ekranem telewizora, obserwował wydarzenie, ale w nim nie uczestniczył. Jego mózg ledwo za tym nadążał.
– Bo co? – Ryan podszedł do niego, zaciskając pięści. – Chcesz skończyć pobity przez pedała?
– Mark, masz z kimś problemy? – Włoski na karku Mateusza niemalże stanęły dęba, kiedy z pobliskiego pubu wyszło dwóch facetów, popatrując to na nich, to na swojego – najwidoczniej – kumpla.
Cholera, cholera, cholera.
Nie chciał zostać pobity! Nie przez jakieś głupie nieporozumienie!
– Ta. Tych dwóch tutaj to cioty. Lizali się w miejscu publicznym.
Ryan najwidoczniej też nie chciał, wydawał się szybko kalkulować swoje szanse (które, nawiasem mówiąc, były raczej marne), bo zaraz złapał Mateusza za nadgarstek.
– Spierdalamy!
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, jego pijany mózg zareagował błyskawicznie, bo już po chwili puścił się biegiem za Ryanem, który wciąż trzymał go za rękę. Przez moment słyszeli za sobą odgłosy goniących ich mężczyzn, jednak ci dość szybko się poddali, a oni skręcili najpierw w jedną uliczkę, a potem w drugą.
Zatrzymali się dopiero, gdy zabrakło im tchu.
– Kurwa – przeklął po polsku Mateusz, opierając się o jakąś bramę i dysząc wściekle, co nie było do niego podobne. Normalnie serwował sobie znacznie dłuższe przebieżki, teraz jednak najwidoczniej alkohol nie pozostawał mu obojętny.
– Czy to było przekleństwo?
– Dokładnie. – Mateusz pokiwał głową i nagle parsknął śmiechem, gdy zrozumiał, co takiego właśnie się wydarzyło. Ryan spojrzał na niego początkowo zdziwiony, by zaraz mu zawtórować. – Pierwsze moje wyjście na miasto, poznaję cholernie przystojnego faceta i omal nie dostaję w pysk – powiedział, gdy już się uspokoił. Dopiero po chwili jednak zrozumiał, co takiego opuściło jego usta
– Och. „Cholernie przystojnego”? – Ryan błysnął szerokim uśmiechem i nie wiadomo kiedy znalazł się blisko Mateusza.
Naprawdę bardzo blisko.
Przełknął ślinę, ale zaraz posłał mu zadziorne spojrzenie, nie dając się zagonić w róg.
– Skąd wiesz, że chodzi o ciebie?
Ryan pochylił się nad nim i tylko lekko, jakby prowokująco, musnął jego usta.
– Innych „cholernie przystojnych” tu nie widzę.
Mateusz znów się zaśmiał.
– Słabo z twoją samokrytyką.
– Jestem po prostu świadomy – odpowiedział i znów pocałował Mateusza. Mocno i męsko, bez jakichkolwiek podchodów.
A Mateusz już wiedział, kto będzie zaprzątać jego myśli przez najbliższe dni.



*Klub Heaven – o ile staram się, aby lokacje opisane w opowiadaniu naprawdę istniały, to tutaj pozwoliłam sobie puścić wodze fantazji. Klub Heaven jest moim wymysłem, nie ma co go szukać w Googlach.

6 komentarzy:

  1. Może nie wkręciłam się jeszcze w to opowiadanie tak jak w "Mrok" ale myślę że to jeszcze przed nami ;) Opowiadanie powoli się rozkręca i to mi się podoba, bardzo przyjemnie się je czyta. Uwielbiam Aśkę i lubię Mateusza. Fajny też był ten rozdział, autentycznie czułam tęsknotę Mateusza i fajne było jak go z tej tęsknoty nagle wyciągnęła rzeczywistość. Cieszę się, że ostatecznie chłopaki nie stracili zębów i nie mogę się doczekać kolejnych przygód Mateusza w NY.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że chociaż tekst dobrze rokuje <3 Może nadejdzie ten moment, w którym faktycznie się wkręcisz :)

      Usuń
  2. Oj coś czuję,że Mateusz jeszcze nie jedna sytuację taka będzie miał. Bardzo mi się podobał ten rozdział ciotunia wymiata i to zachęcanie młodego do poznawania nowojorskiego życia. Chociaż prawda taka że samemu to się tak nie chce ale teraz jak Mati poznał kolegę a może kogoś więcej to jego życie nie będzie już takie monotonne no i jak jeszcze pozna ludzi ze studiów to już pełna parą będzie poznawal prawdziwe życie .pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mi się bardzo to opowiadanie spodobało :) Ogólnie to chciałam ponarzekać czemu nie ma Na granicy katastrofy już tyle czasu i w międzyczasie przeczytałam sobie to, i w sumie ochota na narzekanie mi przeszła :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że tym tekstem wynagrodzę wszystkie krzywdy, haha :D

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.