sobota, 23 maja 2020

Rozdział 2. (God bless America)


Nieznajomy psychol


W swoim życiu zdarzało mu się już bywać na lotniskach, jednych mniejszych, drugich większych. Wiedział więc, w jaki sposób się na nich poruszać oraz co działo się przed i po odprawie. Jeszcze gdy wsiadał do samolotu w Warszawie wydawało mu się, że nie istniało nic, co mogłoby go zaskoczyć... Jak bardzo się mylił.
Lotnisko Johna Fitzgeralda Kennedy'ego w Nowym Jorku było spore, więc samo to mogło powodować u podróżnego dyskomfort, jednak dokładając też do tego całą masę kręcących się wszędzie ludzi, otrzymywało się mieszankę wybuchową. Samą odprawę paszportową przeszedł bez większych problemów, jednak te zaczęły się dopiero w momencie szukania miejsca odbioru bagażu. Miał wrażenie, że idzie za strzałkami w nieskończoność, jedne schody, później kilka ruchomych chodników, znów schody, aż wreszcie dotarł do odpowiedniej hali. Chwilę też pobłądził między stanowiskami, nim odnalazł to dedykowane jego lotowi. Odetchnął dopiero, gdy na taśmie pojawiła się jego olbrzymia granatowa walizka. Teraz już wiedział, że po przyjeździe do cioci będzie przynajmniej mógł zmienić bieliznę, bo bagaż dotarł do niego cały i w jednym kawałku. Na samą myśl o kąpieli aż się uśmiechnął do siebie, po czym złapał za swój walizkę i od razu skierował się ku wyjściu.

Tu już problemów nie miał – całe szczęście. Wyjście było bardzo dobrze oznakowane, minął pracowników lotniska, którzy pożegnali go oszczędnym uśmiechem, po czym wyszedł prosto w jeden wielki kołchoz. Aż się zatrzymał, rozglądając dookoła ze zdezorientowaniem. Ludzie krążyli tu jak mrówki, każdy w swoją stronę, nierzadko przepychając się między sobą. Z głośników płynęły najnowsze informacje odnośnie opóźnionych przylotów, a dookoła bramek, przy wyjściu z hali bagażowej, stali oczekujący na pasażerów. Niektórzy trzymali w dłoniach karteczki z imieniem i nazwiskiem, inni popatrywali w ekran z rozkładem lądujących samolotów, a jeszcze inni rozmawiali ze sobą wesoło i do tego grona należała właśnie niska, pulchna blondynka. Prowadziła jakąś zażartą rozmowę z inną kobietą o hinduskiej urodzie i nawet nie spoglądała w stronę rozsuwanych drzwi.
Mateusz zaśmiał się cicho pod nosem, po czym trzymając obie rączki walizek, pociągnął je ku rozmawiającym kobietom.
– Cześć, ciociu – przywitał się po polsku, ściągając na siebie najpierw wzrok hinduski, a dopiero później ciotki. Asia zamrugała zdezorientowana, jakby dopiero teraz zrozumiała, po co tu przyjechała, po czym nagle uśmiechnęła się szeroko i już po chwili wokół Mateusza zakleszczyły jej się ramiona.
– Mati! Boże! Jak się cieszę! – wykrzyczała z wyraźnym, amerykańskim akcentem, któremu nie było się co dziwić. Wyemigrowała zaraz po ukończeniu osiemnastu lat, a to sprawiało, że żyła w Stanach dłużej, niż Mateusz stąpał po świecie. – Och! Przepraszam – zwróciła się do swojej rozmówczyni po angielsku. – To mój bratanek – powiedziała, pozwalając Mateuszowi odsunąć się tylko na tyle, by mógł się pokazać hindusce. Kobieta uśmiechnęła się, przywitała, po czym stwierdziła, że pójdzie do toalety, bo do przylotu męża ma jeszcze trochę czasu. Pożegnały się i rozeszły jakby nigdy nic.
– Nie gadaj, że dopiero co się poznałyście – powiedział z zaskoczeniem Mateusz, na co ciotka machnęła ręką, wyswobadzając już go ze swoich objęć. Nie była podobna do swojej młodszej siostry, Ewy. Asia była znacznie niższa, grubsza, miała inny kolor włosów i oczu, a mimo to sposób, w jaki się uśmiechała, przywodził mu na myśl mamę. Nie mogłyby się więc siebie wyprzeć.
– Och, no ja tak stałam, ona stała, to myślę, zagadam. Am I right? – zapytała, jak zwykle wplatając angielskie zwroty. Mateusz nie skomentował, mimowolnie zastanowił się tylko, czy też nastąpi u niego ten moment, gdy zacznie plątać języki. Wolałby nie, bo taki zabieg strasznie go irytował, ale ciotce nie zamierzał zwracać uwagi. – No, a jak tam twój lot. Opowiadaj!
– Męczący – odparł zgodnie z prawdą. – Myślę tylko o tym, żeby się położyć do łóżka – wyznał.
– Pokój już masz przygotowany, pewnie zajmie chwila, nim dojedziemy na Brooklyn, ale chyba tyle wytrzymasz, co? O tej godzinie nie powinno też jeszcze być takich korków – dodała, zerkając na swojego smartwatcha. Zegar wskazywał kilka minut po dziesiątej.
– Wytrzymam – powiedział, chociaż już zamykały mu się oczy.
Coś czuł, że dzisiaj nie zwiedzi nawet okolicy, w której przyjdzie mu mieszkać. Całe szczęście do rozpoczęcia studiów miał jeszcze trochę czasu.

***

Minęły trzy tygodnie, a on zaczął powoli odnajdywać się w tym wielkim mieście, które dotąd miał szanse zobaczyć jedynie w filmach czy na zdjęciach. Zdążył już odwiedzić wszystkie najważniejsze punkty dla turysty – Central Park (który był tak ogromny, jak mu się wcześniej wydawało), Statuę Wolności (nie zrobiła na nim żadnego wrażenia), Times Square (zbyt tłoczny i hałaśliwy, ale miał swój urok), Empire State Bulding (jakby na niego nie patrzył, wciąż widział w nim tego lepszego i bardziej rozgarniętego brata warszawskiego Pałacu Kultury), no i oczywiście to, co ważne dla każdego polaka, czyli Greenpoint, który podobno stawał się coraz mniej polski. Nie przeszkodziło mu to jednak w odwiedzeniu jednej z tamtejszych restauracji i nawpychaniu się pierogów ruskich aż po sam korek, tylko po to, aby później stwierdzić, że mama robiła lepsze.
Mieszkanie z zakręconą ciotką też mu nie przeszkadzało. Asia należała do tego typu ludzi, którzy wręcz katowali się pracą. Wychodziła przed godziną ósmą rano, a wracała grubo po ósmej wieczorem. Była menadżerką jednej z większych meksykańskich restauracji i ciągle się śmiała, że nie wie jak dostała tę pracę, bo jedyne co ma wspólnego z Meksykankami, to wielki tyłek.
Zamieszkiwała trzypokojowy apartament na Brooklynie w jednej z secesyjnych kamienic. Gdy kiedyś to usłyszał od Asi przez telefon, od razu wyobraził sobie typowy nowojorski budynek z czerwonej cegły, okupowany przez największą patologię miasta. Prawda była taka, że kamienica została odrestaurowana, miał nawet ochronę, a jego mieszkańcy zdecydowanie należeli do lepiej zarabiającej części nowojorczyków. Czynsz z pewnością był tu wysoki.
Ziewnął szeroko, wchodząc do salonu z aneksem kuchennym. Przy blacie stała Asia, klikając coś na telefonie i podjadając te swoje ohydnie słodkie (i kaloryczne!) płatki śniadaniowe. Mateusz po takim czasie zdążył już spostrzec, że płatki Captain Crunch były jej ulubionymi i jadła je niemalże każdego ranka.
– W lodówce są jajka, wczoraj dokupiłam – powiedziała, odrywając wzrok od ekranu telefonu. Mateusz uśmiechnął się mimowolnie i kiwnął głową.
– Dzięki.
– Co tak wcześnie w ogóle wstajesz? – zapytała, zerkając jeszcze na duży, ascetyczny zegarek zdobiący jedną ze ścian w salonie. Wskazywał kilka minut po siódmej.
– Mam dzisiaj spotkanie z opiekunem dla studentów zagranicznych – powiedział, otwierając lodówkę. – Na dziesiątą, ale nie chcę się spieszyć – wyjaśnił i wzruszył ramionami.
– Drogę na uczelnię znasz? – zapytała Asia, biorąc ostatnią łyżkę płatków, po czym odwróciła się i włożyła naczynia do zmywarki.
– Tak, pamiętam – kiwnął głową. Musiał dojechać na Manhattan, co pewnie nie będzie tak bezproblemowe, jak mu się wydawało i kilka razy w drodze do uczelni zdąży się zgubić (taki już jego talent topograficzny), ale właśnie dlatego wstał wcześniej.
– Jak coś, dawaj znać. Będę pod telefonem, chociaż cholera, szefowa z dostawą ma dzisiaj przyjechać. Nie lubię, jak Juana kręci się po restauracji. Wiesz, te latynoskie temperamenty. – Zamachała ręką, przewracając jednocześnie oczami, na co Mateusz nie mógł się nie zaśmiać.
– Jakbyś ty nie miała temperamentu – odgryzł się jej, bo rzeczywiście czasem miał wrażenie, że za Asią nie można było nadążyć.
– Dlatego ogarniam im te wszystkie meksykańskie dramaty! – parsknęła, po czym sięgnęła ku szafce, z której wyciągnęła puszkę z karmą dla kota. – Churchill! – krzyknęła, ale Mateusz wiedział, że nie było to konieczne. Sam dźwięk uderzanych chrupek o dno miski zwołałby małego, grubego futrzaka nawet z drugiego końca kamienicy. Nie minęła chwila, a nie wiadomo skąd tuż pod ich nogami pojawił się duży, puchaty kot w typie persa. Zamiauczał przeraźliwie, tak, jak tylko on to potrafił robić, że aż uszy bolały, po czym rzucił się na miskę, jak gdyby zależało od tego jego życie. Jakby tusza, którą nosił ze sobą każdego dnia nie była wystarczającą ochroną przed momentami głodu.
Mateusz zaśmiał się pod nosem, obserwując zwierzę z góry. Nie lubił kotów, ale Churchill był całkiem zabawny, a co najważniejsze, pasował do zakręconej, starej panny, którą była Asia.
– Idę się przebrać i wykąpać, będziesz coś potrzebować z łazienki?
Pokręcił głową.
– Na razie nie. Chciałem tak wyjść po ósmej, więc jeszcze zdążę.
– Idealnie. To miłego dnia, Matthew!
Uśmiechnął się mimowolnie, wyciągając z lodówki wspomniane przez ciotkę jajka. Kiwnął głową i nim Asia zdążyła zniknąć w swojej sypialni, odpowiedział jej jeszcze:
– Miłego dnia.
Będzie musiał się przyzwyczaić do angielskiej wersji swojego imienia.

***

Na Manhattan dojechał metrem, dokładniej linią C. Sam fakt podróży tym środkiem transportu był dla niego ekscytujący, zjechanie do podziemi, czekanie równo dwóch minut (przy częstotliwości komunikacji w Trójmieście wciąż było to dla niego zaskakujące) na przyjazd pociągu, a później, wraz z całą mieszanką etniczną, wejście do wagonu. Uwielbiał te momenty i jeszcze nie zdążył się nimi nacieszyć, a tym bardziej znudzić, choć miał już na koncie kilka dni, kiedy to tak po prostu wskakiwał w metro i jechał gdziekolwiek. Zazwyczaj się wtedy gubił, ale tego typu zgubienie drogi wcale mu nie przeszkadzało. Oczywiście starał się nie zagłębiać w te gorsze rejony Nowego Jorku, taki Bronx na przykład omijał szerokim łukiem, ale nie mógł sobie odmówić zobaczenia miasta z dala od centrum.
Podróż zajęła mu pół godziny. Wysiadł przy Washington Square Park i zaraz ruszył w jego stronę, dobrze już wiedząc, że to najkrótsza droga, aby dotrzeć do budynku uniwersytetu. Szedł powoli, ze słuchawkami w uszach, nigdzie się nie spiesząc, w końcu miał jeszcze kilkadziesiąt minut, a przejście parku zajmowało ich góra pięć.
Nie było to jakieś szczególne miejsce, ot, dużo zieleni – drzew, krzewów i trawy. Przypominało mu trochę krakowskie planty, które miał okazję zobaczyć rok temu przy okazji jakiegoś pokazu tanecznego.
Uśmiechnął się, gdy drogę przebiegła mu mała, ruda wiewiórka. O tej godzinie park świecił pustkami, a przynajmniej jeśli chodziło o ludzi. Obserwował chwilę zwierzątko, które zaraz wdrapało się na drzewo, po czym ruszył dalej, w rytmie jednej z nowszych piosenek X Ambassadors. Ostatnio zbyt często ich słuchał, ale co mógł poradzić, że cały album „Orion” tak mu się podobał?
Rozkoszując się więc dźwiękami „Hey Child”, wyszedł z terenu parku i stanął na pasach. Wpatrzył się w sygnalizację świetlną, wciąż powtarzając sobie, że to nie sen. Naprawdę tu był, tutaj, w Nowym Jorku, a za chwilę miał spotkanie ze swoim opiekunem, który miał mu pokazać jak wygląda życie na uniwersytecie. Odetchnął głęboko, na moment przymykając oczy. Dawno już nie czuł się tak lekko, zupełnie, jakby wszystko znajdowało się w zasięgu jego ręki.
Utwór skończył się, przeskoczył na kolejny – pierwsze akordy „Confidence” rozbrzmiały w słuchawkach, dokładnie w tym samym momencie, kiedy zapaliło się zielone światło. Ruszył pewnie na ulicę i już był na samym jej środku, kiedy kątem oka zamajaczył mu się nadjeżdżający pojazd. Nie zdążył się nawet dobrze obejrzeć, a jego ciało zareagowało samo, odskoczył, tylko cudem umykając kołom czarnego motocykla. Niestety, zachwiał się i upadł boleśnie na pośladki, a jego telefon, który dotąd trzymał w dłoni, spadł gdzieś obok.
Fuck! – rozległo się przepełnione wściekłością przekleństwo. Mateusz zamrugał, dopiero odzyskując rezon i orientując się w sytuacji. Powiódł spojrzeniem na motocyklistę, który właśnie ściągał kask z głowy. – Kurwa, czy ty nie umiesz łazić!? – Minęła chwila, nim jego wciąż zdezorientowany mózg przeskoczył na język angielski i zrozumiał, co się do niego mówiło.
Zmarszczył brwi, patrząc na ciemnoskórego chłopaka z coraz to większą wściekłością. Prawie go przejechał i teraz jeszcze się na niego wydzierał?!
– To są pasy – powiedział względnie spokojnie, zbierając się z jezdni. Stanął i posłał Afroamerykaninowi rozzłoszczone spojrzenie. – Miałem zielone światło. To ty nie umiesz jeździć – warknął, zaciskając ręce w pięści. Oczywiście, nie zamierzał się bić, jednak nie godził się na takie taktowanie, bo przecież mogło stać się coś naprawdę poważnego! Nie znał się na motocyklach, ale mógł ocenić, że był dość ciężki, gdyby tak na niego najechał... Mateusz mógłby na dobre pożegnać się z tańcem. Ta myśl tylko bardziej go rozsierdziła.
– To kurwa wyciągnij pieprzone słuchawki z uszu i patrz co się dzieje na drodze!
Mateusz aż zgrzytnął zębami.
Ty zjebie, jakbym cię tak pocisnął po polsku, już by ci w pięty poszło, pomyślał, bo nagle zdał sobie sprawę, że kłótnia w obcym języku, nawet tym w miarę opanowanym, nie była niczym prostym.
– A ty naucz się przepisów drogowych! Z tego co wiem, to Nowy Jork, a nie New Delhi!
Chłopak posłał mu nierozumiejące spojrzenie, na co Mateusz miał ochotę parsknąć śmiechem.
No tak, w końcu to Amerykanin, pewnie nie wie nawet, gdzie leży Delhi, stwierdził złośliwie, po czym pochylił się i złapał za telefon. Obejrzał go pośpiesznie, ale wyglądało na to, że był cały, a Mateusz nie miał wątpliwości, że to zasługa pancernego etui. Jak dobrze, że się na nie zdecydował, bo przez swoje gapiostwo zbił już niejeden ekran.
– Pierdoleni imigranci – warknął tylko chłopak, po czym założył kask i nie minęła chwila, a on już odjeżdżał z piskiem opon.
– Pierdolony murzyn – prychnął pod nosem w swoim ojczystym języku. Nie był rasistą, po prostu musiał odreagować, a słysząc, że ktoś kieruje do niego tak nienawistne słowa, nie mógł nie odpowiedzieć. Nawet jeśli miałoby to nie być zrozumiałe – zresztą, chyba dobrze, w końcu na takie słowa ze strony białych do czarnych gorzej się patrzyło.
Nie myśląc już wiele, szybko zszedł z jezdni, bo o ile przez moment wypadku nic nie nadjeżdżało, to gdy motocyklista się ulotnił, jak na złość zrobił się tu ruch. Obejrzał jeszcze raz telefon, po czym, już w gorszym humorze, ruszył w stronę uniwersytetu czającego się tuż za rogiem.
„Nowy Jork ma swoje minusy. Właśnie prawie rozjechał mnie jakiś murzyn i jeszcze się o to do mnie przysrał. Masakra, jakbym kiedyś się nie odzywał, to wiedz, że nie żyję” – wystukał szybko na telefonie, po czym wysłał wiadomość do swojego już-nie-chłopaka.
Z Patrykiem wciąż utrzymywał dość dobry (biorąc pod uwagę odległość i różnicę czasu) kontakt i opisywał mu niemal każdy dzień. Czasem też prowadzili wideorozmowy, choć Mateusz częściej się przed tym bronił. Kiedy widział twarz Patryka na ekranie, zaczynał jeszcze bardziej tęsknić. Wolał się więc ograniczać do rozmów na Messengerze.
Wcisnął telefon do kieszeni, po czym szybkim krokiem podszedł do nowoczesnego przeszklonego wejścia budynku uczelni. Przepuścił w drzwiach jakąś młodą Azjatkę, która podziękowała mu lekkim uśmiechem i przekroczyła próg. Wszedł zaraz za nią, rozglądając się po współczesnym wystroju wnętrza, żeby zaraz podejść do tablicy z rozkładem pomieszczeń. Śledził go chwilę, w poszukiwaniu sekretariatu, gdy nagle kątem oka dostrzegł, że drzwi ponownie się otwierają. Aż się w nim zagotowało na widok wysokiego Afroamerykanina, rozglądającego się ze zblazowaniem po pomieszczeniu, aż wreszcie ich oczy się spotkały.
– Ja to, kurwa, mam szczęście – prychnął chłopak pod nosem, jednak tym razem Mateusz nie miał zamiaru wdawać się w żadne pyskówki. Nie na terenie uczelni. Szybko więc odwrócił się na pięcie i skierował swoje kroki ku prawemu skrzydłu, na którego końcu miał znajdować się sekretariat.
Szedł chwilę rozluźniony, postanawiając zakopać wspomnienia z dzisiejszego wypadku na dnie umysłu, aby już się nimi nie rozpraszać, kiedy za sobą usłyszał odgłos kroków. Obejrzał się i zaniemówił, gdy jego wzrok znów napotkał ciemne spojrzenie.
– Czego ode mnie chcesz? – Zatrzymał się, odwracając do nieznajomego, przekonany, że ten go śledził.
– A czego miałbym? – odwarknął. – Myślisz, że za tobą łażę?
– A nie?
– Ja pierdolę, ale masz cholernie wkurwiający akcent – sapnął chłopak, kręcąc z niesmakiem głową, ale Mateusz już na niego nie czekał, tylko szybkim krokiem ruszył w stronę sekretariatu. Naprawdę nie chciał mieć z tym facetem niczego wspólnego, bo już po samej jego postawie przeczuwał, że zadzieranie z nim może zwiastować jedynie kłopoty. Tylko że z kolei on też nigdy nie był typem popychadła, nie umiał puścić tych wszystkich przytyków mimo uszu.
Po krótkiej chwili dotarł wreszcie pod dwuskrzydłowe drzwi z dumnym, złotym napisem „sekretariat”. Już miał sięgnąć do klamki, kiedy usłyszał za sobą ruch i kątem oka dostrzegł stojącą tuż obok sylwetkę. Aż mu się w żołądku przewróciło, kiedy wyłapał niechętne, zblazowane spojrzenie, ale całe szczęście nie został już poczęstowany żadnym wulgarnym komentarzem.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy tylko przekroczył próg i powitał go wzrok kobiety siedzącej za biurkiem. Ta uśmiechnęła się lekko, kiwając na przywitanie głową, kiedy zaraz za jego plecami rozległo się znudzone, jakby rzucone od niechcenia „dobry”.
– W czym mogę pomóc? – zapytała kobieta.
– Mateusz Skibiński – przedstawił się nie bez obawy. Miał nadzieję, że poznanie jego personaliów przez tego psychola nie przyniesie mu żadnych kłopotów. – Miałem mieć spotkanie z opiekunem dla studentów zagranicznych – wyjaśnił, na co brunetka pokiwała głową i poprawiła swoje okulary.
– Tak, tak, wiem. Pani Henders spóźni się kilkanaście minut, możesz usiąść pod ścianą i poczekać – powiedziała, wskazując ruchem głowy drugi koniec pomieszczenia. Dopiero teraz Mateusz dostrzegł tam krzesła i siedzącą na jednym z nich Azjatkę. Dokładnie tę samą, którą przepuścił w drzwiach. Uśmiechnął się więc lekko do niej, zadowolony, że nie musi dłużej spędzać czasu sam na sam z nieznajomym psycholem, po czym zajął miejsce obok dziewczyny.
– A tobie w czym pomóc? – zapytała Afroamerykanina stojącego przed jej biurkiem z rękoma wciśniętymi w kieszenie. Wyglądał, jakby był obrażony na cały świat, który istniał tylko po to, aby działać mu na nerwy.
– Ja w sprawie stypendium z konkursu międzystanowego – mruknął niechętnie, a Mateusz aż otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem.
Cóż, od samego początku jakoś tak założył, że ten chłopak i Uniwersytet Nowojorski nie mają wiele ze sobą wspólnego. Mimo że wszedł do tego budynku, ba, dotarł aż tutaj, do sekretariatu, Mateusz całkowicie wykluczył możliwość podejmowania przez niego studiów. Od razu podświadomie założył, że nieznajomy jest tu aby załatwić jakąś sprawę brata czy siostry, cokolwiek, ale na pewno nic związanego z własną nauką.
Nie wyglądał przecież na kogoś, kto miałby plany na swoją przyszłość – prędzej związałby go z ulicą, handlowaniem dragami, a w odstępie kilku lat też z pobieraniem socjalu na gromadkę dzieci, które zrobiłby kilku kobietom.
A jednak, chłopak stał teraz przed pracownicą uczelni i załatwiał sprawy związane ze swoimi studiami, chociaż jego mina nie wskazywała na to, aby się tym jakkolwiek przejmował. Bardziej, jakby był tu z przymusu.
– Przepraszam za spóźnienie! – W pomieszczeniu pojawiła się nagle kolejna postać – wysoka, chuda kobieta, z rudymi włosami sterczącymi na wszystkie strony.
– Pani Henders, podopieczni już czekają – przypomniała brunetka, wskazując na krzesła okupowane przez Mateusza i Azjatkę.
– Och! Pani Minjin i pan... – zmarszczyła brwi – Mejte...uś?
Uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem.
– Matthew będzie idealnie – powiedział, nie chcąc, aby kobieta męczyła się z jego imieniem.
– Znacznie lepiej – stwierdziła z szerokim uśmiechem. – W takim razie was zabieram do swojego gabinetu, tam najpierw wszystko wytłumaczę, a później przejdziemy się po kampusie.
Mateusz kiwnął głową, po czym szybko wstał i ruszył ku wyjściu, chcąc jak najszybciej opuścić to pomieszczenie, by przypadkiem się do niego nie zrazić. Kiedy wychodził, dostrzegł jeszcze nienawistne spojrzenie ciemnych oczu.
Miał szczerą nadzieję, że już więcej się nie spotkają. W końcu mowa tu o Uniwersytecie Nowojorskim, a nie Gdańskim. Musiałby być naprawdę olbrzymim pechowcem, aby regularnie natrafiać na tego Afroamerykanina, szybko więc uznał, że to niemożliwe i już w o wiele lepszym nastroju wszedł do maleńkiego, zagraconego gabinetu pani Henders.
Czuł, że te studia będą najlepszym okresem w jego życiu.
Nie było przecież innej możliwości.

3 komentarze:

  1. Hej. Rozdział jak zawsze swietny. Podoba mi się nastawienie Mateusza jestem ciekawa jego dalszych losów i coś czuję ,że ten niedoszły prześladowca jeszcze nie raz będzie go przesladow ;)pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny ten Mateusz. Coś czuję, że nadzieje Matusza co do nie wpadnięcia więcej na swojego nie prześladowcę się nie spełnią, będzie ciekawie. Nie mogę się już doczekać jak to się rozwinie.

    OdpowiedzUsuń
  3. No Mateusz fajny, ale człowiek tak się rozpędza z historią a tu bach cdn..

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.