Nieznajomy psychol
W swoim
życiu zdarzało mu się już bywać na lotniskach, jednych
mniejszych, drugich większych. Wiedział więc, w jaki sposób się
na nich poruszać oraz co działo się przed i po odprawie. Jeszcze
gdy wsiadał do samolotu w Warszawie wydawało mu się, że nie
istniało nic, co mogłoby go zaskoczyć... Jak bardzo się mylił.
Lotnisko
Johna Fitzgeralda Kennedy'ego w Nowym Jorku było spore, więc samo
to mogło powodować u podróżnego dyskomfort, jednak dokładając
też do tego całą masę kręcących się wszędzie ludzi,
otrzymywało się mieszankę wybuchową. Samą odprawę paszportową
przeszedł bez większych problemów, jednak te zaczęły się
dopiero w momencie szukania miejsca odbioru bagażu. Miał wrażenie,
że idzie za strzałkami w nieskończoność, jedne schody, później
kilka ruchomych chodników, znów schody, aż wreszcie dotarł do
odpowiedniej hali. Chwilę też pobłądził między stanowiskami,
nim odnalazł to dedykowane jego lotowi. Odetchnął dopiero, gdy na
taśmie pojawiła się jego olbrzymia granatowa walizka. Teraz już
wiedział, że po przyjeździe do cioci będzie przynajmniej mógł
zmienić bieliznę, bo bagaż dotarł do niego cały i w jednym
kawałku. Na samą myśl o kąpieli aż się uśmiechnął do siebie,
po czym złapał za swój walizkę i od razu skierował się ku
wyjściu.
Tu już
problemów nie miał – całe szczęście. Wyjście było bardzo
dobrze oznakowane, minął pracowników lotniska, którzy pożegnali
go oszczędnym uśmiechem, po czym wyszedł prosto w jeden wielki
kołchoz. Aż się zatrzymał, rozglądając dookoła ze
zdezorientowaniem. Ludzie krążyli tu jak mrówki, każdy w swoją
stronę, nierzadko przepychając się między sobą. Z głośników
płynęły najnowsze informacje odnośnie opóźnionych przylotów, a
dookoła bramek, przy wyjściu z hali bagażowej, stali oczekujący
na pasażerów. Niektórzy trzymali w dłoniach karteczki z imieniem
i nazwiskiem, inni popatrywali w ekran z rozkładem lądujących
samolotów, a jeszcze inni rozmawiali ze sobą wesoło i do tego
grona należała właśnie niska, pulchna blondynka. Prowadziła
jakąś zażartą rozmowę z inną kobietą o hinduskiej urodzie i
nawet nie spoglądała w stronę rozsuwanych drzwi.
Mateusz
zaśmiał się cicho pod nosem, po czym trzymając obie rączki
walizek, pociągnął je ku rozmawiającym kobietom.
–
Cześć, ciociu – przywitał się po polsku, ściągając na siebie
najpierw wzrok hinduski, a dopiero później ciotki. Asia zamrugała
zdezorientowana, jakby dopiero teraz zrozumiała, po co tu
przyjechała, po czym nagle uśmiechnęła się szeroko i już po
chwili wokół Mateusza zakleszczyły jej się ramiona.
–
Mati! Boże! Jak się cieszę! – wykrzyczała z wyraźnym,
amerykańskim akcentem, któremu nie było się co dziwić.
Wyemigrowała zaraz po ukończeniu osiemnastu lat, a to sprawiało,
że żyła w Stanach dłużej, niż Mateusz stąpał po świecie. –
Och! Przepraszam – zwróciła się do swojej rozmówczyni po
angielsku. – To mój bratanek – powiedziała, pozwalając
Mateuszowi odsunąć się tylko na tyle, by mógł się pokazać
hindusce. Kobieta uśmiechnęła się, przywitała, po czym
stwierdziła, że pójdzie do toalety, bo do przylotu męża ma
jeszcze trochę czasu. Pożegnały się i rozeszły jakby nigdy nic.
– Nie
gadaj, że dopiero co się poznałyście – powiedział z
zaskoczeniem Mateusz, na co ciotka machnęła ręką, wyswobadzając
już go ze swoich objęć. Nie była podobna do swojej młodszej
siostry, Ewy. Asia była znacznie niższa, grubsza, miała inny kolor
włosów i oczu, a mimo to sposób, w jaki się uśmiechała,
przywodził mu na myśl mamę. Nie mogłyby się więc siebie
wyprzeć.
–
Och, no ja tak stałam, ona stała, to myślę, zagadam. Am I right?
– zapytała, jak zwykle wplatając angielskie zwroty. Mateusz nie
skomentował, mimowolnie zastanowił się tylko, czy też nastąpi u
niego ten moment, gdy zacznie plątać języki. Wolałby nie, bo taki
zabieg strasznie go irytował, ale ciotce nie zamierzał zwracać
uwagi. – No, a jak tam twój lot. Opowiadaj!
–
Męczący – odparł zgodnie z prawdą. – Myślę tylko o tym,
żeby się położyć do łóżka – wyznał.
–
Pokój już masz przygotowany, pewnie zajmie chwila, nim dojedziemy
na Brooklyn, ale chyba tyle wytrzymasz, co? O tej godzinie nie
powinno też jeszcze być takich korków – dodała, zerkając na
swojego smartwatcha. Zegar wskazywał kilka minut po dziesiątej.
–
Wytrzymam – powiedział, chociaż już zamykały mu się oczy.
Coś
czuł, że dzisiaj nie zwiedzi nawet okolicy, w której przyjdzie mu
mieszkać. Całe szczęście do rozpoczęcia studiów miał jeszcze
trochę czasu.
***
Minęły
trzy tygodnie, a on zaczął powoli odnajdywać się w tym wielkim
mieście, które dotąd miał szanse zobaczyć jedynie w filmach czy
na zdjęciach. Zdążył już odwiedzić wszystkie najważniejsze
punkty dla turysty – Central Park (który był tak ogromny, jak mu
się wcześniej wydawało), Statuę Wolności (nie zrobiła na nim
żadnego wrażenia), Times Square (zbyt tłoczny i hałaśliwy, ale
miał swój urok), Empire State Bulding (jakby na niego nie patrzył,
wciąż widział w nim tego lepszego i bardziej rozgarniętego brata
warszawskiego Pałacu Kultury), no i oczywiście to, co ważne dla
każdego polaka, czyli Greenpoint, który podobno stawał się coraz
mniej polski. Nie przeszkodziło mu to jednak w odwiedzeniu jednej z
tamtejszych restauracji i nawpychaniu się pierogów ruskich aż po
sam korek, tylko po to, aby później stwierdzić, że mama robiła
lepsze.
Mieszkanie
z zakręconą ciotką też mu nie przeszkadzało. Asia należała do
tego typu ludzi, którzy wręcz katowali się pracą. Wychodziła
przed godziną ósmą rano, a wracała grubo po ósmej wieczorem.
Była menadżerką jednej z większych meksykańskich restauracji i
ciągle się śmiała, że nie wie jak dostała tę pracę, bo jedyne
co ma wspólnego z Meksykankami, to wielki tyłek.
Zamieszkiwała
trzypokojowy apartament na Brooklynie w jednej z secesyjnych
kamienic. Gdy kiedyś to usłyszał od Asi przez telefon, od razu
wyobraził sobie typowy nowojorski budynek z czerwonej cegły,
okupowany przez największą patologię miasta. Prawda była taka, że
kamienica została odrestaurowana, miał nawet ochronę, a jego
mieszkańcy zdecydowanie należeli do lepiej zarabiającej części
nowojorczyków. Czynsz z pewnością był tu wysoki.
Ziewnął
szeroko, wchodząc do salonu z aneksem kuchennym. Przy blacie stała
Asia, klikając coś na telefonie i podjadając te swoje ohydnie
słodkie (i kaloryczne!) płatki śniadaniowe. Mateusz po takim
czasie zdążył już spostrzec, że płatki Captain Crunch były jej
ulubionymi i jadła je niemalże każdego ranka.
– W
lodówce są jajka, wczoraj dokupiłam – powiedziała, odrywając
wzrok od ekranu telefonu. Mateusz uśmiechnął się mimowolnie i
kiwnął głową.
–
Dzięki.
– Co
tak wcześnie w ogóle wstajesz? – zapytała, zerkając jeszcze na
duży, ascetyczny zegarek zdobiący jedną ze ścian w salonie.
Wskazywał kilka minut po siódmej.
– Mam
dzisiaj spotkanie z opiekunem dla studentów zagranicznych –
powiedział, otwierając lodówkę. – Na dziesiątą, ale nie chcę
się spieszyć – wyjaśnił i wzruszył ramionami.
–
Drogę na uczelnię znasz? – zapytała Asia, biorąc ostatnią
łyżkę płatków, po czym odwróciła się i włożyła naczynia do
zmywarki.
–
Tak, pamiętam – kiwnął głową. Musiał dojechać na Manhattan,
co pewnie nie będzie tak bezproblemowe, jak mu się wydawało i
kilka razy w drodze do uczelni zdąży się zgubić (taki już jego
talent topograficzny), ale właśnie dlatego wstał wcześniej.
– Jak
coś, dawaj znać. Będę pod telefonem, chociaż cholera, szefowa z
dostawą ma dzisiaj przyjechać. Nie lubię, jak Juana kręci się po
restauracji. Wiesz, te latynoskie temperamenty. – Zamachała ręką,
przewracając jednocześnie oczami, na co Mateusz nie mógł się nie
zaśmiać.
–
Jakbyś ty nie miała temperamentu – odgryzł się jej, bo
rzeczywiście czasem miał wrażenie, że za Asią nie można było
nadążyć.
–
Dlatego ogarniam im te wszystkie meksykańskie dramaty! –
parsknęła, po czym sięgnęła ku szafce, z której wyciągnęła
puszkę z karmą dla kota. – Churchill! – krzyknęła, ale
Mateusz wiedział, że nie było to konieczne. Sam dźwięk
uderzanych chrupek o dno miski zwołałby małego, grubego futrzaka
nawet z drugiego końca kamienicy. Nie minęła chwila, a nie wiadomo
skąd tuż pod ich nogami pojawił się duży, puchaty kot w typie
persa. Zamiauczał przeraźliwie, tak, jak tylko on to potrafił
robić, że aż uszy bolały, po czym rzucił się na miskę, jak
gdyby zależało od tego jego życie. Jakby tusza, którą nosił ze
sobą każdego dnia nie była wystarczającą ochroną przed
momentami głodu.
Mateusz
zaśmiał się pod nosem, obserwując zwierzę z góry. Nie lubił
kotów, ale Churchill był całkiem zabawny, a co najważniejsze,
pasował do zakręconej, starej panny, którą była Asia.
– Idę
się przebrać i wykąpać, będziesz coś potrzebować z łazienki?
Pokręcił
głową.
– Na
razie nie. Chciałem tak wyjść po ósmej, więc jeszcze zdążę.
–
Idealnie. To miłego dnia, Matthew!
Uśmiechnął
się mimowolnie, wyciągając z lodówki wspomniane przez ciotkę
jajka. Kiwnął głową i nim Asia zdążyła zniknąć w swojej
sypialni, odpowiedział jej jeszcze:
–
Miłego dnia.
Będzie
musiał się przyzwyczaić do angielskiej wersji swojego imienia.
***
Na
Manhattan dojechał metrem, dokładniej linią C. Sam fakt podróży
tym środkiem transportu był dla niego ekscytujący, zjechanie do
podziemi, czekanie równo dwóch minut (przy częstotliwości
komunikacji w Trójmieście wciąż było to dla niego zaskakujące)
na przyjazd pociągu, a później, wraz z całą mieszanką etniczną,
wejście do wagonu. Uwielbiał te momenty i jeszcze nie zdążył się
nimi nacieszyć, a tym bardziej znudzić, choć miał już na koncie
kilka dni, kiedy to tak po prostu wskakiwał w metro i jechał
gdziekolwiek. Zazwyczaj się wtedy gubił, ale tego typu zgubienie
drogi wcale mu nie przeszkadzało. Oczywiście starał się nie
zagłębiać w te gorsze rejony Nowego Jorku, taki Bronx na przykład
omijał szerokim łukiem, ale nie mógł sobie odmówić zobaczenia
miasta z dala od centrum.
Podróż
zajęła mu pół godziny. Wysiadł przy Washington Square Park i
zaraz ruszył w jego stronę, dobrze już wiedząc, że to najkrótsza
droga, aby dotrzeć do budynku uniwersytetu. Szedł powoli, ze
słuchawkami w uszach, nigdzie się nie spiesząc, w końcu miał
jeszcze kilkadziesiąt minut, a przejście parku zajmowało ich góra
pięć.
Nie
było to jakieś szczególne miejsce, ot, dużo zieleni – drzew,
krzewów i trawy. Przypominało mu trochę krakowskie planty, które
miał okazję zobaczyć rok temu przy okazji jakiegoś pokazu
tanecznego.
Uśmiechnął
się, gdy drogę przebiegła mu mała, ruda wiewiórka. O tej
godzinie park świecił pustkami, a przynajmniej jeśli chodziło o
ludzi. Obserwował chwilę zwierzątko, które zaraz wdrapało się
na drzewo, po czym ruszył dalej, w rytmie jednej z nowszych piosenek
X Ambassadors. Ostatnio zbyt często ich słuchał, ale co mógł
poradzić, że cały album „Orion” tak mu się podobał?
Rozkoszując
się więc dźwiękami „Hey Child”, wyszedł z terenu parku i
stanął na pasach. Wpatrzył się w sygnalizację świetlną, wciąż
powtarzając sobie, że to nie sen. Naprawdę tu był, tutaj, w Nowym
Jorku, a za chwilę miał spotkanie ze swoim opiekunem, który miał
mu pokazać jak wygląda życie na uniwersytecie. Odetchnął
głęboko, na moment przymykając oczy. Dawno już nie czuł się tak
lekko, zupełnie, jakby wszystko znajdowało się w zasięgu jego
ręki.
Utwór
skończył się, przeskoczył na kolejny – pierwsze akordy
„Confidence” rozbrzmiały w słuchawkach, dokładnie w tym samym
momencie, kiedy zapaliło się zielone światło. Ruszył pewnie na
ulicę i już był na samym jej środku, kiedy kątem oka zamajaczył
mu się nadjeżdżający pojazd. Nie zdążył się nawet dobrze
obejrzeć, a jego ciało zareagowało samo, odskoczył, tylko cudem
umykając kołom czarnego motocykla. Niestety, zachwiał się i upadł
boleśnie na pośladki, a jego telefon, który dotąd trzymał w
dłoni, spadł gdzieś obok.
–
Fuck! – rozległo się przepełnione wściekłością
przekleństwo. Mateusz zamrugał, dopiero odzyskując rezon i
orientując się w sytuacji. Powiódł spojrzeniem na motocyklistę,
który właśnie ściągał kask z głowy. – Kurwa, czy ty nie
umiesz łazić!? – Minęła chwila, nim jego wciąż
zdezorientowany mózg przeskoczył na język angielski i zrozumiał,
co się do niego mówiło.
Zmarszczył
brwi, patrząc na ciemnoskórego chłopaka z coraz to większą
wściekłością. Prawie go przejechał i teraz jeszcze się na niego
wydzierał?!
– To
są pasy – powiedział względnie spokojnie, zbierając się z
jezdni. Stanął i posłał Afroamerykaninowi rozzłoszczone
spojrzenie. – Miałem zielone światło. To ty nie umiesz jeździć
– warknął, zaciskając ręce w pięści. Oczywiście, nie
zamierzał się bić, jednak nie godził się na takie taktowanie, bo
przecież mogło stać się coś naprawdę poważnego! Nie znał się
na motocyklach, ale mógł ocenić, że był dość ciężki, gdyby
tak na niego najechał... Mateusz mógłby na dobre pożegnać się z
tańcem. Ta myśl tylko bardziej go rozsierdziła.
– To
kurwa wyciągnij pieprzone słuchawki z uszu i patrz co się dzieje
na drodze!
Mateusz
aż zgrzytnął zębami.
Ty
zjebie, jakbym cię tak pocisnął po polsku, już by ci w pięty
poszło, pomyślał, bo nagle zdał sobie sprawę, że kłótnia
w obcym języku, nawet tym w miarę opanowanym, nie była niczym
prostym.
– A
ty naucz się przepisów drogowych! Z tego co wiem, to Nowy Jork, a
nie New Delhi!
Chłopak
posłał mu nierozumiejące spojrzenie, na co Mateusz miał ochotę
parsknąć śmiechem.
No
tak, w końcu to Amerykanin, pewnie nie wie nawet, gdzie leży Delhi,
stwierdził złośliwie, po czym pochylił się i złapał za
telefon. Obejrzał go pośpiesznie, ale wyglądało na to, że był
cały, a Mateusz nie miał wątpliwości, że to zasługa pancernego
etui. Jak dobrze, że się na nie zdecydował, bo przez swoje
gapiostwo zbił już niejeden ekran.
–
Pierdoleni imigranci – warknął tylko chłopak, po czym założył
kask i nie minęła chwila, a on już odjeżdżał z piskiem opon.
–
Pierdolony murzyn – prychnął pod nosem w swoim ojczystym języku.
Nie był rasistą, po prostu musiał odreagować, a słysząc, że
ktoś kieruje do niego tak nienawistne słowa, nie mógł nie
odpowiedzieć. Nawet jeśli miałoby to nie być zrozumiałe –
zresztą, chyba dobrze, w końcu na takie słowa ze strony białych
do czarnych gorzej się patrzyło.
Nie
myśląc już wiele, szybko zszedł z jezdni, bo o ile przez moment
wypadku nic nie nadjeżdżało, to gdy motocyklista się ulotnił,
jak na złość zrobił się tu ruch. Obejrzał jeszcze raz telefon,
po czym, już w gorszym humorze, ruszył w stronę uniwersytetu
czającego się tuż za rogiem.
„Nowy
Jork ma swoje minusy. Właśnie prawie rozjechał mnie jakiś murzyn
i jeszcze się o to do mnie przysrał. Masakra, jakbym kiedyś się
nie odzywał, to wiedz, że nie żyję” – wystukał szybko na
telefonie, po czym wysłał wiadomość do swojego już-nie-chłopaka.
Z
Patrykiem wciąż utrzymywał dość dobry (biorąc pod uwagę
odległość i różnicę czasu) kontakt i opisywał mu niemal każdy
dzień. Czasem też prowadzili wideorozmowy, choć Mateusz częściej
się przed tym bronił. Kiedy widział twarz Patryka na ekranie,
zaczynał jeszcze bardziej tęsknić. Wolał się więc ograniczać
do rozmów na Messengerze.
Wcisnął
telefon do kieszeni, po czym szybkim krokiem podszedł do
nowoczesnego przeszklonego wejścia budynku uczelni. Przepuścił w
drzwiach jakąś młodą Azjatkę, która podziękowała mu lekkim
uśmiechem i przekroczyła próg. Wszedł zaraz za nią, rozglądając
się po współczesnym wystroju wnętrza, żeby zaraz podejść do
tablicy z rozkładem pomieszczeń. Śledził go chwilę, w
poszukiwaniu sekretariatu, gdy nagle kątem oka dostrzegł, że drzwi
ponownie się otwierają. Aż się w nim zagotowało na widok
wysokiego Afroamerykanina, rozglądającego się ze zblazowaniem po
pomieszczeniu, aż wreszcie ich oczy się spotkały.
– Ja
to, kurwa, mam szczęście – prychnął chłopak pod nosem, jednak
tym razem Mateusz nie miał zamiaru wdawać się w żadne pyskówki.
Nie na terenie uczelni. Szybko więc odwrócił się na pięcie i
skierował swoje kroki ku prawemu skrzydłu, na którego końcu miał
znajdować się sekretariat.
Szedł
chwilę rozluźniony, postanawiając zakopać wspomnienia z
dzisiejszego wypadku na dnie umysłu, aby już się nimi nie
rozpraszać, kiedy za sobą usłyszał odgłos kroków. Obejrzał się
i zaniemówił, gdy jego wzrok znów napotkał ciemne spojrzenie.
–
Czego ode mnie chcesz? – Zatrzymał się, odwracając do
nieznajomego, przekonany, że ten go śledził.
– A
czego miałbym? – odwarknął. – Myślisz, że za tobą łażę?
– A
nie?
– Ja
pierdolę, ale masz cholernie wkurwiający akcent – sapnął
chłopak, kręcąc z niesmakiem głową, ale Mateusz już na niego
nie czekał, tylko szybkim krokiem ruszył w stronę sekretariatu.
Naprawdę nie chciał mieć z tym facetem niczego wspólnego, bo już
po samej jego postawie przeczuwał, że zadzieranie z nim może
zwiastować jedynie kłopoty. Tylko że z kolei on też nigdy nie był
typem popychadła, nie umiał puścić tych wszystkich przytyków
mimo uszu.
Po
krótkiej chwili dotarł wreszcie pod dwuskrzydłowe drzwi z dumnym,
złotym napisem „sekretariat”. Już miał sięgnąć do klamki,
kiedy usłyszał za sobą ruch i kątem oka dostrzegł stojącą tuż
obok sylwetkę. Aż mu się w żołądku przewróciło, kiedy wyłapał
niechętne, zblazowane spojrzenie, ale całe szczęście nie został
już poczęstowany żadnym wulgarnym komentarzem.
–
Dzień dobry – powiedział, kiedy tylko przekroczył próg i
powitał go wzrok kobiety siedzącej za biurkiem. Ta uśmiechnęła
się lekko, kiwając na przywitanie głową, kiedy zaraz za jego
plecami rozległo się znudzone, jakby rzucone od niechcenia „dobry”.
– W
czym mogę pomóc? – zapytała kobieta.
–
Mateusz Skibiński – przedstawił się nie bez obawy. Miał
nadzieję, że poznanie jego personaliów przez tego psychola nie
przyniesie mu żadnych kłopotów. – Miałem mieć spotkanie z
opiekunem dla studentów zagranicznych – wyjaśnił, na co brunetka
pokiwała głową i poprawiła swoje okulary.
–
Tak, tak, wiem. Pani Henders spóźni się kilkanaście minut, możesz
usiąść pod ścianą i poczekać – powiedziała, wskazując
ruchem głowy drugi koniec pomieszczenia. Dopiero teraz Mateusz
dostrzegł tam krzesła i siedzącą na jednym z nich Azjatkę.
Dokładnie tę samą, którą przepuścił w drzwiach. Uśmiechnął
się więc lekko do niej, zadowolony, że nie musi dłużej spędzać
czasu sam na sam z nieznajomym psycholem, po czym zajął miejsce
obok dziewczyny.
– A
tobie w czym pomóc? – zapytała Afroamerykanina stojącego przed
jej biurkiem z rękoma wciśniętymi w kieszenie. Wyglądał, jakby
był obrażony na cały świat, który istniał tylko po to, aby
działać mu na nerwy.
– Ja
w sprawie stypendium z konkursu międzystanowego – mruknął
niechętnie, a Mateusz aż otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem.
Cóż,
od samego początku jakoś tak założył, że ten chłopak i
Uniwersytet Nowojorski nie mają wiele ze sobą wspólnego. Mimo że
wszedł do tego budynku, ba, dotarł aż tutaj, do sekretariatu,
Mateusz całkowicie wykluczył możliwość podejmowania przez niego
studiów. Od razu podświadomie założył, że nieznajomy jest tu
aby załatwić jakąś sprawę brata czy siostry, cokolwiek, ale na
pewno nic związanego z własną nauką.
Nie
wyglądał przecież na kogoś, kto miałby plany na swoją
przyszłość – prędzej związałby go z ulicą, handlowaniem
dragami, a w odstępie kilku lat też z pobieraniem socjalu na
gromadkę dzieci, które zrobiłby kilku kobietom.
A
jednak, chłopak stał teraz przed pracownicą uczelni i załatwiał
sprawy związane ze swoimi studiami, chociaż jego mina nie
wskazywała na to, aby się tym jakkolwiek przejmował. Bardziej,
jakby był tu z przymusu.
–
Przepraszam za spóźnienie! – W pomieszczeniu pojawiła się nagle
kolejna postać – wysoka, chuda kobieta, z rudymi włosami
sterczącymi na wszystkie strony.
–
Pani Henders, podopieczni już czekają – przypomniała brunetka,
wskazując na krzesła okupowane przez Mateusza i Azjatkę.
–
Och! Pani Minjin i pan... – zmarszczyła brwi – Mejte...uś?
Uśmiechnął
się z lekkim rozbawieniem.
–
Matthew będzie idealnie – powiedział, nie chcąc, aby kobieta
męczyła się z jego imieniem.
–
Znacznie lepiej – stwierdziła z szerokim uśmiechem. – W takim
razie was zabieram do swojego gabinetu, tam najpierw wszystko
wytłumaczę, a później przejdziemy się po kampusie.
Mateusz
kiwnął głową, po czym szybko wstał i ruszył ku wyjściu, chcąc
jak najszybciej opuścić to pomieszczenie, by przypadkiem się do
niego nie zrazić. Kiedy wychodził, dostrzegł jeszcze nienawistne
spojrzenie ciemnych oczu.
Miał
szczerą nadzieję, że już więcej się nie spotkają. W końcu
mowa tu o Uniwersytecie Nowojorskim, a nie Gdańskim. Musiałby być
naprawdę olbrzymim pechowcem, aby regularnie natrafiać na tego
Afroamerykanina, szybko więc uznał, że to niemożliwe i już w o
wiele lepszym nastroju wszedł do maleńkiego, zagraconego gabinetu
pani Henders.
Czuł,
że te studia będą najlepszym okresem w jego życiu.
Nie
było przecież innej możliwości.
Hej. Rozdział jak zawsze swietny. Podoba mi się nastawienie Mateusza jestem ciekawa jego dalszych losów i coś czuję ,że ten niedoszły prześladowca jeszcze nie raz będzie go przesladow ;)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFajny ten Mateusz. Coś czuję, że nadzieje Matusza co do nie wpadnięcia więcej na swojego nie prześladowcę się nie spełnią, będzie ciekawie. Nie mogę się już doczekać jak to się rozwinie.
OdpowiedzUsuńNo Mateusz fajny, ale człowiek tak się rozpędza z historią a tu bach cdn..
OdpowiedzUsuń