piątek, 8 maja 2020

Rozdział 11. (Na granicy katastrofy)


Ślicznie dziękuję za wszystkie komentarze :)

Zawisza kontra Polonia, Artur kontra Adrian


Z głębokiego snu wyrwała go piskliwa melodyjka. Stęknął głośno, uchylając ciężkie powieki i wbijając zamglone spojrzenie w sufit. Musiała minąć chwila, nim zorientował się w sytuacji – leżał na kanapie w salonie Alicji i Maksa, miał na sobie ubrania z wczoraj i bardzo bolała go nie tylko głowa, co mógłby zaliczyć jako skutek picia alkoholu, ale także twarz. Podniósł się powoli, rozglądając dookoła w poszukiwaniu dzwoniącego telefonu, gdy zdał sobie sprawę, że ma go w kieszeni. Od razu sięgnął po stary model smartfona, stwierdzając, że musi go wymienić, jak tylko zarobi swoje pierwsze poważne pieniądze.
– Ta? – rzucił do słuchawki, gdy już odebrał połączenie od Łysego, który swoją ksywkę zawdzięczał temu, że był... no cóż, łysy.

– Siemka, Masa, jesteś dzisiaj wolny? – zapytał człowiek Ryżego.
W pierwszej chwili miał ochotę odpowiedzieć, że dzisiaj nie może. Jest poza Bydgoszczą, na drugim krańcu globu, cokolwiek, kurwa, byle tylko móc dzisiaj sczeznąć na kanapie i nie myśleć o niczym angażującym więcej partii mięśni niż wymagało to leżenie. Wiedział jednak, że nie powinien, w końcu wreszcie mógłby się wykazać i przekonać Ryżego do siebie. A później zacząłby poważnie zarabiać.
– Mhm, można tak powiedzieć, a co?
– Robota się kroi – ochrypły głos Łysego rozbrzmiał w słuchawce. – Wyrobisz się za pół godziny?
Każda komórka w ciele Adriana aż krzyczała, by tego nie robić, ale musiał przytaknąć. Gdy się rozłączył, z bólem wypisanym na twarzy zaczął się ogarniać. Mieszkanie było puste, od razu rzucił mu się w przedpokoju brak mokasynów Łukasza i jasnych trampków siostry. Nie miał jednak czasu na rozmyślanie, gdzie ci się podziali, nie chciał teraz nawet roztrząsać wczorajszego wieczoru – albo raczej jego zapamiętanych urywków. Czym prędzej wziął szybki prysznic i założył na siebie czyste, szare spodnie dresowe, a do tego luźny T-shirt. Pogoda za oknem zapowiadała się obiecująco, więc uznał, że tyle warstw ubrania wystarczy. Przemył jeszcze tylko szybko twarz (wolał nie patrzeć zbyt długo na swoje paskudne odbicie w lustrze) i już był gotowy. W samą porę, bo gdy zakładał buty, Łysy wysłał mu wiadomość, że już czeka pod blokiem.
Od razu odnalazł jego czarną audicę. Za każdym razem gdy patrzył na ten pojazd powtarzał sobie w myślach, że jeszcze trochę i sam dorobi się podobnego.
– To co to za robota? – zapytał, gdy zajął miejsce pasażera. Łysy zerknął na niego tylko krótko i wycofał samochód z parkingu.
– Musimy postraszyć pewnego gościa... Wisi Ryżemu abonament – powiedział, dołączając się do ruchu. – Nic wielkiego, po prostu przyciśniemy typa, postraszymy, sprzedamy kilka ciosów i tyle. – Wzruszył ramionami, na co Mejs bez chwili zastanowienia pokiwał głową. Taką robotę mógł odwalać, stwierdził, jednak gdy zatrzymali pojazd pod małym, ale zadbanym jednorodzinnym domkiem w spokojnej, porządnej dzielnicy, zaczął wątpić. Bo jak osoba mieszkająca w takiej okolicy mogłaby mieć jakieś gangsterskie porachunki na koncie?
– To tu? – zapytał, a gdy z domku wybiegła dwójka kilkulatków, coś ścisnęło go za gardło.
– Ta – mruknął Łysy, rozsiadając się w fotelu i obserwując przez moment dom, aż wreszcie wyłoniła się z niego postać mężczyzny. Na oko trzydziestoparoletniego, najzwyklejszego obywatela, jakiego można byłoby minąć na ulicy i nawet się za nim nie obejrzeć. Mężczyzna miał na sobie domowe ciuchy i wyglądało na to, że chciał niedzielne popołudnie spędzić w ogrodzie w towarzystwie swoich dzieci.
– Serio? On wisi abonament?
– Ma pub na rynku. – Wzruszył ramionami, sięgając po paczkę czerwonych Marlboro. Zgrabnie ją otworzył, by następnie podsunąć Adrianowi. – Chcesz?
Mejs się zawahał i nie wiedział, czy lepiej nie odmówić, z drugiej strony na widok papierosów poczuł wewnętrzne ssanie. Nie zastanawiając się więc dłużej, sięgnął po szluga i odebrał od Łysego zapalniczkę.
– Tylko kiepuj za oknem – uprzedził go mężczyzna.
– Nie wygląda na kogoś, kto mógłby mieć zatargi z Ryżym – powiedział Adrian i zaciągnął się wreszcie papierosem. Gorzki dym wypełnił jego płuca, niosąc osobliwą ulgę oraz gasząc jego powoli rosnące zdenerwowanie. Aż przymknął na moment powieki, dokładnie tego mu brakowało, nawet nie wiedział, że mógłby się tak stęsknić za smakiem tytoniu.
– Nie miałby, gdyby płacił na czas. Chronimy mu interes? Chronimy. A gdzie zapłata? – zapytał Łysy, strzepując popiół za okno i przyglądając się rodzinnej scence rozgrywającej się tuż przed nimi.
Dopiero gdy spalili szlugi, Łysy postanowił, że czas zabrać się za robotę. Mejs spojrzał jeszcze na dzieci, dwóch chłopczyków beztrosko bawiących się w ogródku, tuż przy koszącym trawę ojcu. Skrzywił się na samą myśl, że mieliby teraz wejść w sam środek tej sielanki, tylko po to, aby na oczach dzieci obić twarz ich tacie. To nie mieściło mu się w ogóle w głowie, bo rozumiał klepać kibiców przeciwnej drużyny po meczu, czy nawet rozkwaszać na chodniku twarze wkurwiających cyganów, ale robić to komuś o tak nieszkodliwym wyglądzie?
Nie powiedział jednak nic, nie chciał przecież wyjść na jakiegoś frajera. Ruszył więc za Łysym w stronę bramki, a gdy się tam zatrzymali, już znaleźli się w zasięgu wzroku swojej ofiary.
– Ładny mamy dzień, co nie, Winiarski? – powiedział pozornie beztrosko Łysy, uśmiechając się przy tym lekko, niczym poczciwy wujek, który przyszedł w odwiedziny.
Mężczyzna wyraźnie pobladł, od razu wyłączając kosiarkę. Spojrzał nerwowo na swoje dzieci, po czym zaraz przeniósł swoje przerażone oczy na nich, jakby niemo błagając, aby nic nie zrobili przy jego synach.
– Wyślij pociechy do domu. Zaraz zacznie padać – dodał Łysy spokojnym tonem, na co Adrian mimowolnie zerknął w górę, na błękitne niebo bez chociażby jednej zwiastującej opady chmury.
Winiarski przełknął ślinę, ale nie zamierzał oponować, bo zaraz odezwał się do dzieci:
– Chłopcy, idźcie się pobawić w pokojach. I powiedzcie mamie, że... zaraz wrócę – powiedział wyraźnie łamiącym się głosem. Adrian nie mógł nic poradzić na powoli rosnące w nim współczucie, facet wyraźnie nie nadawał się do tego światka, nie powinien zadzierać z ludźmi pokroju Ryżego.
Jeden z jego synów, ten najstarszy i wyglądający na najbardziej odważnego, skrzywił się niechętnie.
– Ale tato, mieliśmy naprawić drewniany domek i...!
– Do domu, mówię! – Mężczyzna wyraźnie tracił już cierpliwość. Mejs nic nie powiedział, a jedynie zagryzł wargę od wewnątrz i przyglądał się rozwojowi sytuacji. Chłopcy niechętnie skierowali się do domu, co Łysy przyjął z zadowoleniem. Najwidoczniej też nie chciał rozwiązywać spraw przy dzieciach.
– A my może wybierzemy się na przejażdżkę, hm? – zapytał z pobłażliwym, wręcz ociekającym dobrodusznością uśmieszkiem. Adrian popatrywał na niego, z jednej strony podziwiając go za ten wewnętrzny spokój, a z drugiej odczuwając przez to trudny do opisania dyskomfort. Łysy nie był osobą, której można było zaufać. Wydawał się taki... przebiegły? Niczym żmija, która wpierw pełźnie niewzruszona po ziemi, żeby wbić znienacka swoje długie kły w skórę przeciwnika.
Winiarski nie odpowiedział, tylko oglądając się jeszcze z przestrachem na swój dom, ruszył w stronę bramki.
– Masz fajnych synów – rzucił jakby nigdy nic Łysy, kiedy szli do zaparkowanej nieopodal audicy. Adrian kątem oka dostrzegł, jak mężczyzna mimowolnie spiął się na samą wzmiankę o swoich dzieciach. – Na takich trzeba pewnie uważać. Chwila nieuwagi i może coś im się stać. – Obłudny grymas przypominający uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, przyprawił o dreszcze nawet Mejsa.
Winiarski nic nie odpowiedział, wyraźnie zbyt przerażony, po czym bez słowa zajął miejsce na tylnej kanapie samochodu. Już po chwili jechali przed siebie, w tylko Łysemu znaną stronę. Pojazd wypełniały dźwięki radia, a gdy wskoczyła jakaś wesoła, popowa piosenka, od razu zwiększył głośność przyciskiem na kierownicy.
– Moja to uwielbia – powiedział wesoło. – Nawet nie wiesz, jak ostatnio przy tym tańczyła – zwrócił się do Adriana, mrugając do niego jednoznacznie. – Ma taką krągłą dupę, że mówię ci, nic tylko siąść i patrzeć. – Parsknął śmiechem, na co Mejs również się uśmiechnął i kiwnął głową.
– Taa...
– Nie znalazłeś sobie jeszcze żadnej, nie? Jeśli chcesz, mogę cię poznać z jej koleżankami. Karola, taka szczuplutka czarnulka, byłaby zachwycona. Ostatnio żaliła się mojej, że brakuje jej prawdziwego faceta – mówił jakby nigdy nic. Jakby tuż za nim nie siedział śmiertelnie przerażony człowiek, bojący się o swoje życie i jakby temu człowiekowi nie mieli zaraz oklepać tyłka.
– Nie, spoko. Spotykam się teraz z jedną taką – wykręcił się, machnąwszy ręką. Nie chciało mu się teraz zabierać za kobiety, wychodził z założenia, że baby oznaczały jedynie problemy. Na razie więc wolał trzymać się od nich z daleka.
– Ale jakby co, dawaj znać. Zdążyłem już przetestować – dodał, śmiejąc się przy tym rubasznie. Mejs popatrzył na niego zaskoczony, z jednej strony podziwiając, jak w takiej chwili mógł swobodnie rozmawiać o kobietach i swoich ekscesach z nimi, a z drugiej wciąż nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakie budził w nim ten facet.
– Przeleciałeś koleżankę swojej lali? – próbował brzmieć naturalnie, jakby i jego nie ruszał fakt sytuacji, w jakiej się właśnie znajdowali. Łysy błysnął zębami, zjeżdżając z osiedlowej drogi prosto na nieutwardzoną leśną ścieżkę.
– No a jak! Ale wiesz, morda w kubeł, Anka o niczym nie wie – parsknął z rozbawieniem, aż wreszcie zatrzymał samochód pośrodku lasu. Odwrócił się do tyłu, rzucając lekki uśmieszek w stronę przerażonego Winiarskiego. – Koniec przejażdżki – poinformował. – Wysiadamy.
Mejs zerknął na Łysego, sięgając ku klamce drzwi.
To już, tak? – zapytał samego siebie, ale gdy zerknął na kumpla, który z radosną miną opuścił samochód, już wiedział.
Czas zabrać się za robotę.

***
Zatrzasnął drzwi czarnego audi, gdy to podrzuciło go pod blok, w którym aktualnie pomieszkiwał. Westchnął ciężko, wciskając ręce w kieszenie dresowych spodni. Nie ruszył od razu w stronę klatki schodowej, w zamian najpierw poczekał, aż samochód wyjedzie z terenu spółdzielni i dopiero wtedy, powolnym krokiem skierował się w stronę budynku. Nie czuł się dobrze z tym, co dzisiaj zrobił. Jak na złość wciąż pobolewała go pięść, którą uciszył stękającego Winiarskiego, gdy Łysy coraz bardziej się tym irytował. Wtedy miał wrażenie, że to przejaw łaski, jaką obdarzył mężczyznę, bo inaczej zapewne oberwałby o wiele mocniej. Teraz już nie był co do tego taki pewny.
Był zły, skonsternowany i na dodatek wciąż miał kaca. Niezbyt dobre połączenie, ale pocieszała go myśl, że teraz już mógł tylko zalec na kanapie i do końca dnia (nawet jeśli nie zostało go już zbyt wiele) się z niej nie ruszać. No chyba, że gdzieś obok pojawiłby się Maks. Na samą myśl o Łukowskim jego twarz pojaśniała o zadowolony uśmiech. Miał nadzieję, że chłopak był w mieszkaniu, że się spotkają i... cóż, porozmawiają? Nie wiedział jednak, jak miałaby ta rozmowa wyglądać oraz czego dotyczyć, ale nie wydawało mu się to szczególnie ważne. Po prostu chciałby spędzić ten wieczór w towarzystwie chłopaka.
Już miał złapać za klamkę drzwi, kiedy usłyszał za sobą kroki. Początkowo przekonany, że to jakiś mieszkaniec bloku, otworzył wejście i obrócił się z zamiarem zerknięcia na intruza. Zamarł, patrząc na stojącego dwa kroki dalej Artura.
Dłonie samoistnie zacisnął w pięści, jednak tym razem nie rzucił się na niego z chęcią przemeblowania twarzy, tylko zmierzył go zaskoczonym i podejrzliwym jednocześnie wzrokiem. A Artur stał, z rękoma w kieszeniach bluzy oraz z kapturem zarzuconym na głowę. Patrzył na niego tymi swoimi przerażająco błękitnymi ślepiami i chociaż jedno z nich było niesamowicie opuchnięte, tak, że ledwo je otwierał, Adrian czuł, że zaczyna topnieć pod tym jego szczenięcym spojrzeniem. Miał ochotę przytulić go i ponownie obić mu pysk. Najlepiej oba naraz.
– Co tu robisz? – zapytał wreszcie bojowym tonem, nie zapominając o urazach, jakie chował do chłopaka.
– Wpadam w odwiedziny? – Wzruszył ramionami, ani na moment nie odwracając wzroku. Patrzył na Adriana wręcz wyzywająco, tak, że aż coś ścisnęło go w żołądku i sam już nie wiedział, czy była to oznaka irytacji, czy może znajomej już ekscytacji, która zawsze pojawiała się, gdy Artur spoglądał na niego w ten sposób.
– Po ki chuj? – prychnął, próbując zostać przy swojej nienawiści do tego człowieka. I nie dać się nabrać na te jego zadziorne, błękitne ślepia.
Artur przewrócił oczami, po czym wzruszył ramionami.
– Może się przejdziemy? Nie chcę, żeby ktoś usłyszał tę rozmowę.
W Adrianie początkowo się zagotowało, bo jak to, będzie teraz latał za tym idiotą, spełniając każdą jego zachciankę? Zaburczał pod nosem, znów czując, że świerzbi go ręka, a gdy zdał sobie sprawę, że przecież nie może pobić Artura na oczach mieszkańców bloku (przynajmniej dokładnie tak to sobie wytłumaczył, w końcu nie mógł się przyznać, że chciał z nim porozmawiać na osobności), kiwnął głową.
– Z tego co pamiętam, zaraz naprzeciwko są te BKSy, na których piliśmy za dzieciaka – mruknął, wciskając swoje ręce w kieszenie spodni. Nagle kompletnie nie wiedział, co z nimi począć.
– Mhm – mruknął i kiwnął głową, po czym obaj ruszyli w stronę błoni niedaleko wojskowej bazy lotniskowej. Wszyscy nazywali to Bydgoskim Klubem Sportowym, bo jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku planowano tu stadion sportowy, inwestycja jednak nigdy nie doczekała się końca. Usypano jedynie okrągły wysoki wał w którego środku miała przebiegać bieżnia, po czym porzucono pomysł. I tak nasyp obrósł trawą, chwastami i krzewami, tworząc malownicze miejsce na spacery i... cóż, picie dla nastolatków, teren był prywatny, a więc i policja trzymała się od niego z daleka. Pamiętali niejedną imprezę i niejedno ognisko, jakie tu zorganizowali, dla obu z nich to były dobre czasy. Dwa lata młodszy Artur dopiero co odkrywał świat używek, a Adrian, który ledwo opuścił zakład poprawczy, stęskniony za wolnością, często tu przychodził w towarzystwie znajomych. Nie poznali się w tym miejscu, pierwszy raz spotkali się na stadionie Polonii Bydgoszcz albo raczej pod nim, kiedy to skończyły się żużlowe derby i trzeba było obić kilka mord. Co z tego, że całym sercem byli za Zawiszą, klubem klubem głównie piłki nożnej, a żużel nie powinien ich w ogóle dotyczyć. Bo co miały motocykle do piłki? Tyle, co pięść do nosa i to wystarczyło, w końcu fajnie było miażdżyć nosy tym z przeciwnej drużyny.
Konflikt pomiędzy dwoma skrajnie różnymi klubami trwał przez długi czas, aż wreszcie Polonia zaczęła podupadać. Traciła osiągi, wpływy i na końcu też kibiców, nagle zrobiło się o niej niesamowicie cicho, więc i bydgoscy kibole Zawiszy dali sobie spokój, bo niby kogo mieli obijać, jak tu brakło najwierniejszych, chętnych do bitki przeciwników? Minęły kolejne lata, te już Adrian spędził w więzieniu, a i Zawisza zaczęła dzielić los biednej Polonii. A może to po prostu Mejs dorósł i nie kręciły go już takie ustawki? Przecież jeszcze kiedyś potrafił wsiąść w pociąg i dojechać nawet do takiego Krakowa, byle się trochę rozerwać. Zawsze znaleźliby się chętni na piknik, a powody, dla których mieliby się okładać, już nie grały aż tak ważnej roli, w końcu hej, jeszcze niedawno okładał kogoś tylko dlatego, bo oglądał wyścigi motocyklowe, a nie facetów biegających za piłką.
– Więc? – zapytał, zatrzymując się na środku pola. Nie trudno było zauważyć, jak bardzo zmieniły się BKSy odkąd byli tu po raz ostatni. Ktoś postanowił kupić teren pod inwestycję, więc rozkopał połowę wała, zrównał ziemię i wygrodził część pod budowę – zapewne – kolejnych bloków (jakby tych stało mało w okolicy).
Artur stanął naprzeciwko niego, dzielił ich może jeden duży krok. Wciąż miał na głowie kaptur, dzięki któremu obrażenia, jakich doznał zaledwie wczoraj, nie były aż tak widoczne.
– Kto cię tak pobił? – zapytał w zamian, kierując swoje spojrzenie na wcale nie lepiej wyglądającą twarz Mejsa. Ten wzruszył jedynie ramionami.
– Ktoś, kto znalazł się w złym miejscu i czasie.
Artur uniósł swoje brązowe brwi, gdy nagle parsknął śmiechem, na co Adrian skrzywił się, niezadowolony taką reakcją.
– Nic się nie zmieniłeś.
– A ty bardzo – odparował. – Po co przylazłeś? Żeby podkablować bratu? – prychnął.
Artur o dziwo nie dał się sprowokować, choć zazwyczaj nie wystarczyło mu wiele. Mejs nie był znany ze swojej cierpliwości, jednak przy nim wypadał niczym ostoja spokoju, jak ten pieprzony kwiat lotosu.
– Skąpy nie wie, że tu jestem – odparł, na co kąciki ust Adriana drgnęły ledwo widocznie. Jakoś zawsze bawiło go to, że nawet Artur nie zwracał się do swojego brata po imieniu. Ksywka tak mocno przylgnęła do Pawła Schmidta, że praktycznie nikt nie pamiętał już jego prawdziwego imienia.
– To dlaczego tu jesteś? – zdziwił się. Artur był wiernym pieskiem starszego brata, wystarczyło, że ten coś bąknął, a młodszy Schmidt już leciał na złamanie karku. Zabawne, bo wcześniej Adrianowi wydawało się, że nie ma nikogo bardziej upartego i niezależnego od Artura.
– Słyszałem, że zacząłeś pracować u Ryżego.
Adrian coraz mniej rozumiał powód wizyty swojego byłego faceta. Co chciał osiągnąć? Początkowo jeszcze myślał, że może marzył mu się odwet za wczoraj, jednak z każdą chwilą odrzucał ten pomysł. Gdyby Artur pragnął mu oddać, już dawno by to zrobił, a nie tak beztrosko go zagadywał.
– Ta. I co w związku z tym?
– To ze względu na Skąpego i mnie?
Mejs prychnął. Coraz bardziej zaczynała go ta rozmowa irytować. Do czego w ogóle prowadziła?
– Wszystko musi się kręcić dookoła was?
– Ryży i Kędzi mają na pieńku, nic dziwnego, że to pierwsze, o czym pomyślałem. – Wzruszył ramionami. Wyglądał tak niewinnie w tej wielkiej bluzie, z obitą twarzą i spojrzeniem, które jeszcze kiedyś byłoby w stanie skruszyć Adrianowe serce. Jednak nie teraz. Teraz, nawet jeśli przypominał mu pokiereszowanego, bezbronnego szczeniaka, Mejs nie potrafiłby wybaczyć zdrady.
– Ryży dobrze płaci, tylko tyle.
– Dlatego masz krew na koszulce? Bo odwalałeś jakąś robotę? – zapytał, ruchem głowy wskazując na jego jasny T-shirt. Adrian od razu na niego spojrzał i rzeczywiście, dostrzegł tam kropelki zasychającej już krwi. Aż przeklął w myślach, już wiedząc, że musi ją jak najszybciej przebrać i wyprać. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby Maks zobaczył go w takim stanie, jak miałby mu się wytłumaczyć?
– Zaczynasz mnie wkurwiać – syknął przez zaciśnięte zęby. – Mów po co przyszedłeś, bo tylko tracisz mój czas.
– Stęskniłem się?
Tego już było za wiele. Adrian i tak świetnie radził sobie z trzymaniem nerwów na wodzy, nic jednak dziwnego, że te wreszcie puściły. W jednej chwili znalazł się przed bynajmniej niezaskoczonym Arturem i złapał go za przód ubrania, przyciągając do siebie.
– Słuchaj, jak się nie odpierdolisz ode mnie i mojej siostry, to inaczej pogadamy. Nie wiem, kurwa, w co sobie pogrywasz, ale uwierz mi, nie chcesz mnie jeszcze bardziej wkurwić.
Artur uniósł dłonie w poddańczym geście, a na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.
– Spokojnie. – Wpatrzył mu się głęboko w oczy. Cholera jasna, czemu on miał tak błękitne tęczówki? – W nic nie pogrywam. Chciałem tylko się z tobą spotkać. Sam na sam.
– No to, kurwa, żeś się spotkał, a teraz wypierdalaj. Nie mam dla ciebie całego dnia – prychnął, odpychając go, po czym ruszył w kierunku ulicy, jaka znajdowała się za wysokimi krzewami, przez które chwilę temu się przedzierali.
– Sypiasz z nim?
Adrian automatycznie się zatrzymał.
– Co?
– Z tym pedałem, Ala mi trochę o nim opowiadała. Chyba w twoim typie, co nie? Taki grzeczny, niewinny, ułożony... Lubisz takich.
Zawrzało w nim. Sam fakt, że Artur mówił na temat Maksa, zadziałało na Adriana niczym płachta na byka. Nie wytrzymał, odwrócił się i znów dopadł do Schmidta, potrząsając nim z furią.
– Jeszcze raz coś o nim powiesz, a obiecuję, że będziesz oglądać świat na wysokości dupy – zasyczał z płonącymi czystym gniewem oczami. Każdy, kto miał choć odrobinę zdrowego instynktu samozachowawczego, zdecydowałby się wycofać, byle tylko nie drażnić bestii. Artur jednak zbyt długo znał już Adriana, żeby się tego wystraszyć. Uśmiechnął się więc, przekrzywiając głowę na bok i patrząc na Mejsa z rozbawieniem.
– A więc jednak. Podoba ci się.
– Jeszcze słowo, a...
– Spokojnie. Nic mu przecież nie zrobię – parsknął Artur niby z rozbawieniem. Przez gniew przysłaniający Adrianowi obraz, nie mógł dosłyszeć dojrzeć w jego oczach przebłysków żalu. – A teraz mnie już puść. Nie chcę się z tobą bić.
Mejs odepchnął go z irytacją, po czym ruszył przed siebie szybkim krokiem, rzucając jeszcze wściekle na odchodnym:
– I odpierdol się od Ali, bo pożałujesz!
Zniknął w krzakach, a następnie przebiegł przez ulicę cały aż trzęsąc się od nadmiaru emocji.
Co miało oznaczać to spotkanie?
Czego, do cholery, Artur od niego chciał?!


4 komentarze:

  1. Ach ten Adrian co on sobie z tym życiem robi.mam jednak nadzieję że się facet ogarnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zaskoczona, że w tym rozdziale nie ma Maksa, tylko jest wspomniany. Spodziewałam się po tym jak zakończył się poprzedni rozdział, że w tym będzie dużo Maksa i Tobiasza, a tu taka niespodzianka :D
    Ciekawe o co chodzi temu Arturowi, czy będzie się pojawiał że względu na Alicję, czy po to by podbijać do Adriana. Mam nadzieję, że wcale :D
    Fajnie by było jak by znowu pojawiły się nowe bardziej miłosne wątki w relacji Adriana i Maksa, bo ostatnio coś ich mało. Ale nie narzekam, bo i tak się świetnie czyta :D
    Dziękuję za rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. "Czego, do cholery, Artur od niego chciał?!" No właśnie czego? Mam wrażenie że ten Artur i jego uczucia w stosunku do Adriana są bardziej skomplikowane niż on sobie to wyobraża. Bo Arturowi to chyba zależy i chyba na tyle mocno żeby się o Adriana martwic, A w sumie o tym co się właściwie stało między nimi w przeszłości wiemy malo, tylko że Artur Adriana zdradził. Ale czy Adrian sam to wie na pewno czy tylko tak założył? No i wychodzi na to że Artur był wtedy trochę gówniarzem i mocno pod wpływem starszego brata i chociaż praktycznie go nie znamy to w tym rozdziale mi jakoś tak strasznie go było żal. Też liczyłam na scenę z Maksem i Tobiaszem ale to był taki fajny oddech od Maksowych dramatów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. zakochałam się w tym opowiadaniu.nie mogę się doczekać następnego rozdziału, kiedy planujesz?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.