Ślicznie dziękuję za wszystkie komentarze :)
Zawisza kontra Polonia, Artur kontra Adrian
Z głębokiego snu wyrwała go piskliwa melodyjka. Stęknął głośno,
uchylając ciężkie powieki i wbijając zamglone spojrzenie w sufit.
Musiała minąć chwila, nim zorientował się w sytuacji – leżał
na kanapie w salonie Alicji i Maksa, miał na sobie ubrania z wczoraj
i bardzo bolała go nie tylko głowa, co mógłby zaliczyć jako
skutek picia alkoholu, ale także twarz. Podniósł się powoli,
rozglądając dookoła w poszukiwaniu dzwoniącego telefonu, gdy zdał
sobie sprawę, że ma go w kieszeni. Od razu sięgnął po stary
model smartfona, stwierdzając, że musi go wymienić, jak tylko
zarobi swoje pierwsze poważne pieniądze.
– Ta? – rzucił do słuchawki, gdy już odebrał połączenie od
Łysego, który swoją ksywkę zawdzięczał temu, że był... no
cóż, łysy.
– Siemka, Masa, jesteś dzisiaj wolny? – zapytał człowiek
Ryżego.
W pierwszej chwili miał ochotę odpowiedzieć, że dzisiaj nie może.
Jest poza Bydgoszczą, na drugim krańcu globu, cokolwiek, kurwa,
byle tylko móc dzisiaj sczeznąć na kanapie i nie myśleć o niczym
angażującym więcej partii mięśni niż wymagało to leżenie.
Wiedział jednak, że nie powinien, w końcu wreszcie mógłby się
wykazać i przekonać Ryżego do siebie. A później zacząłby
poważnie zarabiać.
– Mhm, można tak powiedzieć, a co?
– Robota się kroi – ochrypły głos Łysego rozbrzmiał w
słuchawce. – Wyrobisz się za pół godziny?
Każda komórka w ciele Adriana aż krzyczała, by tego nie robić,
ale musiał przytaknąć. Gdy się rozłączył, z bólem wypisanym
na twarzy zaczął się ogarniać. Mieszkanie było puste, od razu
rzucił mu się w przedpokoju brak mokasynów Łukasza i jasnych
trampków siostry. Nie miał jednak czasu na rozmyślanie, gdzie ci
się podziali, nie chciał teraz nawet roztrząsać wczorajszego
wieczoru – albo raczej jego zapamiętanych urywków. Czym prędzej
wziął szybki prysznic i założył na siebie czyste, szare spodnie
dresowe, a do tego luźny T-shirt. Pogoda za oknem zapowiadała się
obiecująco, więc uznał, że tyle warstw ubrania wystarczy. Przemył
jeszcze tylko szybko twarz (wolał nie patrzeć zbyt długo na swoje
paskudne odbicie w lustrze) i już był gotowy. W samą porę, bo gdy
zakładał buty, Łysy wysłał mu wiadomość, że już czeka pod
blokiem.
Od razu odnalazł jego czarną audicę. Za każdym razem gdy patrzył
na ten pojazd powtarzał sobie w myślach, że jeszcze trochę i sam
dorobi się podobnego.
– To co to za robota? – zapytał, gdy zajął miejsce pasażera.
Łysy zerknął na niego tylko krótko i wycofał samochód z
parkingu.
– Musimy postraszyć pewnego gościa... Wisi Ryżemu abonament –
powiedział, dołączając się do ruchu. – Nic wielkiego, po
prostu przyciśniemy typa, postraszymy, sprzedamy kilka ciosów i
tyle. – Wzruszył ramionami, na co Mejs bez chwili zastanowienia
pokiwał głową. Taką robotę mógł odwalać, stwierdził, jednak
gdy zatrzymali pojazd pod małym, ale zadbanym jednorodzinnym domkiem
w spokojnej, porządnej dzielnicy, zaczął wątpić. Bo jak osoba
mieszkająca w takiej okolicy mogłaby mieć jakieś gangsterskie
porachunki na koncie?
– To tu? – zapytał, a gdy z domku wybiegła dwójka kilkulatków,
coś ścisnęło go za gardło.
– Ta – mruknął Łysy, rozsiadając się w fotelu i obserwując
przez moment dom, aż wreszcie wyłoniła się z niego postać
mężczyzny. Na oko trzydziestoparoletniego, najzwyklejszego
obywatela, jakiego można byłoby minąć na ulicy i nawet się za
nim nie obejrzeć. Mężczyzna miał na sobie domowe ciuchy i
wyglądało na to, że chciał niedzielne popołudnie spędzić w
ogrodzie w towarzystwie swoich dzieci.
– Serio? On wisi abonament?
– Ma pub na rynku. – Wzruszył ramionami, sięgając po paczkę
czerwonych Marlboro. Zgrabnie ją otworzył, by następnie podsunąć
Adrianowi. – Chcesz?
Mejs się zawahał i nie wiedział, czy lepiej nie odmówić, z
drugiej strony na widok papierosów poczuł wewnętrzne ssanie. Nie
zastanawiając się więc dłużej, sięgnął po szluga i odebrał
od Łysego zapalniczkę.
– Tylko kiepuj za oknem – uprzedził go mężczyzna.
– Nie wygląda na kogoś, kto mógłby mieć zatargi z Ryżym –
powiedział Adrian i zaciągnął się wreszcie papierosem. Gorzki
dym wypełnił jego płuca, niosąc osobliwą ulgę oraz gasząc jego
powoli rosnące zdenerwowanie. Aż przymknął na moment powieki,
dokładnie tego mu brakowało, nawet nie wiedział, że mógłby się
tak stęsknić za smakiem tytoniu.
– Nie miałby, gdyby płacił na czas. Chronimy mu interes?
Chronimy. A gdzie zapłata? – zapytał Łysy, strzepując popiół
za okno i przyglądając się rodzinnej scence rozgrywającej się
tuż przed nimi.
Dopiero gdy spalili szlugi, Łysy postanowił, że czas zabrać się
za robotę. Mejs spojrzał jeszcze na dzieci, dwóch chłopczyków
beztrosko bawiących się w ogródku, tuż przy koszącym trawę
ojcu. Skrzywił się na samą myśl, że mieliby teraz wejść w sam
środek tej sielanki, tylko po to, aby na oczach dzieci obić twarz
ich tacie. To nie mieściło mu się w ogóle w głowie, bo rozumiał
klepać kibiców przeciwnej drużyny po meczu, czy nawet rozkwaszać
na chodniku twarze wkurwiających cyganów, ale robić to komuś o
tak nieszkodliwym wyglądzie?
Nie powiedział jednak nic, nie chciał przecież wyjść na jakiegoś
frajera. Ruszył więc za Łysym w stronę bramki, a gdy się tam
zatrzymali, już znaleźli się w zasięgu wzroku swojej ofiary.
– Ładny mamy dzień, co nie, Winiarski? – powiedział pozornie
beztrosko Łysy, uśmiechając się przy tym lekko, niczym poczciwy
wujek, który przyszedł w odwiedziny.
Mężczyzna wyraźnie pobladł, od razu wyłączając kosiarkę.
Spojrzał nerwowo na swoje dzieci, po czym zaraz przeniósł swoje
przerażone oczy na nich, jakby niemo błagając, aby nic nie zrobili
przy jego synach.
– Wyślij pociechy do domu. Zaraz zacznie padać – dodał Łysy
spokojnym tonem, na co Adrian mimowolnie zerknął w górę, na
błękitne niebo bez chociażby jednej zwiastującej opady chmury.
Winiarski przełknął ślinę, ale nie zamierzał oponować, bo
zaraz odezwał się do dzieci:
– Chłopcy, idźcie się pobawić w pokojach. I powiedzcie mamie,
że... zaraz wrócę – powiedział wyraźnie łamiącym się
głosem. Adrian nie mógł nic poradzić na powoli rosnące w nim
współczucie, facet wyraźnie nie nadawał się do tego światka,
nie powinien zadzierać z ludźmi pokroju Ryżego.
Jeden z jego synów, ten najstarszy i wyglądający na najbardziej
odważnego, skrzywił się niechętnie.
– Ale tato, mieliśmy naprawić drewniany domek i...!
– Do domu, mówię! – Mężczyzna wyraźnie tracił już
cierpliwość. Mejs nic nie powiedział, a jedynie zagryzł wargę od
wewnątrz i przyglądał się rozwojowi sytuacji. Chłopcy niechętnie
skierowali się do domu, co Łysy przyjął z zadowoleniem.
Najwidoczniej też nie chciał rozwiązywać spraw przy dzieciach.
– A my może wybierzemy się na przejażdżkę, hm? – zapytał z
pobłażliwym, wręcz ociekającym dobrodusznością uśmieszkiem.
Adrian popatrywał na niego, z jednej strony podziwiając go za ten
wewnętrzny spokój, a z drugiej odczuwając przez to trudny do
opisania dyskomfort. Łysy nie był osobą, której można było
zaufać. Wydawał się taki... przebiegły? Niczym żmija, która
wpierw pełźnie niewzruszona po ziemi, żeby wbić znienacka swoje
długie kły w skórę przeciwnika.
Winiarski nie odpowiedział, tylko oglądając się jeszcze z
przestrachem na swój dom, ruszył w stronę bramki.
– Masz fajnych synów – rzucił jakby nigdy nic Łysy, kiedy szli
do zaparkowanej nieopodal audicy. Adrian kątem oka dostrzegł, jak
mężczyzna mimowolnie spiął się na samą wzmiankę o swoich
dzieciach. – Na takich trzeba pewnie uważać. Chwila nieuwagi i
może coś im się stać. – Obłudny grymas przypominający
uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, przyprawił o dreszcze
nawet Mejsa.
Winiarski nic nie odpowiedział, wyraźnie zbyt przerażony, po czym
bez słowa zajął miejsce na tylnej kanapie samochodu. Już po
chwili jechali przed siebie, w tylko Łysemu znaną stronę. Pojazd
wypełniały dźwięki radia, a gdy wskoczyła jakaś wesoła, popowa
piosenka, od razu zwiększył głośność przyciskiem na kierownicy.
– Moja to uwielbia – powiedział wesoło. – Nawet nie wiesz,
jak ostatnio przy tym tańczyła – zwrócił się do Adriana,
mrugając do niego jednoznacznie. – Ma taką krągłą dupę, że
mówię ci, nic tylko siąść i patrzeć. – Parsknął śmiechem,
na co Mejs również się uśmiechnął i kiwnął głową.
– Taa...
– Nie znalazłeś sobie jeszcze żadnej, nie? Jeśli chcesz, mogę
cię poznać z jej koleżankami. Karola, taka szczuplutka czarnulka,
byłaby zachwycona. Ostatnio żaliła się mojej, że brakuje jej
prawdziwego faceta – mówił jakby nigdy nic. Jakby tuż za nim nie
siedział śmiertelnie przerażony człowiek, bojący się o swoje
życie i jakby temu człowiekowi nie mieli zaraz oklepać tyłka.
– Nie, spoko. Spotykam się teraz z jedną taką – wykręcił
się, machnąwszy ręką. Nie chciało mu się teraz zabierać za
kobiety, wychodził z założenia, że baby oznaczały jedynie
problemy. Na razie więc wolał trzymać się od nich z daleka.
– Ale jakby co, dawaj znać. Zdążyłem już przetestować –
dodał, śmiejąc się przy tym rubasznie. Mejs popatrzył na niego
zaskoczony, z jednej strony podziwiając, jak w takiej chwili mógł
swobodnie rozmawiać o kobietach i swoich ekscesach z nimi, a z
drugiej wciąż nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakie
budził w nim ten facet.
– Przeleciałeś koleżankę swojej lali? – próbował brzmieć
naturalnie, jakby i jego nie ruszał fakt sytuacji, w jakiej się
właśnie znajdowali. Łysy błysnął zębami, zjeżdżając z
osiedlowej drogi prosto na nieutwardzoną leśną ścieżkę.
– No a jak! Ale wiesz, morda w kubeł, Anka o niczym nie wie –
parsknął z rozbawieniem, aż wreszcie zatrzymał samochód pośrodku
lasu. Odwrócił się do tyłu, rzucając lekki uśmieszek w stronę
przerażonego Winiarskiego. – Koniec przejażdżki –
poinformował. – Wysiadamy.
Mejs zerknął na Łysego, sięgając ku klamce drzwi.
To już, tak? – zapytał samego siebie, ale gdy zerknął
na kumpla, który z radosną miną opuścił samochód, już
wiedział.
Czas zabrać się za robotę.
***
Zatrzasnął drzwi czarnego audi, gdy to podrzuciło go pod blok, w
którym aktualnie pomieszkiwał. Westchnął ciężko, wciskając
ręce w kieszenie dresowych spodni. Nie ruszył od razu w stronę
klatki schodowej, w zamian najpierw poczekał, aż samochód wyjedzie
z terenu spółdzielni i dopiero wtedy, powolnym krokiem skierował
się w stronę budynku. Nie czuł się dobrze z tym, co dzisiaj
zrobił. Jak na złość wciąż pobolewała go pięść, którą
uciszył stękającego Winiarskiego, gdy Łysy coraz bardziej się
tym irytował. Wtedy miał wrażenie, że to przejaw łaski, jaką
obdarzył mężczyznę, bo inaczej zapewne oberwałby o wiele
mocniej. Teraz już nie był co do tego taki pewny.
Był zły, skonsternowany i na dodatek wciąż miał kaca. Niezbyt
dobre połączenie, ale pocieszała go myśl, że teraz już mógł
tylko zalec na kanapie i do końca dnia (nawet jeśli nie zostało go
już zbyt wiele) się z niej nie ruszać. No chyba, że gdzieś obok
pojawiłby się Maks. Na samą myśl o Łukowskim jego twarz
pojaśniała o zadowolony uśmiech. Miał nadzieję, że chłopak był
w mieszkaniu, że się spotkają i... cóż, porozmawiają? Nie
wiedział jednak, jak miałaby ta rozmowa wyglądać oraz czego
dotyczyć, ale nie wydawało mu się to szczególnie ważne. Po
prostu chciałby spędzić ten wieczór w towarzystwie chłopaka.
Już miał złapać za klamkę drzwi, kiedy usłyszał za sobą
kroki. Początkowo przekonany, że to jakiś mieszkaniec bloku,
otworzył wejście i obrócił się z zamiarem zerknięcia na
intruza. Zamarł, patrząc na stojącego dwa kroki dalej Artura.
Dłonie samoistnie zacisnął w pięści, jednak tym razem nie rzucił
się na niego z chęcią przemeblowania twarzy, tylko zmierzył go
zaskoczonym i podejrzliwym jednocześnie wzrokiem. A Artur stał, z
rękoma w kieszeniach bluzy oraz z kapturem zarzuconym na głowę.
Patrzył na niego tymi swoimi przerażająco błękitnymi ślepiami i
chociaż jedno z nich było niesamowicie opuchnięte, tak, że ledwo
je otwierał, Adrian czuł, że zaczyna topnieć pod tym jego
szczenięcym spojrzeniem. Miał ochotę przytulić go i ponownie obić
mu pysk. Najlepiej oba naraz.
– Co tu robisz? – zapytał wreszcie bojowym tonem, nie
zapominając o urazach, jakie chował do chłopaka.
– Wpadam w odwiedziny? – Wzruszył ramionami, ani na moment nie
odwracając wzroku. Patrzył na Adriana wręcz wyzywająco, tak, że
aż coś ścisnęło go w żołądku i sam już nie wiedział, czy
była to oznaka irytacji, czy może znajomej już ekscytacji, która
zawsze pojawiała się, gdy Artur spoglądał na niego w ten sposób.
– Po ki chuj? – prychnął, próbując zostać przy swojej
nienawiści do tego człowieka. I nie dać się nabrać na te jego
zadziorne, błękitne ślepia.
Artur przewrócił oczami, po czym wzruszył ramionami.
– Może się przejdziemy? Nie chcę, żeby ktoś usłyszał tę
rozmowę.
W Adrianie początkowo się zagotowało, bo jak to, będzie teraz
latał za tym idiotą, spełniając każdą jego zachciankę?
Zaburczał pod nosem, znów czując, że świerzbi go ręka, a gdy
zdał sobie sprawę, że przecież nie może pobić Artura na oczach
mieszkańców bloku (przynajmniej dokładnie tak to sobie
wytłumaczył, w końcu nie mógł się przyznać, że chciał z nim
porozmawiać na osobności), kiwnął głową.
– Z tego co pamiętam, zaraz naprzeciwko są te BKSy, na których
piliśmy za dzieciaka – mruknął, wciskając swoje ręce w
kieszenie spodni. Nagle kompletnie nie wiedział, co z nimi począć.
– Mhm – mruknął i kiwnął głową, po czym obaj ruszyli w
stronę błoni niedaleko wojskowej bazy lotniskowej. Wszyscy nazywali
to Bydgoskim Klubem Sportowym, bo jeszcze w latach siedemdziesiątych
ubiegłego wieku planowano tu stadion sportowy, inwestycja jednak
nigdy nie doczekała się końca. Usypano jedynie okrągły wysoki
wał w którego środku miała przebiegać bieżnia, po czym
porzucono pomysł. I tak nasyp obrósł trawą, chwastami i krzewami,
tworząc malownicze miejsce na spacery i... cóż, picie dla
nastolatków, teren był prywatny, a więc i policja trzymała się
od niego z daleka. Pamiętali niejedną imprezę i niejedno ognisko,
jakie tu zorganizowali, dla obu z nich to były dobre czasy. Dwa lata
młodszy Artur dopiero co odkrywał świat używek, a Adrian, który
ledwo opuścił zakład poprawczy, stęskniony za wolnością, często
tu przychodził w towarzystwie znajomych. Nie poznali się w tym
miejscu, pierwszy raz spotkali się na stadionie Polonii Bydgoszcz
albo raczej pod nim, kiedy to skończyły się żużlowe derby i
trzeba było obić kilka mord. Co z tego, że całym sercem byli za
Zawiszą, klubem klubem głównie piłki nożnej, a żużel nie
powinien ich w ogóle dotyczyć. Bo co miały motocykle do piłki?
Tyle, co pięść do nosa i to wystarczyło, w końcu fajnie było
miażdżyć nosy tym z przeciwnej drużyny.
Konflikt pomiędzy dwoma skrajnie różnymi klubami trwał przez
długi czas, aż wreszcie Polonia zaczęła podupadać. Traciła
osiągi, wpływy i na końcu też kibiców, nagle zrobiło się o
niej niesamowicie cicho, więc i bydgoscy kibole Zawiszy dali sobie
spokój, bo niby kogo mieli obijać, jak tu brakło najwierniejszych,
chętnych do bitki przeciwników? Minęły kolejne lata, te już
Adrian spędził w więzieniu, a i Zawisza zaczęła dzielić los
biednej Polonii. A może to po prostu Mejs dorósł i nie kręciły
go już takie ustawki? Przecież jeszcze kiedyś potrafił wsiąść
w pociąg i dojechać nawet do takiego Krakowa, byle się trochę
rozerwać. Zawsze znaleźliby się chętni na piknik, a powody, dla
których mieliby się okładać, już nie grały aż tak ważnej
roli, w końcu hej, jeszcze niedawno okładał kogoś tylko dlatego,
bo oglądał wyścigi motocyklowe, a nie facetów biegających za
piłką.
– Więc? – zapytał, zatrzymując się na środku pola. Nie
trudno było zauważyć, jak bardzo zmieniły się BKSy odkąd byli
tu po raz ostatni. Ktoś postanowił kupić teren pod inwestycję,
więc rozkopał połowę wała, zrównał ziemię i wygrodził część
pod budowę – zapewne – kolejnych bloków (jakby tych stało mało
w okolicy).
Artur stanął naprzeciwko niego, dzielił ich może jeden duży
krok. Wciąż miał na głowie kaptur, dzięki któremu obrażenia,
jakich doznał zaledwie wczoraj, nie były aż tak widoczne.
– Kto cię tak pobił? – zapytał w zamian, kierując swoje
spojrzenie na wcale nie lepiej wyglądającą twarz Mejsa. Ten
wzruszył jedynie ramionami.
– Ktoś, kto znalazł się w złym miejscu i czasie.
Artur uniósł swoje brązowe brwi, gdy nagle parsknął śmiechem,
na co Adrian skrzywił się, niezadowolony taką reakcją.
– Nic się nie zmieniłeś.
– A ty bardzo – odparował. – Po co przylazłeś? Żeby
podkablować bratu? – prychnął.
Artur o dziwo nie dał się sprowokować, choć zazwyczaj nie
wystarczyło mu wiele. Mejs nie był znany ze swojej cierpliwości,
jednak przy nim wypadał niczym ostoja spokoju, jak ten pieprzony
kwiat lotosu.
– Skąpy nie wie, że tu jestem – odparł, na co kąciki ust
Adriana drgnęły ledwo widocznie. Jakoś zawsze bawiło go to, że
nawet Artur nie zwracał się do swojego brata po imieniu. Ksywka tak
mocno przylgnęła do Pawła Schmidta, że praktycznie nikt nie
pamiętał już jego prawdziwego imienia.
– To dlaczego tu jesteś? – zdziwił się. Artur był wiernym
pieskiem starszego brata, wystarczyło, że ten coś bąknął, a
młodszy Schmidt już leciał na złamanie karku. Zabawne, bo
wcześniej Adrianowi wydawało się, że nie ma nikogo bardziej
upartego i niezależnego od Artura.
– Słyszałem, że zacząłeś pracować u Ryżego.
Adrian coraz mniej rozumiał powód wizyty swojego byłego faceta. Co
chciał osiągnąć? Początkowo jeszcze myślał, że może marzył
mu się odwet za wczoraj, jednak z każdą chwilą odrzucał ten
pomysł. Gdyby Artur pragnął mu oddać, już dawno by to zrobił, a
nie tak beztrosko go zagadywał.
– Ta. I co w związku z tym?
– To ze względu na Skąpego i mnie?
Mejs prychnął. Coraz bardziej zaczynała go ta rozmowa irytować.
Do czego w ogóle prowadziła?
– Wszystko musi się kręcić dookoła was?
– Ryży i Kędzi mają na pieńku, nic dziwnego, że to pierwsze, o
czym pomyślałem. – Wzruszył ramionami. Wyglądał tak niewinnie
w tej wielkiej bluzie, z obitą twarzą i spojrzeniem, które jeszcze
kiedyś byłoby w stanie skruszyć Adrianowe serce. Jednak nie teraz.
Teraz, nawet jeśli przypominał mu pokiereszowanego, bezbronnego
szczeniaka, Mejs nie potrafiłby wybaczyć zdrady.
– Ryży dobrze płaci, tylko tyle.
– Dlatego masz krew na koszulce? Bo odwalałeś jakąś robotę? –
zapytał, ruchem głowy wskazując na jego jasny T-shirt. Adrian od
razu na niego spojrzał i rzeczywiście, dostrzegł tam kropelki
zasychającej już krwi. Aż przeklął w myślach, już wiedząc, że
musi ją jak najszybciej przebrać i wyprać. Nawet nie chciał
myśleć, co by się stało, gdyby Maks zobaczył go w takim stanie,
jak miałby mu się wytłumaczyć?
– Zaczynasz mnie wkurwiać – syknął przez zaciśnięte zęby. –
Mów po co przyszedłeś, bo tylko tracisz mój czas.
– Stęskniłem się?
Tego już było za wiele. Adrian i tak świetnie radził sobie z
trzymaniem nerwów na wodzy, nic jednak dziwnego, że te wreszcie
puściły. W jednej chwili znalazł się przed bynajmniej
niezaskoczonym Arturem i złapał go za przód ubrania, przyciągając
do siebie.
– Słuchaj, jak się nie odpierdolisz ode mnie i mojej siostry, to
inaczej pogadamy. Nie wiem, kurwa, w co sobie pogrywasz, ale uwierz
mi, nie chcesz mnie jeszcze bardziej wkurwić.
Artur uniósł dłonie w poddańczym geście, a na jego twarzy
pojawił się kpiący uśmieszek.
– Spokojnie. – Wpatrzył mu się głęboko w oczy. Cholera jasna,
czemu on miał tak błękitne tęczówki? – W nic nie pogrywam.
Chciałem tylko się z tobą spotkać. Sam na sam.
– No to, kurwa, żeś się spotkał, a teraz wypierdalaj. Nie mam
dla ciebie całego dnia – prychnął, odpychając go, po czym
ruszył w kierunku ulicy, jaka znajdowała się za wysokimi krzewami,
przez które chwilę temu się przedzierali.
– Sypiasz z nim?
Adrian automatycznie się zatrzymał.
– Co?
– Z tym pedałem, Ala mi trochę o nim opowiadała. Chyba w twoim
typie, co nie? Taki grzeczny, niewinny, ułożony... Lubisz takich.
Zawrzało w nim. Sam fakt, że Artur mówił na temat Maksa,
zadziałało na Adriana niczym płachta na byka. Nie wytrzymał,
odwrócił się i znów dopadł do Schmidta, potrząsając nim z
furią.
– Jeszcze raz coś o nim powiesz, a obiecuję, że będziesz
oglądać świat na wysokości dupy – zasyczał z płonącymi
czystym gniewem oczami. Każdy, kto miał choć odrobinę zdrowego
instynktu samozachowawczego, zdecydowałby się wycofać, byle tylko
nie drażnić bestii. Artur jednak zbyt długo znał już Adriana,
żeby się tego wystraszyć. Uśmiechnął się więc, przekrzywiając
głowę na bok i patrząc na Mejsa z rozbawieniem.
– A więc jednak. Podoba ci się.
– Jeszcze słowo, a...
– Spokojnie. Nic mu przecież nie zrobię – parsknął Artur niby
z rozbawieniem. Przez gniew przysłaniający Adrianowi obraz, nie
mógł dosłyszeć dojrzeć w jego oczach przebłysków żalu. – A
teraz mnie już puść. Nie chcę się z tobą bić.
Mejs odepchnął go z irytacją, po czym ruszył przed siebie szybkim
krokiem, rzucając jeszcze wściekle na odchodnym:
– I odpierdol się od Ali, bo pożałujesz!
Zniknął w krzakach, a następnie przebiegł przez ulicę cały aż
trzęsąc się od nadmiaru emocji.
Co miało oznaczać to spotkanie?
Czego, do cholery, Artur od niego chciał?!
Ach ten Adrian co on sobie z tym życiem robi.mam jednak nadzieję że się facet ogarnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJestem zaskoczona, że w tym rozdziale nie ma Maksa, tylko jest wspomniany. Spodziewałam się po tym jak zakończył się poprzedni rozdział, że w tym będzie dużo Maksa i Tobiasza, a tu taka niespodzianka :D
OdpowiedzUsuńCiekawe o co chodzi temu Arturowi, czy będzie się pojawiał że względu na Alicję, czy po to by podbijać do Adriana. Mam nadzieję, że wcale :D
Fajnie by było jak by znowu pojawiły się nowe bardziej miłosne wątki w relacji Adriana i Maksa, bo ostatnio coś ich mało. Ale nie narzekam, bo i tak się świetnie czyta :D
Dziękuję za rozdział!
"Czego, do cholery, Artur od niego chciał?!" No właśnie czego? Mam wrażenie że ten Artur i jego uczucia w stosunku do Adriana są bardziej skomplikowane niż on sobie to wyobraża. Bo Arturowi to chyba zależy i chyba na tyle mocno żeby się o Adriana martwic, A w sumie o tym co się właściwie stało między nimi w przeszłości wiemy malo, tylko że Artur Adriana zdradził. Ale czy Adrian sam to wie na pewno czy tylko tak założył? No i wychodzi na to że Artur był wtedy trochę gówniarzem i mocno pod wpływem starszego brata i chociaż praktycznie go nie znamy to w tym rozdziale mi jakoś tak strasznie go było żal. Też liczyłam na scenę z Maksem i Tobiaszem ale to był taki fajny oddech od Maksowych dramatów ;)
OdpowiedzUsuńzakochałam się w tym opowiadaniu.nie mogę się doczekać następnego rozdziału, kiedy planujesz?
OdpowiedzUsuń