Dziękuję ślicznie za wszystkie komentarze! Dzisiaj będzie trochę krótko, ale nie chciałam zahaczać już o żaden inny temat. W zamian może dodam jeszcze jedną publikację w tym tygodniu :)
***
Noce były chłodne, wietrzne, a chwilami również i deszczowe, ale
za to dnie rozpieszczały ich dużą dawką ciepłych promieni
słonecznych oraz błękitnym niebem ze znikomą ilością chmur.
Droga nie należała do najprzyjemniejszych, jednakże się nie
poddawali, tylko dzielnie parli naprzód przez nieznane sobie tereny.
Leonar szybko okazał się być dobrym kompanem w podróży, choć
momentami jak na gust Alberta był zbyt małomówny. Wręcz wycofany.
Nie poświęcał mu zbyt dużej uwagi w zamku, ale mógł stwierdzić,
że nie takiego go zapamiętał. Chłopiec wydawał się wtedy
bardziej otwarty, a na jego ustach częściej gościł uśmiech, niż
grymas niepewności, jak to miało miejsce teraz. Początkowo go
jednak za to nie winił, wszyscy wiele przeszli i zapewne nigdy nie
wrócą już do normalności. Jednakże z każdą wspólnie spędzaną
chwilą zaczynał rozumieć, jakie piekło zgotowali mu barbarzyńcy.
Przełom nastąpił dopiero, gdy dotarli nad strumień. Niewiele
myśląc, rzucili wszystko, co do tej pory nieśli i od razu rzucili
się w stronę wody. Albert nigdy by nie podejrzewał, że aż tak
będzie mu jej kiedykolwiek brakować. Dopiero gdy ugasili
pragnienie, mieli chwilę, aby rozejrzeć się dookoła. Potok płynął
pośrodku polany, otoczoną z każdej strony gęstym lasem, z którego
zresztą też wyszli. Dookoła nie widać było żywej duszy, jedynie
ptaki latające wysoko na niebie i nieco dalej zarysy pasących się
trzech saren. Książę wiedział jednak, że nie mieli wielkich
szans na upolowanie ich, mogli jedynie stworzyć prymitywną łapkę
na mniejsze zwierzęta. Gdyby tylko dysponował łukiem i strzałami,
już zajadaliby się sarniną...
Westchnął ciężko i zabrał się za ściąganie z siebie
przepoconej tuniki. Futra zrzucił z siebie jakąś chwilę temu, nie
dało się ich nosić za dnia, było zbyt ciepło. Zamarł, gdy
poczuł na sobie uważne spojrzenie Leonara, jednak kiedy zwrócił
na niego swoje jasne spojrzenie, chłopiec odchrząknął i jakby
nigdy nic wbił wzrok w płynącą wodę.
– Nie wiem kiedy znów będziemy mieć okazję, żeby się
odświeżyć – powiedział Albert i odrzucił górną część
garderoby na bok, by zaraz zabrać się za rozpinanie pasa przy
spodniach. – A na dodatek jest ciepło, nie można tego zmarnować
– wyjaśnił.
Leonar kiwnął głową, a jego kręcone, rude włosy aż się
zatrzęsły. Wciąż nie patrząc na prawie nagiego Alberta, zamoczył
poranione od gałęzi dłonie. Przyjemny chłód wody otoczył jego
skórę, kojąc każde z zadrapań.
– Musimy znaleźć coś do jedzenia – szepnął chłopiec,
patrząc na przepływającą tuż obok maleńką rybkę. Zbyt
maleńką, aby się nią najeść i zbyt zwinną, by móc ją złapać.
– Zastawię zaraz wnyki. Zostaniemy tutaj na noc, do zachodu słońca
nie pozostało już wiele, a nie jedliśmy nic przez ostatnie dni –
mówił Albert, obmywając twarz wodą, żeby zaraz przejść niżej,
na szyję, a później ramiona. – Tam dalej, przy skałach, które
mijaliśmy, widziałem chyba wejście do jaskini. Możemy zobaczyć,
czy nie warto będzie tam przenocować.
Leonar nic nie odpowiedział, tylko pokiwał głową. Miał wrażenie,
że zawadzał księciu, dotąd nie zdał się na wiele. Nie wiedział,
jak się poluje, nie miał pojęcia, w którą stronę jest północ,
ani jakie rośliny są jadalne, więc nie jedli dotąd praktycznie
nic. Gdyby nie Albert, już dawno by zabłądzili.
– Nie myjesz się? – zapytał, a on aż drgnął.
– Nie... ja...
– Korzystaj, póki możesz!
Spojrzał najpierw niepewnie na przepływający tuż przed nim
strumyk, a dopiero później przeniósł wzrok na Alberta.
Momentalnie tego pożałował, bo książę był już całkowicie
nagi. Spłonął rumieńcem, pochylając głowę do przodu, tak aby
rdzawe kosmyki przykryły jego zaczerwienioną twarz. Owszem, widział
już nagiego Trevedica i po pewnym czasie służby takie obrazy
przestały go już krępować, jednak musiał przyznać, że
oglądanie starszego z braci było czymś zupełnie innym. Po
pierwsze, Leonar nigdy nie został poświęcony jego służbie, po
drugie... cóż, miał zupełnie odmienną budowę ciała. Trevedic
był harmonijnie zbudowany, szczupły, choć nie przesadnie chudy, a
Albert był po prostu umięśniony. Ciało wyrzeźbione przez długie
godziny nauki fechtunku nie zmarniało nawet przez ostatnie tygodnie
niewoli. Gdzieniegdzie naznaczone kilkoma mniejszymi bliznami, w
świetle dnia prezentowało się niczym u postaci kutych w kamieniu,
jakie zdobiły pałac królewski.
Dopiero gdy Albert wstał, Leonar się zreflektował. Nie chciał się
rozbierać, a z drugiej strony marzył już kąpieli. Takiej z
prawdziwego zdarzenia, w balii pełnej ciepłej, pachnącej wody.
Wiedział jednak, że długo jeszcze nie spełni swojej zachcianki,
na ten moment chłodny strumyk musiał mu wystarczyć. To i tak dużo,
biorąc pod uwagę, że nie mył się od naprawdę wielu dni.
Zaczął ściągać z siebie śmierdzące stajnią ubrania i nie
patrząc na Alberta, który obserwował go ukradkiem, zaczął się
dokładnie obmywać. Tak jak książę, rozpoczął od twarzy, którą
dokładnie wyszorował. Kilkukrotnie nabrał wody w dłonie,
przecierając nimi zmęczoną buzię.
Albert usiadł z boku, udając, że skręca z gibkich gałęzi wnyki.
W rzeczywistości wciąż zerkał w stronę Leonara podejrzliwie,
sunąc wzrokiem po jego chudych plecach z wyraźnie wystającymi
kręgami kręgosłupa i... z olbrzymimi siniakami. To zaniepokoiło
go najbardziej, nierównomierne, fioletowe kształty rozlewały się
po całej długości jego pleców, zdobiąc je niczym wylane przez
przypadek na płótno farby. Dopiero później spostrzegł, że
podobne ślady były wszędzie, na ramionach, czy nawet na przegubach
nadgarstków. Przeraził się dopiero jednak wtedy, gdy Leonar
podniósł się i ściągnął z siebie o wiele za duże spodnie,
podtrzymywane jedynie sznurem, którym obwiązał swój pas. Ubranie
opadło na ziemię, a oczom Alberta ukazały się brunatne,
zaschnięte już ślady krwi na pośladkach chłopca i wnętrzu jego
ud.
Nie wytrzymał. Jego ciało zareagowało samo. Odrzucił na bok
niedokończoną pułapkę na zwierzynę i zerwał się na równe
nogi, płosząc tym samym Leonara, który miał nadzieję, że książę
całkowicie skupił swoją uwagę na wnykach. Tylko przez to
zdecydował się rozebrać do końca i zmyć z siebie cały brud
minionych tygodni.
– Co to? – zareagował zbyt gwałtownie. Chłopiec mimowolnie
skulił się, jak gdyby oczekując ciosu. Gdy tylko Albert dostrzegł
jego reakcję, aż przeklął siebie w myślach. Musiał wziąć
kilka uspokajających oddechów, chociaż na samą myśl, że te
potwory w taki sposób traktowały jego podwładnych, miał ochotę
zawrócić się do ich wioski i wybić każdego po kolei.
– Ja... Nic. Naprawdę. To...
Albert szybko przemierzył dzielący ich dystans.
– Jesteś cały w sińcach! – Jego wargi zadrżały mimowolnie, a
każdy ze śladów prawie że zaczął go fizycznie boleć, zupełnie,
jakby to on był ich posiadaczem. – Co oni ci zrobili? – zapytał
już spokojniej, łamiącym się od emocji głosem. Nie mógł
patrzeć na to chłopięce, zmaltretowane ciało. Leonar był jeszcze
młody, nie zasłużył na takie potraktowanie... Zresztą, jak w
ogóle można byłoby zasłużyć na coś takiego?
Sługa nie odpowiedział na zadane pytanie, a jedynie opuścił
głowę.
– Czy... mogę się umyć? – Okrył się ramionami, nagle
żałując, że zdecydował się rozebrać do naga.
Albert spojrzał jeszcze na niego i kiwnął głową. Zrozumiał
niemą prośbę, jaka odbijała się w piwnych oczach chłopca. Nie
chciał, by na niego teraz patrzono oraz nie chciał, aby zadawano mu
niewygodne pytania. Rany wciąż się jątrzyły, wciąż go bolały
i nie był gotów stawić im czoła, a bliskość obcego mężczyzny
wcale nie pomagała.
Książę odsunął się, a po chwili też odwrócił, dając chłopcu
swobodę umycia się w samotności. Mógł tylko podejrzewać, co
takiego teraz czuł Leonar, ale wiedział jedno, że Ta'nehowie
dołożyli mu kolejnego powodu, aby zrównać ich z ziemią.
Nie zamierzał już się cofać. Leonar tylko utwierdził go w
przekonaniu, że dobrze robił, szukając zemsty. Wreszcie nadejdzie
dzień, kiedy spojrzy oprawcom głęboko w oczy i z uśmiechem na
ustach poderżnie im gardło.
***
Siedzieli przy rozpalonym ognisku. Na zewnątrz całkowicie już
zapadła noc a mocny wiatr szalał tuż obok, tarmosząc korony drzew
jakby były jedynie marnymi wiechciami. Jego gwiżdżące odgłosy
roznosiły się po całej jaskini, sprawiając wrażenie, jakby w jej
głębi, tam, gdzie nie sięgał blask paleniska, coś było i
spozierało na nich z ukrycia. Albert miał jednak pewność, że
byli sami, nie licząc nietoperzy. Nim zdecydowali się zostać w
jaskini na noc, sprawdził, czy nie jest zamieszkana przez żadne
groźne zwierzę – a słyszał, że wiele takich zamieszkuje
kontynent.
Siedzieli naprzeciwko siebie, on przy jednej skalnej ściance,
Leonar przy drugiej. Widział, jak chłopiec drży z zimna,
spoglądając na kawałki pieczonego w ogniu królika, którego
Albert złapał w swoje wnyki, a on później oporządził. Jeśli
szukał okazji do bycia przydatnym księciu, nie mógł natrafić na
lepszą. Albert nie miał pojęcia, jak się zabrać za wypatroszenie
zwierzęcia, a Leonarowi przyszło to z łatwością. Zanim stał się
osobistym sługą Trevedica, bardzo dużo pomagał w kuchni i
zazwyczaj ciągnięto go do najgorszych robót.
– Zimno ci, drżysz – powiedział Albert, przerywając długą
chwilę ciszy. Leonar rzeczywiście nie był najbardziej rozrywkowym
towarzyszem podróży, na jakiego mógłby trafić, jednak teraz nie
miał mu już za złe milczenia. Nie po tym, co zobaczył nad
strumykiem. Wciąż miał przed oczami sińce i tę przeklętą krew
na szczupłych udach.
– Rozgrzeję się, gdy zjemy – odszepnął.
Albert znów wbił spojrzenie we wciąż surowe mięso smagane
językami ognia. Oczywiście nie rozpalił go sam, znów na pierwszy
plan wysunęła się jego nieudolność i obłuda, w której żył
przez dwadzieścia pięć lat swojego życia. Myślał już, że nie
mógłby być bardziej przygotowany do objęcia królewskiego tronu,
z Trevedicem u boku i jego magicznymi zdolnościami, mogli przecież
bardzo wiele. Wystarczyło tylko zabrać im moc oraz status, a
stawali się bezradni niczym pełzające robale, zdane na łaskę
większej zwierzyny. Nie potrafił nawet rozpalić ognia, a gdyby nie
sztuka polowania, jakiej się uczył w zamku, nie mieliby teraz
również czego zjeść... chociaż nawet i tu potrzebował Leonara.
Ogień wzniecił tylko dzięki przezorności Revinalda oraz
banieczkom z substancjami, które otrzymał na podróż. Podczas gdy
oni spędzali dni w zamknięciu, tracąc wszelką nadzieję, Oko
Elmarnaki przygotowywało plan i mikstury ratujące im teraz życie.
Gdyby nie ta przeklęta maź, którą jakiś czas temu wylał na
przygotowany stos drewna, siedzieliby i trzęśli się teraz z zimna.
Sapnął ciężko i dorzucił grubą gałąź, a ta zaraz
nienaturalnie zajęła się ogniem, który jednak nie był na tyle
gorący, by ją szybko strawić. Płonęła więc powolnie w
towarzystwie innych, długo już żarzących się drewien. Patrzył
na to przez moment, dochodząc do wniosku, że musi odrzucić
wszelkie dołujące myśli. To nie był odpowiedni czas na
roztrząsanie swojej nieudolności.
– Ile masz właściwie lat? – zagadnął chłopca, a ten podniósł
na niego swoje przekrwione, zmęczone spojrzenie.
– Osiemnaście, panie.
Na twarz Alberta wpłynął lekki, współczujący uśmiech. Dobrze
więc podejrzewał; Leonar był jeszcze młody, a już tak
doświadczony.
Niewiele młodszy od Mireny – podpowiedział jakiś
głosik w jego głowie, a on, patrząc w te smutne oczy książęcego
sługi, zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej, że siostrę
spotkał dokładnie taki los. Nie wiadomo, co mogłoby ją spotkać,
co te potwory mogłyby jej jeszcze zrobić. Śmierć przy tym
wydawała się naprawdę łagodnym wyjściem z sytuacji.
– Kim byli twoi rodzice? – zaczął, mając nadzieję na luźną
pogawędkę.
– Mama od wielu lat była główną kuchtą w zamku – powiedział,
obejmując się ramionami i wciąż drżąc z zimna. – Ojca nie
znam, ponoć często wypływał w morze. Był rybakiem. Zginął
przez sztorm, statek nie zdążył dobić do brzegu i pochłonęła
go woda. Tak przynajmniej mówiła matka. – Uśmiechnął się z
lekkim rozbawieniem, doskonale zdając sobie sprawę, że prawda
mogła być zupełnie inna. Żadna matka przecież nie powie swojemu
dziecku, że albo nie znała swojego partnera, albo że ten nie jest
nawet godny wspomnienia.
– Trafiła na statki? Zabrali ją tutaj?
Leonar zaraz pokręcił głową.
– Myślę, że nie. Już od kilku lat nie pracuje w zamku,
wyjechała na południe Elmarnaki, w swoje rodzinne strony... Mam
nadzieję, że tam nie dotarli – szepnął i wbił spojrzenie w
tańczące języki ognia.
– Na pewno nie – potwierdził, chcąc go chociaż tak pocieszyć.
– Revinald mówił mi, że zaatakowali głównie zamek, chodziło
im o nas – ostatnie słowo z trudem wypowiedział. Gdyby tylko
zostawili wszystkich w spokoju i zabrali jedynie rodzinę królewską,
oszczędziliby cierpienia tak wielu osobom.
Leonar rozpromienił się na krótki moment. Wlepił w Alberta
przepełniony nadzieją wzrok i kiwnął głową.
– Tak mi się wydawało... czuję, że jest bezpieczna –
powiedział i aż się lekko wyprostował, gdy niewidoczny ciężar
strachu o własną rodzicielkę spadł na moment z jego ramion. –
Myślę, że zaraz będzie gotowe – powiedział, wskazując na
mięso. Książę kiwnął głową i ściągnął kawałek z kija, po
czym bez namysłu włożył do ust. Aż mruknął z zadowoleniem, bo
po tym, co dostawali w niewoli, nieprzyprawiony królik wydawał się
rarytasem.
Zjedli w milczeniu, a gdy już napełnili żołądki, ogarnęła ich
senność. Wiatr nie stracił na swojej mocy, uderzając w ściany
jaskini i wdzierając się do niej, przez co mimo rozpalonego
ogniska, było naprawdę zimno. Kiedy więc książę dostrzegł, że
Leonar nie przestał się trząść, zaproponował:
– Jeśli zbliżymy się do siebie, będzie nam cieplej.
Spojrzenie, jakie otrzymał w odpowiedzi, mówiło więcej, niż
Leonar byłby w stanie przekazać słowami. Trząsł się z zimna,
ale bliskość mężczyzny nie była tym, czego teraz pragnął.
Nawet, jeśli chodziło tu o księcia, który przecież nie zrobiłby
mu niczego złego.
Albert momentalnie skarcił się w myślach za te słowa. Jeszcze
niedawno na własne oczy zobaczył skutki przebywania Leonara z
Ta'nehami, wszystko, co przeżył, miał zapisane na skórze. Tego
nie dało się przepracować w jeden dzień, ani tym bardziej
zapomnieć. Prawdopodobnie wszystkie doświadczenia zostaną z nim
już do końca, nawet jeśli ciało się uleczy.
– Albo wiesz co? Weź moje futro – powiedział, chcąc naprawić
swój błąd. Wstał i podał chłopcu okrycie, które przygotował
mu Revinald na drogę.
– Nie, nie mogę. Tobie, panie, będzie zimno – zaprotestował.
– Nie przesadzaj, mamy ognisko, nazbieraliśmy trochę trawy i
gałęzi, żeby nie leżeć na ziemi, przeżyję.
Leonar jeszcze chwilę protestował, ale kiedy poirytowany Albert,
który jako książę naprawdę źle znosił odmowy, wreszcie
zirytował się i sam nakrył go futrem, postanowił je przyjąć.
Nie wiedział, czemu było mu tak zimno, mógł tylko podejrzewać,
że to skutki kąpieli w potoku. Czuł się rozpalony gorączką, ale
nie chciał narzekać, więc kiedy dostał kolejną warstwę okrycia,
był wdzięczny. Położył się na samozwańczym posłaniu, jakie
sobie przygotowali i nawet nie wiedząc kiedy, zasnął, zmęczony
wędrówką.
Albert nie miał tego szczęścia. Długo jeszcze wiercił się i
doglądał ognia, nie chcąc, aby ten zgasł, pozostawiając ich na
pastwę wietrznej nocy. Czasem tylko zerkał na uśpioną sylwetkę
Leonara, ale już nie roztrząsał tego, co chłopiec przeżył.
Skupił się na aktualniejszych problemach – w myślach odtworzył
drogę, którą tłukł mu do głowy Revinald. Dotarli już do
potoku, uwzględnionego w opisie przeprawy Revinalda, teraz mieli
jedynie przeć na północ. Czekał ich cały dzień wędrówki, aż
dotrą do spalonej części lasu – ponoć zeszłego lata szalały
tu pożary – aż wreszcie przejdą przez rzekę. I tam miała się
kończyć ich droga, bo ten, który na nich czekał, powinien z
łatwością ich znaleźć. Tak przynajmniej mówił Revinald, a
Albertowi nie pozostało już nic, tylko zaufać magowi. Nie miał
żadnej innej alternatywy.
Westchnął ciężko i przekręcił się na plecy, wbijając
spojrzenie w sklepienie jaskini porośnięte mchem oraz zwisającymi
korzeniami drzew. Śledził przez chwilę zawiłe wzory, jakie
tworzyły kłącza, gdy nagle usłyszał nerwowe poruszenie. Zerknął
na Leonara, leżącego z twarzą zwróconą ku niemu, na której
malowało się cierpienie. Chłopiec krzywił się, jakby właśnie
doznawał tortur, gdy z jego ust padło ciche, jednak przepełnione
strachem:
– Nie, proszę.
Albert zacisnął mocno zęby, ale ostatecznie nic nie zrobił, choć
w pierwszym odruchu chciał się podnieść i wyswobodzić Leonara z
objęć koszmaru. Zdał sobie sprawę, że gdyby on coś takiego
przeżywał, z pewnością nie chciałby być przy tym oglądany.
Odwrócił się więc na bok, plecami do sługi.
Niektóre potwory trzeba pokonywać w samotności.
Biedny Leonar, ale myślę że Albert się nim zaopiekuje. A może biorąc pod uwagę zdolności w sztuce przterwania ich obojga to zaopiekują się sobą na wzajem. Czeka ich długa droga dobrze by było jakby na jej koniec wszystkie te potwory dręczące Leonara zostały pokonane... Może pokonane jednak z pomocą Alberta?
OdpowiedzUsuńI don't care, I ship it!
OdpowiedzUsuńBiedny Leonard taki młodziutki a już tyle przeżył. Mam nadzieje,że po długiej wędrówce oboje dojdą tam gdzie planują czyli do szczęśliwego zakończenia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń