piątek, 15 maja 2020

Część 17. (Mrok)

Dziękuję za komentarze.
Nie mogłam się zebrać do NGK, więc jest Mrok ;)

***

W ostatniej chwili odchylił się, kiedy drewniany nóż przemknął pod jego nosem, jednak wciąż nie miał jeszcze na tyle podzielnej uwagi, aby zwrócić dostrzec to, co dzieje się z drugiej strony. Poczuł mocne uderzenie w rękę, a rękojeść broni wymsknęła mu się z palców i z łoskotem opadła na trawę. Zdążył tylko odskoczyć, umykając nadchodzącej pięści, ale nie wiedział, że za nim znajduje się kamień wielkości ludzkiej głowy. Potknął się, lądując na pośladkach, które ostatnio nie miały najłatwiejszego życia, był już cały obolały, a na plecach i udach miał już same siniaki od upadków. Nie narzekał jednak. Paradoksalnie, wreszcie czuł, że żył.
– Trzymaj nóż pewniej – pouczył go Xahen, podchodząc do niego i wyciągając rękę, aby pomóc mu wstać. Trevedic poczuł lekkie smagnięcie wiatru, dzięki czemu zrozumiał, jaki zamiar miał mężczyzna. Złapał za dłoń i dźwignął się na drżące z wysiłku nogi. Odkąd zaczęli ćwiczyć, był o wiele bardziej wyczulony na wszelkie drobne znaki; skupiał się zarówno na otaczających go odgłosach, ale również na pędzie powietrza oraz zwyczajnej intuicji, której, jak się okazało, mógł zaufać.
– Skupiłem się na twojej lewej stronie – szepnął, otrzepując się z ziemi.
– A to błąd. Pamiętaj, że w prawdziwej walce wszystko jest dozwolone – powiedział, zerkając na jego lekko zaczerwienioną, zroszoną potem twarz, do której lepiły się jasne kosmyki. Ostatnio Trevedic chodził z włosami związanymi w warkocz. Niczym kobieta, cisnęło na usta, jednak Xahen musiał przyznać, że mu to pasowało i bynajmniej nie odejmowało męskości. Książę, choć urodziwy, miał męskie rysy twarzy, wyraźnie zarysowaną szczękę, mocne brwi i ostry kąt brody, którą teraz nawet pokrywał lekki zarost. Wciąż zbyt słaby, by Ta'nehowie mogliby go uznać za godnego mężczyzny, jednak mając na uwadze, że Ta'nehowie mało co uznawali za „godne” mężczyzny, Trevedic nie miał się czym przejmować.
– Jeszcze raz – poprosił, przyjmując pozycję gotową do odparcia ataku. Xahen uśmiechnął się lekko, nie mogąc zaoponować.
Od kilku dni ćwiczyli codziennie, każdego dnia stawali na tej polanie, mierząc się ze sobą i każdego dnia Trevedic czuł się coraz pewniej. Oczywiście daleko mu jeszcze było do umiejętności Xahena, w końcu po pierwsze – był ślepy, a więc miał do przepracowania zupełnie inne aspekty. Po drugie – młodszy książę nigdy nie lubił się z wysiłkiem fizycznym, a więc i jego kondycja miała sobie sporo do zarzucenia. Nie mógł jednak ukryć, że nie lubił się męczyć, nie lubił uczucia oblepienia potem (chociaż w niewoli u Ta'nehów zaczynał się powoli przyzwyczajać do nienadużywania kąpieli) oraz nie znosił wręcz obolałych po treningach mięśni. Teraz jednak ten właśnie ból przypominał mu, że jeszcze żył. A póki dychał, gra wciąż się toczyła.
Musiał przyznać, że czekał na te momenty, kiedy staną naprzeciwko siebie na polu i znów się zmierzą. Xahen znów będzie go instruować, dzięki czemu nauczy się czegoś nowego... to oczywiście przychodziło znacznie wolniej, niżby Trevedic tego chciał, a jednak nie stał w miejscu. Ze świadomością, że potrafi się sam obronić, znacznie łatwiej przesypiało mu się noce.
Oczywiście śmierć Mireny wracała do niego każdego wieczora. Zdarzało mu się nawet słyszeć głos siostry przebijający się przez nocną ciszę, ale przynajmniej nie miał już wiele czasu na rozmyślanie i roztrząsanie tematu. Gdy Xahen miał coś ważniejszego do zrobienia, a Trevedic zostawał sam, zazwyczaj pytał Ilimię, czy jej w czymś nie pomóc i choć mieli spore problemy z komunikacją, dziewczyna zawsze mu coś znajdywała. Czy to ugniatanie ciasta na chleb, czy też robienie prania w wyjątkowo zimnej wodzie. W gospodarstwie było naprawdę wiele obowiązków, a Trevedic nie wszystkie je rozumiał, jednak najprostsze prace potrafił wykonać. Zapewne nie tak dobrze, jak radziła sobie z tym Ilima, mimo to cieszył się, że chociaż w tak małym stopniu mógł pomóc i skrócić oczekiwanie do kolejnego treningu. A gdy te nadchodziły, zazwyczaj ciągnęły się albo do południa, gdy zaczynali już od samego rana, albo do nocy, w przypadku kiedy wychodzili jeszcze przed zachodem słońca.
Zmiana, jaka nastąpiła w młodym księciu była łatwo zauważalna. Xahen miał świadomość, że dał swojemu – teoretycznie – wrogowi chęć do dalszej walki oraz nadzieję, że kiedyś nabyte umiejętności mu się przydadzą. I zapewne wykorzysta je przeciwko niemu albo przeciwko któremuś z jego pobratymców. A jednak nie mógł odmówić Trevedicowi chwil spędzonych na polanie, bo wiedział, że wtedy już nic mu nie pozostanie. Ani nadzieja, ani chęci, by cokolwiek zrobić, nawet dalej żyć, bo w przypadku maga to również mogłoby okazać się ciężkie do wykrzesania.
Stali naprzeciwko siebie, aż Xahen wreszcie postanowił zaatakować. Poruszał się ciężko, wciąż nie tak, jak robiłby to w prawdziwej walce. Wiedział jednak, że minie jeszcze trochę czasu, nim Trevedic nauczy się dobrze rozpoznawać pozycje przeciwnika i przewidywać jego zamiary. To były rzeczy, których nie dałoby się ogarnąć w kilka – czy nawet kilkanaście dni. Możliwe więc, że ułatwiał mu trochę zadanie albo po prostu chciał pokazać, na jakie dźwięki powinien zwracać uwagę.
Dopadł do Trevedica, a ten sparował cios drewnianego noża. Xahen więc nie myśląc wiele, zamachnął się i już miał wbić pięść w brzuch maga, gdy ten cofnął się, jakby przewidując atak.
– Brawo – pochwalił, odskakując przed kontrą księcia. – Słuchaj dźwięków, one wiele mówią. Twoim atutem jest słuch, nie zapominaj o tym.
Książę kiwnął głową, z trudem już łapiąc powietrze. Mimo zmęczenia, nie chciał jeszcze kończyć. Nie teraz, kiedy powoli zaczynał rozumieć, na czym to polega. I może mu się tylko wydawało, ale miał wrażenie, że wszystkie odgłosy dobiegały do niego ze zdwojoną mocą. Bywały momenty, kiedy niemalże słyszał bicie serca Xahena, później jednak karcił się, dochodząc do wniosku, że to niemożliwe.
Nie myśląc wiele, znów wyskoczył w stronę Ta'neha z zamiarem realnego ataku na niego, choć doskonale wiedział, że zrobienie mężczyźnie krzywdy nie było takie proste. Zresztą... chyba nawet nie chciał go krzywdzić, co nie przeszkadzało, aby każdy z jego ciosów był śmiertelnie poważny. Wciąż jednak za mało poważny, jak się zawsze okazywało, bo Xahen wszystko parował z łatwością, zupełnie, jakby walczył z dzieckiem. Tak też i było tym razem. Złapał Trevedica za ramię i w kilku szybkich ruchach wybił z ręki jego broń, żeby następnie powalić go na ziemię i przygnieść do niej własnym ciężarem ciała.
– Zbyt pochopnie – skarcił go Xahen, patrząc na twarz Trevedica z bliska. Ich nosy niemalże się ze sobą stykały, czuł gorący, ciężki oddech księcia na swoich ustach i jego poruszającą się szybko klatkę piersiową tuż przy swojej własnej. – Nim zaatakujesz, przemyśl dobrze jak chcesz to zrobić. Oceń swoje szanse – mówił, a jednak jego wzrok błądził wzdłuż prostego, zadartego nosa, zsunął się na wyraźnie zarysowany łuk kupidyna i szerokie, ładnie wykrojone, choć wąskie usta, które teraz uchylały się zapraszająco, łapiąc powietrze. Czuł bijące od chłopaka gorąco i jego zapach będący mieszaniną potu oraz czegoś, czego nie doświadczył jeszcze u nikogo. Przyjemna, piżmowa nuta zabarwiona lekko słodkawą wonią, którą ciężko było mu bliżej określić, z pewnością należała tylko do Trevedica.
– Wiem, nie pomyślałem – odparł mag, wciąż leżąc pod nim tak, jak upadł. Xahen śledził, jak jego wargi układają się przy wypowiadaniu każdego ze słów. Nie od razu zrozumiał ich znaczenie, walcząc z chęcią pochylenia się i posmakowania ich.
Już widział, jak to robi. Jak przyciska zmęczonego, rozgrzanego Trevedica do ziemi. Jak wsuwa wygłodniałe dotyku dłonie pod jego ubranie i przesuwa nimi po mokrej, gorącej skórze, połykając w pocałunku każde najmniejsze westchnienie młodzieńca. Niemalże czuł na palcach strukturę jego skóry, a kiedy w wyobraźni wsunął rękę we włosy księcia i pociągnął za nie mocno, prawie słyszał zaskoczony jęk księcia.
– Zejdziesz?
Do rzeczywistości przywróciło go zdezorientowane, może nieco przestraszone pytanie Trevedica. Xahen spojrzał na maga już trzeźwiejszym wzrokiem, dostrzegając czający się w jego niewidzących oczach niepokój. Nagle niczym obuchem przez głowę, zrozumiał, że nic takiego nie powinno ich łączyć. Oczywiście, Trevedic był jego niewolnikiem i na miejscu Xahena każdy inny potraktowałby go w sposób, w jaki by mu się tylko podobał... A jednak Xahen czuł opór. Nigdy nikogo nie brał siłą, nawet gdy plądrowali zachodnie miasta, brzydziło go postępowanie pobratymców, którzy nie odmawiali sobie uciech z tamtejszymi kobietami. Sama myśl, że miałby to na kimś wymuszać, budziła w nim niechęć.
Czym prędzej więc się podniósł, po czym odwrócił się w stronę leżącego nieopodal noża, zażenowany reakcją własnego ciała. Mógł tylko cieszyć się, że Trevedic nie był w stanie dojrzeć wybrzuszenia w jego spodniach. Doszedł do wniosku, że zbyt długo uprawiał już celibat, właśnie dlatego tak zareagował na bliskość Trevedica. Musi czym prędzej coś z tym zrobić, w końcu był tylko młodym mężczyzną, nic dziwnego, że miał swoje potrzeby.
– Dziś spędzisz noc u Yamni'ila – powiedział, gdy już się wyprostował.
Trevedic uniósł zdziwiony brwi, również podnosząc się z ziemi.
– Co? Dlaczego?
– Mam... kilka spraw do załatwienia – zbył go, nie chcąc, aby chłopak był tuż obok, gdy on sobie przyprowadzi kogoś do towarzystwa. Wolał tego jednak głębiej nie roztrząsać, w końcu nawet Ilima mu nie przeszkadzała, gdy znajdował się w podobnych sytuacjach. Sprawy cielesne w ogóle go nie krępowały, zdarzyło mu się już być z kobietą, podczas gdy na drugim końcu izby Yamni załatwiał swoje potrzeby z inną panną.
A jednak – w tym przypadku obecność Trevedica wydawała mu się niezwykle irytująca. I kompletnie niepotrzebna.

Tak jak zapowiedział, tak też się stało – jeszcze nim zaczęło zmierzchać, Trevedic został wysłany do domostwa Yamniego. Przyjaciel Xahena nie wydawał się jednak niezadowolony z powodu niezapowiedzianego towarzystwa, wręcz przeciwnie, najprawdopodobniej znał powody kolegi, więc nawet nie oponował.
– Wreszcie będę miał z kim pograć w tablut – powiedział z zadowoleniem, kiedy Trevedic zajął miejsce na długiej ławie tuż przed dogasającym paleniskiem.
Książę nie odpowiedział. Czuł się zdezorientowany tą nagłą zmianą miejsca swojego noclegu, w końcu Xahen nawet gdy miał do załatwienia jakieś swoje – zapewne bardzo ważne, bo niczego więcej Trevedic o nich nie wiedział – sprawy, nie wyrzucał go. Wręcz przeciwnie, sam wtedy wracał późną nocą lub też i nad samym ranem. Nie przejmował się nawet krzątaniem po izbie, w której akurat spał Trevedic. Nie raz już go przecież budził swoimi późnymi powrotami, dlaczego więc teraz postanowił go przenieść?
– Możemy – odpowiedział, nasłuchując odgłosów domostwa. Nie byli sami, dookoła krzątała się jakaś kobieta, której brzmienie głosu wskazywało na podeszły wiek oraz chłopak, dość młody, ale chyba niezbyt lotny, biorąc pod uwagę narzekania kobiety. Przysłuchiwał się chwilę ich rozmowom, zastanawiając się, kim dla siebie byli. Pierwsze co mu przyszło do głowy, to pokrewieństwo z Yamnim.
Matka i jego brat?
– Nali, przynieś nam po bańce z winem... Chyba, że wolisz miód pitny? – zapytał wojownik, kierując swoje spojrzenie na Trevedica, który wciąż siedział z twarzą zwróconą ku palenisku.
– Może być wino – odparł bez większego zastanowienia, wzruszając ramionami. Był tak zdezorientowany sytuacją, że napiłby się teraz chyba wszystkiego... zresztą, może właśnie potrzebował czegoś na odstresowanie się?
– Nali, słyszałeś? Boże, ty durny chłopaku, wino jest w alkierzu! – pomieszczenie wypełnił donośny głos kobiety, w momencie, w którym wspomniany Nali ruszył w zupełnie odwrotną stronę. – Zero pożytku z tego dzieciaka!
– To twoje dziecko, Gera, nie zapominaj – pouczył ją Yamni, chichocząc z rozbawieniem, a wtedy Trevedic zwrócił w jego stronę swoją twarz, na której malował się grymas zastanowienia, bo nie wydawało mu się, aby Ta'neh właśnie tak odzywał się do swojej matki.
Postanowił jednak zapytać wprost. Dość miał już snucia własnych teorii, w szczególności, że Yamni różnił się od swoich pobratymców. Trevedic mógłby nawet zaryzykować stwierdzeniem, że dobrze czuł się w towarzystwie tego mężczyzny.
– To twoja mama?
– Gera? – zapytał i nagle parsknął śmiechem. – Gera, chciałabyś mieć takiego syna jak ja? – zwrócił się do kobiety, która siedziała przed krosnem, tkając jakiś pled, czego oczywiście Trevedic nie mógł zobaczyć. Słyszał za to rytmiczne uderzenia drewnianego urządzenia, wypełniające całą izbę główną.
– Dałabym się za to pokroić – odparła smętnie. – Nali już od urodzenia przygłupi mi się wydawał – zamamrotała, nie przerywając swojej pracy. – Opiekowałam się Yamnim, gdy był mały. I nie tylko Yamnim, bo kiedy matka Xahena zmarła, też trafił pod moją opiekę – tu wyraźnie zwróciła się do Trevedica. – Boże, co to za dwa bandziory były. Nie wiem, który gorszy! A okładali się, że aż huczało! Ale przynajmniej rozgarnięte chłopaki były, głową umiały ruszać. Nie to co ten mój! – poskarżyła się po raz kolejny, a Trevedic parsknął z rozbawieniem, już sobie wyobrażając małego Xahena i Yamni'ila, kłócącego się dosłownie o wszystko. Tak, to im nawet pasowało, nie wyobrażał sobie, że jako dzieci mogliby być grzeczni i usłuchani.
– Oj bez przesady, Gera, już tak na nas nie psiocz – prychnął Yamni, wstając i oglądając się jeszcze na Trevedica. – To przynieść tablut?
Książę kiwnął z wolna głową, w końcu jak inaczej mógłby spędzić ten wieczór? Gdyby znajdował się u Xahena, pewnie bezczynnie siedziałby z psami, może więc lepiej, że trafił tutaj? Nie pogardzi rozrywką, był jej wręcz złakniony, a gra całkiem przypadła mu do gustu.
Nie czekał długo, Nali (który prawdopodobnie był po prostu upośledzony, wywnioskował Trevedic przysłuchując się jego chaotycznej, niewyraźnej mowie) już przyniósł im wina, a Yamni rozłożył planszę wraz z pionami. Rozpoczęli grę, popijając przy tym wina, a gdy byli już przy trzeciej rozgrywce, Gera wraz ze swoim synem postanowili położyć się spać.
– Kuźwa, kto by pomyślał, że zaczniesz mnie ogrywać – parsknął z rozbawieniem Yamni po swojej drugiej przegranej. Trevedic wzruszył ramionami, ale również uśmiechnął się lekko, wyraźnie rozluźniony dzięki wypitemu trunkowi. Miał wrażenie, że przy Yamni'ilu mógł sobie pozwolić na swobodę, nawet jeśli mężczyzna też był Ta'nehem, a więc jego wrogiem. Nigdy nie poczuł się jednak w jego towarzystwie zagrożony, a sam wojownik traktował go jak kogoś równego sobie, zupełnie odwrotnie do reszty barbarzyńców.
– Lubię strategie – powiedział Trevedic, znów sięgając do swojego kielicha. – Z grami tego typu jest jak z życiem – szepnął, wyciągając rękę, aby przypomnieć sobie, jak aktualnie wyglądała sytuacja na planszy. – Wykonując jeden ruch trzeba umieć przewidzieć jeszcze kilka kolejnych – mówił i przesunął wreszcie jeden z pionków do samego brzegu pola, blokując tym samym możliwość ruchu Yamniego.
– Szlag – przeklął i pokręcił głową. – Przegrywam ze ślepcem – powiedział, jakby wciąż nie mógł się temu nadziwić. – Jesteś w tym dużo lepszy od Xahena. Xahen woli działanie, a nie żmudne analizy.
– Xahen w ogóle jest bardzo impulsywny – mruknął pod nosem książę, dudniąc palcami w blat stołu i czekając na ruch przeciwnika.
– Od zawsze – sapnął Yamni, głowiąc się, co powinien w obecnej sytuacji zrobić. Każdy jego ruch wydawał się oznaczać klęskę i łatwą wygraną Trevedica.
– Co takiego musiał dzisiaj ważnego załatwić? – zagadnął książę, mając wreszcie więcej odwagi, aby zapytać. Dotychczas udawał, że wcale go to nie obchodziło, jednak nie mógł dłużej zaprzeczać sobie i spychać palącego uczucia ciekawości na dno umysłu. Teraz, gdy alkohol płynął już w jego żyłach, nie potrafił już trzymać języka za zębami.
Yamni wreszcie poddał się i przesunął pionek, doskonale wiedząc, że wysyła swojego wojownika na pewną śmierć.
– Pion na prawym dolnym polu. Tym skrajnym – wytłumaczył, po czym sam sięgnął po wino. – Nie domyślasz się? – parsknął, gdy już przełknął.
– Coś z ojcem? Jakaś narada? – W każdym innym wypadku taka myśl by go przeraziła, teraz wiedział jednak, że nie mieli mu już co odebrać. Został sam, nie licząc kilku elmarniańskich jeńców, mimo to ich śmierć nie zabolałaby go już tak, jak śmierć siostry. A Albert z kolei pewnie był już daleko stąd – przynajmniej taką żywił nadzieję. Innych myśli nawet nie dopuszczał do siebie. Mógłby nie udźwignąć ich ciężaru, bo doskonale wiedział, że od załamania nerwowego dzieliła go cienka linia.
Yamni wpatrzył się w niego, żeby zaraz zaśmiać się głośno.
– Och i to jaka burzliwa! Ale nie z ojcem – zarechotał.
Trevedic zmarszczył brwi. Nie zrozumiał go.
– A z kim? Z bratem? – Pamiętał przecież, że rodzeństwo nie pałało do siebie sympatią, może to dlatego został wyproszony z domostwa? Bo Xahen bał się, że rozpęta się jatka i nie chciał go narażać?
Śmiech Yamniego wypełnił całe pomieszczenie, wprowadzając Trevedica w jeszcze większą dezorientację.
– Naprawdę nie wiesz, dlaczego dorosły facet wyprasza cię z domu na noc? Jakie może mieć intencje, hm, Trev? – podpytał Yamni, zdrabniając imię księcia na swój własny sposób.
– A skąd ja... – I nagle zrozumiał. Odpowiedź zadźwięczała mu w uszach, na co on spłonął rumieńcem aż po sam czubek swojego jednego szpiczastego ucha, a drugiego uciętego. – Och – wydukał, co wywołało kolejną salwę śmiechu u jego kompana do gry.
– Dokładnie, och! – Yamni najwidoczniej doskonale się bawił, obserwując zawstydzenie księcia. – Ale nie powiem, zdziwiło mnie, że przyprowadził cię do mnie. Xahen raczej nie przejmuje się takimi sprawami, gdy obraca panienki.
Trevedic spuścił głowę, powstrzymując się przed naturalnym odruchem zakrycia uszu. W jego otoczeniu nie mówiło się o takich rzeczach na głos, owszem, miał lekcje biologi, wiedział, w jaki sposób ludzie się rozmnażają, jednak rozmawianie o tym było uznawane za olbrzymi brak kultury.
– I bardzo dobrze – wydukał. Nawet nie chciał myśleć, że mógłby teraz siedzieć w głównej izbie przy akompaniamencie różnych zwierzęcych odgłosów. Chyba zapadłby się pod ziemię!
– Więc doceń, bo Ilima nie ma tak dobrze – ciągnął dalej i jeśli wcześniej twarz Trevedica była zaczerwieniona, to teraz już niemalże płonęła żywym ogniem.
– Przestań! Zmieńmy temat – wybąkał.
– Nie gadaj, że taki cnotliwy jesteś!
– Miłość się uprawia, a nie o niej mówi – szepnął cicho, na co Yamni znów zarechotał. Jeszcze trochę i Trevedic zmieni o nim zdanie, bo teraz ewidentnie się nad nim znęcał.
– „Miłość” – powtórzył, klepiąc się w udo z rozbawienia. – Oni się chędożą, a nie uprawiają miłość!
Na sam dźwięk tego słowa Trevedic miał ochotę wykopać sobie własnoręcznie dół i się w nim schować. Nie wiedział już, czy przypadkiem nie lepiej byłoby rzeczywiście siedzieć w domu i nasłuchiwać odgłosów, niż wulgarnych komentarzy Yamniego. Zaraz jednak jak sobie to wyobraził, poczuł o dziwo nie wstyd, a złość.
Dotarło do niego, że w momencie, gdy on pije z Yamni'ilem wino i rozgrywa kolejną partię tabluta, Xahen jest z jakąś kobietą (może mu bliską, może nie) w łóżku. Przełknął ślinę, nie rozumiejąc skąd bierze się w nim to uczucie, ale miał ochotę wstać i wrócić do chaty, a później...
No właśnie. A później co?
Wszedłby do izby sypialnianej i wygonił kobietę? Przerwałby im w połowie i co wtedy? Ale najważniejsze – dlaczego w ogóle miałby im przerywać?
– Kim ona jest? – słowa same opuściły jego usta, a on niemalże nie rozpoznał własnego głosu.
Yamni'il przełknął wino, odstawiając pusty kielich, tylko po to, aby zaraz znów napełnić go trunkiem.
– Nie wiem. Może Del'hija, a może córka cieśli albo jeszcze jakaś inna dziewka po uszy zakochana w Xahenie. Takich tu nie brakuje, wiele chciałoby spędzić u jego boku noc – odparł, a Trevedic poczuł jeszcze mocniejsze ukłucie złości, choć początkowo nie chciał nawet tego przed sobą przyznać. Przecież nie był zazdrosny, po prostu sama myśl, że kobiety mogły tak się nie szanować, irytowała go.
Tyle i nic więcej!
A może jednak? Chyba był zbyt pijany, nie miał już sił na okłamywanie samego siebie. Wizja Xahena z jakąś kobietą niezmiernie go irytowała, a on nie chciał doszukiwać się powodów tego uczucia, bo jego umysł nie pracował już tak jak powinien.
– Czemu więc tak rzadko z nimi sypia?
– Sam zadaję mu to pytanie! – parsknął Yamni i pokręcił głową. – Ma tyle pięknych kobiet dookoła siebie, a nie korzysta! – obruszył się, w ogóle nie wyobrażając sobie sytuacji, w której byłby na miejscu przyjaciela i tak odrzucałby zaloty panien.
Trevedic wydął wargi w wyrazie niezadowolenia, po czym sięgnął po swoje wino. Był już pijany, ale wciąż miał ochotę na dalsze picie, nawet się już nie zastanawiał, jak ono się skończy. Wciąż pamiętał jeden z bali, wydany na cześć Mireny, która kończyła wtedy szesnaście lat. Nie miał on zbyt dobrego dla niego finału, wraz z Albertem i dalekim kuzynem, który wtedy ich odwiedził, postanowili podkraść z kuchni alkohol. Zaszyli się w ogrodzie, przepijając pół nocy, żeby następnego dnia zostać ukaranym przez wszystkie bóstwa tego świata okropnym bólem głowy wraz z mdłościami.
Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie.
– Dawno już nie piłem – przyznał, całkowicie zapominając o rozegranej grze. Zresztą, coś mu podpowiadało, że w obecnym stanie z pewnością już nie uda mu się przechytrzyć w niej Yamniego, nawet, jeśli sytuacja na planszy wydawała się z góry wygrana.
– Zupełnie przeciwnie do mnie – odparł, śmiejąc się cicho.
– Zauważyłem, że nie stronicie od napitki – wytknął.
– Och, oczywiście, że... – Do ich uszu dobiegło skrzypnięcie drzwi zewnętrznych. Momentalnie odwrócili się zaskoczeni w stronę wejścia do domostwa, a kiedy Yamni dostrzegł w progu swojego przyjaciela, uniósł wysoko brwi, uchylając ze zdziwieniem usta. – No ciebie to się nie spodziewałem. Nie gadaj, że ją spławiłeś!
Xahen prychnął, odrzucając derkę, którą był okryty, na długą ławę znajdującą się tuż obok drzwi.
– A dlaczego nie? – zapytał mężczyzna, patrząc na nich z odległości kilku kroków. Od razu rzuciły mu się w oczy niebezpiecznie zaczerwienione policzki Yamniego i Trevedica, wnioskował również, że stojąca tuż obok bańka z winem była ściśle powiązana z ich aktualnym stanem. A ten, cóż, do najtrzeźwiejszych nie należał.
– Jak zawsze – zamarudził Yamni. Trevedic nic nie mówiąc, znów wziął spory łyk zbyt kwaśnego i cierpkiego, jak na jego gust, trunku. Nie odezwał się ani słowem, walcząc z przedziwnym uczuciem, które go dopadło w chwili pojawienia się Xahena. Ogarnęło go coś na kształt ulgi, a jednocześnie zadowolenia, że mężczyzna nie spędzał więcej czasu z jakąś kobietą, tylko postanowił przyjść do nich. – To zdradź chociaż, kim była ta szczęściara, hm? – Poruszył wymownie brwiami. – Del'hja, czy córka cieśli... jak jej tam było – bąknął, próbując wyciągnąć z głębi umysłu imię dziewczyny, ale Xahen zaraz mu to ułatwił:
– Am'hna, kowalowa – powiedział i spokojnym, odprężonym krokiem ruszył w stronę stołu, na którym znajdowała się rozłożona plansza wraz z pionkami. – Gracie w tablut? – zapytał zaskoczony.
– Am'hna! – podłapał Yamni, parsknąwszy śmiechem. – Ta Am'hna? Toć z nią porozmawiać nie idzie, bo już płonie rumieńcem i się jąka! Nie wierzę, że wskoczyła ci do łoża!
Trevedic milczał, ale przysłuchiwał się wszystkiemu z uwagą... cóż, przynajmniej się starał, bo w jego obecnym stanie naprawdę ciężko było ją z siebie wykrzesać. Nic jednak nie mówił, tłumiąc powoli rosnącą w sobie gorycz, którą jeszcze próbował zrzucić na zniesmaczenie luźnymi obyczajami Ta'nehów.
– Chodziła za mną odkąd wróciliśmy z polowania – oznajmił rzeczowo, jak zwykle nie wdając się w żadne większe dyskusje. W zamian usiadł na ławie, tuż obok księcia, analizując przez chwilę położenie pionków na planszy. – Nie mów, że czarne są Trevedica.
– Niestety – przyznał Yamni. – Wina?
– Podziękuję. Przyszedłem tylko po moje zwierzątko.
Trevedic na tę uwagę obruszył się, a jego umysł nagle doznał przebłysku trzeźwości.
– To je bierz i daj nam dokończyć – prychnął, ani myśląc dać się tak nazywać.
Yamni z rozbawieniem patrzył to na jednego, to na drugiego, nie kryjąc swojej wesołości. Nie odezwał się jednak ani słowem, czekając na rozwój sytuacji.
– Widzę tu tylko jedno, siedzi obok mnie – odparował Xahen.
– W takim razie chyba nie ja mam tu problemy ze wzrokiem. – O ile to tylko możliwe, Trevedic z chwili na chwilę robił się coraz bardziej czerwony na twarzy ze złości. Jak on śmiał się w ogóle tak do niego odzywać?! Ale, ku jego niezadowoleniu, najwidoczniej nie tylko Yamni się teraz dobrze bawił, Xahen również wydawał się być rozbawiony. – Zresztą, nie zamierzam dzisiaj wracać – prychnął wyniośle, aż zadzierając dumnie brodę i prostując się. – Bogowie jedni wiedzą, co wyście tam robili. Przewietrz pomieszczenie, to może jutro wrócę, a dziś skorzystam z gościnności Yamniego.
– Łaskawca – skomentował Xahen z lekkim, rozbawionym uśmiechem, podczas gdy Yamni już się prawie dławił ze śmiechu. Dawno już nie widział, aby ktoś z taką pewnością zadzierał z Xahenem, a już na pewno nie wydawał mu rozkazy, będąc tylko jeńcem. – Mam jeszcze podziękować?
– Nie oczekuję tego – odparł Trevedic, zupełnie, jakby wziął jego słowa na poważnie.
– Spokojnie, nie robiliśmy tego na twoim sienniku – ciągnął dalej syn wodza, nie mogąc odpuścić sobie okazji do podrażnienia się z księciem. Z sadystycznym wręcz zadowoleniem obserwował, jak na twarzy maga pojawia się najpierw głębokie zszokowanie, a następnie tylko większe zawstydzenie. Jeszcze moment, a wydawałoby się, że Trevedic zacznie parować z gorąca. – Ograniczyliśmy się do mojego posłania... no i w pewnym momencie trafiło też trochę na podłogę, bo Am'hna...
– Cicho! – Trevedic aż odwrócił głowę w drugą stronę. – Nie chcę wiedzieć!
– Normalna rzecz – żachnął się Yamni, chętny do poznania szczegółów zbliżenia przyjaciela i córki kowala. – Opowiadaj! Ile razy? Jaka jest? Duże piersi ma? Wydają się całkiem krągłe.
– Ani się waż! – Trevedic momentalnie odwrócił się w stronę Xahena, przerażony, że ten zacznie zaraz z ogromną chęcią udzielać dokładnych odpowiedzi.
– Coś ty taki cnotliwy? – parsknął Yamni, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nigdy żeś baby nie miał?
Trevedic chrząknął.
Cóż. Zdarzyło mu się zalecać już do niejednej, jednak tylko w granicach przyzwoitości. Tego od niego oczekiwano jako od syna króla, w końcu kiedyś miał zostać mężem jednej z wysoko urodzonych panien. Skłamałby jednak, że bardzo go te zaloty obchodziły, podchodził do nich niczym do kolejnego zadania wyznaczonego przez ojca. Nic więcej nie czuł, w szczególności, że z połową tych dziewczyn nie miał nawet o czym porozmawiać.
Nie mógł się jednak do tego przyznać, doskonale wiedział, że to spotkałoby się z kolejną falą szykan.
– Oczywiście, że miałem – bąknął więc, mało przekonująco nawet jak na swój (pijacki) gust.
– Akurat! – Yamni nie odpuszczał. – Założę się, że nawet nikogo nie całowałeś.
Xahen uśmiechnął się, popatrując kątem oka na Trevedica. Widząc jego głębokie zakłopotanie, zrobiło mu się go trochę żal, więc spuścił nieco z tonu. Teraz jednak nie mógł się powstrzymać przed odpowiedzeniem na to pytanie.
– Całował.
Ciemne oczy Yamniego zwróciły się w jego stronę zaskoczone, tak samo jak i twarz Trevedica.
– Skąd wiesz?
Książę miał ochotę zapaść się pod ziemię. Albo naprawdę wykopać ten dół własnymi rękami, nawet tu i teraz, na środku izby.
– To ty mnie pocałowałeś! – Mimo zawstydzenia, nie miał zamiaru pozwolić Xahenowi opowiadać takich bredni. – Zmusiłeś mnie!
– Owszem. I prawie straciłem język. – Wzruszył ramionami.
– Nawet nie wiesz, jak teraz żałuję, że tak się nie stało – prychnął i z całej tej swojej frustracji, sięgnął po kielich, dopijając wino do końca. – Dolej! – polecił Yamniemu tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ale Yamni nie zamierzał się sprzeciwiać, bo zaraz podniósł się i uzupełnił naczynie księcia.
– Chyba jednak ci już wystarczy... – zaczął Xahen, oczyma wyobraźni widząc, jak taszczy zwłoki Trevedica do swojej chaty. Z drugiej strony może to była najdogodniejsza opcja? Lepiej nieść nieprzytomnego, milczącego maga, niż ciągnąć go za sobą i wysłuchiwać jego biadolenia o niewywietrzonym, brudnym pomieszczeniu.
– Sam wiem, kiedy mi wystarczy – warknął urażony do cna Trevedic, po czym wziął kilka dużych łyków trunku.
– Skoro tak mówisz...

***

Trevedic nie był pijany.
On był urżnięty do tego stopnia, że nie uszedłby nawet jednego kroku o własnych siłach. Za to całkiem dobrze wychodziło mu mielenie językiem, ku niezadowoleniu Xahena. Całą drogę musiał słuchać jego jojczenia, na które w głównej mierze składały się narzekania wraz z pouczeniami. Wydawało się nawet, że Trevedic po alkoholu miał w sobie jeszcze więcej irytującej książęcości, niż na trzeźwo.
W końcu jednak udało im się dostać do chaty, a Xahen od razu skierował swoje kroki ku izbie sypialnianej, co – jak mógł się spodziewać – wywołało protest.
– N-nie – czknął – będę spał w tym pomieszczeniu! – Wojownik nie odpowiedział, tylko otworzył drzwi. – Ściągasz tu jakieś kobiety p-pod moją nieobecność i myślisz, że co? – bełkotał, kiedy Xahen w milczeniu usadził go na swoim sienniku, po czym zaczął powoli rozbierać. Ku jego zdziwieniu, Trevedic pozwolił mu na to bez grymasu sprzeciwu. – Nie je-stem – znów czknął – jakąś rzeczą, któ-rą możesz odd... – Zmarszczył brwi. Język mu się zaplątał przy tym słowie. – ...oddać – uśmiechnął się zwycięsko – kiedy ci się podoba – zakończył ledwie zrozumiale.
Xahen westchnął ciężko, patrząc na niego z bliska ze zrezygnowaniem. Gdyby wiedział, że tak to się skończy, faktycznie trzy razy by się zastanowił, zanim zaprosiłby kowalową do siebie.
– Ręce do góry – poprosił, nie komentując w żaden sposób słów Trevedica. A ten chyba tylko się rozkręcał, całe jednak szczęście grzecznie podniósł ręce, by Xahen mógł z niego ściągnąć wełniany sweter, jaki założył na lekką, lnianą tunikę.
– Nastę-pnym razem więc – czkawka wciąż go męczyła – nie ży-życzę sobie, abyś ta-k mnie traktował. Jak chce-sz coś zrobić, wyjdź-cie gdziekolwiek.
Xahen posłał mu pobłażliwe spojrzenie.
– Oczywiście, książę. Będę uciekał z mojego własnego domu, byleby cię tylko nie gorszyć – powiedział usłużnym tonem, który najwidoczniej przypasował Trevedicowi, bo uśmiechnął się z zadowoleniem. – A teraz wstań. Trzeba pozbyć się spodni.
Książę niemal od razu spróbował spełnić jego prośbę, jednak zaraz wylądował z powrotem na sienniku. Nie był w stanie ustać o własnych siłach chociażby przez moment. Xahen widząc to, sapnął tylko pod nosem, po czym machnął ręką i zaczął ściągać dolną część garderoby leżącemu na wznak Trevedicowi. Uznał, że tak szybciej się jej pozbędzie, niż miałby bezustannie próbować utrzymać maga w pionie. Rozpiął więc skórzany pas i po krótkiej serii przekleństw, głównie skierowanej w stronę pijanego księcia, udało mu się wreszcie wyswobodzić go ze spodni. Teraz leżał przed nim na wpół rozebrany, z rozsypanymi włosami, których kosmyki zdążyły uwolnić się z warkocza i kompletnie bezbronny. Xahen spojrzał na jego czerwoną od alkoholu twarz i przymknięte powieki.
Mógłby teraz zrobić mu wszystko. Trevedic zapewne nawet by jutro nie pamiętał, że w czymkolwiek uczestniczył. Ale Xahenowi taki ruch znów wydał się niesamowicie obrzydliwy, przecież książę nie mógłby teraz nawet zaprotestować.
Westchnął ciężko, po czym pochylił się nad młodzieńcem i jednym sprawnym ruchem ułożył go w odpowiedniej pozycji na łóżku, w końcu nie zamierzał spać z nim w poprzek siennika. Trevedic zaburczał coś pod nosem, ale wyglądało na to, że zapadł w pijacki sen, więc Xahen nakrył go jeszcze kocami, mimowolnie sięgając pamięcią do nocy, w której również pozwolił chłopcu spać ze sobą. I nie była to przyjemna noc, więc z dwojga złego wolał kompletnie urżniętego, ale nierozpaczającego Trevedica... choć podejrzewał, że to jedynie pozory.
Nie dało się w tak krótkim czasie przejść do codzienności po stracie ukochanej siostry, ale książę wyraźnie próbował nie pogrążać się w żałobie. Xahen nie raz już słyszał, jak ten przez sen nawołuje swoją siostrę, czy mówi coś w swoim języku, z wyrazem cierpienia malującym się na twarzy. Nigdy go jednak nie budził, może nie miał odwagi, a może wychodził z założenia, że mag by tego nie chciał.
Wyszedł na krótką chwilę z pomieszczenia, tylko po to, aby zaraz wrócić do niej z wiadrem i dzbanem pełnym wody pitnej. Podejrzewał, że poranek może nie należeć do najłatwiejszych dla Trevedica, więc chociaż tak chciał mu pomóc w zmierzeniu się z nim. Ustawił wszystko na podłodze po stronie, na której spał chłopak po czym zaczął się rozbierać.
Był senny, a spotkanie z córką cieśli z pewnością miało z tym wiele wspólnego. Xahen przespał się z nią tylko z uwagi na swoje potrzeby, czego zresztą nie ukrywał. Nigdy nie mamił dziewczyn obietnicami długiego wspólnego życia, zawsze informował je, czego oczekuje. A chciał tylko chwili zapomnienia i rozładowania kumulujących się emocji.
Już chciał ułożyć się obok Trevedica, gdy ten nagle przebudził się i stęknął coś pod nosem niezrozumiale.
– Coś się dzieje? – zapytał zaalarmowany Xahen, obserwując bacznie młodzieńca.
– Będę rzygał – powtórzył głośniej, na co wojownik zareagował niemalże natychmiastowo. Nie uśmiechało mu się sprzątać wymiocin z posłania czy podłogi, więc czym prędzej dopadł do księcia i odgarniając mu jeszcze włosy z twarzy, podstawił mu pod brodę wiadro.
Trevedicem wstrząsnęły torsje i już po chwili kubeł wypełnił się wodnistym, nieco spienionym płynem o różowawej barwie. Xahen spojrzał na to zrezygnowany, rozsiadając się za chłopakiem, aby łatwiej było mu go podtrzymać, w szczególności, że jedną ręką podsuwał mu pod usta przeklęte wiadro, a drugą trzymał zaciśniętą na jasnych puklach, aby te przypadkiem się gdzieś nie zaplątały. Wizja zmywania rzygowin z włosów wydała mu się niezwykle obrzydliwa, a przecież widział już naprawdę ohydne rzeczy w swoim życiu.
– Już? – zapytał, gdy wydawało się, że nic już więcej z Trevedica nie wyjdzie. Ten, ledwo przytomnie, pokiwał głową. Był blady i wyraźnie zmęczony, a dodatkowo ledwo kontaktujący.
Xahen odstawił więc kubeł na bok, po czym sięgnął jeszcze po szmatę leżącą nieopodal, aby wytrzeć buzię maga. Ten pozwolił mu na to bez najmniejszego sprzeciwu, opierając się plecami o tors mężczyzny.
– Chcesz pić? – zapytał, na co Trevedic pokiwał ledwo zauważalnie głową, a gdy Xahen przystawił mu do ust dzban, momentalnie wziął kilka dużych łyków. Aż odetchnął z ulgą. – Coś jeszcze?
– Spać – stęknął książę z zamkniętymi oczami.
Xahen westchnął ciężko, ale bez słowa ułożył Trevedica na poduszce, spoglądając jeszcze na jego zmęczoną twarz. Coś czuł, że ta noc będzie ciężka dla nich obu. I wiele się nie pomylił, bo torsje uderzyły w młodzieńca jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem Xahen przebudzał się ze swojego lekkiego snu, pilnował, by przypadkiem elf nie zakrztusił się swoimi własnymi wymiocinami, wycierał go, poił i nakrywał kołdrą, tylko po to, aby obudzić się chwilę później i powtórzyć zabieg.
– Gorzej niż z dzieckiem – szepnął do siebie, gdy na zewnątrz zaczynało już świtać. Zanotował jeszcze w umyśle, aby dopilnować Trevedica i nie pozwolić mu nigdy więcej tyle pić, po czym zasnął, wykończony ekscesami minionej nocy.
Alkohol ewidentnie nie był dobry dla książęcej główki.

4 komentarze:

  1. Hej. Rozdział ci wyszedł swietny,a T taki przeslodki i taki rozkazujący xD. Za to X był dzisiaj bardzo dzielny.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdza się że Xsahen to dobry facet. A Trevedic jest przeuroczy jak się tak po książęcemu rządzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cały ten rozdział jest rozkoszny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje biedactwo, cudny rozdział. Dziękuje:-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.