Dziękuję za komentarze.
Nie mogłam się zebrać do NGK, więc jest Mrok ;)
***
W ostatniej chwili odchylił się, kiedy drewniany nóż przemknął
pod jego nosem, jednak wciąż nie miał jeszcze na tyle podzielnej
uwagi, aby zwrócić dostrzec to, co dzieje się z drugiej strony.
Poczuł mocne uderzenie w rękę, a rękojeść broni wymsknęła mu
się z palców i z łoskotem opadła na trawę. Zdążył tylko
odskoczyć, umykając nadchodzącej pięści, ale nie wiedział, że
za nim znajduje się kamień wielkości ludzkiej głowy. Potknął
się, lądując na pośladkach, które ostatnio nie miały
najłatwiejszego życia, był już cały obolały, a na plecach i
udach miał już same siniaki od upadków. Nie narzekał jednak.
Paradoksalnie, wreszcie czuł, że żył.
– Trzymaj nóż pewniej – pouczył go Xahen, podchodząc do niego
i wyciągając rękę, aby pomóc mu wstać. Trevedic poczuł lekkie
smagnięcie wiatru, dzięki czemu zrozumiał, jaki zamiar miał
mężczyzna. Złapał za dłoń i dźwignął się na drżące z
wysiłku nogi. Odkąd zaczęli ćwiczyć, był o wiele bardziej
wyczulony na wszelkie drobne znaki; skupiał się zarówno na
otaczających go odgłosach, ale również na pędzie powietrza oraz
zwyczajnej intuicji, której, jak się okazało, mógł zaufać.
– Skupiłem się na twojej lewej stronie – szepnął, otrzepując
się z ziemi.
– A to błąd. Pamiętaj, że w prawdziwej walce wszystko jest
dozwolone – powiedział, zerkając na jego lekko zaczerwienioną,
zroszoną potem twarz, do której lepiły się jasne kosmyki.
Ostatnio Trevedic chodził z włosami związanymi w warkocz. Niczym
kobieta, cisnęło na usta, jednak Xahen musiał przyznać, że mu to
pasowało i bynajmniej nie odejmowało męskości. Książę, choć
urodziwy, miał męskie rysy twarzy, wyraźnie zarysowaną szczękę,
mocne brwi i ostry kąt brody, którą teraz nawet pokrywał lekki
zarost. Wciąż zbyt słaby, by Ta'nehowie mogliby go uznać za
godnego mężczyzny, jednak mając na uwadze, że Ta'nehowie mało co
uznawali za „godne” mężczyzny, Trevedic nie miał się czym
przejmować.
– Jeszcze raz – poprosił, przyjmując pozycję gotową do
odparcia ataku. Xahen uśmiechnął się lekko, nie mogąc
zaoponować.
Od kilku dni ćwiczyli codziennie, każdego dnia stawali na tej
polanie, mierząc się ze sobą i każdego dnia Trevedic czuł się
coraz pewniej. Oczywiście daleko mu jeszcze było do umiejętności
Xahena, w końcu po pierwsze – był ślepy, a więc miał do
przepracowania zupełnie inne aspekty. Po drugie – młodszy książę
nigdy nie lubił się z wysiłkiem fizycznym, a więc i jego kondycja
miała sobie sporo do zarzucenia. Nie mógł jednak ukryć, że nie
lubił się męczyć, nie lubił uczucia oblepienia potem (chociaż w
niewoli u Ta'nehów zaczynał się powoli przyzwyczajać do
nienadużywania kąpieli) oraz nie znosił wręcz obolałych po
treningach mięśni. Teraz jednak ten właśnie ból przypominał mu,
że jeszcze żył. A póki dychał, gra wciąż się toczyła.
Musiał przyznać, że czekał na te momenty, kiedy staną
naprzeciwko siebie na polu i znów się zmierzą. Xahen znów będzie
go instruować, dzięki czemu nauczy się czegoś nowego... to
oczywiście przychodziło znacznie wolniej, niżby Trevedic tego
chciał, a jednak nie stał w miejscu. Ze świadomością, że
potrafi się sam obronić, znacznie łatwiej przesypiało mu się
noce.
Oczywiście śmierć Mireny wracała do niego każdego wieczora.
Zdarzało mu się nawet słyszeć głos siostry przebijający się
przez nocną ciszę, ale przynajmniej nie miał już wiele czasu na
rozmyślanie i roztrząsanie tematu. Gdy Xahen miał coś
ważniejszego do zrobienia, a Trevedic zostawał sam, zazwyczaj pytał
Ilimię, czy jej w czymś nie pomóc i choć mieli spore problemy z
komunikacją, dziewczyna zawsze mu coś znajdywała. Czy to
ugniatanie ciasta na chleb, czy też robienie prania w wyjątkowo
zimnej wodzie. W gospodarstwie było naprawdę wiele obowiązków, a
Trevedic nie wszystkie je rozumiał, jednak najprostsze prace
potrafił wykonać. Zapewne nie tak dobrze, jak radziła sobie z tym
Ilima, mimo to cieszył się, że chociaż w tak małym stopniu mógł
pomóc i skrócić oczekiwanie do kolejnego treningu. A gdy te
nadchodziły, zazwyczaj ciągnęły się albo do południa, gdy
zaczynali już od samego rana, albo do nocy, w przypadku kiedy
wychodzili jeszcze przed zachodem słońca.
Zmiana, jaka nastąpiła w młodym księciu była łatwo zauważalna.
Xahen miał świadomość, że dał swojemu – teoretycznie –
wrogowi chęć do dalszej walki oraz nadzieję, że kiedyś nabyte
umiejętności mu się przydadzą. I zapewne wykorzysta je przeciwko
niemu albo przeciwko któremuś z jego pobratymców. A jednak nie
mógł odmówić Trevedicowi chwil spędzonych na polanie, bo
wiedział, że wtedy już nic mu nie pozostanie. Ani nadzieja, ani
chęci, by cokolwiek zrobić, nawet dalej żyć, bo w przypadku maga
to również mogłoby okazać się ciężkie do wykrzesania.
Stali naprzeciwko siebie, aż Xahen wreszcie postanowił zaatakować.
Poruszał się ciężko, wciąż nie tak, jak robiłby to w
prawdziwej walce. Wiedział jednak, że minie jeszcze trochę czasu,
nim Trevedic nauczy się dobrze rozpoznawać pozycje przeciwnika i
przewidywać jego zamiary. To były rzeczy, których nie dałoby się
ogarnąć w kilka – czy nawet kilkanaście dni. Możliwe więc, że
ułatwiał mu trochę zadanie albo po prostu chciał pokazać, na
jakie dźwięki powinien zwracać uwagę.
Dopadł do Trevedica, a ten sparował cios drewnianego noża. Xahen
więc nie myśląc wiele, zamachnął się i już miał wbić pięść
w brzuch maga, gdy ten cofnął się, jakby przewidując atak.
– Brawo – pochwalił, odskakując przed kontrą księcia. –
Słuchaj dźwięków, one wiele mówią. Twoim atutem jest słuch,
nie zapominaj o tym.
Książę kiwnął głową, z trudem już łapiąc powietrze. Mimo
zmęczenia, nie chciał jeszcze kończyć. Nie teraz, kiedy powoli
zaczynał rozumieć, na czym to polega. I może mu się tylko
wydawało, ale miał wrażenie, że wszystkie odgłosy dobiegały do
niego ze zdwojoną mocą. Bywały momenty, kiedy niemalże słyszał
bicie serca Xahena, później jednak karcił się, dochodząc do
wniosku, że to niemożliwe.
Nie myśląc wiele, znów wyskoczył w stronę Ta'neha z zamiarem
realnego ataku na niego, choć doskonale wiedział, że zrobienie
mężczyźnie krzywdy nie było takie proste. Zresztą... chyba nawet
nie chciał go krzywdzić, co nie przeszkadzało, aby każdy z jego
ciosów był śmiertelnie poważny. Wciąż jednak za mało poważny,
jak się zawsze okazywało, bo Xahen wszystko parował z łatwością,
zupełnie, jakby walczył z dzieckiem. Tak też i było tym razem.
Złapał Trevedica za ramię i w kilku szybkich ruchach wybił z ręki
jego broń, żeby następnie powalić go na ziemię i przygnieść do
niej własnym ciężarem ciała.
– Zbyt pochopnie – skarcił go Xahen, patrząc na twarz Trevedica
z bliska. Ich nosy niemalże się ze sobą stykały, czuł gorący,
ciężki oddech księcia na swoich ustach i jego poruszającą się
szybko klatkę piersiową tuż przy swojej własnej. – Nim
zaatakujesz, przemyśl dobrze jak chcesz to zrobić. Oceń swoje
szanse – mówił, a jednak jego wzrok błądził wzdłuż prostego,
zadartego nosa, zsunął się na wyraźnie zarysowany łuk kupidyna i
szerokie, ładnie wykrojone, choć wąskie usta, które teraz
uchylały się zapraszająco, łapiąc powietrze. Czuł bijące od
chłopaka gorąco i jego zapach będący mieszaniną potu oraz
czegoś, czego nie doświadczył jeszcze u nikogo. Przyjemna, piżmowa
nuta zabarwiona lekko słodkawą wonią, którą ciężko było mu
bliżej określić, z pewnością należała tylko do Trevedica.
– Wiem, nie pomyślałem – odparł mag, wciąż leżąc pod nim
tak, jak upadł. Xahen śledził, jak jego wargi układają się przy
wypowiadaniu każdego ze słów. Nie od razu zrozumiał ich
znaczenie, walcząc z chęcią pochylenia się i posmakowania ich.
Już widział, jak to robi. Jak przyciska zmęczonego, rozgrzanego
Trevedica do ziemi. Jak wsuwa wygłodniałe dotyku dłonie pod jego
ubranie i przesuwa nimi po mokrej, gorącej skórze, połykając w
pocałunku każde najmniejsze westchnienie młodzieńca. Niemalże
czuł na palcach strukturę jego skóry, a kiedy w wyobraźni wsunął
rękę we włosy księcia i pociągnął za nie mocno, prawie słyszał
zaskoczony jęk księcia.
– Zejdziesz?
Do rzeczywistości przywróciło go zdezorientowane, może nieco
przestraszone pytanie Trevedica. Xahen spojrzał na maga już
trzeźwiejszym wzrokiem, dostrzegając czający się w jego
niewidzących oczach niepokój. Nagle niczym obuchem przez głowę,
zrozumiał, że nic takiego nie powinno ich łączyć. Oczywiście,
Trevedic był jego niewolnikiem i na miejscu Xahena każdy inny
potraktowałby go w sposób, w jaki by mu się tylko podobał... A
jednak Xahen czuł opór. Nigdy nikogo nie brał siłą, nawet gdy
plądrowali zachodnie miasta, brzydziło go postępowanie
pobratymców, którzy nie odmawiali sobie uciech z tamtejszymi
kobietami. Sama myśl, że miałby to na kimś wymuszać, budziła w
nim niechęć.
Czym prędzej więc się podniósł, po czym odwrócił się w stronę
leżącego nieopodal noża, zażenowany reakcją własnego ciała.
Mógł tylko cieszyć się, że Trevedic nie był w stanie dojrzeć
wybrzuszenia w jego spodniach. Doszedł do wniosku, że zbyt długo
uprawiał już celibat, właśnie dlatego tak zareagował na bliskość
Trevedica. Musi czym prędzej coś z tym zrobić, w końcu był tylko
młodym mężczyzną, nic dziwnego, że miał swoje potrzeby.
– Dziś spędzisz noc u Yamni'ila – powiedział, gdy już się
wyprostował.
Trevedic uniósł zdziwiony brwi, również podnosząc się z ziemi.
– Co? Dlaczego?
– Mam... kilka spraw do załatwienia – zbył go, nie chcąc, aby
chłopak był tuż obok, gdy on sobie przyprowadzi kogoś do
towarzystwa. Wolał tego jednak głębiej nie roztrząsać, w końcu
nawet Ilima mu nie przeszkadzała, gdy znajdował się w podobnych
sytuacjach. Sprawy cielesne w ogóle go nie krępowały, zdarzyło mu
się już być z kobietą, podczas gdy na drugim końcu izby Yamni
załatwiał swoje potrzeby z inną panną.
A jednak – w tym przypadku obecność Trevedica wydawała mu się
niezwykle irytująca. I kompletnie niepotrzebna.
Tak jak zapowiedział, tak też się stało – jeszcze nim zaczęło
zmierzchać, Trevedic został wysłany do domostwa Yamniego.
Przyjaciel Xahena nie wydawał się jednak niezadowolony z powodu
niezapowiedzianego towarzystwa, wręcz przeciwnie, najprawdopodobniej
znał powody kolegi, więc nawet nie oponował.
– Wreszcie będę miał z kim pograć w tablut – powiedział z
zadowoleniem, kiedy Trevedic zajął miejsce na długiej ławie tuż
przed dogasającym paleniskiem.
Książę nie odpowiedział. Czuł się zdezorientowany tą nagłą
zmianą miejsca swojego noclegu, w końcu Xahen nawet gdy miał do
załatwienia jakieś swoje – zapewne bardzo ważne, bo niczego
więcej Trevedic o nich nie wiedział – sprawy, nie wyrzucał go.
Wręcz przeciwnie, sam wtedy wracał późną nocą lub też i nad
samym ranem. Nie przejmował się nawet krzątaniem po izbie, w
której akurat spał Trevedic. Nie raz już go przecież budził
swoimi późnymi powrotami, dlaczego więc teraz postanowił go
przenieść?
– Możemy – odpowiedział, nasłuchując odgłosów domostwa. Nie
byli sami, dookoła krzątała się jakaś kobieta, której brzmienie
głosu wskazywało na podeszły wiek oraz chłopak, dość młody,
ale chyba niezbyt lotny, biorąc pod uwagę narzekania kobiety.
Przysłuchiwał się chwilę ich rozmowom, zastanawiając się, kim
dla siebie byli. Pierwsze co mu przyszło do głowy, to pokrewieństwo
z Yamnim.
Matka i jego brat?
– Nali, przynieś nam po bańce z winem... Chyba, że wolisz miód
pitny? – zapytał wojownik, kierując swoje spojrzenie na
Trevedica, który wciąż siedział z twarzą zwróconą ku
palenisku.
– Może być wino – odparł bez większego zastanowienia,
wzruszając ramionami. Był tak zdezorientowany sytuacją, że
napiłby się teraz chyba wszystkiego... zresztą, może właśnie
potrzebował czegoś na odstresowanie się?
– Nali, słyszałeś? Boże, ty durny chłopaku, wino jest w
alkierzu! – pomieszczenie wypełnił donośny głos kobiety, w
momencie, w którym wspomniany Nali ruszył w zupełnie odwrotną
stronę. – Zero pożytku z tego dzieciaka!
– To twoje dziecko, Gera, nie zapominaj – pouczył ją Yamni,
chichocząc z rozbawieniem, a wtedy Trevedic zwrócił w jego stronę
swoją twarz, na której malował się grymas zastanowienia, bo nie
wydawało mu się, aby Ta'neh właśnie tak odzywał się do swojej
matki.
Postanowił jednak zapytać wprost. Dość miał już snucia własnych
teorii, w szczególności, że Yamni różnił się od swoich
pobratymców. Trevedic mógłby nawet zaryzykować stwierdzeniem, że
dobrze czuł się w towarzystwie tego mężczyzny.
– To twoja mama?
– Gera? – zapytał i nagle parsknął śmiechem. – Gera,
chciałabyś mieć takiego syna jak ja? – zwrócił się do
kobiety, która siedziała przed krosnem, tkając jakiś pled, czego
oczywiście Trevedic nie mógł zobaczyć. Słyszał za to rytmiczne
uderzenia drewnianego urządzenia, wypełniające całą izbę
główną.
– Dałabym się za to pokroić – odparła smętnie. – Nali już
od urodzenia przygłupi mi się wydawał – zamamrotała, nie
przerywając swojej pracy. – Opiekowałam się Yamnim, gdy był
mały. I nie tylko Yamnim, bo kiedy matka Xahena zmarła, też trafił
pod moją opiekę – tu wyraźnie zwróciła się do Trevedica. –
Boże, co to za dwa bandziory były. Nie wiem, który gorszy! A
okładali się, że aż huczało! Ale przynajmniej rozgarnięte
chłopaki były, głową umiały ruszać. Nie to co ten mój! –
poskarżyła się po raz kolejny, a Trevedic parsknął z
rozbawieniem, już sobie wyobrażając małego Xahena i Yamni'ila,
kłócącego się dosłownie o wszystko. Tak, to im nawet pasowało,
nie wyobrażał sobie, że jako dzieci mogliby być grzeczni i
usłuchani.
– Oj bez przesady, Gera, już tak na nas nie psiocz – prychnął
Yamni, wstając i oglądając się jeszcze na Trevedica. – To
przynieść tablut?
Książę kiwnął z wolna głową, w końcu jak inaczej mógłby
spędzić ten wieczór? Gdyby znajdował się u Xahena, pewnie
bezczynnie siedziałby z psami, może więc lepiej, że trafił
tutaj? Nie pogardzi rozrywką, był jej wręcz złakniony, a gra
całkiem przypadła mu do gustu.
Nie czekał długo, Nali (który prawdopodobnie był po prostu
upośledzony, wywnioskował Trevedic przysłuchując się jego
chaotycznej, niewyraźnej mowie) już przyniósł im wina, a Yamni
rozłożył planszę wraz z pionami. Rozpoczęli grę, popijając
przy tym wina, a gdy byli już przy trzeciej rozgrywce, Gera wraz ze
swoim synem postanowili położyć się spać.
– Kuźwa, kto by pomyślał, że zaczniesz mnie ogrywać –
parsknął z rozbawieniem Yamni po swojej drugiej przegranej.
Trevedic wzruszył ramionami, ale również uśmiechnął się lekko,
wyraźnie rozluźniony dzięki wypitemu trunkowi. Miał wrażenie, że
przy Yamni'ilu mógł sobie pozwolić na swobodę, nawet jeśli
mężczyzna też był Ta'nehem, a więc jego wrogiem. Nigdy nie
poczuł się jednak w jego towarzystwie zagrożony, a sam wojownik
traktował go jak kogoś równego sobie, zupełnie odwrotnie do
reszty barbarzyńców.
– Lubię strategie – powiedział Trevedic, znów sięgając do
swojego kielicha. – Z grami tego typu jest jak z życiem –
szepnął, wyciągając rękę, aby przypomnieć sobie, jak aktualnie
wyglądała sytuacja na planszy. – Wykonując jeden ruch trzeba
umieć przewidzieć jeszcze kilka kolejnych – mówił i przesunął
wreszcie jeden z pionków do samego brzegu pola, blokując tym samym
możliwość ruchu Yamniego.
– Szlag – przeklął i pokręcił głową. – Przegrywam ze
ślepcem – powiedział, jakby wciąż nie mógł się temu
nadziwić. – Jesteś w tym dużo lepszy od Xahena. Xahen woli
działanie, a nie żmudne analizy.
– Xahen w ogóle jest bardzo impulsywny – mruknął pod nosem
książę, dudniąc palcami w blat stołu i czekając na ruch
przeciwnika.
– Od zawsze – sapnął Yamni, głowiąc się, co powinien w
obecnej sytuacji zrobić. Każdy jego ruch wydawał się oznaczać
klęskę i łatwą wygraną Trevedica.
– Co takiego musiał dzisiaj ważnego załatwić? – zagadnął
książę, mając wreszcie więcej odwagi, aby zapytać. Dotychczas
udawał, że wcale go to nie obchodziło, jednak nie mógł dłużej
zaprzeczać sobie i spychać palącego uczucia ciekawości na dno
umysłu. Teraz, gdy alkohol płynął już w jego żyłach, nie
potrafił już trzymać języka za zębami.
Yamni wreszcie poddał się i przesunął pionek, doskonale wiedząc,
że wysyła swojego wojownika na pewną śmierć.
– Pion na prawym dolnym polu. Tym skrajnym – wytłumaczył, po
czym sam sięgnął po wino. – Nie domyślasz się? – parsknął,
gdy już przełknął.
– Coś z ojcem? Jakaś narada? – W każdym innym wypadku taka
myśl by go przeraziła, teraz wiedział jednak, że nie mieli mu już
co odebrać. Został sam, nie licząc kilku elmarniańskich jeńców,
mimo to ich śmierć nie zabolałaby go już tak, jak śmierć
siostry. A Albert z kolei pewnie był już daleko stąd –
przynajmniej taką żywił nadzieję. Innych myśli nawet nie
dopuszczał do siebie. Mógłby nie udźwignąć ich ciężaru, bo
doskonale wiedział, że od załamania nerwowego dzieliła go cienka
linia.
Yamni wpatrzył się w niego, żeby zaraz zaśmiać się głośno.
– Och i to jaka burzliwa! Ale nie z ojcem – zarechotał.
Trevedic zmarszczył brwi. Nie zrozumiał go.
– A z kim? Z bratem? – Pamiętał przecież, że rodzeństwo nie
pałało do siebie sympatią, może to dlatego został wyproszony z
domostwa? Bo Xahen bał się, że rozpęta się jatka i nie chciał
go narażać?
Śmiech Yamniego wypełnił całe pomieszczenie, wprowadzając
Trevedica w jeszcze większą dezorientację.
– Naprawdę nie wiesz, dlaczego dorosły facet wyprasza cię z domu
na noc? Jakie może mieć intencje, hm, Trev? – podpytał Yamni,
zdrabniając imię księcia na swój własny sposób.
– A skąd ja... – I nagle zrozumiał. Odpowiedź zadźwięczała
mu w uszach, na co on spłonął rumieńcem aż po sam czubek swojego
jednego szpiczastego ucha, a drugiego uciętego. – Och – wydukał,
co wywołało kolejną salwę śmiechu u jego kompana do gry.
– Dokładnie, och! – Yamni najwidoczniej doskonale się bawił,
obserwując zawstydzenie księcia. – Ale nie powiem, zdziwiło
mnie, że przyprowadził cię do mnie. Xahen raczej nie przejmuje się
takimi sprawami, gdy obraca panienki.
Trevedic spuścił głowę, powstrzymując się przed naturalnym
odruchem zakrycia uszu. W jego otoczeniu nie mówiło się o takich
rzeczach na głos, owszem, miał lekcje biologi, wiedział, w jaki
sposób ludzie się rozmnażają, jednak rozmawianie o tym było
uznawane za olbrzymi brak kultury.
– I bardzo dobrze – wydukał. Nawet nie chciał myśleć, że
mógłby teraz siedzieć w głównej izbie przy akompaniamencie
różnych zwierzęcych odgłosów. Chyba zapadłby się pod ziemię!
– Więc doceń, bo Ilima nie ma tak dobrze – ciągnął dalej i
jeśli wcześniej twarz Trevedica była zaczerwieniona, to teraz już
niemalże płonęła żywym ogniem.
– Przestań! Zmieńmy temat – wybąkał.
– Nie gadaj, że taki cnotliwy jesteś!
– Miłość się uprawia, a nie o niej mówi – szepnął cicho,
na co Yamni znów zarechotał. Jeszcze trochę i Trevedic zmieni o
nim zdanie, bo teraz ewidentnie się nad nim znęcał.
– „Miłość” – powtórzył, klepiąc się w udo z
rozbawienia. – Oni się chędożą, a nie uprawiają miłość!
Na sam dźwięk tego słowa Trevedic miał ochotę wykopać sobie
własnoręcznie dół i się w nim schować. Nie wiedział już, czy
przypadkiem nie lepiej byłoby rzeczywiście siedzieć w domu i
nasłuchiwać odgłosów, niż wulgarnych komentarzy Yamniego. Zaraz
jednak jak sobie to wyobraził, poczuł o dziwo nie wstyd, a złość.
Dotarło do niego, że w momencie, gdy on pije z Yamni'ilem wino i
rozgrywa kolejną partię tabluta, Xahen jest z jakąś kobietą
(może mu bliską, może nie) w łóżku. Przełknął ślinę, nie
rozumiejąc skąd bierze się w nim to uczucie, ale miał ochotę
wstać i wrócić do chaty, a później...
No właśnie. A później co?
Wszedłby do izby sypialnianej i wygonił kobietę? Przerwałby im w
połowie i co wtedy? Ale najważniejsze – dlaczego w ogóle miałby
im przerywać?
– Kim ona jest? – słowa same opuściły jego usta, a on niemalże
nie rozpoznał własnego głosu.
Yamni'il przełknął wino, odstawiając pusty kielich, tylko po to,
aby zaraz znów napełnić go trunkiem.
– Nie wiem. Może Del'hija, a może córka cieśli albo jeszcze
jakaś inna dziewka po uszy zakochana w Xahenie. Takich tu nie
brakuje, wiele chciałoby spędzić u jego boku noc – odparł, a
Trevedic poczuł jeszcze mocniejsze ukłucie złości, choć
początkowo nie chciał nawet tego przed sobą przyznać. Przecież
nie był zazdrosny, po prostu sama myśl, że kobiety mogły tak się
nie szanować, irytowała go.
Tyle i nic więcej!
A może jednak? Chyba był zbyt pijany, nie miał już sił na
okłamywanie samego siebie. Wizja Xahena z jakąś kobietą
niezmiernie go irytowała, a on nie chciał doszukiwać się powodów
tego uczucia, bo jego umysł nie pracował już tak jak powinien.
– Czemu więc tak rzadko z nimi sypia?
– Sam zadaję mu to pytanie! – parsknął Yamni i pokręcił
głową. – Ma tyle pięknych kobiet dookoła siebie, a nie
korzysta! – obruszył się, w ogóle nie wyobrażając sobie
sytuacji, w której byłby na miejscu przyjaciela i tak odrzucałby
zaloty panien.
Trevedic wydął wargi w wyrazie niezadowolenia, po czym sięgnął
po swoje wino. Był już pijany, ale wciąż miał ochotę na dalsze
picie, nawet się już nie zastanawiał, jak ono się skończy. Wciąż
pamiętał jeden z bali, wydany na cześć Mireny, która kończyła
wtedy szesnaście lat. Nie miał on zbyt dobrego dla niego finału,
wraz z Albertem i dalekim kuzynem, który wtedy ich odwiedził,
postanowili podkraść z kuchni alkohol. Zaszyli się w ogrodzie,
przepijając pół nocy, żeby następnego dnia zostać ukaranym
przez wszystkie bóstwa tego świata okropnym bólem głowy wraz z
mdłościami.
Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie.
– Dawno już nie piłem – przyznał, całkowicie zapominając o
rozegranej grze. Zresztą, coś mu podpowiadało, że w obecnym
stanie z pewnością już nie uda mu się przechytrzyć w niej
Yamniego, nawet, jeśli sytuacja na planszy wydawała się z góry
wygrana.
– Zupełnie przeciwnie do mnie – odparł, śmiejąc się cicho.
– Zauważyłem, że nie stronicie od napitki – wytknął.
– Och, oczywiście, że... – Do ich uszu dobiegło skrzypnięcie
drzwi zewnętrznych. Momentalnie odwrócili się zaskoczeni w stronę
wejścia do domostwa, a kiedy Yamni dostrzegł w progu swojego
przyjaciela, uniósł wysoko brwi, uchylając ze zdziwieniem usta. –
No ciebie to się nie spodziewałem. Nie gadaj, że ją spławiłeś!
Xahen prychnął, odrzucając derkę, którą był okryty, na długą
ławę znajdującą się tuż obok drzwi.
– A dlaczego nie? – zapytał mężczyzna, patrząc na nich z
odległości kilku kroków. Od razu rzuciły mu się w oczy
niebezpiecznie zaczerwienione policzki Yamniego i Trevedica,
wnioskował również, że stojąca tuż obok bańka z winem była
ściśle powiązana z ich aktualnym stanem. A ten, cóż, do
najtrzeźwiejszych nie należał.
– Jak zawsze – zamarudził Yamni. Trevedic nic nie mówiąc, znów
wziął spory łyk zbyt kwaśnego i cierpkiego, jak na jego gust,
trunku. Nie odezwał się ani słowem, walcząc z przedziwnym
uczuciem, które go dopadło w chwili pojawienia się Xahena.
Ogarnęło go coś na kształt ulgi, a jednocześnie zadowolenia, że
mężczyzna nie spędzał więcej czasu z jakąś kobietą, tylko
postanowił przyjść do nich. – To zdradź chociaż, kim była ta
szczęściara, hm? – Poruszył wymownie brwiami. – Del'hja, czy
córka cieśli... jak jej tam było – bąknął, próbując
wyciągnąć z głębi umysłu imię dziewczyny, ale Xahen zaraz mu
to ułatwił:
– Am'hna, kowalowa – powiedział i spokojnym, odprężonym
krokiem ruszył w stronę stołu, na którym znajdowała się
rozłożona plansza wraz z pionkami. – Gracie w tablut? – zapytał
zaskoczony.
– Am'hna! – podłapał Yamni, parsknąwszy śmiechem. – Ta
Am'hna? Toć z nią porozmawiać nie idzie, bo już płonie rumieńcem
i się jąka! Nie wierzę, że wskoczyła ci do łoża!
Trevedic milczał, ale przysłuchiwał się wszystkiemu z uwagą...
cóż, przynajmniej się starał, bo w jego obecnym stanie naprawdę
ciężko było ją z siebie wykrzesać. Nic jednak nie mówił,
tłumiąc powoli rosnącą w sobie gorycz, którą jeszcze próbował
zrzucić na zniesmaczenie luźnymi obyczajami Ta'nehów.
– Chodziła za mną odkąd wróciliśmy z polowania – oznajmił
rzeczowo, jak zwykle nie wdając się w żadne większe dyskusje. W
zamian usiadł na ławie, tuż obok księcia, analizując przez
chwilę położenie pionków na planszy. – Nie mów, że czarne są
Trevedica.
– Niestety – przyznał Yamni. – Wina?
– Podziękuję. Przyszedłem tylko po moje zwierzątko.
Trevedic na tę uwagę obruszył się, a jego umysł nagle doznał
przebłysku trzeźwości.
– To je bierz i daj nam dokończyć – prychnął, ani myśląc
dać się tak nazywać.
Yamni z rozbawieniem patrzył to na jednego, to na drugiego, nie
kryjąc swojej wesołości. Nie odezwał się jednak ani słowem,
czekając na rozwój sytuacji.
– Widzę tu tylko jedno, siedzi obok mnie – odparował Xahen.
– W takim razie chyba nie ja mam tu problemy ze wzrokiem. – O ile
to tylko możliwe, Trevedic z chwili na chwilę robił się coraz
bardziej czerwony na twarzy ze złości. Jak on śmiał się w ogóle
tak do niego odzywać?! Ale, ku jego niezadowoleniu, najwidoczniej
nie tylko Yamni się teraz dobrze bawił, Xahen również wydawał
się być rozbawiony. – Zresztą, nie zamierzam dzisiaj wracać –
prychnął wyniośle, aż zadzierając dumnie brodę i prostując
się. – Bogowie jedni wiedzą, co wyście tam robili. Przewietrz
pomieszczenie, to może jutro wrócę, a dziś skorzystam z
gościnności Yamniego.
– Łaskawca – skomentował Xahen z lekkim, rozbawionym uśmiechem,
podczas gdy Yamni już się prawie dławił ze śmiechu. Dawno już
nie widział, aby ktoś z taką pewnością zadzierał z Xahenem, a
już na pewno nie wydawał mu rozkazy, będąc tylko jeńcem. – Mam
jeszcze podziękować?
– Nie oczekuję tego – odparł Trevedic, zupełnie, jakby wziął
jego słowa na poważnie.
– Spokojnie, nie robiliśmy tego na twoim sienniku – ciągnął
dalej syn wodza, nie mogąc odpuścić sobie okazji do podrażnienia
się z księciem. Z sadystycznym wręcz zadowoleniem obserwował, jak
na twarzy maga pojawia się najpierw głębokie zszokowanie, a
następnie tylko większe zawstydzenie. Jeszcze moment, a wydawałoby
się, że Trevedic zacznie parować z gorąca. – Ograniczyliśmy
się do mojego posłania... no i w pewnym momencie trafiło też
trochę na podłogę, bo Am'hna...
– Cicho! – Trevedic aż odwrócił głowę w drugą stronę. –
Nie chcę wiedzieć!
– Normalna rzecz – żachnął się Yamni, chętny do poznania
szczegółów zbliżenia przyjaciela i córki kowala. – Opowiadaj!
Ile razy? Jaka jest? Duże piersi ma? Wydają się całkiem krągłe.
– Ani się waż! – Trevedic momentalnie odwrócił się w stronę
Xahena, przerażony, że ten zacznie zaraz z ogromną chęcią
udzielać dokładnych odpowiedzi.
– Coś ty taki cnotliwy? – parsknął Yamni, kręcąc z
niedowierzaniem głową. – Nigdy żeś baby nie miał?
Trevedic chrząknął.
Cóż. Zdarzyło mu się zalecać już do niejednej, jednak tylko w
granicach przyzwoitości. Tego od niego oczekiwano jako od syna
króla, w końcu kiedyś miał zostać mężem jednej z wysoko
urodzonych panien. Skłamałby jednak, że bardzo go te zaloty
obchodziły, podchodził do nich niczym do kolejnego zadania
wyznaczonego przez ojca. Nic więcej nie czuł, w szczególności, że
z połową tych dziewczyn nie miał nawet o czym porozmawiać.
Nie mógł się jednak do tego przyznać, doskonale wiedział, że to
spotkałoby się z kolejną falą szykan.
– Oczywiście, że miałem – bąknął więc, mało przekonująco
nawet jak na swój (pijacki) gust.
– Akurat! – Yamni nie odpuszczał. – Założę się, że nawet
nikogo nie całowałeś.
Xahen uśmiechnął się, popatrując kątem oka na Trevedica. Widząc
jego głębokie zakłopotanie, zrobiło mu się go trochę żal, więc
spuścił nieco z tonu. Teraz jednak nie mógł się powstrzymać
przed odpowiedzeniem na to pytanie.
– Całował.
Ciemne oczy Yamniego zwróciły się w jego stronę zaskoczone, tak
samo jak i twarz Trevedica.
– Skąd wiesz?
Książę miał ochotę zapaść się pod ziemię. Albo naprawdę
wykopać ten dół własnymi rękami, nawet tu i teraz, na środku
izby.
– To ty mnie pocałowałeś! – Mimo zawstydzenia, nie miał
zamiaru pozwolić Xahenowi opowiadać takich bredni. – Zmusiłeś
mnie!
– Owszem. I prawie straciłem język. – Wzruszył ramionami.
– Nawet nie wiesz, jak teraz żałuję, że tak się nie stało –
prychnął i z całej tej swojej frustracji, sięgnął po kielich,
dopijając wino do końca. – Dolej! – polecił Yamniemu tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Ale Yamni nie zamierzał się sprzeciwiać,
bo zaraz podniósł się i uzupełnił naczynie księcia.
– Chyba jednak ci już wystarczy... – zaczął Xahen, oczyma
wyobraźni widząc, jak taszczy zwłoki Trevedica do swojej chaty. Z
drugiej strony może to była najdogodniejsza opcja? Lepiej nieść
nieprzytomnego, milczącego maga, niż ciągnąć go za sobą i
wysłuchiwać jego biadolenia o niewywietrzonym, brudnym
pomieszczeniu.
– Sam wiem, kiedy mi wystarczy – warknął urażony do cna
Trevedic, po czym wziął kilka dużych łyków trunku.
– Skoro tak mówisz...
***
Trevedic nie był pijany.
On był urżnięty do tego stopnia, że nie uszedłby nawet jednego
kroku o własnych siłach. Za to całkiem dobrze wychodziło mu
mielenie językiem, ku niezadowoleniu Xahena. Całą drogę musiał
słuchać jego jojczenia, na które w głównej mierze składały się
narzekania wraz z pouczeniami. Wydawało się nawet, że Trevedic po
alkoholu miał w sobie jeszcze więcej irytującej książęcości,
niż na trzeźwo.
W końcu jednak udało im się dostać do chaty, a Xahen od razu
skierował swoje kroki ku izbie sypialnianej, co – jak mógł się
spodziewać – wywołało protest.
– N-nie – czknął – będę spał w tym pomieszczeniu! –
Wojownik nie odpowiedział, tylko otworzył drzwi. – Ściągasz tu
jakieś kobiety p-pod moją nieobecność i myślisz, że co? –
bełkotał, kiedy Xahen w milczeniu usadził go na swoim sienniku, po
czym zaczął powoli rozbierać. Ku jego zdziwieniu, Trevedic
pozwolił mu na to bez grymasu sprzeciwu. – Nie je-stem – znów
czknął – jakąś rzeczą, któ-rą możesz odd... – Zmarszczył
brwi. Język mu się zaplątał przy tym słowie. – ...oddać –
uśmiechnął się zwycięsko – kiedy ci się podoba – zakończył
ledwie zrozumiale.
Xahen westchnął ciężko, patrząc na niego z bliska ze
zrezygnowaniem. Gdyby wiedział, że tak to się skończy, faktycznie
trzy razy by się zastanowił, zanim zaprosiłby kowalową do siebie.
– Ręce do góry – poprosił, nie komentując w żaden sposób
słów Trevedica. A ten chyba tylko się rozkręcał, całe jednak
szczęście grzecznie podniósł ręce, by Xahen mógł z niego
ściągnąć wełniany sweter, jaki założył na lekką, lnianą
tunikę.
– Nastę-pnym razem więc – czkawka wciąż go męczyła – nie
ży-życzę sobie, abyś ta-k mnie traktował. Jak chce-sz coś
zrobić, wyjdź-cie gdziekolwiek.
Xahen posłał mu pobłażliwe spojrzenie.
– Oczywiście, książę. Będę uciekał z mojego własnego domu,
byleby cię tylko nie gorszyć – powiedział usłużnym tonem,
który najwidoczniej przypasował Trevedicowi, bo uśmiechnął się
z zadowoleniem. – A teraz wstań. Trzeba pozbyć się spodni.
Książę niemal od razu spróbował spełnić jego prośbę, jednak
zaraz wylądował z powrotem na sienniku. Nie był w stanie ustać o
własnych siłach chociażby przez moment. Xahen widząc to, sapnął
tylko pod nosem, po czym machnął ręką i zaczął ściągać dolną
część garderoby leżącemu na wznak Trevedicowi. Uznał, że tak
szybciej się jej pozbędzie, niż miałby bezustannie próbować
utrzymać maga w pionie. Rozpiął więc skórzany pas i po krótkiej
serii przekleństw, głównie skierowanej w stronę pijanego księcia,
udało mu się wreszcie wyswobodzić go ze spodni. Teraz leżał
przed nim na wpół rozebrany, z rozsypanymi włosami, których
kosmyki zdążyły uwolnić się z warkocza i kompletnie bezbronny.
Xahen spojrzał na jego czerwoną od alkoholu twarz i przymknięte
powieki.
Mógłby teraz zrobić mu wszystko. Trevedic zapewne nawet by jutro
nie pamiętał, że w czymkolwiek uczestniczył. Ale Xahenowi taki
ruch znów wydał się niesamowicie obrzydliwy, przecież książę
nie mógłby teraz nawet zaprotestować.
Westchnął ciężko, po czym pochylił się nad młodzieńcem i
jednym sprawnym ruchem ułożył go w odpowiedniej pozycji na łóżku,
w końcu nie zamierzał spać z nim w poprzek siennika. Trevedic
zaburczał coś pod nosem, ale wyglądało na to, że zapadł w
pijacki sen, więc Xahen nakrył go jeszcze kocami, mimowolnie
sięgając pamięcią do nocy, w której również pozwolił chłopcu
spać ze sobą. I nie była to przyjemna noc, więc z dwojga złego
wolał kompletnie urżniętego, ale nierozpaczającego Trevedica...
choć podejrzewał, że to jedynie pozory.
Nie dało się w tak krótkim czasie przejść do codzienności po
stracie ukochanej siostry, ale książę wyraźnie próbował nie
pogrążać się w żałobie. Xahen nie raz już słyszał, jak ten
przez sen nawołuje swoją siostrę, czy mówi coś w swoim języku,
z wyrazem cierpienia malującym się na twarzy. Nigdy go jednak nie
budził, może nie miał odwagi, a może wychodził z założenia, że
mag by tego nie chciał.
Wyszedł na krótką chwilę z pomieszczenia, tylko po to, aby zaraz
wrócić do niej z wiadrem i dzbanem pełnym wody pitnej.
Podejrzewał, że poranek może nie należeć do najłatwiejszych dla
Trevedica, więc chociaż tak chciał mu pomóc w zmierzeniu się z
nim. Ustawił wszystko na podłodze po stronie, na której spał
chłopak po czym zaczął się rozbierać.
Był senny, a spotkanie z córką cieśli z pewnością miało z tym
wiele wspólnego. Xahen przespał się z nią tylko z uwagi na swoje
potrzeby, czego zresztą nie ukrywał. Nigdy nie mamił dziewczyn
obietnicami długiego wspólnego życia, zawsze informował je, czego
oczekuje. A chciał tylko chwili zapomnienia i rozładowania
kumulujących się emocji.
Już chciał ułożyć się obok Trevedica, gdy ten nagle przebudził
się i stęknął coś pod nosem niezrozumiale.
– Coś się dzieje? – zapytał zaalarmowany Xahen, obserwując
bacznie młodzieńca.
– Będę rzygał – powtórzył głośniej, na co wojownik
zareagował niemalże natychmiastowo. Nie uśmiechało mu się
sprzątać wymiocin z posłania czy podłogi, więc czym prędzej
dopadł do księcia i odgarniając mu jeszcze włosy z twarzy,
podstawił mu pod brodę wiadro.
Trevedicem wstrząsnęły torsje i już po chwili kubeł wypełnił
się wodnistym, nieco spienionym płynem o różowawej barwie. Xahen
spojrzał na to zrezygnowany, rozsiadając się za chłopakiem, aby
łatwiej było mu go podtrzymać, w szczególności, że jedną ręką
podsuwał mu pod usta przeklęte wiadro, a drugą trzymał zaciśniętą
na jasnych puklach, aby te przypadkiem się gdzieś nie zaplątały.
Wizja zmywania rzygowin z włosów wydała mu się niezwykle
obrzydliwa, a przecież widział już naprawdę ohydne rzeczy w swoim
życiu.
– Już? – zapytał, gdy wydawało się, że nic już więcej z
Trevedica nie wyjdzie. Ten, ledwo przytomnie, pokiwał głową. Był
blady i wyraźnie zmęczony, a dodatkowo ledwo kontaktujący.
Xahen odstawił więc kubeł na bok, po czym sięgnął jeszcze po
szmatę leżącą nieopodal, aby wytrzeć buzię maga. Ten pozwolił
mu na to bez najmniejszego sprzeciwu, opierając się plecami o tors
mężczyzny.
– Chcesz pić? – zapytał, na co Trevedic pokiwał ledwo
zauważalnie głową, a gdy Xahen przystawił mu do ust dzban,
momentalnie wziął kilka dużych łyków. Aż odetchnął z ulgą. –
Coś jeszcze?
– Spać – stęknął książę z zamkniętymi oczami.
Xahen westchnął ciężko, ale bez słowa ułożył Trevedica na
poduszce, spoglądając jeszcze na jego zmęczoną twarz. Coś czuł,
że ta noc będzie ciężka dla nich obu. I wiele się nie pomylił,
bo torsje uderzyły w młodzieńca jeszcze trzykrotnie. Za każdym
razem Xahen przebudzał się ze swojego lekkiego snu, pilnował, by
przypadkiem elf nie zakrztusił się swoimi własnymi wymiocinami,
wycierał go, poił i nakrywał kołdrą, tylko po to, aby obudzić
się chwilę później i powtórzyć zabieg.
– Gorzej niż z dzieckiem – szepnął do siebie, gdy na zewnątrz
zaczynało już świtać. Zanotował jeszcze w umyśle, aby
dopilnować Trevedica i nie pozwolić mu nigdy więcej tyle pić, po
czym zasnął, wykończony ekscesami minionej nocy.
Alkohol ewidentnie nie był dobry dla książęcej główki.
Hej. Rozdział ci wyszedł swietny,a T taki przeslodki i taki rozkazujący xD. Za to X był dzisiaj bardzo dzielny.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPotwierdza się że Xsahen to dobry facet. A Trevedic jest przeuroczy jak się tak po książęcemu rządzi.
OdpowiedzUsuńCały ten rozdział jest rozkoszny.
OdpowiedzUsuńMoje biedactwo, cudny rozdział. Dziękuje:-)
OdpowiedzUsuń