wtorek, 5 maja 2020

Część 15. (Mrok)


Zawsze wierzył, że wzejście słońca rozwiewało wszelkie nocne mary, że wraz z nadejściem poranka łatwiej było rozprawić się z problemami, które przyniósł poprzedni dzień. Tak mu przecież mówiła mama, że z wszelkimi kłopotami najlepiej najpierw się przespać. Na niewiele to się najwidoczniej zdawało, jeśli chodziło o śmierć członka rodziny, w końcu żaden sen, nawet ten najgłębszy, nie mógł zwrócić życia. Zdał sobie z tego sprawę krótko po przebudzeniu, kiedy pierwsze promienie wdarły się przez okno, rozświetlając nieśmiałym blaskiem wnętrze izby. Trevedic spał z twarzą zwróconą w jego stronę, zapuchnięte policzki przypominały o wczorajszych wydarzeniach, a z kolei jego uśpiona, spokojna buzia przeczyła wszystkim wspomnieniom Xahena. Książę już się nie rzucał, ani nie krzyczał, nic nie wskazywało na to, by cierpiał.
Przynajmniej sen miał spokojny, pomyślał jeszcze, nim – najciszej jak tylko umiał – podniósł się z posłania i zgarniając swoje ubrania, opuścił pomieszczenie. Od razu napotkał Ilimę, dorzucającą drwa do paleniska.

– Jeszcze śpi, nie budź go – powiedział, a dziewczyna spojrzała na niego wiele rozumiejącymi oczami. Xahen nawet nie łudził się, że nie wiedziała, co takiego wczoraj miało miejsce, w końcu spała na poddaszu, stamtąd miała idealny wgląd na całą główną izbę. – A jak się zbudzi, upewnij się, aby zjadł śniadanie. I możesz mu też przygotować kąpiel – dodał po chwili namysłu, mając nadzieję, że chociaż to poprawi Trevedicowi humor. Wspinał się na wyżyny swojej empatii, bo naprawdę nie miał innych pomysłów, jak pocieszyć osobę, która straciła swoich bliskich.
Ilima kiwnęła głową, po czym wskazała na miskę, w której znajdowała się kasza. Xahen uśmiechnął się krótko i podziękował, by następnie zabrać się za śniadanie.
Miał dzisiaj wiele do zrobienia, w końcu zostawił swoje gospodarstwo na kilka długich dni, a powroty zawsze były ciężkie. Nie mógł spędzić tego dnia z Trevedicem – i musiał przyznać, że czuł olbrzymią ulgę, bo wiedział, że i tak nie potrafiłby się nim teraz zająć. Zresztą, chyba nawet nie chciał, wolał zostawić to Ilimie, wypełniając swój dzień pracą.
Zdecydowanie dawno już nie cieszył go tak nawał obowiązków.

***

Weszła do pomieszczenia i zatrzymała się dopiero przy sienniku, stawiając misę z ciepłą wodą na ziemi. Kucnęła, odgarniając długie, splątane pasma jasnych włosów z opuchniętej od płaczu twarzy. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, doskonale wiedząc, że leżący przed nią młodzieniec nie miał szansy tego dojrzeć, więc niewiele myśląc, pogładziła go po policzku z czułością i współczuciem jednocześnie. Doskonale wiedziała, co takiego przeżywał Trevedic, słyszała rozmowę z bratem i choć nie rozumiała ani słowa, mogła podejrzewać, czego dotyczyła. Ich wzburzone głosy, a następnie przepełnione żalem, naprędce wypowiadane zdania, mówiły więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
– Zostaw mnie – sapnął cicho książę, ochrypniętym, prawie że nieludzkim głosem, niemającym nic wspólnego z jego zwyczajowym lekkim i wręcz arystokratycznym brzmieniem.
Ilima zamruczała, po czym, nie bacząc na opór chłopaka, z całą swoją krzepą, jaką zyskała dzięki pracy w gospodarstwie, podniosła go do siadu. Trevedic zwrócił na nią swoje zaskoczone, niewidzące spojrzenie.
– Czego chc...? – Nie dokończył, na jego twarzy wylądowała zmoczona szmatka, którą dziewczyna zaczęła go obmywać. – Nie musisz, ja... – Przytknęła mu rękę do ust, po czym patrząc głęboko w ślepe oczy, jeszcze raz pogłaskała go po policzku. Trevedic zadrżał, przełykając w gardle kolejną salwę szlochu – której zresztą chyba by już nawet nie udźwignął, zwyczajnie nie miał sił – po czym kierowany potrzebą bliskości, wtulił się w Ilimę. Ta od razu ogarnęła go swoimi ramionami i zamruczała coś gardłowo, co brzmiało jak uspokajające słowa matki do swojego dziecka.
Na samą myśl Trevedic miał ochotę zaśmiać się z rozgoryczeniem, dziewczyna była dużo młodsza od niego i zapewne równie mocno doświadczona... Kto kogo powinien tu pocieszać? Nie miał jednak sił dłużej się nad tym zastanawiać. W ogóle brakło mu jakichkolwiek chęci do dalszej egzystencji, więc poddał się biernie szorstkim od pracy dłoniom Ilimy, które zaczęły pozbawiać go części garderoby. Niestrudzona brakiem odpowiedzi ze strony księcia, kontynuowała, ani przez chwilę się nie zawstydzając. Zbyt wiele już w życiu widziała, by nagość jakiejś mizeroty mogła ją spłoszyć.
Obmyła jego ciało na tyle, na ile była w stanie, mając nadzieję, że chociaż to poprawi humor młodemu księciu, po czym zabrała się za jego zbite w kołtuny, dawno nieczesane włosy. Trevedic siedział posłusznie, nawet nie krzywiąc się, gdy grzebień zatrzymywał się pomiędzy kosmykami i ciągnął jego skórę głowy. Biernie przyjmował każdy ruch Ilimy, poddając się zabiegom pielęgnacyjnym. Był niczym kukła, wystrugana w drewnie i patrząca na świat swoimi niemymi oczami, błagająca, aby ktoś tchnął w nią życie.
Ostatni raz przeczesała jego złociste pasma, wahając się jeszcze chwilę. Zerknęła na Trevedica, tak samo obojętnego jak wcześniej, by zaraz zacząć rozdzielać włosy i z lekkim, zadowolonym uśmiechem, zabrać się za zaplatanie warkocza. Tak będzie łatwiej mu utrzymać je we względnym porządku, pomyślała, obwiązując ogonek plecionki brązowym rzemykiem. Spojrzała na swoje dzieło z satysfakcją, stwierdzając jeszcze, że Trevedicowi pasowały tego typu upięcia, po czym wstała i wyszła z izby, tylko po to, aby wrócić do niej z jedzeniem. Postawiła je przed księciem, nakierowując jego rękę na drewnianą łyżkę.
[i]Zjedz – poprosiła w myślach i nie chcąc już przeszkadzać, zostawiła go w pomieszczeniu samego. Przecież nie mogła wepchnąć mu jedzenia do gardła siłą, zresztą, nie chciała robić nic, co mogłoby sprawić Trevedicowi dyskomfort. Dawno już nikomu tak nie współczuła i dawno też nie poczuła z nikim tak silnej więzi, bo niby wiedziała, że Xahen również nie miał łatwo, to jednak różnili się diametralnie. Xahena nikt nie uprowadził, nie okaleczył, ani z premedytacją nie zabił mu bliskich. Poziom ich tragedii życiowych był skrajnie odmienny.
Ona i Trevedic mieli ze sobą jeszcze więcej wspólnego, niż mogłoby się początkowo wydawać.
Wieczorem do chaty wrócił Xahen. Zmęczony, brudny i głodny. Ilima zaraz więc podała mu obfitą kolację, a nad paleniskiem umieściła kociołek z wodą, żeby mężczyzna mógł się chociaż obmyć.
– Zjadł dziś coś? – zapytał, nim usiadł do stołu. Zamarła przed ogniem, żeby zaraz pokręcić głową. Mimo jej usilnych prób i niemych próśb, Trevedic nawet nie tknął przygotowanych przez nią posiłków. Zapadł w niepokojący letarg, cały dzień leżąc na swoim posłaniu, nawet zbyt wiele się nie poruszając. Nie wiedziała co robić, a z drugiej strony nie była przekonana, czy cokolwiek powinna, w końcu każdemu należała się żałoba i każdy przeżywał ją na swój sposób.
Xahen skrzywił się, ale nic już nie powiedział, tylko zjadł swój posiłek, żeby później jeszcze obmyć się w przygotowanej przez Ilimie wodzie i dopiero wtedy mógł zajrzeć do pomieszczenia obok. Podświadomie odwlekał ten moment, jednak ten wreszcie musiał nadejść. Stanął w progu i zerknął na oświetlony słabym blaskiem świecy zarys leżącej na sienniku postaci. Trevedic ani drgnął, tylko wlepiał swoje niewidome spojrzenie gdzieś przed siebie.
– Nie zamierzasz jeść? – zapytał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Sapnął ciężko, zaciskając dłonie w pięści. – Chcesz się zagłodzić? – Zero odzewu. Trevedic jak leżał wcześniej, tak leżał i teraz, bez jakiegokolwiek znaku życia. Tylko poruszająca się miarowo klatka piersiowa zdradzała, że wciąż był na tym świecie.
Xahen zgrzytnął zębami, wspinając się na wyżyny swojej cierpliwości. Nie mógł teraz wybuchnąć, bo jeszcze otrzymałby efekt odwrotny do zamierzanego.
– Głodząc się, niczego nie osiągniesz – spróbował jeszcze, ale Trevedic znów nie odezwał się chociażby słowem. Poirytowany Xahen wyszedł z izby, trzaskając jeszcze leciwymi drzwiczkami tak, że te aż zadygotały na swoich marnych zawiasach, omal z nich nie wypadając. – Kurwa – zaklął, chodząc nerwowo po pomieszczeniu głównym. – Ilima, co ja mam zrobić? – zapytał wreszcie, aż rozkładając bezradnie ręce.
Po raz pierwszy w swoim życiu czuł się naprawdę bezużyteczny. W jego uszach jak na zawołanie zadźwięczały słowa matki – można wyleczyć z choroby, ale nie z losu. Mimo że nie raz mu to mówiła, dopiero teraz zdał sobie sprawę, co tak naprawdę miała na myśli.
Dziewczyna popatrzyła na niego, ale pokręciła tylko głową. Xahen sapnął jeszcze wściekle, mając ochotę coś rozwalić. Dawno już nie czuł tak żrącej goryczy zalewającej go od środka, więc czym prędzej wyszedł z domostwa, łapiąc jeszcze naprędce swój ćwiczebny miecz.
Musiał rozładować jakoś swoje emocje, bo lada moment i zwariuje.
Albo ich wszystkich pozabija.

***

Nazajutrz stan Trevedica wcale się nie poprawił i chociaż Xahen początkowo chciał to zignorować, nawet sam poszedł do głównej izby z zamiarem zjedzenia śniadania, to nagle uczucie wściekłości (albo raczej bezradności) trafiło w niego niczym grom z nieba. Czym prędzej podniósł się od stołu i już znów miał łapać za miecz, aby jakoś rozładować frustrację, gdy zamarł z rękojeścią oręża w dłoni. Spojrzał na broń, marszcząc z zastanowieniem brwi i myśląc krótką chwilę, aż wreszcie wpadł na, jego zdaniem, genialny pomysł.
Z zaciętą miną wpadł do sypialni, a leżący na posłaniu Trevedic nawet nie drgnął na dźwięk szturmem otwieranych drzwi.
– Wstawaj! – krzyknął Xahen już od progu. Zgodnie ze swoimi podejrzewaniami, nie dostał żadnej odpowiedzi. – Jeśli chcesz, mogę ci za chwilę własnoręcznie wykopać grób, nie widzę różnicy, czy leżysz tutaj, czy w dole, zasypany ziemią. Wiem jednak, że takim użalaniem się nad sobą nie przyniesiesz swojemu ludowi niczego dobrego. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy dostrzegł, że mina Trevedica stężała, a on wydawał się bardziej zainteresowany niż chwilę wcześniej. – Zdychając u mnie w chałupie tylko pomożesz swoim wrogom, chyba nie po to ginęła twoja siostra, prawda? Chcesz, by jej śmierć była kompletnie bez znaczenia?
[i]Wreszcie – pomyślał, gdy Trevedic nagle podniósł się, krzywiąc przy tym ze złości i posyłając mu nienawistne spojrzenie niewidomych oczu.
– Powiedz jeszcze raz coś o mojej siostrze tymi swoimi plugawymi ustami, to...!
– Doskonale! – Gdyby nie ćwiczebny miecz, którego dzierżył w lewej ręce, zapewne by przyklasnął. Nie czekał już na więcej oznak życia ze strony Trevedica, tyle wystarczyło. Pochylił się i nie bacząc na żadne sprzeciwy ze strony księcia, siłą wytargał go z siennika, a następnie z pomieszczenia.
– Zostaw mnie! Puszczaj!
– Ubieraj się. Nie pozwolę ci zdychać jak psu w moim domu. Albo teraz zrobisz coś pożytecznego, albo sam z chęcią poderżnę ci gardło, bezużyteczny książę.
Trevedic zapowietrzył się, wyraźnie zdezorientowany działaniami Xahena. Nie podejrzewał mężczyzny o coś takiego, myślał, że na rękę było mu bezczynne zaleganie swojego niewolnika. Przynajmniej miał pewność, że ten nie robił niczego głupiego, czemu więc siłą wywlókł go z posłania?
– Nie mam zamiaru się ubierać, nigdzie nie...
– Słuchaj, jak na razie nie zrobiłeś nic. Tylko mielisz tym swoim ozorem, narzekasz na swój los albo ryczysz. A uwierz mi, obojętnie ile łez byś nie wylał, żadna z nich nie przywróci życia ani twojemu ojcu, ani twojej siostrze. Więc, do kurwy nędzy, pokaż mi te jaja, które miałeś, jak zobaczyłem cię w zamku – warknął donośnie, rzucając w stronę chłopaka skórzaną kapę.
Trevedica wmurowało. Słowa Xahena dotknęły go jak nigdy wcześniej, miał wrażenie, że dotarły do najgłębszych zakamarków jego umysłu, siejąc tam spustoszenie i przewracając wszystko do góry nogami.
Miał rację. Na prastarych elfów, barbarzyńca miał rację. Przełknął ślinę, czując się w tamtym momencie niewyobrażalnie głupio. Stracił tyle czasu na żałobę, a mógł przecież coś robić, mógł...
– Nauczę cię jak się bronić i posługiwać mieczem... chociaż, może na początku wystarczy sam nóż bitewny – pomyślał na głos, a Trevedic zwrócił w jego stronę swój zszokowany wyraz twarzy.
On chciał go czegoś nauczyć?
Chciał mu pomóc?
Nie. Już mu przecież pomógł. Wyciągnął go z tego przeklętego łóżka, postawił na nogi, a teraz dodatkowo wskazał ścieżkę, na którą powinien obrać.
– No co tak stoisz? Ubieraj się! Czy mam ci, psia krew, pomóc? Bo uwierz, jeszcze chwila, a stracę cierpliwość!
Trevedic dopiero wtedy się zreflektował. Szybko narzucił na siebie okrycie i już był gotów, aby ruszyć za Xahenem. Ten, nie myśląc wiele, złapał chłopaka za nadgarstek, ciągnąc za sobą niczym niesforne dziecko.
– To co odwaliłeś ostatnio woła o pomstę do nieba – mruczał wojownik podczas ich drogi w nieznane. Książę nie miał pojęcia, dokąd ten go prowadził, ale szedł za nim posłusznie, nie stawiając żadnego oporu. – To, jak trzymałeś nóż... Kurwa, baby robią to lepiej jak patroszą ptactwo – zakpił. – Wątpię, czy zadźgałbyś chociaż kurę z tą swoją techniką.
Trevedic, chciał czy nie, uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem. Nie czuł urazy, bo może faktycznie przez nawał emocji jego atak wyszedł żałośnie. Nie miał pojęcia, jak w tamtym momencie mógł w ogóle pomyśleć, że się uda dźgnąć Xahena, miał w końcu przed sobą doświadczonego wojownika, a on... cóż, rzeczywiście nigdy nawet kury nie zabił. Niczego nie zabił.
Szli szybkim tempem przez wioskę, przy ciągłym marudzeniu mężczyzny. Xahen zachowywał się jak nie on, wyrzucał z siebie tyle słów, ile nie wypowiedział przez poprzednie tygodnie. Ale Trevedicowi to nie przeszkadzało, nawet jeśli w głównej mierze narzekał na jego nijakie umiejętności walki wręcz. Zdał sobie sprawę, że głos wojownika koił jego rozszarpane nerwy i motywował do działania, a tego mu najbardziej brakowało.
– Jesteśmy – powiedział, gdy znaleźli się na rozległej polanie, za pasmem lasu otaczającym ich wioskę. Rzucił na ziemię trzymaną dotychczas broń, a ta upadła na nią z głuchym dźwiękiem. – Uczyłeś się czegokolwiek, poza tańcem? – zapytał kpiąco.
Trevedic zmarszczył brwi. Kilka jasnych pasm wyślizgnęło się z warkocza i teraz opadało na jego twarz.
– Masz na myśli sztuki walki? Uczono mnie fechtunku, ale...
– Nie poszło po myśli nauczyciela?
Książę prychnął, z każdą chwilą coraz bardziej zapominając o swoich troskach na rzecz irytacji. Dawno już nikt go tak nie drażnił jak Xahen.
– Nie przekreślaj mnie – powiedział niemalże urażony.
– Mam solidne podstawy, przedwczoraj widziałem, co potrafisz z nożem w ręku... albo raczej czego nie potrafisz. – Uśmiechnął się złośliwie.
– Jakbym dostał broń, z chęcią rozprułbym ci teraz flaki!
Twarz wojownika rozpogodziła się. Dokładnie o to mu chodziło, już wolał widzieć zdenerwowanie, wściekłość i chęć mordu ze strony Trevedica, niż tą przeklętą obojętność. Pochylił się i sięgnął po saex, chwilę jeszcze ważąc go w dłoni, po czym cisnął nim pod nogi księcia.
– No to masz okazję.
Młodzieniec drgnął, reflektując się dopiero po kilku uderzeniach serca, kiedy to zrozumiał, że Xahen sam tworzył mu okazję. Nie, żeby wierzył, że się uda. Szczerze mówiąc miał pełną świadomość co do swoich marnych szans, zresztą chyba... chyba nie chciałby już nawet zrobić Xahenowi krzywdy. Mimo to złapał za nóż i ujął jego rękojeść. Był lekki i poręczny, idealny do zadawania ciosów.
– Długo się będziesz zastanawiać?
[i]Nie.
Zacisnął rękę na saexie i niewiele myśląc, naparł na wojownika. Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, nie miał zbyt wielkich szans, poczuł, jak noga Xahena uderza go w tylne części kolana, przez co stracił równowagę. Nie mógł połapać się w dalszych ruchach mężczyzny, bo już po chwili wylądował na brzuchu, a jego ręce były skrępowane z tyłu w silnym uścisku dłoni wojownika. Nóż z kolei znalazł się kilka kroków dalej od nich, wybity z uścisku Trevecida nie wiadomo kiedy.
Xahen całkowicie go rozbroił dosłownie w parę mrugnięć okiem. Nawet nie zmachał się przy tym zbytnio.
– I już jesteś martwy. – Ciepły oddech owiał szpiczaste ucho, na co książę wierzgnął, chcąc się wyswobodzić. Zaraz jednak poczuł, jak ciężar drugiego ciał ustępuje, uwalniając go. Podniósł się więc czym prędzej na kolana, rozczarowany swoimi umiejętnościami... albo raczej ich brakiem. – Jesteś ślepy, ale to nie stawia cię wcale na gorszej pozycji. Musisz zacząć przekuwać swoje wady w zalety.
Trevedic prychnął.
– Oczywiście, niemożliwość zobaczenia wroga wcale nie stawia mnie w gorszej pozycji – zakpił, nie mogąc się powstrzymać.
– Mówi się, że jak jesteś ułomny o jeden ze zmysłów, reszta jest o wiele mocniej wyczulona. Jak jest z tobą?
Przygryzł wargę. Temu nie mógł zaprzeczyć, więc pokiwał ostrożnie głową.
– Mam dobry słuch.
– To go wykorzystaj, do cholery. Zrób z niego użytek, a nie rzucasz się na mnie nawet nie analizując sytuacji. Spróbuj przewidzieć moje ruchy, walka to nie tylko udział mięśni, ale też i głowy. Wstawaj. Pokażę ci, jak powinno się atakować.
Trevedic kiwnął głową i z nową werwą poderwał się na równe nogi.
Nigdy by nie pomyślał, że tego typu umiejętności mogą mu się do czegoś przydać... Życie bywa naprawdę przewrotne.

***

Patrzył na jej uśmiechniętą twarz, gdy odpowiadała coś jego ojcu z tym swoim figlarnym błyskiem w oku. W ogóle nie krępowała ją wizyta w domu wodza, zachowywała się tak, jakby była w swoim żywiole – otwarta, radosna, może trochę kokieteryjna, a przy tym niesamowicie pewna siebie. Nawet Azogh, choć dość ostrożnie podchodził do kobiet, bo zwyczajnie uważał je za istoty niekompetentne i niepotrafiące dotrzymać mężczyźnie kroku, wydawał się ją polubić. Rozmawiał z nią jak z równą sobie, wypytując o ojca, czy o sytuację w osadzie, a gdy skończyły się poważne tematy, to nawet trochę pożartowali.
– Zaraz wypalisz w niej dziurę swoim wzrokiem. – Drgnął, wyrwany z głębokiego zamyślenia, by zaraz przenieść spojrzenie na rozbawionego Kavrema, przeżuwającego kawałek mięsa z otwartą buzią.
Vaadar chrząknął i jakby nigdy nic sięgnął po chleb, aby urwać sobie kawałek. Mimo swoich usilnych starań, jego oczy znów powędrowały do góry, odnajdując naprzeciwko odbierający dech w piersiach uśmiech.
– A ty się, panie, również niecierpliwisz na myśl o nadchodzącej wyprawie? – zagadnęła go, wlepiając swoje roziskrzone, ciemne ślepia, w których mógłby utonąć. Dawno już żadna kobieta tak go nie zainteresowała.
– Wyprawa jak wyprawa – powiedział swoim najbardziej nonszalanckim tonem, na jaki było go teraz stać. Odchylił się na siedzeniu, mając cichą nadzieję, że dziewczyna nie zauważyła jego mocnego zaaferowania jej osobą. – Musimy zrobić co do nas należy.
– Och, oczywiście, że tak! Ja zawsze chciałam wyruszyć na zachód, słyszałam, że są tam olbrzymie, piękne królestwa ociekające złotem... I tchórzliwi wojownicy, co to w blaszanych zbrojach się chowają, bojąc się prawdziwego starcia!
– Nadawałabyś się – odezwał się nagle ojciec, obracając w dłoniach kielich ze znajdującym się w nim trunkiem. – Słyszałem, że całkiem bitewna jesteś. Garniesz się do wojaczki, twój ojciec zawsze chciał mieć synów, ale mimo że Bóg wysłał mu córkę, to ponoć okazała się nie gorsza od chłopa.
Nevatha zarumieniła się nieco na ten komplement i usłużnie skinęła głową.
– Tatko nauczył mnie czego trzeba.
– Widziałem – wtrącił Vaadar, przypominając sobie moment ich spotkania.
– A jednak kobieta na wojnie przynosi pecha – mruknął Azogh, na co Kavrem zachichotał i rzucił obgryzioną kostkę na talerz.
– A kurwy w namiotach pecha nie przynoszą?
Vaadar momentalnie zgromił go spojrzeniem, mając ochotę jednocześnie wepchnąć mu dopiero co wyplutą kość prosto w gardło.
– Siedzimy w obecności kobiety, hamuj swój jęzor.
– Nie ma potrzeby. – Nevatha machnęła ręką. – Żadna ze mnie delikatnica, wychowałam się wśród chłopców, nie takie słowa słyszałam. – Wzruszyła ramionami, na co Azogh zaśmiał się ochryple, wyraźnie zadowolony z tej odpowiedzi.
– Widzisz, drogi synu, takiej żony ci potrzeba!
Vaadar poczuł, jak robi mu się gorąco, kiedy Nevatha zerknęła na niego ukradkiem spod ciemnego wachlarza gęstych rzęs. Im dłużej jej się przyglądał, tym ładniejsza mu się wydawała, choć wcześniej przysiągłby, że widział jeszcze jakieś mankamenty jej urody.
Wreszcie skończyli jeść, a Vaadar, nie myśląc wiele, zaproponował dziewczynie jeszcze spacer po wiosce. W końcu z samego rana miała wyruszyć do swojej osady, niosąc wieści o zbliżającej się wyprawie wojennej.
Wyszli na ciepłe, popołudniowe powietrze i choć czuć już było w nim chłód zbliżającego się wieczora, promienie słońca jeszcze ich rozpieszczały. Szli blisko siebie, niemal ramię w ramię, a Vaadar, który przecież miał już do czynienia z kobietami, wszak niejedna zagrzała miejsca w jego łożu, poczuł coś na kształt zdenerwowania. Po raz pierwszy nie wiedział co ze sobą począć i naprawdę zależało mu, aby jak najlepiej wypaść w oczach Nevathy.
– Dużo tu domów! I ludzi! – mówiła, rozglądając się dookoła, zaciekawiona. – Ciągle coś się dzieje, nie to co w naszej osadzie – dodała, wydymając usteczka z niezadowoleniem.
– Na pewno nie jest tak nudno, jak mówisz – odpowiedział niemalże od razu, zaciskając dłonie w pięści bynajmniej nie z zimna. Popatrywał co chwilę na dziewczynę, a w momentach, w których ich oczy się spotykały, czuł, jak od wewnątrz zalewa go gorące, ale przekornie przyjemne uczucie.
– Och, bywają dni, że na siłę szukam zajęcia – mruknęła. – Szkoda, że muszę jutro wracać, wioska wodza podoba mi się o wiele bardziej niż moja rodzima osada. – Zasmuciła się, na co i Vaadar poczuł rozrywający go żal. Bo faktycznie, zaraz będą musieli się żegnać.
– Zawsze jesteś u nas mile widziana – powiedział, gdy dotarli wreszcie na plażę. Morze było dziś wyraźnie wzburzone, wielkie bałwany piany przesuwały się po jego tafli, docierając do brzegu i wyrzucając szczątki gałęzi, muszli czy poszarpanych glonów.
Nevatha przymknęła oczy, gdy mocny, wilgotny wiatr zaczął smagać jej policzki. Wzięła głęboki oddech, po czym zadowolona zerknęła na oczarowanego nią Vaadara.
– Jeszcze tylko chciałabym spotkać się z twoim bratem. – Słowa uderzyły w niego niczym wymierzone siarczyste ciosy, momentalnie rozpalając w nim tlący się latami gniew. Zgrzytnął zębami na samą myśl, że znów wszystko kręciło się dookoła Xahena. Wszędzie, gdzie Vaadar by się nie pojawił, tam ciągnął się za nim ten przeklęty bękart, najpierw odbierając jego matce honor, a teraz jeszcze zaślepiając jedyną dziewczynę, którą obdarzył swoimi względami. – Odkąd dojechaliśmy do wioski, nie miałam okazji z nim rozmawiać – mówiła, jakby nieświadoma stanu Vaadara, któremu wystarczyło naprawdę niewiele, by wybuchnąć.
– Może jeszcze ci się uda – powiedział beznamiętnie.
– Och, mam taką nadzieję! Obaj jesteście niesamowici, ale wiesz, co mówią o Xahenie... jest bękartem, a mimo to tak wiele osiągnął.
Przez twarz prawowitego syna wodza przebiegł grymas niechęci. Nie miał ochoty rozmawiać o swoim bracie, więc czym prędzej zmienił temat, aż wreszcie zaproponował dziewczynie, że odprowadzi ją do chaty. Nevatha wyglądała na zaskoczoną, ale nie oponowała. Miała przed sobą przecież długą podróż, uznała więc pytanie Vaadara za przejaw troski, nie zaś chęć spławienia.
Rzeczywistość była jednak odmienna. Wszystko w nim buzowało i wiedział, że jeśli za chwilę nie da upustu swoim emocjom, z pewnością zdradzi się dziewczynie swoimi frustracjami.
Nikogo przecież tak nie cierpiał, jak swojego przyrodniego brata.
Xahen zawsze konkurował z nim o miano najlepszego, mimo że był jedynie marnym bękartem zrodzonym z niewolnicy. Nawet ojciec po cichu go podziwiał i prawił Vaadarowi pouczenia, przyrównując go do swojego drugiego, niewiele młodszego syna. Szybciej się rozwijał, szybciej uczył, był silniejszy i bardziej rozgarnięty na polu walki. A on co rusz musiał doskakiwać do poprzeczki, którą ustawiał Xahen, bo gdyby mu się to nie udało, wiele straciłby w oczach Azogha. Nie poddawał się jednak, nie mógł zostać zrzucony z podium przez kogoś, kto zhańbił imię jego matki. Życie Vaadara nie było niczym więcej, jak jednym, wielkim pojedynkiem i miarą sił. Sam już powoli się w tym zatracał, nie myśląc o niczym innym, tylko w jaki sposób pokonać Xahena, nie dają mu się wyprzedzić.
Pożegnawszy Nevathę, ruszył wąską ścieżką między gospodarstwem kowala i kuśnierza. Emocje jednak za bardzo rozpierały go od wewnątrz, by mógł tak spokojnie iść, więc niewiele myśląc, puścił się biegiem przez las. Zgrabnie wymijał drzewa oraz gałęzie, aż wreszcie wypadł na wielką polanę i nagle zamarł. Nim zdążył jakkolwiek zdradzić się ze swoją obecnością, ciało zareagowało same, wycofując się z powrotem w krzaki, z których zaraz ukradkiem wyjrzał.
Przed nim miała miejsce osobliwa scena, jakiej nie podejrzewałby się nigdy ujrzeć. Xahen nie był osobą zbyt towarzyską, a przynajmniej tak był postrzegany przez innych. Nie przykładał wagi do posiadania niewolników, nie interesował się praktycznie nikim i niczym, co nie wadziło o jego czubek nosa.
A może Vaadar po prostu go zbyt mało znał?
Jasnowłosy elf zachwiał się i upadł na pośladki, dysząc ciężko, by zaraz podnieść się na równe nogi dzięki pomocy swojego pana. Xahen podał mu rękę, tłumacząc coś żarliwie, a po chwili ujął dłonie jeńca, poprawiając jego uścisk na rękojeści saexa.
Czy on postradał zmysły? Dał wrogowi broń? – Pytania same rozbrzmiały w jego głowie, ale po chwili zrozumiał, że odpowiedź była znacznie gorsza. – Na Przedwiecznego Ojca, on go uczy walki!
Tylko czemu to robił? Dlaczego miałby go interesować jakiś niewolnik? Owszem, był urodziwy, ale ludzie z zachodu również posiadali egzotyczne rysy twarzy i kolory włosów.
– Dłonie mnie już bolą – dobiegły do niego perfekcyjnie wypowiadane słowa w języku ta'heńskim. Aż otworzył szeroko oczy, patrząc na młodego księcia z niedowierzaniem.
Kto nauczył go ich mowy?
Xahen – nie musiał długo się zastanawiać. Teraz, kiedy na nich patrzył, wszystko powoli stawało się jasne. Uśmiechnął się szeroko, a chęć rozładowania emocji tak jak się pojawiła, tak też nagle go opuściła.
Już nie musiał się na niczym wyżywać. Świadomość, że istniał ktoś niezwykle dla Xahena ważny, była wystarczająca, w szczególności, że gdyby pewnego dnia młody elf niepostrzeżenie zniknął, nikt nie szukałby winowajcy. Yamni'ila też nie lubił, ale nie mógł tak po prostu mu zagrozić, bo z pewnością spotkałby się z konsekwencjami. O tej niemowie, którą brat trzymał w domu jako swoją gosposię, też wiedział, jednak podejrzewał, że jej śmierć może nie dotknąć Xahena tak, jakby sobie tego życzył Vaadar. Wbrew panującym pogłoskom, nie wierzył w ich romantyczną relację.
Ale ten elf... cóż. Tutaj już sytuacja wydawała mu się zgoła odmienna. Coś było na rzeczy, musiał tylko się upewnić, że podjął dobry trop. Przeczucie, które rzadko prowadziło go na manowce, podpowiadało mu teraz, że wcale się nie mylił.

5 komentarzy:

  1. No oczywiście zawsze musi się znaleźć jakiś element niepewności, ale życie jest brutalne, zobaczymy co z tego wyjdzie. Dzięki za nastepny rpzdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie. Łapy precz od od elfa! Nie lubię ani tego napuszonego Vaadara, ani tej podejrzanej kobiety...

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Rozdział świetny. Podoba mi się to że X tak bardzo martwi się o T.jestem ciekawa co z tego przyjdzie??? Jednego czego jestem pewna że te lekcje nie pujda na marne .pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Najpierw wyżyć się na polu treningowym a później grzecznie do łóżeczka, ciekawe tylko czy do jednego? ;) Xahen może bardzo wiele stracić przez tą relacje, wojna i miłość raczej nie idą w parze...
    Navath jest... Grrrrrr! Też jej nie lubię.
    Duuuuyżo weny!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.