Zawsze wierzył, że wzejście słońca rozwiewało wszelkie nocne
mary, że wraz z nadejściem poranka łatwiej było rozprawić się z
problemami, które przyniósł poprzedni dzień. Tak mu przecież
mówiła mama, że z wszelkimi kłopotami najlepiej najpierw się
przespać. Na niewiele to się najwidoczniej zdawało, jeśli
chodziło o śmierć członka rodziny, w końcu żaden sen, nawet ten
najgłębszy, nie mógł zwrócić życia. Zdał sobie z tego sprawę
krótko po przebudzeniu, kiedy pierwsze promienie wdarły się przez
okno, rozświetlając nieśmiałym blaskiem wnętrze izby. Trevedic
spał z twarzą zwróconą w jego stronę, zapuchnięte policzki
przypominały o wczorajszych wydarzeniach, a z kolei jego uśpiona,
spokojna buzia przeczyła wszystkim wspomnieniom Xahena. Książę
już się nie rzucał, ani nie krzyczał, nic nie wskazywało na to,
by cierpiał.
Przynajmniej sen miał spokojny, pomyślał jeszcze, nim –
najciszej jak tylko umiał – podniósł się z posłania i
zgarniając swoje ubrania, opuścił pomieszczenie. Od razu napotkał
Ilimę, dorzucającą drwa do paleniska.
– Jeszcze śpi, nie budź go – powiedział, a dziewczyna
spojrzała na niego wiele rozumiejącymi oczami. Xahen nawet nie
łudził się, że nie wiedziała, co takiego wczoraj miało miejsce,
w końcu spała na poddaszu, stamtąd miała idealny wgląd na całą
główną izbę. – A jak się zbudzi, upewnij się, aby zjadł
śniadanie. I możesz mu też przygotować kąpiel – dodał po
chwili namysłu, mając nadzieję, że chociaż to poprawi
Trevedicowi humor. Wspinał się na wyżyny swojej empatii, bo
naprawdę nie miał innych pomysłów, jak pocieszyć osobę, która
straciła swoich bliskich.
Ilima kiwnęła głową, po czym wskazała na miskę, w której
znajdowała się kasza. Xahen uśmiechnął się krótko i
podziękował, by następnie zabrać się za śniadanie.
Miał dzisiaj wiele do zrobienia, w końcu zostawił swoje
gospodarstwo na kilka długich dni, a powroty zawsze były ciężkie.
Nie mógł spędzić tego dnia z Trevedicem – i musiał przyznać,
że czuł olbrzymią ulgę, bo wiedział, że i tak nie potrafiłby
się nim teraz zająć. Zresztą, chyba nawet nie chciał, wolał
zostawić to Ilimie, wypełniając swój dzień pracą.
Zdecydowanie dawno już nie cieszył go tak nawał obowiązków.
***
Weszła do pomieszczenia i zatrzymała się dopiero przy sienniku,
stawiając misę z ciepłą wodą na ziemi. Kucnęła, odgarniając
długie, splątane pasma jasnych włosów z opuchniętej od płaczu
twarzy. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, doskonale wiedząc, że
leżący przed nią młodzieniec nie miał szansy tego dojrzeć, więc
niewiele myśląc, pogładziła go po policzku z czułością i
współczuciem jednocześnie. Doskonale wiedziała, co takiego
przeżywał Trevedic, słyszała rozmowę z bratem i choć nie
rozumiała ani słowa, mogła podejrzewać, czego dotyczyła. Ich
wzburzone głosy, a następnie przepełnione żalem, naprędce
wypowiadane zdania, mówiły więcej, niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać.
– Zostaw mnie – sapnął cicho książę, ochrypniętym, prawie
że nieludzkim głosem, niemającym nic wspólnego z jego zwyczajowym
lekkim i wręcz arystokratycznym brzmieniem.
Ilima zamruczała, po czym, nie bacząc na opór chłopaka, z całą
swoją krzepą, jaką zyskała dzięki pracy w gospodarstwie,
podniosła go do siadu. Trevedic zwrócił na nią swoje zaskoczone,
niewidzące spojrzenie.
– Czego chc...? – Nie dokończył, na jego twarzy wylądowała
zmoczona szmatka, którą dziewczyna zaczęła go obmywać. – Nie
musisz, ja... – Przytknęła mu rękę do ust, po czym patrząc
głęboko w ślepe oczy, jeszcze raz pogłaskała go po policzku.
Trevedic zadrżał, przełykając w gardle kolejną salwę szlochu –
której zresztą chyba by już nawet nie udźwignął, zwyczajnie nie
miał sił – po czym kierowany potrzebą bliskości, wtulił się w
Ilimę. Ta od razu ogarnęła go swoimi ramionami i zamruczała coś
gardłowo, co brzmiało jak uspokajające słowa matki do swojego
dziecka.
Na samą myśl Trevedic miał ochotę zaśmiać się z
rozgoryczeniem, dziewczyna była dużo młodsza od niego i zapewne
równie mocno doświadczona... Kto kogo powinien tu pocieszać? Nie
miał jednak sił dłużej się nad tym zastanawiać. W ogóle brakło
mu jakichkolwiek chęci do dalszej egzystencji, więc poddał się
biernie szorstkim od pracy dłoniom Ilimy, które zaczęły pozbawiać
go części garderoby. Niestrudzona brakiem odpowiedzi ze strony
księcia, kontynuowała, ani przez chwilę się nie zawstydzając.
Zbyt wiele już w życiu widziała, by nagość jakiejś mizeroty
mogła ją spłoszyć.
Obmyła jego ciało na tyle, na ile była w stanie, mając nadzieję,
że chociaż to poprawi humor młodemu księciu, po czym zabrała się
za jego zbite w kołtuny, dawno nieczesane włosy. Trevedic siedział
posłusznie, nawet nie krzywiąc się, gdy grzebień zatrzymywał się
pomiędzy kosmykami i ciągnął jego skórę głowy. Biernie
przyjmował każdy ruch Ilimy, poddając się zabiegom
pielęgnacyjnym. Był niczym kukła, wystrugana w drewnie i patrząca
na świat swoimi niemymi oczami, błagająca, aby ktoś tchnął w
nią życie.
Ostatni raz przeczesała jego złociste pasma, wahając się jeszcze
chwilę. Zerknęła na Trevedica, tak samo obojętnego jak wcześniej,
by zaraz zacząć rozdzielać włosy i z lekkim, zadowolonym
uśmiechem, zabrać się za zaplatanie warkocza. Tak będzie łatwiej
mu utrzymać je we względnym porządku, pomyślała, obwiązując
ogonek plecionki brązowym rzemykiem. Spojrzała na swoje dzieło z
satysfakcją, stwierdzając jeszcze, że Trevedicowi pasowały tego
typu upięcia, po czym wstała i wyszła z izby, tylko po to, aby
wrócić do niej z jedzeniem. Postawiła je przed księciem,
nakierowując jego rękę na drewnianą łyżkę.
[i]Zjedz – poprosiła w myślach i nie chcąc już
przeszkadzać, zostawiła go w pomieszczeniu samego. Przecież nie
mogła wepchnąć mu jedzenia do gardła siłą, zresztą, nie
chciała robić nic, co mogłoby sprawić Trevedicowi dyskomfort.
Dawno już nikomu tak nie współczuła i dawno też nie poczuła z
nikim tak silnej więzi, bo niby wiedziała, że Xahen również nie
miał łatwo, to jednak różnili się diametralnie. Xahena nikt nie
uprowadził, nie okaleczył, ani z premedytacją nie zabił mu
bliskich. Poziom ich tragedii życiowych był skrajnie odmienny.
Ona i Trevedic mieli ze sobą jeszcze więcej wspólnego, niż
mogłoby się początkowo wydawać.
Wieczorem do chaty wrócił Xahen. Zmęczony, brudny i głodny. Ilima
zaraz więc podała mu obfitą kolację, a nad paleniskiem umieściła
kociołek z wodą, żeby mężczyzna mógł się chociaż obmyć.
– Zjadł dziś coś? – zapytał, nim usiadł do stołu. Zamarła
przed ogniem, żeby zaraz pokręcić głową. Mimo jej usilnych prób
i niemych próśb, Trevedic nawet nie tknął przygotowanych przez
nią posiłków. Zapadł w niepokojący letarg, cały dzień leżąc
na swoim posłaniu, nawet zbyt wiele się nie poruszając. Nie
wiedziała co robić, a z drugiej strony nie była przekonana, czy
cokolwiek powinna, w końcu każdemu należała się żałoba i każdy
przeżywał ją na swój sposób.
Xahen skrzywił się, ale nic już nie powiedział, tylko zjadł swój
posiłek, żeby później jeszcze obmyć się w przygotowanej przez
Ilimie wodzie i dopiero wtedy mógł zajrzeć do pomieszczenia obok.
Podświadomie odwlekał ten moment, jednak ten wreszcie musiał
nadejść. Stanął w progu i zerknął na oświetlony słabym
blaskiem świecy zarys leżącej na sienniku postaci. Trevedic ani
drgnął, tylko wlepiał swoje niewidome spojrzenie gdzieś przed
siebie.
– Nie zamierzasz jeść? – zapytał, ale nie dostał żadnej
odpowiedzi. Sapnął ciężko, zaciskając dłonie w pięści. –
Chcesz się zagłodzić? – Zero odzewu. Trevedic jak leżał
wcześniej, tak leżał i teraz, bez jakiegokolwiek znaku życia.
Tylko poruszająca się miarowo klatka piersiowa zdradzała, że
wciąż był na tym świecie.
Xahen zgrzytnął zębami, wspinając się na wyżyny swojej
cierpliwości. Nie mógł teraz wybuchnąć, bo jeszcze otrzymałby
efekt odwrotny do zamierzanego.
– Głodząc się, niczego nie osiągniesz – spróbował jeszcze,
ale Trevedic znów nie odezwał się chociażby słowem. Poirytowany
Xahen wyszedł z izby, trzaskając jeszcze leciwymi drzwiczkami tak,
że te aż zadygotały na swoich marnych zawiasach, omal z nich nie
wypadając. – Kurwa – zaklął, chodząc nerwowo po pomieszczeniu
głównym. – Ilima, co ja mam zrobić? – zapytał wreszcie, aż
rozkładając bezradnie ręce.
Po raz pierwszy w swoim życiu czuł się naprawdę bezużyteczny. W
jego uszach jak na zawołanie zadźwięczały słowa matki – można
wyleczyć z choroby, ale nie z losu. Mimo że nie raz mu to mówiła,
dopiero teraz zdał sobie sprawę, co tak naprawdę miała na myśli.
Dziewczyna popatrzyła na niego, ale pokręciła tylko głową. Xahen
sapnął jeszcze wściekle, mając ochotę coś rozwalić. Dawno już
nie czuł tak żrącej goryczy zalewającej go od środka, więc czym
prędzej wyszedł z domostwa, łapiąc jeszcze naprędce swój
ćwiczebny miecz.
Musiał rozładować jakoś swoje emocje, bo lada moment i zwariuje.
Albo ich wszystkich pozabija.
***
Nazajutrz stan Trevedica wcale się nie poprawił i chociaż Xahen
początkowo chciał to zignorować, nawet sam poszedł do głównej
izby z zamiarem zjedzenia śniadania, to nagle uczucie wściekłości
(albo raczej bezradności) trafiło w niego niczym grom z nieba. Czym
prędzej podniósł się od stołu i już znów miał łapać za
miecz, aby jakoś rozładować frustrację, gdy zamarł z rękojeścią
oręża w dłoni. Spojrzał na broń, marszcząc z zastanowieniem
brwi i myśląc krótką chwilę, aż wreszcie wpadł na, jego
zdaniem, genialny pomysł.
Z zaciętą miną wpadł do sypialni, a leżący na posłaniu
Trevedic nawet nie drgnął na dźwięk szturmem otwieranych drzwi.
– Wstawaj! – krzyknął Xahen już od progu. Zgodnie ze swoimi
podejrzewaniami, nie dostał żadnej odpowiedzi. – Jeśli chcesz,
mogę ci za chwilę własnoręcznie wykopać grób, nie widzę
różnicy, czy leżysz tutaj, czy w dole, zasypany ziemią. Wiem
jednak, że takim użalaniem się nad sobą nie przyniesiesz swojemu
ludowi niczego dobrego. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy
dostrzegł, że mina Trevedica stężała, a on wydawał się
bardziej zainteresowany niż chwilę wcześniej. – Zdychając u
mnie w chałupie tylko pomożesz swoim wrogom, chyba nie po to ginęła
twoja siostra, prawda? Chcesz, by jej śmierć była kompletnie bez
znaczenia?
[i]Wreszcie – pomyślał, gdy Trevedic nagle podniósł się,
krzywiąc przy tym ze złości i posyłając mu nienawistne
spojrzenie niewidomych oczu.
– Powiedz jeszcze raz coś o mojej siostrze tymi swoimi plugawymi
ustami, to...!
– Doskonale! – Gdyby nie ćwiczebny miecz, którego dzierżył w
lewej ręce, zapewne by przyklasnął. Nie czekał już na więcej
oznak życia ze strony Trevedica, tyle wystarczyło. Pochylił się i
nie bacząc na żadne sprzeciwy ze strony księcia, siłą wytargał
go z siennika, a następnie z pomieszczenia.
– Zostaw mnie! Puszczaj!
– Ubieraj się. Nie pozwolę ci zdychać jak psu w moim domu. Albo
teraz zrobisz coś pożytecznego, albo sam z chęcią poderżnę ci
gardło, bezużyteczny książę.
Trevedic zapowietrzył się, wyraźnie zdezorientowany działaniami
Xahena. Nie podejrzewał mężczyzny o coś takiego, myślał, że na
rękę było mu bezczynne zaleganie swojego niewolnika. Przynajmniej
miał pewność, że ten nie robił niczego głupiego, czemu więc
siłą wywlókł go z posłania?
– Nie mam zamiaru się ubierać, nigdzie nie...
– Słuchaj, jak na razie nie zrobiłeś nic. Tylko mielisz tym
swoim ozorem, narzekasz na swój los albo ryczysz. A uwierz mi,
obojętnie ile łez byś nie wylał, żadna z nich nie przywróci
życia ani twojemu ojcu, ani twojej siostrze. Więc, do kurwy nędzy,
pokaż mi te jaja, które miałeś, jak zobaczyłem cię w zamku –
warknął donośnie, rzucając w stronę chłopaka skórzaną kapę.
Trevedica wmurowało. Słowa Xahena dotknęły go jak nigdy
wcześniej, miał wrażenie, że dotarły do najgłębszych
zakamarków jego umysłu, siejąc tam spustoszenie i przewracając
wszystko do góry nogami.
Miał rację. Na prastarych elfów, barbarzyńca miał rację.
Przełknął ślinę, czując się w tamtym momencie niewyobrażalnie
głupio. Stracił tyle czasu na żałobę, a mógł przecież coś
robić, mógł...
– Nauczę cię jak się bronić i posługiwać mieczem... chociaż,
może na początku wystarczy sam nóż bitewny – pomyślał na
głos, a Trevedic zwrócił w jego stronę swój zszokowany wyraz
twarzy.
On chciał go czegoś nauczyć?
Chciał mu pomóc?
Nie. Już mu przecież pomógł. Wyciągnął go z tego przeklętego
łóżka, postawił na nogi, a teraz dodatkowo wskazał ścieżkę,
na którą powinien obrać.
– No co tak stoisz? Ubieraj się! Czy mam ci, psia krew, pomóc? Bo
uwierz, jeszcze chwila, a stracę cierpliwość!
Trevedic dopiero wtedy się zreflektował. Szybko narzucił na siebie
okrycie i już był gotów, aby ruszyć za Xahenem. Ten, nie myśląc
wiele, złapał chłopaka za nadgarstek, ciągnąc za sobą niczym
niesforne dziecko.
– To co odwaliłeś ostatnio woła o pomstę do nieba – mruczał
wojownik podczas ich drogi w nieznane. Książę nie miał pojęcia,
dokąd ten go prowadził, ale szedł za nim posłusznie, nie
stawiając żadnego oporu. – To, jak trzymałeś nóż... Kurwa,
baby robią to lepiej jak patroszą ptactwo – zakpił. – Wątpię,
czy zadźgałbyś chociaż kurę z tą swoją techniką.
Trevedic, chciał czy nie, uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem.
Nie czuł urazy, bo może faktycznie przez nawał emocji jego atak
wyszedł żałośnie. Nie miał pojęcia, jak w tamtym momencie mógł
w ogóle pomyśleć, że się uda dźgnąć Xahena, miał w końcu
przed sobą doświadczonego wojownika, a on... cóż, rzeczywiście
nigdy nawet kury nie zabił. Niczego nie zabił.
Szli szybkim tempem przez wioskę, przy ciągłym marudzeniu
mężczyzny. Xahen zachowywał się jak nie on, wyrzucał z siebie
tyle słów, ile nie wypowiedział przez poprzednie tygodnie. Ale
Trevedicowi to nie przeszkadzało, nawet jeśli w głównej mierze
narzekał na jego nijakie umiejętności walki wręcz. Zdał sobie
sprawę, że głos wojownika koił jego rozszarpane nerwy i motywował
do działania, a tego mu najbardziej brakowało.
– Jesteśmy – powiedział, gdy znaleźli się na rozległej
polanie, za pasmem lasu otaczającym ich wioskę. Rzucił na ziemię
trzymaną dotychczas broń, a ta upadła na nią z głuchym
dźwiękiem. – Uczyłeś się czegokolwiek, poza tańcem? –
zapytał kpiąco.
Trevedic zmarszczył brwi. Kilka jasnych pasm wyślizgnęło się z
warkocza i teraz opadało na jego twarz.
– Masz na myśli sztuki walki? Uczono mnie fechtunku, ale...
– Nie poszło po myśli nauczyciela?
Książę prychnął, z każdą chwilą coraz bardziej zapominając o
swoich troskach na rzecz irytacji. Dawno już nikt go tak nie drażnił
jak Xahen.
– Nie przekreślaj mnie – powiedział niemalże urażony.
– Mam solidne podstawy, przedwczoraj widziałem, co potrafisz z
nożem w ręku... albo raczej czego nie potrafisz. – Uśmiechnął
się złośliwie.
– Jakbym dostał broń, z chęcią rozprułbym ci teraz flaki!
Twarz wojownika rozpogodziła się. Dokładnie o to mu chodziło, już
wolał widzieć zdenerwowanie, wściekłość i chęć mordu ze
strony Trevedica, niż tą przeklętą obojętność. Pochylił się
i sięgnął po saex, chwilę jeszcze ważąc go w dłoni, po czym
cisnął nim pod nogi księcia.
– No to masz okazję.
Młodzieniec drgnął, reflektując się dopiero po kilku uderzeniach
serca, kiedy to zrozumiał, że Xahen sam tworzył mu okazję. Nie,
żeby wierzył, że się uda. Szczerze mówiąc miał pełną
świadomość co do swoich marnych szans, zresztą chyba... chyba nie
chciałby już nawet zrobić Xahenowi krzywdy. Mimo to złapał za
nóż i ujął jego rękojeść. Był lekki i poręczny, idealny do
zadawania ciosów.
– Długo się będziesz zastanawiać?
[i]Nie.
Zacisnął rękę na saexie i niewiele myśląc, naparł na
wojownika. Zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, nie miał zbyt wielkich
szans, poczuł, jak noga Xahena uderza go w tylne części kolana,
przez co stracił równowagę. Nie mógł połapać się w dalszych
ruchach mężczyzny, bo już po chwili wylądował na brzuchu, a jego
ręce były skrępowane z tyłu w silnym uścisku dłoni wojownika.
Nóż z kolei znalazł się kilka kroków dalej od nich, wybity z
uścisku Trevecida nie wiadomo kiedy.
Xahen całkowicie go rozbroił dosłownie w parę mrugnięć okiem.
Nawet nie zmachał się przy tym zbytnio.
– I już jesteś martwy. – Ciepły oddech owiał szpiczaste ucho,
na co książę wierzgnął, chcąc się wyswobodzić. Zaraz jednak
poczuł, jak ciężar drugiego ciał ustępuje, uwalniając go.
Podniósł się więc czym prędzej na kolana, rozczarowany swoimi
umiejętnościami... albo raczej ich brakiem. – Jesteś ślepy, ale
to nie stawia cię wcale na gorszej pozycji. Musisz zacząć
przekuwać swoje wady w zalety.
Trevedic prychnął.
– Oczywiście, niemożliwość zobaczenia wroga wcale nie stawia
mnie w gorszej pozycji – zakpił, nie mogąc się powstrzymać.
– Mówi się, że jak jesteś ułomny o jeden ze zmysłów, reszta
jest o wiele mocniej wyczulona. Jak jest z tobą?
Przygryzł wargę. Temu nie mógł zaprzeczyć, więc pokiwał
ostrożnie głową.
– Mam dobry słuch.
– To go wykorzystaj, do cholery. Zrób z niego użytek, a nie
rzucasz się na mnie nawet nie analizując sytuacji. Spróbuj
przewidzieć moje ruchy, walka to nie tylko udział mięśni, ale też
i głowy. Wstawaj. Pokażę ci, jak powinno się atakować.
Trevedic kiwnął głową i z nową werwą poderwał się na równe
nogi.
Nigdy by nie pomyślał, że tego typu umiejętności mogą mu się
do czegoś przydać... Życie bywa naprawdę przewrotne.
***
Patrzył na jej uśmiechniętą twarz, gdy odpowiadała coś jego
ojcu z tym swoim figlarnym błyskiem w oku. W ogóle nie krępowała
ją wizyta w domu wodza, zachowywała się tak, jakby była w swoim
żywiole – otwarta, radosna, może trochę kokieteryjna, a przy tym
niesamowicie pewna siebie. Nawet Azogh, choć dość ostrożnie
podchodził do kobiet, bo zwyczajnie uważał je za istoty
niekompetentne i niepotrafiące dotrzymać mężczyźnie kroku,
wydawał się ją polubić. Rozmawiał z nią jak z równą sobie,
wypytując o ojca, czy o sytuację w osadzie, a gdy skończyły się
poważne tematy, to nawet trochę pożartowali.
– Zaraz wypalisz w niej dziurę swoim wzrokiem. – Drgnął,
wyrwany z głębokiego zamyślenia, by zaraz przenieść spojrzenie
na rozbawionego Kavrema, przeżuwającego kawałek mięsa z otwartą
buzią.
Vaadar chrząknął i jakby nigdy nic sięgnął po chleb, aby urwać
sobie kawałek. Mimo swoich usilnych starań, jego oczy znów
powędrowały do góry, odnajdując naprzeciwko odbierający dech w
piersiach uśmiech.
– A ty się, panie, również niecierpliwisz na myśl o
nadchodzącej wyprawie? – zagadnęła go, wlepiając swoje
roziskrzone, ciemne ślepia, w których mógłby utonąć. Dawno już
żadna kobieta tak go nie zainteresowała.
– Wyprawa jak wyprawa – powiedział swoim najbardziej
nonszalanckim tonem, na jaki było go teraz stać. Odchylił się na
siedzeniu, mając cichą nadzieję, że dziewczyna nie zauważyła
jego mocnego zaaferowania jej osobą. – Musimy zrobić co do nas
należy.
– Och, oczywiście, że tak! Ja zawsze chciałam wyruszyć na
zachód, słyszałam, że są tam olbrzymie, piękne królestwa
ociekające złotem... I tchórzliwi wojownicy, co to w blaszanych
zbrojach się chowają, bojąc się prawdziwego starcia!
– Nadawałabyś się – odezwał się nagle ojciec, obracając w
dłoniach kielich ze znajdującym się w nim trunkiem. – Słyszałem,
że całkiem bitewna jesteś. Garniesz się do wojaczki, twój ojciec
zawsze chciał mieć synów, ale mimo że Bóg wysłał mu córkę,
to ponoć okazała się nie gorsza od chłopa.
Nevatha zarumieniła się nieco na ten komplement i usłużnie
skinęła głową.
– Tatko nauczył mnie czego trzeba.
– Widziałem – wtrącił Vaadar, przypominając sobie moment ich
spotkania.
– A jednak kobieta na wojnie przynosi pecha – mruknął Azogh, na
co Kavrem zachichotał i rzucił obgryzioną kostkę na talerz.
– A kurwy w namiotach pecha nie przynoszą?
Vaadar momentalnie zgromił go spojrzeniem, mając ochotę
jednocześnie wepchnąć mu dopiero co wyplutą kość prosto w
gardło.
– Siedzimy w obecności kobiety, hamuj swój jęzor.
– Nie ma potrzeby. – Nevatha machnęła ręką. – Żadna ze
mnie delikatnica, wychowałam się wśród chłopców, nie takie
słowa słyszałam. – Wzruszyła ramionami, na co Azogh zaśmiał
się ochryple, wyraźnie zadowolony z tej odpowiedzi.
– Widzisz, drogi synu, takiej żony ci potrzeba!
Vaadar poczuł, jak robi mu się gorąco, kiedy Nevatha zerknęła na
niego ukradkiem spod ciemnego wachlarza gęstych rzęs. Im dłużej
jej się przyglądał, tym ładniejsza mu się wydawała, choć
wcześniej przysiągłby, że widział jeszcze jakieś mankamenty jej
urody.
Wreszcie skończyli jeść, a Vaadar, nie myśląc wiele,
zaproponował dziewczynie jeszcze spacer po wiosce. W końcu z samego
rana miała wyruszyć do swojej osady, niosąc wieści o zbliżającej
się wyprawie wojennej.
Wyszli na ciepłe, popołudniowe powietrze i choć czuć już było w
nim chłód zbliżającego się wieczora, promienie słońca jeszcze
ich rozpieszczały. Szli blisko siebie, niemal ramię w ramię, a
Vaadar, który przecież miał już do czynienia z kobietami, wszak
niejedna zagrzała miejsca w jego łożu, poczuł coś na kształt
zdenerwowania. Po raz pierwszy nie wiedział co ze sobą począć i
naprawdę zależało mu, aby jak najlepiej wypaść w oczach Nevathy.
– Dużo tu domów! I ludzi! – mówiła, rozglądając się
dookoła, zaciekawiona. – Ciągle coś się dzieje, nie to co w
naszej osadzie – dodała, wydymając usteczka z niezadowoleniem.
– Na pewno nie jest tak nudno, jak mówisz – odpowiedział
niemalże od razu, zaciskając dłonie w pięści bynajmniej nie z
zimna. Popatrywał co chwilę na dziewczynę, a w momentach, w
których ich oczy się spotykały, czuł, jak od wewnątrz zalewa go
gorące, ale przekornie przyjemne uczucie.
– Och, bywają dni, że na siłę szukam zajęcia – mruknęła. –
Szkoda, że muszę jutro wracać, wioska wodza podoba mi się o wiele
bardziej niż moja rodzima osada. – Zasmuciła się, na co i Vaadar
poczuł rozrywający go żal. Bo faktycznie, zaraz będą musieli się
żegnać.
– Zawsze jesteś u nas mile widziana – powiedział, gdy dotarli
wreszcie na plażę. Morze było dziś wyraźnie wzburzone, wielkie
bałwany piany przesuwały się po jego tafli, docierając do brzegu
i wyrzucając szczątki gałęzi, muszli czy poszarpanych glonów.
Nevatha przymknęła oczy, gdy mocny, wilgotny wiatr zaczął smagać
jej policzki. Wzięła głęboki oddech, po czym zadowolona zerknęła
na oczarowanego nią Vaadara.
– Jeszcze tylko chciałabym spotkać się z twoim bratem. – Słowa
uderzyły w niego niczym wymierzone siarczyste ciosy, momentalnie
rozpalając w nim tlący się latami gniew. Zgrzytnął zębami na
samą myśl, że znów wszystko kręciło się dookoła Xahena.
Wszędzie, gdzie Vaadar by się nie pojawił, tam ciągnął się za
nim ten przeklęty bękart, najpierw odbierając jego matce honor, a
teraz jeszcze zaślepiając jedyną dziewczynę, którą obdarzył
swoimi względami. – Odkąd dojechaliśmy do wioski, nie miałam
okazji z nim rozmawiać – mówiła, jakby nieświadoma stanu
Vaadara, któremu wystarczyło naprawdę niewiele, by wybuchnąć.
– Może jeszcze ci się uda – powiedział beznamiętnie.
– Och, mam taką nadzieję! Obaj jesteście niesamowici, ale wiesz,
co mówią o Xahenie... jest bękartem, a mimo to tak wiele osiągnął.
Przez twarz prawowitego syna wodza przebiegł grymas niechęci. Nie
miał ochoty rozmawiać o swoim bracie, więc czym prędzej zmienił
temat, aż wreszcie zaproponował dziewczynie, że odprowadzi ją do
chaty. Nevatha wyglądała na zaskoczoną, ale nie oponowała. Miała
przed sobą przecież długą podróż, uznała więc pytanie Vaadara
za przejaw troski, nie zaś chęć spławienia.
Rzeczywistość była jednak odmienna. Wszystko w nim buzowało i
wiedział, że jeśli za chwilę nie da upustu swoim emocjom, z
pewnością zdradzi się dziewczynie swoimi frustracjami.
Nikogo przecież tak nie cierpiał, jak swojego przyrodniego brata.
Xahen zawsze konkurował z nim o miano najlepszego, mimo że był
jedynie marnym bękartem zrodzonym z niewolnicy. Nawet ojciec po
cichu go podziwiał i prawił Vaadarowi pouczenia, przyrównując go
do swojego drugiego, niewiele młodszego syna. Szybciej się
rozwijał, szybciej uczył, był silniejszy i bardziej rozgarnięty
na polu walki. A on co rusz musiał doskakiwać do poprzeczki, którą
ustawiał Xahen, bo gdyby mu się to nie udało, wiele straciłby w
oczach Azogha. Nie poddawał się jednak, nie mógł zostać zrzucony
z podium przez kogoś, kto zhańbił imię jego matki. Życie Vaadara
nie było niczym więcej, jak jednym, wielkim pojedynkiem i miarą
sił. Sam już powoli się w tym zatracał, nie myśląc o niczym
innym, tylko w jaki sposób pokonać Xahena, nie dają mu się
wyprzedzić.
Pożegnawszy Nevathę, ruszył wąską ścieżką między
gospodarstwem kowala i kuśnierza. Emocje jednak za bardzo rozpierały
go od wewnątrz, by mógł tak spokojnie iść, więc niewiele
myśląc, puścił się biegiem przez las. Zgrabnie wymijał drzewa
oraz gałęzie, aż wreszcie wypadł na wielką polanę i nagle
zamarł. Nim zdążył jakkolwiek zdradzić się ze swoją
obecnością, ciało zareagowało same, wycofując się z powrotem w
krzaki, z których zaraz ukradkiem wyjrzał.
Przed nim miała miejsce osobliwa scena, jakiej nie podejrzewałby
się nigdy ujrzeć. Xahen nie był osobą zbyt towarzyską, a
przynajmniej tak był postrzegany przez innych. Nie przykładał wagi
do posiadania niewolników, nie interesował się praktycznie nikim i
niczym, co nie wadziło o jego czubek nosa.
A może Vaadar po prostu go zbyt mało znał?
Jasnowłosy elf zachwiał się i upadł na pośladki, dysząc ciężko,
by zaraz podnieść się na równe nogi dzięki pomocy swojego pana.
Xahen podał mu rękę, tłumacząc coś żarliwie, a po chwili ujął
dłonie jeńca, poprawiając jego uścisk na rękojeści saexa.
Czy on postradał zmysły? Dał wrogowi broń? – Pytania
same rozbrzmiały w jego głowie, ale po chwili zrozumiał, że
odpowiedź była znacznie gorsza. – Na Przedwiecznego Ojca,
on go uczy walki!
Tylko czemu to robił? Dlaczego miałby go interesować jakiś
niewolnik? Owszem, był urodziwy, ale ludzie z zachodu również
posiadali egzotyczne rysy twarzy i kolory włosów.
– Dłonie mnie już bolą – dobiegły do niego perfekcyjnie
wypowiadane słowa w języku ta'heńskim. Aż otworzył szeroko oczy,
patrząc na młodego księcia z niedowierzaniem.
Kto nauczył go ich mowy?
Xahen – nie musiał długo się zastanawiać. Teraz,
kiedy na nich patrzył, wszystko powoli stawało się jasne.
Uśmiechnął się szeroko, a chęć rozładowania emocji tak jak się
pojawiła, tak też nagle go opuściła.
Już nie musiał się na niczym wyżywać. Świadomość, że istniał
ktoś niezwykle dla Xahena ważny, była wystarczająca, w
szczególności, że gdyby pewnego dnia młody elf niepostrzeżenie
zniknął, nikt nie szukałby winowajcy. Yamni'ila też nie lubił,
ale nie mógł tak po prostu mu zagrozić, bo z pewnością spotkałby
się z konsekwencjami. O tej niemowie, którą brat trzymał w domu
jako swoją gosposię, też wiedział, jednak podejrzewał, że jej
śmierć może nie dotknąć Xahena tak, jakby sobie tego życzył
Vaadar. Wbrew panującym pogłoskom, nie wierzył w ich romantyczną
relację.
Ale ten elf... cóż. Tutaj już sytuacja wydawała mu się zgoła
odmienna. Coś było na rzeczy, musiał tylko się upewnić, że
podjął dobry trop. Przeczucie, które rzadko prowadziło go na
manowce, podpowiadało mu teraz, że wcale się nie mylił.
No oczywiście zawsze musi się znaleźć jakiś element niepewności, ale życie jest brutalne, zobaczymy co z tego wyjdzie. Dzięki za nastepny rpzdział.
OdpowiedzUsuńDziękuję za rozdział
OdpowiedzUsuńO nie. Łapy precz od od elfa! Nie lubię ani tego napuszonego Vaadara, ani tej podejrzanej kobiety...
OdpowiedzUsuńHej. Rozdział świetny. Podoba mi się to że X tak bardzo martwi się o T.jestem ciekawa co z tego przyjdzie??? Jednego czego jestem pewna że te lekcje nie pujda na marne .pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNajpierw wyżyć się na polu treningowym a później grzecznie do łóżeczka, ciekawe tylko czy do jednego? ;) Xahen może bardzo wiele stracić przez tą relacje, wojna i miłość raczej nie idą w parze...
OdpowiedzUsuńNavath jest... Grrrrrr! Też jej nie lubię.
Duuuuyżo weny!