Adrian Mejs i jego problemy
Patrzył, jak krew skapuje na jasne płytki, rozbryzgując się na
nich w nieregularnych kształtach. Przełknął ślinę i podniósł
powoli spojrzenie najpierw na nieznajomego, który tylko dzięki
ścianie znajdującej się tuż za nim nie wylądował na podłodze,
a następnie przeniósł wzrok na ciężko dyszącego Mejsa.
– Jak śmiesz pokazywać mi jeszcze swój ryj?!
– Adrian! – krzyknęła przeraźliwie Alicja i już miała dopaść
do swojego chłopaka, ale ubiegł ją w tym jej brat. Szarpnął go
za przód koszuli, szykując swoją pięść do kolejnego ciosu, gdy
usta nieznajomego wykrzywiły się w przerażającym, zabarwionym na
czerwono uśmiechu.
– Dawno się nie widzieliśmy, co? – zapytał, mrużąc przy tym
prowokująco oczy, a Maks momentalnie stwierdził, że sam kręcił
na siebie bata. Przecież widać było, że Adrian stracił nad sobą
jakąkolwiek kontrolę.
Tylko... dlaczego? Kim był ten facet, że brat Alicji nie mógł
nawet na niego patrzeć?
Nie miał jednak czasu nad tym myśleć, wszystko toczyło się zbyt
szybko i jeśli nikt nie zareaguje, będą mieli w mieszkaniu krwawą
miazgę. Mejs warknął wściekle, zamachnął się, uderzając
chłopaka ponownie. Posoka znalazła się już nawet na ścianie, ale
Maks nie zwrócił na to nawet uwagi. Dopadł do Adriana, doskonale
wiedząc, że jakoś musi odciągnąć go od swojej ofiary, wybrał
sobie na to jednak zły moment. Właśnie brał zamach i nieświadom
znajdującego się za nim Łukowskiego, wbił swój łokieć w jego
policzek. Jak na zawołanie poczuł metaliczny smak w swoich ustach,
jednak wiedziony emocjami i świadomością, że tylko on mógł
zażegnać ten konflikt, złapał Adriana w pasie, usiłując go
odciągnąć.
– Już! Spokój! – wydarł się, na co Mejs aż zamarł. Obejrzał
się na Maksymiliana, na moment zapominając o osobie, którą
najchętniej wgniótłby teraz w ziemię, rozsmarowując jej twarz na
wszelkich powierzchniach płaskich.
– Ja... kurwa, przepraszam – szepnął, przerażony, że mógłby
coś Maksowi zrobić.
– Boże! Artur! – pisnęła Alicja, dopadając do swojego
chłopaka. – Adrian, co ci odpieprzyło?! – krzyknęła ze
strachem wymalowanym na twarzy. – Czyś ty do reszty zwariował?!
– Wyrzuć go stąd – warknął przez zaciśnięte zęby. –
Wyrzuć albo ja sam to zrobię.
Maksymilian drgnął, przez moment obawiając się cokolwiek zrobić.
Jeszcze nigdy nie widział kogoś tak ogarniętego furią. Zupełnie,
jakby stracił wszelki grunt pod swoimi stopami. Wszystko przestało
się dla niego liczyć, poza wściekłością do znajdującego się
przed nim chłopaka o imieniu Artur.
– Jesteś nienormalny! – krzyknęła jego siostra. – Sam się
wynoś!
Przez moment w ciemnych oczach pojawił się przebłysk tak silnego
bólu, że Maks, chociaż nie miał pojęcia, czego dotyczyło całe
zamieszanie, poczuł go niemal fizycznie. Nie wiedział jednak co
zrobić, znalazł się między młotem a kowadłem – bo faktycznie,
Adrian nie powinien był reagować taką agresją, ale z drugiej
strony na pewno miał jakiś powód, czyż nie? A z kolei Alicja
również miała prawo być wściekła, w szczególności, że pewnie
nie wiedziała więcej niż on sam.
– Kurwa – przeklął jeszcze i rzucił ostatnie, pełne niechęci
spojrzenie w stronę Artura, po czym się odwrócił. Dopiero trzask
drzwi oprzytomniał Maksa, który wlepiał pusty wzrok w podnoszącego
się z podłogi chłopaka.
– Myślę, że powinieneś już iść – powiedział tak
nieustępliwie, że aż sam siebie zaskoczył. Jasne oczy popatrzyły
na niego z niechęcią, ale Łukowski nie stchórzył, nie odwrócił
wzroku. W mężczyźnie było coś takiego, co irytowało już przy
pierwszym spotkaniu i za co sam miał ochotę mu przyłożyć. Cały
aż kipiał wydumaną arogancją, nawet jeśli jeszcze chwilę temu
nieźle oberwał, więc zdawało się, że powinien podkulić ogon i
uciec. Ale on dumnie podniósł się z podłogi, otarł twarz i jakby
nigdy nic skierował swoje kroki ku łazience.
– Jak się umyje, masz go stąd wyrzucić – powiedział Maks do
Alicji. – Nie chcę żadnych zadym na mieszkaniu – zagroził
prawie że ojcowskim tonem, po czym, nie oglądając się już na
nikogo, poszedł do kuchni.
W końcu musiał umyć ręce, a przebywanie z Arturem na pięciu
metrach kwadratowych jakoś mu się nie widziało.
Odkręcił kran i nim włożył ręce pod zimny strumień wody,
pochylił się, spluwając do zlewu mieszaniną śliny z krwią.
Skrzywił się, dopiero teraz poczuł przeszywający ból szczęki.
Może i cios nie był wymierzony w niego, ale z pewnością nie
tracił przez to na mocy, do tego stopnia, że aż musiał sprawdzić,
czy wszystkie zęby znajdowały się na swoim miejscu. Odetchnął z
ulgą, gdy nie wykrył żadnych uszczerbków.
Z lekkim, pochmurnym uśmiechem stwierdził, że wtedy sam znalazłby
Adriana i skopał mu dupsko. Co z tego, że dzisiaj na własnej
skórze przekonał się o sile Mejsa – z pewnością nie próżnował
w tym więzieniu.
Wytarł dłonie w ręcznik papierowy, który zaraz swój żywot
dokonał w koszu na śmieci, gdy usłyszał rozmowę dobiegającą z
przedpokoju. Skrzywił się mimowolnie na dźwięk głosu Artura.
– Nic się nie bój, mała, wszystko w porządku – powiedział do
Alicji, gdy ta zapytała się o jego stan. – Uciekam, jeszcze twój
bracholek wróci.
Maks zmarszczył brwi w zastanowieniu, ale nie ruszył się z kuchni
aż do momentu, kiedy usłyszał trzask drzwi wejściowych. Dopiero
wtedy wyjrzał z pomieszczenia i posłał Alicji ponaglające
spojrzenie. Dziewczyna udała, że wcale go nie zauważyła, bo całą
swoją uwagę skupiła na skrupulatnym czyszczeniu płytek.
– Więc?
Ala uniosła na chwilę wzrok, tylko po to, żeby zaraz znów spuścić
go na trzymaną w dłoniach szmatę. Maks z chwili na chwilę coraz
bardziej się irytował.
– Nic? Naprawdę? Nic mi nie powiesz?
Zabarwiona na brunatną czerwień ścierka z impetem wylądowała na
podłodze.
– A co mam powiedzieć?! – zapytała, a jej olbrzymie, ciemne
oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
– Skąd go wytrzasnęłaś? – Głos Maksa był już o wiele
spokojniejszy, nie chciał przecież doprowadzić przyjaciółki na
skraj załamania nerwowego. To nie było przesłuchanie, zwyczajnie
nurtowało go kilka kwestii i pragnął poznać odpowiedź.
– Przecież wiesz! – oburzyła się. – Opowiadałam – dodała,
siadając na podłodze niczym bezradna, zrugana przez rodziców
dziewczynka. Łukowski widząc to, westchnął ciężko, kucając
obok niej, zachowując jednak stosowną odległość od plam na
podłodze i ścianie. Co jak co, ale pomimo silnych emocji, niepokój
do tych spraw go nie opuścił.
– Ale nie opowiadał ci niczego o sobie? Dlaczego Adrian tak
zareagował? – pytał, próbując samemu ułożyć to sobie w
głowie, jednak wciąż miał za mało informacji.
– Nie mam pojęcia! Artur jest... no, inny, niż faceci, z którymi
się umawiałam. – Wzruszyła ramionami. – Ale, Maks, jest mi z
nim naprawdę dobrze – szepnęła, podnosząc na niego spojrzenie w
poszukiwaniu jakiegokolwiek zrozumienia. A Maks, o dziwo, rozumiał.
– Nie jest taki jak reszta, nie gada mi o zakładaniu rodziny,
awansach w pracy, nie wyjechał z poznawaniem rodziców na trzeciej
randce i jest taki... taki...
– Nieokrzesany – dokończył za nią Maks, na co Alicja pokiwała
głową i pociągnęła nosem. – Tylko że Adrian musi mieć z nim
bardzo na pieńku – mruknął, sam nie wiedząc, czy były to słowa
skierowane do Alicji, czy do siebie.
– Dokładnie i... Boże, jak ty wyglądasz – szepnęła, patrząc
na powoli malujące się zasinienie na prawym policzku przyjaciela.
– Co? Ach. – Nie mógł nawet się uśmiechnąć, bo już czuł
rwący ból. – No tak, oberwałem trochę.
– Czekaj, trzeba przyłożyć lodu... – Już wstawała, kiedy
przypomniała sobie o bałaganie, jaki otaczał ich z każdej strony.
– Najpierw posprzątać – powiedziała na głos, jakby samą
siebie rugała za swoją opieszałość. Wiedziała przecież o
lękach Maksa – czystość przede wszystkim.
– Ty posprzątaj, ja pójdę po lód i sprawa rozwiązana –
powiedział uspokajająco i jeszcze poczochrał ją pieszczotliwie po
głowie. – Nie martw się.
Wszedł z powrotem do kuchni, gdy usłyszał pociąganie nosem.
Sapnął ciężko, sięgając do zamrażarki. Kto by pomyślał, że
sprawy w jednej chwili obiorą takiego obrotu? Złapał za lód w
woreczku do drinków i już miał wracać, kiedy z przedpokoju
dobiegł go cichy, ale wypełniony poczuciem winy głos:
– Maks, ja mu kazałam się wynosić. – Alicja była o krok od
płaczu. – Co, jeśli nie wróci i znowu wpakuje się w jakieś
gówno?
Przygryzł wargę, dopiero teraz zaczynając orientować się w
relacji Alicji i Adriana. Wiedział, że łączyły ich silne
zażyłości, jednak nigdy nie dostał namacalnych dowodów. A teraz
Ala, gdy powinna być szczególnie zła na brata, czuła się winna
wyrzucenia go z mieszkania.
Uchylił usta, jakby miał już coś powiedzieć, ale po chwili
rozmyślił się i zaraz je zamknął. Przypomniała mu się scena
pod blokiem, kiedy to Mejs rozmawiał z podejrzanym facetem, a
później jego opowieści o „interesach”, które zamierzał
zacząć...
On najprawdopodobniej już wpakował się w jakieś gówno, Ala
– pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Nie chciał
dodatkowo jej dołować, już teraz przypominała jedną, wielką
kupkę nieszczęścia.
– Wróci. Tacy jak on zawsze wracają, tam gdzie im dobrze –
spróbował zażartować, ale gdy przyjaciółka posłała mu pełne
rozgoryczenia spojrzenie, westchnął ciężko, kręcąc głową. –
Napisz mu wiadomość, czy coś. Ale na moje wróci. Ma tu przecież
rzeczy. – Wzruszył ramionami i aż syknął, gdy przyłożył
sobie lód do policzka. Nie nawykł do takiego bólu, zawsze omijał
wszelkie bójki szerokim łukiem, bo po prostu się do nich nie
nadawał. Za każdym razem, kiedy wyczuwał, że robi się już zbyt
gorąco, brał nogi za pas, za bardzo ceniąc sobie swój prosty nos,
by tak bezmyślnie się narażać.
Wrócił do pokoju i nie bardzo wiedząc co ze sobą teraz zrobić
(bo oczywiście wizyta na siłowni nie wchodziła w grę), zaczął
porządkować swoje ubrania w szafie. Alicja, widząc, co on
wyczynia, stwierdziłaby pewnie, że jest nienormalny, w końcu jaki
sens był w wyciąganiu równiutko ułożonych ubrań i układaniu
ich w tylko troszkę równiejsze kosteczki? Ale on sens widział i to
duży, bo po pierwsze, zajmie się czymś i zapomni o bólu, po
drugie, nie złapie za telefon w nadziei, że Tobiasz coś do niego
napisał. Płynąc więc na fali swojego chwilowego (co do tego nie
miał wątpliwości) przypływu niezależności i poczucia kontroli
nad swoim życiem, zabrał się za wyznaczone zadanie.
Nie myślał o swoim facecie, nie myślał o pracy, jedynie Adrian
trochę zaprzątał mu głowę. Całe szczęście, mógł sobie na to
pozwolić, Mejs nie był groźny... no cóż, przynajmniej w tym
momencie nie był groźny dla Maksa. W innych okolicznościach i
aspektach może powinien się go obawiać.
Sam nie wiedział kiedy, a na zewnątrz zrobiło się już ciemno.
Zdążył wysprzątać szafę, odkurzyć pokój, zrobić sobie
jedzenie i już zegar pokazał dwudziestą drugą. Siedział w swoim
pokoju, szukając filmu na wieczór, gdy usłyszał ciche pukanie do
drzwi.
– Wejdź – odpowiedział od razu, doskonale wiedząc, kto stał
po drugiej stronie. Zbyt dużego wyboru zresztą nie miał, biorąc
pod uwagę fakt, że Adrian wciąż nie wrócił.
W progu stanęła Alicja. Zgarbiona, smutna, zmartwiona. Była jak
otwarta księga dla Maksa, zbyt długo już się przyjaźnili, by nie
umieć rozpoznawać swoich emocji.
– Pisałam do niego i dzwoniłam... – mruknęła cicho,
podchodząc do jego łóżka.
– I?
– No właśnie... nic – sapnęła, opadając na posłanie, tuż
obok Maksa. – Przesadziłam. Artur to tylko facet którego znam
kilka dni, a Adi to jednak mój brat. Nie powinnam go wyrzucać.
Łukowski przewrócił oczami, wciąż pamiętając, aby przypadkiem
nie poruszać za bardzo twarzą. Siniak na policzku rozlał mu się
aż na żuchwę, więc każdy uśmiech, skrzywienie czy nawet zbyt
gwałtowne poruszenie ustami, bolało.
– Ala, on rzucił się na faceta. I nie, nie mam tu na myśli
twojego faceta, sam fakt, że kogoś pobił w naszym
mieszkaniu kwalifikuje go do eksmisji! – Chociaż było mu trochę
(tylko trochę) żal Mejsa, wciąż myślał logicznie. – Miałaś
to tak po prostu zignorować? Udać, że nic się nie stało?
Alicja pokiwała zrezygnowana głową, ale strach o brata nie
odpuszczał. Miał wrażenie, że z ich dwójki to ona była tą
doroślejszą, rozsądniejszą siostrą, a dzieliło ich przecież aż
sześć lat.
– Masz rację. Nie można przyzwalać na przemoc.
– Otóż to. – Odłożył laptopa na podłogę i położył się
przy przyjaciółce na boku, podpierając głowę na ręce. – Co
właściwie z tym... Arturem? Żyje? Odzywał się?
Ala wzruszyła ramionami, wlepiając wzrok w sufit.
– Napisał, że jest już w mieszkaniu. Jak zapytałam, o co chodzi
z Adrianem i skąd się znają, już nie odpisał – mruknęła,
krzywiąc się. – To jakaś gruba sprawa.
– Bardzo gruba. – Kiwnął głową. – Może i Goryl jest trochę
niezrównoważony, ale nie na tyle, by bić randomowych ludzi, co?
Przyjaciółka popatrzyła na niego początkowo zaskoczona, by nagle
przez jej twarz przebiegł cień rozbawienia, przysłaniając na
moment wszystkie zmartwienia zaprzątające jej głowę.
– Co? Goryl? – zapytała i parsknęła śmiechem.
Maks uśmiechnął się, zadowolony, że udało mu się ją
rozśmieszyć.
– No a nie? Widziałaś to jego karczycho i wyraz twarzy? Goryl jak
nic! – O jałówce nie chciał nawet wspominać.
– Boże, czasem się ciebie boję. – Zachichotała jeszcze,
kręcąc głową, po czym przekręciła się na swój lewy bok,
przodem do Łukowskiego. – Dobrze, że ciebie mam.
– To już ten moment, kiedy wchodzimy sobie w tyłki? Ej, weź,
jesteśmy trzeźwi! – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, za
co oberwał swoim jaśkiem. – Alicjo, przypominam, że jesteś w
moim pokoju.
– A ja przypominam, że umowa wynajmu jest na mnie. – Prychnęła
i trzepnąwszy go lekko przez głowę, podniosła się z jego łóżka.
– Zaraz sama urządzę ci eksmisję.
– Kochaniutka, wszystkie opłaty idą z mojego konta.
Ala parsknęła jeszcze, patrząc na Maksa z zupełnie innym wyrazem
twarzy, niż jeszcze chwilę temu. Tylko Łukowski wiedział, jak jej
poprawiać humor, taka to już była ich złota, niepisana zasada
wyciągania się z najgorszego bagna emocjonalnego. Wiedzieli w jaki
sposób sobie z nim wzajemnie radzić.
– Chyba już się kładę spać. Ten dzień mnie zabił.
Maks pokiwał głową, a gdy Ala już się odwracała w kierunku
drzwi, wypalił:
– Daj mi jego numer. – Słowa same opuściły jego usta i był
nimi równie zaskoczony co przyjaciółka. Bo niby po co mu numer
Adriana? Co chciał osiągnąć za jego sprawą? Widział, jak
otwiera usta, aby zadać dokładnie te same pytania, które
zabrzmiały w jego głowie. Czym prędzej więc ją uprzedził: –
Spróbuję się jeszcze do niego dodzwonić. Może nie odbiera, bo
widzi, że to ty dzwonisz? – Tak, to brzmiało już o wiele lepiej,
niż sama chęć posiadania numeru Mejsa... bo rzecz jasna, nie był
mu on do niczego potrzebny.
– No skoro tak... – Mruknęła i pokiwała głową, sięgając do
kieszeni spodni dresowych, w której znajdowała się komórka. Jak
prawdziwa dziewczyna dwudziestego pierwszego wieku nie rozstawała
się ze swoim smartfonem ani na krok. – Mogę dyktować?
Maks z kolei musiał poszukać swojego telefonu w szufladzie szafki
nocnej, przez cały dzień unikał tego urządzenia jak ognia.
Odblokował aparat i kiwnął głową.
– Dyktuj.
Podała mu ciąg liczb, które zaraz zapisał i gdy już myślał, że
Ala wyjdzie z pokoju, zostawiając go samego, z ręką na klamce
odwróciła się jeszcze w jego stronę.
– Maks?
– Hm? – mruknął ze wzrokiem wpatrzonym w ekran swojej komórki.
– Co ty właściwie dzisiaj robiłeś z Adrianem?
Pytanie ugodziło go niczym kulka wystrzelona z procy. Podniósł na
przyjaciółkę swoje szeroko otwarte oczy, nieprzygotowany na tego
typu atak, nic więc dziwnego, że zamiast sensownie go sparować,
zaczerwienił się obficie. Czuł ciepło nawet na koniuszkach uszu.
Uchylił usta, czego zaraz pożałował, bo bardziej pogrążyć już
się nie dało.
– Co? Ja... my... no... – plątał się, za co przeklął się w
myślach. Do cholery, przecież nie zrobili nic złego! Nie musiał
się wstydzić minionego popołudnia, a tymczasem odprawiał szopkę,
jakby, co najmniej, uprawiali wyuzdany seks w krzakach.
Ala zmarszczyła brwi, ale nie drążyła tematu. Postanowiła nie
męczyć więcej Maksa, w końcu wyglądał, jakby zaraz miał się
ugotować ze wstydu.
– Nie ważne – ucięła, po czym szybko wymknęła się z
pomieszczenia, zostawiając zakłopotanego Maksa samego.
Poziom jego zażenowania własną osobą osiągnął zenitu.
Świetnie – pomyślał ze skrzywieniem, rzucając
smartfona na materac. Nawet nie chciał się zastanawiać, co Ala
musiała sobie pomyśleć... chociaż, chyba nie wiedziała, że jej
brat był ciepły, prawda?
***
Dzwonek telefonu zagłuszył dźwięki muzyki dobiegające z oddali.
Zignorował go i pociągnął łyka wódki z butelki, już nawet nie
zapijając kupionym w Żabce energetykiem. Po pewnym czasie po prostu
przestał czuć ten obrzydliwy, gorzki smak... A może nie, może tak
sobie tylko wmówił, bo w puszce wcale nie zostało mu zbyt wiele
napoju. Zresztą, kogo to obchodziło? Ważne, że miał alkohol.
Sapnął ciężko, wbijając wzrok w rozświetloną latarniami rzekę,
jaka przepływała tuż przed nim, żeby zaraz dojrzeć czmychającego
tuż obok szczura wielkości małego psa. Skrzywił się z niechęcią,
śledząc zwierzątko do momentu, aż nie zniknęło w krzakach.
Który to już dzisiaj? Przy szóstym przestał liczyć. Kanał
Bydgoski roił się od gryzoni, ten aspekt nie zmieniał się już od
wielu lat. W końcu nie bez przyczyny mówiło się, że na Okolu to
można jedynie albo spotkać szczura, albo dostać w mordę.
Okolica nie cieszyła się dobrą opinią wśród mieszkańców,
chociaż, pod względem turystycznym powinna, bo była naprawdę
urokliwa. Gdyby nie krążący tu element składający się z dresów
i cyganów (którzy non stop toczyli między sobą burdy) oraz
rozpadających się, poniemieckich kamienic, może byłoby tu całkiem
przyjemnie.
Mimo wszystko Mejs lubił to miejsce. Lubił nawet tych irytujących
cyganów, którzy kilka ławek dalej kręcili właśnie imprezę,
gadając w tym swoim śmiesznym języku. Na samo jego brzmienie miał
ochotę wstać i im przywalić, tak dla zasady, bo – kurwa ich mać
– nie będą jakieś ciapate mu powietrza zatruwać.
Pociągnął kolejnego łyka. Głowa stawała się coraz lżejsza,
chociaż jego myśli wciąż zaprzątała jedna osoba... swoją
drogą, nikt tak nie lubił cyganów jak właśnie on. Postawić go z
taką łazęgą w ciemnej uliczce, to później tylko szukać
cyganich szczątków rozbryzganych dookoła.
Uśmiechnął się do swoich myśli, za co zaraz się zganił. Musiał
jednak przyznać, że chociaż chciał go znienawidzić, ba! Był już
nawet przekonany, że mu się udało, to dzisiaj zrozumiał, jak
bardzo się mylił. Wystarczyło, że na niego spojrzał, a ugięły
się pod nim kolana. Wściekłość ogarnęła go dopiero chwilę
później.
Przeklął pod nosem, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów.
W końcu nie było nic lepszego od picia alkoholu w towarzystwie
kilku fajek.
Komórka znów się rozdzwoniła i znów ją zignorował, miał
przecież teraz poważne życiowe dywagacje. Nie będzie mu jakiś
telefon w tym przeszkadzał.
Artur... właściwie, nie zmienił się za bardzo. Może troszkę
zmężniał, ale z drugiej strony Adrian też nie przyglądał mu się
na tyle wnikliwie, aby to ocenić. Miał w końcu inne ważne sprawy,
jak na przykład rozkwaszanie mu twarzy pięścią. Co jak co – za
sprucie się na psach należał mu się o wiele gorszy łomot. Niech
więc dziękuje Bogu, że była przy nim Alicja i Maks.
Na samą myśl o Łukowskim skrzywił się, przypominając sobie
niefortunny cios łokciem w jego twarz. Ładną, harmonijną twarz,
którą pewnie teraz zdobił siniak. Na samą myśl musiał pociągnąć
kolejnego, sporego łyka wódki. Nie zdzierżyłby na trzeźwo
wyobrażenia Maksa z zapuchniętym policzkiem, w szczególności, że
Maksymilian sobie na to nie zasłużył, a Artur już tak.
– Parszywy sukinsyn – warknął, gdy jego myśli znów wróciły
do powodu jego dzisiejszego samotnego picia na ławce. Najgorsze, że
nie miał nawet z kim podzielić się swoim parszywym nastrojem, bo
nikt nie wiedział, co takiego naprawdę łączyło go z Arturem.
A łączyło wiele. Kurwa mać, zrobiłby dla tej zdradzieckiej szui
wszystko! Był przekonany, że to działało w obie strony, ale
rzeczywistość okazała się okrutna.
Artur był sprzedawczykiem, który złamał się jak zwykły frajer.
Wciąż miał przed oczami swoją rozprawę i moment zeznań Artura.
Pamiętał tę jego pewność siebie, zacięcie oraz – to chyba
najgorsze – cyniczny uśmieszek wygranej.
Jasne, jego brat bardzo chciał, żeby Adrian wylądował w ciupie,
ale Mejs cały czas nie potrafił zrozumieć, dlaczego Artur dał się
w to wciągnąć. Nigdy nie był zależny od starszego brata, nie raz
mu się sprzeciwiał albo całkowicie ignorował.
Czemu więc...? – w kółko zadawał sobie te pytania i im więcej
wypił, tym ciężej było mu chociaż połowicznie na nie
odpowiedzieć.
– Kurwa! – przeklął, gdy telefon znów się rozdzwonił.
Sięgnął po niego, rozjuszony tak bardzo, że jakby ktoś teraz
przechodził, z pewnością wylądowałby w rzece, po czym odebrał i
rzucił wściekle: – Czego, kurwa?
W słuchawce przez moment zapanowała cisza, a następnie rozległo
się ciężkie westchnienie.
– Nie umiesz grzeczniej?
Zmarszczył brwi.
Zmącony alkoholem umysł pracował na najwyższych obrotach,
podpowiadając mu, że doskonale znał ten głos.
– Maks? – strzelił.
– Wow, brzmisz jakbyś napadł na monopolowy i wypił cały łup
naraz. – Tak, to z pewnością był Maksymilian, ten wibrujący
głos poznałby wszędzie. Na jego ustach samoistnie wykwitł głupawy
uśmieszek.
– Wypiłem tylko trochę.
Łukowski najwidoczniej nie chciał się wdawać w żadne
telefoniczne pogadanki, bo zaraz zapytał bez ogródek:
– Gdzie jesteś?
– A co, martwisz się? – wypalił Adrian, nie myśląc już nad
tym, co opuszczało jego usta. To nie ten stan upojenia, w którym
miało się nad takimi sprawami kontrolę. On już dawno przekroczył
tę granicę.
Prychnięcie.
Cholera, Maks nawet seksownie prychał.
– Powiedz mi gdzie jesteś, bo Ala dostanie zawału, jak jutro nie
wrócisz.
Mejs naburmuszył się nieco, gdy dotarło do niego, że to jednak
nie Maks się o niego denerwował.
– Nie wrócę, bo po co?
– Może po swoje śmierdzące gacie? Gadaj, gdzie jesteś i nie rób
problemów.
Nie odpowiedział od razu, czuł się urażony i rozczarowany.
Dopiero po chwili, gdy Maks się upomniał, odsapnął i sięgnął
po leżącą obok niego na ławce wódkę. Jeszcze trochę jej
zostało, a nie mogło się przecież zmarnować.
– Przy Kanale Bydgoskim – odpowiedział, upijając troszkę
cierpkiego alkoholu. Już nawet się nie krzywił, naprawdę przestał
czuć jego smak.
– Ja pieprzę, lepszego miejsca sobie znaleźć nie mogłeś? –
fuknął do słuchawki. – Czekaj tam na mnie, zaraz będę... No
chyba, że po drodze mnie zaatakują i obudzę się bez nerki –
dodał już ciszej, ale Adrian tego już nie usłyszał. Dotarło do
niego jedynie tyle, że Maks do niego przyjedzie.
Uśmiechnął się szeroko i już miał odłożyć telefon, kiedy
ktoś kopnął pod jego nogi puszkę po piwie. Uniósł głowę,
spoglądając na zakapturzonego osobnika.
– Weź to i wyrzuć – warknął, wciąż z telefonem
przyciśniętym do ucha.
– Co? – rozległo się w słuchawce, ale Adrian już nie zwrócił
na to uwagi, tylko śledził wzrokiem mężczyznę, który zatrzymał
się tuż przed nim.
– Bo co? – odpowiedział. I zdecydowanie była to zła odpowiedź.
Adrian, nawet pijany, nie był mniej waleczny niż zwykle. Właściwie
to w takim stanie łatwo było doprowadzić go na skraj wściekłości,
niewiele więc myśląc, podniósł się z ławki i wcisnął telefon
do kieszeni.
– Podnieś, a nie śmiecisz, mówię.
– Masz jakiś problem?
Miał. Oj, miał.
Dzisiaj było ich całkiem sporo.
***
Szedł dróżką przy przepływającej obok Brdzie, z rękami
wciśniętymi w kieszenie swojej bluzy dresowej. W myślach wciąż
powtarzał sobie, że robił to tylko dla Alicji, w innym wypadku by
się przecież tak bzdurnie nie narażał. Miał jeszcze trochę
oleju w głowie, aby wiedzieć, że o takiej porze nie zagląda się
nad kanał. Nie i już, jeśli choć odrobinę ceniło się swoje
zdrowie.
Przemknął obok grupki cyganów, udając, że wcale nie słyszy ich
zaczepnych nawoływań. Serce podeszło mu niemal do gardła, a jego
ręka zacisnęła się na telefonie. Nie wiedział tylko, co by
zrobił, gdyby został zaatakowany. Broniłby się komórką?
Głupota, jedyne co mógł z nią zrobić, to ją dobrowolnie oddać
i liczyć na to, że oprawcy docenią poddańczy gest. Na policję
przecież i tak nie zdążyłby zadzwonić.
Odetchnął, gdy zostawił chłopaków w wieku od osiemnastu do
dwudziestu paru lat za sobą. Już miał przeklinać Adriana, bo
wciąż parł na przód, a jego wciąż ani śladu, gdy stanął pod
rozłożystym drzewem, którego gałęzie chroniły przed światłem
latarni. Z szeroko otwartymi oczami przyglądał się scenie
rozgrywającej tuż przed nim – dwóch mężczyzn, chyba wyjątkowo
pijanych, tarzało się na chodniku, okładając zapalczywie
pięściami. Normalnie pewnie odbiłby w bok, na trawnik i
niepostrzeżenie przemknął obok zajętych sobą oprychów, gdy zdał
sobie sprawę, że jednego – tego z mniej zakrwawioną twarzą –
doskonale znał.
– Szlag – przeklął pod nosem, wyciągając telefon, by zaraz
szybko wpisać numer alarmowy. Nim zadzwonił, wyszedł z cienia i
powiedział głośno: – Psy już tu jadą! Zadzwoniłem na policję,
zaraz będzie tu suka i was zwinie!
Gdyby oglądał scenę w bezpiecznej odległości, może nawet by się
zaśmiał. W końcu „policja” było słowem kluczem, postrachem
wśród takich jak oni. Z rosnącą ulgą, ale i rozbawieniem,
patrzył, jak odsuwają się od siebie i już prawie wieją we
wszystkie strony świata, gdy nieznajomy krzyknął jeszcze „kurwa,
mam zawiasy!”, zabierając nogi za pas.
– Ty nie, Adrian! – powiedział szybko, bojąc się, że
całkowicie pijany, a teraz jeszcze poobijany Mejs gdzieś ucieknie i
będzie musiał szukać wiatru w polu. Czym prędzej podszedł więc
do niego, wciąż zachowując jednak bezpieczną odległość. Nie
wiedział, do czego był zdolny posunąć się kompletnie nietrzeźwy
Adi.
Zasnute pijacką mgłą, olbrzymie oczy zatrzymały się na nim, a
zakrwawione, opuchnięte usta wykrzywiły się w zadowolonym
uśmiechu.
– Maks?
Łukowski odetchnął ciężko, próbując określić skalę obrażeń
Mejsa. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na nic łagodnego,
miał rozcięty łuk brwiowy i dolną wargę, możliwe, że będą
potrzebne szwy. Podszedł do niego bliżej i podał mu rękę,
pomagając wstać z chodnika.
– Powinieneś jechać do szpitala – ocenił, patrząc na Adriana,
jak ten doczłapuje do ławki i siada na niej ciężko. Jego ręka
już wystartowała w stronę niedopitej wódki. – O nie! – Maks
szybko przejął butelkę, gromiąc Mejsa wzrokiem. – Wystarczy ci
już. Nie będę sprzątać twoich rzygów, czy coś. – Na samą
myśl aż się wzdrygnął.
– Oj, już nie przesadzaj...
– Wstawaj, jedziemy do szpitala – powtórzył. – Powinieneś
mieć założone szwy, kto wie, czy nie masz wstrząśnienia mózgu
albo...
– Żadnego szpitala! – Adrian jakby się załączył. Od razu
podniósł się na równe nogi i Maks, bojąc się, że ten postanowi
mu uciec, szybko wychylił się i złapał go za nadgarstek.
– Dobra, dobra! Nie pojedziemy do szpitala – mówił głośno i
powoli. Jak do dziecka.
Wielkie, ciemne oczy łypnęły na niego podejrzliwie. Badały chwilę
uważnie jego twarz, żeby zaraz błysnęło w nich lekkie ukłucie
bólu, jakby Mejs dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swoich
obrażeń.
– Skurwiel jebany – warknął pod nosem, dotykając swoich ust,
gdy Maks go puścił. – Śmiecił, to musiałem mu dać nauczkę –
dodał, jakby miał się wytłumaczyć przed Łukowskim. Ten tylko
westchnął ciężko i kiwnął głową. Oczywiście, że tak było.
Nawet nie chciał podważać jego słów, dobrze wiedząc, że to nie
ten moment i stan umysłu Adriana, aby móc wejść z nim w polemikę.
– To co, wracamy? – zapytał łagodniejszym tonem.
– Ala mnie wyrzuciła – wystękał, zasępiając się. Brakowało
tylko wykrzywionych usteczek w podkówkę, zaszklonych oczu i smętnie
zawieszonej głowy, aby zwieńczyć obraz zasmuconego kilkulatka... w
ciele olbrzymiego faceta, któremu rzeczywiście bliżej było do
goryla, jeśli nie nawet do Godzilli.
– Ala za tobą prawie, że ryczy. Jesteście siebie warci – dodał
dla lepszego odbioru i złapał Mejsa za rękę, ciągnąc go w
stronę mostku. Chciał przejść na drugą stronę kanału, byle jak
najdalej od znajdujących się nieopodal cyganów.
Adrian pokiwał głową i, nic już nie mówiąc, dał pociągnąć
się Maksowi, który w tej chwili właśnie kalkulował stan
apteczki, jaką mieli na mieszkaniu.
W końcu ktoś musiał zająć się tymi paskudnymi ranami, skoro
nawet służba zdrowia była taka niedobra.
Uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, cały czas trzymając
dłoń Mejsa. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu się zajmować
dużym, groźnym dresem ze swoim drugim, milusim i puchatym obliczem?
Aż się zaśmiał i pokręcił głową.
Adrian Mejs, oficjalnie niebezpieczny gangster z więzienną
przeszłością, a po godzinach uroczy, trochę ciężkomyślący,
ale o gołębim sercu futrzak z olbrzymimi, hipnotyzującymi
ślepiami.
Co za kuriozum.
Hej. Rozdział swietny. Podoba mi się taki maks taki pewny siebie i taki nie zwracający uwagi na swoje fobie. A Adrian nie zawodzi. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa Maksa chyba dobrze wpływa działanie, bo jakiś taki spokojniejszy się zrobił jak jest bardziej skupiony na problemach innych niż na swoich. No Adrian jak zwykle bardzo prosto reaguje na emocje i to w tej postaci jest mocno realistyczne, bo nie ma jakiejś długiego zastanawiania się nad tym co czuje itd tylko naturalna dla niego i prosta reakcja, to że to prawy sierpowy to inna sprawa ;) a refleksja przychodzi później fajnie to odpisałaś. No i jeszcze Artur... Artur który mu nie oddał ani się nie bronił, ciekawe dlaczego
OdpowiedzUsuńArtur-zagadka. A może nie, chyba będzie ciekawie:-)
OdpowiedzUsuńIle emocji w tym rozdziale! I nie skupiamy się za bardzo na Maksie, tylko Adrianie i Alicji. Biedna Ala... I niestety nie ma pojęcia skąd cała afera, musi mieć mętlik w głowie.
OdpowiedzUsuńTa porywczość Adriana trochę mnie przeraża. Nic dziwnego, że ładuje się w takie kłopoty. Ciekawe czy wyjaśni siostrze, dlaczego tak się wściekł.
W kilka dni uporządkowany życie Maksa zaczęło być coraz bardziej dynamiczne za sprawą Adriana. Ciekawe jak będzie sobie z tym dalej radził :D
Pozdrawiam serdecznie i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)