niedziela, 26 kwietnia 2020

Rozdział 9. (Na granicy katastrofy)

Adrian Mejs i jego problemy


Patrzył, jak krew skapuje na jasne płytki, rozbryzgując się na nich w nieregularnych kształtach. Przełknął ślinę i podniósł powoli spojrzenie najpierw na nieznajomego, który tylko dzięki ścianie znajdującej się tuż za nim nie wylądował na podłodze, a następnie przeniósł wzrok na ciężko dyszącego Mejsa.
– Jak śmiesz pokazywać mi jeszcze swój ryj?!
– Adrian! – krzyknęła przeraźliwie Alicja i już miała dopaść do swojego chłopaka, ale ubiegł ją w tym jej brat. Szarpnął go za przód koszuli, szykując swoją pięść do kolejnego ciosu, gdy usta nieznajomego wykrzywiły się w przerażającym, zabarwionym na czerwono uśmiechu.
– Dawno się nie widzieliśmy, co? – zapytał, mrużąc przy tym prowokująco oczy, a Maks momentalnie stwierdził, że sam kręcił na siebie bata. Przecież widać było, że Adrian stracił nad sobą jakąkolwiek kontrolę.
Tylko... dlaczego? Kim był ten facet, że brat Alicji nie mógł nawet na niego patrzeć?
Nie miał jednak czasu nad tym myśleć, wszystko toczyło się zbyt szybko i jeśli nikt nie zareaguje, będą mieli w mieszkaniu krwawą miazgę. Mejs warknął wściekle, zamachnął się, uderzając chłopaka ponownie. Posoka znalazła się już nawet na ścianie, ale Maks nie zwrócił na to nawet uwagi. Dopadł do Adriana, doskonale wiedząc, że jakoś musi odciągnąć go od swojej ofiary, wybrał sobie na to jednak zły moment. Właśnie brał zamach i nieświadom znajdującego się za nim Łukowskiego, wbił swój łokieć w jego policzek. Jak na zawołanie poczuł metaliczny smak w swoich ustach, jednak wiedziony emocjami i świadomością, że tylko on mógł zażegnać ten konflikt, złapał Adriana w pasie, usiłując go odciągnąć.
– Już! Spokój! – wydarł się, na co Mejs aż zamarł. Obejrzał się na Maksymiliana, na moment zapominając o osobie, którą najchętniej wgniótłby teraz w ziemię, rozsmarowując jej twarz na wszelkich powierzchniach płaskich.
– Ja... kurwa, przepraszam – szepnął, przerażony, że mógłby coś Maksowi zrobić.
– Boże! Artur! – pisnęła Alicja, dopadając do swojego chłopaka. – Adrian, co ci odpieprzyło?! – krzyknęła ze strachem wymalowanym na twarzy. – Czyś ty do reszty zwariował?!
– Wyrzuć go stąd – warknął przez zaciśnięte zęby. – Wyrzuć albo ja sam to zrobię.
Maksymilian drgnął, przez moment obawiając się cokolwiek zrobić. Jeszcze nigdy nie widział kogoś tak ogarniętego furią. Zupełnie, jakby stracił wszelki grunt pod swoimi stopami. Wszystko przestało się dla niego liczyć, poza wściekłością do znajdującego się przed nim chłopaka o imieniu Artur.
– Jesteś nienormalny! – krzyknęła jego siostra. – Sam się wynoś!
Przez moment w ciemnych oczach pojawił się przebłysk tak silnego bólu, że Maks, chociaż nie miał pojęcia, czego dotyczyło całe zamieszanie, poczuł go niemal fizycznie. Nie wiedział jednak co zrobić, znalazł się między młotem a kowadłem – bo faktycznie, Adrian nie powinien był reagować taką agresją, ale z drugiej strony na pewno miał jakiś powód, czyż nie? A z kolei Alicja również miała prawo być wściekła, w szczególności, że pewnie nie wiedziała więcej niż on sam.
– Kurwa – przeklął jeszcze i rzucił ostatnie, pełne niechęci spojrzenie w stronę Artura, po czym się odwrócił. Dopiero trzask drzwi oprzytomniał Maksa, który wlepiał pusty wzrok w podnoszącego się z podłogi chłopaka.
– Myślę, że powinieneś już iść – powiedział tak nieustępliwie, że aż sam siebie zaskoczył. Jasne oczy popatrzyły na niego z niechęcią, ale Łukowski nie stchórzył, nie odwrócił wzroku. W mężczyźnie było coś takiego, co irytowało już przy pierwszym spotkaniu i za co sam miał ochotę mu przyłożyć. Cały aż kipiał wydumaną arogancją, nawet jeśli jeszcze chwilę temu nieźle oberwał, więc zdawało się, że powinien podkulić ogon i uciec. Ale on dumnie podniósł się z podłogi, otarł twarz i jakby nigdy nic skierował swoje kroki ku łazience.
– Jak się umyje, masz go stąd wyrzucić – powiedział Maks do Alicji. – Nie chcę żadnych zadym na mieszkaniu – zagroził prawie że ojcowskim tonem, po czym, nie oglądając się już na nikogo, poszedł do kuchni.
W końcu musiał umyć ręce, a przebywanie z Arturem na pięciu metrach kwadratowych jakoś mu się nie widziało.
Odkręcił kran i nim włożył ręce pod zimny strumień wody, pochylił się, spluwając do zlewu mieszaniną śliny z krwią. Skrzywił się, dopiero teraz poczuł przeszywający ból szczęki. Może i cios nie był wymierzony w niego, ale z pewnością nie tracił przez to na mocy, do tego stopnia, że aż musiał sprawdzić, czy wszystkie zęby znajdowały się na swoim miejscu. Odetchnął z ulgą, gdy nie wykrył żadnych uszczerbków.
Z lekkim, pochmurnym uśmiechem stwierdził, że wtedy sam znalazłby Adriana i skopał mu dupsko. Co z tego, że dzisiaj na własnej skórze przekonał się o sile Mejsa – z pewnością nie próżnował w tym więzieniu.
Wytarł dłonie w ręcznik papierowy, który zaraz swój żywot dokonał w koszu na śmieci, gdy usłyszał rozmowę dobiegającą z przedpokoju. Skrzywił się mimowolnie na dźwięk głosu Artura.
– Nic się nie bój, mała, wszystko w porządku – powiedział do Alicji, gdy ta zapytała się o jego stan. – Uciekam, jeszcze twój bracholek wróci.
Maks zmarszczył brwi w zastanowieniu, ale nie ruszył się z kuchni aż do momentu, kiedy usłyszał trzask drzwi wejściowych. Dopiero wtedy wyjrzał z pomieszczenia i posłał Alicji ponaglające spojrzenie. Dziewczyna udała, że wcale go nie zauważyła, bo całą swoją uwagę skupiła na skrupulatnym czyszczeniu płytek.
– Więc?
Ala uniosła na chwilę wzrok, tylko po to, żeby zaraz znów spuścić go na trzymaną w dłoniach szmatę. Maks z chwili na chwilę coraz bardziej się irytował.
– Nic? Naprawdę? Nic mi nie powiesz?
Zabarwiona na brunatną czerwień ścierka z impetem wylądowała na podłodze.
– A co mam powiedzieć?! – zapytała, a jej olbrzymie, ciemne oczy zaszkliły się niebezpiecznie.
– Skąd go wytrzasnęłaś? – Głos Maksa był już o wiele spokojniejszy, nie chciał przecież doprowadzić przyjaciółki na skraj załamania nerwowego. To nie było przesłuchanie, zwyczajnie nurtowało go kilka kwestii i pragnął poznać odpowiedź.
– Przecież wiesz! – oburzyła się. – Opowiadałam – dodała, siadając na podłodze niczym bezradna, zrugana przez rodziców dziewczynka. Łukowski widząc to, westchnął ciężko, kucając obok niej, zachowując jednak stosowną odległość od plam na podłodze i ścianie. Co jak co, ale pomimo silnych emocji, niepokój do tych spraw go nie opuścił.
– Ale nie opowiadał ci niczego o sobie? Dlaczego Adrian tak zareagował? – pytał, próbując samemu ułożyć to sobie w głowie, jednak wciąż miał za mało informacji.
– Nie mam pojęcia! Artur jest... no, inny, niż faceci, z którymi się umawiałam. – Wzruszyła ramionami. – Ale, Maks, jest mi z nim naprawdę dobrze – szepnęła, podnosząc na niego spojrzenie w poszukiwaniu jakiegokolwiek zrozumienia. A Maks, o dziwo, rozumiał. – Nie jest taki jak reszta, nie gada mi o zakładaniu rodziny, awansach w pracy, nie wyjechał z poznawaniem rodziców na trzeciej randce i jest taki... taki...
– Nieokrzesany – dokończył za nią Maks, na co Alicja pokiwała głową i pociągnęła nosem. – Tylko że Adrian musi mieć z nim bardzo na pieńku – mruknął, sam nie wiedząc, czy były to słowa skierowane do Alicji, czy do siebie.
– Dokładnie i... Boże, jak ty wyglądasz – szepnęła, patrząc na powoli malujące się zasinienie na prawym policzku przyjaciela.
– Co? Ach. – Nie mógł nawet się uśmiechnąć, bo już czuł rwący ból. – No tak, oberwałem trochę.
– Czekaj, trzeba przyłożyć lodu... – Już wstawała, kiedy przypomniała sobie o bałaganie, jaki otaczał ich z każdej strony. – Najpierw posprzątać – powiedziała na głos, jakby samą siebie rugała za swoją opieszałość. Wiedziała przecież o lękach Maksa – czystość przede wszystkim.
– Ty posprzątaj, ja pójdę po lód i sprawa rozwiązana – powiedział uspokajająco i jeszcze poczochrał ją pieszczotliwie po głowie. – Nie martw się.
Wszedł z powrotem do kuchni, gdy usłyszał pociąganie nosem. Sapnął ciężko, sięgając do zamrażarki. Kto by pomyślał, że sprawy w jednej chwili obiorą takiego obrotu? Złapał za lód w woreczku do drinków i już miał wracać, kiedy z przedpokoju dobiegł go cichy, ale wypełniony poczuciem winy głos:
– Maks, ja mu kazałam się wynosić. – Alicja była o krok od płaczu. – Co, jeśli nie wróci i znowu wpakuje się w jakieś gówno?
Przygryzł wargę, dopiero teraz zaczynając orientować się w relacji Alicji i Adriana. Wiedział, że łączyły ich silne zażyłości, jednak nigdy nie dostał namacalnych dowodów. A teraz Ala, gdy powinna być szczególnie zła na brata, czuła się winna wyrzucenia go z mieszkania.
Uchylił usta, jakby miał już coś powiedzieć, ale po chwili rozmyślił się i zaraz je zamknął. Przypomniała mu się scena pod blokiem, kiedy to Mejs rozmawiał z podejrzanym facetem, a później jego opowieści o „interesach”, które zamierzał zacząć...
On najprawdopodobniej już wpakował się w jakieś gówno, Ala – pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Nie chciał dodatkowo jej dołować, już teraz przypominała jedną, wielką kupkę nieszczęścia.
– Wróci. Tacy jak on zawsze wracają, tam gdzie im dobrze – spróbował zażartować, ale gdy przyjaciółka posłała mu pełne rozgoryczenia spojrzenie, westchnął ciężko, kręcąc głową. – Napisz mu wiadomość, czy coś. Ale na moje wróci. Ma tu przecież rzeczy. – Wzruszył ramionami i aż syknął, gdy przyłożył sobie lód do policzka. Nie nawykł do takiego bólu, zawsze omijał wszelkie bójki szerokim łukiem, bo po prostu się do nich nie nadawał. Za każdym razem, kiedy wyczuwał, że robi się już zbyt gorąco, brał nogi za pas, za bardzo ceniąc sobie swój prosty nos, by tak bezmyślnie się narażać.
Wrócił do pokoju i nie bardzo wiedząc co ze sobą teraz zrobić (bo oczywiście wizyta na siłowni nie wchodziła w grę), zaczął porządkować swoje ubrania w szafie. Alicja, widząc, co on wyczynia, stwierdziłaby pewnie, że jest nienormalny, w końcu jaki sens był w wyciąganiu równiutko ułożonych ubrań i układaniu ich w tylko troszkę równiejsze kosteczki? Ale on sens widział i to duży, bo po pierwsze, zajmie się czymś i zapomni o bólu, po drugie, nie złapie za telefon w nadziei, że Tobiasz coś do niego napisał. Płynąc więc na fali swojego chwilowego (co do tego nie miał wątpliwości) przypływu niezależności i poczucia kontroli nad swoim życiem, zabrał się za wyznaczone zadanie.
Nie myślał o swoim facecie, nie myślał o pracy, jedynie Adrian trochę zaprzątał mu głowę. Całe szczęście, mógł sobie na to pozwolić, Mejs nie był groźny... no cóż, przynajmniej w tym momencie nie był groźny dla Maksa. W innych okolicznościach i aspektach może powinien się go obawiać.
Sam nie wiedział kiedy, a na zewnątrz zrobiło się już ciemno. Zdążył wysprzątać szafę, odkurzyć pokój, zrobić sobie jedzenie i już zegar pokazał dwudziestą drugą. Siedział w swoim pokoju, szukając filmu na wieczór, gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi.
– Wejdź – odpowiedział od razu, doskonale wiedząc, kto stał po drugiej stronie. Zbyt dużego wyboru zresztą nie miał, biorąc pod uwagę fakt, że Adrian wciąż nie wrócił.
W progu stanęła Alicja. Zgarbiona, smutna, zmartwiona. Była jak otwarta księga dla Maksa, zbyt długo już się przyjaźnili, by nie umieć rozpoznawać swoich emocji.
– Pisałam do niego i dzwoniłam... – mruknęła cicho, podchodząc do jego łóżka.
– I?
– No właśnie... nic – sapnęła, opadając na posłanie, tuż obok Maksa. – Przesadziłam. Artur to tylko facet którego znam kilka dni, a Adi to jednak mój brat. Nie powinnam go wyrzucać.
Łukowski przewrócił oczami, wciąż pamiętając, aby przypadkiem nie poruszać za bardzo twarzą. Siniak na policzku rozlał mu się aż na żuchwę, więc każdy uśmiech, skrzywienie czy nawet zbyt gwałtowne poruszenie ustami, bolało.
– Ala, on rzucił się na faceta. I nie, nie mam tu na myśli twojego faceta, sam fakt, że kogoś pobił w naszym mieszkaniu kwalifikuje go do eksmisji! – Chociaż było mu trochę (tylko trochę) żal Mejsa, wciąż myślał logicznie. – Miałaś to tak po prostu zignorować? Udać, że nic się nie stało?
Alicja pokiwała zrezygnowana głową, ale strach o brata nie odpuszczał. Miał wrażenie, że z ich dwójki to ona była tą doroślejszą, rozsądniejszą siostrą, a dzieliło ich przecież aż sześć lat.
– Masz rację. Nie można przyzwalać na przemoc.
– Otóż to. – Odłożył laptopa na podłogę i położył się przy przyjaciółce na boku, podpierając głowę na ręce. – Co właściwie z tym... Arturem? Żyje? Odzywał się?
Ala wzruszyła ramionami, wlepiając wzrok w sufit.
– Napisał, że jest już w mieszkaniu. Jak zapytałam, o co chodzi z Adrianem i skąd się znają, już nie odpisał – mruknęła, krzywiąc się. – To jakaś gruba sprawa.
– Bardzo gruba. – Kiwnął głową. – Może i Goryl jest trochę niezrównoważony, ale nie na tyle, by bić randomowych ludzi, co?
Przyjaciółka popatrzyła na niego początkowo zaskoczona, by nagle przez jej twarz przebiegł cień rozbawienia, przysłaniając na moment wszystkie zmartwienia zaprzątające jej głowę.
– Co? Goryl? – zapytała i parsknęła śmiechem.
Maks uśmiechnął się, zadowolony, że udało mu się ją rozśmieszyć.
– No a nie? Widziałaś to jego karczycho i wyraz twarzy? Goryl jak nic! – O jałówce nie chciał nawet wspominać.
– Boże, czasem się ciebie boję. – Zachichotała jeszcze, kręcąc głową, po czym przekręciła się na swój lewy bok, przodem do Łukowskiego. – Dobrze, że ciebie mam.
– To już ten moment, kiedy wchodzimy sobie w tyłki? Ej, weź, jesteśmy trzeźwi! – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, za co oberwał swoim jaśkiem. – Alicjo, przypominam, że jesteś w moim pokoju.
– A ja przypominam, że umowa wynajmu jest na mnie. – Prychnęła i trzepnąwszy go lekko przez głowę, podniosła się z jego łóżka. – Zaraz sama urządzę ci eksmisję.
– Kochaniutka, wszystkie opłaty idą z mojego konta.
Ala parsknęła jeszcze, patrząc na Maksa z zupełnie innym wyrazem twarzy, niż jeszcze chwilę temu. Tylko Łukowski wiedział, jak jej poprawiać humor, taka to już była ich złota, niepisana zasada wyciągania się z najgorszego bagna emocjonalnego. Wiedzieli w jaki sposób sobie z nim wzajemnie radzić.
– Chyba już się kładę spać. Ten dzień mnie zabił.
Maks pokiwał głową, a gdy Ala już się odwracała w kierunku drzwi, wypalił:
– Daj mi jego numer. – Słowa same opuściły jego usta i był nimi równie zaskoczony co przyjaciółka. Bo niby po co mu numer Adriana? Co chciał osiągnąć za jego sprawą? Widział, jak otwiera usta, aby zadać dokładnie te same pytania, które zabrzmiały w jego głowie. Czym prędzej więc ją uprzedził: – Spróbuję się jeszcze do niego dodzwonić. Może nie odbiera, bo widzi, że to ty dzwonisz? – Tak, to brzmiało już o wiele lepiej, niż sama chęć posiadania numeru Mejsa... bo rzecz jasna, nie był mu on do niczego potrzebny.
– No skoro tak... – Mruknęła i pokiwała głową, sięgając do kieszeni spodni dresowych, w której znajdowała się komórka. Jak prawdziwa dziewczyna dwudziestego pierwszego wieku nie rozstawała się ze swoim smartfonem ani na krok. – Mogę dyktować?
Maks z kolei musiał poszukać swojego telefonu w szufladzie szafki nocnej, przez cały dzień unikał tego urządzenia jak ognia. Odblokował aparat i kiwnął głową.
– Dyktuj.
Podała mu ciąg liczb, które zaraz zapisał i gdy już myślał, że Ala wyjdzie z pokoju, zostawiając go samego, z ręką na klamce odwróciła się jeszcze w jego stronę.
– Maks?
– Hm? – mruknął ze wzrokiem wpatrzonym w ekran swojej komórki.
– Co ty właściwie dzisiaj robiłeś z Adrianem?
Pytanie ugodziło go niczym kulka wystrzelona z procy. Podniósł na przyjaciółkę swoje szeroko otwarte oczy, nieprzygotowany na tego typu atak, nic więc dziwnego, że zamiast sensownie go sparować, zaczerwienił się obficie. Czuł ciepło nawet na koniuszkach uszu.
Uchylił usta, czego zaraz pożałował, bo bardziej pogrążyć już się nie dało.
– Co? Ja... my... no... – plątał się, za co przeklął się w myślach. Do cholery, przecież nie zrobili nic złego! Nie musiał się wstydzić minionego popołudnia, a tymczasem odprawiał szopkę, jakby, co najmniej, uprawiali wyuzdany seks w krzakach.
Ala zmarszczyła brwi, ale nie drążyła tematu. Postanowiła nie męczyć więcej Maksa, w końcu wyglądał, jakby zaraz miał się ugotować ze wstydu.
– Nie ważne – ucięła, po czym szybko wymknęła się z pomieszczenia, zostawiając zakłopotanego Maksa samego.
Poziom jego zażenowania własną osobą osiągnął zenitu.
Świetnie – pomyślał ze skrzywieniem, rzucając smartfona na materac. Nawet nie chciał się zastanawiać, co Ala musiała sobie pomyśleć... chociaż, chyba nie wiedziała, że jej brat był ciepły, prawda?


***

Dzwonek telefonu zagłuszył dźwięki muzyki dobiegające z oddali. Zignorował go i pociągnął łyka wódki z butelki, już nawet nie zapijając kupionym w Żabce energetykiem. Po pewnym czasie po prostu przestał czuć ten obrzydliwy, gorzki smak... A może nie, może tak sobie tylko wmówił, bo w puszce wcale nie zostało mu zbyt wiele napoju. Zresztą, kogo to obchodziło? Ważne, że miał alkohol.
Sapnął ciężko, wbijając wzrok w rozświetloną latarniami rzekę, jaka przepływała tuż przed nim, żeby zaraz dojrzeć czmychającego tuż obok szczura wielkości małego psa. Skrzywił się z niechęcią, śledząc zwierzątko do momentu, aż nie zniknęło w krzakach. Który to już dzisiaj? Przy szóstym przestał liczyć. Kanał Bydgoski roił się od gryzoni, ten aspekt nie zmieniał się już od wielu lat. W końcu nie bez przyczyny mówiło się, że na Okolu to można jedynie albo spotkać szczura, albo dostać w mordę.
Okolica nie cieszyła się dobrą opinią wśród mieszkańców, chociaż, pod względem turystycznym powinna, bo była naprawdę urokliwa. Gdyby nie krążący tu element składający się z dresów i cyganów (którzy non stop toczyli między sobą burdy) oraz rozpadających się, poniemieckich kamienic, może byłoby tu całkiem przyjemnie.
Mimo wszystko Mejs lubił to miejsce. Lubił nawet tych irytujących cyganów, którzy kilka ławek dalej kręcili właśnie imprezę, gadając w tym swoim śmiesznym języku. Na samo jego brzmienie miał ochotę wstać i im przywalić, tak dla zasady, bo – kurwa ich mać – nie będą jakieś ciapate mu powietrza zatruwać.
Pociągnął kolejnego łyka. Głowa stawała się coraz lżejsza, chociaż jego myśli wciąż zaprzątała jedna osoba... swoją drogą, nikt tak nie lubił cyganów jak właśnie on. Postawić go z taką łazęgą w ciemnej uliczce, to później tylko szukać cyganich szczątków rozbryzganych dookoła.
Uśmiechnął się do swoich myśli, za co zaraz się zganił. Musiał jednak przyznać, że chociaż chciał go znienawidzić, ba! Był już nawet przekonany, że mu się udało, to dzisiaj zrozumiał, jak bardzo się mylił. Wystarczyło, że na niego spojrzał, a ugięły się pod nim kolana. Wściekłość ogarnęła go dopiero chwilę później.
Przeklął pod nosem, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów. W końcu nie było nic lepszego od picia alkoholu w towarzystwie kilku fajek.
Komórka znów się rozdzwoniła i znów ją zignorował, miał przecież teraz poważne życiowe dywagacje. Nie będzie mu jakiś telefon w tym przeszkadzał.
Artur... właściwie, nie zmienił się za bardzo. Może troszkę zmężniał, ale z drugiej strony Adrian też nie przyglądał mu się na tyle wnikliwie, aby to ocenić. Miał w końcu inne ważne sprawy, jak na przykład rozkwaszanie mu twarzy pięścią. Co jak co – za sprucie się na psach należał mu się o wiele gorszy łomot. Niech więc dziękuje Bogu, że była przy nim Alicja i Maks.
Na samą myśl o Łukowskim skrzywił się, przypominając sobie niefortunny cios łokciem w jego twarz. Ładną, harmonijną twarz, którą pewnie teraz zdobił siniak. Na samą myśl musiał pociągnąć kolejnego, sporego łyka wódki. Nie zdzierżyłby na trzeźwo wyobrażenia Maksa z zapuchniętym policzkiem, w szczególności, że Maksymilian sobie na to nie zasłużył, a Artur już tak.
– Parszywy sukinsyn – warknął, gdy jego myśli znów wróciły do powodu jego dzisiejszego samotnego picia na ławce. Najgorsze, że nie miał nawet z kim podzielić się swoim parszywym nastrojem, bo nikt nie wiedział, co takiego naprawdę łączyło go z Arturem.
A łączyło wiele. Kurwa mać, zrobiłby dla tej zdradzieckiej szui wszystko! Był przekonany, że to działało w obie strony, ale rzeczywistość okazała się okrutna.
Artur był sprzedawczykiem, który złamał się jak zwykły frajer. Wciąż miał przed oczami swoją rozprawę i moment zeznań Artura. Pamiętał tę jego pewność siebie, zacięcie oraz – to chyba najgorsze – cyniczny uśmieszek wygranej.
Jasne, jego brat bardzo chciał, żeby Adrian wylądował w ciupie, ale Mejs cały czas nie potrafił zrozumieć, dlaczego Artur dał się w to wciągnąć. Nigdy nie był zależny od starszego brata, nie raz mu się sprzeciwiał albo całkowicie ignorował.
Czemu więc...? – w kółko zadawał sobie te pytania i im więcej wypił, tym ciężej było mu chociaż połowicznie na nie odpowiedzieć.
– Kurwa! – przeklął, gdy telefon znów się rozdzwonił. Sięgnął po niego, rozjuszony tak bardzo, że jakby ktoś teraz przechodził, z pewnością wylądowałby w rzece, po czym odebrał i rzucił wściekle: – Czego, kurwa?
W słuchawce przez moment zapanowała cisza, a następnie rozległo się ciężkie westchnienie.
– Nie umiesz grzeczniej?
Zmarszczył brwi.
Zmącony alkoholem umysł pracował na najwyższych obrotach, podpowiadając mu, że doskonale znał ten głos.
– Maks? – strzelił.
– Wow, brzmisz jakbyś napadł na monopolowy i wypił cały łup naraz. – Tak, to z pewnością był Maksymilian, ten wibrujący głos poznałby wszędzie. Na jego ustach samoistnie wykwitł głupawy uśmieszek.
– Wypiłem tylko trochę.
Łukowski najwidoczniej nie chciał się wdawać w żadne telefoniczne pogadanki, bo zaraz zapytał bez ogródek:
– Gdzie jesteś?
– A co, martwisz się? – wypalił Adrian, nie myśląc już nad tym, co opuszczało jego usta. To nie ten stan upojenia, w którym miało się nad takimi sprawami kontrolę. On już dawno przekroczył tę granicę.
Prychnięcie.
Cholera, Maks nawet seksownie prychał.
– Powiedz mi gdzie jesteś, bo Ala dostanie zawału, jak jutro nie wrócisz.
Mejs naburmuszył się nieco, gdy dotarło do niego, że to jednak nie Maks się o niego denerwował.
– Nie wrócę, bo po co?
– Może po swoje śmierdzące gacie? Gadaj, gdzie jesteś i nie rób problemów.
Nie odpowiedział od razu, czuł się urażony i rozczarowany. Dopiero po chwili, gdy Maks się upomniał, odsapnął i sięgnął po leżącą obok niego na ławce wódkę. Jeszcze trochę jej zostało, a nie mogło się przecież zmarnować.
– Przy Kanale Bydgoskim – odpowiedział, upijając troszkę cierpkiego alkoholu. Już nawet się nie krzywił, naprawdę przestał czuć jego smak.
– Ja pieprzę, lepszego miejsca sobie znaleźć nie mogłeś? – fuknął do słuchawki. – Czekaj tam na mnie, zaraz będę... No chyba, że po drodze mnie zaatakują i obudzę się bez nerki – dodał już ciszej, ale Adrian tego już nie usłyszał. Dotarło do niego jedynie tyle, że Maks do niego przyjedzie.
Uśmiechnął się szeroko i już miał odłożyć telefon, kiedy ktoś kopnął pod jego nogi puszkę po piwie. Uniósł głowę, spoglądając na zakapturzonego osobnika.
– Weź to i wyrzuć – warknął, wciąż z telefonem przyciśniętym do ucha.
– Co? – rozległo się w słuchawce, ale Adrian już nie zwrócił na to uwagi, tylko śledził wzrokiem mężczyznę, który zatrzymał się tuż przed nim.
– Bo co? – odpowiedział. I zdecydowanie była to zła odpowiedź.
Adrian, nawet pijany, nie był mniej waleczny niż zwykle. Właściwie to w takim stanie łatwo było doprowadzić go na skraj wściekłości, niewiele więc myśląc, podniósł się z ławki i wcisnął telefon do kieszeni.
– Podnieś, a nie śmiecisz, mówię.
– Masz jakiś problem?
Miał. Oj, miał.
Dzisiaj było ich całkiem sporo.

***

Szedł dróżką przy przepływającej obok Brdzie, z rękami wciśniętymi w kieszenie swojej bluzy dresowej. W myślach wciąż powtarzał sobie, że robił to tylko dla Alicji, w innym wypadku by się przecież tak bzdurnie nie narażał. Miał jeszcze trochę oleju w głowie, aby wiedzieć, że o takiej porze nie zagląda się nad kanał. Nie i już, jeśli choć odrobinę ceniło się swoje zdrowie.
Przemknął obok grupki cyganów, udając, że wcale nie słyszy ich zaczepnych nawoływań. Serce podeszło mu niemal do gardła, a jego ręka zacisnęła się na telefonie. Nie wiedział tylko, co by zrobił, gdyby został zaatakowany. Broniłby się komórką? Głupota, jedyne co mógł z nią zrobić, to ją dobrowolnie oddać i liczyć na to, że oprawcy docenią poddańczy gest. Na policję przecież i tak nie zdążyłby zadzwonić.
Odetchnął, gdy zostawił chłopaków w wieku od osiemnastu do dwudziestu paru lat za sobą. Już miał przeklinać Adriana, bo wciąż parł na przód, a jego wciąż ani śladu, gdy stanął pod rozłożystym drzewem, którego gałęzie chroniły przed światłem latarni. Z szeroko otwartymi oczami przyglądał się scenie rozgrywającej tuż przed nim – dwóch mężczyzn, chyba wyjątkowo pijanych, tarzało się na chodniku, okładając zapalczywie pięściami. Normalnie pewnie odbiłby w bok, na trawnik i niepostrzeżenie przemknął obok zajętych sobą oprychów, gdy zdał sobie sprawę, że jednego – tego z mniej zakrwawioną twarzą – doskonale znał.
– Szlag – przeklął pod nosem, wyciągając telefon, by zaraz szybko wpisać numer alarmowy. Nim zadzwonił, wyszedł z cienia i powiedział głośno: – Psy już tu jadą! Zadzwoniłem na policję, zaraz będzie tu suka i was zwinie!
Gdyby oglądał scenę w bezpiecznej odległości, może nawet by się zaśmiał. W końcu „policja” było słowem kluczem, postrachem wśród takich jak oni. Z rosnącą ulgą, ale i rozbawieniem, patrzył, jak odsuwają się od siebie i już prawie wieją we wszystkie strony świata, gdy nieznajomy krzyknął jeszcze „kurwa, mam zawiasy!”, zabierając nogi za pas.
– Ty nie, Adrian! – powiedział szybko, bojąc się, że całkowicie pijany, a teraz jeszcze poobijany Mejs gdzieś ucieknie i będzie musiał szukać wiatru w polu. Czym prędzej podszedł więc do niego, wciąż zachowując jednak bezpieczną odległość. Nie wiedział, do czego był zdolny posunąć się kompletnie nietrzeźwy Adi.
Zasnute pijacką mgłą, olbrzymie oczy zatrzymały się na nim, a zakrwawione, opuchnięte usta wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu.
– Maks?
Łukowski odetchnął ciężko, próbując określić skalę obrażeń Mejsa. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na nic łagodnego, miał rozcięty łuk brwiowy i dolną wargę, możliwe, że będą potrzebne szwy. Podszedł do niego bliżej i podał mu rękę, pomagając wstać z chodnika.
– Powinieneś jechać do szpitala – ocenił, patrząc na Adriana, jak ten doczłapuje do ławki i siada na niej ciężko. Jego ręka już wystartowała w stronę niedopitej wódki. – O nie! – Maks szybko przejął butelkę, gromiąc Mejsa wzrokiem. – Wystarczy ci już. Nie będę sprzątać twoich rzygów, czy coś. – Na samą myśl aż się wzdrygnął.
– Oj, już nie przesadzaj...
– Wstawaj, jedziemy do szpitala – powtórzył. – Powinieneś mieć założone szwy, kto wie, czy nie masz wstrząśnienia mózgu albo...
– Żadnego szpitala! – Adrian jakby się załączył. Od razu podniósł się na równe nogi i Maks, bojąc się, że ten postanowi mu uciec, szybko wychylił się i złapał go za nadgarstek.
– Dobra, dobra! Nie pojedziemy do szpitala – mówił głośno i powoli. Jak do dziecka.
Wielkie, ciemne oczy łypnęły na niego podejrzliwie. Badały chwilę uważnie jego twarz, żeby zaraz błysnęło w nich lekkie ukłucie bólu, jakby Mejs dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swoich obrażeń.
– Skurwiel jebany – warknął pod nosem, dotykając swoich ust, gdy Maks go puścił. – Śmiecił, to musiałem mu dać nauczkę – dodał, jakby miał się wytłumaczyć przed Łukowskim. Ten tylko westchnął ciężko i kiwnął głową. Oczywiście, że tak było. Nawet nie chciał podważać jego słów, dobrze wiedząc, że to nie ten moment i stan umysłu Adriana, aby móc wejść z nim w polemikę.
– To co, wracamy? – zapytał łagodniejszym tonem.
– Ala mnie wyrzuciła – wystękał, zasępiając się. Brakowało tylko wykrzywionych usteczek w podkówkę, zaszklonych oczu i smętnie zawieszonej głowy, aby zwieńczyć obraz zasmuconego kilkulatka... w ciele olbrzymiego faceta, któremu rzeczywiście bliżej było do goryla, jeśli nie nawet do Godzilli.
– Ala za tobą prawie, że ryczy. Jesteście siebie warci – dodał dla lepszego odbioru i złapał Mejsa za rękę, ciągnąc go w stronę mostku. Chciał przejść na drugą stronę kanału, byle jak najdalej od znajdujących się nieopodal cyganów.
Adrian pokiwał głową i, nic już nie mówiąc, dał pociągnąć się Maksowi, który w tej chwili właśnie kalkulował stan apteczki, jaką mieli na mieszkaniu.
W końcu ktoś musiał zająć się tymi paskudnymi ranami, skoro nawet służba zdrowia była taka niedobra.
Uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, cały czas trzymając dłoń Mejsa. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu się zajmować dużym, groźnym dresem ze swoim drugim, milusim i puchatym obliczem?
Aż się zaśmiał i pokręcił głową.
Adrian Mejs, oficjalnie niebezpieczny gangster z więzienną przeszłością, a po godzinach uroczy, trochę ciężkomyślący, ale o gołębim sercu futrzak z olbrzymimi, hipnotyzującymi ślepiami.
Co za kuriozum.

4 komentarze:

  1. Hej. Rozdział swietny. Podoba mi się taki maks taki pewny siebie i taki nie zwracający uwagi na swoje fobie. A Adrian nie zawodzi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Maksa chyba dobrze wpływa działanie, bo jakiś taki spokojniejszy się zrobił jak jest bardziej skupiony na problemach innych niż na swoich. No Adrian jak zwykle bardzo prosto reaguje na emocje i to w tej postaci jest mocno realistyczne, bo nie ma jakiejś długiego zastanawiania się nad tym co czuje itd tylko naturalna dla niego i prosta reakcja, to że to prawy sierpowy to inna sprawa ;) a refleksja przychodzi później fajnie to odpisałaś. No i jeszcze Artur... Artur który mu nie oddał ani się nie bronił, ciekawe dlaczego

    OdpowiedzUsuń
  3. Artur-zagadka. A może nie, chyba będzie ciekawie:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ile emocji w tym rozdziale! I nie skupiamy się za bardzo na Maksie, tylko Adrianie i Alicji. Biedna Ala... I niestety nie ma pojęcia skąd cała afera, musi mieć mętlik w głowie.
    Ta porywczość Adriana trochę mnie przeraża. Nic dziwnego, że ładuje się w takie kłopoty. Ciekawe czy wyjaśni siostrze, dlaczego tak się wściekł.
    W kilka dni uporządkowany życie Maksa zaczęło być coraz bardziej dynamiczne za sprawą Adriana. Ciekawe jak będzie sobie z tym dalej radził :D
    Pozdrawiam serdecznie i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.