sobota, 2 maja 2020

Część 14. (Mrok)


Wyszedł z długiego domu prosto na chłodną, ale pachnącą wiosną noc. Gwiazdy świeciły wysoko na bezchmurnym niebie, zapowiadającym kolejny słoneczny dzień.
Spotkanie sprawozdawcze z polowania skutecznie go wymęczyło, jednak dopiero kiedy dowiedział się, że najstarszy z książąt zniknął, więc zmuszeni byli stracić księżniczkę, coś w nim pękło. Wiedział, że musi ukryć ten fakt przed Trevedicem najdłużej jak się tylko da i miał nadzieję, że nie będzie mieć z tym większych problemów.
Podczas posiedzenia Janh'ahm'ih zdradził im kolejne szczegóły swoich wizji, z których wynikało, że powinni wyruszyć na wyprawę po królestwo, graniczące z ziemiami Ta'henów. Ponoć pisana była im wygrana, więc już wszystkie osady szykowały się do wyprawy zbrojnej, a szaman przekonywał ich, że wreszcie nastąpiły sprzyjające im czasy. Cały kontynent miał zadrżeć w obawie przed Ta'nehami.

Xahen mimo wszystko pozostawał sceptyczny, ale już nie wnosił sprzeciwu. Ostatnie wydarzenia przemawiały na korzyść Janh'ahm'iha, więc nie chciał podważać prawdziwości jego wizji. Miał jednak nadzieję, że jeśli przyjdzie mu wyjechać i zabierze Trevedica ze sobą, to ten nie będzie mieć okazji dowiedzieć się o śmierci siostry. A przynajmniej taką właśnie taktykę chciał obrać, do momentu, w którym nie znalazł się w swojej chacie i nie dostrzegł księcia siedzącego na ziemi, twarzą zwróconego w kierunku paleniska.
– Jeszcze nie śpisz? – zagadnął, ściągając z siebie skórzaną kapę. – Ilima już pewnie dawno się położyła, ty też powinieneś – mruknął i poklepał suczkę po głowie, gdy ta do niego podeszła, merdając wesoło ogonem. – Jeśli chcesz, mogę jej jutro powiedzieć, żeby przygotowała ci wodę do kąpieli – dodał po chwili, zupełnie jakby chciał Trevedicowi zadośćuczynić.
Ramiona księcia zadrżały ledwo dostrzegalnie od powstrzymywanego płaczu. W ostatniej chwili udało mu się go opanować, aby zapytać drżącym, ale przepełnionym nienawiścią głosem:
– Dlaczego mi nie powiedziałeś o tym, że Mirena nie żyje?
Słowa niczym rzucony oszczep przeszyły nocną ciszę, jaka panowała w domostwie, przerywaną jedynie trzaskiem ognia w palenisku. Xahen drgnął, a jego wzrok zatrzymał się na szczupłej sylwetce otoczonej pomarańczowym światłem. Przełknął ciężko ślinę i aż przeklął w myślach swoje płonne nadzieje o zatrzymaniu tej informacji w tajemnicy.
Trevedic musiał podsłuchać rozmowy Ta'nehów, przecież od ostatnich dni o niczym innym się nie mówiło, tylko o straceniu młodej elfki i o polowaniu. Te dwa wydarzenia przewijały się naprzemiennie i były wałkowane jak tylko się dało, w końcu żyła nimi cała wioska. Innego wytłumaczenia nawet nie brał pod uwagę, bo nic nie wydawałoby się równie realne.
– Więc już wiesz...
Trevedic prychnął i odwrócił się do niego z wściekłością wymalowaną na opuchniętej od płaczu twarzy. To było pierwsze, na co zwrócił uwagę Xahen, nigdy nie myślał, że widok czyjejś żałoby tak go dotknie. Przez moment aż miał wrażenie, jakby mógł poczuć ból księcia. W końcu to Trevedic – chłopak, który nawet przy inwazji na swoje królestwo nie pokazał swoich słabości, wręcz przeciwnie, walczył do ostatnich chwil. Bronił swoich podwładnych tak zażarcie, że nawet Ta'neh nie powstydziłby się takiej postawy.
A teraz stał przed nim, całkowicie złamany, wyprowadzony z równowagi, roztrzęsiony. Xahen podejrzewał, że śmierć siostry nie będzie mu obojętna, ale nigdy nie myślał, że doprowadzi go do takiego staniu.
– I kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? – Jego głos z chwili na chwilę odzyskiwał swoją stanowczość i hardość.
– W swoim czasie.
Mag parsknął cynicznie, wstając z ziemi. Chciał być równy Xahenowi chociaż podczas tej wymiany zdań. Usiłował utrzymać maskę nieprzejednanego, ale tylko on sam wiedział, ile go to kosztowało.
– Więc kiedy? Wiedziałeś przez ten cały czas? Patrzyłeś mi w oczy i wiedziałeś, że w tej chwili twoi pobratymcy zarzynają moją siostrę niczym jakieś bydło? – Xahen miał wrażenie, że oczy Trevedica zabłysły. Pojawił się w nim żal pomieszany ze wściekłością, a on jak na zawołanie poczuł kiełkujące w sobie poczucie winy. Zupełnie, jakby sam zabił Mirenę i poniekąd miał wrażenie, że tak dokładnie było – nie przejmował się przecież zapowiedzianą śmierci Alberta. Informacja spłynęła po nim, nie pozostawiając dłuższej refleksji nad życiem starszego z książąt. A jednak, stojąc teraz przed Trevedicem czuł się współwinny.
– Dokładnie tak.
Nie mógł odpowiedzieć inaczej, okłamanie maga nic by teraz nie dało. Zabójstwo Mireny nie było dla niego ważniejsze niż śmierć zwierzęcia, wiedział, że musiało dojść do skutku, bo takie dostali rozkazy. Teraz jednak, gdy stał przed Trevedicem, wszystko nabrało większego znaczenia. Ta dziewczyna, którą siłą wywlekli na sam środek sali tronowej, była jego rodziną... A Xahen zapomniał już, jak to jest mieć bliskich.
Twarz Trevedica na słowa wojownika wykrzywiła się w bólu, zupełnie, jakby ktoś właśnie dźgnął go prosto w brzuch. Broda mu zadrżała, ale nie powstrzymał już łez, które spłynęły po twarzy.
Czuł się zdradzony.
Zabawne, bo przecież Xahen nigdy nie był jego sojusznikiem, więc zdradzony przez kogo?
– Nienawidzę cię – wycedził przez zaciśnięte zęby, gdy nagle w jego dłoni coś błysnęło. Ta'neh nie miał jednak szans dostrzec co to było, bo już po chwili mag ruszył w jego stronę, stąpając z taką gracją, o jaką nigdy nie posądziłby ślepca. Nie dał się jednak zahipnotyzować jego płynnym ruchom, całe ciało Xahena napięło się i gdy tylko Trevedic go dopadł z zamiarem ugodzenia nożem, zareagował automatycznie. W przeciwieństwie do księcia, wiele lat ćwiczeń przygotowało go na takie momenty, w których kończyny reagowały zanim mózg w ogóle zorientował się w sytuacji.
W kilku ruchach złapał maga, obrócił go do siebie plecami, zgiął w pół i wykręcił rękę, a nacisk na nadgarstek spowodował, że ostrze z żałosnym brzdękiem przegranej upadło na ziemię.
– Wiesz, co za to grozi? – syknął mu do ucha, otaczając jego policzek i szyję ciepłym oddechem, przez który Trevedic zadrżał. Tak bardzo nie chciał teraz czuć jego dotyku, że aż się wzdrygnął. – Wiesz, co grozi za atak na Ta'neha? Wiesz, co zrobiliby tobie, gdyby ktoś nas teraz widział? – Szarpnął nim i przekręcił w swoją stronę tak, aby móc spojrzeć mu w twarz. – Straciłbyś nie jedną rękę, ale obie! A może nawet zdychałbyś w męczarniach, a ja nie miałbym jak ci pomóc! Wystarczy tylko, że ojciec wydałby rozkaz, a moje słowo nie miałoby żadnego znaczenia! – Potrząsnął nim, krzywiąc się zły nie za sam afekt, a zwyczajnie za głupotę Trevedica. Bo gdyby faktycznie go ugodził lub w gorszym scenariuszu – zabił – maga spotkałaby taka kara, jakiej jeszcze nie zaznał.
Trevedic zadrżał, a jego oczy na nowo się zaszkliły. Poczuł wściekłość i sam już nie wiedział, dlaczego. Przez to, że nie udało mu się zranić Xahena, a może przez jego słowa? Powinien go uderzyć – powalić na ziemię i okładać pięściami za taką zniewagę, czyniąc to tak długo, aż nie zrobiłby z niego krwawej miazgi, a on jedyne co zrobił, to go pouczył?
Po policzkach popłynęły mu łzy. Poczuł się przytłoczony, nie mógł już więcej udźwignąć. Strata siostry bolała, ale świadomość, że Xahen o wszystkim wiedział i w żaden sposób mu tego nie zakomunikował, bolała równie mocno. Tylko czy w ogóle miał prawo żądać od wojownika takich informacji? Kim dla siebie byli, jeśli nie tylko niewolnikiem i jego panem?
Był sam.
Co z tego, że Revinald przeżył. Co z tego, że Albert i Leonar się uwolnili, jak on znajdował się w gnieździe tych bestii osamotniony, bez jakiegokolwiek wsparcia? Wiele mógł wytrzymać, ale wiedząc, że nie miał już dla kogo walczyć, stracił wszelki zapał. Mirena okazała się jedynym trybikiem, który dotąd trzymał go w całości, a wiadomość o jej śmierci spowodowała, że zaczął się rozsypywać. Nie było nikogo, kto scaliłby go ponownie albo chociaż spróbował podtrzymać osuwające się cząstki.
Tama podtrzymująca emocje zaczęła puszczać. Usiłował jeszcze wyrwać się Xahenowi, ale zrozumiał, że nawet na to nie ma już sił. Był tylko słabym, nic nieznaczącym pyłem, zależnym od całej reszty komponentów świata. Nie mógł nawet ochronić swojej siostry, bo i do tego okazał się zbyt słaby.
Xahen patrzył chwilę na szamoczącego się Trevedica, którego ruchy z chwili na chwilę traciły na swojej zapalczywości, a ogień nienawiści widoczny w jego oczach zaczynał przygasać, pozostawiając po sobie przerażającą pustkę. W głowie zahuczały mu koszmarne myśli: ile ten chłopak może jeszcze znieść? Gdzie znajdował się kres jego wytrzymałości? W którym momencie czara się przeleje, pozostawiając go niezdolnym do dalszej egzystencji?
A najważniejsze – co się stanie, gdy limit zostanie osiągnięty?
W tak krótkim czasie przeżyć tyle tragedii, nawet Xahenowi wydawało się to makabryczne, a jednak, ten szczupły, niepozorny młodzieniec okazał się silniejszy niż wszystkim by się wydawało.
Nie myśląc wiele, przyciągnął Trevedica do siebie. Mag początkowo nawet próbował bronić się przed otaczającymi go, masywnymi ramionami wojownika, jednak ten pojedynek z góry był przegrany. Czuł, jak książę odpuszcza, a jego ciało zaczyna się rozluźniać, aby wreszcie stać się całkowicie obojętnym.
Na samą myśl o swoim zachowaniu, Xahenowi zrobiło się wstyd. Dołożył swoją iskrę do już płonącego domostwa i zamiast spróbować je choć trochę ugasić, zaraz będzie stąpać po jego zgliszczach. Ten obraz przeraził go nie na żarty, bo musiał przyznać, że Trevedic przez te kilka dni stał się mu bliższy niż myślał. Choć w głównej mierze się przekomarzali, to polubił jego towarzystwo – a warto nadmienić, że nie było wiele osób, z którymi obcowanie mu nie przeszkadzało.
Nie potrafił jednak przeprosić. Jego język w takich chwilach zwyczajnie odmawiał współpracy, zupełnie jakby został stworzony do obelg i niszczenia ludzkiej psychiki, a nie pocieszania ich i przyznawania się do błędów. Nigdy przecież tego nie robił, nie musiał.
Przesunął dłonią po szczupłych, drżących teraz w spazmach płaczu plecach, zdając sobie sprawę, że nawet nie wiedział, w jaki sposób pociesza się drugą osobę. Kiedy jednak poczuł, że Trevedic mimowolnie się do niego przysuwa, łaknąc obecności kogokolwiek – nawet takiego potwora, jak on – zacieśnił swój uścisk i niewiele myśląc, opadł na ziemię, ciągnąc młodzieńca na swoje kolana.
Co powiedzieć? – wciąż się zastanawiał, ale nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Przyciskał go więc do swojej piersi, czując na ramieniu wilgoć.
Tkwili tak, w tej pokracznej pozycji odzwierciedlającą ich równie karykaturalną relację. Obejmował go długo, nie liczył czasu, a jedynie wsłuchiwał się w ciało Trevedica. Wreszcie to zaczęło się uspokajać. Najpierw przestał płakać – możliwe, że nie miał już czym – a później drżenie zaczęło ustępować. Mięśnie się rozluźniły, oddech spłycił.
Trevedic, zmęczony podtrzymywaniem brzemienia, jakie na niego spadło, zasnął, osuwając się w ramionach Xahena. Dopiero wtedy odważył się odsunąć go od siebie i spojrzeć na opuchniętą od szlochu twarz. Wychudzoną, wymęczoną i pozbawioną nadziei na lepsze jutro. Uśmiechnął się mimowolnie, błądząc po drobnych kropeczkach naznaczających zadarty nos i policzki księcia. Coś takiego widywał jedynie u ludzi z dalekiego zachodu, Ta'nehowie nie mieli skłonności do tego typu znamion.
Wreszcie zdecydował dźwignąć się na nogi z ciężarem maga w swoich ramionach. Nie obudził się, nie miał na to sił, a może podświadomie nie chciał wracać do rzeczywistości – nic dobrego go tu przecież nie czekało. Xahen więc z łatwością przeniósł go do izby znajdującej się obok i bez chwili namysłu ułożył śpiącego na swoim sienniku. Doskonale wiedział, że był znacznie wygodniejszy od siennika leżącego w rogu. Może w ten sposób chciał Trevedicowi zadośćuczynić, a może po prostu chciał go bliżej siebie w razie, gdyby w głowie księcia pojawiły się niebezpieczne myśli. Nie wiedział i nie chciał poznawać odpowiedzi, nie lubił zastanawiać się nad kierującymi nim pobudkami, zawsze działał instynktownie.
Pochylił się nad Trevedicem, zaczynając sprawnie ściągać z niego najpierw ciężkie, skórzane obuwie wiązane prawie do kolan, a następnie spodnie. Tunikę zostawił, nie chciał, aby książę rano poczuł się nieswojo albo zaczął zastanawiać się, czy Xahen nie wykorzystał przypadkiem chwili jego słabości.
Gdy mag leżał już pod kocami, sam zaczął się rozbierać. Zwykle, gdy był w swoim domu, kładł się spać nagi, jednak teraz, szanując księcia, również zostawił tunikę i nie myśląc wiele, położył się na posłaniu.
Ostatni raz spojrzał na księcia. Chociaż znajdował się na wyciągnięcie jego ręki, Xahen zdał sobie sprawę, że Trevedic był bardziej odległy, niż mu się kiedykolwiek wydawało.

***

Wkroczył w ciemne zarośla, zostawiając za sobą światła wciąż rozbudzonej wioski. Nawet tutaj dobiegały go śpiewy i dźwięki rozmów z domu wodza, w którym zabawa trwała w najlepsze. Na samą myśl, że po tym wszystkim, co Ta'nehowie im wyrządzili, teraz tak beztrosko ucztowali, robiło mu się niedobrze. Gdyby tylko mógł, krwawo by się z nimi rozprawił, ale jeszcze nie teraz, jeszcze musi poczekać.
Zatrzymał się na środku ścieżki i rozejrzał dookoła, upewniając się, że nikt go nie śledził. Dopiero wtedy przystanął za drzewem, po czym zaklaskał w dłonie trzykrotnie. Odczekał chwilę, wypatrując jakiejś reakcji, ale chwila się przeciągała, a on nie otrzymywał odpowiedzi. Serce momentalnie podeszło mu do gardła, a przed oczami zrobiło się ciemno na myśl, że Leonar został złapany, gdy nagle krzaki kilkanaście kroków dalej poruszyły się, a z nich wyjrzała znajoma, szczupła sylwetka.
– Pa-panie, przestraszyłem się, że to może być kto inny – bąknął, na co Albert sapnął z niezadowoleniem.
– Przecież powiedziałem ci, co jest naszym znakiem – prychnął, podchodząc do chłopca i szybko oceniając jego ubiór na tyle, na ile był w stanie w świetle księżyca. – Buty i coś ciepłego na sobie masz, rozumiem?
Leonar potaknął.
– Troszkę przyduże i okrutnie cuchną, ale nie zmarznę – szepnął.
– Czeka nas długa droga, zdajesz sobie z tego sprawę?
Znów pokiwał głową, jednak nie wyglądał na przekonanego. Albert przeczesał nerwowo swoje jasne, sięgające nieco za linię żuchwy włosy, po czym westchnął ciężko. Teraz nie mógł się już wycofać, w pojedynkę nie dałby rady, był w końcu tylko marnym, wysoko urodzonym człowiekiem, który bez służby nie potrafił nawet przyrządzić sobie posiłku. Potrzebował pomocy zwykłego chłopca, jakim był Leonar, znającego trudy życia codziennego.
– Chodźmy, nie stójmy tu dłużej. Jak zacznie świtać, znajdziemy odpowiednie miejsce na sen, teraz musimy odejść od wioski jak najdalej się da – to mówiąc, pociągnął Leonara między drzewa, oddalając się od wytyczonej ścieżki. Jeśli chcieli uciec, musieli unikać wytyczonych szlaków.
Młodzieniec poszedł za nim bez żadnego sprzeciwu. Wciąż czuł olbrzymi niepokój, jednak z każdym kolejnym krokiem, kiedy zostawiał za sobą wioskę barbarzyńców i coraz bardziej się od niej oddalał, ciężar zalegający mu dotąd na piersi ustępował. Tak marzył o tej chwili, zawsze, gdy zapadał w krótki, płytki sen – bo na żaden inny nie mógł liczyć, był zbyt znerwicowany – widział, jak zostawia to przeklęte miejsce za sobą.
Odetchnął głęboko, powtarzając w myślach, że teraz już będzie lepiej. Był w końcu z księciem Albertem, który miał plan, jak ich wszystkich uratować.
– Wasza Wysokość... – zaczął niepewnie po dłuższym czasie. Mężczyzna zerknął na niego, mrucząc ciche, pytające „hm?” pod nosem. – Widziałeś się z księciem Trevedicem, prawda?
Albert zawahał się, a przed jego oczami jak na zawołanie pojawiła się twarz brata wykrzywiona w rozpaczy. Mimowolnie zacisnął rękę w pięść, ale ostatecznie odpowiedział zdawkowo:
– Tak.
Leonar zawahał się. Zwilżył nerwowo wargi, bijąc się przez moment z myślami. Tak bardzo bał się o Trevedica. Przez cały czas spędzony w niewoli myślał tylko o tym, że jego pan jest zdany na łaskę jakiegoś barbarzyńcy. Modlił się, aby przypadkiem księcia nie czekał ten sam los, którego on doświadczał niemalże każdego dnia zamknięty w stajni wśród bydła. I nie miał tu na myśli jedynie zwierząt.
– I... wszystko z nim dobrze? Nic mu nie jest? – zapytał nader przejętym tonem, który bynajmniej nie umknął uwadze Alberta.
– Byłeś jego osobistym służącym, prawda?
Słowo „byłeś” zabolało go niczym siarczysty policzek wymierzony w twarz. Nie mógł jednak zaprzeczyć, tamta noc zmieniła wszystko.
– Tak, Wasza Wysokość.
Albert zmarszczył brwi, zerkając jeszcze na chłopaka kątem oka. Był młody, mógł mieć osiemnaście lat. Służba potomkowi królewskiemu w takim wieku to nie lada wyróżnienie, a jednak, jemu się udało... Albo to może Trevedic go wybrał ze względu na wiek? Brat nie lubił starych, przeżartych pałacowym życiem i próżnością lokajów, których zawsze wciskał im ojciec z uwagi na doświadczenie. Sam Albert za nimi nie przepadał, a z drugiej strony nigdy nie przywiązywał się do otaczającej go służby. To Trevedic zawsze próbował nawiązywać przyjaźnie.
– Mieliście dobre stosunki?
Leonara początkowo zaskoczyło to pytanie. Nie spodziewał się, że książę coś jeszcze powie.
– Tak, panie. Książę Trevedic był dla mnie bardzo dobry – szepnął łamiącym się głosem. Wiele by dał, żeby znów znaleźć się w zamku u boku swojego księcia. Chciał go budzić na poranne zajęcia, przynosić mu posiłki, szykować ubrania i kąpiele. Jedyne, czego pragnął, to tylko znów móc go ujrzeć.
– Z Trevedicem wszystko w porządku, przynajmniej fizycznie – odpowiedział wreszcie na dawno zadane pytanie. Leonar wlepił w niego swoje wielkie oczy, chłonąc każde słowo z rosnącą mu w piersi nadzieją. – Jest pod opieką syna wodza, a ten ponoć ma do Trevedica słabość. Myślę, że nic złego mu nie zrobi, możesz przestać się zamartwiać – dodał już łagodniejszym tonem, a nawet wymusił lekki uśmiech, który i tak nie został dostrzeżony przez panującą dookoła ciemność. – Teraz skupmy się na tym, co mamy do zrobienia.
Leonar kiwnął głową z nową werwą. Książę był bezpieczny, tylko to się liczyło.
– Oczywiście, Wasza Wysokość!
Albert pokręcił głową, ale nie skomentował nagłego entuzjazmu młodzieńca. Najważniejsze, że z takimi informacjami Leonar nie będzie się rozpraszać, bo tego najmniej teraz potrzebowali.
Szli tak, przeciskając się między drzewami, nim na niebie pojawiła się jutrzenka, ocieplając wychłodzony przez noc świat. Dopiero wtedy znaleźli zarośla, w których zdecydowali się położyć, by choć trochę odespać wędrówkę i z nowymi siłami ruszyć dalej.
Już teraz wiedział, że to nie będzie łatwa wyprawa, w szczególności, że pogoda na półwyspie nie rozpieszczała. Ale jakoś dotrą do celu.
Muszą.

3 komentarze:

  1. Xsahen to z całą pewnością do Trevedica ma słabość i teraz bardzo wyraźnie to widać. Sam Trevedic jak na razie to chyba planu od Alberta za bardzo nie wprowadza w życie ale nie ma się co dziwić skoro świat mu się wali. A Leonar i Albert to może być ciekawy team

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Rozdział świetny trochę się w nim zadziało.szkoda mi T. co teraz go będzie trzymać przy tym życiu? Mam nadzieję że X. Coś wymyśli i nie da księciu zbyt długo trwać w tym stanie. Pozdrawiam weny zdrowka . W.

    OdpowiedzUsuń
  3. No super. Coś nie mam zaufania do duchów i chyba Alberta,

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.