piątek, 17 kwietnia 2020

Część 12. (Mrok)


Leżał na plecach, nie robiąc ni mniej, ni więcej niż przez ostatnie kilka dni. Jeśli tak dalej pójdzie, zacznie wariować. Bezczynność z chwili na chwilę zaczynała mu coraz bardziej ciążyć, a fakt, że siedział sam w jurcie i jedyne na co mógł sobie pozwolić, to wsłuchiwanie się w odgłosy z zewnątrz, wcale nie pomagał.
Xahen wyszedł z samego rana, znów szykował się na polowanie, a Trevedic nawet nie chciał już oponować, mężczyzna był zbyt uparty, by jakkolwiek do niego dotrzeć. Jeśli już sobie coś postanowił, to do tego dążył, obojętnie za jaką cenę. Książę stwierdził więc, że nie powinien się dłużej nim przejmować, tyle tylko, że jego myśli samoistnie wędrowały w stronę Xahena. Przestał już rozumieć samego siebie, nie wiedział, co nim ostatnio kierowało, dlaczego reagował tak, a nie inaczej, dlaczego...
Dlaczego, na prastarych elfów, tyle o nim myślał?
– Bo nie mam innych zajęć – odpowiedział sobie na głos i zaraz odetchnął z ulgą, to brzmiało bardzo racjonalnie. W końcu znalazł wymówkę, którą ciężko byłoby podważyć.
Nie mając więc co ze sobą zrobić, wrócił myślami do wczorajszego popołudnia, kiedy zbierali się do powrotu znad rzeki. Aż poczuł gorąco na policzkach, gdy przez głowę przeminęły mu sceny nie tylko z kąpieli, ale również i tego, co wydarzyło się po niej.
– Te blizny, które masz na brzuchu, są po bacie, prawda? – zapytał go wtedy, wiedziony swoją ciekawością. Czuł spojrzenie Xahena na sobie, a po chwili usłyszał wypuszczane ze świstem powietrze z płuc.
– Czego ode mnie chcesz? – odparł mężczyzna. Trevedic już po samym jego tonie głosu mógł stwierdzić, że był zirytowany. – Myślisz, że będę ci opowiadał o swoim dzieciństwie? Że będę się użalać, jak to miałem ciężko? – prychnął wściekle, na co zaalarmowany książę zrobił pół kroku w tył, nie wiedząc, czego może się dalej spodziewać. Xahena bardzo łatwo było wyprowadzić z równowagi. – Otóż nie, nie mam zamiaru. Możliwe, że i w tym się różnimy, Wasza Wysokość – dodał z wyraźną kpiną, ale Trevedic dzielnie już znosił tego typu uszczypliwości. – My już od pierwszych lat uczymy się pokonywać ból, podczas gdy wy... właściwie, czego wy się uczycie? Czytać, malować, tańczyć i śpiewać, niczym te fircyki z zachodnich królestw?
Nie mógł go dostrzec, ale niemalże czuł drwiący uśmiech wymalowujący się na twarzy mężczyzny. Atmosfera między nimi zgęstniała, a Trevedic pożałował zadanego pytania, chociaż oczywiście nie dał tego po sobie poznać. Nie odpowiedział nic na zadane pytania, rzucił tylko krótkie „wracajmy”, zupełnie jakby odzywał się do swojej zamkowej służby, a Xahen prychnął jeszcze coś pod nosem, ale nie oponował.
A później wrócili do obozu i od tego momentu Trevedic prawie nie opuszczał namiotu, nie licząc tylko tych momentów, kiedy szedł za potrzebą. Przynajmniej jednak był czysty i chociaż to poprawiało mu humor.
– Jesteś głodny? – Nicnierobienie przerwał znajomy, wesoły głos. Trevedic podniósł się na ramieniu, obracając się swoją zaskoczoną twarzą w stronę wejścia do jurty.
– Nie pojechałeś z Xahenem? – zapytał Yamni'ila, a ten w międzyczasie podszedł do niego i postawił coś na ziemi. Po zapachu Trevedic mógł stwierdzić, że było to upieczone mięso.
– Dziś przywilej polowania mają tylko synowie wodza. Xahen pojechał z Vaadarem. – Nie wiedzieć dlaczego, po plecach księcia przebiegł nieprzyjemny dreszcz na samo wyobrażenie sobie Xahena ze swoim bratem. – Jeśli upolują niedźwiedzia, wracamy.
Przełknął głośno ślinę, siadając na posłaniu. Przygryzł niepewnie wargę, jeszcze przez moment próbując walczyć z narastającymi w nim obawami, aż wreszcie się im poddał.
– Vaadar nie wykorzysta sytuacji? – zadał pytanie, które zaczęło go dręczyć.
Yamni westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko Trevedica, tak jak zrobił to wczoraj. Wyglądało na to, że sam szukał czegoś, czym mógłby się zająć, bo gdyby miał tylko dać księciu jedzenie, już by go tu nie było. A jednak, siedział i jeszcze podejmował rozmowę.
– Jeśli się jakaś nadarzy, wykorzysta – wypowiedział obawy maga na głos. – Ale Xahen nie jest taki głupi, przy bracie staje się jeszcze bardziej uważny niż zazwyczaj.
Trevedic skrzywił się mimowolnie, a Yamni, widząc to, parsknął głośnym śmiechem.
– Spokojnie! Wróci do nas żywy, inaczej być nie może! Nie musisz się martwić!
Poczuł, jak robi mu się gorąco ze wstydu. Zupełnie, jakby został przyłapany na czymś niegodziwym. Nabrał powietrze w płuca, ale nie wiedział, jak odbić zarzut mężczyzny, więc po prostu tylko palnął:
– Nie martwię się.
Yamni znów zaśmiał się głośno. Miał ładny, ciepły ton głosu, zupełnie niepasujący do Ta'neha.
– Oczywiście, skoro tak uważasz – powiedział z rozbawieniem, na co Trevedic tylko bardziej się naburmuszył. Jak śmiał tak jawnie się z niego nabijać? – Jedz, póki jest ciepłe – zmienił temat, podsuwając bliżej księciu miskę z jedzeniem. Ten westchnął ciężko, po czym wyciągnął do niej dłoń, szukając ją chwilę bezradnie, gdy Yamni'il nakierował nią w jego ręce. – Pewnie ciężko ci tak? To musi być straszne – rzucił bez jakiegokolwiek skrępowania, a mag, nieprzyzwyczajony do mówienia wprost o swoich ułomnościach, uniósł zaskoczony brwi. Wszyscy, którzy go dotąd otaczali, nigdy bezpośrednio nie wspominali o jego kalectwie, mimo to prostolinijność Yamniego wydała mu się teraz miłą odmianą. Dobrze było tak po prostu przyznać, że był ślepcem i owszem, miał przez to wiele nieprzyjemności, a nie wciąż udawać, że niczym nie różnił się od reszty rodzeństwa.
– Nie wiem – przyznał zgodnie z prawdą, biorąc w palce kawałek mięsa. – Nie wiem co to znaczy widzieć, więc nie wiem, co tracę. – Wzruszył ramionami i ugryzł kawałek dobrze wypieczonej sarniny. Chociaż Elmarnianie nieczęsto pozwalali sobie na mięso; ich dieta składała się głównie z warzyw i owoców, to musiał przyznać, że całkiem mu smakowało. Albo po prostu spędził już tu tyle czasu, że jego umysł wolał nie wybrzydzać.
– Nigdy nic nie widziałeś? – zapytał zaskoczony Yamni, aż pochylając się do młodzieńca. Ten pokręcił stanowczo głową.
– Nie. I, jeśli mam być szczery, nie przeszkadzało mi to. Chociaż innym już tak – dodał z lekkim skrzywieniem. – Ciężko jest być potomkiem króla i do tego kaleką, ciągle musiałem udowadniać, że jestem coś wart, żeby lud tak po prostu mnie nie skreślił – wyznał, sam nie wiedząc, dlaczego dzielił się tym z kompletnie obcą osobą. Yamni roztaczał dookoła siebie przedziwną aurę otwartości, której Trevedic nie potrafił się oprzeć.
– Myślę, że to cię umocniło – powiedział po chwili namysłu Ta'neh, na co książę zmarszczył brwi, ale nic nie odparł, tylko czekał aż ten rozwinie swoją myśl. – Takie rzeczy sprawiają, że musimy się starać. A starania z kolei czynią nas silniejszymi, bo musimy pokonać znacznie więcej przeszkód, niż inni. Może w naszych oczach jesteś słabowity, taki jakiś wygłodzony się wydajesz – Trevedic, gdyby nie miał pełnych ust, prychnąłby prześmiewczo. – Ale jak cię obserwuję, jakieś tam jaja masz.
– Ty też musiałeś starać się bardziej niż inni? – podłapał Trevedic, nie odnosząc się w żaden sposób do wzmianki o swoim wyglądzie.
Yamni westchnął, ale nie wyglądało na to, aby się zdenerwował. Nie tak, jak zrobił to zaledwie wczoraj Xahen, Yamni był bardziej skory do rozmowy niż jego przyjaciel... albo może po prostu miał zbyt długi język.
– Mój ojciec zmarł przed moimi narodzinami, matkę trzy zimy później strawiła choroba. Ledwie ją pamiętam, ponoć, gdy owdowiała, coś poprzestawiało się jej w głowie. Może i więc dobrze, że tak skończyła – wyjawił bez jakiegokolwiek zawahania, na co Trevedic na moment aż zamarł, nie spodziewając się aż takiej wylewności.
– Tyle dobrze, że nie cierpiałeś po jej śmierci – szepnął, mimowolnie przypominając sobie swoją rodzicielkę.
– Coś mi mówi, że ty tak dobrze nie miałeś – wtrącił zaraz Yamni, na co książę bez namysłu kiwnął głową. Zdał sobie z tego sprawę dopiero chwilę później i aż poraziła go ta świadomość. Mężczyzna wyciągał z niego informacje bez jakiegokolwiek trudu, dawno już nie poznał tak dobrego rozmówcy.
– Pamiętam ją – szepnął, krzywiąc się lekko. – Ale nie chcę o tym dyskutować.
Nie mógł widzieć, jak Yamni wzrusza ramionami, a po chwili również kiwa głową ze zrozumieniem.
– Oczywiście, jak tam sobie chcesz. Nie zmuszam przecież, po prostu zabijam czas – wyznał, zdradzając, czemu Trevedic zawdzięczał zaszczyt prowadzenia z nim pogadanki. Nie miał mu jednak tego za złe, sam przynajmniej mógł jakoś urozmaicić sobie kolejny nudny dzień.
– Nie ma tam nic lepszego do roboty?
– Wszystko, co ciekawsze, już zrobiłem... Właśnie, a może masz ochotę pograć w tablut?
Młodzieniec zmarszczył z niezrozumieniem brwi.
– W co?
– Tablut, taka gra, w której masz króla, obrońców i musisz... – zaczął, nagle urywając. – Cholera, przecież ty jesteś ślepy.
Przez twarz Trevedica przemknął zdezorientowany cień, gdy nagle mag parsknął rozbawionym śmiechem. Yamni w żaden sposób nie uraził go tym komentarzem, wbrew pozorom wydawało mu się to całkiem zabawne – powiedział to z takim zawodem, jakby dopiero teraz sobie to uzmysłowił, mimo że jeszcze chwilę temu rozmawiali o ślepocie księcia.
– Jeśli będziesz mi dokładnie wszystko opisywał, dam radę zagrać. Ale musisz mi też powiedzieć, jakie są zasady. U nas grywa się w czatrang, to gra strategiczna – wyjaśnił. – Coś jak wojna, tylko na planszy i z pionkami.
– No to powinieneś polubić tablut – powiedział Yamni'il z wyraźnie wyczuwalną ulgą w głosie, po czym wyszczerzył się szeroko, tak, jak tylko on umiał. – To lecę przynieść i zaraz wszystko ci wyjaśnię! – dodał i już go nie było. Nie musiał długo czekać na jego powrót, Trevedic miał wręcz wrażenie, że Yamni wszystko sobie wcześniej przygotował, bo już po chwili rozkładał przed nim planszę wykonaną ze skóry łosia.
– Jest dziewięć na dziewięć pól – zaczął i nagle zamarł, patrząc bezradnie to na księcia, to na grę. – Daj rękę, będzie mi łatwiej – powiedział, po czym, nim Trevedic zdążył cokolwiek zrobić, już trzymał go za przegub, nakierowując jego dłoń na znajdującą się przed nimi planszę. – Tu, tu i tu. To są pola – mówił. – Środkowe jest wyróżnione. – Ciepłe palce Yamniego zacisnęły się bardziej na nadgarstku księcia, tylko po to, aby zsunąć się niżej i nakierować opuszek niewidomego na odpowiednie miejsce. – To nazywa się tronem. Jest zajmowane przez króla, którego otacza osiem jasnych obrońców.
Książę słuchał go z uwagą, próbując zrzucić na dno umysłu niezręczność, jaką powodowała bliskość wojownika. Nie był przyzwyczajony do aż takiej otwartości, a fakt, że dotyk Xahena budził w nim zupełnie inne emocje, całkowicie pomijał.
– Pionki poruszają się w prostych liniach, w poziomie i pionie. – Palec Trevedica sunął po odpowiednich kratkach na zwierzęcej skórze. – Możesz pokonać tyle pól ile jest wolnych. Głównym celem jest otoczenie króla z czterech stron – wyjaśniał, a książę kiwnął głową.
– Chyba rozumiem. Zacznijmy, najwyżej będziesz mi jeszcze tłumaczył podczas gry – to mówiąc, wyswobodził się z uścisku ręki Yamni'ila. Niemalże od razu poczuł ulgę, ale wojownik zdawał się nie zauważyć jego dyskomfortu, bo uśmiechnął się z zadowoleniem, klasnął w dłonie i rozpoczęli partię tabluta.
Trevedicowi, zgodnie z przypuszczaniami, nie poszło najlepiej. Wciąż nie rozumiał wszystkich zasad i Yamni musiał wciąż opisywać sytuację dziejącą się na planszy, aby książę mógł sobie ją dobrze wyobrazić. Mimo wszystko kolejne rozgrywki szły mu coraz to lepiej, w pewnym momencie nawet polubił tę dość prostą grę. Od razu zauważył też w niej wiele niedociągnięć, brakowało tu równowagi, bowiem większą szansę na wygraną miał król. Rozgrywanie pionkami wymagało więc od niego większego zaangażowania i przemyślenia każdego z ruchów. Nie wzgardził możliwością poćwiczenia umysłu, w szczególności, że ostatnio coraz to bardziej popadał w stagnację.
Nie wiedział którą partię już rozgrywali, gdy na zewnątrz zapanowała wrzawa. Obaj momentalnie oderwali się od planszy, kierując swoje twarze w kierunku wejścia do jurty.
– Wrócili? – szepnął Trevedic, próbując cokolwiek wyłapać ze zbitka rozemocjonowanych głosów.
Yamni podniósł się i nie oglądając się nawet na księcia, wyjrzał na zewnątrz.
– Wrócili! – krzyknął tylko i już go nie było. Książę drgnął, zaciskając dłonie w pięści i na kilka uderzeń serca nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wstać i zorientować się w sytuacji – wszak Xahen nie wyruszył na to polowanie w swojej szczytowej formie – czy może zostać tutaj i czekać, aż wojownik sam zawita w namiocie?
Wreszcie jednak jego ciekawość wygrała. Już wstawał z ziemi i już miał podejść do płachty, która odgradzała go od świata zewnętrznego, kiedy do jego uszu dobiegł wysoki, melodyjny głos. Zmarszczył brwi, początkowo zdezorientowany, nie przypominając sobie, aby na wyprawę wyruszyła jakakolwiek kobieta.
A jednak, to co teraz słyszał, ewidentnie było kobiecym śmiechem. Złapał za skórzaną plandekę i wyjrzał na zewnątrz, zupełnie jakby mogło mu to w czymkolwiek pomóc. Ta'nehowie kręcili się po obozowisku, a ich rozmowy zbijały się w jedną kakofonię dźwięków razem z wykonywanymi przez nich odgłosami czynności. Jedni rozkulbaczali konie, inni taszczyli zwłoki upolowanego zwierzęcia, aby móc je oporządzić, a jeszcze inni przygotowywali kolację. Obóz tętnił życiem, chociaż chwilę temu ogarniała go słodka bezczynność.
– Kavrem, przygotuj damie swoją jurtę. I ani mi się waż myśleć, że będzie dzielić z tobą łoże! – prychnął Vaadar, przechodząc nieopodal namiotu Xahena. – Zresztą, to swojska kobieta. Sama wybije ci zberezeństwa z głowy.
Kilka osób ryknęło śmiechem, w tym wyłapał również melodyjny damski chichot.
– Jeśli będę musiała pokazać, to z chęcią. Nie takiemu już natłukłam.
– Chyba nie będę próbował – odparł Kavrem, a Trevedic nie miał pojęcia, co właśnie się dookoła niego działo. Wszyscy byli podnieceni wizytą kobiety w obozie i tę kwestię akurat rozumiał, myślał jednak, że tak nieokrzesani ludzie jak Ta'nehowie nie będą się hamować. A jednak wydawało się, że w dziwaczny sposób szanowali dziewczynę. Ba, próbowali zaskarbić sobie jej sympatię.
– Wyszedłeś, bo byłeś ciekawy co się dzieje, czy może dlatego, bo się za mną stęskniłeś? – Usłyszał znajomy głos, a jego serce jak na zawołanie przyspieszyło swoje bicie. Przełknął ślinę, zaciskając dłoń na brzegu skórzanej płachty, którą wciąż trzymał.
– Oczywiście, że z byłem ciekaw – odpowiedział i jakby nigdy nic odwrócił się, wracając do jurty.
– Xahen! – Yamni wpadł do namiotu zaraz za swoim przyjacielem. Trevedic, zaalarmowany, zatrzymał się w połowie kroku. – Czy tyś do reszty zgłupiał? Jak ty wyglądasz?!
– Tak, jak widać – odwarknął, ale w jego tonie zabrakło dawnej stanowczości. – Daj mi w końcu, kurwa, spokój i... – Z chwili na chwilę mówił coraz to bardziej bełkotliwie, aż wreszcie osunąłby się na ziemię, gdyby nie refleks Yamniego. Podtrzymał go, patrząc na zroszoną potem twarz towarzysza z przerażeniem.
– Jesteś cały rozpalony!
Xahen wychrypiał coś w odpowiedzi niezrozumiale, nie mając już sił walczyć. Cały dzień próbował utrzymać się w siodle, by nie okryć się hańbą, a teraz, kiedy wreszcie znalazł się w jurcie, z dala od oceniających spojrzeń, mógł odpuścić.
– Kurwa! Wiedziałem, że nie powinieneś jechać!
Trevedic przełknął nerwowo ślinę, nie wiedząc, czy powinien się w to mieszać. Z drugiej strony gorączka mogła nieść za sobą poważne zagrożenie, nie jednego wielkiego wojownika już powaliła i uśmierciła.
– Musisz mu ją zbić – szepnął, gdy Yamni'il dotaszczył bezwładne ciało do posłania. – Przygotuj zimną wodę i jakąś szmatę.
– Cały się telepie – powiedział z przestrachem wojownik. – To wszystko przez te żebra!
– I przez przemęczenie. Za dużo bierze na swoje barki.
– A weź mu to powiedz, to jeszcze oberwiesz! – prychnął, klnąc jeszcze siarczyście pod nosem. – Coś jeszcze, czy to powinno wystarczyć?
– Na razie tylko tyle. – Podszedł do łóżka i nachylił się nad Xahenem, dotykając ostrożnie jego ręki. Skrzywił się momentalnie, gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo była rozgrzana. – Nie znam waszych roślin, nie wiem, jakie zioła mógłbym wykorzystać w lecznictwie – wyznał, przygryzając wargę. – Ale jeśli płuca są całe, to powinniśmy sobie poradzić z gorączką.
– Jeśli?
Trevedic westchnął ciężko i wzruszył ramionami.
– Mówiłem mu, aby uważał. Złamane żebro może przebić płuco.
Yamni znów przeklął. Najwidoczniej gdy był zdenerwowany coś takiego przynosiło mu ulgę, bo ilość wyrzucanych z siebie niecenzuralnych słów była zaskakująca.
– Gadaj, to jak w przestrzeń! Poczekaj chwilę, już niosę tę wodę.
Zostali sami, więc nieskrępowany niczyją obecnością książę wyciągnął rękę i odgarnął spocone kosmyki z rozpalonego czoła. Xahen drgnął i zamamrotał coś pod nosem, jednakże się nie obudził.
– Powinienem cię takiego zostawić – szepnął pod nosem Trevedic, a jego palce zsunęły się niżej, na szerokie, wystające łuki brwiowe, następnie na masywną nasadę prostego, długiego nosa, aż wreszcie na wydatne usta, których miękkość pamiętał do obecnej chwili.
Podskoczył, kiedy do namiotu z impetem wpadł Yamni, niosąc szmatę i miskę z wodą. Trevedic odchrząknął nerwowo, robiąc ukradkiem pół kroku w tył.
– Zmocz ścierkę i połóż mu na czole – rozkazał, mając nadzieję, że nie został na niczym przyłapany.
Yamni przytaknął, bez słowa wykonując polecenie.
Udał, że niczego nie widział.

***

Pół dnia wcześniej

Czuł, że to nie będzie dobry dzień, bo już przed wschodem słońca obudził go potworny ból w okolicy żeber. Nie mógł jednak odpuścić dzisiejszego polowania, gdyby to zrobił, w jednej chwili mógłby stracić wszystko, na co pracował przez kilkanaście lat. Westchnął ciężko i ostrożnie podniósł się do siadu, a jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę znajdującego się nieopodal posłania. Leżąca na nim postać pogrążona była w głębokim, wydawałoby się, że spokojnym śnie. Xahen wiedział jednak, że wszystko, co najgorsze, już dawno minęło. Zdążył zauważyć, że najstraszniejsze koszmary przychodziły do Trevedica w środku nocy. Rzucał się po posłaniu, mamrotał coś pod nosem, aż wreszcie mary odpuszczały i pozwalały mu zregenerować siły do samego poranka. Podejrzewał, że książę mógł ich później nawet nie pamiętać, pozostawiając Xahena jedynym świadkiem jego nocnych walk ze swoim umysłem.
Ignorując ból, a raczej całkowicie o nim zapominając, zaczął przygotowywać się do wyprawy. Tylko w ten sposób będzie mógł przetrwać dzisiejszy dzień – musiał wyprzeć swój dyskomfort.
Wyszedł z jurty, a słońce dopiero co zaczęło podnosić się nad horyzont, ogarniając swoimi ciepłymi promieniami wszystko, co napotkało na swojej drodze. Zapowiadał się kolejny przyjemny dzień, można byłoby powiedzieć, że idealny na polowanie, Xahen jednak pozostawał co do tego sceptyczny.
– Wstałeś – rzucił Yamni, oglądając się na niego przez ramię. Przed sobą miał powbijane w ziemię gałęzie, a na nich rozłożone kawałki mięsa, które powoli piekły się nad ogniskiem. – Jak tam?
Xahen nie odpowiedział, tylko z pełnym niezadowolenia sapnięciem usiadł obok przyjaciela, popatrując na prawie gotowe śniadanie. Obóz powoli budził się do życia, kątem oka zauważył, że Vaadar opuścił swoją jurtę w towarzystwie jak zawsze wiernego Kavrema, który miał pomóc mu w przygotowaniach do polowania.
– Nie wyglądasz zbyt kwitnąco – oznajmił jak zawsze wspierający Yamni. Xahen posłał mu przepełnione chęcią mordu spojrzenie, na co ten tylko uniósł dłonie w obronnym geście. – Spokojnie, mówię tylko, co widzę. Mięso już gotowe, zjedz, doda ci sił. A ja idę zakulbaczyć Wichurę. Przejrzałem już żeleźce twoich strzał, niektóre naostrzyłem, powinno być dobrze – mówił, patrząc jeszcze na Xahena zatroskanym spojrzeniem. Naprawdę się o niego bał, ale syn wodza nie zamierzał dawać znaku, że to zauważył. Wzruszył więc tylko ramionami, sięgając po upieczony kawałek mięsa.
Wychodził z założenia, że teraz niczego już nie zmieni. Co ma się wydarzyć i tak się wydarzy, po co więc się stresować?
Nie upłynęło dużo czasu, a wyruszyli na polowanie, którym mieli zakończyć całą wyprawę. Ich celem był największy z największych – niedźwiedź, gdy go zabiją (a co ważniejsze, gdy wrócą z potyczki cało), będą mogli spokojnie, w pełnej chwale i uwielbieniu swojego ludu, wrócić do wioski.
– Coś taki niemrawy? – zapytał Vaadar, gdy jechali już jakiś obok siebie w milczeniu. – Ruchałeś tego swojego całą noc, że braknie ci tchu na otwarcie gęby?
Xahen skrzywił się, ale nie dał się sprowokować, tak jak tego pragnął brat. Posłał mu tylko pełne niechęci spojrzenie, nie widząc sensu w marnowaniu swoich sił na potyczki słowne. Ku niezadowoleniu Vaadara, nic nie odpowiedział, skupiając się na otoczeniu i wykonywanym zadaniu. Wytropienie zwierzyny wymagało przecież sporej koncentracji, nie zamierzał więc tracić energii na niepotrzebne kłapanie jęzorem.
Wreszcie natrafili na pierwsze świeże ślady, najpierw na sierść wczepioną w korę grubego drzewa, o które zwierzę musiało się ocierać, a następnie na odbite w błocie łapy. Vaadar zeskoczył se swojego konia, a Xahen, chociaż nigdy nie powiedziałby tego na głos, był za to wdzięczny. Jego brat prawdopodobnie nawet nie miał pojęcia, jak wielką przysługę mu zrobił, samemu badając odcisk. W innym wypadku z chęcią patrzyłby jak Xahen męczy się ze zsiadaniem, a następnie wsiadaniem na wierzchowca. Spijałby każdy mniejszy grymas bólu z twarzy brata, ale ten, całe szczęście, świetnie umiał ukrywać wszystkie dręczące go niedogodności.
– Musi być niedaleko, to najprawdopodobniej samiec, dość duży – powiedział z niechęcią, doskonale wiedząc, że aby wrócić z tego polowania wygranym, muszą ze sobą jakoś współpracować.
Jakoś było tu ważnym słowem, przez lata wspólnej egzystencji, gdy to Vaadar musiał znosić Xahena i na odwrót, udało im się w pewnych momentach dojść do konsensusów. Odrzucali emocje, skupiając się na zadaniu, bo tylko w ten sposób mogli wspólnie osiągnąć sukces.
Obaj długo nie zapomną pierwszego polowania, na które wysłał ich ojciec. Omal wtedy nie zginęli w starciu ze stadem wilków. Nie wrócili do wioski przez kilka dni, zdążono spisać ich już na stary, a przeżyli tylko dzięki odłożeniu wszystkich niesnasek na bok. Dopiero gdy zaczęli działać jak drużyna, szanse przeżycia wzrosły.
Oczywiście tamta wyprawa niewiele zmieniła w ich codziennym traktowaniu siebie i żywionej nawzajem nienawiści, jednakże wiele się nauczyli. Przede wszystkim tego, że czasem nawet największy wróg może być ci potrzebny, aby przeżyć.
– Tam – powiedział Xahen, dostrzegając kolejne ślady. Wziął głęboki oddech i niewiele myśląc, zeskoczył z konia. – Może być już za tymi zaroślami – dodał szeptem, szykując łuk.
– Mhm – mruknął Vaadar, sięgając po swój sztylet. Najciszej jak potrafili ruszyli do rozłożystego drzewa otoczonego wysokimi krzewami. Wychylili się i dojrzeli niczego nieświadome zwierzę, ocierające się o pień drzewa. Po krótkiej obserwacji stwierdzili, że był to postawny, kilkuletni samiec, którego upolowanie z pewnością przyniosłoby im podziw wśród pobratymców, a przecież głównie o to chodziło, prawda?
Xahen niewiele myśląc, złapał za strzałę z kołczanu, który miał przewieszony na ramieniu. Napiął cięciwę łuku i powoli wypuścił powietrze, obierając swój cel. Już miał strzelać, kiedy w okolicach żeber poczuł mocne ukłucie bólu, zgrzytnął zębami, próbując to zignorować i posyłając pocisk ku zwierzęciu.
Chybił.
Chybił, do cholery!
– Kurwa – zasyczał pod nosem, na co Vaadar wydał z siebie pełne pogardy prychnięcie i wyskoczył do przodu z nożem bojowym, nie oglądając się już nawet na brata. Nie, nie był głupi, chociaż tak właśnie by Xahen pomyślał, gdyby patrzył na tę scenę z boku. Zwyczajnie chciał, aby to jemu przypadło zabicie niedźwiedzia, mógłby wtedy w pełni zatriumfować nad znienawidzonym bękartem, a i przy okazji udowodnić, który z ich dwójki był tym lepszym.
Zwierzę zaryczało ostrzegawczo, kiedy dostrzegło napastnika. Dla Xahena jasne się stało, że albo ruszy na pomoc Vaadarowi, albo zostanie tutaj i okryje się hańbą, bo brat z pewnością nie przepuści okazji do obśmiania go przed wszystkimi w wiosce. Złapał więc za swój saex i przeklinając Vaadara na wszelkie możliwe sposoby, wyskoczył zza zarośli.
– Jesteś nienormalny! – krzyknął jeszcze do brata, kiedy niedźwiedź, chcąc ich odstraszyć, stanął na dwóch łapach, pokazując się im w pełnej krasie.
Vaadar zaśmiał się wrednie, a w jego oczach błyszczało istne szaleństwo. Adrenalina uderzyła mu do głowy i jedyne co się teraz liczyło, to powalenie olbrzymiego przeciwnika, zupełnie, jakby ten nie był drapieżcą stworzonym do zabijania i jakby nie stanowił realnego zagrożenia.
Zamachnął się, kiedy niedźwiedź ciężko opadł na przednie łapy i już parł w ich stronę. Nóż poszybował w jego stronę gładko, aż wreszcie wbił się w bark zwierzęcia, na co to zaryczało wściekle. Zatrzymało się tylko na moment, by zaraz, z jeszcze większą furią, ruszyć na nich. Pierwszy do niego dopadł Vaadar, robiąc unik przed ciężką łapą zakończoną ostrymi szponami. Obrócił się zgrabnie na pięcie i złapał za swój nóż, rozdzierając bardziej ranę.
Xahen wiedział, że nie mógł stać bezczynnie, więc również naparł na niedźwiedzia, który skoncentrowany na Vaadarze, nie zauważył nadchodzącego przeciwnika z boku. Ten pochylił się i ignorując ból w żebrach, uniemożliwiający mu przez chwilę nabranie powietrza w płuca, dźgnął zwierzę w bok, cudem umykając kłapiącymi w szale zębiskami. Drapieżnik zachwiał się, wyraźnie już zmęczony, ale nie dawał za wygraną, wciąż próbując zranić napastników, ci jednak zyskali już przewagę. Vaadar wbił swój saex w kark niedźwiedzia, a Xahen rozpruł mu brzuch. Kwestią czasu był upadek zwierzęcia na ziemię i wyzionięcie przez niego ducha.
– To chyba nie twój dzień – zacmokał Vaadar, patrząc na ciężko dyszącego brata, który mimo dyskomfortu, zmusił się do wyprostowania się i posłania mu pełnego pogardy spojrzenia.
– Mógłbyś czasem pomyśleć, to wiele by ułatwiło – prychnął, wycierając juchę z ostrza noża o boki swojego uda. – Mogliśmy go załatwić z odległości. Kilka strzał i...
– Kilka celnych strzał, chciałeś powiedzieć – zakpił i zerknął na niedźwiedzia. – Trzeba go związać, żeby można było zatargać jego cielsko do obozu.
Xahen nic już nie odpowiedział. Czuł się słabo, ale zaraz zrzucił to na dno umysłu, wiedząc, że jeszcze musi trochę z siebie wykrzesać, zanim będzie mógł odpocząć. Zabrali się więc do przygotowywania zwłok do transportu. Po uwinięciu się z nimi, już mieli wskakiwać na swoje konie, które zostawili przy wydeptanej nieopodal dróżce, gdy usłyszeli tętent kopyt.
Rzadko kto uczęszczał tą drogą, nic więc dziwnego, że nie spodziewali się tu zastać człowieka. W oddali ujrzeli krępego konia ciągnącego furmankę, na której siedziała jakaś zgarbiona postać. Dopiero kiedy ta zbliżyła się, spostrzegli, że była to kobieta.
– Dziewka? Tutaj? – zdziwił się Vaadar, wypowiadając to, o czym pomyślał Xahen, na głos. – Hej! Kim jesteś i skąd jedziesz!? – krzyknął w stronę powozu, na co postać uniosła swoją głowę, popatrując na nich chwilę w ciszy.
Głupiec mógłby dojść do wniosku, że samotna podróż niosła za sobą spore niebezpieczeństwo, nawet, jeśli podróżnikiem byłby mężczyzna, nie wspominając już o kobiecie. Co więc robiła tutaj, pośrodku lasów, całkowicie sama?
– Navatha z północnej osady! – odkrzyknęła, podnosząc się nieco na koźle. – Jadę na południe z wieściami od naszego zarządcy dla wodza Azogha!
Xahen i Vaadar wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Lud Ta'heński podzielony był na osobne – mniejsze i większe – osady, którymi przewodzili właśnie zarządcy, jednakże ściśle podlegali oni wodzowi zamieszkującemu wioskę na południowej części półwyspu. Nie wszystkim się to podobało, jednakże wszelkie bunty, jakie się rodziły, były krwawo zgniatane w zarodku. Mógł powiedzieć o ojcu wszystko, ale jednego nie mógł mu odmówić – daru do władania ludem. Do tego z pewnością potrzebna była nie lada charyzma. W końcu temperament Ta'nehów nie raz dawał się we znaki, a Xahen, już jako mały chłopiec, lubił obserwować ojca, który potrafił okiełznać tak trudnych do współpracy ludzi.
– Sama jedziesz, czy to jakaś zasadzka? – odkrzyknął podejrzliwie Vaadar, a Xahen, chociaż nigdy nie popierał brata, a przynajmniej nie robił tego otwarcie, teraz nie mógł nie kiwnąć głową. Jemu również wydało się to podejrzane.
– Jaka zasadzka? Sama żem jadę! – Melodyjny, beztroski głos rozniósł się po lesie, a Xahen miał wrażenie, jakby coś go trafiło. Przełknął ślinę, patrząc z szybko bijącym sercem na zbliżający się do nich wóz. W pewnym momencie dziewczyna była już tak blisko, że mogli dojrzeć jej młodą, uśmiechniętą twarz. Miała może osiemnaście zim, długie, kręcone włosy powiewały na wietrze, okalając jej rumianą buźkę niczym puch. Lekko zaczerwienione policzki podkreślały duże, ciemne oczy, tak charakterystyczne dla Ta'nehów. Z jednej strony nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle swoich rówieśniczek, a z drugiej biło od niej coś... nowego. Pociągającego.
– Z kim mam przyjemność? Ja już się przedstawiłam, kultura nakazuje, abyście to wy, panowie, zdradzili mi teraz swoje imiona.
– Vaadar, prawowity syn wodza.
Xahen dopiero teraz przypomniał sobie o bracie. Spojrzał na niego, jakby wybudził się z dziwacznego snu na jawie i zdał sobie sprawę, że Vaadar też był oczarowany dziewczyną. Patrzył na nią z tym swoim zawadiackim uśmieszkiem, serwowanym jedynie damom, które wpadły mu w oko i wręcz pożerał ją wzrokiem.
– Och, to chyba mnie się poszczęściło! – Navatha rozpromieniła się, a jej szeroki uśmiech zdawał się hipnotyzować. – A ty, panie, jak masz na imię? – zapytała, kierując swoje przenikliwe oczy na drugiego z braci.
– Xahen – odpowiedział mrukliwie, jak to miał w swoim zwyczaju.
– Ten Xahen, o którym rozpowiadają, że jest nieustraszony i że na polowaniu w ubiegłą wiosnę powalił wilka?
– Nie wiem, co o mnie rozpowiadają – odparł zgodnie z prawdą. Nigdy go to nie interesowało.
– A teraz widzę, że do wilka dojdzie i niedźwiedź – powiedziała wesoło, kierując swoje spojrzenie na ich zdobycz. – Gratuluję!
– Nie boisz się tak jechać sama? To niebezpieczne – wtrącił Vaadar, a Xahen nawet nie musiał się domyślać, żeby wiedzieć, że zirytował się odrzuceniem swojej osoby na bok. Nie lubił, gdy się go pomijało.
– Panie mój, żeby to jeden już mnie próbował przestraszyć. – Machnęła ręką. – Słabowicie może wyglądam, ale tatko zadbał, abym o swoje walczyć umiała i nie dała się pierwszemu lepszemu chłopinie – dodała z przebiegłym uśmiechem, a gdy Vaadar już miał zbliżyć się do powozu, tuż obok jego ucha świsnęło ostrze sztyletu, które ostatecznie wbiło się w pień drzewa rosnącego za nim.
Xahen z uniesioną brwią spojrzał na nożyk, a następnie na równie zaskoczonego brata. Z pewnością nie tego się spodziewali.
– Mówiłam, że się nie dam – powiedziała niewinnym głosikiem, przekrzywiając głowę na bok. Vaadar potaknął w pełni uznania, teraz już rozumiejąc, co miała na myśli.
– Jutro będziemy jechać do wioski, to cały dzień drogi. Jeśli chcesz, możesz wrócić z nami do obozowiska, przygotujemy ci jurtę i ciepły posiłek. Odpoczniesz, a nazajutrz wyruszymy razem – zaproponował, na co Xahen tylko przewrócił oczami, nie potrafiąc inaczej skomentować zalotów brata.
Nie mówiąc nic, odwrócił się do swojego konia i pogłaskał go po chrapach, zostawiając rozmawiającą w najlepsze parę za sobą. Było mu ciężko. Z chwili na chwilę czuł, jak coraz ciężej przychodziło mu oddychanie, a każdy mięsień w ciele palił go żywym ogniem. Niewiele jednak zostało do powrotu do obozowiska, tyle zdoła wytrzymać.
– No to ustalone – rzucił z zadowoleniem Vaadar, gdy Navatha zgodziła się z nimi pojechać.
Xahen wskoczył na Wichurę i aż musiał przymknąć na moment oczy, gdy zakręciło mu się w głowie. Kiedy je otworzył, napotkał uważne spojrzenie dziewczyny. Mierzyła go wzrokiem, prawie że przewiercając go nim na wskroś, aż nagle uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
– Cieszę się, że mogę cię wreszcie poznać.
Nie odpowiedział. Nie był kobieciarzem, nie w głowie mu były umizgi, więc zignorował zaczepkę i pogonił klacz do drogi.
Chciał już znaleźć się w swoim namiocie, z dala od wszystkich spojrzeń. Naprawdę musiał odpocząć.


***

No i mamy kolejną część, pisanie ich idzie mi sprawniej niż myślałam. Ponoć im ma się więcej czasu, tym trudniej jest się zebrać, ale mnie jakoś się udaje.
Zadam Wam to samo pytanie, które zadawałam niedawno pod rozdziałem "Na granicy katastrofy", a mianowicie: który z bohaterów najbardziej do Was przemawia, a którego moglibyście pozbyć się na tę chwilę z opowiadania? :D 
No i co myślicie o nagłym zbrataniu się Yamniego i Trevedica? O Navathę jeszcze nie pytam, zbyt mało o niej wiadomo, aby móc wyrobić sobie zdanie. 
Trzymajcie się zdrowo!

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam Trevedica jest dobrze wychowanym,nieco pruderyjnym, dumnym paniczem i fajnie się go obserwuje w nowej sytuacji zwłaszcza jak z jednej strony lubi Xsahena ale z drugiej pamięta że to jeden z ludzi przez których zginął jego ojciec a on i rodzeństwo są w niewoli. No i widać że Trevedic ma charakterek i jest silny skoro nie załamuje się w tej sytuacji. Pozbyć chyba bym się nikogo nie chciała.A relacja Yamni-Trevedic wydaje się interesująca, ciekawe co z niej wyniknie, ale mam wrażenie że Yamni będzie raczej wywoływał
    czyjąś zazdrość niż inne uczucia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak odbierasz Trevedica, bałam się, że nie będę potrafiła pokazać postaci od tej strony.
      A co do Yamniego... wszystko wyjdzie w praniu :D
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Hej. Szczeze w tym opowiadaniu wszyscy mi tu pasują i jakoś każdy ma to coś w sobie nawet ten wredny brat Vaadar choć wredny to daje pikanterii temu opowiadaniu .także podsumowując uwielbiam ich wszystkich pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się cieszę :D Miło coś takiego przeczytać, dzięki.

      Usuń
  3. Hejo :)
    Masz dwa razy wklejony tekst czy to mi się coś pokręciło? xD (najpierw o magu, później o X i znowu powtórzenie mag, X)
    Wybacz, zmęczona jestem i nie chce mi się pisać pełnych imion.
    Fajny rozdział, czekam na więcej ^^
    Pozdrawiam,
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, przekleiło mi się dwa razy. Dzięki za info, już poprawiłam <3

      Usuń
  4. Dwa razy jest wklejony tekst ^^
    Co do naszych bohaterów... Cholera, jestem zaczarowana. Xahen to zimny gnojek, który na siłę chce pokazać, że to on tutaj rządzi, a tylko powoduje, że się oddala od Trevedica
    Chociaż mag lgnie instynktownie do wojownika, jest w końcu jednym z normalniejszych. Bardzo mnie ciekawi, jak potoczy się ich całe relacja. I czy Xahen zacznie zachowywać się względem elfa normalnie, bo to klucz do sukcesu.
    Czekam także z niecierpliwością na odzyskanie przez Trevedica mocy
    Pozdrawiam, WENY i zdrowia życzę! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aw, dziękuję! <3 Cieszę się, że relacja Xahena i Trevedica przyciąga, to chyba moje największe wyzwanie tego opowiadania, bo chciałam stworzyć ciekawą relację, niekoniecznie opartą tylko na nienawiści, a później wielkiej miłości. Zależało mi, aby było to coś pomiędzy.
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.