Uważaj czego sobie życzysz
Zaparkował samochód pośrodku samozwańczej drogi między polami.
Dalej by nie pojechał, istniało duże ryzyko, że zniszczyłby
podwozie przez ogromne koleiny i dziury. Zerknął na niezwykle
zadowolonego Adriana wysiadającego właśnie z pojazdu. Im dłużej
patrzył na to, co znajdowało się dookoła, tym bardziej nie
potrafił zrozumieć jego entuzjazmu.
– To tutaj? – zapytał, rozglądając się. Za sobą mieli kilka
domków, po bokach ciągnące się nie wiadomo dokąd pola, a przed
sobą... O Boże, czy to gnojownik?
– Jeszcze nie, to tam – powiedział Adrian, ruchem głowy
wskazując na ścianę drzew, jaka znajdowała się kilkaset metrów
dalej.
Maksymilian posłał mu nerwowe spojrzenie i potarł odruchowo
wierzch swojej (i tak już naznaczonej zadrapaniami) dłoni. Zaczął
poważnie rozważać powrót do samochodu.
– Ty nie planujesz mnie zabić, ani nic, prawda?
Adrian zamrugał, kierując na niego swoje olbrzymie, nieskażone
inteligencją oczy.
– Co? Czemu miałbym?
Nie mógł nie parsknąć śmiechem. Sytuacja w której się znaleźli
w połączeniu z reakcją Adriana wydała mu się surrealistyczna...
Albo po prostu emocje, które trzymały go od incydentu z Tobiaszem,
zaczęły puszczać, a on jakoś musiał dać im się ulotnić.
– Wiesz, twoja szemrana przeszłość w zestawieniu z zagajnikiem,
w który mnie ciągniesz, w oddaleniu od miasta i cywilizacji, nie
brzmi zbyt przekonująco – wyznał, mimo wszystko ruszając przed
siebie i zrównując się z Mejsem. Ten wciąż zerkał na niego z
wyrazem niezrozumienia, powoli układając części łamigłówki w
jedną, klarowną całość.
– Nie! – zaprzeczył zaraz, kręcąc głową. – No chyba nie
myślisz, że mógłbym...? Chcę ci tylko coś pokazać. To moje
ulubione miejsce, lubię tu wracać, kiedy potrzebuję trochę
oddechu.
Maks wzruszył ramionami, wciskając ręce w kieszenie. Majowe słońce
świeciło wysoko na niebie, ogrzewając ich swoimi promieniami i
tylko przez chłodny wiatr temperatura utrzymywała się w okolicach
osiemnastu stopni. Rozejrzał się dookoła, na ciągnące się przed
nim zielone pole i chciał czy nie, musiał przyznać, że takie
wyrwanie się z Bydgoszczy było przyjemną odmianą. Żyjąc wciąż
wśród wiecznych robót drogowych, korków, permanentnego pośpiechu
i zdenerwowania, łatwo było się zagubić. Tutaj miał wrażenie,
że czas choć odrobinę zwolnił, pozwalając mu odetchnąć pełną
piersią bez obawy o swoje płuca. Wszak Bydgoszcz nie raz na
wykresach smogowych dorównywała samemu zagłębiu smrodu i schorzeń
układów oddechowych w pigułce, jakim był Kraków.
– Byłoby całkiem miło, gdyby nie ten gnojownik – mruknął,
ruchem głowy wskazując na olbrzymią kupę łajna.
– Wiesz, jesteśmy na wiosce – powiedział Adrian takim tonem,
jakby myślał, że musi to Maksowi uzmysłowić. Ten zerknął tylko
na niego, ale już nic nie odpowiedział, a jedynie zszedł na
kraniec drogi i zakrył nos dłonią, byle być jak najdalej od
śmierdzącej górki. – Zaraz będziemy – dodał uspokajająco
Mejs, łypiąc raz po raz na Maksa, zupełnie jakby ten miał zaraz
wpaść w jakąś panikę albo zwiać z powrotem do samochodu. Nic
takiego jednak się nie zadziało, dzielnie przeszedł obok
gnojownika, aż dotarli do rozwidlenia piaszczystej ścieżki. – Tu
– powiedział Adrian, kierując ich między krzaki. Minęli kilka
drzew i gęstych zarośli, aż nagle oczom Maksa ukazała się Wisła,
bo co innego mogłoby przepływać pod Bydgoszczą na drodze do
Torunia?
Zatrzymał się, patrząc na znajdujące się w dole maleńkie
półwyspy i wysepki na rzece, które w połączeniu z kwitnącymi
dookoła roślinami – bujnymi koronami drzew i zielonymi trawami –
sprawiały wrażenie miejsca wyciągniętego wprost z obraza Google
Grafiki. Nie myśląc wiele, zaczął schodzić ze skarpy, aby być
bliżej linii brzegu. Dookoła nikogo nie było, słyszał jedynie
ćwierkanie ptaków, szum rzeki i odgłosy wiatru.
– Jak byliśmy mali, babcia często nas tu zabierała. – Usłyszał
za sobą szept, a gdy się obejrzał, Adrian stał tuż za nim,
wpatrując się w wodę.
– Ciebie i Alicję? – dopytał, na co ten kiwnął głową.
– Jeszcze raz, ile mieliście lat, gdy zabrali was od rodziców?
– Ja miałem czternaście, Alicja osiem – odparł niemalże od
razu, nie wyglądając nawet na urażonego tak otwartym pytaniem.
Maks powoli kiwnął głową i nim zdążył ugryźć się w język,
wypalił:
– Dlaczego właściwie was zabrali?
Adrian westchnął ciężko, po czym, nie udzielając od razu
odpowiedzi, opadł na trawę niczym rzucony bezwładny worek
ziemniaków i skierował swoje spojrzenie na drugą stronę rzeki,
gdzie rozpościerał się las. Doskonale wiedział, co tam się
znajduje, znał te tereny jak własną kieszeń. Gdy jeszcze żyli
dziadkowie, wiedli z siostrą w miarę normalne życie. Wszystko
zaczęło się po ich śmieci.
– Nasza mama była schizofreniczką i ćpunką. – Przygryzł
wargę, nie patrząc na Maksa, który poczuł, że nie powinien
zadawać tego pytania. Owszem, rozmawiał często z Alicją, jednakże
ona przedstawiała to w mniej brutalny sposób. Może dlatego, że
była wtedy jeszcze dzieckiem, no i trafiła do świetnej rodziny,
która pozwoliła jej zapomnieć o swoim nieudanym dzieciństwie?
Ponoć umysł człowieka jest w stanie wymazać najgorsze
wspomnienia, aby tylko przynieść sobie ulgę, może i tu zadziałał
podobny mechanizm? – Ojciec lubił popić, kurwił się na lewo i
prawo, lał matkę jak szmatę, a gdy mu się nudziło, my byliśmy
pod ręką. – Maks przełknął ślinę. Nie nastawił się na
odpowiedź takiego kalibru.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić, opadł na trawę naprzeciwko
Adriana i nerwowo złapał za źdźbło, które zaczął miętosić w
palcach.
– Alicja mówiła, że zawsze ją chroniłeś.
– Jestem starszy od niej o sześć lat, była tylko bezbronnym
dzieckiem – powiedział jak najoczywistszą rzecz pod słońcem. –
Robiłem to, co należało do starszego brata.
Maks nie mógł się nie uśmiechnąć, przypominając sobie ich
pierwsze spotkanie, kiedy Adrian był gotowy zbić go na kwaśne
jabłko tylko dla (w jego mniemaniu) obrony dobrego imienia siostry.
– Taa, ale teraz mógłbyś jej już trochę odpuścić. Wiesz,
słabo rzucać się, że dwudziestopięcioletnia laska idzie na
randkę z jakimś kolesiem. – Zaśmiał się na widok głęboko
urażonej miny Adriana. Mimo wszystkiego, co myślał o tym
mężczyźnie, musiał przyznać, że w całej tej swojej
nadopiekuńczości starszego brata było mu do twarzy. Mógł być
najgroźniejszym drecholem, jakiego zrodziła Bydgoszcz i okolice,
ale fakt, że tak troszczył się o Alicję, po prostu mu pasował.
Adrian aż się zapowietrzył z oburzenia, ale kiedy napotkał na
rozbawione spojrzenie Maksa, sapnął i pokręcił głową,
uśmiechając się mimowolnie. Siedzący naprzeciwko niego Łukowski
z rozwianymi przez wiatr włosami oraz lekko zaczerwienionymi od
wiatru policzkami wyglądał jak z okładki czasopisma. Chyba
zaczynał mieć do niego słabość.
– Co nie oznacza, że może się szlajać z jakimiś gachami.
Maks znów parsknął śmiechem, na co Adrian aż się zapatrzył.
Śmiejący się Maksymilian był naprawdę niespotykanym i przy
okazji cieszącym oko widokiem. Momentalnie doszedł do wniosku, że
bardziej pasowała do niego taka beztroska niż ciągła nerwowość
pomieszana ze strachem wywołanymi swoimi fobiami.
– Nie wiem, czy byłaby zadowolona, gdyby to usłyszała.
Mejs uśmiechnął się pod nosem, skubiąc płatki jakiegoś
chwasta, który rósł tuż przed nim. Wzruszył ramionami, wciąż
ukradkowo zerkając na Łukowskiego i powstrzymując się, aby nie
wlepiać w niego wygłodniałego spojrzenia.
Jeszcze by go spłoszył, czy coś.
– Pewnie nie – rzucił i zamilkł. Maks chwilę śledził jego
zwalistą sylwetkę wzrokiem, błądził wzrokiem po szerokich
ramionach odznaczających się pod szarą bluzą z kapturem, aż
wreszcie dotarł do dużych, szorstkich dłoni, które teraz męczyły
Bogu ducha winną roślinkę. Przygryzł wargę, mimowolnie
przypominając sobie, co takiego te ręce potrafiły.
– Ona wie? – zapytał nagle, zaskakując nawet samego siebie.
Ciemne spojrzenie zatrzymało się na nim, zdezorientowane. – O
tym, że wracasz do tych swoich „interesów”? – Nakreślił
palcami cudzysłów w powietrzu.
Brwi Adriana zbiegły się nagle w groźnym wyrazie, a on sam
pochylił się do przodu, zupełnie, jakby chciał zaatakować Maksa.
Ten, zaalarmowany, drgnął, gotowy do ucieczki, nawet jeśli miałby
skakać do wody. Takiej reakcji się nie spodziewał.
– Nie waż się jej mówić!
Maks z chwili na chwilę zaczynał coraz lepiej orientować w
sytuacji, zły na siebie za takie tchórzliwe myśli o kąpieli w
rzece, poczerwieniał na twarzy. Prychnął i założył ręce na
piersi, ani myśląc, aby dać się zastraszyć Adrianowi.
– Sama prędzej czy później się dowie.
– Nie. Dowie. Się – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Aha, jasne. Do czasu, aż znowu nie wylądujesz w więzieniu. –
Przewrócił oczami. – Dorośnij.
Wściekły Mejs przypominał niedźwiedzia gotowego do skoku na swoją
ofiarę, a w tym przypadku Maksymilian byłby niczym ta bezbronna
ryba, skazana na pazury swojego oprawcy. Mimo wszystko nie wyglądało
jednak na to, aby Adrian zamierzał mu coś zrobić. Nie ruszył się
chociażby o centymetr, chociaż wyraz jego twarzy nie pozostawiał
wiele złudzeń – był wściekły.
– Nie powinieneś był się dowiedzieć – warknął, na co
Łukowski przewrócił oczami.
– W takim wypadku ty nie powinieneś załatwiać takich spraw pod
blokiem, w którym mieszkam – powiedział nieustępliwie, gdy nagle
poczuł rozpierającą go od środka ciekawość. – A właściwie,
tak serio... – konspiracyjnie pochylił się do przodu, nie
spuszczając z Adriana uważnego spojrzenia – o co chodziło?
Mejs odpowiedział na spojrzenie, milcząc przez chwilę, aż nagle
westchnął ciężko i odchylił się w tył.
– Nie rozumiem – mruknął, wydymając z zastanowieniem usta. –
Z jednej strony jesteś temu przeciwny, a z drugiej chciałbyś znać
szczegóły? To tak jakby, ten... się przekreśla, nie?
Maks poczuł się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka. Bo
z jednej strony oczywiście, że był przeciwny, nie chciał mieszać
się w żadne nieciekawe interesy, a z drugiej tak bardzo chciałby
wiedzieć, czym teraz zajmował się Adrian. Handlował prochami?
Kradł samochody? W niczym bardziej poważnym go niestety nie
widział, ale za to faceta, z którym rozmawiał przed blokiem, już
tak.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo nagle, zza krzaków
znajdujących się za plecami Mejsa, wyskoczyła wielka, czarna kupka
futra. A kiedy zobaczył parę sterczących uszu i dyndający niczym
antena na wietrze ogon, podskoczył. Szybko podniósł się z ziemi,
aby w razie co móc jak najszybciej uciec, zapomniał jednak, jak
blisko brzegu rzeki się znajduje i że wystarczyło kilka kroków w
tył, aby zsunął się, lądując ostatecznie w wodzie.
– Uważaj!
Adrian pozostawał jednak bardziej czujny niż on, momentalnie
wychylił się, łapiąc spanikowanego Maksymiliana za nadgarstek.
Szybkim, mocnym ruchem pociągnął go w swoją stronę i ten,
zamiast zaliczyć kąpiel w Wiśle, upadł na Mejsa z (bardzo
żałosnym, jak sam później stwierdził) okrzykiem zaskoczenia na
ustach.
Stęknął, podnosząc się na ramionach, żeby nie zalegać tak
bezwstydnie na Adrianie całą masą swojego ciała, a jego wzrok
zaraz odnalazł powód tego zamieszania. Pies – niezbyt duży,
mniej więcej sięgający kolan – jakby nigdy nic, kompletnie
niezainteresowany pożarciem Maksa w całości, węszył coś właśnie
w trawie, trzy metry dalej.
– To tylko jakiś kundel – powiedział Mejs, patrząc na
Łukowskiego z dołu. Przełknął ślinę, czując się niemożebnie
głupio, dawno już się tak nie zbłaźnił. Chrząknął, próbując
zachować resztki godności i z czerwonymi od zażenowania
policzkami, podniósł się z Adriana.
– Nie lubię psów – zdradził cicho, wciąż obserwując
czworonoga uważnym spojrzeniem. – Ojciec kiedyś trzymał owczarka
niemieckiego w kojcu. Ładny pies, ale potrzebował porządnego
wychowania, a nie drącego się o wszystko, niestabilnego
właściciela. Pewnego dnia, jak bawiłem się na podwórku, udało
jej się uciec z klatki. – Sam nie wiedział, dlaczego zebrało mu
się na takie opowieści. Może chciał wytłumaczyć swój głupi
wybuch, a może po prostu poczuł się wywołany do tablicy przez
wcześniejsze wyznanie Adriana. – To jedna z pamiątek –
powiedział, zakasując rękaw swojego wiosennego płaszcza i
pokazując podłużną, poszarpaną bliznę ciągnącą się od
nadgarstka do połowy przedramienia.
Adrian śledził znamię uważnym spojrzeniem, a następnie spojrzał
na kręcącego się obok psa. Bez słowa wstał, po czym tupnął
groźnie i machnął ręką, aby odgonić zwierzę. To nie wyglądało
jednak na wystraszone, popatrzyło na niego swoimi bystrymi,
paciorkowatymi oczami, ale najwidoczniej przyzwyczajone już do bycia
przeganianym, opuściło głowę i umknęło w kierunku krzaków.
– Szkoda, psy to naprawdę świetne zwierzęta. Jak już się
trochę ogarnę, zamierzam zawitać w schronisku.
Maks popatrzył na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy. Im
więcej dowiadywał się o Adrianie, tym bardziej nie pasował mu ten
cały jego groźny, nieustępliwy wygląd kryminalisty.
– Abstrahując już od mojego dzieciństwa, psy też śmierdzą –
powiedział, krzywiąc się mimowolnie.
– Ale nie będziesz mieć lepszego kumpla od psa, wiem co mówię.
– Uśmiechnął się szeroko, na co Maks zaśmiał się cicho pod
nosem.
– Drechol o gołębim sercu? – rzucił do samego siebie,
odwracając się jeszcze w stronę rzeki.
– Co?
– Nic, nic. Wracajmy już.
***
Musiał przyznać, że bardzo miło spędził to popołudnie i – co
najważniejsze – przy Adrianie ani przez chwilę nie myślał o
Tobiaszu. Nie sięgał po telefon, nie zastanawiał się oraz nie
rozkładał na czynniki pierwsze sytuacji sprzed kilku godzin. Może
i Mejs kilka razy podniósł mu ciśnienie swoją gadaniną, jednak
wolał to, niż ciągłe zamartwianie się.
– To może strzelimy po piwku? – zapytał zadowolony Adrian,
który również wydawał się ukontentowany minionym wypadem nad
rzekę.
– Miałem jeszcze dzisiaj iść na siłownię – odparł zgodnie z
prawdą, na co brat Alicji spojrzał na niego z nagłym
zainteresowaniem, niczym drapieżnik, który znalazł coś ciekawego
w zasięgu swojego wzroku.
– Można też i tak.
Maks zerknął na niego kątem oka, wzdychając ciężko. Nie miał
sił się teraz z nim spierać, więc tylko pokiwał głową,
sięgając po klucze do drzwi klatki schodowej. W milczeniu weszli do
niej, a później pokonali stopnie dzielące ich od mieszkania.
– Daj mi chwilę, zabiorę ubrania i możemy lecieć – rzucił
nazbyt podekscytowany Adrian. – Oby tylko tamtego gogusia nie było
– dodał już z mniejszym entuzjazmem. Maks nie mógł się nie
uśmiechnąć na ten komentarz.
– Bartek? – zapytał, otwierając drzwi. – Jest całkiem w
porządku. – Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale nie
mógł odpuścić okazji wbicia Mejsowi tej szpilki. – Lubię go.
Adrian prychnął, rozzłoszczony i ewidentnie niezadowolony ze słów
Łukowskiego. Już miał zrzucić z siebie buty, a później coś na
to odpowiedzieć, kiedy jego wzrok zatrzymał się na niechlujnie
rzuconych, czarnych, męskich roshe runach. Maks jakby mu czytał w
myślach, bo również spojrzał na trampki, kiedy nagle do jego uszu
dotarły dźwięki dobiegające z sypialni Alicji. Dziewczyna śmiała
się głośno, zupełnie jakby coś ją opętało, a po chwili do jej
śmiechu dołączył też drugi – męski.
I wszystko jasne – pomyślał Łukowski, ściągając
swoje mokasyny.
– Jak ci się odrobinę poszczęści, to będziesz mieć okazję
poznać faceta Ali – rzucił z rozbawieniem, nagle bardzo pragnąć
zobaczyć konfrontację Adriana i nowej miłości swojej
przyjaciółki. Nie wiedział jednak, że jego zachcianka ziści się
prędzej, niż by się tego spodziewał, obierając bardzo
niepokojące tory. Może wtedy dwa razy zastanowiłby się nad swoimi
życzeniami.
– Nawet mi nie mów – burknął pod nosem mało radośnie Mejs,
kiedy nagle drzwi do sypialni Alicji otworzyły się szeroko, a ze
środka wyjrzała rozbawiona dziewczyna.
– Och, już jesteście? – zapytała z wypiekami na twarzy i
potarganymi, ciemnymi włosami. Maks parsknął pod nosem,
stwierdzając w myślach, że na pewno się dobrze bawiła podczas
ich nieobecności, ku niezadowoleniu jej starszego brata.
Za nią stanął, równie ucieszony mężczyzna, a Maks szybko
otaksował go wzrokiem. Niezbyt wysoki, ale to nic złego – Ala nie
grzeszyła przecież wzrostem – z ładną, mogącą się podobać,
chociaż trochę zbyt pospolitą twarzą.
Dałbym sześć i pół na dziesięć – zdążył ocenić
Łukowski i zerknąć na Adriana, ciekaw jego reakcji, gdy zrozumiał,
że coś jest bardzo nie w porządku.
Mejs się gotował. Patrzył na faceta Alicji z taką chęcią mordu,
jakiej Maks jeszcze u niego nie widział, a dalej wszystko zdawało
potoczyć się samo.
– Co tu robisz? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Adrian? Nie spodziewałem się ciebie!
– Ty kurwo – wyrzucił z siebie tylko i chociaż Maksymilian mógł
podejrzewać, co takiego wydarzy się dalej, nie zareagował. Obawiał
się, że jego protest nie przyniósłby żadnego efektu, bo już po
chwili Adrian ruszył do zaskoczonego mężczyzny, po czym z impetem
wbił mu pięść w twarz.
Z nosa nieznajomego trysnęła stróżka krwi. Alicja krzyknęła
przeraźliwie, a Maks poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Musiał
podeprzeć się o drzwi na widok posoki brudzącej jasne płytki.
Co się właśnie, do cholery, wydarzyło?
***
Tym razem trochę krótko, ale po prostu nie mogłam nie przerwać w tym momencie. To aż się prosiło.
Więc... Macie jakieś podejrzenia, kto dostał od Adriana na dzień dobry w mordę? :D
Pewnie Adrian zna tego gościa skądś i nie jest typek w ale taki odpowiedni dla jego młodszej siostry :)
OdpowiedzUsuńWeny, chęci,
Pozdrawiam!
Kyna
No podejrzewam że ktoś z przeszłości, może ktoś przezkogo Adrian wylądował w więzieniu... Fajna ta pierwsza randka, która oczywiście wcale nie była randką :D
OdpowiedzUsuńA może jakiś ,,kumpel ,, z więzienia. Rozdział jak zawsze super. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńgenialne jak zwykle!
OdpowiedzUsuńDlaczego mam przeczucie, że to Artur?
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takiego zakończenia rozdziału... do tej pory było przedstawione niewiele osób z przeszłości Adriana, wiec może to ten Artur? Jestem ogromnie ciekawa.
OdpowiedzUsuńI też tego jak się w tej sytuacji zachowa Alicja...
Poza tym początek rozdziału mega sympatyczny, zarówno Maks jak i Adrian z takim przyjaznym nastawieniem wobec siebie. Miło było czytać o tym momencie, jak Adrian zapatrzył się na uśmiech Maksa i że zaczyna mieć do niego słabość. Ciekawe, który z nich pierwszy się zakocha!
Podoba mi się, że perspektywa Maksymiliana jest przeplatana z perspektywą Adriana. Dzięki temu można poznać oba punkty widzenia, emocje obojga itd. :D