poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Rozdział 8. (Na granicy katastrofy)


Uważaj czego sobie życzysz


Zaparkował samochód pośrodku samozwańczej drogi między polami. Dalej by nie pojechał, istniało duże ryzyko, że zniszczyłby podwozie przez ogromne koleiny i dziury. Zerknął na niezwykle zadowolonego Adriana wysiadającego właśnie z pojazdu. Im dłużej patrzył na to, co znajdowało się dookoła, tym bardziej nie potrafił zrozumieć jego entuzjazmu.
– To tutaj? – zapytał, rozglądając się. Za sobą mieli kilka domków, po bokach ciągnące się nie wiadomo dokąd pola, a przed sobą... O Boże, czy to gnojownik?
– Jeszcze nie, to tam – powiedział Adrian, ruchem głowy wskazując na ścianę drzew, jaka znajdowała się kilkaset metrów dalej.

Maksymilian posłał mu nerwowe spojrzenie i potarł odruchowo wierzch swojej (i tak już naznaczonej zadrapaniami) dłoni. Zaczął poważnie rozważać powrót do samochodu.
– Ty nie planujesz mnie zabić, ani nic, prawda?
Adrian zamrugał, kierując na niego swoje olbrzymie, nieskażone inteligencją oczy.
– Co? Czemu miałbym?
Nie mógł nie parsknąć śmiechem. Sytuacja w której się znaleźli w połączeniu z reakcją Adriana wydała mu się surrealistyczna... Albo po prostu emocje, które trzymały go od incydentu z Tobiaszem, zaczęły puszczać, a on jakoś musiał dać im się ulotnić.
– Wiesz, twoja szemrana przeszłość w zestawieniu z zagajnikiem, w który mnie ciągniesz, w oddaleniu od miasta i cywilizacji, nie brzmi zbyt przekonująco – wyznał, mimo wszystko ruszając przed siebie i zrównując się z Mejsem. Ten wciąż zerkał na niego z wyrazem niezrozumienia, powoli układając części łamigłówki w jedną, klarowną całość.
– Nie! – zaprzeczył zaraz, kręcąc głową. – No chyba nie myślisz, że mógłbym...? Chcę ci tylko coś pokazać. To moje ulubione miejsce, lubię tu wracać, kiedy potrzebuję trochę oddechu.
Maks wzruszył ramionami, wciskając ręce w kieszenie. Majowe słońce świeciło wysoko na niebie, ogrzewając ich swoimi promieniami i tylko przez chłodny wiatr temperatura utrzymywała się w okolicach osiemnastu stopni. Rozejrzał się dookoła, na ciągnące się przed nim zielone pole i chciał czy nie, musiał przyznać, że takie wyrwanie się z Bydgoszczy było przyjemną odmianą. Żyjąc wciąż wśród wiecznych robót drogowych, korków, permanentnego pośpiechu i zdenerwowania, łatwo było się zagubić. Tutaj miał wrażenie, że czas choć odrobinę zwolnił, pozwalając mu odetchnąć pełną piersią bez obawy o swoje płuca. Wszak Bydgoszcz nie raz na wykresach smogowych dorównywała samemu zagłębiu smrodu i schorzeń układów oddechowych w pigułce, jakim był Kraków.
– Byłoby całkiem miło, gdyby nie ten gnojownik – mruknął, ruchem głowy wskazując na olbrzymią kupę łajna.
– Wiesz, jesteśmy na wiosce – powiedział Adrian takim tonem, jakby myślał, że musi to Maksowi uzmysłowić. Ten zerknął tylko na niego, ale już nic nie odpowiedział, a jedynie zszedł na kraniec drogi i zakrył nos dłonią, byle być jak najdalej od śmierdzącej górki. – Zaraz będziemy – dodał uspokajająco Mejs, łypiąc raz po raz na Maksa, zupełnie jakby ten miał zaraz wpaść w jakąś panikę albo zwiać z powrotem do samochodu. Nic takiego jednak się nie zadziało, dzielnie przeszedł obok gnojownika, aż dotarli do rozwidlenia piaszczystej ścieżki. – Tu – powiedział Adrian, kierując ich między krzaki. Minęli kilka drzew i gęstych zarośli, aż nagle oczom Maksa ukazała się Wisła, bo co innego mogłoby przepływać pod Bydgoszczą na drodze do Torunia?
Zatrzymał się, patrząc na znajdujące się w dole maleńkie półwyspy i wysepki na rzece, które w połączeniu z kwitnącymi dookoła roślinami – bujnymi koronami drzew i zielonymi trawami – sprawiały wrażenie miejsca wyciągniętego wprost z obraza Google Grafiki. Nie myśląc wiele, zaczął schodzić ze skarpy, aby być bliżej linii brzegu. Dookoła nikogo nie było, słyszał jedynie ćwierkanie ptaków, szum rzeki i odgłosy wiatru.
– Jak byliśmy mali, babcia często nas tu zabierała. – Usłyszał za sobą szept, a gdy się obejrzał, Adrian stał tuż za nim, wpatrując się w wodę.
– Ciebie i Alicję? – dopytał, na co ten kiwnął głową.
– Jeszcze raz, ile mieliście lat, gdy zabrali was od rodziców?
– Ja miałem czternaście, Alicja osiem – odparł niemalże od razu, nie wyglądając nawet na urażonego tak otwartym pytaniem. Maks powoli kiwnął głową i nim zdążył ugryźć się w język, wypalił:
– Dlaczego właściwie was zabrali?
Adrian westchnął ciężko, po czym, nie udzielając od razu odpowiedzi, opadł na trawę niczym rzucony bezwładny worek ziemniaków i skierował swoje spojrzenie na drugą stronę rzeki, gdzie rozpościerał się las. Doskonale wiedział, co tam się znajduje, znał te tereny jak własną kieszeń. Gdy jeszcze żyli dziadkowie, wiedli z siostrą w miarę normalne życie. Wszystko zaczęło się po ich śmieci.
– Nasza mama była schizofreniczką i ćpunką. – Przygryzł wargę, nie patrząc na Maksa, który poczuł, że nie powinien zadawać tego pytania. Owszem, rozmawiał często z Alicją, jednakże ona przedstawiała to w mniej brutalny sposób. Może dlatego, że była wtedy jeszcze dzieckiem, no i trafiła do świetnej rodziny, która pozwoliła jej zapomnieć o swoim nieudanym dzieciństwie? Ponoć umysł człowieka jest w stanie wymazać najgorsze wspomnienia, aby tylko przynieść sobie ulgę, może i tu zadziałał podobny mechanizm? – Ojciec lubił popić, kurwił się na lewo i prawo, lał matkę jak szmatę, a gdy mu się nudziło, my byliśmy pod ręką. – Maks przełknął ślinę. Nie nastawił się na odpowiedź takiego kalibru.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić, opadł na trawę naprzeciwko Adriana i nerwowo złapał za źdźbło, które zaczął miętosić w palcach.
– Alicja mówiła, że zawsze ją chroniłeś.
– Jestem starszy od niej o sześć lat, była tylko bezbronnym dzieckiem – powiedział jak najoczywistszą rzecz pod słońcem. – Robiłem to, co należało do starszego brata.
Maks nie mógł się nie uśmiechnąć, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy Adrian był gotowy zbić go na kwaśne jabłko tylko dla (w jego mniemaniu) obrony dobrego imienia siostry.
– Taa, ale teraz mógłbyś jej już trochę odpuścić. Wiesz, słabo rzucać się, że dwudziestopięcioletnia laska idzie na randkę z jakimś kolesiem. – Zaśmiał się na widok głęboko urażonej miny Adriana. Mimo wszystkiego, co myślał o tym mężczyźnie, musiał przyznać, że w całej tej swojej nadopiekuńczości starszego brata było mu do twarzy. Mógł być najgroźniejszym drecholem, jakiego zrodziła Bydgoszcz i okolice, ale fakt, że tak troszczył się o Alicję, po prostu mu pasował.
Adrian aż się zapowietrzył z oburzenia, ale kiedy napotkał na rozbawione spojrzenie Maksa, sapnął i pokręcił głową, uśmiechając się mimowolnie. Siedzący naprzeciwko niego Łukowski z rozwianymi przez wiatr włosami oraz lekko zaczerwienionymi od wiatru policzkami wyglądał jak z okładki czasopisma. Chyba zaczynał mieć do niego słabość.
– Co nie oznacza, że może się szlajać z jakimiś gachami.
Maks znów parsknął śmiechem, na co Adrian aż się zapatrzył. Śmiejący się Maksymilian był naprawdę niespotykanym i przy okazji cieszącym oko widokiem. Momentalnie doszedł do wniosku, że bardziej pasowała do niego taka beztroska niż ciągła nerwowość pomieszana ze strachem wywołanymi swoimi fobiami.
– Nie wiem, czy byłaby zadowolona, gdyby to usłyszała.
Mejs uśmiechnął się pod nosem, skubiąc płatki jakiegoś chwasta, który rósł tuż przed nim. Wzruszył ramionami, wciąż ukradkowo zerkając na Łukowskiego i powstrzymując się, aby nie wlepiać w niego wygłodniałego spojrzenia.
Jeszcze by go spłoszył, czy coś.
– Pewnie nie – rzucił i zamilkł. Maks chwilę śledził jego zwalistą sylwetkę wzrokiem, błądził wzrokiem po szerokich ramionach odznaczających się pod szarą bluzą z kapturem, aż wreszcie dotarł do dużych, szorstkich dłoni, które teraz męczyły Bogu ducha winną roślinkę. Przygryzł wargę, mimowolnie przypominając sobie, co takiego te ręce potrafiły.
– Ona wie? – zapytał nagle, zaskakując nawet samego siebie. Ciemne spojrzenie zatrzymało się na nim, zdezorientowane. – O tym, że wracasz do tych swoich „interesów”? – Nakreślił palcami cudzysłów w powietrzu.
Brwi Adriana zbiegły się nagle w groźnym wyrazie, a on sam pochylił się do przodu, zupełnie, jakby chciał zaatakować Maksa. Ten, zaalarmowany, drgnął, gotowy do ucieczki, nawet jeśli miałby skakać do wody. Takiej reakcji się nie spodziewał.
– Nie waż się jej mówić!
Maks z chwili na chwilę zaczynał coraz lepiej orientować w sytuacji, zły na siebie za takie tchórzliwe myśli o kąpieli w rzece, poczerwieniał na twarzy. Prychnął i założył ręce na piersi, ani myśląc, aby dać się zastraszyć Adrianowi.
– Sama prędzej czy później się dowie.
– Nie. Dowie. Się – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Aha, jasne. Do czasu, aż znowu nie wylądujesz w więzieniu. – Przewrócił oczami. – Dorośnij.
Wściekły Mejs przypominał niedźwiedzia gotowego do skoku na swoją ofiarę, a w tym przypadku Maksymilian byłby niczym ta bezbronna ryba, skazana na pazury swojego oprawcy. Mimo wszystko nie wyglądało jednak na to, aby Adrian zamierzał mu coś zrobić. Nie ruszył się chociażby o centymetr, chociaż wyraz jego twarzy nie pozostawiał wiele złudzeń – był wściekły.
– Nie powinieneś był się dowiedzieć – warknął, na co Łukowski przewrócił oczami.
– W takim wypadku ty nie powinieneś załatwiać takich spraw pod blokiem, w którym mieszkam – powiedział nieustępliwie, gdy nagle poczuł rozpierającą go od środka ciekawość. – A właściwie, tak serio... – konspiracyjnie pochylił się do przodu, nie spuszczając z Adriana uważnego spojrzenia – o co chodziło?
Mejs odpowiedział na spojrzenie, milcząc przez chwilę, aż nagle westchnął ciężko i odchylił się w tył.
– Nie rozumiem – mruknął, wydymając z zastanowieniem usta. – Z jednej strony jesteś temu przeciwny, a z drugiej chciałbyś znać szczegóły? To tak jakby, ten... się przekreśla, nie?
Maks poczuł się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka. Bo z jednej strony oczywiście, że był przeciwny, nie chciał mieszać się w żadne nieciekawe interesy, a z drugiej tak bardzo chciałby wiedzieć, czym teraz zajmował się Adrian. Handlował prochami? Kradł samochody? W niczym bardziej poważnym go niestety nie widział, ale za to faceta, z którym rozmawiał przed blokiem, już tak.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo nagle, zza krzaków znajdujących się za plecami Mejsa, wyskoczyła wielka, czarna kupka futra. A kiedy zobaczył parę sterczących uszu i dyndający niczym antena na wietrze ogon, podskoczył. Szybko podniósł się z ziemi, aby w razie co móc jak najszybciej uciec, zapomniał jednak, jak blisko brzegu rzeki się znajduje i że wystarczyło kilka kroków w tył, aby zsunął się, lądując ostatecznie w wodzie.
– Uważaj!
Adrian pozostawał jednak bardziej czujny niż on, momentalnie wychylił się, łapiąc spanikowanego Maksymiliana za nadgarstek. Szybkim, mocnym ruchem pociągnął go w swoją stronę i ten, zamiast zaliczyć kąpiel w Wiśle, upadł na Mejsa z (bardzo żałosnym, jak sam później stwierdził) okrzykiem zaskoczenia na ustach.
Stęknął, podnosząc się na ramionach, żeby nie zalegać tak bezwstydnie na Adrianie całą masą swojego ciała, a jego wzrok zaraz odnalazł powód tego zamieszania. Pies – niezbyt duży, mniej więcej sięgający kolan – jakby nigdy nic, kompletnie niezainteresowany pożarciem Maksa w całości, węszył coś właśnie w trawie, trzy metry dalej.
– To tylko jakiś kundel – powiedział Mejs, patrząc na Łukowskiego z dołu. Przełknął ślinę, czując się niemożebnie głupio, dawno już się tak nie zbłaźnił. Chrząknął, próbując zachować resztki godności i z czerwonymi od zażenowania policzkami, podniósł się z Adriana.
– Nie lubię psów – zdradził cicho, wciąż obserwując czworonoga uważnym spojrzeniem. – Ojciec kiedyś trzymał owczarka niemieckiego w kojcu. Ładny pies, ale potrzebował porządnego wychowania, a nie drącego się o wszystko, niestabilnego właściciela. Pewnego dnia, jak bawiłem się na podwórku, udało jej się uciec z klatki. – Sam nie wiedział, dlaczego zebrało mu się na takie opowieści. Może chciał wytłumaczyć swój głupi wybuch, a może po prostu poczuł się wywołany do tablicy przez wcześniejsze wyznanie Adriana. – To jedna z pamiątek – powiedział, zakasując rękaw swojego wiosennego płaszcza i pokazując podłużną, poszarpaną bliznę ciągnącą się od nadgarstka do połowy przedramienia.
Adrian śledził znamię uważnym spojrzeniem, a następnie spojrzał na kręcącego się obok psa. Bez słowa wstał, po czym tupnął groźnie i machnął ręką, aby odgonić zwierzę. To nie wyglądało jednak na wystraszone, popatrzyło na niego swoimi bystrymi, paciorkowatymi oczami, ale najwidoczniej przyzwyczajone już do bycia przeganianym, opuściło głowę i umknęło w kierunku krzaków.
– Szkoda, psy to naprawdę świetne zwierzęta. Jak już się trochę ogarnę, zamierzam zawitać w schronisku.
Maks popatrzył na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy. Im więcej dowiadywał się o Adrianie, tym bardziej nie pasował mu ten cały jego groźny, nieustępliwy wygląd kryminalisty.
– Abstrahując już od mojego dzieciństwa, psy też śmierdzą – powiedział, krzywiąc się mimowolnie.
– Ale nie będziesz mieć lepszego kumpla od psa, wiem co mówię. – Uśmiechnął się szeroko, na co Maks zaśmiał się cicho pod nosem.
– Drechol o gołębim sercu? – rzucił do samego siebie, odwracając się jeszcze w stronę rzeki.
– Co?
– Nic, nic. Wracajmy już.

***

Musiał przyznać, że bardzo miło spędził to popołudnie i – co najważniejsze – przy Adrianie ani przez chwilę nie myślał o Tobiaszu. Nie sięgał po telefon, nie zastanawiał się oraz nie rozkładał na czynniki pierwsze sytuacji sprzed kilku godzin. Może i Mejs kilka razy podniósł mu ciśnienie swoją gadaniną, jednak wolał to, niż ciągłe zamartwianie się.
– To może strzelimy po piwku? – zapytał zadowolony Adrian, który również wydawał się ukontentowany minionym wypadem nad rzekę.
– Miałem jeszcze dzisiaj iść na siłownię – odparł zgodnie z prawdą, na co brat Alicji spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem, niczym drapieżnik, który znalazł coś ciekawego w zasięgu swojego wzroku.
– Można też i tak.
Maks zerknął na niego kątem oka, wzdychając ciężko. Nie miał sił się teraz z nim spierać, więc tylko pokiwał głową, sięgając po klucze do drzwi klatki schodowej. W milczeniu weszli do niej, a później pokonali stopnie dzielące ich od mieszkania.
– Daj mi chwilę, zabiorę ubrania i możemy lecieć – rzucił nazbyt podekscytowany Adrian. – Oby tylko tamtego gogusia nie było – dodał już z mniejszym entuzjazmem. Maks nie mógł się nie uśmiechnąć na ten komentarz.
– Bartek? – zapytał, otwierając drzwi. – Jest całkiem w porządku. – Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale nie mógł odpuścić okazji wbicia Mejsowi tej szpilki. – Lubię go.
Adrian prychnął, rozzłoszczony i ewidentnie niezadowolony ze słów Łukowskiego. Już miał zrzucić z siebie buty, a później coś na to odpowiedzieć, kiedy jego wzrok zatrzymał się na niechlujnie rzuconych, czarnych, męskich roshe runach. Maks jakby mu czytał w myślach, bo również spojrzał na trampki, kiedy nagle do jego uszu dotarły dźwięki dobiegające z sypialni Alicji. Dziewczyna śmiała się głośno, zupełnie jakby coś ją opętało, a po chwili do jej śmiechu dołączył też drugi – męski.
I wszystko jasne – pomyślał Łukowski, ściągając swoje mokasyny.
– Jak ci się odrobinę poszczęści, to będziesz mieć okazję poznać faceta Ali – rzucił z rozbawieniem, nagle bardzo pragnąć zobaczyć konfrontację Adriana i nowej miłości swojej przyjaciółki. Nie wiedział jednak, że jego zachcianka ziści się prędzej, niż by się tego spodziewał, obierając bardzo niepokojące tory. Może wtedy dwa razy zastanowiłby się nad swoimi życzeniami.
– Nawet mi nie mów – burknął pod nosem mało radośnie Mejs, kiedy nagle drzwi do sypialni Alicji otworzyły się szeroko, a ze środka wyjrzała rozbawiona dziewczyna.
– Och, już jesteście? – zapytała z wypiekami na twarzy i potarganymi, ciemnymi włosami. Maks parsknął pod nosem, stwierdzając w myślach, że na pewno się dobrze bawiła podczas ich nieobecności, ku niezadowoleniu jej starszego brata.
Za nią stanął, równie ucieszony mężczyzna, a Maks szybko otaksował go wzrokiem. Niezbyt wysoki, ale to nic złego – Ala nie grzeszyła przecież wzrostem – z ładną, mogącą się podobać, chociaż trochę zbyt pospolitą twarzą.
Dałbym sześć i pół na dziesięć – zdążył ocenić Łukowski i zerknąć na Adriana, ciekaw jego reakcji, gdy zrozumiał, że coś jest bardzo nie w porządku.
Mejs się gotował. Patrzył na faceta Alicji z taką chęcią mordu, jakiej Maks jeszcze u niego nie widział, a dalej wszystko zdawało potoczyć się samo.
– Co tu robisz? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Adrian? Nie spodziewałem się ciebie!
– Ty kurwo – wyrzucił z siebie tylko i chociaż Maksymilian mógł podejrzewać, co takiego wydarzy się dalej, nie zareagował. Obawiał się, że jego protest nie przyniósłby żadnego efektu, bo już po chwili Adrian ruszył do zaskoczonego mężczyzny, po czym z impetem wbił mu pięść w twarz.
Z nosa nieznajomego trysnęła stróżka krwi. Alicja krzyknęła przeraźliwie, a Maks poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Musiał podeprzeć się o drzwi na widok posoki brudzącej jasne płytki.
Co się właśnie, do cholery, wydarzyło?


***

Tym razem trochę krótko, ale po prostu nie mogłam nie przerwać w tym momencie. To aż się prosiło.
Więc... Macie jakieś podejrzenia, kto dostał od Adriana na dzień dobry w mordę? :D 

6 komentarzy:

  1. Pewnie Adrian zna tego gościa skądś i nie jest typek w ale taki odpowiedni dla jego młodszej siostry :)
    Weny, chęci,
    Pozdrawiam!
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
  2. No podejrzewam że ktoś z przeszłości, może ktoś przezkogo Adrian wylądował w więzieniu... Fajna ta pierwsza randka, która oczywiście wcale nie była randką :D

    OdpowiedzUsuń
  3. A może jakiś ,,kumpel ,, z więzienia. Rozdział jak zawsze super. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego mam przeczucie, że to Artur?

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie spodziewałam się takiego zakończenia rozdziału... do tej pory było przedstawione niewiele osób z przeszłości Adriana, wiec może to ten Artur? Jestem ogromnie ciekawa.
    I też tego jak się w tej sytuacji zachowa Alicja...
    Poza tym początek rozdziału mega sympatyczny, zarówno Maks jak i Adrian z takim przyjaznym nastawieniem wobec siebie. Miło było czytać o tym momencie, jak Adrian zapatrzył się na uśmiech Maksa i że zaczyna mieć do niego słabość. Ciekawe, który z nich pierwszy się zakocha!
    Podoba mi się, że perspektywa Maksymiliana jest przeplatana z perspektywą Adriana. Dzięki temu można poznać oba punkty widzenia, emocje obojga itd. :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.