sobota, 11 kwietnia 2020

Część 11. (Mrok)


Wesołych Świąt, kochani. 
Jakie by one nie były, pozostańcie dobrej myśli. :)


Część 11.

Przespaną noc zawdzięczał głównie wypitemu alkoholowi, nie miał wątpliwości, że gdyby nie on, zaśnięcie nie przyszłoby mu z taką łatwością. Nie po tylu emocjach, które wstrząsnęły jego ciałem chwilę wcześniej.
Obudził się, gdy słońce świeciło już wysoko na niebie. Momentalnie zaatakowała go suchość w gardle oraz lekkie ćmienie w skroniach. Skrzywił się, siadając na posłaniu i zamierając na chwilę, aby móc zorientować się w sytuacji – szybko spostrzegł, że namiot był pusty. Znajdował się w nim sam i to wystarczyło, aby poczuł niewyobrażalną ulgę. Ostatnim czego teraz pragnął, było spotkanie z Xahenem, czy chociażby przebywanie z nim w jednej przestrzeni.

Wstał i chwilę krążył dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś okrycia, aby zaraz wyjrzeć z jurty i sprawdzić, co takiego dzieje się na zewnątrz. A działo się... niezbyt wiele. Wyglądało na to, że Ta'nehowie wczoraj trochę popili i teraz leczyli swoje choroby poalkoholowe, w czym Trevedic mógłby aktualnie uścisnąć im dłoń. Sam nie czuł się zbyt dobrze, mimo że nie wypił tak wiele.
– O, już się obudziłeś. – Odwrócił głowę w stronę dobiegającego go głosu. Zrobił zapobiegawczy krok w głąb namiotu, nie wiedząc czego się spodziewać. – Jesteś głodny?
– Spragniony – odpowiedział, wciąż pozostając czujny. Yamni podszedł do niego, mierząc go uważnym spojrzeniem, w ręce trzymając misę ze strawą przeznaczoną dla Trevedica.
– To chyba jak każdy dzisiaj – powiedział nazbyt wesołym tonem. – Chyba lepiej dla ciebie, abyśmy weszli do środka. Przyniosłem jedzenie – wyjaśnił ciszej, zaskakując tym samym maga. Nie oponował jednak, wycofał się do jurty, a Yamni'il wszedł do niej zaraz po nim.
– Xahen ci kazał? – Mimowolnie się skrzywił na samo wspomnienie syna wodza. Był w takim nastroju, że najchętniej odmówiłby wszystkiego, co dostałby od Xahena, nawet, jeśli mowa tu o jedzeniu czy piciu. – Bo jeśli tak, możesz to zabrać, nie będę jeść – prychnął, opadając na swoje posłanie.
Yamni zatrzymał się w półkroku, patrząc na Trevedica początkowo zdziwiony. Westchnął ciężko i postawił przy jego stopach miskę z jedzeniem.
– Będziesz żałować. U nas mówi się, że trzeba jeść, jeśli jest co. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdą ciężkie czasy, więc jedzeniem nie wolno gardzić.
– Lepiej byś powiedział, że musicie mnie zachować we względnie dobrym zdrowiu – odparł zaraz, krzywiąc się mimowolnie.
Yamni'il zapatrzył się na niego przez moment i nagle parsknął śmiechem, na co Trevedic, nie zrozumiawszy jego nagłego dobrego humoru, wydął z niezadowoleniem wargi. Nie rozumiał tego mężczyzny, był tak inny od ponurego, wiecznie burczącego coś pod nosem Xahena, w jaki sposób znaleźli wspólny język?
– Jeśli chodziłoby tylko o względnie dobre zdrowie, to uwierz, nie potrzebowałbyś do tego śniadania – odpowiedział, szczerząc swoje zęby w uśmiechu. – Xahen wspominał, że miewasz humory, ale co innego doświadczyć ich na własnej skórze...
– A nie wspomniał ci może, że sam je miewa? – prychnął. – Albo że lubi się spić, a później wyżywać na innych? – Nie przemyślał wcześniej tego, co właśnie powiedział, słowa same spłynęły mu na język, a on po prostu czuł, że musi je z siebie wyrzucić. Nie był studnią bez dna, też musiał odreagowywać trudne sytuacje i właśnie natrafił na moment, kiedy czara goryczy się przelała.
Mina Yamni'ila momentalnie zrzedła, wojownik patrzył przez chwilę na Trevedica, po czym westchnął ciężko i opadł na ziemię naprzeciwko maga. Nie odezwał się od razu, przeczesał swoje kędzierzawe, sterczące we wszystkie strony włosy, aż wreszcie powiedział:
– Nie zrozumiesz, przez co przechodzi.
Trevedic, słysząc to, parsknął zbulwersowany i założył ręce na piersi.
– Jestem drugim do tronu potomkiem królewskim, wybrano mnie na następcę najznamienniejszego maga wyspy. Uwierz mi, wiem, co to presja społeczeństwa.
Nie mógł widzieć uważnego spojrzenia Yamni'ila, którym został obdarowany, mężczyzna przyglądał mu się przez chwilę, śledząc każdą zmianę na urodziwej, choć wymęczonej twarzy. Pamiętał księcia z oblężenia, mógł więc stwierdzić, że minione tygodnie nie były mu obojętne. Włosy straciły swój blask – pozbijane w strąki i ubrudzone, a policzki wydawały się zapaść. Młodzieniec zdecydowanie schudł, nie wspominając już o cieniach pod oczami i spierzchniętych, popękanych ustach. Wciąż jednak miał w sobie coś atrakcyjnego, Yamni jednak nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, czym dokładnie to było – książęca duma, upartość, gracja, czy może delikatność nieznana Ta'nehom?
– A wiesz co to strach o własne życie? – zapytał, pochylając się mimowolnie do chłopaka. – Paraliżujący strach, towarzyszący ci od chwili narodzin? Oraz poczucie, które umacniasz każdego kolejnego dnia, że musisz być silny, bo jeden twój fałszywy ruch i koniec?
Trevedic uchylił usta, ale zaraz je zamknął. Przełknął zgęstniałą ślinę, która nagle zebrała mu się w ustach na samo wspomnienie swojego wczorajszego odkrycia – blizn Xahena pokrywających cały tors i brzuch.
– Nie jest prawowitym synem waszego wodza, prawda? – zapytał, znów się nie zastanowiwszy. Nie znał przecież Yamni'ila, nie wiedział, gdzie przebiegała granica między jego przyjaznym nastawieniem, a zirytowaniem. Całe szczęście wojownika nie było tak łatwo wyprowadzić z równowagi, jak jego przyjaciela, a na dodatek wydawał się o wiele bardziej chętny do rozmowy – Trevedic nie miał wątpliwości, że Xahen nigdy nie stoczyłby z nim tak szczerej pogawędki.
– Nie, jest synem niewolnicy – powiedział, na co Trevedic aż uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. – Była jeńcem wojennym, podobnie jak i ty – dodał, a książę nie potrafił zrozumieć aluzji, jeśli oczywiście jakaś tam tkwiła. – Więc możesz sobie wyobrazić, jak wyglądało dzieciństwo Xahena, żyjącego w cieniu Vaadara, prawowitego syna żony Azogha.
– Wodza – sprostował.
– Tak, prawowitego syna wodza. Vaadar go nienawidzi, płodząc syna niewolnicy i jeszcze przyznając się do niego, splamił imię jego matki. A na dodatek, teraz, kiedy Xahen coraz bardziej zaskarbia sobie przychylność ludu... powiedzmy, że droga do objęcia władzy przez Vaadara nie jest już tak oczywista.
Trevedic powoli kiwnął głową, dopiero teraz zaczynając rozumieć tę skomplikowaną relację z bratem. Wiedział, że za sobą nie przepadali, nie trudno było to przecież dostrzec, jednak teraz przynajmniej znał ich pobudki.
– A Xahen chce dojścia do władzy?
– Myślę, że to nie twoja sprawa. – Trevedic aż podskoczył na swoim posłaniu, od razu kierując swoją twarz w stronę dobiegającego głosu. Nie wiedząc czemu, poczuł jak robi mu się gorąco, zupełnie, jakby został przyłapany na czymś zakazanym. Jak dziecko wymykające się do kuchni i podjadające ukradkiem ciasto.
– Och! Więc jesteś! Myślałem, że ta twoja „wycieczka po okolicy” potrwa trochę dłużej – powiedział Yamni tym swoim wiecznie zadowolonym tonem, zupełnie nie przejmując się sytuacją, w której obaj się znaleźli.
– I dlatego postanowiłeś poopowiadać o mnie za plecami naszemu jeńcowi? – prychnął syn wodza, zrzucając z siebie kapę.
– Trevedic to dobry rozmówca. I ma perfekcyjny akcent – mówił beztrosko, podnosząc się z ziemi.
Xahen zerknął krótko na Trevedica, ale nie miał sił, aby mocniej zareagować, więc tylko westchnął ciężko i pokręcił głową, zrezygnowany.
– Przynieś mi jakieś świeże szmaty i miskę z wodą – zwrócił się do Yamniego, a ten, nie oponując, od razu skierował swoje kroki ku wyjściu z jurty.
– Mając złamane żebra powinieneś się oszczędzać, a nie urządzać sobie „wycieczki po okolicy” – odezwał się dopiero, gdy zostali w namiocie sami i ignorując jedzenie znajdujące się tuż obok jego stóp, położył się na posłaniu.
– Będąc na twoim miejscu, nie odzywałbym się – odwarknął zaraz Xahen, a humor z poprzedniego wieczora najwidoczniej wciąż mu się udzielał.
– Będąc na moim miejscu już dawno byś się na siebie rzucił z morderczymi zamiarami – odgryzł się Trevedic, którego ta wymiana zdań zaczynała powoli bawić. Oczywiście nie pokazał tego po sobie, tylko przymknął oczy, jednocześnie wsłuchując się w każde, nawet najmniejsze odgłosy.
Xahen zapatrzył się na niego, a kąciki jego ust drgnęły niezauważalnie.
– No proszę, jak mnie dobrze znasz.
W tym momencie do jurty wrócił Yamni'il, w jednej dłoni trzymając świeżo uprane szmaty do opatrunków, a w drugiej misę z czystą wodą. Postawił je na olbrzymiej drewnianej skrzyni i posyłając tylko Xahenowi trudne do rozszyfrowania spojrzenie, zaraz odwrócił się na pięcie i wyszedł.
– Usiądź. Trzeba się zająć twoimi ranami – powiedział Xahen, podchodząc do posłania Trevedica z przedmiotami przyniesionymi przez Yamniego. Książę uchylił powieki i zmarszczył przy tym zabawnie brwi, w tym swoim, godnym tylko królewicza, dumnie zdezorientowanym wyrazie. Przez głowę wojownika przebiegła myśl, że każdy ruch Trevedica przesiąknięty był jego statusem społecznym.
– Nic mi nie jest – zaprotestował.
– Niedawno jeszcze narzekałeś na brak kąpieli, a teraz odmawiasz zmiany opatrunku? – prychnął Xahen. – Siadaj, nie chcesz, żebym stracił cierpliwość.
Więcej nie oponował, nie miał ochoty, żeby przekonywać się na własnej skórze, do czego był zdolny zirytowany syn wodza. Podniósł się więc i zanim zaczął ściągać z siebie przybrudzoną tunikę, zawahał się jeszcze.
– Kąpielą bym nie wzgardził.
– Przykro mi, ale nie będę taki łaskaw, nie zagrzeję ci wody w palenisku.
Trevedic przełknął ślinę. Ostatnie dni nic nie robił, tylko próbował wyprzeć ze świadomości swój zapach. Swój i Xahena, bo wojownik higieną również nie grzeszył.
– Przejeżdżaliśmy przez rzekę. Wiele bym dał, aby się w niej wykąpać.
– W rzece? Wiesz, jaka jest zimna?
Wzruszył ramionami. W tym momencie naprawdę nie miało dla niego to żadnego znaczenia, mógłby tu i teraz rzucić się w objęcia lodowatej wody – ale najważniejsze, że wody. A później z ogromną chęcią uparłby jeszcze ubrania.
– Zanim zimno mnie zabije, prędzej zrobi to brud.
Xahen parsknął śmiechem, słysząc to wyznanie. Pokręcił głową, odkładając szmaty do opatrunków na bok.
– Więc dobrze. Jedźmy. Chcę zobaczyć, jak ten twój książęcy tyłek wchodzi do rzeki o tej porze roku.
Zaskoczona mina Trevedica jeszcze miała pozostać w pamięci Xahena, który na jej widok nie mógł się nie roześmiać.

***

Xahen przyprowadził osiodłaną Wichurę, która mimo swojej spokojnej aparycji, teraz wyraźnie rwała się do przejażdżki. Dzień bezczynności musiał dać się jej we znaki, nie była do tego przyzwyczajona, jej właściciel dbał o kondycję swojej klaczy i kiedy to on nie mógł zabrać jej na chociażby krótką przebieżkę, zawsze robił to któryś z jego podwładnych. Dzięki temu Wichura zyskała naprawdę imponującą sylwetkę; mocne nogi i silne mięśnie brzucha sprawiały, że w pościgach nie miała sobie równych.
– Chodź, najpierw ty usiądziesz – powiedział, łapiąc Trevedica za rękę i przyciągnął go do klaczy. Ta poruszyła nerwowo głową, nie mogąc doczekać się drogi.
Książę zawahał się, kiedy dotknął ciepłego boku Wichury. Ta zadrżała lekko, ale nie poruszyła się, cierpliwie czekając na znak, aby się ruszyć.
– Chyba nie powinniśmy jechać konno – szepnął młodzieniec, przygryzając lekko dolną wargę. – To zbyt duży wysiłek, a ty masz...
– Uwierz mi, nie takie rzeczy przeszedłem. Pomogę ci wskoczyć.
– Nie! – Sam nie wiedział dlaczego tak przejął się stanem Xahena. Miał jednak świadomość, że złamane żebro wiązało się z potwornym bólem, a po ostatniej swojej jeździe na tym zwierzęciu, mógł stwierdzić, że utrzymanie się na grzbiecie konia nie było łatwym zadaniem. Wymagało zaangażowania wielu mięśni, więc nawet nie wyobrażał sobie jak Xahen miałby tego dokonać w swoim obecnym stanie. – Ja... sam – burknął, niczym małe dziecko, które chciało wszystkiego spróbować na własną rękę i odtrącało pomoc opiekunów. Wojownik w odpowiedzi tylko pokręcił głową, ale już nie wchodził Trevedicowi w paradę, tylko obserwował... a było co. Książę nie miał pojęcia, jak zabrać się za wskoczenie na zwierzę, więc miotał się dłuższą chwilę, aż wreszcie Xahen nie wytrzymał.
– Lewą ręką złap się za grzywę, prawą za grzbiet i... – zaczął, ale im dłużej obserwował poczynania Trevedica, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to nie miało żadnego sensu. Podszedł więc do niego od tyłu, złapał pod pachami i podniósł, ignorując rwący ból, jaki odezwał się w okolicach jego brzucha. Przestraszony Trevedic czym prędzej przełożył nogę przez konia, po czym, już siedząc na Wichurze, syknął:
– Jesteś nienormalny!
Xahen nie odpowiedział, łapał ciężko powietrze, opierając przy tym jedną z rąk o bok klaczy.
– To tylko złamane żebro, nic wielkie...
– Możesz przebić płuco! – warknął, zaciskając palce na grzywie konia. – A wtedy, uwierz mi, to będzie coś wielkiego. W ogóle nie powinniśmy jechać, chcę zejść. Zostawmy to na kiedy indziej i tak cuchnę już od paru dni, kilka kolejnych mi nie zaszkodzi.
Wojownik popatrywał na niego z niedowierzaniem, ostatnim czego się spodziewał usłyszeć, to właśnie podobnego wywodu księcia. Zupełnie jakby się martwił. Tyle tylko, że nie miał przecież ku temu przesłanek, prawda? Byli wrogami, jeszcze wczoraj zapewne Trevedic miał ochotę rozszarpać go gołymi dłońmi, a teraz...?
– Powiedz mi, Wasza Książęca Mości, zawsze tyle paplałeś, czy to nasz klimat tak na ciebie działa? – zapytał prześmiewczo, a gdy Trevedic zapowietrzył się na te słowa i już miał odpowiedzieć coś równie uszczypliwego, Xahen jednym, płynnym ruchem podciągnął się na Wichurze, a następnie zajął miejsce za młodzieńcem. – Widzisz? – zapytał, ukrywając swój przyspieszony oddech. – Żyję.
Trevedic prychnął, mając ochotę zrzucić wojownika z konia. Nic takiego jednak nie zrobił, bo po pierwsze, pewnie by mu się to nie udało, po drugie, mimo wszystko nie chciał zabijać Xahena, a z tym mógłby się przecież wiązać jego upadek.
– Mówił ci ktoś, że jesteś wyjątkowo irytujący? – zapytał, a w międzyczasie Xahen docisnął pięty do boków Wichury i zacmokał, zachęcając zwierzę do ruszenia się.
– A więc jednak mamy coś ze sobą wspólnego – Ciepły oddech otoczył jego ucho, na co przez jego plecy przebiegł nieznany dotąd dreszcz, którym z wszystkich sił usiłował obwinić chłód panujący na zewnątrz. Podświadomie wiedział jednak, że sam się oszukuje. Słońce świeciło wysoko na niebie, wiatr był znikomy, a on w futrze wręcz się gotował, a nie zamarzał.
Odchrząknął, próbując nie zwracać uwagi na otaczające go ramiona wojownika i jego obecność tuż za sobą. Zaledwie wczoraj miał dość słuchania chociażby samego jego głosu, a dzisiaj...? Zresztą, Xahen nie był wcale lepszy, jego samopoczucie zmieniało się jak w kalejdoskopie, jeszcze niedawno swoim zachowaniem przypomniał mu, jak niewiele znaczyło jego życie jako niewolnika, a teraz zabierał go na przejażdżki nad rzekę? Przełknął ślinę, kiedy w głowie przewinęły mu się wspomnienia poprzedniego wieczora, a wśród nich pocałunek.
Na prastarych elfów, tracił rozum.
Całą drogę do rzeki pokonali w milczeniu. Trevedic nie wiedział nawet, jak mógłby rozpocząć konwersację z wojownikiem, a ten z kolei nie należał do rozmownych, więc sam nie wychodził z inicjatywą.
– Jesteśmy – oznajmił Xahen, zatrzymując konia. Mag kiwnął głową, domyślił się po odgłosach, szum płynącej wody odbijał się echem po okolicy i trudno byłoby go pomylić z czymkolwiek innym.
Wojownik zeskoczył i już miał podać rękę Trevedicowi, gdy ten odtrącił ją i szamocząc się nieco na początku, zszedł z konia o własnych siłach. Xahen uniósł brew, ale nic nie powiedział, tylko przywiązał Wichurę do pobliskiego drzewa.
– Niżej jest plaża i łagodne zejście do wody, trzeba tylko uważać na prądy – wyjaśnił, a książę kiwnął głową, wystawiając jednocześnie twarz ku ciepłym promieniom słonecznym. Na samą myśl, że zaraz się wykąpie, miał ochotę już teraz zrzucić z siebie ubrania i jak najszybciej ruszyć ku rzece. Nagle jednak zdał sobie sprawę z istnienia małej, ale jakże istotnej rzeczy.
– Też zamierzasz się wykąpać?
– Skoro już tu jestem – odparł Xahen, wzruszywszy ramionami. – Poprowadzić cię?
Trevedic nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Nie znał terenu, łatwo mógłby się potknąć i przy odrobinie nieszczęścia wybić zęby.
Duża, szorstka dłoń zacisnęła się na przegubie jego ręki, a ciepło bijące od niej na moment go sparaliżowało. Drgnął, jakby zaskoczony dotykiem, który mimo wszystko nie nadszedł znienacka – w takim wypadku mógłby przynajmniej mieć wymówkę.
– Ostrożnie, tu jest trochę kamieni – powiedział Xahen, idąc przy nim bardzo blisko i uważając na każdy krok Trevedica. Wreszcie jednak zeszli na piasek, a szum rwącej rzeki tylko się wzmógł.
– Tam jest?
– Tak, możesz spokojnie iść w tamtą stronę, niczego nie ma już na drodze.
Przełknął ślinę i ruszył przed siebie. Zatrzymał się przy linii brzegu, kucnął i gdy zanurzył dłoń w zimnej wodzie, aż odetchnął. Chociaż nigdy nie marzyły mu się zimne kąpiele, dzisiaj pragnął jej jak niczego innego.
– Odwróć się. Wykąpię się, a później ty – powiedział swoim rozkazującym tonem, na który Xahen zareagował przewróceniem pobłażliwie oczami.
– Tak, tak – mruknął, zaczynając zbierać chrust, aby móc rozpalić ognisko. Nie uśmiechało mu się zajmowanie chorym książątkiem, wolał więc temu jakoś zaradzić.
Trevedic poczuł, że robi mu się goręcej, nie mógł jednak w żaden sposób sprawdzić, czy wojownik przestrzega jego polecenia. Ściągnął z siebie powoli futro, a następnie zabrał się za rozwiązywanie rzemyków przy kołnierzu tuniki. W gardle momentalnie mu zaschło, kiedy zrzucił z siebie przepoconą, górną część garderoby i został jedynie w przydużych spodniach podtrzymywanych skórzanym pasem. Sama myśl, że Xahen widział go w takiej chwili wzbudzała w nim zakłopotanie, którego podłoża jeszcze nie rozumiał, bo nie miał przecież wcześniej problemu z rozbieraniem się przed służącymi.
Nie mógł wiedzieć, że wojownik podpatrywał i ani myślał wypełniać rozkazy swojego niewolnika, więc trochę dla przekory, trochę z własnej ciekawości – patrzył. Przez grube ubrania, w których widywał Trevedica, nie był w stanie dokładnie określić sylwetki księcia. Wiedział, że był szczupły, ale nic poza tym, teraz jednak mógł stwierdzić znacznie więcej, młodzieniec miał naprawdę harmonijnie zbudowane ciało, a nawet zarysy mięśni, czego by się po nim nie spodziewał. Nie mógł przecież wiedzieć, że jeszcze za czasów życia w zamku uczył się sztuk walki i tańca. O ile to drugie naprawdę lubił, to nie można było powiedzieć, aby dobrze szło mu z pierwszą aktywnością. Zawsze starał się wymykać z tych lekcji, z różnymi skutkami, ale z pewnością nie podchodził do treningów z należytym zaangażowaniem, którego od niego wymagano.
Zagryzł wargę i zsunął z siebie spodnie, po czym, całkowicie nagi, kucnął i nabrał najpierw lodowatej wody w dłonie, aby móc obmyć twarz.
A Xahen zerkał, nie mogąc odpuścić takich widoków. Złośliwie też pomyślał, że gdyby Trevedic się o tym dowiedział, z pewnością spaliłby się ze wstydu... a on chciałby tę reakcję zobaczyć.
W międzyczasie ułożył stos gałęzi i mniejszych konarów, po czym zabrał się za rozpalanie ogniska. Wciąż jego wzrok jednak wędrował ku apetycznej sylwetce Trevedica, który właśnie zanurzył się w wodzie po kolana.
Iskry poszły na wysuszoną trawę, pochylił się szybko i rozdmuchał je, tak, aby zaczęły się bardziej tlić. Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem, kiedy niedługo później stos zaczął płonąć leniwie, mógł się więc zabrać za coś ciekawszego. W szczególności, że wyglądało na to, że Trevedic zaraz miał uciekać z wody – nic dziwnego, szczękał zębami, ale mimo to nie zrezygnował z dokładnego mycia się.
– Pomóc ci? – zapytał Xahen, kiedy podszedł do niego, nagi. Książę podskoczył, odwracając się szybko i, co nie uszło uwadze wojownika, usiłował zakryć najbardziej strategiczne miejsce na swoim ciele.
– Miałeś przecież...! – żachnął się, ale nie dokończył, czując się w tamtym momencie po prostu głupio. – Ani się waż mnie dotykać! – zabronił zaraz, na co Xahen westchnął ciężko. Wciąż ta sama śpiewka.
– Nie mam takich zamiarów, ale jeszcze niedawno żaliłeś się, że cuchniemy, a teraz nie pozwalasz mi się umyć?
Trevedic przełknął ślinę, nie wiedząc w jaki sposób odbić argument Xahena. Właściwie w tamtym momencie mało co wiedział, w jego głowie panował istny chaos, a on myślał tylko o tym, aby jak najszybciej dorwać się do swoich ubrań.
– Wszyscy jesteście tacy cnotliwi? – zapytał Xahen, ochlapując się wodą.
– Wszyscy jesteście tacy grubiańscy? – odpyskował zaraz.
Wojownik nie mógł się nie uśmiechnąć. Musiał przyznać, że coraz bardziej podobały mu się rozmowy z Trevedicem, nawet jeśli głównie były to przepychanki słowne, a nie prawdziwe konwersacje.
– Nie wstydzimy się swojej cielesności.
– Kto mówi o wstydzeniu się?! – prychnął Trevedic. – Patrzysz na mnie teraz zapewne jak na zwierzę na targu, nic więc dziwnego, że mi się to nie podoba!
– Skąd wiesz, jak patrzę?
Książę uchylił i zamknął usta.
– Po wczorajszym mogę brać pod uwagę taką możliwość – powiedział z mniejszym rezonem.
Xahen uniósł brwi, parskając z rozbawieniem i jeszcze bardziej irytując tym samym Trevedica.
– Bo cię pocałowałem?
– Bo zrobiłeś to mimo braku mojej zgody!
Teraz już nie wytrzymał, śmiał się otwarcie, czego książę nie zdzierżył. Fuknął coś wściekle pod nosem w swoim języku, a następnie ruszył ku brzegowi, żeby zaraz złapać za rzucone na piasku futro i – dygocząc z zimna – narzucić je na nagie, mokre ciało.
– Nie mów mi, Wasza Wysokość, że to był twój pierwszy pocałunek?!
Trevedic aż się zająknął. Poczerwieniał wyraźnie na twarzy i szybko potrząsnął głową.
– Jesteś nienormalny!
– A więc tak? Był? – Xahen nie dawał za wygraną. Uśmiechał się szaleńczo na samą myśl, że mógł skraść młodzieńcowi jego pierwszy pocałunek. To było takie... niewinne? I absurdalne, patrząc na to, co do tej pory przeżył Trevedic, kilka razy omal nie został przecież zgwałcony przez Ta'nehów. Dramatyzowanie na temat pocałunku wydawało się więc przy tym abstrakcją.
– Nie! Oczywiście, że nie! Miałem powodzenie wśród dam dworu!
Xahen stłumił w sobie kolejną falę śmiechu, zdenerwowany i wyprowadzony z równowagi książę był zabawny oraz w przedziwny sposób uroczy. Nie mógł powstrzymać się przed kolejnymi szpileczkami, byle tylko móc dalej patrzeć, jak ten miotał się w swoim zawstydzeniu.
– Och, a więc jednak nie jesteś taki ułożony. Wkładałeś im ręce pod kiecki?
– Przestań! To niesmaczne!
– No proszę, kto by pomyślał, że książę będzie takim zbereźnikiem.
– Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że utopię cię w tej rzece!
Nie dostał już odpowiedzi, Xahen tylko uśmiechnął się szaleńczo, po czym wrócił do mycia swojego ciała. Trevedic, dziękując wszystkim bogom świata za brak kolejnych przytyków ze strony wojownika, ruszył w stronę ogniska. Usiadł przy nim, wciąż czując, jak płoną mu policzki ze wstydu. Objął się ramionami i, dygocząc z zimna, starał się nie myśleć o tym, że Xahen stał nieopodal... nagi. Nie po odbytej przed chwilą rozmowie.
Nagle na jego barki coś spadło, drgnął, dotykając śliskiego materiału skóry.
– Okryj się szczelniej. Jak zachorujesz, to osobiście skopię ci dupsko. Albo jeszcze raz cię pocałuję, bo chyba to przynosi lepsze rezultaty – dodał z tymi swoimi złośliwymi nutkami pobrzmiewającymi w głosie, których Trevedic szczerze nienawidził.
– Uważaj, bo w końcu naprawdę odgryzę ci język.
Xahen pokręcił głową, siadając przy ognisku w stosownej odległości od Trevedica. Nie chciał go już więcej wyprowadzać z równowagi, kto wie, może te wszystkie groźby znalazłyby wreszcie pokrycie w rzeczywistości.
Siedzieli chwilę w ciszy, osuszając się przy ognisku, aż wreszcie podjęli decyzję o powrocie do obozowiska.
– Jak długo tu jeszcze będziemy? – zapytał Trevedic, zapinając skórzany pas.
– Masz na myśli wyprawę? Ze dwa, trzy dni. To zależy od tego, co jutro upolujemy.
Trevedic skrzywił się mimowolnie, doskonale wiedząc, że znów wracają do wałkowanego od wczoraj tematu.
– Nie powinieneś z takimi obraże...
– Książę, bądź łaskaw nie bawić się w moją matkę, dobrze? – wtrącił Xahen o dziwo spokojnym tonem. – A teraz chodź, pomogę ci wskoczyć na Wichurę.
Musiał ugryźć się w język, aby znów nie napomknąć o jego złamanych żebrach. Z zaskoczeniem jednak zauważał, że wojownik naprawdę świetnie sobie z nimi radził. Co by nie mówić, był twardy, zupełnie, jakby umiał pokonywać ból.
– Xahen? A te blizny, które masz na brzuchu...? – wypalił, zanim zdążył pomyśleć. Zaraz zrozumiał swój błąd, nie powinien pytać o takie rzeczy, nie mężczyznę, u którego przebiegająca granica między cierpliwością a jej brakiem była naprawdę cienka.
Przełknął ślinę, nie wiedząc jak z tego wybrnąć, a fakt, że wojownik uparcie milczał, niczego nie ułatwiał. Cisza, jaka między nimi zapadła, była przerażająca i z pewnością nie zapowiadała niczego dobrego.
Zacisnął ręce w piersi. Skoro już zaczął, wypada dokończyć, Xahen go przecież nie zabije.
– Te blizny, które masz na brzuchu, są po bacie, prawda?

3 komentarze:

  1. Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Podoba mi się przekomarzanie chłopaków. T.jest taki uroczy .ja rowniez życzę ci wesołych świąt i zdrówka pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ich po prostu kocham to jak wyglądają interakcje między nimi :D

    OdpowiedzUsuń
  3. O ile początkowo było to naprawdę ciekawe to coraz bardziej wrażenie, że coś jest nie tak. Kiedy Yamni mówi, że Veedi nie wie, przez co przechodzi Xahen, myślę tylko o tym, że cóż, nie ma to nic do rzeczy i totalnie nie usprawiedliwia molestowania, którego właściwie dopuścił się Xahen, a co jest na porządku dziennym w tej krainie.
    Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to fantasy umiejscowione w specyficznym czasie, gdzie są barbarzyńcy i lepiej rozwinięci elfowie, ale ta historia, ta relacja coraz bardziej przypomina mi o syndromie sztokholmskim. Ofiara zakochuje się w oprawcy. Złapie za włosy, popchnie, uderzy, zmolestuje niechcianym pocałunkiem, użyje przemocy psychicznej... Ale generalnie jest tym miłym, a przynajmniej milszym niż Ci, co by go od razu zgwałcili. Co za szczęście.
    Nie wyobrażam sobie tutaj, między tymi dwoma bohaterami, zdrowej relacji, choć jestem ciekawa, jak się to wszystko rozwinie. Widzę, że będzie to całkiem długa powieść, bowiem zawiera wiele wątków i dla chociażby samego pytania, dlaczego szaman nagle wiedział i skąd, będzie warto czytać.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.