Wesołych Świąt, kochani.
Jakie by one nie były, pozostańcie dobrej myśli. :)
Część 11.
Przespaną noc zawdzięczał głównie wypitemu alkoholowi, nie miał
wątpliwości, że gdyby nie on, zaśnięcie nie przyszłoby mu z
taką łatwością. Nie po tylu emocjach, które wstrząsnęły jego
ciałem chwilę wcześniej.
Obudził się, gdy słońce świeciło już wysoko na niebie.
Momentalnie zaatakowała go suchość w gardle oraz lekkie ćmienie w
skroniach. Skrzywił się, siadając na posłaniu i zamierając na
chwilę, aby móc zorientować się w sytuacji – szybko spostrzegł,
że namiot był pusty. Znajdował się w nim sam i to wystarczyło,
aby poczuł niewyobrażalną ulgę. Ostatnim czego teraz pragnął,
było spotkanie z Xahenem, czy chociażby przebywanie z nim w jednej
przestrzeni.
Wstał i chwilę krążył dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś
okrycia, aby zaraz wyjrzeć z jurty i sprawdzić, co takiego dzieje
się na zewnątrz. A działo się... niezbyt wiele. Wyglądało na
to, że Ta'nehowie wczoraj trochę popili i teraz leczyli swoje
choroby poalkoholowe, w czym Trevedic mógłby aktualnie uścisnąć
im dłoń. Sam nie czuł się zbyt dobrze, mimo że nie wypił tak
wiele.
– O, już się obudziłeś. – Odwrócił głowę w stronę
dobiegającego go głosu. Zrobił zapobiegawczy krok w głąb
namiotu, nie wiedząc czego się spodziewać. – Jesteś głodny?
– Spragniony – odpowiedział, wciąż pozostając czujny. Yamni
podszedł do niego, mierząc go uważnym spojrzeniem, w ręce
trzymając misę ze strawą przeznaczoną dla Trevedica.
– To chyba jak każdy dzisiaj – powiedział nazbyt wesołym
tonem. – Chyba lepiej dla ciebie, abyśmy weszli do środka.
Przyniosłem jedzenie – wyjaśnił ciszej, zaskakując tym samym
maga. Nie oponował jednak, wycofał się do jurty, a Yamni'il wszedł
do niej zaraz po nim.
– Xahen ci kazał? – Mimowolnie się skrzywił na samo
wspomnienie syna wodza. Był w takim nastroju, że najchętniej
odmówiłby wszystkiego, co dostałby od Xahena, nawet, jeśli mowa
tu o jedzeniu czy piciu. – Bo jeśli tak, możesz to zabrać, nie
będę jeść – prychnął, opadając na swoje posłanie.
Yamni zatrzymał się w półkroku, patrząc na Trevedica początkowo
zdziwiony. Westchnął ciężko i postawił przy jego stopach miskę
z jedzeniem.
– Będziesz żałować. U nas mówi się, że trzeba jeść, jeśli
jest co. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdą ciężkie czasy, więc
jedzeniem nie wolno gardzić.
– Lepiej byś powiedział, że musicie mnie zachować we względnie
dobrym zdrowiu – odparł zaraz, krzywiąc się mimowolnie.
Yamni'il zapatrzył się na niego przez moment i nagle parsknął
śmiechem, na co Trevedic, nie zrozumiawszy jego nagłego dobrego
humoru, wydął z niezadowoleniem wargi. Nie rozumiał tego
mężczyzny, był tak inny od ponurego, wiecznie burczącego coś pod
nosem Xahena, w jaki sposób znaleźli wspólny język?
– Jeśli chodziłoby tylko o względnie dobre zdrowie, to uwierz,
nie potrzebowałbyś do tego śniadania – odpowiedział, szczerząc
swoje zęby w uśmiechu. – Xahen wspominał, że miewasz humory,
ale co innego doświadczyć ich na własnej skórze...
– A nie wspomniał ci może, że sam je miewa? – prychnął. –
Albo że lubi się spić, a później wyżywać na innych? – Nie
przemyślał wcześniej tego, co właśnie powiedział, słowa same
spłynęły mu na język, a on po prostu czuł, że musi je z siebie
wyrzucić. Nie był studnią bez dna, też musiał odreagowywać
trudne sytuacje i właśnie natrafił na moment, kiedy czara goryczy
się przelała.
Mina Yamni'ila momentalnie zrzedła, wojownik patrzył przez chwilę
na Trevedica, po czym westchnął ciężko i opadł na ziemię
naprzeciwko maga. Nie odezwał się od razu, przeczesał swoje
kędzierzawe, sterczące we wszystkie strony włosy, aż wreszcie
powiedział:
– Nie zrozumiesz, przez co przechodzi.
Trevedic, słysząc to, parsknął zbulwersowany i założył ręce
na piersi.
– Jestem drugim do tronu potomkiem królewskim, wybrano mnie na
następcę najznamienniejszego maga wyspy. Uwierz mi, wiem, co to
presja społeczeństwa.
Nie mógł widzieć uważnego spojrzenia Yamni'ila, którym został
obdarowany, mężczyzna przyglądał mu się przez chwilę, śledząc
każdą zmianę na urodziwej, choć wymęczonej twarzy. Pamiętał
księcia z oblężenia, mógł więc stwierdzić, że minione
tygodnie nie były mu obojętne. Włosy straciły swój blask –
pozbijane w strąki i ubrudzone, a policzki wydawały się zapaść.
Młodzieniec zdecydowanie schudł, nie wspominając już o cieniach
pod oczami i spierzchniętych, popękanych ustach. Wciąż jednak
miał w sobie coś atrakcyjnego, Yamni jednak nie potrafił
odpowiedzieć na pytanie, czym dokładnie to było – książęca
duma, upartość, gracja, czy może delikatność nieznana Ta'nehom?
– A wiesz co to strach o własne życie? – zapytał, pochylając
się mimowolnie do chłopaka. – Paraliżujący strach, towarzyszący
ci od chwili narodzin? Oraz poczucie, które umacniasz każdego
kolejnego dnia, że musisz być silny, bo jeden twój fałszywy ruch
i koniec?
Trevedic uchylił usta, ale zaraz je zamknął. Przełknął
zgęstniałą ślinę, która nagle zebrała mu się w ustach na samo
wspomnienie swojego wczorajszego odkrycia – blizn Xahena
pokrywających cały tors i brzuch.
– Nie jest prawowitym synem waszego wodza, prawda? – zapytał,
znów się nie zastanowiwszy. Nie znał przecież Yamni'ila, nie
wiedział, gdzie przebiegała granica między jego przyjaznym
nastawieniem, a zirytowaniem. Całe szczęście wojownika nie było
tak łatwo wyprowadzić z równowagi, jak jego przyjaciela, a na
dodatek wydawał się o wiele bardziej chętny do rozmowy –
Trevedic nie miał wątpliwości, że Xahen nigdy nie stoczyłby z
nim tak szczerej pogawędki.
– Nie, jest synem niewolnicy – powiedział, na co Trevedic aż
uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. – Była jeńcem wojennym,
podobnie jak i ty – dodał, a książę nie potrafił zrozumieć
aluzji, jeśli oczywiście jakaś tam tkwiła. – Więc możesz
sobie wyobrazić, jak wyglądało dzieciństwo Xahena, żyjącego w
cieniu Vaadara, prawowitego syna żony Azogha.
– Wodza – sprostował.
– Tak, prawowitego syna wodza. Vaadar go nienawidzi, płodząc syna
niewolnicy i jeszcze przyznając się do niego, splamił imię jego
matki. A na dodatek, teraz, kiedy Xahen coraz bardziej zaskarbia
sobie przychylność ludu... powiedzmy, że droga do objęcia władzy
przez Vaadara nie jest już tak oczywista.
Trevedic powoli kiwnął głową, dopiero teraz zaczynając rozumieć
tę skomplikowaną relację z bratem. Wiedział, że za sobą nie
przepadali, nie trudno było to przecież dostrzec, jednak teraz
przynajmniej znał ich pobudki.
– A Xahen chce dojścia do władzy?
– Myślę, że to nie twoja sprawa. – Trevedic aż podskoczył na
swoim posłaniu, od razu kierując swoją twarz w stronę
dobiegającego głosu. Nie wiedząc czemu, poczuł jak robi mu się
gorąco, zupełnie, jakby został przyłapany na czymś zakazanym.
Jak dziecko wymykające się do kuchni i podjadające ukradkiem
ciasto.
– Och! Więc jesteś! Myślałem, że ta twoja „wycieczka po
okolicy” potrwa trochę dłużej – powiedział Yamni tym swoim
wiecznie zadowolonym tonem, zupełnie nie przejmując się sytuacją,
w której obaj się znaleźli.
– I dlatego postanowiłeś poopowiadać o mnie za plecami naszemu
jeńcowi? – prychnął syn wodza, zrzucając z siebie kapę.
– Trevedic to dobry rozmówca. I ma perfekcyjny akcent – mówił
beztrosko, podnosząc się z ziemi.
Xahen zerknął krótko na Trevedica, ale nie miał sił, aby mocniej
zareagować, więc tylko westchnął ciężko i pokręcił głową,
zrezygnowany.
– Przynieś mi jakieś świeże szmaty i miskę z wodą – zwrócił
się do Yamniego, a ten, nie oponując, od razu skierował swoje
kroki ku wyjściu z jurty.
– Mając złamane żebra powinieneś się oszczędzać, a nie
urządzać sobie „wycieczki po okolicy” – odezwał się
dopiero, gdy zostali w namiocie sami i ignorując jedzenie znajdujące
się tuż obok jego stóp, położył się na posłaniu.
– Będąc na twoim miejscu, nie odzywałbym się – odwarknął
zaraz Xahen, a humor z poprzedniego wieczora najwidoczniej wciąż mu
się udzielał.
– Będąc na moim miejscu już dawno byś się na siebie rzucił z
morderczymi zamiarami – odgryzł się Trevedic, którego ta wymiana
zdań zaczynała powoli bawić. Oczywiście nie pokazał tego po
sobie, tylko przymknął oczy, jednocześnie wsłuchując się w
każde, nawet najmniejsze odgłosy.
Xahen zapatrzył się na niego, a kąciki jego ust drgnęły
niezauważalnie.
– No proszę, jak mnie dobrze znasz.
W tym momencie do jurty wrócił Yamni'il, w jednej dłoni trzymając
świeżo uprane szmaty do opatrunków, a w drugiej misę z czystą
wodą. Postawił je na olbrzymiej drewnianej skrzyni i posyłając
tylko Xahenowi trudne do rozszyfrowania spojrzenie, zaraz odwrócił
się na pięcie i wyszedł.
– Usiądź. Trzeba się zająć twoimi ranami – powiedział
Xahen, podchodząc do posłania Trevedica z przedmiotami
przyniesionymi przez Yamniego. Książę uchylił powieki i
zmarszczył przy tym zabawnie brwi, w tym swoim, godnym tylko
królewicza, dumnie zdezorientowanym wyrazie. Przez głowę wojownika
przebiegła myśl, że każdy ruch Trevedica przesiąknięty był
jego statusem społecznym.
– Nic mi nie jest – zaprotestował.
– Niedawno jeszcze narzekałeś na brak kąpieli, a teraz odmawiasz
zmiany opatrunku? – prychnął Xahen. – Siadaj, nie chcesz, żebym
stracił cierpliwość.
Więcej nie oponował, nie miał ochoty, żeby przekonywać się na
własnej skórze, do czego był zdolny zirytowany syn wodza. Podniósł
się więc i zanim zaczął ściągać z siebie przybrudzoną tunikę,
zawahał się jeszcze.
– Kąpielą bym nie wzgardził.
– Przykro mi, ale nie będę taki łaskaw, nie zagrzeję ci wody w
palenisku.
Trevedic przełknął ślinę. Ostatnie dni nic nie robił, tylko
próbował wyprzeć ze świadomości swój zapach. Swój i Xahena, bo
wojownik higieną również nie grzeszył.
– Przejeżdżaliśmy przez rzekę. Wiele bym dał, aby się w niej
wykąpać.
– W rzece? Wiesz, jaka jest zimna?
Wzruszył ramionami. W tym momencie naprawdę nie miało dla niego to
żadnego znaczenia, mógłby tu i teraz rzucić się w objęcia
lodowatej wody – ale najważniejsze, że wody. A później z
ogromną chęcią uparłby jeszcze ubrania.
– Zanim zimno mnie zabije, prędzej zrobi to brud.
Xahen parsknął śmiechem, słysząc to wyznanie. Pokręcił głową,
odkładając szmaty do opatrunków na bok.
– Więc dobrze. Jedźmy. Chcę zobaczyć, jak ten twój książęcy
tyłek wchodzi do rzeki o tej porze roku.
Zaskoczona mina Trevedica jeszcze miała pozostać w pamięci Xahena,
który na jej widok nie mógł się nie roześmiać.
***
Xahen przyprowadził osiodłaną Wichurę, która mimo swojej
spokojnej aparycji, teraz wyraźnie rwała się do przejażdżki.
Dzień bezczynności musiał dać się jej we znaki, nie była do
tego przyzwyczajona, jej właściciel dbał o kondycję swojej klaczy
i kiedy to on nie mógł zabrać jej na chociażby krótką
przebieżkę, zawsze robił to któryś z jego podwładnych. Dzięki
temu Wichura zyskała naprawdę imponującą sylwetkę; mocne nogi i
silne mięśnie brzucha sprawiały, że w pościgach nie miała
sobie równych.
– Chodź, najpierw ty usiądziesz – powiedział, łapiąc
Trevedica za rękę i przyciągnął go do klaczy. Ta poruszyła
nerwowo głową, nie mogąc doczekać się drogi.
Książę zawahał się, kiedy dotknął ciepłego boku Wichury. Ta
zadrżała lekko, ale nie poruszyła się, cierpliwie czekając na
znak, aby się ruszyć.
– Chyba nie powinniśmy jechać konno – szepnął młodzieniec,
przygryzając lekko dolną wargę. – To zbyt duży wysiłek, a ty
masz...
– Uwierz mi, nie takie rzeczy przeszedłem. Pomogę ci wskoczyć.
– Nie! – Sam nie wiedział dlaczego tak przejął się stanem
Xahena. Miał jednak świadomość, że złamane żebro wiązało się
z potwornym bólem, a po ostatniej swojej jeździe na tym zwierzęciu,
mógł stwierdzić, że utrzymanie się na grzbiecie konia nie było
łatwym zadaniem. Wymagało zaangażowania wielu mięśni, więc
nawet nie wyobrażał sobie jak Xahen miałby tego dokonać w swoim
obecnym stanie. – Ja... sam – burknął, niczym małe dziecko,
które chciało wszystkiego spróbować na własną rękę i
odtrącało pomoc opiekunów. Wojownik w odpowiedzi tylko pokręcił
głową, ale już nie wchodził Trevedicowi w paradę, tylko
obserwował... a było co. Książę nie miał pojęcia, jak zabrać
się za wskoczenie na zwierzę, więc miotał się dłuższą chwilę,
aż wreszcie Xahen nie wytrzymał.
– Lewą ręką złap się za grzywę, prawą za grzbiet i... –
zaczął, ale im dłużej obserwował poczynania Trevedica, tym
bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to nie miało żadnego
sensu. Podszedł więc do niego od tyłu, złapał pod pachami i
podniósł, ignorując rwący ból, jaki odezwał się w okolicach
jego brzucha. Przestraszony Trevedic czym prędzej przełożył nogę
przez konia, po czym, już siedząc na Wichurze, syknął:
– Jesteś nienormalny!
Xahen nie odpowiedział, łapał ciężko powietrze, opierając przy
tym jedną z rąk o bok klaczy.
– To tylko złamane żebro, nic wielkie...
– Możesz przebić płuco! – warknął, zaciskając palce na
grzywie konia. – A wtedy, uwierz mi, to będzie coś wielkiego. W
ogóle nie powinniśmy jechać, chcę zejść. Zostawmy to na kiedy
indziej i tak cuchnę już od paru dni, kilka kolejnych mi nie
zaszkodzi.
Wojownik popatrywał na niego z niedowierzaniem, ostatnim czego się
spodziewał usłyszeć, to właśnie podobnego wywodu księcia.
Zupełnie jakby się martwił. Tyle tylko, że nie miał przecież ku
temu przesłanek, prawda? Byli wrogami, jeszcze wczoraj zapewne
Trevedic miał ochotę rozszarpać go gołymi dłońmi, a teraz...?
– Powiedz mi, Wasza Książęca Mości, zawsze tyle paplałeś, czy
to nasz klimat tak na ciebie działa? – zapytał prześmiewczo, a
gdy Trevedic zapowietrzył się na te słowa i już miał
odpowiedzieć coś równie uszczypliwego, Xahen jednym, płynnym
ruchem podciągnął się na Wichurze, a następnie zajął miejsce
za młodzieńcem. – Widzisz? – zapytał, ukrywając swój
przyspieszony oddech. – Żyję.
Trevedic prychnął, mając ochotę zrzucić wojownika z konia. Nic
takiego jednak nie zrobił, bo po pierwsze, pewnie by mu się to nie
udało, po drugie, mimo wszystko nie chciał zabijać Xahena, a z tym
mógłby się przecież wiązać jego upadek.
– Mówił ci ktoś, że jesteś wyjątkowo irytujący? – zapytał,
a w międzyczasie Xahen docisnął pięty do boków Wichury i
zacmokał, zachęcając zwierzę do ruszenia się.
– A więc jednak mamy coś ze sobą wspólnego – Ciepły oddech
otoczył jego ucho, na co przez jego plecy przebiegł nieznany dotąd
dreszcz, którym z wszystkich sił usiłował obwinić chłód
panujący na zewnątrz. Podświadomie wiedział jednak, że sam się
oszukuje. Słońce świeciło wysoko na niebie, wiatr był znikomy, a
on w futrze wręcz się gotował, a nie zamarzał.
Odchrząknął, próbując nie zwracać uwagi na otaczające go
ramiona wojownika i jego obecność tuż za sobą. Zaledwie wczoraj
miał dość słuchania chociażby samego jego głosu, a dzisiaj...?
Zresztą, Xahen nie był wcale lepszy, jego samopoczucie zmieniało
się jak w kalejdoskopie, jeszcze niedawno swoim zachowaniem
przypomniał mu, jak niewiele znaczyło jego życie jako niewolnika,
a teraz zabierał go na przejażdżki nad rzekę? Przełknął ślinę,
kiedy w głowie przewinęły mu się wspomnienia poprzedniego
wieczora, a wśród nich pocałunek.
Na prastarych elfów, tracił rozum.
Całą drogę do rzeki pokonali w milczeniu. Trevedic nie wiedział
nawet, jak mógłby rozpocząć konwersację z wojownikiem, a ten z
kolei nie należał do rozmownych, więc sam nie wychodził z
inicjatywą.
– Jesteśmy – oznajmił Xahen, zatrzymując konia. Mag kiwnął
głową, domyślił się po odgłosach, szum płynącej wody odbijał
się echem po okolicy i trudno byłoby go pomylić z czymkolwiek
innym.
Wojownik zeskoczył i już miał podać rękę Trevedicowi, gdy ten
odtrącił ją i szamocząc się nieco na początku, zszedł z konia
o własnych siłach. Xahen uniósł brew, ale nic nie powiedział,
tylko przywiązał Wichurę do pobliskiego drzewa.
– Niżej jest plaża i łagodne zejście do wody, trzeba tylko
uważać na prądy – wyjaśnił, a książę kiwnął głową,
wystawiając jednocześnie twarz ku ciepłym promieniom słonecznym.
Na samą myśl, że zaraz się wykąpie, miał ochotę już teraz
zrzucić z siebie ubrania i jak najszybciej ruszyć ku rzece. Nagle
jednak zdał sobie sprawę z istnienia małej, ale jakże istotnej
rzeczy.
– Też zamierzasz się wykąpać?
– Skoro już tu jestem – odparł Xahen, wzruszywszy ramionami. –
Poprowadzić cię?
Trevedic nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Nie znał
terenu, łatwo mógłby się potknąć i przy odrobinie nieszczęścia
wybić zęby.
Duża, szorstka dłoń zacisnęła się na przegubie jego ręki, a
ciepło bijące od niej na moment go sparaliżowało. Drgnął, jakby
zaskoczony dotykiem, który mimo wszystko nie nadszedł znienacka –
w takim wypadku mógłby przynajmniej mieć wymówkę.
– Ostrożnie, tu jest trochę kamieni – powiedział Xahen, idąc
przy nim bardzo blisko i uważając na każdy krok Trevedica.
Wreszcie jednak zeszli na piasek, a szum rwącej rzeki tylko się
wzmógł.
– Tam jest?
– Tak, możesz spokojnie iść w tamtą stronę, niczego nie ma już
na drodze.
Przełknął ślinę i ruszył przed siebie. Zatrzymał się przy
linii brzegu, kucnął i gdy zanurzył dłoń w zimnej wodzie, aż
odetchnął. Chociaż nigdy nie marzyły mu się zimne kąpiele,
dzisiaj pragnął jej jak niczego innego.
– Odwróć się. Wykąpię się, a później ty – powiedział
swoim rozkazującym tonem, na który Xahen zareagował przewróceniem
pobłażliwie oczami.
– Tak, tak – mruknął, zaczynając zbierać chrust, aby móc
rozpalić ognisko. Nie uśmiechało mu się zajmowanie chorym
książątkiem, wolał więc temu jakoś zaradzić.
Trevedic poczuł, że robi mu się goręcej, nie mógł jednak w
żaden sposób sprawdzić, czy wojownik przestrzega jego polecenia.
Ściągnął z siebie powoli futro, a następnie zabrał się za
rozwiązywanie rzemyków przy kołnierzu tuniki. W gardle momentalnie
mu zaschło, kiedy zrzucił z siebie przepoconą, górną część
garderoby i został jedynie w przydużych spodniach podtrzymywanych
skórzanym pasem. Sama myśl, że Xahen widział go w takiej chwili
wzbudzała w nim zakłopotanie, którego podłoża jeszcze nie
rozumiał, bo nie miał przecież wcześniej problemu z rozbieraniem
się przed służącymi.
Nie mógł wiedzieć, że wojownik podpatrywał i ani myślał
wypełniać rozkazy swojego niewolnika, więc trochę dla przekory,
trochę z własnej ciekawości – patrzył. Przez grube ubrania, w
których widywał Trevedica, nie był w stanie dokładnie określić
sylwetki księcia. Wiedział, że był szczupły, ale nic poza tym,
teraz jednak mógł stwierdzić znacznie więcej, młodzieniec miał
naprawdę harmonijnie zbudowane ciało, a nawet zarysy mięśni,
czego by się po nim nie spodziewał. Nie mógł przecież wiedzieć,
że jeszcze za czasów życia w zamku uczył się sztuk walki i
tańca. O ile to drugie naprawdę lubił, to nie można było
powiedzieć, aby dobrze szło mu z pierwszą aktywnością. Zawsze
starał się wymykać z tych lekcji, z różnymi skutkami, ale z
pewnością nie podchodził do treningów z należytym
zaangażowaniem, którego od niego wymagano.
Zagryzł wargę i zsunął z siebie spodnie, po czym, całkowicie
nagi, kucnął i nabrał najpierw lodowatej wody w dłonie, aby móc
obmyć twarz.
A Xahen zerkał, nie mogąc odpuścić takich widoków. Złośliwie
też pomyślał, że gdyby Trevedic się o tym dowiedział, z
pewnością spaliłby się ze wstydu... a on chciałby tę reakcję
zobaczyć.
W międzyczasie ułożył stos gałęzi i mniejszych konarów, po
czym zabrał się za rozpalanie ogniska. Wciąż jego wzrok jednak
wędrował ku apetycznej sylwetce Trevedica, który właśnie
zanurzył się w wodzie po kolana.
Iskry poszły na wysuszoną trawę, pochylił się szybko i
rozdmuchał je, tak, aby zaczęły się bardziej tlić. Uśmiechnął
się do siebie z zadowoleniem, kiedy niedługo później stos zaczął
płonąć leniwie, mógł się więc zabrać za coś ciekawszego. W
szczególności, że wyglądało na to, że Trevedic zaraz miał
uciekać z wody – nic dziwnego, szczękał zębami, ale mimo to nie
zrezygnował z dokładnego mycia się.
– Pomóc ci? – zapytał Xahen, kiedy podszedł do niego, nagi.
Książę podskoczył, odwracając się szybko i, co nie uszło
uwadze wojownika, usiłował zakryć najbardziej strategiczne miejsce
na swoim ciele.
– Miałeś przecież...! – żachnął się, ale nie dokończył,
czując się w tamtym momencie po prostu głupio. – Ani się waż
mnie dotykać! – zabronił zaraz, na co Xahen westchnął ciężko.
Wciąż ta sama śpiewka.
– Nie mam takich zamiarów, ale jeszcze niedawno żaliłeś się,
że cuchniemy, a teraz nie pozwalasz mi się umyć?
Trevedic przełknął ślinę, nie wiedząc w jaki sposób odbić
argument Xahena. Właściwie w tamtym momencie mało co wiedział, w
jego głowie panował istny chaos, a on myślał tylko o tym, aby jak
najszybciej dorwać się do swoich ubrań.
– Wszyscy jesteście tacy cnotliwi? – zapytał Xahen, ochlapując
się wodą.
– Wszyscy jesteście tacy grubiańscy? – odpyskował zaraz.
Wojownik nie mógł się nie uśmiechnąć. Musiał przyznać, że
coraz bardziej podobały mu się rozmowy z Trevedicem, nawet jeśli
głównie były to przepychanki słowne, a nie prawdziwe konwersacje.
– Nie wstydzimy się swojej cielesności.
– Kto mówi o wstydzeniu się?! – prychnął Trevedic. –
Patrzysz na mnie teraz zapewne jak na zwierzę na targu, nic więc
dziwnego, że mi się to nie podoba!
– Skąd wiesz, jak patrzę?
Książę uchylił i zamknął usta.
– Po wczorajszym mogę brać pod uwagę taką możliwość –
powiedział z mniejszym rezonem.
Xahen uniósł brwi, parskając z rozbawieniem i jeszcze bardziej
irytując tym samym Trevedica.
– Bo cię pocałowałem?
– Bo zrobiłeś to mimo braku mojej zgody!
Teraz już nie wytrzymał, śmiał się otwarcie, czego książę nie
zdzierżył. Fuknął coś wściekle pod nosem w swoim języku, a
następnie ruszył ku brzegowi, żeby zaraz złapać za rzucone na
piasku futro i – dygocząc z zimna – narzucić je na nagie, mokre
ciało.
– Nie mów mi, Wasza Wysokość, że to był twój pierwszy
pocałunek?!
Trevedic aż się zająknął. Poczerwieniał wyraźnie na twarzy i
szybko potrząsnął głową.
– Jesteś nienormalny!
– A więc tak? Był? – Xahen nie dawał za wygraną. Uśmiechał
się szaleńczo na samą myśl, że mógł skraść młodzieńcowi
jego pierwszy pocałunek. To było takie... niewinne? I absurdalne,
patrząc na to, co do tej pory przeżył Trevedic, kilka razy omal
nie został przecież zgwałcony przez Ta'nehów. Dramatyzowanie na
temat pocałunku wydawało się więc przy tym abstrakcją.
– Nie! Oczywiście, że nie! Miałem powodzenie wśród dam dworu!
Xahen stłumił w sobie kolejną falę śmiechu, zdenerwowany i
wyprowadzony z równowagi książę był zabawny oraz w przedziwny
sposób uroczy. Nie mógł powstrzymać się przed kolejnymi
szpileczkami, byle tylko móc dalej patrzeć, jak ten miotał się w
swoim zawstydzeniu.
– Och, a więc jednak nie jesteś taki ułożony. Wkładałeś im
ręce pod kiecki?
– Przestań! To niesmaczne!
– No proszę, kto by pomyślał, że książę będzie takim
zbereźnikiem.
– Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że utopię cię w tej rzece!
Nie dostał już odpowiedzi, Xahen tylko uśmiechnął się
szaleńczo, po czym wrócił do mycia swojego ciała. Trevedic,
dziękując wszystkim bogom świata za brak kolejnych przytyków ze
strony wojownika, ruszył w stronę ogniska. Usiadł przy nim, wciąż
czując, jak płoną mu policzki ze wstydu. Objął się ramionami i,
dygocząc z zimna, starał się nie myśleć o tym, że Xahen stał
nieopodal... nagi. Nie po odbytej przed chwilą rozmowie.
Nagle na jego barki coś spadło, drgnął, dotykając śliskiego
materiału skóry.
– Okryj się szczelniej. Jak zachorujesz, to osobiście skopię ci
dupsko. Albo jeszcze raz cię pocałuję, bo chyba to przynosi lepsze
rezultaty – dodał z tymi swoimi złośliwymi nutkami
pobrzmiewającymi w głosie, których Trevedic szczerze nienawidził.
– Uważaj, bo w końcu naprawdę odgryzę ci język.
Xahen pokręcił głową, siadając przy ognisku w stosownej
odległości od Trevedica. Nie chciał go już więcej wyprowadzać z
równowagi, kto wie, może te wszystkie groźby znalazłyby wreszcie
pokrycie w rzeczywistości.
Siedzieli chwilę w ciszy, osuszając się przy ognisku, aż wreszcie
podjęli decyzję o powrocie do obozowiska.
– Jak długo tu jeszcze będziemy? – zapytał Trevedic, zapinając
skórzany pas.
– Masz na myśli wyprawę? Ze dwa, trzy dni. To zależy od tego, co
jutro upolujemy.
Trevedic skrzywił się mimowolnie, doskonale wiedząc, że znów
wracają do wałkowanego od wczoraj tematu.
– Nie powinieneś z takimi obraże...
– Książę, bądź łaskaw nie bawić się w moją matkę, dobrze?
– wtrącił Xahen o dziwo spokojnym tonem. – A teraz chodź,
pomogę ci wskoczyć na Wichurę.
Musiał ugryźć się w język, aby znów nie napomknąć o jego
złamanych żebrach. Z zaskoczeniem jednak zauważał, że wojownik
naprawdę świetnie sobie z nimi radził. Co by nie mówić, był
twardy, zupełnie, jakby umiał pokonywać ból.
– Xahen? A te blizny, które masz na brzuchu...? – wypalił,
zanim zdążył pomyśleć. Zaraz zrozumiał swój błąd, nie
powinien pytać o takie rzeczy, nie mężczyznę, u którego
przebiegająca granica między cierpliwością a jej brakiem była
naprawdę cienka.
Przełknął ślinę, nie wiedząc jak z tego wybrnąć, a fakt, że
wojownik uparcie milczał, niczego nie ułatwiał. Cisza, jaka między
nimi zapadła, była przerażająca i z pewnością nie zapowiadała
niczego dobrego.
Zacisnął ręce w piersi. Skoro już zaczął, wypada dokończyć,
Xahen go przecież nie zabije.
– Te blizny, które masz na brzuchu, są po bacie, prawda?
Hej. Rozdział jak zawsze świetny. Podoba mi się przekomarzanie chłopaków. T.jest taki uroczy .ja rowniez życzę ci wesołych świąt i zdrówka pozdrawiam w
OdpowiedzUsuńUwielbiam ich po prostu kocham to jak wyglądają interakcje między nimi :D
OdpowiedzUsuńO ile początkowo było to naprawdę ciekawe to coraz bardziej wrażenie, że coś jest nie tak. Kiedy Yamni mówi, że Veedi nie wie, przez co przechodzi Xahen, myślę tylko o tym, że cóż, nie ma to nic do rzeczy i totalnie nie usprawiedliwia molestowania, którego właściwie dopuścił się Xahen, a co jest na porządku dziennym w tej krainie.
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę z tego, że jest to fantasy umiejscowione w specyficznym czasie, gdzie są barbarzyńcy i lepiej rozwinięci elfowie, ale ta historia, ta relacja coraz bardziej przypomina mi o syndromie sztokholmskim. Ofiara zakochuje się w oprawcy. Złapie za włosy, popchnie, uderzy, zmolestuje niechcianym pocałunkiem, użyje przemocy psychicznej... Ale generalnie jest tym miłym, a przynajmniej milszym niż Ci, co by go od razu zgwałcili. Co za szczęście.
Nie wyobrażam sobie tutaj, między tymi dwoma bohaterami, zdrowej relacji, choć jestem ciekawa, jak się to wszystko rozwinie. Widzę, że będzie to całkiem długa powieść, bowiem zawiera wiele wątków i dla chociażby samego pytania, dlaczego szaman nagle wiedział i skąd, będzie warto czytać.