Standardowo dziękuję ślicznie za komentarze i zapraszam do czytania :)
PE-DA-ŁEM!
W Sowie tego ranka nie było zbyt wielu ludzi, co Maksa zdziwiło
najbardziej. Najczęściej w niedzielę zbierali się tutaj bogatsi
bydgoscy emeryci, którzy prosto z mszy w Farze szli na kawę, ciasto
bądź na pełne śniadanie. Z Tobiaszem
ostatnio bywali tutaj coraz częściej. Oczywiście gdy jeszcze
studiowali, Łukowski bronił się przed tym miejscem jak tylko mógł
– w końcu oszczędzał każdy grosz – jednakże teraz, kiedy sam
zarabiał, mógł sobie pozwolić na tego typu wypady do restauracji.
Przestudiowali śniadaniową kartę restauracji do tego stopnia, że
znali już niemal każdą z pozycji i zgodnie stwierdzili, że nie ma
nic lepszego od kanapki węgierskiej z kawą.
– Dlatego mówię ci, uważaj. Niby to brat Alicji, ale kto wie, co
może zrobić. – Maks zakończył swój wywód, wycierając przy
tym uważnie łyżeczkę serwetką, nim zamieszał nią kawę.
Tobiasz przyglądał się temu w ciszy, jak zwykle nie komentując
fobii partnera.
Zauważał je, oczywiście, że je zauważał. Każde kolejne
zadrapanie na ręce, czy każda mniejsza ranka na ustach, które Maks
w momentach stresowych notorycznie podgryzał, również mu nie
umykały. Nigdy jednak nie komentował tego na głos, przecież jego
chłopak był już dorosły, a na dodatek zdawał sobie sprawę ze
swoich problemów. Tobiasz wychodził z założenia, że wtrącanie
się w tę część życia Maksymiliana było zwyczajnie
niepotrzebne.
– Mhm, ale nie zabrałem cię na śniadanie, żeby gadać o jakimś
tam bracie Alicji – powiedział Tobiasz i przewrócił oczami,
dobitnie dając znać, co myślał o nowym lokatorze Maksa. –
Dostałem wczoraj informację, że muszę wyjechać.
Łukowski zamarł. Wpatrzył się w Tobiasza, przełykając ukradkiem
ślinę.
– Na ile? – omal nie rozpoznał swojego głosu. Zacisnął
nerwowo pod stołem dłoń w pięść, czując, jak z chwili na
chwilę zaczyna ogarniać go coraz większa panika.
To znów się działo. Znów są w punkcie wyjścia, krzyczało mu
coś w głowie, a on dobrze wiedział, że czeka ich powtórka z
rozrywki.
Tobiasz zdradził go już nie raz, nie dwa, ale odkąd zaczął pracę
u ojca – albo raczej odkąd wyjeżdżał w delegacje – Maks
zaczął mieć poważne podejrzenia. Nie bezpodstawne zresztą, bo
dzięki ukradkiem przeczytanym wiadomościom w telefonie Janickiego
dowiedział się, co takiego wydarzyło się na delegacji z pracy
kilka miesięcy temu.
Anna, kierowniczka działu PR w Warszawie, wyjątkowo spodobała się
Tobiaszowi. Oczywiście po wszystkim Janicki zapewniał, że to było
jednorazowe, że Maks był tym, który się najbardziej dla niego
liczył, że tylko z nim chciał być... A Łukowski był głupi i
dał się zwieść tym słowom.
Albo po prostu nie chciał być sam, bo bycie z Tobiaszem to jedyny
układ, jaki mu pasował. Znali się na wylot, nie wchodzili sobie w
drogę, więc po prostu było im tak wygodnie. No a na dodatek Maks
jeszcze go kochał, więc ostatecznie zawsze wszystko wracało do
stanu sprzed kłótni.
– Pięć dni na razie, myślę, że nie dłużej, bo jestem
bardziej potrzebny na miejscu. Wiesz, stawiamy system, trzeba nad nim
jeszcze popracować, zanim testerzy się do niego dobiorą.
Maks przełknął ślinę. Kiwnął głową i wymusił uśmiech,
dobrze wiedząc, że nie miał nic do gadania.
– Tylko dzwoń, dobrze? – zapytał, nawet już nie kontrolując
swojej dłoni, która znajdowała się pod stołem. Zaczął nerwowo
skubać skórkę u kciuka, nie przeszkadzał mu nawet piekący ból,
kiedy zadzierał ją coraz mocniej i mocniej.
– Oczywiście, skarbie. Przecież wiesz.
Maks uśmiechnął się wymuszenie.
Wiedział. I właśnie dlatego zaczął się denerwować.
***
Zaparkował samochód pod blokiem, ale nie wysiadł z niego od razu.
Wpatrzył się w budynek rozciągający się za przednią szybą jak
na zło konieczne, nie mając najmniejszej ochoty wracać do swojego
mieszkania. Nie wiedział, na co ma się nastawić – na wyzwiska
Adriana, a może na jego spakowane walizki? W końcu który prawilny
gościu chciałby mieszkać pod jednym dachem z pedałem?
Druga opcja wydawała się naprawdę kusząca oraz jednocześnie
niezwykle pocieszająca. To byłby chyba najlepszy aspekt całego
dnia, pomyślał i już miał odpiąć pas, gdy odezwał się jego
telefon. Sięgnął po komórkę, a kiedy spojrzał na ekran, na
twarzy momentalnie wymalował mu się grymas.
Ostatnią osobą, z którą chciałby teraz rozmawiać był ojciec.
– Tak? – Zdecydował się odebrać, lepsze to, niż później
słuchać narzekania, że odcina się od rodziny.
– To już o tacie zapominasz, że tak milczysz? – powitało go
zgryźliwe pytanie. Skrzywił się, walcząc z chęcią zakończenia
rozmowy przedwcześnie.
– Nie, miałem sporo pracy ostatnio – odparł, siląc się na
neutralny ton.
– Tak, tak. Twoja stała wymówka, nic innego z matką nie
słyszymy. Pięciu minut nie masz, żeby przedzwonić. – Zagryzł
nerwowo wargę, ale nic na to nie odpowiedział. Zawsze w takich
momentach wybierał milczenie, a wszystkie uczucia skrywał jak
najgłębiej w sobie, byleby tylko nie pokazać swojej frustracji. –
Słuchaj, bo tak z matką rozmawialiśmy ostatnio. Ile mówiłeś, że
płacicie za wynajem?
– Dwa tysiące.
– Dużo. Za to już miałbyś ratę kredytu. Powinieneś zacząć
rozglądać się za mieszkaniem, pracę już masz, czas ruszyć do
przodu – mówił tym swoim wszystkowiedzącym tonem, którym kiedyś
ciągle go pouczał. Teraz, całe szczęście, Maks miał zawsze
możliwość rozłączenia się i przerwania tego kabaretu w połowie,
czego oczywiście nigdy nie zrobił, czuł zbyt wielki respekt
względem ojca.
– Tato, możemy porozmawiać o tym później? – poprosił.
Naprawdę nie był ani w nastroju, ani nie miał sił na tego typu
rozmowy.
– Później, czyli kiedy? Jak zadzwonisz do nas za miesiąc czy
dwa? – prychnął z oburzeniem. – Więc, pomyśleliśmy z mamą,
że damy ci na wkład własny, czterdzieści tysięcy powinno
wystarczyć. Nawet rozglądałem się za jakimiś inwestycjami, tam
na tym twoim Górzyskowie mają wybudować nowe bloki obok bazy
wojskowej, sprzedaż mieszkań dopiero ruszy.
Maks wziął głęboki oddech, czując się tak, jakby ktoś zamknął
go w ciasnej klatce. Miał wrażenie, że lada moment, a coś w nim
pęknie.
– Tato. Pogadamy później.
– Przyjedź jeszcze dzisiaj na obiad, matka gołąbki ugotowała.
Sos jej nie wyszedł, ale są zjadliwe, na pewno lepsze, niż to co
sobie tam gotujecie.
Przymknął oczy i już nie wytrzymując, wycedził z zaciśniętymi
zębami:
– Muszę kończyć, pa.
Rozłączył się, mimo że w słuchawce wciąż słyszał głos
oburzonego ojca. Patrzył na telefon, czując jak obraz zaczyna mu
się rozmazywać, więc zamrugał szybko, nie chcąc się rozkleić.
Nie teraz, kiedy lada moment miał wrócić do mieszkania, w którym
bóg jeden wiedział, co zastanie.
Wywlókł się wreszcie z samochodu, czując się niczym balon, z
którego ktoś wypuścił powietrze, po czym ruszył do klatki i nim
się obejrzał, a już stał pod drzwiami do mieszkania. Otworzył
je, przeklinając siarczyście w duchu, gdy zobaczył ubierającego
się Adriana. Ostanie o czym marzył, to spotkanie z tym pasożytem w
przedpokoju.
– O, wróciłeś – powiedział Adrian jakby nigdy nic, jakby
półtorej godziny temu wcale nie dowiedział się, że współlokator
jego siostry jest gejem. Maks aż się zatrzymał w półkroku,
spoglądając na niego podejrzliwie.
Mózg mu się przegrzał, czy co?
– Wychodzisz – zauważył odkrywczo Maks w zamian, szukając
wzrokiem jeszcze torby Adriana. Nigdzie jej jednak nie znalazł, więc
nadzieja, że ten postanowił się wyprowadzić, tak szybko jak się
narodziła, tak szybko też umarła.
– Taa, do kumpla. Ma mi załatwić robotę.
Maks kiwnął głową, nie miał sił odpowiadać. Jedno dobre, że
przynajmniej pasożyt myślał logicznie i nie chciał wyżerać im z
lodówki, pomyślał, ściągając ze stóp buty.
– Krwawisz.
Spojrzał na Adriana jakby dopiero co wybudził się z głębokiego
snu, a dopiero później zerknął na swoją dłoń, na którą ten
wskazywał. Po kciuku spływała mu maleńka stróżka krwi, nawet
nie zauważył, że zdążył tak porządnie wydrapać tę przeklętą
skórkę.
– To nic – wydusił tylko, wyminął Adriana i ruszył do
łazienki, aby umyć ręce. Zignorował jego podejrzliwe spojrzenie,
nic go w tamtej chwili nie obchodziło. Był jak powłoka bez życia
i jedyne na co miał dzisiaj ochotę, to położyć się spać.
***
– Naprawdę niczego się nie nauczysz – westchnęła Alicja,
opierając się o ścianę i wyciągając przy tym bardziej w poprzek
łóżka. – Wciąż to samo, w koło Macieju drążysz ten temat i
nie odpuszczasz – mruknęła, krzywiąc się z niechęcią.
Ile razy odbyli już tego typu rozmowę? Maks nie był w stanie
zliczyć, za każdym razem nie dochodzili jednak do żadnych
wniosków. Albo to raczej Maksymilian nie dochodził, bo przecież
wiedział, że nie może zostawić Tobiasza, ten scenariusz w ogóle
nie wchodził w grę.
– To po co ze mną o tym gadasz? – burknął, zerkając ukradkiem
na telefon, jakby miał nadzieję znaleźć tam wiadomość od
partnera. Najlepiej taką, w której ten dałby mu znać, że
delegacja odwołana i zostaje w Bydgoszczy.
– Bo widzę, co się dzieje.
Spojrzał na Alę, uśmiechając się lekko z wdzięcznością. Może
i bez Tobiasza nie byłby w stanie dalej funkcjonować, ale bez
przyjaciółki również. Nie mówił jej tego zbyt często, żeby
przypadkiem nie poczuła się zbyt pewnie, jednakże naprawdę był
jej wdzięczny za wszystko... I właśnie dlatego znosił obecność
Goryla pod swoim dachem.
– Lepiej powiedz mi, co tam u ciebie – zmienił temat na
bezpieczniejszy. W życiu miłosnym Ali ogólnie wiele się działo,
zawsze. Była atrakcyjną dziewczyną, mogła przebierać między
facetami jak tylko chciała, co też zresztą robiła. Zakochiwała
się szybko, ale też równie szybko wszystko kończyła, czasem
nawet się śmiała, że jej związki są jak żarcie w McDonaldzie,
kilkanaście minut poleży i do kosza.
– Mam jutro randkę.
Maks parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– Nic nowego! Z kim? – zainteresował się, aż nagle go olśniło.
– Z Tindera! – Kopnął ją zaczepnie stopą w udo.
Alicja przewróciła oczami, ale jej rozbawiony uśmiech mówił sam
za siebie.
– Najlepsza apka jaka mi się trafiła – parsknęła i wzruszyła
ramionami. Bo rzeczywiście, randek z Tindera przeżyła w swoim
życiu już kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt. Maks podziwiał
ją za jej odwagę, ale z drugiej strony uwielbiał słuchać relacji
po takim spotkaniu – bo te miały różne skutki. Nie zawsze
trafiali się normalni mężczyźni, niektórzy nieźle się
kamuflowali.
– Mam ci przypomnieć, jak spieprzałaś przed jednym gościem? –
zapytał. Ta historia była jego ulubioną, zawsze myślał, że
zdarzała się tylko w dennych komediach, w końcu kto uciekł z
randki, wymigując się toaletą?
– Oj, mówiłam ci, że gdybym tego nie zrobiła, zawlókłby mnie
gdzieś i utopił w Brdzie.
– No dobra, ale lepiej pokaż mi tego z jutra.
Ala nagle wstała i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia.
– Nikogo ci nie pokażę, bo ty mi zawsze pecha przynosisz. Trzymaj
kciuki, ten akurat wydaje się całkiem fajny. – Uśmiechnęła się
szeroko, a Maks aż się zapatrzył. Czy to możliwe, aby była aż
tak podobna do Adriana?
Parsknął cicho, gdy dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.
Życzył jej oczywiście wszystkiego, co najlepsze, ale podskórnie
czuł, że ta randka będzie jednym, wielkim niewypałem.
***
Minęły dwa dni, dla Maksa przepełniała je głównie praca i
jeszcze więcej nerwów, gdyż domykali projekt gazetki reklamowej
pewnej małej sieci sklepów spożywczych. Takie rzeczy zawsze były
okupowane całą masą poświęconego czasu oraz stresu, ale Łukowski
zaczynał powoli się do tego przyzwyczajać. Praca w tej branży już
chyba zawsze będzie się z tym wiązała.
W międzyczasie Alicja zdążyła wrócić z randki i umówić się
na kolejną, więc przewidywania Maksymiliana okazały się błędne.
Facet, z którym się spotkała, był ponoć miłym, zabawnym, trochę
nieokrzesanym (ale umówmy się, to Alę kręciło najbardziej)
gościem. Adrian w międzyczasie przeżywał jakieś załamanie (i
rozwolnienie życia, jak nazwał to Maks), kiedy dowiedział się, że
jego młodsza siostrzyczka umawia się z jakimś gościem. Cóż,
dobrze, że nie wiedział o całej masie mężczyzn, którzy do tej
pory zdążyli przewinąć się przez jej łóżko. Obstawiał, że w
takim wypadku Goryl poprosiłby o pełną listę nazwisk, po czym
rozpocząłby odstrzał.
Powroty do domu, oprócz zszarganych nerwów wywołanych bałaganem,
okazały się wcale nie takie złe. Oglądanie miotającego się
Adriana i zirytowanej tym Alicji było całkiem zabawne, aż sam
zaczął żałować, że nie miał rodzeństwa.
Natomiast jeśli chodziło o niespodziewany coming out, dokonany
przez Tobiasza przed Adrianem bez jakiejkolwiek zgody ze strony
Maksa, to... sprawa ucichła. Tak po prostu, jakby nigdy nie została
podniesiona, co zresztą było na rękę samego zainteresowanego.
Maksymilian nie zamierzał się nikomu tłumaczyć, dawno już miał
za sobą etap, kiedy czuł się winny za swoją orientację. Nie miał
zamiaru tego zmieniać ze względu na jakiegoś drechola, któremu
mogłoby się to nie podobać.
We wtorkowy wieczór, tak jak i w poniedziałkowy zresztą, rozmawiał
z Tobiaszem na FaceTimie. Tylko dzięki temu czuł się w miarę
spokojny, jeśli chodziło o partnera. Miał chociaż namiastkę
kontroli i nawet nie chciał myśleć, co mogło się u niego dziać
po skończeniu konwersacji.
Tobiasz, jak zwykle, mówił stosunkowo niewiele. Ot, nudy.
Przyjechał dojrzeć, jak w Warszawie radzą sobie z ich nowym
systemem, codziennie mają organizowane szkolenia, na których
delegaci z oddziału bydgoskiego wdrażali ten dopiero co otwarty w
stolicy. I tak dalej, i tak dalej. Maks nie był tym zainteresowany,
ale udawał, że słucha z przejęciem, w końcu cieszył się, że
chociaż tak mógł spędzić z partnerem czas. Niestety, rozmowy nie
trwały w nieskończoność, zaraz po rozłączeniu się, Maksymilian
szedł pod prysznic, a następnie kładł się spać.
Byle tylko wytrwać kolejny dzień i dotrwać do piątku.
Środa jednak okazała się jeszcze gorsza. Już od samego rana nie
wiedział w co włożyć ręce, bo projekt gazety miał zostać
definitywnie wysłany jeszcze przed skończeniem pracy. To, co działo
się w firmie można było określić dwoma, ale jakże trafnymi
słowami – „czeski film”, bo nikt nic nie wiedział, nie
rozumiał, każdy latał od pokoju do pokoju, miotając się z
narzuconymi odgórnie zadaniami. Kiedy więc jechał do domu, był
tak wyczerpany, że ledwo patrzył już na oczy.
Zanim wysiadł z samochodu, odpowiedział jeszcze na wiadomość
koleżanki z działu, nawzajem pocieszali się, że jutrzejszy dzień
będzie lepszy. Tak się właśnie zapowiadał, domknęli największy
projekt, więc teraz powinno pójść już z górki. Nie odłożył
jednak telefonu, coś pokusiło go, aby zerknąć na Facebooka.
Scrollował przez moment stronę główną w dół i kiedy już miał
zablokować ekran oraz zebrać się do wyjścia z pojazdu, trafił na
zdjęcie. Zatrzymał się na nim, śledząc wzrokiem nieznajome
twarze. Około dziesięć osób siedziało przy długim, drewnianym
stole, na którym znajdowały się kufle z piwem, czy szklanki z
drinkami.
„Integrujemy się” – brzmiał podpis do zdjęcia. Aż wstrzymał
powietrze, kiedy dostrzegł Tobiasza. Nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby nie siedział tuż obok pewnej kobiety i gdyby ta kobieta nie
obejmowała go w znaczący sposób. Maks nawet nie musiał sprawdzać,
jak miała na imię.
Anna Herban, zdążył już prześwietlić cały jej facebookowy
profil wzdłuż i wszerz.
Poczuł mocne ukłucie w okolicach serca, kiedy zdał sobie sprawę,
że zdjęcie, które zostało dodane chwilę temu, musiało zostać
zrobione wczoraj, niedługo po zakończeniu ich rozmowy. Opublikował
je jakiś mężczyzna, którego Łukowski nie znał i nawet nie
chciał poznawać, ale wiedział, że Tobiasz najprawdopodobniej
jeszcze nie zdawał sobie sprawy z faktu widnienia na tej fotografii.
Szybko wcisnął telefon do kieszeni swojego płaszcza, po czym
ekspresowo ulotnił się z samochodu. Musiał coś ze sobą zrobić,
bo czuł, że lada moment zwariuje. Kręciło mu się w głowie i sam
już nie wiedział, czy to przez dzisiejszy dzień w pracy, czy może
stres wywołany nowym odkryciem.
Dlaczego za każdym razem bolało go tak samo? Przecież powinien już
się uodpornić, zresztą nawet przy ostatnim wyskoku partnera
wiedział, że to się powtórzy jeszcze jeden raz i kolejny. Nie
potrafił jednak dać sobie z nim spokoju, sama myśl o zerwaniu
przyprawiała go o mdłości i odbierała oddech. Potrzebował go,
tak cholernie go potrzebował, że aż nie potrafił zapanować nad
tym ostrym uczuciem potrzeby posiadania nad nim kontroli. Tobiasz był
dla niego ważnym elementem składowym, czemu więc nie mogło to
działać w obie strony?
Wszedł do mieszkania, szybko zrzucając z siebie buty. Już miał
polecieć do łazienki, kiedy dostrzegł, że jego sztyblety nie
stały równo. Cofnął się, poprawił. Coś mu jednak wciąż nie
dawało spokoju. Z frustracją spojrzał na zniszczone adidasy
Adriana, ale ostatecznie nic z nimi nie zrobił, tylko kilka chwil
wpatrywał się w nie z taką mocą, jakby mógł sprawić samą siłą
umysłu, że te zaraz znikną.
Nie zniknęły. Adrian również nie rozpłynął się w powietrzu,
tylko zalegał na kanapie i z kimś zażarcie smsował, ale Maks nie
odezwał się do niego chociażby słowem. Nawet gdy wyszedł z
łazienki od razu skierował kroki w stronę swojej sypialni,
puszczając Adrianowe „cześć” mimo uszu.
Teraz chciał być sam, nie miał ochoty na kontaktowanie się ani z
Alicją, ani tym bardziej z jej bratem.
Czasem naprawdę nienawidził swojego życia.
I siebie.
***
Pukanie.
Przewrócił się na bok, przodem do ściany, chcąc je zignorować.
Niestety, osoba po drugiej stronie drzwi nie dała za wygraną, a
kiedy wciąż nie otrzymała odpowiedzi, postanowiła sama sobie jej
udzielić.
Maks aż warknął pod nosem, gdy w progu stanął Adrian – no bo
kto inny? Alicja pół godziny temu wyszła na swoją upragnioną
randkę, został sam na sam z Gorylem. Płonne nadzieje, że spędzą
ten wieczór osobno, ulotniły się, jak tylko brat przyjaciółki
zawitał w Maksowej sypialni.
– Co robisz?
Gdyby nie fakt, że Adrian był olbrzymim, trzydziestojednoletnim
byłym więźniem z niskim, wibrującym głosem, można byłoby
przypisać to pytanie znudzonemu pięciolatkowi ze szczerbami w
uzębieniu. Łukowski nie miał jednak sił ani na żarty, ani tym
bardziej na uszczypliwości. Nic jednak nie zrobił, nie myślał
nawet, aby odwrócić się przodem do Adriana. Fakt był taki, że
ostatnią godzinę przepłakał i wyglądem przypominał teraz
zbitego, napuchniętego mopsa.
– Przypomnę ci, jesteś w pokoju pedała – mruknął do
poduszki, chcąc się jak najszybciej pozbyć intruza. – Tu
wszystko jest skazane pedalskością. Lepiej wyjdź, ale nie odwracaj
się do mnie tyłem, żeby się nie narazić.
Adrian nie odpowiedział. Oczami wyobraźni Maks widział już, jak
ten robi ostrzegawcze kroki w tył, trzymając się asekuracyjnie za
pośladki. Czekał tylko na dźwięk zamknięcia drzwi, ten jednak
nie następował. Chwila przeciągała się w nieskończoność, aż
wreszcie poirytowany Łukowski, zapominając o swoim godnym
pożałowania wyglądzie, podniósł się szybko i cisnął jaśkiem
we wciąż sterczącego w progu Adriana.
– No przecież mówię! Spieprzaj!
Poduszka odbiła się od ramienia mężczyzny, a ten spojrzał na nią
bezradnie, niczym rugany psiak, żeby zaraz podnieść wzrok na Maksa
i już go od niego nie oderwać. Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia,
a Łukowski zrozumiał swój błąd, chcąc jak najszybciej go więc
naprawić, odwrócił się znów tyłem.
– Coś nie tak?
Nigdy nie miał cierpliwości, ale dzisiaj zdecydowanie dręczył go
jej deficyt. Jedyne czego teraz pragnął, to zostać znów sam i
oddać się dalszemu wylewaniu żalów, a stojącego w progu Goryla
miał już serdecznie dość. Bo czego niby ten kryminalista chciał?
Co nim kierowało, że sterczał mu teraz w sypialni, wlepiając w
niego swoje zdezorientowane, brązowe ślepia i ani myślał się
ruszyć?
– Wszystko! – syknął Maks przez zaciśnięte zęby, czując jak
zbiera mu się w gardle trudna do przełknięcia gula. – Wszystko,
kurwa! Facet mnie zdradza od nie wiem kiedy, nie radzę sobie ze
swoją głową, mam paranoje, a na dodatek ty! – Wskazał w niego
oskarżycielsko palcem, sam już nie wiedząc, czy ma ochotę się
rozpłakać, czy może rzucić na Adriana z pięściami i bić go tak
długo, aż poczuje choć odrobinę ulgi. – Sterczysz mi tu jak
jakiś wrzód na dupie, snujesz się po mieszkaniu, zostawiasz za
sobą bałagan i do cholery, nie wiem czemu zawracasz mi głowę,
skoro dobrze wiesz, że jestem pedałem. PE-DA-ŁEM! Ciotą,
lachociągiem, cwelem, czy co tam jeszcze, co by ci trochę we łbie
rozjaśniło, jeśli nie rozumiesz! – wyrzucił z siebie potok
słów, prawie się przy tym opluwając. Dyszał ciężko, gdy już
skończył i dopiero wtedy zrozumiał, co takiego powiedział.
Momentalnie poczerwieniał z zawstydzenia, bo dawno już nie zrobił
z siebie takiego idioty, przełknął też ciężko ślinę,
zaczynając się mimowolnie zastanawiać, jak bardzo będzie go boleć
cios od Adriana. Był olbrzymim facetem, miał krzepę. Chyba nie
wybije mu zębów, czyż nie? Cholera, wstawianie implantów było
horrendalnie drogie, nie mówiąc już o samej konsultacji
stomatologicznej, a na swoje nieszczęście, wszystkie zaoszczędzone
niedawno pieniądze wydał na na zakup samochodu. Nie miał żadnych
większych środków finansowych na koncie, a nie wyobrażał sobie
nawet takiej możliwości, jak chodzenie bez przednich zębów.
– Wiem.
Możliwe w ogóle było wzięcie chorobowego na czas wstawienia
implantów? Czy zostanie zmuszony, do świecenia niepełnym
uzębieniem w pracy? – tu jego tok myślowy się urwał. Zamrugał
i spojrzał na Adriana tak, jakby widział go po raz pierwszy.
– Co?
Brat Ali wciąż stał w progu, tak spokojny, jak wcześniej. Wlepiał
w Maksa te swoje olbrzymie, brązowe oczy ([i]Jak u jakiejś
łani!) i nie zrobił kompletnie nic, co mogłoby w jakikolwiek
sposób zagrozić ładnemu uśmiechowi Łukowskiego.
– No wiem przecież. Myślisz, że jestem głupi? – burknął
urażony, marszcząc przy tym brwi. – Ten twój... cię zdradza? To
chyba słabo, nie?
Maks nie dosłyszał ostatnich pytań, bo gdyby dotarły do niego,
parsknąłby śmiechem na sam ich wydźwięk. Adrian, może i duży,
naprawdę momentami zachowywał się jak łączący fakty kilkulatek.
Łukowski myślał jednak o czymś zupełnie innym, w jego głowie
myśli toczyły istną batalię.
– To ci nie przeszkadza?
W odpowiedzi Adrian wzruszył tylko ramionami.
– Nie czaję – zaczął Maks. – Bo ty... ten, jesteś... no. –
Odchrząknął. „Przygłupim drechem” nie bardzo pasowało do
obecnej sytuacji. – Nie wyglądasz, na takiego, któremu to nie
przeszkadza – zakończył wreszcie płasko, nie wiedząc, jak
inaczej mógłby wybrnąć z sytuacji. Wlepił w Adriana uważne
spojrzenie, jakby chciał go nim prześwietlić na wylot, a kiedy ten
widocznie się zmieszał, coś w Maksie pękło, a jego myśli znów
zaczęły się kotłować.
Adrian nie wyglądał na miłego człowieka, zresztą, dopiero co
wyszedł z więzienia, więc zdecydowanie nie należał do
zaszczytnego grona uczynnych obywateli. Ktoś taki powinien już
dawno rozkwasić Maksowi nos za samo napomknięcie o gejach, a jednak
Maks siedział w swoim pokoju cały i zdrowy. Nie rozumiał, co
poszło w tym momencie nie tak.
– Wiesz co jest dobre na problemy? – zapytał nagle, wyrywając
Łukowskiego z zamyślenia. Pokręcił bezwiednie głową. – Dobre
zielsko. A tak się składa, że mam trochę.
Zamrugał, wciąż nie mogąc zrozumieć sytuacji, w której się
właśnie znalazł. Ile by się nie starał, części układanki ze
sobą po prostu nie pasowały, bo jak to, mieli teraz dzielić się
ze sobą skrętem jakby nigdy nic?
Pieprzyć to. Nie miał zamiaru dłużej się nad sobą użalać,
może i Adrian miał rację. Może powinien zapalić i na moment
zapomnieć.
– Dobra, niech będzie.
Genialne. Można więcej. Szybciej
OdpowiedzUsuńChyba i tak już jest szybko ;)
UsuńOczywiście, że jest ale jak nie można kupić to chciałoby się czytać codziennie coś tak super.
UsuńNo proszę co się tutaj dzieje.rozdzial jak zawsze świetny czekam na dalszy ciąg pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTok myślowy Maksa z zębami - rewelacja. Życie obok człowieka z takimi fobiami musi być bardzo trudne. Lubię go jednak i dziwię się, że nie zerwie z Tobiaszem. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Bardzo dobrze piszesz. Pozdrawiam, Beata.
OdpowiedzUsuńSuper się czyta. Dziękuję :D Polubiłam Maksa i trzymam kciuki za Alicję :D Może to ona się wyprowadzi do chłopaka, a jej brat będzie miał pokój dla siebie? Haha
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały :)
Zdrówka!
Kyna
Cieszę się niezmiernie <3 Miałam lekkiego stresa, że nie podołam obyczajówce po takim czasie niepisania ich, więc bardzo się cieszę, że nie jest najgorzej.
UsuńRównież życzę zdrówka :)
Hooo... zielsko, no to będzie jazda:-)
OdpowiedzUsuń