piątek, 27 marca 2020

Rozdział 4. (Na granicy katastrofy)


Standardowo dziękuję ślicznie za komentarze i zapraszam do czytania :)

PE-DA-ŁEM!

W Sowie tego ranka nie było zbyt wielu ludzi, co Maksa zdziwiło najbardziej. Najczęściej w niedzielę zbierali się tutaj bogatsi bydgoscy emeryci, którzy prosto z mszy w Farze szli na kawę, ciasto bądź na pełne śniadanie. Z Tobiaszem ostatnio bywali tutaj coraz częściej. Oczywiście gdy jeszcze studiowali, Łukowski bronił się przed tym miejscem jak tylko mógł – w końcu oszczędzał każdy grosz – jednakże teraz, kiedy sam zarabiał, mógł sobie pozwolić na tego typu wypady do restauracji.
Przestudiowali śniadaniową kartę restauracji do tego stopnia, że znali już niemal każdą z pozycji i zgodnie stwierdzili, że nie ma nic lepszego od kanapki węgierskiej z kawą.
– Dlatego mówię ci, uważaj. Niby to brat Alicji, ale kto wie, co może zrobić. – Maks zakończył swój wywód, wycierając przy tym uważnie łyżeczkę serwetką, nim zamieszał nią kawę. Tobiasz przyglądał się temu w ciszy, jak zwykle nie komentując fobii partnera.

Zauważał je, oczywiście, że je zauważał. Każde kolejne zadrapanie na ręce, czy każda mniejsza ranka na ustach, które Maks w momentach stresowych notorycznie podgryzał, również mu nie umykały. Nigdy jednak nie komentował tego na głos, przecież jego chłopak był już dorosły, a na dodatek zdawał sobie sprawę ze swoich problemów. Tobiasz wychodził z założenia, że wtrącanie się w tę część życia Maksymiliana było zwyczajnie niepotrzebne.
– Mhm, ale nie zabrałem cię na śniadanie, żeby gadać o jakimś tam bracie Alicji – powiedział Tobiasz i przewrócił oczami, dobitnie dając znać, co myślał o nowym lokatorze Maksa. – Dostałem wczoraj informację, że muszę wyjechać.
Łukowski zamarł. Wpatrzył się w Tobiasza, przełykając ukradkiem ślinę.
– Na ile? – omal nie rozpoznał swojego głosu. Zacisnął nerwowo pod stołem dłoń w pięść, czując, jak z chwili na chwilę zaczyna ogarniać go coraz większa panika.
To znów się działo. Znów są w punkcie wyjścia, krzyczało mu coś w głowie, a on dobrze wiedział, że czeka ich powtórka z rozrywki.
Tobiasz zdradził go już nie raz, nie dwa, ale odkąd zaczął pracę u ojca – albo raczej odkąd wyjeżdżał w delegacje – Maks zaczął mieć poważne podejrzenia. Nie bezpodstawne zresztą, bo dzięki ukradkiem przeczytanym wiadomościom w telefonie Janickiego dowiedział się, co takiego wydarzyło się na delegacji z pracy kilka miesięcy temu.
Anna, kierowniczka działu PR w Warszawie, wyjątkowo spodobała się Tobiaszowi. Oczywiście po wszystkim Janicki zapewniał, że to było jednorazowe, że Maks był tym, który się najbardziej dla niego liczył, że tylko z nim chciał być... A Łukowski był głupi i dał się zwieść tym słowom.
Albo po prostu nie chciał być sam, bo bycie z Tobiaszem to jedyny układ, jaki mu pasował. Znali się na wylot, nie wchodzili sobie w drogę, więc po prostu było im tak wygodnie. No a na dodatek Maks jeszcze go kochał, więc ostatecznie zawsze wszystko wracało do stanu sprzed kłótni.
– Pięć dni na razie, myślę, że nie dłużej, bo jestem bardziej potrzebny na miejscu. Wiesz, stawiamy system, trzeba nad nim jeszcze popracować, zanim testerzy się do niego dobiorą.
Maks przełknął ślinę. Kiwnął głową i wymusił uśmiech, dobrze wiedząc, że nie miał nic do gadania.
– Tylko dzwoń, dobrze? – zapytał, nawet już nie kontrolując swojej dłoni, która znajdowała się pod stołem. Zaczął nerwowo skubać skórkę u kciuka, nie przeszkadzał mu nawet piekący ból, kiedy zadzierał ją coraz mocniej i mocniej.
– Oczywiście, skarbie. Przecież wiesz.
Maks uśmiechnął się wymuszenie.
Wiedział. I właśnie dlatego zaczął się denerwować.

***

Zaparkował samochód pod blokiem, ale nie wysiadł z niego od razu. Wpatrzył się w budynek rozciągający się za przednią szybą jak na zło konieczne, nie mając najmniejszej ochoty wracać do swojego mieszkania. Nie wiedział, na co ma się nastawić – na wyzwiska Adriana, a może na jego spakowane walizki? W końcu który prawilny gościu chciałby mieszkać pod jednym dachem z pedałem?
Druga opcja wydawała się naprawdę kusząca oraz jednocześnie niezwykle pocieszająca. To byłby chyba najlepszy aspekt całego dnia, pomyślał i już miał odpiąć pas, gdy odezwał się jego telefon. Sięgnął po komórkę, a kiedy spojrzał na ekran, na twarzy momentalnie wymalował mu się grymas.
Ostatnią osobą, z którą chciałby teraz rozmawiać był ojciec.
– Tak? – Zdecydował się odebrać, lepsze to, niż później słuchać narzekania, że odcina się od rodziny.
– To już o tacie zapominasz, że tak milczysz? – powitało go zgryźliwe pytanie. Skrzywił się, walcząc z chęcią zakończenia rozmowy przedwcześnie.
– Nie, miałem sporo pracy ostatnio – odparł, siląc się na neutralny ton.
– Tak, tak. Twoja stała wymówka, nic innego z matką nie słyszymy. Pięciu minut nie masz, żeby przedzwonić. – Zagryzł nerwowo wargę, ale nic na to nie odpowiedział. Zawsze w takich momentach wybierał milczenie, a wszystkie uczucia skrywał jak najgłębiej w sobie, byleby tylko nie pokazać swojej frustracji. – Słuchaj, bo tak z matką rozmawialiśmy ostatnio. Ile mówiłeś, że płacicie za wynajem?
– Dwa tysiące.
– Dużo. Za to już miałbyś ratę kredytu. Powinieneś zacząć rozglądać się za mieszkaniem, pracę już masz, czas ruszyć do przodu – mówił tym swoim wszystkowiedzącym tonem, którym kiedyś ciągle go pouczał. Teraz, całe szczęście, Maks miał zawsze możliwość rozłączenia się i przerwania tego kabaretu w połowie, czego oczywiście nigdy nie zrobił, czuł zbyt wielki respekt względem ojca.
– Tato, możemy porozmawiać o tym później? – poprosił. Naprawdę nie był ani w nastroju, ani nie miał sił na tego typu rozmowy.
– Później, czyli kiedy? Jak zadzwonisz do nas za miesiąc czy dwa? – prychnął z oburzeniem. – Więc, pomyśleliśmy z mamą, że damy ci na wkład własny, czterdzieści tysięcy powinno wystarczyć. Nawet rozglądałem się za jakimiś inwestycjami, tam na tym twoim Górzyskowie mają wybudować nowe bloki obok bazy wojskowej, sprzedaż mieszkań dopiero ruszy.
Maks wziął głęboki oddech, czując się tak, jakby ktoś zamknął go w ciasnej klatce. Miał wrażenie, że lada moment, a coś w nim pęknie.
– Tato. Pogadamy później.
– Przyjedź jeszcze dzisiaj na obiad, matka gołąbki ugotowała. Sos jej nie wyszedł, ale są zjadliwe, na pewno lepsze, niż to co sobie tam gotujecie.
Przymknął oczy i już nie wytrzymując, wycedził z zaciśniętymi zębami:
– Muszę kończyć, pa.
Rozłączył się, mimo że w słuchawce wciąż słyszał głos oburzonego ojca. Patrzył na telefon, czując jak obraz zaczyna mu się rozmazywać, więc zamrugał szybko, nie chcąc się rozkleić. Nie teraz, kiedy lada moment miał wrócić do mieszkania, w którym bóg jeden wiedział, co zastanie.
Wywlókł się wreszcie z samochodu, czując się niczym balon, z którego ktoś wypuścił powietrze, po czym ruszył do klatki i nim się obejrzał, a już stał pod drzwiami do mieszkania. Otworzył je, przeklinając siarczyście w duchu, gdy zobaczył ubierającego się Adriana. Ostanie o czym marzył, to spotkanie z tym pasożytem w przedpokoju.
– O, wróciłeś – powiedział Adrian jakby nigdy nic, jakby półtorej godziny temu wcale nie dowiedział się, że współlokator jego siostry jest gejem. Maks aż się zatrzymał w półkroku, spoglądając na niego podejrzliwie.
Mózg mu się przegrzał, czy co?
– Wychodzisz – zauważył odkrywczo Maks w zamian, szukając wzrokiem jeszcze torby Adriana. Nigdzie jej jednak nie znalazł, więc nadzieja, że ten postanowił się wyprowadzić, tak szybko jak się narodziła, tak szybko też umarła.
– Taa, do kumpla. Ma mi załatwić robotę.
Maks kiwnął głową, nie miał sił odpowiadać. Jedno dobre, że przynajmniej pasożyt myślał logicznie i nie chciał wyżerać im z lodówki, pomyślał, ściągając ze stóp buty.
– Krwawisz.
Spojrzał na Adriana jakby dopiero co wybudził się z głębokiego snu, a dopiero później zerknął na swoją dłoń, na którą ten wskazywał. Po kciuku spływała mu maleńka stróżka krwi, nawet nie zauważył, że zdążył tak porządnie wydrapać tę przeklętą skórkę.
– To nic – wydusił tylko, wyminął Adriana i ruszył do łazienki, aby umyć ręce. Zignorował jego podejrzliwe spojrzenie, nic go w tamtej chwili nie obchodziło. Był jak powłoka bez życia i jedyne na co miał dzisiaj ochotę, to położyć się spać.

***

– Naprawdę niczego się nie nauczysz – westchnęła Alicja, opierając się o ścianę i wyciągając przy tym bardziej w poprzek łóżka. – Wciąż to samo, w koło Macieju drążysz ten temat i nie odpuszczasz – mruknęła, krzywiąc się z niechęcią.
Ile razy odbyli już tego typu rozmowę? Maks nie był w stanie zliczyć, za każdym razem nie dochodzili jednak do żadnych wniosków. Albo to raczej Maksymilian nie dochodził, bo przecież wiedział, że nie może zostawić Tobiasza, ten scenariusz w ogóle nie wchodził w grę.
– To po co ze mną o tym gadasz? – burknął, zerkając ukradkiem na telefon, jakby miał nadzieję znaleźć tam wiadomość od partnera. Najlepiej taką, w której ten dałby mu znać, że delegacja odwołana i zostaje w Bydgoszczy.
– Bo widzę, co się dzieje.
Spojrzał na Alę, uśmiechając się lekko z wdzięcznością. Może i bez Tobiasza nie byłby w stanie dalej funkcjonować, ale bez przyjaciółki również. Nie mówił jej tego zbyt często, żeby przypadkiem nie poczuła się zbyt pewnie, jednakże naprawdę był jej wdzięczny za wszystko... I właśnie dlatego znosił obecność Goryla pod swoim dachem.
– Lepiej powiedz mi, co tam u ciebie – zmienił temat na bezpieczniejszy. W życiu miłosnym Ali ogólnie wiele się działo, zawsze. Była atrakcyjną dziewczyną, mogła przebierać między facetami jak tylko chciała, co też zresztą robiła. Zakochiwała się szybko, ale też równie szybko wszystko kończyła, czasem nawet się śmiała, że jej związki są jak żarcie w McDonaldzie, kilkanaście minut poleży i do kosza.
– Mam jutro randkę.
Maks parsknął śmiechem i pokręcił głową.
– Nic nowego! Z kim? – zainteresował się, aż nagle go olśniło. – Z Tindera! – Kopnął ją zaczepnie stopą w udo.
Alicja przewróciła oczami, ale jej rozbawiony uśmiech mówił sam za siebie.
– Najlepsza apka jaka mi się trafiła – parsknęła i wzruszyła ramionami. Bo rzeczywiście, randek z Tindera przeżyła w swoim życiu już kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt. Maks podziwiał ją za jej odwagę, ale z drugiej strony uwielbiał słuchać relacji po takim spotkaniu – bo te miały różne skutki. Nie zawsze trafiali się normalni mężczyźni, niektórzy nieźle się kamuflowali.
– Mam ci przypomnieć, jak spieprzałaś przed jednym gościem? – zapytał. Ta historia była jego ulubioną, zawsze myślał, że zdarzała się tylko w dennych komediach, w końcu kto uciekł z randki, wymigując się toaletą?
– Oj, mówiłam ci, że gdybym tego nie zrobiła, zawlókłby mnie gdzieś i utopił w Brdzie.
– No dobra, ale lepiej pokaż mi tego z jutra.
Ala nagle wstała i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia.
– Nikogo ci nie pokażę, bo ty mi zawsze pecha przynosisz. Trzymaj kciuki, ten akurat wydaje się całkiem fajny. – Uśmiechnęła się szeroko, a Maks aż się zapatrzył. Czy to możliwe, aby była aż tak podobna do Adriana?
Parsknął cicho, gdy dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.
Życzył jej oczywiście wszystkiego, co najlepsze, ale podskórnie czuł, że ta randka będzie jednym, wielkim niewypałem.

***

Minęły dwa dni, dla Maksa przepełniała je głównie praca i jeszcze więcej nerwów, gdyż domykali projekt gazetki reklamowej pewnej małej sieci sklepów spożywczych. Takie rzeczy zawsze były okupowane całą masą poświęconego czasu oraz stresu, ale Łukowski zaczynał powoli się do tego przyzwyczajać. Praca w tej branży już chyba zawsze będzie się z tym wiązała.
W międzyczasie Alicja zdążyła wrócić z randki i umówić się na kolejną, więc przewidywania Maksymiliana okazały się błędne. Facet, z którym się spotkała, był ponoć miłym, zabawnym, trochę nieokrzesanym (ale umówmy się, to Alę kręciło najbardziej) gościem. Adrian w międzyczasie przeżywał jakieś załamanie (i rozwolnienie życia, jak nazwał to Maks), kiedy dowiedział się, że jego młodsza siostrzyczka umawia się z jakimś gościem. Cóż, dobrze, że nie wiedział o całej masie mężczyzn, którzy do tej pory zdążyli przewinąć się przez jej łóżko. Obstawiał, że w takim wypadku Goryl poprosiłby o pełną listę nazwisk, po czym rozpocząłby odstrzał.
Powroty do domu, oprócz zszarganych nerwów wywołanych bałaganem, okazały się wcale nie takie złe. Oglądanie miotającego się Adriana i zirytowanej tym Alicji było całkiem zabawne, aż sam zaczął żałować, że nie miał rodzeństwa.
Natomiast jeśli chodziło o niespodziewany coming out, dokonany przez Tobiasza przed Adrianem bez jakiejkolwiek zgody ze strony Maksa, to... sprawa ucichła. Tak po prostu, jakby nigdy nie została podniesiona, co zresztą było na rękę samego zainteresowanego. Maksymilian nie zamierzał się nikomu tłumaczyć, dawno już miał za sobą etap, kiedy czuł się winny za swoją orientację. Nie miał zamiaru tego zmieniać ze względu na jakiegoś drechola, któremu mogłoby się to nie podobać.
We wtorkowy wieczór, tak jak i w poniedziałkowy zresztą, rozmawiał z Tobiaszem na FaceTimie. Tylko dzięki temu czuł się w miarę spokojny, jeśli chodziło o partnera. Miał chociaż namiastkę kontroli i nawet nie chciał myśleć, co mogło się u niego dziać po skończeniu konwersacji.
Tobiasz, jak zwykle, mówił stosunkowo niewiele. Ot, nudy. Przyjechał dojrzeć, jak w Warszawie radzą sobie z ich nowym systemem, codziennie mają organizowane szkolenia, na których delegaci z oddziału bydgoskiego wdrażali ten dopiero co otwarty w stolicy. I tak dalej, i tak dalej. Maks nie był tym zainteresowany, ale udawał, że słucha z przejęciem, w końcu cieszył się, że chociaż tak mógł spędzić z partnerem czas. Niestety, rozmowy nie trwały w nieskończoność, zaraz po rozłączeniu się, Maksymilian szedł pod prysznic, a następnie kładł się spać.
Byle tylko wytrwać kolejny dzień i dotrwać do piątku.
Środa jednak okazała się jeszcze gorsza. Już od samego rana nie wiedział w co włożyć ręce, bo projekt gazety miał zostać definitywnie wysłany jeszcze przed skończeniem pracy. To, co działo się w firmie można było określić dwoma, ale jakże trafnymi słowami – „czeski film”, bo nikt nic nie wiedział, nie rozumiał, każdy latał od pokoju do pokoju, miotając się z narzuconymi odgórnie zadaniami. Kiedy więc jechał do domu, był tak wyczerpany, że ledwo patrzył już na oczy.
Zanim wysiadł z samochodu, odpowiedział jeszcze na wiadomość koleżanki z działu, nawzajem pocieszali się, że jutrzejszy dzień będzie lepszy. Tak się właśnie zapowiadał, domknęli największy projekt, więc teraz powinno pójść już z górki. Nie odłożył jednak telefonu, coś pokusiło go, aby zerknąć na Facebooka.
Scrollował przez moment stronę główną w dół i kiedy już miał zablokować ekran oraz zebrać się do wyjścia z pojazdu, trafił na zdjęcie. Zatrzymał się na nim, śledząc wzrokiem nieznajome twarze. Około dziesięć osób siedziało przy długim, drewnianym stole, na którym znajdowały się kufle z piwem, czy szklanki z drinkami.
„Integrujemy się” – brzmiał podpis do zdjęcia. Aż wstrzymał powietrze, kiedy dostrzegł Tobiasza. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie siedział tuż obok pewnej kobiety i gdyby ta kobieta nie obejmowała go w znaczący sposób. Maks nawet nie musiał sprawdzać, jak miała na imię.
Anna Herban, zdążył już prześwietlić cały jej facebookowy profil wzdłuż i wszerz.
Poczuł mocne ukłucie w okolicach serca, kiedy zdał sobie sprawę, że zdjęcie, które zostało dodane chwilę temu, musiało zostać zrobione wczoraj, niedługo po zakończeniu ich rozmowy. Opublikował je jakiś mężczyzna, którego Łukowski nie znał i nawet nie chciał poznawać, ale wiedział, że Tobiasz najprawdopodobniej jeszcze nie zdawał sobie sprawy z faktu widnienia na tej fotografii.
Szybko wcisnął telefon do kieszeni swojego płaszcza, po czym ekspresowo ulotnił się z samochodu. Musiał coś ze sobą zrobić, bo czuł, że lada moment zwariuje. Kręciło mu się w głowie i sam już nie wiedział, czy to przez dzisiejszy dzień w pracy, czy może stres wywołany nowym odkryciem.
Dlaczego za każdym razem bolało go tak samo? Przecież powinien już się uodpornić, zresztą nawet przy ostatnim wyskoku partnera wiedział, że to się powtórzy jeszcze jeden raz i kolejny. Nie potrafił jednak dać sobie z nim spokoju, sama myśl o zerwaniu przyprawiała go o mdłości i odbierała oddech. Potrzebował go, tak cholernie go potrzebował, że aż nie potrafił zapanować nad tym ostrym uczuciem potrzeby posiadania nad nim kontroli. Tobiasz był dla niego ważnym elementem składowym, czemu więc nie mogło to działać w obie strony?
Wszedł do mieszkania, szybko zrzucając z siebie buty. Już miał polecieć do łazienki, kiedy dostrzegł, że jego sztyblety nie stały równo. Cofnął się, poprawił. Coś mu jednak wciąż nie dawało spokoju. Z frustracją spojrzał na zniszczone adidasy Adriana, ale ostatecznie nic z nimi nie zrobił, tylko kilka chwil wpatrywał się w nie z taką mocą, jakby mógł sprawić samą siłą umysłu, że te zaraz znikną.
Nie zniknęły. Adrian również nie rozpłynął się w powietrzu, tylko zalegał na kanapie i z kimś zażarcie smsował, ale Maks nie odezwał się do niego chociażby słowem. Nawet gdy wyszedł z łazienki od razu skierował kroki w stronę swojej sypialni, puszczając Adrianowe „cześć” mimo uszu.
Teraz chciał być sam, nie miał ochoty na kontaktowanie się ani z Alicją, ani tym bardziej z jej bratem.
Czasem naprawdę nienawidził swojego życia.
I siebie.

***

Pukanie.
Przewrócił się na bok, przodem do ściany, chcąc je zignorować. Niestety, osoba po drugiej stronie drzwi nie dała za wygraną, a kiedy wciąż nie otrzymała odpowiedzi, postanowiła sama sobie jej udzielić.
Maks aż warknął pod nosem, gdy w progu stanął Adrian – no bo kto inny? Alicja pół godziny temu wyszła na swoją upragnioną randkę, został sam na sam z Gorylem. Płonne nadzieje, że spędzą ten wieczór osobno, ulotniły się, jak tylko brat przyjaciółki zawitał w Maksowej sypialni.
– Co robisz?
Gdyby nie fakt, że Adrian był olbrzymim, trzydziestojednoletnim byłym więźniem z niskim, wibrującym głosem, można byłoby przypisać to pytanie znudzonemu pięciolatkowi ze szczerbami w uzębieniu. Łukowski nie miał jednak sił ani na żarty, ani tym bardziej na uszczypliwości. Nic jednak nie zrobił, nie myślał nawet, aby odwrócić się przodem do Adriana. Fakt był taki, że ostatnią godzinę przepłakał i wyglądem przypominał teraz zbitego, napuchniętego mopsa.
– Przypomnę ci, jesteś w pokoju pedała – mruknął do poduszki, chcąc się jak najszybciej pozbyć intruza. – Tu wszystko jest skazane pedalskością. Lepiej wyjdź, ale nie odwracaj się do mnie tyłem, żeby się nie narazić.
Adrian nie odpowiedział. Oczami wyobraźni Maks widział już, jak ten robi ostrzegawcze kroki w tył, trzymając się asekuracyjnie za pośladki. Czekał tylko na dźwięk zamknięcia drzwi, ten jednak nie następował. Chwila przeciągała się w nieskończoność, aż wreszcie poirytowany Łukowski, zapominając o swoim godnym pożałowania wyglądzie, podniósł się szybko i cisnął jaśkiem we wciąż sterczącego w progu Adriana.
– No przecież mówię! Spieprzaj!
Poduszka odbiła się od ramienia mężczyzny, a ten spojrzał na nią bezradnie, niczym rugany psiak, żeby zaraz podnieść wzrok na Maksa i już go od niego nie oderwać. Uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, a Łukowski zrozumiał swój błąd, chcąc jak najszybciej go więc naprawić, odwrócił się znów tyłem.
– Coś nie tak?
Nigdy nie miał cierpliwości, ale dzisiaj zdecydowanie dręczył go jej deficyt. Jedyne czego teraz pragnął, to zostać znów sam i oddać się dalszemu wylewaniu żalów, a stojącego w progu Goryla miał już serdecznie dość. Bo czego niby ten kryminalista chciał? Co nim kierowało, że sterczał mu teraz w sypialni, wlepiając w niego swoje zdezorientowane, brązowe ślepia i ani myślał się ruszyć?
– Wszystko! – syknął Maks przez zaciśnięte zęby, czując jak zbiera mu się w gardle trudna do przełknięcia gula. – Wszystko, kurwa! Facet mnie zdradza od nie wiem kiedy, nie radzę sobie ze swoją głową, mam paranoje, a na dodatek ty! – Wskazał w niego oskarżycielsko palcem, sam już nie wiedząc, czy ma ochotę się rozpłakać, czy może rzucić na Adriana z pięściami i bić go tak długo, aż poczuje choć odrobinę ulgi. – Sterczysz mi tu jak jakiś wrzód na dupie, snujesz się po mieszkaniu, zostawiasz za sobą bałagan i do cholery, nie wiem czemu zawracasz mi głowę, skoro dobrze wiesz, że jestem pedałem. PE-DA-ŁEM! Ciotą, lachociągiem, cwelem, czy co tam jeszcze, co by ci trochę we łbie rozjaśniło, jeśli nie rozumiesz! – wyrzucił z siebie potok słów, prawie się przy tym opluwając. Dyszał ciężko, gdy już skończył i dopiero wtedy zrozumiał, co takiego powiedział. Momentalnie poczerwieniał z zawstydzenia, bo dawno już nie zrobił z siebie takiego idioty, przełknął też ciężko ślinę, zaczynając się mimowolnie zastanawiać, jak bardzo będzie go boleć cios od Adriana. Był olbrzymim facetem, miał krzepę. Chyba nie wybije mu zębów, czyż nie? Cholera, wstawianie implantów było horrendalnie drogie, nie mówiąc już o samej konsultacji stomatologicznej, a na swoje nieszczęście, wszystkie zaoszczędzone niedawno pieniądze wydał na na zakup samochodu. Nie miał żadnych większych środków finansowych na koncie, a nie wyobrażał sobie nawet takiej możliwości, jak chodzenie bez przednich zębów.
– Wiem.
Możliwe w ogóle było wzięcie chorobowego na czas wstawienia implantów? Czy zostanie zmuszony, do świecenia niepełnym uzębieniem w pracy? – tu jego tok myślowy się urwał. Zamrugał i spojrzał na Adriana tak, jakby widział go po raz pierwszy.
– Co?
Brat Ali wciąż stał w progu, tak spokojny, jak wcześniej. Wlepiał w Maksa te swoje olbrzymie, brązowe oczy ([i]Jak u jakiejś łani!) i nie zrobił kompletnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zagrozić ładnemu uśmiechowi Łukowskiego.
– No wiem przecież. Myślisz, że jestem głupi? – burknął urażony, marszcząc przy tym brwi. – Ten twój... cię zdradza? To chyba słabo, nie?
Maks nie dosłyszał ostatnich pytań, bo gdyby dotarły do niego, parsknąłby śmiechem na sam ich wydźwięk. Adrian, może i duży, naprawdę momentami zachowywał się jak łączący fakty kilkulatek. Łukowski myślał jednak o czymś zupełnie innym, w jego głowie myśli toczyły istną batalię.
– To ci nie przeszkadza?
W odpowiedzi Adrian wzruszył tylko ramionami.
– Nie czaję – zaczął Maks. – Bo ty... ten, jesteś... no. – Odchrząknął. „Przygłupim drechem” nie bardzo pasowało do obecnej sytuacji. – Nie wyglądasz, na takiego, któremu to nie przeszkadza – zakończył wreszcie płasko, nie wiedząc, jak inaczej mógłby wybrnąć z sytuacji. Wlepił w Adriana uważne spojrzenie, jakby chciał go nim prześwietlić na wylot, a kiedy ten widocznie się zmieszał, coś w Maksie pękło, a jego myśli znów zaczęły się kotłować.
Adrian nie wyglądał na miłego człowieka, zresztą, dopiero co wyszedł z więzienia, więc zdecydowanie nie należał do zaszczytnego grona uczynnych obywateli. Ktoś taki powinien już dawno rozkwasić Maksowi nos za samo napomknięcie o gejach, a jednak Maks siedział w swoim pokoju cały i zdrowy. Nie rozumiał, co poszło w tym momencie nie tak.
– Wiesz co jest dobre na problemy? – zapytał nagle, wyrywając Łukowskiego z zamyślenia. Pokręcił bezwiednie głową. – Dobre zielsko. A tak się składa, że mam trochę.
Zamrugał, wciąż nie mogąc zrozumieć sytuacji, w której się właśnie znalazł. Ile by się nie starał, części układanki ze sobą po prostu nie pasowały, bo jak to, mieli teraz dzielić się ze sobą skrętem jakby nigdy nic?
Pieprzyć to. Nie miał zamiaru dłużej się nad sobą użalać, może i Adrian miał rację. Może powinien zapalić i na moment zapomnieć.
– Dobra, niech będzie.

8 komentarzy:

  1. Genialne. Można więcej. Szybciej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba i tak już jest szybko ;)

      Usuń
    2. Oczywiście, że jest ale jak nie można kupić to chciałoby się czytać codziennie coś tak super.

      Usuń
  2. No proszę co się tutaj dzieje.rozdzial jak zawsze świetny czekam na dalszy ciąg pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Tok myślowy Maksa z zębami - rewelacja. Życie obok człowieka z takimi fobiami musi być bardzo trudne. Lubię go jednak i dziwię się, że nie zerwie z Tobiaszem. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Bardzo dobrze piszesz. Pozdrawiam, Beata.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super się czyta. Dziękuję :D Polubiłam Maksa i trzymam kciuki za Alicję :D Może to ona się wyprowadzi do chłopaka, a jej brat będzie miał pokój dla siebie? Haha
    Czekam na kolejne rozdziały :)
    Zdrówka!
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie <3 Miałam lekkiego stresa, że nie podołam obyczajówce po takim czasie niepisania ich, więc bardzo się cieszę, że nie jest najgorzej.
      Również życzę zdrówka :)

      Usuń
  5. Hooo... zielsko, no to będzie jazda:-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.