niedziela, 29 marca 2020

Część 9. (Mrok)

Poczuł powiew chłodu, ale nie był on na tyle dojmujący, aby wybudzić go ze snu. Mruknął coś pod nosem niechętnie, przewrócił się na bok i bardziej naciągnął na siebie pled, chcąc uciec od zimna. W tym momencie jednak do jego świadomości przedarł się dźwięk poruszenia. Ktoś szamotał się tuż obok, krążył pośrodku namiotu, jakby czegoś szukając, więc zaalarmowany od razu podniósł się do siadu. Zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu, na wszelki wypadek zawsze miał go przy sobie, nawet w nocy. Rozejrzał się dookoła wciąż zaspany, ale niczego nie dojrzał.
Jurta była pusta, żadnego zagrożenia. Już miał odetchnąć i zrzucić wszystko na karb zmęczenia, gdy kątem oka dostrzegł rozkopane, puste posłanie, w którym powinien znajdować się Trevedic.
Momentalnie podniósł się na nogi i nie bacząc na swoje skąpe odzienie, złapał tylko za saex, nóż bojowy oraz czym prędzej pognał na zewnątrz. Zatrzymał się, kiedy usłyszał poszczekiwanie zaalarmowanych psów, którym zdecydowanie nie umknęła ucieczka księcia, a przynajmniej tak w tamtym momencie o tym myślał, dopóki nie zobaczył znikającej za drzewami drobnej sylwetki.
Książę poruszał powoli, nie miał na sobie żadnej cieplejszej odzieży, a na dodatek szedł na boso. Można było powiedzieć o nim wiele, lecz na pewno nie to, że był głupcem. Gdyby chciał uciec, wpierw przygotowałby się odpowiednio do drogi.
Nie myślał wiele, tylko puścił się biegiem za magiem, nie przejmując się jazgoczącymi psami, które zdążyły już obudzić obóz. Trevedic mimo to ani na chwilę się nie zatrzymał, nawet się nie obrócił, żeby chociaż sprawdzić, co takiego się działo. Wszedł w zarośla, ewidentnie kierując się do miejsca, które każdy tutejszy omijał szerokim łukiem.
– Kurwa jego mać – zaklął Xahen, który, gdy tylko dostrzegł małe światełka migoczące w oddali, zrozumiał w jakiej sytuacji się znaleźli. I co było powodem nagłego zniknięcia księcia.
Przyspieszył, dobrze wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu. Jeśli tylko Trevedic przekroczy granice tego przeklętego lasu, sytuacja może zmienić się diametralnie – i to właśnie tak go przerażało.
Mógł walczyć z ludźmi. Mógł zabijać w bitwie. Pozbawianie życia drugiego człowieka nie było dla niego żadną nowością, ale do cholery, byty nadprzyrodzone to zupełnie inna kwestia!
– Trevedic! – wydarł się, nie widząc już innego rozwiązania. Miał tylko nadzieję, że chłopak nie znalazł się jeszcze w głębokiej hipnozie. Niestety, mag znów nie zareagował. Xahen wpadł za nim do zagajnika, ale książę był już po drugiej stronie niewielkiej polany, dzielącej go od wejścia do Lasu Szeptów, miejsca, w którym spełniały się najgorsze koszmary. Każdy tubylec doskonale wiedział, że przemierzając las nic dobrego nie mogło go spotkać. Ludzie ginęli bez wieści, a ci, którzy przeżyli, opowiadali mrożące krew w żyłach historie o uwięzionych w tamtym miejscu demonach.
Bór ciągnął się niemalże przez cały półwysep, bardzo ciężko było go wyminąć, ale mimo to większość osób i tak nadkładała drogi, byle tylko niczemu się nie narazić. Nawet wielkie polowanie Ta'nehów nie obejmowało terenu przeklętego lasu, może i byli ludem nieustraszonym, ale nie lekceważyli świata spirytualnego. Podania z dziada na pradziada mówiły, że Las Szeptów jest miejscem skupiającym całą złą energię kontynentu, a Ta'nehowie nie zamierzali tego sprawdzać na własnej skórze. W szczególności, że tę złą energię można było wyczuć nawet nie przekraczając granicy mrocznego miejsca.
Z każdym kolejnym krokiem czuł, jakby coś z Lasu go wabiło. Wyciągnęło do siebie macki i próbowało zaciągnąć bliżej. Dreszcze przebiegły mu po całym ciele, a serce łomotało w piersi jak szalone. Nie poddał się jednak ogarniającemu go paraliżującemu uczuciu, jeszcze miał szansę, jeszcze mógł coś zrobić, póki Trevedic się tam nie znalazł.
Minęła jedna chwila. Druga. Był coraz bliżej księcia, już prawie go miał. Jeszcze tylko trochę i...
Las wydawał się rozstąpić. Liście drzew i krzewów rozchyliły się zapraszająco, a szczupła sylwetka Trevedica zniknęła wśród wszechogarniającego mroku.
Xahen momentalnie zatrzymał się na granicy lasu, patrząc z przerażeniem w rozciągającą się między drzewami pustkę. Zupełnie, jakby dalej nic nie było, tylko nieskrępowana niczym czerń. Jedynym źródłem światła, były migające mu przed oczami, nęcące punkciki. Widział je już nie raz na bagnach, zawsze pojawiały się wtedy, gdy miało wydarzyć się coś złego.
– On tam zginie – mruknął do siebie, śledząc wzrokiem przelatującego pod jego nosem chochlika. Przeklął siarczyście, poirytowany faktem, że musi odgrywać rolę wybawiciela, po czym, nie wahając się już ani przez chwilę, wszedł w gęste zarośla. Te zdawały się go momentalnie otoczyć. Jedna z gałęzi smagnęła mu policzek i aż syknął, gdy poczuł piekący ból rozciętej skóry. Rozejrzał się dookoła, próbując jednocześnie zagłuszyć swoje szalejące myśli. Musiał skupić się na odnalezieniu Trevedica.
Szedł przez siebie, a jego wzrok z chwili na chwilę przyzwyczajał się do panującej w lesie ciemności. Chochliki wciąż wirowały dookoła niego, nakłaniając, aby szedł dalej i dalej, aż nagle dotarł na polanę skąpaną w świetle księżyca. Ten wydawał się jeszcze większy niż normalnie, oblepiając swoim nienaturalnie ostrym blaskiem wszystko, co znajdowało się dookoła.
Nie księżycowi Xahen poświęcił jednak uwagę, zatrzymał spojrzenie na głazie ukrytym w cieniu olbrzymiego drzewa, na którym siedziało... coś. Widział już wiele obrzydliwych istot: południce, utopce, czy nawet za dzieciaka miał bliskie spotkanie z sziszimorą. Ale to, co siedziało tuż przed nim, było najpaskudniejszym, najohydniejszym z tworów, na jakie się natknął.
Nie miał wątpliwości, kim to coś było. Wszak matka nawet kiedyś przestrzegała go przed spotkaniem tego stwora, wykorzystującego człowieka w jego najbardziej bezbronnym stanie – śnie.
Nocnica zawarczała, odsłaniając szereg ostrych, oblepionych śliną zębów, a jej nadnaturalnie długie i chude ramiona zacisnęły się na omdlałym ciele Trevedica.
– Mój – zachrypiała, a jej obrzydliwie długi język przesunął się po policzku nieświadomego księcia.
Xahen wiedział, że musi działać, bo lada moment, a będzie świadkiem pożarcia chłopaka przez to paskudztwo. Zacisnął dłoń na rękojeści saexu, ruszając do przodu. Wtedy jednak, nie wiadomo skąd, pojawiło się przed nim pnącze z kolcami, rozcinając mu skórę na ramieniu.
Las żył. Wrogiem nie była tylko nocnica, ale wszystko, co go otaczało.
– Trevedic! – krzyknął, mając nadzieję, że jeszcze jakoś podziała na młodzieńca. – Trevedic, do kurwy! – wydarł się, gdy inna z gałęzi oplotła jego kostkę, wbijając ostre igły aż do krwi. Machał nożem jak szalony, tnąc ile się dało, ale za każdym razem nie wiadomo skąd pojawiało się tego więcej i więcej, skutecznie odseparowując go od księcia. – Obudź się! – Dłonie miał już całe skąpane w swojej posoce.
– Mój... mój... – skrzeczała nocnica. – Nie oddam, mój.
– Nie pozwól jej wejść ci do umysłu!
Dyszał ciężko, ale wciąż się nie poddawał. Las chciał ich obu, a on nie zamierzał zdychać w ten sposób, nie po to przez tyle lat znosił upokorzenia, żeby wyzionąć ducha w jakimś zapchlonym, zapomnianym przez boga borze.
Minęła chwila, dwie. Xahen dyszał już ciężko, jednak wciąż ciął pnącza z nadzieją, że jakoś uda im się z tego wyjść cało, gdy nagle usłyszał przejmujący krzyk. Na chwilę podniósł spojrzenie i między gałęziami dostrzegł nocnicę wgryzającą się w ramię Trvedica.
Zeżre go, przemknęło Xahenowi przez myśli. Jeśli nic nie zrobię, naprawdę go zeżre!
Zrozumiał, że musiał działać i to jak najszybciej. Przecinanie tych przeklętych zarośli nic nie dawało, więc postanowił to zostawić. Zrzucił ból na dno umysłu, po czym naparł na pnącza, przebijając się przez nie. Nie czuł kolców rozrywających mu skórę, smagających go po twarzy, szyi i ramionach. W zamian w uszach wciąż i wciąż pobrzmiewał mu przepełniony bólem krzyk księcia.
Wyrwał się z objęć żyjących własnym życiem gałęzi, po czym, nie myśląc już o niczym, złapał pewniej swój nóż bojowy i będąc tuż obok głazu, na którym siedział potwór wraz z księciem, wyskoczył. Zamachnął się, wbijając ostrze głęboko w szyję nocnicy. Ta zasyczała złowrogo, ale aby się bronić, musiała puścić swoją zdobycz. Trevedic zsunął się więc z głazu i upadł na ziemię, jednak Xahen nie poświęcił mu większej uwagi, pierwsze co musiał zrobić, to pozbyć się potwora, a ten już wyciągał w jego stronę swoje długie, zakończone czarnymi szponami łapska. Szybko więc im umknął, odskakując trochę dalej od kamienia. Rozwścieczona nocnica zawyła, a brocząca dookoła, cuchnąca padliną krew, spływała po głazie w ogromnych ilościach. Stwór, jakby się tym nie przejmując, od razu ruszył za Xahenem, ale wojownik właśnie na to czekał. Wbił nóż najpierw w brzuch istoty, by zaraz jednym, silnym ruchem pociągnąć go w bok. Monstrum zawyło boleśnie, a na trawę wysypały się jej sczerniałe, capiące wnętrzności.
Z trudem łapał oddech, patrząc prosto w żarzące ślepia nocnicy, z których powoli umykało życie. Zamrugała kilka razy, wydając z siebie ostatnie powarkiwania, po czym padła martwa, podrygując jeszcze w pośmiertnych spazmach.
Sapał ciężko, patrząc na swoje dzieło. Udało się, naprawdę się udało.
– Xahen? – dobiegło do niego ciche, przepełnione strachem pytanie. Od razu spojrzał na przerażonego, zdezorientowanego Trevedica. – Jesteś tu, prawda?
Zatrzymał spojrzenie na zakrwawionym barku księcia, mając cichą nadzieję, że rana nie była głęboka albo – co gorsza – że stwór nie zdążył wyżreć mu stamtąd połowy mięsa.
– Tak, jestem – uspokoił go, po czym czym prędzej do niego dopadł. – Musimy stąd jak najszybciej uciekać. Nie powinniśmy tu być – dodał, pomagając magowi stanąć na nogach. Mag zachwiał się, ale w ostatniej chwili złapał ramienia wojownika, dzięki któremu utrzymał równowagę. – Wszystko w porządku? – zapytał Ta'neh, widząc stan młodzieńca. Musiał albo być zdezorientowany, albo stracił zbyt dużo krwi. Oczywiście znacznie lepszy byłby pierwszy scenariusz, ale teraz nie mieli czasu na dłuższe zastanawianie się. – Chodź. – Pociągnął go w kierunku, w którym tutaj przyszli. – Nie myśl, po prostu chodź. Będę cię prowadzić, chociaż tutaj i tak niewiele widać – powiedział, zauważając zawahanie ze strony Trevedica.
Weszli w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu szalały zarośla, Xahen spojrzał na nie uważnie, jednak tym razem ani drgnęły. Pociągnął księcia dalej, prosto w nieprzeniknioną czerń. Otaczały ich drzewa, których szum aż wdzierał się do umysłu. Był drażniący i wypełniał głowę niczym stado szerszeni zamkniętych w wielkim słoju. Trevedic aż jęknął, wyrywając swoją rękę z uścisku Xahena, a następnie zasłonił uszy, byle tylko umknąć tym irytującym odgłosom.
– Trevedic, musimy iść dalej – sapnął Xahen, aż zgrzytając zębami z bólu. Nigdy by nie pomyślał, że dźwięki mogą przynieść fizyczne cierpienie, najchętniej sam oderwałby sobie uszy.
W ostatniej chwili złapał chłopaka i pociągnął go dalej. Trevedic nie oponował, ale też nie współpracował, uczucie było nie do zniesienia, tylko na nim mógł się w tamtej chwili skupić. Już nawet przestał boleć go bark, liczyło się to co miał w głowie.
– To... tak... boli – wysapał, ale Xahen nawet się na niego nie obejrzał. Ciągnął go uparcie do przodu, nie bacząc na wciąż nasilające się dźwięki.
Wreszcie jednak dojrzał to, co pragnął – polanę graniczącą z lasem.
– Szybko! – krzyknął i nie myśląc już wiele, pchnął Trevedica do przodu. Doskonale wiedział, że jeszcze moment wsłuchiwania się w te dźwięki i utoną we własnym obłędzie, już przechodziły mu przez głowę myśli w jaki sposób się tych odgłosów pozbyć – każdy kończyłby się okaleczeniem własnego ciała. Przerażające jednak było to, że obrazy same się pojawiały, zupełnie, jakby ktoś mu je podsuwał i namawiał do realizacji.
Wypchnął Trevedica z lasu i po chwili sam z niego wyskoczył.
Cisza.
Błoga, przyjemna cisza.
Książę padł na ziemię, dysząc ciężko i rozkładając ręce na boki. Xahen klęknął tuż przy nim, również z trudem łapiąc powietrze w płuca. Przymknął oczy, delektując się przyjemnymi, cichymi odgłosami natury.
– To... co to było? – wysapał Trevedic, ocierając dłonią pot z czoła. Ta'neh spojrzał na niego i zaraz przypomniał sobie o wciąż broczącym krwią barku księcia. Od razu się do niego przysunął, podciągając do siadu. Zignorował nerwowe drgnięcie młodzieńca, w zamian sam zsunął z jego ramienia przesiąkniętą posoką tunikę.
Odetchnął, gdy zamiast wyżartej dziury dostrzegł tylko głębokie ślady po zębach. W przypływie ponurej radości pogłaskał pobłażliwie Trevedica po głowie, po czym sam padł plecami na ziemię. Nie miał nawet sił ruszyć się w kierunku obozowiska.
– Nocnica – wyjaśnił krótko. – A miejsce, z którego uciekliśmy, to Las Szeptów. Ognisko złej energii, raj dla wszystkich parszywych bytów.
Trevedic zmarszczył z niezrozumieniem brwi.
– Nocnica? – powtórzył.
– Mara nocna, strzyga – wymienił jej inne nazwy i zerknął kątem oka na księcia. – Nie wiesz co to? Przecież występuje na całym kontynencie – mruknął, podnosząc się na ramionach. – Atakuje człowieka we śnie, czasem go dusi, a czasem, tak jak ciebie, mami i zaciąga w bezpieczne dla niej miejsce.
Pokręcił głową, zaprzeczając. Nigdy o czymś takim nie słyszał.
– U nas nie ma demonów – powiedział i tym razem to on wywołał u Xahena zaskoczenie. – Mamy tylko dobre duchy, domowiki, banniki, kłobuki... Od setek lat o spokój na wyspie dbają najlepiej wyszkoleni magowie. Gdy zakładano na wyspę chroniącą pieczęć, pozbyto się z niej też całej złej energii – wyjaśnił i aż się skrzywił, kiedy podparł się na zranionym ramieniu.
Wojownik patrzył na niego uważnie, zaintrygowany i aż zagwizdał.
– No nieźle, ładną sielankę tam mieliście.
Trevedic wymusił uśmiech.
– Dokładnie, mieliśmy
Xahen już jednak tego nie usłyszał, głos księcia zbiegł się z nawołującym krzykiem dochodzącym z drugiej strony polany.
– Xahen! – Poderwał się na nogi, rozpoznając głos Yamni'ila. – Cholera! Gdzie ty byłeś?! – przeklął i podbiegł do nich, jednak już gdy tylko znalazł się w odległości umożliwiającej ocenić ich wygląd, zamarł. – Kurwa! Co się stało? – spanikował, dopadając do zakrwawionego przyjaciela. – Jesteś cały w jusze! Powiedz proszę, że to od jakiegoś zwierzęcia!
Xahen skrzywił się mimowolnie, a Trevedic automatycznie zacisnął dłoń w pięść. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że nawet nie pomyślał o stanie wojownika. Nic w jego głosie nie wskazywało na to, aby zmagał się z bólem, a przynajmniej nie takim bólem, przy którym mógłby być zalany krwią.
– To nic.
– Jak nic?! Przecież widzę!
– To tylko draśnięcia!
– Kpisz chyba!
Xahen warknął złowrogo pod nosem, zirytowany zachowaniem przyjaciela. Yamni jak zwykle przesadzał i zbyt mocno się emocjonował.
– Jak... jak to wygląda? – zaczął Trevedic, zyskując na moment uwagę Yamni'ila i całkowicie zapominając o swoim postanowieniu do nieodzywania się w języku Ta'nehów.
– Jakby był w szale zarżniętym zwierzęciem – odpowiedział od razu, nie wydając się jednak zaskoczony umiejętnością księcia i jednocześnie nic sobie nie robiąc z przepełnionego mordem wzroku Xahena. Z pewnością go teraz zabijał w myślach na kilka różnych sposobów, ale on jak zwykle nie dał się zastraszyć. W innym wypadku nie byliby przecież przyjaciółmi.
– Przesadzasz. Chodźmy lepiej do obozu – prychnął, wstając i oglądając się jeszcze na Trevedica, przez którego twarz przemknął trudny do zidentyfikowania wyraz. – Wszystko w porządku?
– Tak – odparł i pozwolił mężczyźnie złapać się za rękę. Momentalnie poczuł pod palcami ciepłą, gęstą ciecz. – Naprawdę jesteś cały we krwi.
Xahen sapnął i przewrócił oczami.
– To tylko zadrapania – powtórzył, ciągnąc za sobą księcia. – A ty... – Wskazał palcem na przyjaciela. – Lepiej nic nie mów, przygotuj tylko wodę, jakiś alkohol i opatrunki. To on oberwał najbardziej. – Ruchem głowy wskazał na Trevedica, który nie odezwał się już ani słowem.
Czuł wyrzuty sumienia, choć wiedział, że nie powinien.
A przynajmniej nie chciał.

***

Syknął boleśnie, kiedy po jego ramieniu spłynęły stróżki mocnego alkoholu. Zacisnął usta w wąską linię, starając się zachować twarz, w szczególności, że nieopodal, na górze skór i futer, w której jeszcze niedawno sam spał, siedział Yamni'il. Mężczyzna, mimo że nic nie mówił od jakiegoś czasu, tylko śledził Xahena opatrującego ranę księcia, przyglądał im się uważnie. Trevedic niemalże czuł jego świdrujące oczy na sobie.
– Więc mówisz, że to była nocnica? – odezwał się wreszcie, na co Xahen tylko kiwnął głową. – Musiała coś wyczuć, skoro wywabiło ją z lasu.
Trevedic skrzywił się, mimowolnie sięgając do ciążącej mu na szyi obroży. Nic nie powiedział, tylko pomyślał, że gdyby nie ona oraz nałożona na niego pieczęć, jemu i Xahenowi nic poważniejszego się by nie stało. Mając dostęp do swojej magii, mógłby się z łatwością obronić.
– No nic – powiedział nagle Yamni, wstając. – Zostało nam już niewiele snu, a czeka nas bardzo ważny dzień. – Posłał Xahenowi uważne spojrzenie, a ten znów tylko kiwnął głową, zaczynając owijać strzępki materiału na barku księcia. Doskonale wiedział, że nie miał żadnych wymówek, aby wymigać się z polowania, a z drugiej strony musiał wypaść na nim dobrze, aby nie okryć się hańbą. – Kładź się spać – dodał po chwili tylko, po czym, już nie oglądając się na nich, wyszedł z jurty.
– Dasz radę? – zapytał Trevedic, kiedy zostali już sami. – Twój przyjaciel mówił, że bardzo krwawiłeś. Na pewno nic ci nie jest?
Xahen zatrzymał na nim swoje ciemne oczy, nie kryjąc zaskoczenia tymi pytaniami. Nie wydawało mu się, aby mag przejął się jego stanem zdrowia, w końcu jakie mógłby mieć w tym intencje?
– Wszystko w porządku – odparł. Nie kłamał, chociaż patrząc na jego ciało pokryte masą ranek, można byłoby sądzić inaczej. Ostatecznie okazało się jednak, że cięcia nie były głębokie, możliwe, że nawet nie zostawią po sobie blizn. – Kolce zarośli rozcięły mi skórę w wielu miejscach, ale na twoje nieszczęście, nie umieram. – Uśmiechnął się krzywo pod nosem, po czym złapał za jeden z koców.
– Wracasz tam, gdzie spałeś?
Trevedic przełknął ślinę, ganiąc się w myślach, kiedy przemknęło mu przez głowę, że nie był już taki pewny co do tego „nieszczęścia”. Xahen, na tle swoich brutalnych pobratymców, wypadał całkiem... łagodnie? O ile oczywiście można było tak o nim powiedzieć, dzisiaj nie pierwszy raz go przecież uratował, wolał więc takiego Xahena, niż jego przyrodniego brata, Vaadara.
– A mam jakieś inne opcje? – zapytał, krzywiąc się mimowolnie na myśl o powrocie do posłania, z którego wyciągnął go (wcale nie tak dawno) potwór.
– Możesz zostać tutaj i spać ze mną – powiedział wojownik całkowicie poważnie, a Trevedic, nie spodziewając się takiej propozycji, aż drgnął.
Mógłby w tym momencie udawać odważnego i przepełnionego dumą, mógłby wstać oraz ruszyć do swojego samozwańczego łóżka, zachowując przy tym książęcą godność. Tylko że po ostatnich wydarzeniach wcale nie miał na to ochoty. Zgarbił się lekko, milcząc chwilę i bijąc się z myślami.
– To naprawdę nic takiego, jak zaśniesz ze mną. Sam na twoim miejscu byłbym teraz pewnie przewrażliwiony. – Lekki, krzepiący głos rozniósł się po jurcie, a Trevedic zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy go takim nie słyszał. Wciąż odkrywał nowe, nieznane strony Xahena i, chociaż wciąż nie chciał się do tego przyznawać, zaczynał go powoli (tak trochę tylko!) lubić.
– Dobrze – powiedział cicho. Nie mógł nie dostrzec lekkiego uśmiechu na twarzy mężczyzny, ale to możne nawet dobrze. Gdyby go zobaczył, speszyłby się pewnie i uciekł na swoje wcześniejsze posłanie, a tak ułożył się powoli, żeby nie powiedzieć ostrożnie, obok mężczyzny, zachowując przy tym należytą odległość. – To... dobranoc?
Xahen westchnął ciężko, kładąc się na futrach i nakrywając ich kocami.
– Ja nie pośpię zbyt długo.
Trevedic nic już nie odpowiedział, bo zdał sobie sprawę, że zrobiło mu się go żal. Nikt nie rozumiał Xahena lepiej, niż drugi potomek królewski – wiecznie obserwowany, wiecznie przygniatany całą masą wygórowanych oczekiwań, którym musiał sprostać, aby zasłużyć na szacunek. Tylko ten, który sam już to przeżył, wiedział, jak to jest funkcjonować obserwowany przez setki oczu czekających na najmniejsze potknięcie.
Odwrócił się do wojownika plecami, zapadając się pod przykryciem. Był tak zmęczony nocnymi wydarzeniami, że wystarczyło, by zamknął oczy, a momentalnie zmorzył go sen. Nie mógł wiedzieć, że Xahena ominęło to szczęście.
Nie zasnął do samego świtu.

***


Ślicznie dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem, nie ma co ukrywać, są siłą napędową. ;)
Ten kto czytał "Cień" z pewnością kojarzy Las Szeptów. Polecam zerknąć sobie na mapkę, która znajduje się w książce, akcja z "Mroku" dzieje się setki lat przed wydarzeniami z "Cienia", ale wygląd kontynentu pozostał niezmienny.

Cień dostaniecie TUTAJ. Dostępny też jako ebook.

Trzymajcie się zdrowo i pamiętajcie, aby zostać w domach. :)

3 komentarze:

  1. Hej.rozdzial świetny zresztą jak zawsze. Cień przeczytany i bardzo mi się podobal. pozdrawi i dużo weny.w

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziwny las xD Mag miał dobre przeczucia.
    Czekam na więcej.
    Weny, chęci i zdrowia!
    Kyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedactwo, a czemu to wielki wojownik nie mógł zasnąć:-)
    Mam kilka pomysłów:-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.