Poczuł powiew chłodu, ale nie był on na tyle dojmujący, aby
wybudzić go ze snu. Mruknął coś pod nosem niechętnie,
przewrócił się na bok i bardziej naciągnął na siebie pled,
chcąc uciec od zimna. W tym momencie jednak do jego świadomości
przedarł się dźwięk poruszenia. Ktoś szamotał się tuż obok,
krążył pośrodku namiotu, jakby czegoś szukając, więc
zaalarmowany od razu podniósł się do siadu. Zacisnął dłoń na
rękojeści sztyletu, na wszelki wypadek zawsze miał go przy sobie,
nawet w nocy. Rozejrzał się dookoła wciąż zaspany, ale niczego
nie dojrzał.
Jurta była pusta, żadnego zagrożenia. Już miał odetchnąć i
zrzucić wszystko na karb zmęczenia, gdy kątem oka dostrzegł
rozkopane, puste posłanie, w którym powinien znajdować się
Trevedic.
Momentalnie podniósł się na nogi i nie bacząc na swoje skąpe
odzienie, złapał tylko za saex, nóż bojowy oraz czym prędzej
pognał na zewnątrz. Zatrzymał się, kiedy usłyszał
poszczekiwanie zaalarmowanych psów, którym zdecydowanie nie umknęła
ucieczka księcia, a przynajmniej tak w tamtym momencie o tym myślał,
dopóki nie zobaczył znikającej za drzewami drobnej sylwetki.
Książę poruszał powoli, nie miał na sobie żadnej cieplejszej
odzieży, a na dodatek szedł na boso. Można było powiedzieć o nim
wiele, lecz na pewno nie to, że był głupcem. Gdyby chciał uciec,
wpierw przygotowałby się odpowiednio do drogi.
Nie myślał wiele, tylko puścił się biegiem za magiem, nie
przejmując się jazgoczącymi psami, które zdążyły już obudzić
obóz. Trevedic mimo to ani na chwilę się nie zatrzymał, nawet się
nie obrócił, żeby chociaż sprawdzić, co takiego się działo.
Wszedł w zarośla, ewidentnie kierując się do miejsca, które
każdy tutejszy omijał szerokim łukiem.
– Kurwa jego mać – zaklął Xahen, który, gdy tylko dostrzegł
małe światełka migoczące w oddali, zrozumiał w jakiej sytuacji
się znaleźli. I co było powodem nagłego zniknięcia księcia.
Przyspieszył, dobrze wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu. Jeśli
tylko Trevedic przekroczy granice tego przeklętego lasu, sytuacja
może zmienić się diametralnie – i to właśnie tak go
przerażało.
Mógł walczyć z ludźmi. Mógł zabijać w bitwie. Pozbawianie
życia drugiego człowieka nie było dla niego żadną nowością,
ale do cholery, byty nadprzyrodzone to zupełnie inna kwestia!
– Trevedic! – wydarł się, nie widząc już innego rozwiązania.
Miał tylko nadzieję, że chłopak nie znalazł się jeszcze w
głębokiej hipnozie. Niestety, mag znów nie zareagował. Xahen
wpadł za nim do zagajnika, ale książę był już po drugiej
stronie niewielkiej polany, dzielącej go od wejścia do Lasu
Szeptów, miejsca, w którym spełniały się najgorsze koszmary.
Każdy tubylec doskonale wiedział, że przemierzając las nic
dobrego nie mogło go spotkać. Ludzie ginęli bez wieści, a ci,
którzy przeżyli, opowiadali mrożące krew w żyłach historie o
uwięzionych w tamtym miejscu demonach.
Bór ciągnął się niemalże przez cały półwysep, bardzo ciężko
było go wyminąć, ale mimo to większość osób i tak nadkładała
drogi, byle tylko niczemu się nie narazić. Nawet wielkie polowanie
Ta'nehów nie obejmowało terenu przeklętego lasu, może i byli
ludem nieustraszonym, ale nie lekceważyli świata spirytualnego.
Podania z dziada na pradziada mówiły, że Las Szeptów jest
miejscem skupiającym całą złą energię kontynentu, a Ta'nehowie
nie zamierzali tego sprawdzać na własnej skórze. W szczególności,
że tę złą energię można było wyczuć nawet nie przekraczając
granicy mrocznego miejsca.
Z każdym kolejnym krokiem czuł, jakby coś z Lasu go wabiło.
Wyciągnęło do siebie macki i próbowało zaciągnąć bliżej.
Dreszcze przebiegły mu po całym ciele, a serce łomotało w piersi
jak szalone. Nie poddał się jednak ogarniającemu go paraliżującemu
uczuciu, jeszcze miał szansę, jeszcze mógł coś zrobić, póki
Trevedic się tam nie znalazł.
Minęła jedna chwila. Druga. Był coraz bliżej księcia, już
prawie go miał. Jeszcze tylko trochę i...
Las wydawał się rozstąpić. Liście drzew i krzewów rozchyliły
się zapraszająco, a szczupła sylwetka Trevedica zniknęła wśród
wszechogarniającego mroku.
Xahen momentalnie zatrzymał się na granicy lasu, patrząc z
przerażeniem w rozciągającą się między drzewami pustkę.
Zupełnie, jakby dalej nic nie było, tylko nieskrępowana niczym
czerń. Jedynym źródłem światła, były migające mu przed
oczami, nęcące punkciki. Widział je już nie raz na bagnach,
zawsze pojawiały się wtedy, gdy miało wydarzyć się coś złego.
– On tam zginie – mruknął do siebie, śledząc wzrokiem
przelatującego pod jego nosem chochlika. Przeklął siarczyście,
poirytowany faktem, że musi odgrywać rolę wybawiciela, po czym,
nie wahając się już ani przez chwilę, wszedł w gęste zarośla.
Te zdawały się go momentalnie otoczyć. Jedna z gałęzi smagnęła
mu policzek i aż syknął, gdy poczuł piekący ból rozciętej
skóry. Rozejrzał się dookoła, próbując jednocześnie zagłuszyć
swoje szalejące myśli. Musiał skupić się na odnalezieniu
Trevedica.
Szedł przez siebie, a jego wzrok z chwili na chwilę przyzwyczajał
się do panującej w lesie ciemności. Chochliki wciąż wirowały
dookoła niego, nakłaniając, aby szedł dalej i dalej, aż nagle
dotarł na polanę skąpaną w świetle księżyca. Ten wydawał się
jeszcze większy niż normalnie, oblepiając swoim nienaturalnie
ostrym blaskiem wszystko, co znajdowało się dookoła.
Nie księżycowi Xahen poświęcił jednak uwagę, zatrzymał
spojrzenie na głazie ukrytym w cieniu olbrzymiego drzewa, na którym
siedziało... coś. Widział już wiele obrzydliwych istot:
południce, utopce, czy nawet za dzieciaka miał bliskie spotkanie z
sziszimorą. Ale to, co siedziało tuż przed nim, było
najpaskudniejszym, najohydniejszym z tworów, na jakie się natknął.
Nie miał wątpliwości, kim to coś było. Wszak matka nawet kiedyś
przestrzegała go przed spotkaniem tego stwora, wykorzystującego
człowieka w jego najbardziej bezbronnym stanie – śnie.
Nocnica zawarczała, odsłaniając szereg ostrych, oblepionych śliną
zębów, a jej nadnaturalnie długie i chude ramiona zacisnęły się
na omdlałym ciele Trevedica.
– Mój – zachrypiała, a jej obrzydliwie długi język przesunął
się po policzku nieświadomego księcia.
Xahen wiedział, że musi działać, bo lada moment, a będzie
świadkiem pożarcia chłopaka przez to paskudztwo. Zacisnął dłoń
na rękojeści saexu, ruszając do przodu. Wtedy jednak, nie wiadomo
skąd, pojawiło się przed nim pnącze z kolcami, rozcinając mu
skórę na ramieniu.
Las żył. Wrogiem nie była tylko nocnica, ale wszystko, co go
otaczało.
– Trevedic! – krzyknął, mając nadzieję, że jeszcze jakoś
podziała na młodzieńca. – Trevedic, do kurwy! – wydarł się,
gdy inna z gałęzi oplotła jego kostkę, wbijając ostre igły aż
do krwi. Machał nożem jak szalony, tnąc ile się dało, ale za
każdym razem nie wiadomo skąd pojawiało się tego więcej i
więcej, skutecznie odseparowując go od księcia. – Obudź się! –
Dłonie miał już całe skąpane w swojej posoce.
– Mój... mój... – skrzeczała nocnica. – Nie oddam, mój.
– Nie pozwól jej wejść ci do umysłu!
Dyszał ciężko, ale wciąż się nie poddawał. Las chciał ich
obu, a on nie zamierzał zdychać w ten sposób, nie po to przez tyle
lat znosił upokorzenia, żeby wyzionąć ducha w jakimś zapchlonym,
zapomnianym przez boga borze.
Minęła chwila, dwie. Xahen dyszał już ciężko, jednak wciąż
ciął pnącza z nadzieją, że jakoś uda im się z tego wyjść
cało, gdy nagle usłyszał przejmujący krzyk. Na chwilę podniósł
spojrzenie i między gałęziami dostrzegł nocnicę wgryzającą się
w ramię Trvedica.
Zeżre go, przemknęło Xahenowi przez myśli. Jeśli
nic nie zrobię, naprawdę go zeżre!
Zrozumiał, że musiał działać i to jak najszybciej. Przecinanie
tych przeklętych zarośli nic nie dawało, więc postanowił to
zostawić. Zrzucił ból na dno umysłu, po czym naparł na pnącza,
przebijając się przez nie. Nie czuł kolców rozrywających mu
skórę, smagających go po twarzy, szyi i ramionach. W zamian w
uszach wciąż i wciąż pobrzmiewał mu przepełniony bólem krzyk
księcia.
Wyrwał się z objęć żyjących własnym życiem gałęzi, po czym,
nie myśląc już o niczym, złapał pewniej swój nóż bojowy i
będąc tuż obok głazu, na którym siedział potwór wraz z
księciem, wyskoczył. Zamachnął się, wbijając ostrze głęboko
w szyję nocnicy. Ta zasyczała złowrogo, ale aby się bronić,
musiała puścić swoją zdobycz. Trevedic zsunął się więc z
głazu i upadł na ziemię, jednak Xahen nie poświęcił mu większej
uwagi, pierwsze co musiał zrobić, to pozbyć się potwora, a ten
już wyciągał w jego stronę swoje długie, zakończone czarnymi
szponami łapska. Szybko więc im umknął, odskakując trochę dalej
od kamienia. Rozwścieczona nocnica zawyła, a brocząca dookoła,
cuchnąca padliną krew, spływała po głazie w ogromnych ilościach.
Stwór, jakby się tym nie przejmując, od razu ruszył za Xahenem,
ale wojownik właśnie na to czekał. Wbił nóż najpierw w brzuch
istoty, by zaraz jednym, silnym ruchem pociągnąć go w bok.
Monstrum zawyło boleśnie, a na trawę wysypały się jej
sczerniałe, capiące wnętrzności.
Z trudem łapał oddech, patrząc prosto w żarzące ślepia nocnicy,
z których powoli umykało życie. Zamrugała kilka razy, wydając z
siebie ostatnie powarkiwania, po czym padła martwa, podrygując
jeszcze w pośmiertnych spazmach.
Sapał ciężko, patrząc na swoje dzieło. Udało się, naprawdę
się udało.
– Xahen? – dobiegło do niego ciche, przepełnione strachem
pytanie. Od razu spojrzał na przerażonego, zdezorientowanego
Trevedica. – Jesteś tu, prawda?
Zatrzymał spojrzenie na zakrwawionym barku księcia, mając cichą
nadzieję, że rana nie była głęboka albo – co gorsza – że
stwór nie zdążył wyżreć mu stamtąd połowy mięsa.
– Tak, jestem – uspokoił go, po czym czym prędzej do niego
dopadł. – Musimy stąd jak najszybciej uciekać. Nie powinniśmy
tu być – dodał, pomagając magowi stanąć na nogach. Mag
zachwiał się, ale w ostatniej chwili złapał ramienia wojownika,
dzięki któremu utrzymał równowagę. – Wszystko w porządku? –
zapytał Ta'neh, widząc stan młodzieńca. Musiał albo być
zdezorientowany, albo stracił zbyt dużo krwi. Oczywiście znacznie
lepszy byłby pierwszy scenariusz, ale teraz nie mieli czasu na
dłuższe zastanawianie się. – Chodź. – Pociągnął go w
kierunku, w którym tutaj przyszli. – Nie myśl, po prostu chodź.
Będę cię prowadzić, chociaż tutaj i tak niewiele widać –
powiedział, zauważając zawahanie ze strony Trevedica.
Weszli w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu szalały zarośla,
Xahen spojrzał na nie uważnie, jednak tym razem ani drgnęły.
Pociągnął księcia dalej, prosto w nieprzeniknioną czerń.
Otaczały ich drzewa, których szum aż wdzierał się do umysłu.
Był drażniący i wypełniał głowę niczym stado szerszeni
zamkniętych w wielkim słoju. Trevedic aż jęknął, wyrywając
swoją rękę z uścisku Xahena, a następnie zasłonił uszy, byle
tylko umknąć tym irytującym odgłosom.
– Trevedic, musimy iść dalej – sapnął Xahen, aż zgrzytając
zębami z bólu. Nigdy by nie pomyślał, że dźwięki mogą
przynieść fizyczne cierpienie, najchętniej sam oderwałby sobie
uszy.
W ostatniej chwili złapał chłopaka i pociągnął go dalej.
Trevedic nie oponował, ale też nie współpracował, uczucie było
nie do zniesienia, tylko na nim mógł się w tamtej chwili skupić.
Już nawet przestał boleć go bark, liczyło się to co miał w
głowie.
– To... tak... boli – wysapał, ale Xahen nawet się na niego nie
obejrzał. Ciągnął go uparcie do przodu, nie bacząc na wciąż
nasilające się dźwięki.
Wreszcie jednak dojrzał to, co pragnął – polanę graniczącą z
lasem.
– Szybko! – krzyknął i nie myśląc już wiele, pchnął
Trevedica do przodu. Doskonale wiedział, że jeszcze moment
wsłuchiwania się w te dźwięki i utoną we własnym obłędzie,
już przechodziły mu przez głowę myśli w jaki sposób się tych
odgłosów pozbyć – każdy kończyłby się okaleczeniem własnego
ciała. Przerażające jednak było to, że obrazy same się
pojawiały, zupełnie, jakby ktoś mu je podsuwał i namawiał do
realizacji.
Wypchnął Trevedica z lasu i po chwili sam z niego wyskoczył.
Cisza.
Błoga, przyjemna cisza.
Książę padł na ziemię, dysząc ciężko i rozkładając ręce na
boki. Xahen klęknął tuż przy nim, również z trudem łapiąc
powietrze w płuca. Przymknął oczy, delektując się przyjemnymi,
cichymi odgłosami natury.
– To... co to było? – wysapał Trevedic, ocierając dłonią pot
z czoła. Ta'neh spojrzał na niego i zaraz przypomniał sobie o
wciąż broczącym krwią barku księcia. Od razu się do niego
przysunął, podciągając do siadu. Zignorował nerwowe drgnięcie
młodzieńca, w zamian sam zsunął z jego ramienia przesiąkniętą
posoką tunikę.
Odetchnął, gdy zamiast wyżartej dziury dostrzegł tylko głębokie
ślady po zębach. W przypływie ponurej radości pogłaskał
pobłażliwie Trevedica po głowie, po czym sam padł plecami na
ziemię. Nie miał nawet sił ruszyć się w kierunku obozowiska.
– Nocnica – wyjaśnił krótko. – A miejsce, z którego
uciekliśmy, to Las Szeptów. Ognisko złej energii, raj dla
wszystkich parszywych bytów.
Trevedic zmarszczył z niezrozumieniem brwi.
– Nocnica? – powtórzył.
– Mara nocna, strzyga – wymienił jej inne nazwy i zerknął
kątem oka na księcia. – Nie wiesz co to? Przecież występuje na
całym kontynencie – mruknął, podnosząc się na ramionach. –
Atakuje człowieka we śnie, czasem go dusi, a czasem, tak jak
ciebie, mami i zaciąga w bezpieczne dla niej miejsce.
Pokręcił głową, zaprzeczając. Nigdy o czymś takim nie słyszał.
– U nas nie ma demonów – powiedział i tym razem to on wywołał
u Xahena zaskoczenie. – Mamy tylko dobre duchy, domowiki, banniki,
kłobuki... Od setek lat o spokój na wyspie dbają najlepiej
wyszkoleni magowie. Gdy zakładano na wyspę chroniącą pieczęć,
pozbyto się z niej też całej złej energii – wyjaśnił i aż
się skrzywił, kiedy podparł się na zranionym ramieniu.
Wojownik patrzył na niego uważnie, zaintrygowany i aż zagwizdał.
– No nieźle, ładną sielankę tam mieliście.
Trevedic wymusił uśmiech.
– Dokładnie, mieliśmy
Xahen już jednak tego nie usłyszał, głos księcia zbiegł się z
nawołującym krzykiem dochodzącym z drugiej strony polany.
– Xahen! – Poderwał się na nogi, rozpoznając głos Yamni'ila.
– Cholera! Gdzie ty byłeś?! – przeklął i podbiegł do nich,
jednak już gdy tylko znalazł się w odległości umożliwiającej
ocenić ich wygląd, zamarł. – Kurwa! Co się stało? –
spanikował, dopadając do zakrwawionego przyjaciela. – Jesteś
cały w jusze! Powiedz proszę, że to od jakiegoś zwierzęcia!
Xahen skrzywił się mimowolnie, a Trevedic automatycznie zacisnął
dłoń w pięść. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że
nawet nie pomyślał o stanie wojownika. Nic w jego głosie nie
wskazywało na to, aby zmagał się z bólem, a przynajmniej nie
takim bólem, przy którym mógłby być zalany krwią.
– To nic.
– Jak nic?! Przecież widzę!
– To tylko draśnięcia!
– Kpisz chyba!
Xahen warknął złowrogo pod nosem, zirytowany zachowaniem
przyjaciela. Yamni jak zwykle przesadzał i zbyt mocno się
emocjonował.
– Jak... jak to wygląda? – zaczął Trevedic, zyskując na
moment uwagę Yamni'ila i całkowicie zapominając o swoim
postanowieniu do nieodzywania się w języku Ta'nehów.
– Jakby był w szale zarżniętym zwierzęciem – odpowiedział od
razu, nie wydając się jednak zaskoczony umiejętnością księcia i
jednocześnie nic sobie nie robiąc z przepełnionego mordem wzroku
Xahena. Z pewnością go teraz zabijał w myślach na kilka różnych
sposobów, ale on jak zwykle nie dał się zastraszyć. W innym
wypadku nie byliby przecież przyjaciółmi.
– Przesadzasz. Chodźmy lepiej do obozu – prychnął, wstając i
oglądając się jeszcze na Trevedica, przez którego twarz przemknął
trudny do zidentyfikowania wyraz. – Wszystko w porządku?
– Tak – odparł i pozwolił mężczyźnie złapać się za rękę.
Momentalnie poczuł pod palcami ciepłą, gęstą ciecz. – Naprawdę
jesteś cały we krwi.
Xahen sapnął i przewrócił oczami.
– To tylko zadrapania – powtórzył, ciągnąc za sobą księcia.
– A ty... – Wskazał palcem na przyjaciela. – Lepiej nic nie
mów, przygotuj tylko wodę, jakiś alkohol i opatrunki. To on
oberwał najbardziej. – Ruchem głowy wskazał na Trevedica, który
nie odezwał się już ani słowem.
Czuł wyrzuty sumienia, choć wiedział, że nie powinien.
A przynajmniej nie chciał.
***
Syknął boleśnie, kiedy po jego ramieniu spłynęły stróżki
mocnego alkoholu. Zacisnął usta w wąską linię, starając się
zachować twarz, w szczególności, że nieopodal, na górze skór i
futer, w której jeszcze niedawno sam spał, siedział Yamni'il.
Mężczyzna, mimo że nic nie mówił od jakiegoś czasu, tylko
śledził Xahena opatrującego ranę księcia, przyglądał im się
uważnie. Trevedic niemalże czuł jego świdrujące oczy na sobie.
– Więc mówisz, że to była nocnica? – odezwał się wreszcie,
na co Xahen tylko kiwnął głową. – Musiała coś wyczuć, skoro
wywabiło ją z lasu.
Trevedic skrzywił się, mimowolnie sięgając do ciążącej mu na
szyi obroży. Nic nie powiedział, tylko pomyślał, że gdyby nie
ona oraz nałożona na niego pieczęć, jemu i Xahenowi nic
poważniejszego się by nie stało. Mając dostęp do swojej magii,
mógłby się z łatwością obronić.
– No nic – powiedział nagle Yamni, wstając. – Zostało nam
już niewiele snu, a czeka nas bardzo ważny dzień. – Posłał
Xahenowi uważne spojrzenie, a ten znów tylko kiwnął głową,
zaczynając owijać strzępki materiału na barku księcia. Doskonale
wiedział, że nie miał żadnych wymówek, aby wymigać się z
polowania, a z drugiej strony musiał wypaść na nim dobrze, aby nie
okryć się hańbą. – Kładź się spać – dodał po chwili
tylko, po czym, już nie oglądając się na nich, wyszedł z jurty.
– Dasz radę? – zapytał Trevedic, kiedy zostali już sami. –
Twój przyjaciel mówił, że bardzo krwawiłeś. Na pewno nic ci nie
jest?
Xahen zatrzymał na nim swoje ciemne oczy, nie kryjąc zaskoczenia
tymi pytaniami. Nie wydawało mu się, aby mag przejął się jego
stanem zdrowia, w końcu jakie mógłby mieć w tym intencje?
– Wszystko w porządku – odparł. Nie kłamał, chociaż patrząc
na jego ciało pokryte masą ranek, można byłoby sądzić inaczej.
Ostatecznie okazało się jednak, że cięcia nie były głębokie,
możliwe, że nawet nie zostawią po sobie blizn. – Kolce zarośli
rozcięły mi skórę w wielu miejscach, ale na twoje nieszczęście,
nie umieram. – Uśmiechnął się krzywo pod nosem, po czym złapał
za jeden z koców.
– Wracasz tam, gdzie spałeś?
Trevedic przełknął ślinę, ganiąc się w myślach, kiedy
przemknęło mu przez głowę, że nie był już taki pewny co do
tego „nieszczęścia”. Xahen, na tle swoich brutalnych
pobratymców, wypadał całkiem... łagodnie? O ile oczywiście można
było tak o nim powiedzieć, dzisiaj nie pierwszy raz go przecież
uratował, wolał więc takiego Xahena, niż jego przyrodniego brata,
Vaadara.
– A mam jakieś inne opcje? – zapytał, krzywiąc się mimowolnie
na myśl o powrocie do posłania, z którego wyciągnął go (wcale
nie tak dawno) potwór.
– Możesz zostać tutaj i spać ze mną – powiedział wojownik
całkowicie poważnie, a Trevedic, nie spodziewając się takiej
propozycji, aż drgnął.
Mógłby w tym momencie udawać odważnego i przepełnionego dumą,
mógłby wstać oraz ruszyć do swojego samozwańczego łóżka,
zachowując przy tym książęcą godność. Tylko że po ostatnich
wydarzeniach wcale nie miał na to ochoty. Zgarbił się lekko,
milcząc chwilę i bijąc się z myślami.
– To naprawdę nic takiego, jak zaśniesz ze mną. Sam na twoim
miejscu byłbym teraz pewnie przewrażliwiony. – Lekki, krzepiący
głos rozniósł się po jurcie, a Trevedic zdał sobie sprawę, że
jeszcze nigdy go takim nie słyszał. Wciąż odkrywał nowe,
nieznane strony Xahena i, chociaż wciąż nie chciał się do tego
przyznawać, zaczynał go powoli (tak trochę tylko!) lubić.
– Dobrze – powiedział cicho. Nie mógł nie dostrzec lekkiego
uśmiechu na twarzy mężczyzny, ale to możne nawet dobrze. Gdyby go
zobaczył, speszyłby się pewnie i uciekł na swoje wcześniejsze
posłanie, a tak ułożył się powoli, żeby nie powiedzieć
ostrożnie, obok mężczyzny, zachowując przy tym należytą
odległość. – To... dobranoc?
Xahen westchnął ciężko, kładąc się na futrach i nakrywając
ich kocami.
– Ja nie pośpię zbyt długo.
Trevedic nic już nie odpowiedział, bo zdał sobie sprawę, że
zrobiło mu się go żal. Nikt nie rozumiał Xahena lepiej, niż
drugi potomek królewski – wiecznie obserwowany, wiecznie
przygniatany całą masą wygórowanych oczekiwań, którym musiał
sprostać, aby zasłużyć na szacunek. Tylko ten, który sam już to
przeżył, wiedział, jak to jest funkcjonować obserwowany przez
setki oczu czekających na najmniejsze potknięcie.
Odwrócił się do wojownika plecami, zapadając się pod
przykryciem. Był tak zmęczony nocnymi wydarzeniami, że
wystarczyło, by zamknął oczy, a momentalnie zmorzył go sen. Nie
mógł wiedzieć, że Xahena ominęło to szczęście.
Nie zasnął do samego świtu.
***
Ten kto czytał "Cień" z pewnością kojarzy Las Szeptów. Polecam zerknąć sobie na mapkę, która znajduje się w książce, akcja z "Mroku" dzieje się setki lat przed wydarzeniami z "Cienia", ale wygląd kontynentu pozostał niezmienny.
Cień dostaniecie TUTAJ. Dostępny też jako ebook.
Trzymajcie się zdrowo i pamiętajcie, aby zostać w domach. :)
Hej.rozdzial świetny zresztą jak zawsze. Cień przeczytany i bardzo mi się podobal. pozdrawi i dużo weny.w
OdpowiedzUsuńDziwny las xD Mag miał dobre przeczucia.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej.
Weny, chęci i zdrowia!
Kyna
Biedactwo, a czemu to wielki wojownik nie mógł zasnąć:-)
OdpowiedzUsuńMam kilka pomysłów:-)