Płacz nad rozlanym mlekiem
W soboty i niedziele siłownia zawsze świeciła pustkami.
Przychodzili głównie starzy wyjadacze, dla których wyćwiczona
sylwetka stała znacznie wyżej w hierarchii niż imprezy czy
weekendowe obijanie się. Wśród nich byli dzisiaj też i oni –
świeżo wypuszczony na wolność Adrian i Maks, który po prostu w
tygodniu nie miał czasu na zadbanie o swoją aktywność fizyczną.
– Co to za leszcz, kurwa – warczał Goryl, wyzywając Bartka
odkąd tylko znaleźli się w szatni. Całe szczęście, że nikogo
poza nimi tu nie było, bo Maks chyba zapadłby się pod ziemię ze
wstydu. Spojrzał tylko na Adriana z miną wyrażającą głębokie
cierpienie, po czym ruszył na drugi koniec pomieszczenia, mając
nadzieję na odrobinę prywatności. Niestety, jego ogon powlekł się
za nim.
Niech go szlag, przeklął
w myślach i zgrzytnął zębami, ale nie odezwał się chociażby
słowem.
– Będzie się cwel wywyższał. Oprowadzanie po siłowni, do chuja
pana – wyzywał dalej, a Maks próbował zachować spokój. Wciąż
się więc nie odzywając, zaczął ściągać z siebie ubrania.
Najpierw kurtkę, którą starannie powiesił na haczyku w szafce, a
później jeszcze wygładził jej materiał, aby się nie pogniótł.
Następnie przyszedł czas na koszulkę; złożył ją w równą
kosteczkę i na ułamek sekundy podniósł spojrzenie na Adriana,
czego zaraz pożałował. Uchylił głupio usta, wpatrując się w
jego szerokie, nagie plecy. Przez moment śledził grę mięśni na
barkach, kiedy nagle mężczyzna odwrócił się i wlepił w niego
brązowe spojrzenie. Maks poczuł, jak robi mu się niebezpiecznie
gorąco. Odetchnął ciężko, powracając szybko do przerwanej
czynności, jednak trudno było mu zapanować nad nerwowym drżeniem
rąk.
Gdyby oddzielić Adriana i tego orzeszka, który gnieździł się w
jego głowie zamiast mózgu, może i Maks nie czułby się tak
zażenowany swoimi reakcjami na widok umięśnionego ciała
mężczyzny. Zawsze jednak przypominał sobie, że ma do czynienia z
agresywnym, wulgarnym, ciężko myślącym gościem, który kilka dni
temu zakończył odsiadkę w więzieniu. To go skutecznie
otrzeźwiało.
– Coś się stało? – zapytał Adrian, na co Maksymilian szybko
pokręcił głową. Za szybko, cholera, jak na dłoni było widać
jego zdenerwowanie. Modlił się tylko, aby Maks-junior nie obudził
się w momencie, w którym ściągnie spodnie i stanie przed bratem
Alicji w samych bokserkach. Wtedy nawet taki wolno myślący samiec
alfa, jak Adrian, mógłby zrozumieć, że ma do czynienia z
najnormalniejszym w świecie gejem, który na dodatek reaguje na
widok jego nagiego ciała. Niestety Łukowski podejrzewał, że nie
wyszedłby z takiej sytuacji z nienaruszoną twarzą.
– Ten debil – zaczął, wciąż
(do kurwy nędzy!)
stojąc przed Maksem bez koszulki – to twój trener?
Musiał odwrócić się do niego tyłem, dopiero wtedy rozpiął
spodnie i zsunął je z siebie, starając się nie myśleć, że tuż
obok niego stał bardzo atrakcyjny facet. Maks nie mógł już przed
sobą ukrywać, Adrian idealnie wpisywał się w jego typ urody,
właśnie dlatego ta sytuacja była tak niebezpieczna.
– Nie do końca, ale był moment, że układał mi plan treningowy
– powiedział i aż jęknął, trzymając w dłoniach wyjątkowo
opinające legginsy. Cóż, gdy się pakował nie myślał, że
przyjedzie na siłownię z balastem w postaci Adriana. Chciał tylko
komfortowo sobie poćwiczyć, a w niczym tak dobrze się nie czuł,
jak właśnie w elastycznych, dopasowanych do ciała legginsach do
jogi.
Spojrzał na spodenki, a następnie zerknął na brata Alicji, tym
razem w pełni ubranego, na co aż odetchnął z ulgą. W workowatym,
spranym T-shircie i luźnych szortach nie stanowił już żadnego
zagrożenia. Maks mógł więc wbić się w swoje getry oraz bez
zażenowania ruszyć ćwiczyć.
– Ty. – Adrian, nie wiadomo dlaczego, wciąż tkwił z nim w
szatni, czekając, aż Łukowski skończy układać ubrania i zamknie
szafkę. – Co ty masz na sobie?
Maksymilian zerknął na mężczyznę z niezrozumieniem, po czym
przeniósł spojrzenie na ścianę naprzeciwko, na której znajdowało
się ogromne lustro. Zobaczył w nim swoje odbicie; w luźnym szarym
tank topie, odsłaniającym jego smukłe, ale umięśnione ramiona, i
w czarno-popielatych legginsach wyglądał naprawdę dobrze.
– A co mam mieć?
– Takie pedalskie, co nie?
Maks zmarszczył brwi z niezadowoleniem, po czym, nie odpowiadając
już nic zdegustowanemu Adrianowi, nałożył na uszy słuchawki. Z
trudem powstrzymał się przed rzuceniem, że owszem, pedalskie, bo
przecież był pedałem. Stwierdził jednak, że nie warto nie tylko
strzępić sobie języka, ale również narażać swoją twarz – a
tę naprawdę lubił, w końcu był przystojny i dobrze o tym
wiedział.
Ruszył więc przodem, zostawiając Adriana w tyle. Gdyby tylko się
odwrócił, zauważyłby, że spojrzenie mężczyzny powędrowało
za jego krągłym (nie próżnował na tej siłowni) tyłkiem i
zdziwiłoby go to tak bardzo, że chyba zapomniałby o całym
dyskomforcie związanym z przebywaniem w tym miejscu. Niestety, nic
takiego nie miało miejsca, dlatego też w momencie, w którym
opuścił szatnię, znów ogarnęło go poczucie paniki. Zatrzymał
się w połowie drogi na strefę cardio, łypiąc podejrzliwie w
stronę maszyn, zupełnie jakby te mogły mu realnie zagrozić.
– Od czego zaczynasz? – Niemal podskoczył, kiedy tuż obok
znalazł się Adrian.
Do cholery, znowu? Czy on nie mógł znaleźć sobie jakiegoś
zajęcia i nie wlec się za nim niczym pieprzony rzep?
Maks nie odpowiedział, udając, że muzyka skutecznie uniemożliwiała
mu kontakt ze światem zewnętrznym. Prawda była jednak taka, że
nawet nie zdążył jej włączyć, ale o tym Adrian wiedzieć nie
musiał. Ruszył od razu w stronę stojaka z płynem dezynfekującym
i ręcznikami papierowymi. Był dla użytku każdego klienta siłowni,
niestety nie wszyscy korzystali z takich wygód, dlatego Maks nie
ufał żadnemu znajdującemu się tu sprzętowi. Zanim czegokolwiek
użył, sam musiał zająć się jego dezynfekcją.
Nabrał sporej ilości papieru, po czym wylał na niego płyn,
również go sobie nie żałując. Dopiero wtedy ruszył w stronę
bieżni, rejestrując jednocześnie, że Adrian też postanowił
zacząć trening od biegania. Całe szczęście wybrał maszynę przy
ścianie, więc Maks nie myśląc wiele, podszedł do tej stojącej
po drugiej stronie pomieszczenia. I wtedy zaczął swoją
cotreningową rutynę – najpierw skupił się na miejscach, na
których ludzie mogli podeprzeć się rękoma. Zaczął uważnie je
czyścić, co zajęło mu dłuższą chwilę, a gdy już stwierdził,
że poręcz jest zdatna do dotykania, zawrócił się w stronę
stojaka, wyrzucił ręczniki i sięgnął po nowe. Znów wylał na
nie płyn i z nową bronią na zarazki podszedł z powrotem do
bieżni. Nie wiedział, że jest podczas tego procederu uważnie
obserwowany, ba, nie zwrócił nawet uwagi na Adriana, który
zatrzymał swój sprzęt, patrząc na jego poczynania z
niezrozumieniem. Odruchowo już ignorował takie spojrzenia, bo brat
Alicji nie był jedynym, który w tym momencie tak na niego zerkał.
Dwie dziewczyny na rowerku rząd dalej również przyglądały mu się
zdezorientowane, tylko chłopak na ruchomych schodach nie zwrócił
na niego żadnej uwagi, bo zwyczajnie nie pozwalał mu na to kąt
ustawienia ciała.
Łukowski dopiero po jakichś dziesięciu minutach walki z
niewidocznym brudem zaczął biegać, odcinając się całkowicie od
miejsca, w którym właśnie się znajdował. Głośna muzyka w
słuchawkach skutecznie w tym pomagała oraz nadawała jego ruchom
odpowiedniego tempa. Uwielbiał ten moment, jedną chwilę w całym
treningu, kiedy stawał się wolny od swoich fobii i natręctw,
zapominał, co tak naprawdę mu przeszkadza i skupiał się jedynie
na swoim oddechu wraz z pracą mięśni. Oczywiście lepiej byłoby
po prostu wyjść na zewnątrz i pobiegać w jakimś parku, jednak
zależało mu na wypracowaniu nieco tęższej sylwetki. Był
chudzielcem odkąd pamiętał, dopiero kiedy zainteresował się
ćwiczeniami siłowymi nabrał trochę masy – nie dużo, ale
zawsze. Dlatego też wiedział, że nie powinien biegać dłużej niż
piętnaście-dwadzieścia minut i chociaż go to bolało (bieganie
zawsze wyzwalało z niego wszystkie negatywne emocje), stosował się
do tych założeń.
Czas jego przebieżki się skończył. Wyłączył bieżnię, a ta
zaczęła zwalniać, aż wreszcie całkowicie się zatrzymała.
Oddychał ciężko, stojąc kilka chwil w bezruchu i w końcu, nie
oglądając się już na resztę sali, ruszył do stojaka by znów
nabrać papieru, którego obficie spryskał. Posprzątał po sobie,
nie mając serca zostawić komuś niezdezynfekowanego sprzętu, po
czym poszedł w stronę sekcji maszyn, zostawiając wolne ciężary
na sam koniec.
Całe szczęście Adrian zniknął z zasięgu jego wzroku. Nie miał
zamiaru narzekać, w szczególności, że gdy tylko podszedł do
jednego z urządzeń, w rogu pomieszczenia zamajaczyła mu się
sylwetka Bartka. Uśmiechnął się pod nosem i czym prędzej ruszył
po papier i płyn, aby wyczyścić każdą z powierzchni, jaka
naraziłaby go na – nie daj boże – styczność z przebrzydłymi
ludzkimi wydzielinami poprzednich użytkowników.
Skończył i już miał wrzucić papier do kosza, kiedy zobaczył
osobę stojącą w szerokim przejściu, przyglądającą się mu. I
niestety, nie był to Bartek.
– Co robisz?
Maks przeklął pod nosem, po czym cisnął odpadkiem do śmietnika.
Do pełni szczęścia i zwieńczenia dzisiejszego dnia brakowało mu
tylko tłumaczenia się Adrianowi ze swoich paranoi.
– Nic – burknął i ruszył do świeżo wyczyszczonego
urządzenia.
– Widzę przecież. – Adrian zmarszczył brwi i ku niezadowoleniu
Łukowskiego, powlókł się za nim. – Pół godziny czyścisz te
sprzęty, zanim w ogóle cokolwiek zrobisz. Stary, to chore –
objaśnił mu, na co Maks tylko przewrócił oczami i zabrał się za
ćwiczenie mięśni ramion i barków. Podnosił ciężary, udając,
że Adrian nie stał tuż obok i wcale nie wlepiał w niego tego
swojego przygłupiego, ciemnego spojrzenia. – Nie tak –
powiedział nagle Adrian, przysuwając się niebezpiecznie blisko.
Nim Maks zdążył chociażby o tym fakcie pomyśleć, dłonie
mężczyzny już znalazły się na jego łokciach, ustawiając je pod
odpowiednim kątem. – Uważaj na to, jeśli nie chcesz mieć
później problemu z poruszaniem się – powiedział, pochylając
się, na co Łukowski ze zdziwieniem zauważył, że Adrian, ten
nieokrzesany Goryl, całkiem ładnie pachniał. Nie potem, jak reszta
facetów przewijających się przez to miejsce, a antyperspirantem
oraz... czymś, co należało tylko do niego i Maks wcale się tego
nie brzydził. – Pamiętaj też o ramionach – dodał, kładąc mu
ręce na barkach. – Nie spinaj ich i nie podnoś zbyt wysoko. O,
tak. Teraz spróbuj. – Maks posłał mu sceptyczne spojrzenie, ale
wykonał ćwiczenie w pozycji, w jakiej ustawił go Adrian. Nie czuł
zbyt dużej różnicy, jednak nic nie powiedział, tylko dokończył
serię bez słowa.
– I co? Czujesz większą parę w łapach? – zapytał brat Alicji
z głupawym uśmiechem, kiedy Maks rozmasował zbolałe mięśnie.
Obdarzył go jedynie krótkim spojrzeniem, kiwnął głową i powiódł
wzrokiem po pomieszczeniu, z nadzieją, że zobaczy gdzieś Bartka.
Niestety, trenera nigdzie nie było, wyglądało na to, że utknął
tu z Adrianem.
Ruszył do kolejnej sekcji maszyn, głównie przeznaczonej na mięśnie
nóg i pośladków (jego krągły tyłek w seksownych joga pantsach
sam się przecież nie zrobił). Nawet nie obejrzał się na brata
Alicji, który odprowadził go tak zszokowanym spojrzeniem, jakby co
najmniej właśnie zobaczył ducha.
Cóż. Maks nie miał zamiaru mu się z niczego tłumaczyć, ani ze
swojej fobii, ani z orientacji, a tym bardziej nie chciał niczemu
zaprzeczać. Niech Goryl zachodzi w głowę i ruszy resztkę swoich
szarych komórek, może uda mu się nawet rozwinąć kilka połączeń
nerwowych, nim wreszcie wykalkuluje jakąś odpowiedź.
Z takim nastawieniem odbył cały swój trening i ruszył do szatni z
jednym, jedynym marzeniem – prysznic. Na jego nieszczęście,
Adrian ruszył tuż za nim, jakby bojąc się, że chwila nieuwagi i
Maks zawinie tyłek z siłowni, zostawiając go tu na pastwę losu.
Wcale by się zresztą nie pomylił, taka myśl zdążyła już
Łukowskiemu przejść przez głowę nie raz.
Wyciągnął z szafki żel pod prysznic, szampon, mydło w pudełeczku
oraz nowiutką, jeszcze zapakowaną gąbkę. Adrian przyglądał się
temu arsenałowi z szeroko otwartymi oczami.
– A po co ci aż tyle?
Maksymilian spojrzał na niego krótko. Schował już słuchawki,
więc nie miał żadnej wymówki.
– Żeby się umyć?
– Do tego wystarczy woda – powiedział niczym największą
oczywistość na świecie, z miną tak tęskną za rozumem, że Maks
aż miał ochotę ją jakoś przemeblować. Pięść idealnie by się
do tego nadała, bo jak widać, wciąż nie wyładował swojej
frustracji na treningu.
Chryste Panie, za jakie grzechy, pomyślał ze skrzywieniem.
– Czasem warto sięgnąć chociażby po mydło. Uwierz, przyda ci
się – prychnął zgryźliwie i ruszył przodem, nerwowo kręcąc
przy tym tyłkiem. Ciemne spojrzenie Adriana znów się na nim
zatrzymało, odprowadzając go aż do drzwi łazienki, czego Maks
znów nie zauważył. Szybkim krokiem przeszedł przez całe
pomieszczenie, docierając wreszcie do ostatniej kabiny – nigdy nie
wybierał ani pierwszego pisuaru, ubikacji, czy właśnie prysznica.
Jak wywnioskował już dawno temu, te znajdujące się najbliżej
drzwi były najczęściej uczęszczane.
Nim zdążył zamknąć za sobą drzwi, kątem oka przemknął mu
Adrian.
Adrian bez ubrań, w samych klapkach kąpielowych, cholera jasna i na
dodatek z powiewającym na wietrze siusiakiem.
Całkiem sporym, zdążyło ocenić w ułamku sekundy sprawne oko
Maksymiliana, nim ten zatrzasnął się w kabinie i wziął
uspokajający oddech. Intelekt i wygląd zdecydowanie powinien iść
ze sobą w parze, stwierdził jeszcze, po czym się rozebrał,
powiesił ubrania na wieszaku i odkręcił wodę.
Wreszcie mógł zmyć z siebie cały ten brud.
***
W niedzielę obudził się późno, a przynajmniej późno jak na
niego, bo wstał chwilę po dziewiątej, co raczej nie często miało
miejsce, no chyba, że zarywał nockę. Pierwszym co zrobił, było
oczywiście podświetlenie telefonu, ale kiedy nie dostrzegł ani
jednego powiadomienia, mina momentalnie mu zrzedła.
Wczoraj po powrocie z siłowni wysłał Tobiaszowi jeszcze kilka
wiadomości, do samego wieczora nie dostał ani jednej odpowiedzi.
Westchnął ciężko, siadając na łóżku z zagwarantowanym
wisielczym humorem na resztę tego krótkiego poranka. Znów
się zaczynało?, pomyślał, wstając i zaczynając się powoli
ubierać. Związek z Janickim to była jedna wielka sinusoida,
wszystko mogło układać się im jak najlepiej, aż pewnego ranka,
dokładnie takiego jak ten i znów wykres kierował się w dół.
Albo może Maks był już przewrażliwiony, po wszystkim co przeszedł
z Tobiaszem, zbyt wiele analizował.
Wyszedł z pokoju i już od progu poczuł przyjemny zapach smażonego
boczku. Aż na moment przymknął oczy, stwierdzając mimowolnie, że
nawet nie pamiętał kiedy ostatnio jadł coś takiego. Przerzucił
się na zdrową, w większości bezmięsną dietę. Zrobił to
zresztą za namową Ali, która już od kilku lat unikała nie tylko
mięsa, ale także i produktów odzwierzęcych w swojej diecie, od
razu więc miał powody twierdzić, że zapach wypełniający
mieszkanie nie był dziełem przyjaciółki.
Zanim jednak zajrzał do kuchni (obawiał się, co takiego tam
zastanie), ruszył do łazienki. Poranna toaleta zaraz po
przebudzeniu to ten punkt programu, którego nie dało się ominąć.
W innym wypadku cały dzień czuł się brudny, a przez to również
zestresowany. Zawsze zajmowało mu to od piętnastu do maksymalnie
dwudziestu minut, tym razem też nie było inaczej.
Odświeżony mógł ruszyć do miejsca, skąd wydobywały się
zapachy. Stanął w progu i pierwszym, na co zwrócił uwagę, były
szerokie, umięśnione plecy, dopiero później zobaczył bałagan na
blacie, skorupki od jajek walające się po podłodze i ubrudzoną
kuchenkę, na której smażyła się jajecznica.
Wziął kilka uspokajających oddechów, starając się nie myśleć
o tym, jak w jakim stanie zostawił to pomieszczenie wczoraj.
– O, hej! – rzucił wesoło Adrian, uśmiechając się szeroko.
Maks z zaskoczeniem zauważył, że mężczyzna miał naprawdę ładny
uśmiech i całkiem proste (nie powybijane!) zęby. Jakoś wcześniej
zupełnie nie zwrócił na to uwagi.
– Co robisz? – odparł grobowym tonem, czując, jak z chwili na
chwilę zaczyna coraz bardziej w nim wrzeć.
– Jajecznicę. Pomyślałem, że wstanę i coś nam zrobię.
– Ala jeszcze śpi? – zapytał, oglądając się na zamknięte
drzwi sypialni przyjaciółki. Miał nadzieję, że przyjdzie mu z
pomocą albo chociaż zobaczy, co takiego jej braciszek zrobił w
kuchni.
– Nie – Jak na zawołanie z salonu wyjrzała Alicja i tylko
przelotnie zerknęła na pomieszczenie. Jej twarz pozostawała jednak
bez wyrazu, zupełnie, jakby nie dostrzegła całego tego bałaganu.
– Adrian, mówiłam ci, że nie będę jeść...
– A ja poproszę smoothie. – Maks spojrzał wymownie na
przyjaciółkę, w końcu nie mógł zapomnieć o swojej nagrodzie za
męczenie się z tym pasożytem na siłowni.
– W lodówce, już zrobiłam z samego... – w mieszkaniu rozległ
się dźwięk dzwonka do drzwi – ...rana – dokończyła,
oglądając się na przedpokój. – Weź sobie, ja otworzę. To może
być właściciel, dzwoniłam, żeby zerknął na naszą pralkę,
znów wyskakuje błąd przy wirowaniu – to mówiąc ruszyła do
drzwi. Maks jeszcze tylko westchnął, nie chcąc się nawet
zastanawiać, co powie ich poczciwy pan Jan, jak tylko zobaczy co
takiego zgotowali jego pięknej, niedawno odremontowanej kuchni. Bez
słowa podszedł do lodówki i niemal od razu odnalazł wysoką,
przeźroczystą butelkę ze swoim upragnionym smoothie. Oprócz tego
niestety dostrzegł też jedną, wielką plamę mleka sączącą się
z niedokręconej, ułożonej poziomo butelki.
– Cholera, Adrian – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Czuł, że
jeszcze moment, a nie tylko nabawi się chronicznego szczękościsku,
ale też połamie sobie zęby i jego dentystka nie będzie
zadowolona. – Co to, kurwa, jest? – zapytał na pozór spokojnie.
Adrian poszedł do niego i zajrzał mu przez ramię, chwilę
przyglądając się rozlanemu mleku, jakby się zastanawiał, jak do
tego mogło dojść.
Wdech. Wydech.
– Lepiej to posprzątaj, bo... – urwał. Półnagi Adrian był
naprawdę blisko niego i pachniał jakoś tak... ładnie?
– Kurwa – sapnął, sięgając po butelkę, przez co otarł się
torsem o ramię Maksa. – Nie zauważyłem. Sorki – powiedział to
z miną zbitego psa, a Łukowski aż przeklął się w myślach,
kiedy stracił cały rezon do walki o rozlane mleko. Bo czy było coś
bardziej uroczego od (dużego, co prawda) głupiego szczeniaka,
robiącego głupie rzeczy i żałującego ich na samym końcu?
– Po prostu posprzątaj – powiedział, odwracając się. Prawie
podskoczył, kiedy przy drzwiach zobaczył powód swojego porannego
złego samopoczucia.
Tobiasz był ostatnią osobą, którą spodziewałby się teraz
zobaczyć. Uchylił głupio usta, dziwnie się czując w jednym
pomieszczeniu z Adrianem, Alą i swoim chłopakiem.
– Co tu robisz? – wydusił pierwsze, co mu przyszło do głowy.
Goryl obejrzał się przez ramię ze szmatką w ręku i zmarszczył,
wydawałoby się, groźnie brwi.
– Zabieram cię na śniadanie? – odparł pytaniem Tobiasz,
zatrzymując swoje spojrzenie na Adrianie. Mierzyli się przez chwilę
wzrokiem, a atmosfera w kuchni z chwili na chwilę zdawała się
coraz bardziej gęstnieć. – Kim on jest?
Maks może i nie znał zbyt długo Adriana, ale wiedział już, że
facet potrafił być bardzo wybuchowy, mając na uwadze chociażby na
ich pierwsze spotkanie. W głowie Łukowskiego momentalnie zapaliła
się czerwona lampka i zawyła ostrzegawcza syrena, co jak co, ale
lubił twarz Tobiasza, nie mógł pozwolić na przemeblowanie jej.
– Brat Ali, chodźmy w takim razie!
– A ty kim niby, kurwa, jesteś? – rzucił Adrian, robiąc krok w
stronę Janickiego. I, cholera, nawet szmata w jego ręce wyglądała
niezwykle groźnie.
– Chłopakiem Maksymiliana.
Maks zamrugał.
Ala uchyliła usta.
Adriana zamurowało.
Zapadła cisza, przez chwilę nikt nie odezwał się chociażby
słowem. Łukowski przełknął ślinę, przeklinając w myślach
Tobiasza. Co on sobie myślał? Teraz to na pewno obaj skończą z
podbitym okiem, albo – nie daj Boże – Adrian wpadnie na świetny
pomysł nasłania na nich swoich kumpli. Przecież niedawno wyszedł
z więzienia, na pewno nie siedział tam za bycie wzorowym
obywatelem.
– Idziemy!
Maks zrobił jedyne, co mu przyszło do głowy oraz co jednocześnie
wydawało się najbardziej racjonalne – postanowił zwiać. Złapał
Tobiasza za rękę i szybko pociągnął go w stronę swojego pokoju.
Cholera.
Zaczął poważnie obawiać się o swoje cztery litery.
Dziękuję za rozdział, czekam na ciąg dalszy i wiem już, że to opowiadanie będzie jednym z moich ulubionych na ten czas. W sumie to te dwa opowiadania
OdpowiedzUsuńWeny
Ale czaderski rozdział, ile emocji. Jesteś niesamowita :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam. Po prostu uwielbiam
OdpowiedzUsuńOj zadziało się czekam na dalszą część pozdrawiam w
OdpowiedzUsuń