Dziękuję za komentarze.
To ostatni taki rozdział "o niczym", od ósmego wchodzimy już na odpowiednie tory fabuły. Miłego czytania.
***
Trevedic skrzywił się na samą myśl w jakiej sytuacji został
postawiony. Zanurzył rękę w przyjemnie ciepłej wodzie, ale nie
zrobił nic więcej.
– Nie wykąpię się tu.
Xahen podniósł głowę znad sztyletu, którego właśnie ostrzył.
Zmarszczył brwi z zaskoczeniem, zerkając to na głęboką misę, to
na niezadowolonego księcia.
– Dlaczego niby?
Mag prychnął, czerwieniejąc lekko na policzkach ni to ze złości,
ni z zawstydzenia.
– Jak sobie to wyobrażasz? Tutaj? Przy Ilimie i tobie? –
wyjaśnił, ale nie spotkało się to z jakimkolwiek zrozumieniem.
Dziewka tylko zerknęła na nich krótko i wróciła do tkania szaty,
a Xahen przesunął palcem po ostrzu, stwierdzając, że broń była
gotowa na polowanie.
– No – odparł krótko, jeszcze bardziej irytując Trevedica.
– Nie rozbiorę się przy obcej kobiecie!
Wojownik westchnął ciężko, zerkając na swoją służkę.
– Ilimo, możesz wyjść? Sprawdź co u zwierząt.
Niewolnica skinęła głową i już miała wstawać, kiedy Trevedic
zaraz wtrącił:
– I ty też!
– Ja jestem mężczyzną – powiedział Xahen, jakby to nie było
logiczne. Policzki Trevedica niemal już płonęły.
– Nie jestem tobą, nie zdejmę ubrań przy twojej obecności.
Xahen musiał wziąć głęboki, uspokajający oddech, aby nie
wybuchnąć. Kto to myślał, że jakiś nic nie warty jeniec miał
takie wymagania?
– I co ja mam niby z tym zrobić? – powiedział na pozór bez
nerwów.
– Chcę przejść do pomieszczenia obok.
– A wiesz, książę, czego ja chcę? – zapytał, mrużąc
ostrzegawczo oczy, co było jednym z pierwszych znaków, że powoli
tracił swoją cierpliwość. Odłożył sztylet z trzaskiem na blat
stołu, na co Trevedic aż podskoczył. – Żeby żaden niewolnik,
obojętnie skąd, mi nie rozkazywał. Był posłuszny, nie uciekał
oraz nie kłapał jadaczką na prawo i lewo, bo zaraz dopilnuję,
żebyś oprócz ucha stracił jeszcze język – warknął, a
Trevedic mógł tylko odsunąć się w tył na ławce, nie chcąc
nawet podważać prawdziwości słów wojownika.
Nagle pomiędzy nimi pojawiła się Ilima, dziewczyna uniosła
przepraszająco jedną z dłoni, po czym schyliła się po misę z
wodą. Xahen widząc to, nie oponował. Westchnął tylko ciężko i
pokręcił głową.
– Masz szczęście. Idź za Ilimą do sypialni – powiedział,
kiedy służka złapała Trevedica za dłoń. Młodzieniec już miał
wstać i jak najszybciej wynieść się z izby, w której dałoby się
chyba kroić atmosferę nożem, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się
szeroko.
– Xahen, bracie! Widziałem Vaadara, wyjaśnisz mi jakoś jego
opuchniętą... mordę? – wydusił Yamni, kiedy stanął przed
swoim przyjacielem i spojrzał na posiniaczoną twarz. – Co ci się
stało?
Trevedic zwolnił, nasłuchując.
– Nic – uciął Xahen tym swoim lakonicznym tonem, którego młody
mag doskonale już znał i zdążył znienawidzić. Czasem miał
wrażenie, jakby mężczyzna nie przejawiał jakichkolwiek uczuć,
był tylko wypraną z emocji kukłą. A z drugiej strony wystarczała
chwila, aby wpadł we wściekłość, nie potrafił jeszcze wyczuć,
gdzie u syna wodza przebiegała granica między jednym stanem a
drugim.
– Przecież wyglądasz jakbyś wyszedł z niezłej jatki!
Xahen tylko prychnął, ale nie odpowiedział, w zamian pomieszczenie
wypełniły odgłosy ostrzenia noża.
– Vaadar? – kontynuował Yamni.
– Należało mu się.
Trevedic zmarszczył brwi, wchodząc do sypialni i zostawiając
Ta'nehów za sobą. Od razu ogarnął go silny zapach ziół, które
porozwieszane w pomieszczeniu, ułatwiały zasypianie i uspokajały.
Nie mógł zaprzeczyć ich działaniu, bo rzeczywiście nie miewał
tutaj długich, nieprzespanych nocy, a przecież w jego głowie jedna
myśl goniła drugą.
– Twój pan jest bardzo porywczy – powiedział, na co Ilima
wydała gardłowy dźwięk. Trevedic zdążył się już nauczyć, że
jego brzmienie oznaczało potwierdzenie. – Nie boisz się go
czasem? – Dłuższy dźwięk, jakby złożony z dwóch krótszych:
zaprzeczenie. Trevedic przysiadł na stołku, kiedy dziewczyna
postawiła przed nim wodę. Westchnął ciężko, zaczynając powoli
rozwiązywać rzemienie ciężkiej, skórzanej kamizelki, jaką
dostał od Xahena. Na początku brzydził się ją na siebie założyć,
okrutnie trąciła bydłem, ale kiedy zdał sobie sprawę, że albo
to cuchnące ubranie przyjmie, albo zamarznięcie na kość, wybrał
pierwszy wariant. – Możesz wyjść – oddelegował ją niczym
swoją pomocnicę, ale dziewczyna, może i przyzwyczajona, tak po
prostu odeszła, zamykając jeszcze drzwi za sobą. Po tym, gdy
Trevedic wiedział już, że jest sam, zaczął się rozbierać.
Wreszcie upragniona kąpiel. Może i w misce, ale wolał już nie
narzekać, bo mógł się przynajmniej umyć.
***
– Jedziesz ze mną – poinformował go Xahen, wchodząc do
sypialni, kiedy na zewnątrz już dawno panował zmrok. Odkąd
przyszedł do nich jego przyjaciel, tak gdzieś razem wyszli i cały
dzień spędzili poza domem, przygotowując się do wyprawy, o której
huczała już cała wioska.
– Co? – wymruczał zaspany Trevedic, naciągając na siebie
bardziej pled, gdyż w pokoju z chwili na chwilę robiło się coraz
zimniej. Naprawdę, nienawidził pogody panującej na ziemi Ta'nehów,
nie rozumiał, jak można było w niej normalnie funkcjonować.
– Jedziesz ze mną – powtórzył Xahen, jakby rozmawiał z kimś
niespełna rozumu. – Nie zostawię cię tutaj, jesteś
nieprzewidywalny.
Trevedic zmarszczył brwi.
– Na wyprawę? – Nie można było o tym nie wiedzieć, Wielkim
Polowaniem żyli wszyscy, nawet ci, którzy nie brali w nim udziału.
– Mhm. – Zaczął rozpinać gruby, skórzany pas u spodni, jak
zwykle nie przejmując się rozbieraniem przed Trevedicem. – Nie
zostawię cię samego. Zrobisz coś głupiego – powiedział, jakby
wcale nie brał innej opcji pod uwagę. Nie wierzył, że Trevedic
grzecznie siedziałby w domu przy Ilimie.
– A tak można?
– Ja – podkreślił – mogę wszystko.
Trevedic nic już nie odpowiedział. Pomyślał tylko, że takie
towarzyszenie Xahenowi to wcale nie tak durny pomysł, może czegoś
się dowie. Lepiej tak, niż siedzieć w czterech ścianach i
irytować się na swój los.
Westchnął tylko i podciągnął pled pod sam nos, udając, że
wcale nie słyszy upadających na ziemię ubrań. Barbarzyńca zawsze
pozostanie tylko barbarzyńcą.
***
Skrzywił się, kiedy poczuł mocny ucisk liny na nadgarstkach. Miał
wrażenie, że jeszcze moment, a ta zatamuje mu dopływ krwi do
palców.
– To konieczne? – zapytał, nawet nie kryjąc swojej niechęci w
głosie.
– Śmiesz jeszcze pytać? – odburknął Xahen. – Powinienem cię
całego związać – prychnął, po czym odsunął się i spojrzał
na Trevedica otulonego białym, lisim futrem. Na nogach miał
wysokie, z zewnątrz skórzane, a w wewnątrz wyłożone owczą wełną
buty. Wszystko na jego szczupłym ciele wydawało się zbyt duże,
mag niemalże topił się w Ta'heńskich ubraniach, ale przynajmniej
– jak stwierdził Xahen – nie zamarznie.
Sięgnął jeszcze za siebie, na stół, po rękawice. Złapał za z
przegub chłopaka i naciągnął mu jedną z nich na dłoń.
– To będzie długa droga? – zapytał Trevedic, nie wiedząc na
co się nastawić. Sama myśl o pozostaniu dłużej na zewnątrz
doprowadzała go do nieprzyjemnych dreszczy i mimo że wizja zostania
w chacie przy palenisku była niezwykle kusząca, wiedział, że nie
może sobie na to pozwolić. Musiał lepiej poznać Xaneha i jego
pobratymców.
– Mhm – odmruknął tylko wojownik, po czym nasunął jeszcze
sobie kaptur na głowę i spojrzał na Ilimę wyrabiającą ciasto. –
Nie wiem kiedy wrócimy. Zostawiam gospodarstwo tobie, jak zawsze
zresztą.
Dziewczyna kiwnęła głową i posłała Xahenowi długie, pożegnalne
spojrzenie. Mężczyzna odpowiedział na nie jedynie półuśmiechem,
po czym szarpnął liną i ruszył ku drzwiom. Trevedic,
nieprzygotowany, zachwiał się niebezpiecznie, targnięty do przodu.
– Ej! Uprzedzaj! – stęknął, na co wojownik tylko parsknął z
rozbawieniem. Książę zmarszczył z niezadowoleniem brwi i prychnął
oburzony, wciąż nie przyzwyczajony do takiego traktowania. –
Nawet nie chcesz wiedzieć, co ci zrobię, jak tylko odzyskam magię
– szepnął pod nosem w swoim języku, kiedy wyszli na zewnątrz.
Xahen narzucił początkowo szybkie tempo, więc Trevedic musiał
mocno się skupić, aby przypadkiem nie wylądować twarzą w błocie,
jakie miał pod stopami.
– Co tam mruczysz? – zatrzymał się nagle, a książę, nie
wiedząc o tym, uderzył twarzą w jego plecy i prawie upadłby do
tyłu, na pośladki. Xahen zdążył go jednak złapać za ramię i
przytrzymać.
– Kurwa! – syknął, poirytowany. Wiedział, że wojownik robił
to specjalnie, bydlak jeden. Oczami wyobraźni widział przebrzydły,
złośliwy uśmiech na jego twarzy, który, zazwyczaj daleki od
rozwiązań siłowych Trevedic, miał ochotę zmazać swoją pięścią.
Zaliczałoby się to do raczej nierealnych planów, patrząc na jego
posturę i porównując ją do Ta'neha, ale przecież każdy mógł
mieć jakieś marzenia. – Przeklinam cię!
Xahen uśmiechnął się jeszcze szerzej, nawet nie podejrzewał, że
to liche elfiątko będzie się tak zabawnie denerwować.
– Mam się bać sraczki, czy coś?
Trevedic nie odpowiedział, prychnął tylko z politowaniem, nie
wdając się w dalszą słowną pyskówkę, bo uznał, że ta byłaby
rozegrana poniżej jego poziomu. Xahen zaśmiał się jeszcze, co
książę z trudem zignorował, po czym poszli dalej, już o wiele
spokojniej. Mijali po drodze spieszących się w różne strony
Ta'nehów. Jedni, członkowie wyprawy, szykowali ostatnie rzeczy do
podróży, a inni, zwykła ludność osady, pomagała w
przygotowaniach.
Zatrzymali się, a do uszu Trevedica dobiegły nie tylko odgłosy
rozmów, ale również prychanie, czy stukanie czymś ciężkim o
podłoże. Oprócz tego dookoła unosił się zapach zdecydowanie
mało ludzki, kwaśny i ostry, któremu bliżej było do bydła niż
człowieka.
– Są tu jakieś zwierzęta? – zapytał, gdy Xahen do czegoś
podszedł i w niedalekiej odległości od księcia, którego wciąż
trzymał na linie, zaczął coś układać.
– Konie – odparł jak zwykle zdawkowo wojownik. Trevedic
zmarszczył brwi. Konie? Nie mieli takich zwierząt na Elmarnace.
– Są... duże? – Nic nie mógł poradzić na nuty strachu, jakie
przedarły się do tego pytania.
Xahen zerknął na niego zdziwiony, dopiero po chwili reflektując
się, że dla księcia koń naprawdę mógł być nowością.
Spojrzał na swoją wierną Wichurę, która stała spokojnie,
pozwalając się zakulbaczyć, po czym złapał Trevedica za rękę.
– Co ty...?!
Ściągnął rękawicę i przyłożył dłoń chłopaka do boku szyi
jasnobułanej klaczy.
– Co? – Zasnute mgłą, zielone oczy otworzyły się szeroko,
kiedy poczuł pod palcami przyjemną w dotyku sierść.
– To jest koń. Wichura, dokładniej, moja najlepsza klacz –
powiedział Xahen, przyglądając się uważnie Trevedicowi, który
przesuwał palcami po rozgrzanej skórze.
– Jest naprawdę wysoka – stwierdził, wędrując ręką wyżej i wyżej.
Zwilżył spierzchnięte wargi, a serce waliło mu w piersi jak
szalone. Nie wiedział, czy może czuć się bezpieczny przy tym
zwierzęciu, ale mimo to od konia bił tak głęboki spokój, że
Trevedic z chwili na chwilę sam przestawał się obawiać.
– Bardzo. I tęga. Konie z zachodu są smuklejsze, nasze muszą
przetrwać ciężkie warunki, więc mają mocną budowę ciała i
gęściejszą okrywę – mówił, obserwując wyraz twarzy Trevedica
z zaciekawieniem. Młody mag wydawał się w tym momencie tak
zabawnie zaskoczony, jak jeszcze nigdy. Niczym dziecko nietrapione
przez żadne poważne problemy, dopiero poznające życie.
Momentalnie przypomniało mu się o najstarszym z książąt, który
miał zginąć jeszcze dzisiaj.
– Tam ma głowę?
– Mhm.
– Wygląda trochę jak duża koza?
Xahen słysząc to porównanie, parsknął śmiechem. Nie złośliwym,
jak jeszcze niedawno, a po prostu szczerze rozbawionym.
– Powiedzmy. Taka ładniejsza koza – skwitował.
– A jaki ma kolor? – zapytał, chcąc sobie to chociaż
wyobrazić. Xahen uniósł brwi, nie spodziewając się takiego
pytania. Nie od ślepca.
– Jasno... żółtawa? – powiedział, marszcząc z zastanowieniem
brwi. – Z podpaleniami przy kopytach i na pysku – dodał,
zerkając jeszcze na Wichurę, po czym złapał ją za kantar i
przyciągnął lekko łeb do siebie, sięgając jeszcze ku dłoni
księcia, żeby nakierować ją na grzbiet nosa klaczy. – Tu jest
jasna – powiedział i przesunął rękę w bok, na jedną z
ganaszy. – A tu ciemniejsza. Barwa wchodzi w brąz.
– Twój koń jest taki przyjemny w dotyku – powiedział, nie
kryjąc zachwycenia.
– Wiesz o jakich kolorach mówiłem? – zapytał Xahen, nie
zwracając w ogóle uwagi na to, co działo się dookoła. Zresztą,
nie musiał, wszyscy byli zajęci swoimi zadaniami.
– Nie. Ale sobie je wyobrażam – odparł z lekkim uśmiechem na
ustach, bo rzeczywiście, nie miał pojęcia. Kiedyś siostra
próbowała mu opisywać kolory, więc miał jakąś ich wizję, a
przynajmniej próbował mieć. Lubił jednak, jak ktoś starał mu
się przekazać świat takim, jaki widział własnymi oczami, to
zawsze było ciekawe doświadczenie, a usłyszeć coś takiego od
Ta'neha...
Xahen zmrużył oczy, nie bardzo rozumiejąc postawę Trevedica. Nic
jednakże nie powiedział, śledził tylko wzrokiem to dłoń
przesuwającą się po łbie spokojnej Wichury (której imię
zdecydowanie nie pasowało do charakteru), to wyraz twarzy księcia,
gdy nagle usłyszał z boku pełne pogardy prychnięcie.
– Cóż za końskie zaloty. – Kavrem wyszczerzył się ohydnie, a
Xahen poczuł nagle wzbierający się gniew. – Kto by pomyślał,
że bierzesz ze sobą swoją sukę. Aż tak cię boli myśl, że nie
zagrzeje przy twoim boku kilku nocy? – prychnął jeszcze,
narzucając na grzbiet swojego konia pled.
– Jeszcze niedawno nie kłapałeś tak radośnie jadaczką –
warknął, zaciskając ostrzegawczo dłoń w pięść. – Mam ci
przypomnieć, czy się przymkniesz?
Kavrem zarechotał, ale ostry wzrok, jaki posłał swemu psu stojący
nieopodal Vaadar, zdołał go uciszyć. Zamilkł, jednakże
przebrzydły uśmieszek nie zniknął z jego ust. Xahen musiał
przełknąć chęć zdarcia go z tej odrażającej twarzy, w zamian
jednak wrócił do przygotowywania konia (i Trevedica) do drogi.
***
Zanim wyruszyli, odprawiono niezrozumiałą dla Trevedica ceremonię.
Najpierw zapalono kadzidła, z którymi szaman krążył dookoła
złożonej na kupkę broni łowieckiej, żeby później przejść się
z nimi między końmi, mrucząc przy tym pod nosem jakieś słowa.
Jedno wiedział na pewno – te zaklęcia nie miały nic wspólnego z
językiem Ta'nehów, ale również i z magią, a już na pewno nie z
magią znaną Trevedicowi. Podczas całego obrzędu, gdy Janh'ahm'ih
wykonywał różne dziwne czynności, książę ani na moment nie
wyczuł w nich many. Odpowiedzi były dwie: albo Ta'nehowie znali
inny rodzaj czarów, albo nie były to żadne czary.
Wreszcie jednak przedstawienie dobiegło końca. Bardziej zasłużeni
uczestnicy polowania wskoczyli na swoje konie, reszcie pozostała
piesza wędrówka. Niestety, młody książę szybko spostrzegł, że
przynależy do drugiej grupy. Związany niczym bydło, miał iść
tuż za Wichurą i choć początkowo nie wydawało mu się to aż tak
straszne, to gdy ruszyli, zrozumiał swoje położenie.
Chociaż Xahen nie narzucił szybkiego tempa, jakby bacząc na
idącego tuż obok Trevedica, ten nie znał przecież terenu, ani
jego podłoża. Nawet gdyby chciał iść ostrożnie, nie dałby
rady, gdyż to wymagało niezwykle wolnego, przezornego kroku. Nic
więc dziwnego, że już po kilku chwilach odkąd wyruszyli, zaliczył
upadek na kolana i tylko dzięki wyciągniętym obronnie rękom, nie
połamał sobie nosa, ani nie wybił zębów.
Usłyszał dookoła wybuch śmiechu, ktoś coś skomentował, ale
zaraz zamilkł, gdy Xahen łypnął na niego groźnie.
– Nie dasz rady tak iść – powiedział na głos to, co Trevedic
wiedział niemalże od samego początku. – Nic ci się nie stało?
– zapytał, obserwując jak ślepiec gramoli się na nogi.
– Nie.
Tylko dzięki grubemu ubraniu, jakie dostał od wojownika, nigdzie
się nie zranił. Rękawice oraz rękawy futra zamortyzowały upadek
na dłonie i przedramiona, więc otrzepał się tylko oraz
wyprostował, krzywiąc na samą myśl o dalszej drodze. To nie mogło
się udać, skoro już na samym początku zaliczył sromotny upadek.
– Chodź – powiedział Xahen po chwili namysłu, ciągnąc za
linę. Trevedic zmarszczył brwi, ale przysunął się do boku konia,
gdy nagle poczuł silny uścisk jednej dłoni na swoim ramieniu.
Wstrzymał na moment oddech, nie wiedząc co się dzieje, kiedy
stracił grunt pod stopami, a po chwili wylądował na brzuchu,
przerzucony przez Wichurę niczym zdobyczny łup.
– Co...? – wydusił, poruszywszy się nerwowo. W ostatniej chwili
Xahen go przytrzymał, gdyż zsunąłby się z klaczy i z powrotem
wylądował na ziemi. – Co ty...?
Wojownik nie odpowiedział. Zacmokał na zwierzę, przyciskając
pięty do jej boków. Wichura ruszyła do przodu kłusem, aż
zrównała się z koniem Yamni'ila. Ten tylko rozbawiony spojrzał na
Trevedica, który z chwili na chwilę coraz bardziej rozumiał
sytuację, w której się znalazł.
– Ty chyba nie myślisz, że będę tak jechać – syknął książę
tak cicho, że osoby, które jechały tuż obok, nie byłyby w stanie
tego wyłapać wśród odgłosów rozmów, parskania koni i uderzeń
kopyt o podłoże.
Xahen zerknął na Trevedica z góry i tylko się zaśmiał, po czym
pognał Wichurę na sam przód pocztu. Wyminął Vaadara, który
rzucił mu zniechęcone spojrzenie oraz gdy już objął prowadzenie,
pochylił się do księcia.
– Jeśli chcesz, mogę cię wlec za koniem. Ale uwierz, nic
przyjemnego. Stosujemy coś takiego jako rodzaj tortury.
Po magu aż przebiegły nieprzyjemne dreszcze na samo wyobrażenie
podobnego scenariusza i z pewnością nie miały one nic wspólnego z
chłodem, jaki panował na zewnątrz. Zamilkł więc, czując się
nie tylko pokonany, ale coraz bardziej upokorzony. Jechali więc tak
przez chwilę, aż nagle Xahen znów zwolnił. Kilka wojowników,
wraz z Yamnim, wyprzedziło go, podczas gdy on podciągnął jednym,
szybkim ruchem Trevedica do góry i usadził go na koniu przed sobą.
Książę, tak jak wcześniej zresztą, znów wstrzymał oddech. W
rękach Xahena czuł się jak kukła, którą ten mógł przewracać
w dowolny sposób. Przełknął ślinę, bojąc się chociażby
ruszyć, aby przypadkiem nie spaść. Nigdy przecież nie jechał
konno i chociaż miał za sobą doświadczonego w tym Ta'heńczyka,
to wcale nie ułatwiało sytuacji.
– Rozluźnij się. – Prawie podskoczył, kiedy poczuł ciepły
oddech smagający mu zaczerwieniony od zimna policzek. – Jesteś
cały spięty. – Sprawy nie łagodził fakt, że mężczyzna niemal
przylegał swoim torsem do pleców Trevedica.
– Boję się, że spadnę.
– Jeśli będziesz się tak spinać, z pewnością spadniesz. A jak
nie, sam cię zrzucę.
Trevedic sapnął ciężko z irytacją i wyciągnął ręce przed
siebie, opierając je na grzbiecie konia. Miał nadzieję chociaż
złapać ułamek równowagi, zdecydowanie nie czuł się stabilnie na
tym olbrzymim zwierzęciu.
– Długo będziemy jechać? – zapytał, zwilżając językiem
spierzchnięte wargi. Nie dostał jednak odpowiedzi, w zamian Xahen
objął go jednym ramieniem w pasie, na co on aż wciągnął ze
świstem powietrze. – Uprzedzaj! – stęknął, ale musiał
przyznać, że wreszcie poczuł się pewniej.
– Cały dzień na pewno – odparł Xahen, z zadowoleniem
obserwując reakcje Trevedica. – Oprzyj się o mnie, będzie nam
wygodniej.
Książę, nie wiedząc czemu, poczuł narastającą w sobie
nerwowość. Zrzucił ją na karb znalezienia się w nowej sytuacji,
bo tak w tamtej chwili było prościej. Bliskość wojownika była
jednak... dziwaczna. Nie potrafił dokładnie opisać emocji, które
nim targały, ale zdecydowanie nikt, nigdy się z nim w ten sposób
nie spoufalał. Nawet Leonard, który czasem próbował się do niego
zalecać, zawsze ostatecznie zachowywał dystans, w końcu miał do
czynienia z potomkiem króla.
Zawahał się, jednakże kiedy koń przeszedł w szybszy kłus, od
razu oparł się na szerokiej piersi Xahena. Przymknął oczy, modląc
się przy tym w duchu do przedwiecznych elfów, aby wyjść z podróży
cało i w jednym kawałku. Mógł się tylko domyślać, czym groził
upadek z tak olbrzymiego wierzchowca.
– Poczuj jak pracują jej mięśnie – powiedział Xahen, kiedy
złapał obiema dłońmi za wodze Wichury, tym samym zamykając coraz
to bardziej nerwowego Trevedica w swoich objęciach. Serce łomotało
mu w piersi jak u przerażonego zająca, w gardle momentalnie
zaschło, a smagający policzki zimny wiatr w niczym nie pomagał,
tylko co chwilę odbierał mu oddech. – Nie ma nic bardziej
wyzwalającego, niż wyruszenie z koniem w plener – mówił Xahen
żywo, wyraźnie zadowolony. Trevedic zdał sobie sprawę, że nigdy
wcześniej nie słyszał u niego podobnego tonu, zawsze mówił albo
ze znużeniem, albo zgryźliwością. Tym razem jego głos był
lekki, pozbawiony trosk, jakby jazda na koniu rzeczywiście uwalniała
od negatywnych emocji, pozwalając zostawić je za sobą z każdym
kolejnym uderzeniem kopyta.
– No nie wiem – odpowiedział, odchylając się jeszcze bardziej,
a rozwiane przez pęd powietrza włosy wymknęły się spod
futrzanego kaptura.
– Jeszcze się przekonasz – rzucił bez namysłu wojownik, jakby
miał w planach częstsze przejażdżki w trójkę. Trevedic
przełknął ślinę, kiedy przez głowę przebiegła mu myśl, że
Xahen miał ładny głos. Niski, lekko wibrujący, a teraz, gdy mówił
to z takim zadowoleniem, odkrywał go na nowo.
Odetchnął głęboko, uśmiechając się mimowolnie. Może
rzeczywiście to było całkiem przyjemne? Przymknął oczy, żeby mu
tak nie łzawiły i nie odzywając się ani słowem, po prostu dał
się ponieść odczuciom. Mięśniom konia, które pod nim pracowały,
rytmicznym odgłosom uderzeń kopyt o podłoże, zapachu budzącej
się do życia natury. Słyszał dobiegające z tyłu odgłosy
rozmów, śmiechów, prychania koni i poszczekiwania psów
myśliwskich, wszystko to zbiło się w jedną, spójną kakofonię
niesioną z wiatrem.
– Mówiłem, że ci się spodoba – szepnął z zadowoleniem
Xahen, dostrzegając cień uśmiechu na wąskich ustach księcia.
Nie otrzymał odpowiedzi; Trevedic ani nie potwierdził, ani tym
bardziej nie zaprzeczył, w zamian zatopił się w połach futra,
udając, że wcale nie palą go policzki. Naprawdę przez chwilę
czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu z pleców olbrzymi ciężar.
Hej. Rozdział cudny. Taki spokojny i sielankowy. Jak to mówią cisza przed burzą . Jestem ciekawa co będzie dalej. Pozdrawiam w
OdpowiedzUsuńLubię te rozdziały o niczym, lubię patrzeć jak ich relacja się kształtuje, jak reagują na siebie na wzajem.
OdpowiedzUsuńCudowne, ale cały czas mi ciary chodzą plecach, gdy zbliża się Kavrem. Nie chcę sobie nawet wyobrażać nadchodzącej uroczystości.
OdpowiedzUsuń