Niesprawdzone.
***
Xahen nie był zły. Był rozwścieczony. Cały aż buzował, kiedy
tylko spojrzał na mordę Kavrema, która jeszcze chwilę temu
wykrzywiała się w drwiącym uśmieszku. Teraz, całe szczęście,
nie była w stanie tego powtórzyć z opuchniętą dolną wargą i
obrzękniętym policzkiem.
Gdy tylko zobaczył, że Trevedic zniknął, od razu miał złe
przeczucie. Przez chwilę próbował dostrzec go w tłumie, jednak
szybko się zorientował, że mag nie miałby czego tu szukać. Przez
ostatnie dni nic nie robił, tylko wypytywał o swoich poddanych i
rodzeństwo, jasne więc było, że musiał wrócić do wioski. Już
wtedy czuł jak wzbiera się w nim wściekłość, jednakże kiedy
dostrzegł dwie sylwetki leżące na środku pustej dróżki, a
następnie gdy zorientował się, że Kavrem kładł swoje obrzydliwe
łapska na jego własności, zagotowało się w nim. Obraz
przysłoniła mu czerwień, nie myślał, kiedy wbił pięść w
twarz przyjaciela swojego znienawidzonego brata, zrzucając go tym
samym z przerażonego księcia.
Z agresywnym okrzykiem na ustach powalił przeciwnika, okładając go
po brzuchu.
– Jeszcze raz tknij coś, co jest moje, to zajebię jak psa!
Kavrem zreflektował się dopiero wtedy, najpierw osłonił się
przed nadchodzącym ciosem, a po chwili zwalił z siebie ciężko
dyszącego Xahena.
– Spokojnie, kurwa!
– Spokojnie?! Wiesz, jaka kara grozi za kradzież?
To, co Kavrem usiłował zrobić Trevedicowi w niepisanym prawie
Ta'nehów ewidentnie traktowano jak kradzież. Książę stając się
jeńcem stracił swoje człowieczeństwo, był rzeczą, którą
Xahenowi ofiarował wódz, więc tylko on miał prawo decydować o
swojej rzeczy. Nic więc dziwnego, że poczuł się tak, jakby pies
Vaadara napluł mu w twarz, próbując gwałtem wziąć jego
niewolnika. Głównie to było powodem nagłej wściekłości Xahena,
nienawidził Szramy równie mocno, co i swojego brata, nie mógł
sobie pozwolić na tak jawne znieważanie swojej osoby.
– Przecież nic nie zrobiłem! – sapnął Kavrem, przeklinając w
myślach Xahena i jego wyczucie czasu.
– Lepiej spierdalaj, bo zaraz stracisz rękę – wysyczał,
podnosząc się z ziemi. – Chyba, że tak bardzo jej nie lubisz –
dodał, posyłając mu ni to kpiące, ni to wciąż pałające
złością spojrzenie.
– Pierdolony bękart – syknął jeszcze Kavrem, podnosząc się z
ziemi. Xahen nie dał się sprowokować tym słowom, patrzył tylko
jak Szrama wstaje i rusza powolnym, zbolałym krokiem w kierunku
świątyni.
Tak długo wyzywano go już od bękartów, że teraz obelga w żadnym
stopniu na niego nie działała. Zresztą, nikt w tym stwierdzeniu
nie kłamał, rzeczywiście był bękartem, synem niewolnicy. Po tylu
latach potrafił to przyznać bez najmniejszego zawstydzenia.
Trevedic jednak zaraz odnotował ten fakt w swojej głowie.
Początkowo myślał, że Xahen był prawowitym synem wodza, nie
podejrzewał nawet, że mogłoby być inaczej.
– A ty... ty chyba nie rozumiesz, co się do ciebie mówi, hm? –
warknął nagle wojownik, odwracając się przodem do wciąż
znajdującego się na ziemi Trevedica. Ślepiec usłyszał świst, a
kiedy poczuł, jak mężczyzna siłą przyciąga go do siebie za
fraki, zadrżał mimowolnie. – Może mam dokończyć to, co zaczął
Kavrem? Co? Chcesz tego? – Potrząsnął nim niczym szmacianką
lalką.
Zaschło mu na moment w ustach, a po plecach znów przebiegły
dreszcze przerażenia. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa,
więc potrząsnął głową.
Xahen prychnął poirytowany, po czym szarpnął Trevedicem mocniej,
podnosząc go z ziemi i stawiając na nogi z taką łatwością,
jakby miał do czynienia nie z człowiekiem, a jedynie ze stertą
siana.
– Nie mam ochoty nawet cię dotykać – mruknął z obrzydzeniem i
pociągnął maga w stronę wioski.
Trevedic już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Sam jednak nie
wiedział co – „przepraszam”, czy może „dziękuję”? Bo
rzeczywiście był mężczyźnie wdzięczny, w szczególności po
tym, jak Xahen zapewnił go o niedokończeniu dzieła Kavrema. Z
drugiej strony nie chciał za nic dziękować, jedyne, co się
Ta'nehowi należało to soczyste „pierdol się” (chociaż
Trevedic nigdy nie przeklinał).
Jego rozmyślenia przerwał głośny huk, poprzedzony jasnym
rozbłyskiem na niebie, którego z oczywistych przyczyn nie
dostrzegł. Nocne sklepienie w jednej chwili pojaśniało tak, jakby
na ułamek sekundy wzeszło słońce. Xahen aż zatrzymał się, aby
na to spojrzeć, kiedy ziemia zadrżała, a dookoła rozległ się
łoskot głośnego grzmotu.
– Zbliża się burza? – zapytał, marszcząc brwi z
niezrozumieniem. Burze w tak wczesną wiosnę nie były niczym
oczywistym. – Nie ważne, chodź, bo... – urwał, patrząc z
zaskoczeniem na Trevedica, który stał z szeroko otwartymi oczami,
wpatrując się przed siebie. – Co jest?
Książę nie odpowiedział. Nie wiedział, co się stało, ale
chwilę przed grzmotem poczuł silne natężenie magii, na ułamek
sekundy aż dostał mdłości. Mocy było tak wiele, że jego
wyczulone ciało ledwie mogło znieść jej obecność. Padł na
kolana, nie potrafiąc ustać na rozdygotanych nogach.
– Trevedic? – zapytał Xahen, kucając przed młodzieńcem. –
Co jest? – powtórzył, a mag z chwili na chwilę odzyskiwał
władzę w swoim ciele. Magia zaczęła odpuszczać, rozwiewała się
tak szybko, jak zapach na wietrze.
– Ja... – Przełknął ślinę i pokręcił głową. – Nic.
Zrobiło mi się niedobrze – skłamał gładko.
– Jadłeś grzyby?
– Co? – Uchylił bezwiednie usta, po czym znów zaprzeczył. –
Nie, nie. Po prostu źle się poczułem.
Xahen zmarszczył brwi, spoglądając na młodzieńca podejrzliwie.
Nie wierzył w zapewnienia Trevedica, ale postanowił dłużej nie
drążyć.
– Możesz iść?
– Tak. Chyba.
Spróbował się podnieść. Nogi wciąż mu lekko dygotały, ale już
nie odmawiały współpracy. Zrobił krok, a później następny, z
każdym kolejnym uderzeniem serca wracał do siebie. Szedł więc
obok Xahena powoli, nie wiedząc, że mężczyzna bacznie mu się
przyglądał i był gotów w każdej chwili go złapać, w razie
gdyby znów zasłabnął.
Po dłuższej chwili dotarli wreszcie do domu Xahena. Weszli do
sieni, a Trevedic po nagłym ataku czuł się coraz lepiej. Nie mógł
tylko przestać się zastanawiać, czego tak naprawdę doświadczył,
w szczególności, że osoby, które nie miały nic wspólnego z
magią, nie dostrzegły kompletnie nic. Nie miał pojęcia, co to
mogło być, nigdy nie spotkało go podobne uczucie. Czym więc były
te silne wyładowania?
– Usiądź – powiedział Xahen tonem nieznoszącym sprzeciwu,
podchodząc do filara utrzymującego strop całej chaty.
– Co? – zapytał Trevedic, nie wiedząc co mężczyzna miał
zamiar zrobić. Stał przy drzwiach, nie ruszając się ani o krok.
– Chodź do mnie i usiądź na ziemi – powtórzył Xahen
najspokojniej jak tylko umiał, chociaż na samo wspomnienie sytuacji
sprzed chwili, miał ochotę złapać Trevedica oraz siłą dowlec go
we wskazane miejsce. A później bez zahamowania wymierzyć mu karę,
na jaką zasługiwał za złamanie zasad i ucieczkę.
– Ale... – zaczął nerwowo, wyczuwając zdenerwowane nuty
przebijające się w głosie wojownika. – Ziemia jest zimna –
powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy. W domach Ta'nehów
nie było czegoś takiego jak podłoga, chociażby najprostsza – z
drewna. Pod stopami miał najzwyklejsze w świecie klepisko, od
którego bił chłód.
– Mam cię złapać za te jasne kudły i zatargać? – warknął
groźnie, a Trevedic nie chciał już oponować i bardziej go tym
samym rozjuszyć. Drgnął, po czym szybkim krokiem zbliżył się do
drewnianego filara. – Siadaj. – Błyskawicznie wykonał
polecenie, nie myśląc już o tym, że siadał na ziemi. – Ręce
do tyłu – kolejny rozkaz, któremu znów się nie sprzeciwił.
Objął ramionami belkę, wyczekując na następny ruch Xahena.
Nie czekał długo, już po chwili poczuł, jak coś pęta mu
nadgarstki. Mężczyzna zwinnie obwiązał oba przeguby,
unieruchamiając młodzieńca.
– I tak dzisiaj spędzisz wieczór – prychnął Xahen, piorunując
jeszcze Trevedica wzrokiem.
Początkowo chciał wymierzyć mu jakąś karę cielesną – albo po
prostu miał potrzebę wyżycia się na kimś, a Trevedic był pod
ręką i dodatkowo na wszystko sobie zasłużył. Jednak teraz, kiedy
już przed nim stał, nie mógł odgonić się od myśli, że
uderzenie księcia niczym nie różniłoby się od znęcania nad
bezbronnym zwierzęciem.
Mag z kolei nie chciał już narzekać. Ta kara była i tak o wiele
lepsza, niż to co mógł otrzymać od Kavrema. Mimo całego
sprzeciwu, jaki się w nim budził na wydźwięk tego słowa,
naprawdę czuł wdzięczność, że Xahen nigdy nie zagroził mu w
ten sposób. Ba, nawet już drugi raz uratował go z podobnej
sytuacji.
***
Xahen wyszedł na zimne powietrze i aż zadrżał, mając wrażenie,
że zrobiło się jeszcze chłodniej. Uniósł głowę ku czarnemu
sklepieniu, z zaskoczeniem śledząc wzrokiem prószący z nieba
śnieg. Grube, zbite w nieregularne kształty płatki unosiły się
na wietrze, powoli opadając na ziemię i przykrywając ją cienką
warstwą białego puchu.
Nie spodziewał się, że w tak krótkiej chwili pogoda całkowicie
się zmieni, jeszcze niedawno czuć było budzącą się wiosnę, a
teraz znów wróciła do nich zima. Westchnął ciężko, zapadając
się w poły swojego grubego futra. Naciągnął na głowę kaptur i
ruszył drogą, wzdłuż powoli gasnących przez padający śnieg
pochodni. Już miał minąć długi dom, kiedy zobaczył idącą
naprzeciwko postać, ewidentnie zmierzającą do głównej chaty w
całej osadzie.
Zacisnął odruchowo pięści, kiedy brat zatrzymał się kilka
kroków od niego, posyłając mu spojrzenie przepełnione abominacją.
– Odprowadziłeś swoją księżniczkę? – zapytał, a jego usta
wygięły się w kpiącym uśmieszku. W tym momencie cała
cierpliwość Xahena wyparowała, po wydarzeniach z lasu wciąż
jeszcze nie zdążył ochłonąć, Vaadar był więc jedynie iskierką
ognia padającą na wysuszone do cna siano. W jednej chwili pokonał
dzieląca ich odległość, łapiąc brata za fraki, po czym pchnął
go na drewniany płot otaczający długi dom.
– Chcesz odpokutować za swojego psa? – warknął, zaciskając
pięści na połach futra brata, w którego oczach przez jedno
uderzenie serca widać było przebłysk silnej dezorientacji. –
Trzymaj go lepiej na smyczy, jeśli nie potrafisz upilnować.
Vaadar zaśmiał się ochryple, na co Xahen w pierwszym odruchu
chciał odpowiedzieć wbiciem mu pięści między oczy. Sam nie
wiedział, jakim cudem się powstrzymał, bo tylko marzył o starciu
tego krzywego uśmieszku z ust brata.
– Och, słyszałem – powiedział z taką lekkością i pewnością
siebie, jakby nic mu nie groziło ze strony Xahena. – Kavrem prawie
przerżnąłby twoje elfiątko.
Czara się przelała, tylu zniewag Xahen nie mógł znieść w jeden
wieczór, a wypity dotąd alkohol tylko pogłębiał jego
zdenerwowanie. Zamachnął się, jednak cios nie dosięgnął swojego
celu – w tym wypadku twarzy Vaadara. Brat, który zawsze umiał się
bić, złapał go sprawnie za nadgarstek, po czym zwinnym ruchem
podciął przeciwnikowi nogi. Xahen nie pojedynkował się z
prawowitym synem wodza pierwszy raz, w dzieciństwie i okresie
dorastania okładali się już tak często, że mógł przewidzieć
jego ruchy, co też zresztą zrobił. W ostatniej chwili złapał go
za ramiona, ciągnąc ze sobą na ziemię, gdzie rozpętała się
kolejna wymiana ciosów.
Xahen oberwał kilka razy w brzuch i raz w łuk brwiowy, a Vaadar
zaliczył rozciętą wargę i obite ramię. Obaj byli pijani, więc
niewiele trzeba było, aby doszło do tej wymiany uderzeń, a
następnie do coraz poważniej oddawanych ciosów.
– Chłopcy! – Gdzieś pomiędzy jednym uderzeniem a drugim
przedarł się do ich uszu ostrzegawczy krzyk. Nie był on jednak
wystarczającym bodźcem, żeby zakończyć bijatykę pełną
pielęgnowanej do siebie latami nienawiści. Dopiero kiedy ktoś
złapał Xahena za ramiona, a druga osoba odciągnęła Vaadara,
zrozumieli, że nie byli już sami. Obok stał ojciec, dalej szaman
oraz dwóch potężnych wojów, którzy na co dzień służyli za
straż wodza. – Czy wyście oszaleli? Nie zdążyliście jeszcze
dorosnąć? – Patrzył to na Xahena, którego twarz skąpana była
w czerwonej posoce sączącej się z brwi, to na Vaadara, który
wcale nie wyglądał lepiej z opuchniętymi ustami i poobijanym
policzkiem.
– Xahen postanowił sam wykonać wyrok za czyn Kavrema – syknął
Vaadar, na co jego młodszy brat aż przeklął. Nie wierzył, że
teraz wszystko obróci się przeciwko niemu! Żałował, że od razu
nie poszedł do ojca i nie przedstawił sytuacji na swoją korzyść.
Chociaż wyszedłby wtedy na niedojdę niepotrafiącą załatwić
własnych spraw, to przynajmniej pozbawiłby Kavrema łapy oraz nie
skazałby się na nieprzychylność przywódcy.
– Czyn Kavrema?
– Człowiek Vaadara dorwał mojego niewolnika i próbował go
zgwałcić – wysyczał, patrząc na brata z czystą nienawiścią.
Najchętniej jeszcze raz przyłożyłby mu w tę parszywą twarz.
Ojciec westchnął ciężko, rozmasowując skronie ze zbolałą miną.
Nawet jeśli przez moment miał nadzieję, że jego synowie będą
się chociaż darzyć minimalnym szacunkiem, przeliczył się. Nie
myślał jednak, że sam dokładał drewna do tego ognia,
wartościując swoje dzieci, czego Xahen nie potrafił mu wybaczyć.
A Vaadar z kolei zawsze czuł się ponad bratem, nigdy nie patrzył
na niego jak na kogoś równemu sobie.
– Dobrze, zostawmy to. Vaadarze, wezwałem cię, bo mamy pewną
rzecz do przedyskutowania. Ale jeśli już tu jesteś, Xahenie,
zapraszam do środka. – Ręką wskazał na wejście do długiego
domu. – Szaman miał kolejną wizję – wyznał, na co młodszy z
braci na moment zapomniał o palącej go od wewnątrz nienawiści.
Zmarszczył brwi, kierując swoje spojrzenie na stojącego dotąd w
ciszy Janh'ahm'iha, który tylko zakołysał się, zupełnie, jakby
nie mógł ustać na swoich krótkich, wychudzonych nogach.
– Kolejne wskazówki? – zapytał Vaadar, ocierając krew z brody.
– Właśnie o tym musimy porozmawiać – odparł ojciec, po czym
odwrócił się i ruszył do domu.
Jego wnętrze było przyjemnie ciepłe, świeża drew w palenisku
jarzyła się ogniem, a stara sczerniała, powoli już dogasała.
Młoda służka wciąż doglądała żaru, nie pozwalając, aby
temperatura w środku budynku spadła. Oprócz niej, trzech śpiących
psów i kilku ledwie urodzonych, słabowitych jagniąt wraz z
matkami, nikogo tu nie było. Reszta trzody ojca znajdowała się w
stajni za domem, wraz z niewolnikami, którzy tam mieli swoje
posłania.
Wódz przeszedł pewnym krokiem przez izbę, aż dotarł do fotela
wyściełanego zwierzęcymi skórami. Rozsiadł się w nim, ręką
przywołując służkę. Dziewczę nie czekając na jakikolwiek
rozkaz z ust mężczyzny, od razu pognało po dzban miodu pitnego,
ulubionego trunku swojego pana.
– Czego się napijecie?
– Mnie nie trzeba – odparł od razu Vaadar, przyciągając sobie
pod pośladki stołek. Pytające spojrzenie ojca zatrzymało się na
Xahenie.
– Również odmówię. – Bóg mu świadkiem, że jakby napił się
jeszcze czegoś, przyszłość jego brata malowałaby się w czarnych
barwach.
– A ja wina, jeśli można, Najwyższy – zaskrzeczał szaman,
siadając na drewnianej ławie, tuż przy palenisku, w kierunku
którego wyciągnął swoje pomarszczone, powykrzywiane dłonie.
Tylko Xahen wciąż stał, patrząc na swojego ojca wyczekująco. Ten
jednak, nim zaczął, odwołał swoich strażników, chcąc dać
sobie swobodną przestrzeń na rozmowę i dopiero gdy w jego ręku
wylądował kielich z miodem pitnym, a Janh'ahm'ih uraczył swoje
wysuszone wargi elmarniańskim winem, odezwał się.
– Nadciągnęła kolejna wizja. Nie znam jeszcze jej szczegółów,
stąd nasze zebranie. A jako że jesteście moimi synami, los
Ta'nehów jest dla was równie ważny, możemy usłyszeć
przepowiednię razem. – Zatrzymał spojrzenie na szamanie, który
wziął jeszcze duży łyk czerwonego trunku i kiwnął głową.
– Otrzymałem wizje – potwierdził to, co już wszyscy wiedzieli.
– Wizja była krótka, acz treściwa. Najstarszy z książąt musi
zginąć jeszcze przed następną pełnią – wyjawił, wywołując
różne reakcje. U Vaadara znużenie, u przywódcy pełne
zastanowienia skrzywienie, aż wreszcie lekkie zdziwienie w przypadku
Xahena.
Albert miał zginąć? Niby o tym wiedział, podejrzewał, że los
książąt był już przesądzony, ale mimo wszystko nie zastanawiał
się nad tym zbyt często.
– Przed pełnią, czyli kiedy?
– Najpóźniej za dwa dni – odparł Janh'ahm'ih.
– To dzień wyruszenia na Wielkie Polowanie – wtrącił Vaadar,
co ojciec skwitował przeciągłym pomrukiem.
– Nasi zasłużeni wojowie będą wtedy na polowaniu. – Wódz
pokiwał głową, a szaman szybko dopił swój trunek i machnął
służącej kielichem, prosząc o dolewkę. Ta szybko podeszła do
niego z dzbanem oraz wypełniła naczynie winem, nawet nie podnosząc
wzroku na dyskutujących mężczyzn.
– Niepotrzebni nam. Potrzebny tylko odpowiedni rytuał i koniecznie
wszystko musi się wydarzyć przed pełnią, to główny warunek.
– Niech tak będzie. Synowie, weźmiecie udział w wyprawie. To
niegodne, abyście opuścili tak ważny dzień. Musicie zbierać
zaszczyty i szacunek wśród naszych wojaków. – Zakręcił swoją
czarą z miodem, wpatrując się we wzburzoną ciecz. – Ja w tym
roku odpuszczę. Trzeba wszystkiego dopełnić – mówił cicho, z
zastanowieniem, jakby wszystko dopiero po kolei układał sobie w
głowie. – A później co? Otrzymam wreszcie co obiecane?
Szaman drgnął pod groźnym, nieznoszącym sprzeciwu i krętactwa
spojrzeniem wodza. Xahen milczał, przysłuchując się wszystkiemu
biernie. Wciąż nie wiedział, co myśleć o Janh'ahm'ihu, dla niego
niezmiennie był tylko starym pijaczyną, który wkupił się w łaski
króla.
Starzec jeszcze bardziej zapadł się w swoich szatach. Uwadze Xahena
nie umknęło nerwowe zaciśnięcie się jego palców na naczyniu z
winem.
– Nie wiem dokładnie, Najwyższy. Wizje o tym szczegółowo nie
mówią. Ale widzę w nich twoje bogactwo. Będziesz panował nad
wieki.
Wódz nagle prychnął poirytowany i zrzucił z podłokietnika
kielich. Ten upadł na ziemię, rozbryzgując swoją zawartość
dookoła.
– Tylko kiedy?! – Uderzył pięścią w fotel. – I czy to nie
przypadkiem żadne brednie? Wiesz, że bardzo nie lubię kłamstw,
Janh'ahm'ih. – Groźba w jego głosie była aż nazbyt wyczuwalna.
Xahen zbyt często już słyszał ten ton, zwykle kierowany w jego
stronę.
– Oczywiście, najwyższy. Znaleźliśmy ukrytą wyspę i żyjące
na niej elfy. Wizje się nie mylą.
Tak. I to właśnie było zaskakujące – szaman, który dotąd nie
potrafił nawet przewidzieć deszczu, teraz miewał spełniające się
wizje.
– Na to liczę, Janh'ahm'ih. Na to liczę.
***
Po skończonej naradzie wrócił jeszcze do świątyni. Tam napił
się jedynie wina, a gdy zainteresowanie jego osobą wśród młodych,
pijanych kobiet tylko się wzmogło, postanowił wrócić do swojej
chaty, rozmyślając po drodze o tym, co usłyszał w długim domu.
Wcale nie przejmował się nadchodzącą śmiercią Alberta – co
więcej – gdyby tylko istniała taka potrzeba, sam poderżnąłby
księciu gardło. Mimo to jednak zaczął się zastanawiać, jak
zareaguje Trevedic. Zdążył już poznać jego temperament, więc
mógł tylko przypuszczać, że nie będzie to spokojna, pełna
stoicyzmu reakcja. W ostateczności, kiedy przekroczy wszelkie
granice i zrobi coś niedorzecznego, sam pewnie podzieli los swojego
brata. Ucięte ucho będzie przy tym jedynie draśnięciem.
Wszedł do domu. W głównej izbie panował przyjemny półmrok.
Ogień w palenisku powoli dogasał, a wszystkie zwierzęta znajdujące
się w pomieszczeniu spały spokojnie, zwinięte w kłębki dookoła
ognia.
Wzrok wojownika zatrzymał się na nieruchomej postaci przywiązanej
do drewnianego filara. Głowa młodzieńca opadała na bok, a włosy
przysłaniały pogrążone w głębokim śnie lico. Mężczyzna
przyglądał się chwilę chłopięcym rysom twarzy jeńca,
przebijającym się przez złote pasma. Zastanawiało go, ile książę
mógł mieć wiosen. Wyglądał na sporo młodszego niż on, ale
Xahenowi nie chciało się wierzyć, że Trevedic zaledwie skończyłby
pełnoletniość. Doszedł wreszcie do wniosku, że mógł być
jakieś pięć wiosen młodszy niż on sam, po czym zaczął
zdejmować z siebie przemoczone mieszanką śniegu i błota futro.
Nakrycie rozwiesił przed paleniskiem, do którego dorzucił drewna,
aby utrzymać ciepłotę w domostwie. Jeden ze starych psów,
poczciwy szary kundel, uniósł łeb i zamerdał ogonem, nie kwapiąc
się jednak podniesieniem swoich bolących kości. Xahen nie miał mu
tego za złe, starość dla nikogo nie była łaskawa, sam pochylił
się nad zwierzęciem, żeby pogłaskać je czule po siwiejącym
łbie. Leżąca obok suczka, najprawdopodobniej córka leżącego
nieopodal samca, wychyliła się, aby też zaznać trochę
pieszczoty. Wojownik zaśmiał się cicho, drapiąc zwierzęta za
uszami, po czym wstał, oglądając się na wciąż śpiącego
młodzieńca.
Zastanowił się przez chwilę, czy go tu nie zostawić. Chłopak
nazajutrz z pewnością miałby spore problemy z podniesieniem
czterech liter i wyprostowaniem pleców, pozycja, w której się
znajdował nie należała do najwygodniejszych. Coś jednak Xahena
ruszyło, kiedy jego wzrok zatrzymał się na wciąż opuchniętym
uchu.
Przeklął się za swoje miękkie serce, podchodząc do maga, żeby
rozwiązać mu ręce. Przytrzymał śpiącą sylwetkę, kiedy ta,
uwolniona od liny, opadłaby na ziemię. Odgarnął jasne włosy na
bok i bijąc się jeszcze z myślami, które podsuwały mu pomysł
zostawienia Trevedica tutaj, w izbie głównej, zdecydował się, aby
przenieść go na siennik do swojej sypialni. Bez większych
problemów podniósł śpiącego księcia, który, zaalarmowany nagłą
zmianą pozycji, obudził się. Najpierw drgnął, a gdy spostrzegł,
że nie ma pod sobą żadnego podłoża, wierzgnął. Xahen musiał
wzmocnić uścisk na jego ciele, aby ten nie zaliczył gromkiego
spotkania z glebą.
– Spokojnie, chyba, że aż tak ci się spieszy z obiciem twarzy –
warknął Xahen, stawiając rozbudzonego Trevedica na podłożu.
Chłopak jeszcze przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, aż
wreszcie chrząknął skonfundowany, po czym rozmasował zbolałe
nadgarstki.
– Mogłeś mnie obudzić.
Xahen spojrzał na niego początkowo zbity z tropu. Czuł się jak
dzieciak przyłapany na podjadaniu posiłku przed jego podaniem, mógł
się tylko cieszyć, że Trevedic nie był w stanie tego dostrzec.
Ilość wypitego alkoholu z pewnością nie działała na korzyść
Xahena.
– Mogę robić, co mi się podoba – odparł, odzyskując swój
rezon i niezachwianą pewność siebie. – Jeśli wciąż wnosisz
jakiś sprzeciw, chętnie wyrzucę cię na zewnątrz i przywiążę
do najbliższego drzewa. A uwierz, tej nocy pogoda nie rozpieszcza –
zagroził poważnym tonem, a gdy przez twarz Trevedica przemknęło
przerażenie, aż uśmiechnął się z zadowoleniem.
– N-nie – zająknął się, nawet nie chcąc sprawdzać
prawdziwości słów wojownika.
– Należałoby ci się – dodał jeszcze, po czym ruszył w stronę
swojej sypialni. Trevedic nie myśląc wiele, poszedł krok za nim.
– Chciałbym się wykąpać – powiedział tonem godnym młodego
panicza, w którym aż nazbyt namacalnie przebijały się rozkazujące
nuty. Xahen, słysząc to, nie mógł nie parsknąć śmiechem.
– Ależ oczywiście, miłościwy książę, już przygotowuję
kąpiel – parsknął z przekorą, ściągając z siebie tunikę, a
następnie koszulę.
– Wystarczy mi misa z ciepłą wodą i coś do obmycia – odparł,
nie wyczuwając kpiny Xahena. Ten tylko spojrzał na niego z wyrazem
politowania na twarzy, ale kiedy przypomniał sobie, że chłopak
tego nie widzi, westchnął ciężko.
– Idź na siennik. Jak będziesz grzeczny, może jutro się
umyjesz.
Trevedic uchylił usta w zdziwieniu, a po chwili je zamknął, nie
wydając z siebie żadnego dźwięku. Pokornie poszedł w stronę
swojego posłania, nie chcąc już więcej denerwować wojownika. I
tak napsuł mu wystarczająco krwi, nie miał zamiaru sprawdzać,
gdzie leżały granice.
– Biesiada się zakończyła? – zapytał ciekawsko, sam nie
wiedząc dlaczego zagaduje swojego wroga. Chyba po prostu potrzebował
jakiegokolwiek towarzystwa, miał już dość milczącej służki i
leniwych psów.
– Jeszcze pewnie trwa, skończy się, gdy niedobitki wrócą do
swych domów – odparł, rozbierając się bez skrępowania.
Trevedic powoli już się do tego przyzwyczajał, mógł się tylko
cieszyć, że niedane mu było oglądanie nagiego wojownika.
– Lubicie świętować – nie zapytał, stwierdził. W rodzinnych
stronach święta były obchodzone mniej hucznie i z większą
powściągliwością uczestniczących.
– Oczywiście. Kto nie lubi? – Pokręcił z niezrozumieniem
głową, po czym wszedł pod grube koce i skóry. – Śpij, książę
i nie miel już językiem. Jestem zmęczony.
Trevedic odetchnął tylko ciężko, po czym sam naciągnął na
siebie przykrycie i rozciągnął się na sienniku. Kolejny dzień,
podczas którego nic nie zrobił ku zmianie swojej sytuacji, minął.
To budziło w nim frustrację.
– Jeśli możesz, to chociaż nie chrap – powiedział prosząco i
gdy już miał nadzieję, że prośba dotarła do obrońcy,
odpowiedziało mu głośne, przeciągłe chrapnięcie. – Bogowie,
za jakie grzechy...
Dziękuję za rozdział
OdpowiedzUsuńWeny
Rozdział jak zawsze świetny.podobai się postawa X i muszę przyznać że facet naprawdę ma miękkie serducho mam nadzieję że zaprowadzi go daleko. Jeżeli chodzi o To to wydaje mi się że jeszcze trochę po broi swojemu pani. Pozdrawiam i czekam na następny rozdział w.
OdpowiedzUsuńjak zwykle super się czyta i jest to fantastyczne oderwanie od codzienności. Wielkie dzięki za talent i pracę :)
OdpowiedzUsuńJezu, chrapanie jest najgorsze
OdpowiedzUsuń