czwartek, 12 marca 2020

Część 6. (Mrok)

Ślicznie dziękuję za komentarze. Miło, że ktoś tu jeszcze został i czyta :)

Niesprawdzone.

***


Xahen nie był zły. Był rozwścieczony. Cały aż buzował, kiedy tylko spojrzał na mordę Kavrema, która jeszcze chwilę temu wykrzywiała się w drwiącym uśmieszku. Teraz, całe szczęście, nie była w stanie tego powtórzyć z opuchniętą dolną wargą i obrzękniętym policzkiem.
Gdy tylko zobaczył, że Trevedic zniknął, od razu miał złe przeczucie. Przez chwilę próbował dostrzec go w tłumie, jednak szybko się zorientował, że mag nie miałby czego tu szukać. Przez ostatnie dni nic nie robił, tylko wypytywał o swoich poddanych i rodzeństwo, jasne więc było, że musiał wrócić do wioski. Już wtedy czuł jak wzbiera się w nim wściekłość, jednakże kiedy dostrzegł dwie sylwetki leżące na środku pustej dróżki, a następnie gdy zorientował się, że Kavrem kładł swoje obrzydliwe łapska na jego własności, zagotowało się w nim. Obraz przysłoniła mu czerwień, nie myślał, kiedy wbił pięść w twarz przyjaciela swojego znienawidzonego brata, zrzucając go tym samym z przerażonego księcia.

Z agresywnym okrzykiem na ustach powalił przeciwnika, okładając go po brzuchu.
– Jeszcze raz tknij coś, co jest moje, to zajebię jak psa!
Kavrem zreflektował się dopiero wtedy, najpierw osłonił się przed nadchodzącym ciosem, a po chwili zwalił z siebie ciężko dyszącego Xahena.
– Spokojnie, kurwa!
– Spokojnie?! Wiesz, jaka kara grozi za kradzież?
To, co Kavrem usiłował zrobić Trevedicowi w niepisanym prawie Ta'nehów ewidentnie traktowano jak kradzież. Książę stając się jeńcem stracił swoje człowieczeństwo, był rzeczą, którą Xahenowi ofiarował wódz, więc tylko on miał prawo decydować o swojej rzeczy. Nic więc dziwnego, że poczuł się tak, jakby pies Vaadara napluł mu w twarz, próbując gwałtem wziąć jego niewolnika. Głównie to było powodem nagłej wściekłości Xahena, nienawidził Szramy równie mocno, co i swojego brata, nie mógł sobie pozwolić na tak jawne znieważanie swojej osoby.
– Przecież nic nie zrobiłem! – sapnął Kavrem, przeklinając w myślach Xahena i jego wyczucie czasu.
– Lepiej spierdalaj, bo zaraz stracisz rękę – wysyczał, podnosząc się z ziemi. – Chyba, że tak bardzo jej nie lubisz – dodał, posyłając mu ni to kpiące, ni to wciąż pałające złością spojrzenie.
– Pierdolony bękart – syknął jeszcze Kavrem, podnosząc się z ziemi. Xahen nie dał się sprowokować tym słowom, patrzył tylko jak Szrama wstaje i rusza powolnym, zbolałym krokiem w kierunku świątyni.
Tak długo wyzywano go już od bękartów, że teraz obelga w żadnym stopniu na niego nie działała. Zresztą, nikt w tym stwierdzeniu nie kłamał, rzeczywiście był bękartem, synem niewolnicy. Po tylu latach potrafił to przyznać bez najmniejszego zawstydzenia.
Trevedic jednak zaraz odnotował ten fakt w swojej głowie. Początkowo myślał, że Xahen był prawowitym synem wodza, nie podejrzewał nawet, że mogłoby być inaczej.
– A ty... ty chyba nie rozumiesz, co się do ciebie mówi, hm? – warknął nagle wojownik, odwracając się przodem do wciąż znajdującego się na ziemi Trevedica. Ślepiec usłyszał świst, a kiedy poczuł, jak mężczyzna siłą przyciąga go do siebie za fraki, zadrżał mimowolnie. – Może mam dokończyć to, co zaczął Kavrem? Co? Chcesz tego? – Potrząsnął nim niczym szmacianką lalką.
Zaschło mu na moment w ustach, a po plecach znów przebiegły dreszcze przerażenia. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa, więc potrząsnął głową.
Xahen prychnął poirytowany, po czym szarpnął Trevedicem mocniej, podnosząc go z ziemi i stawiając na nogi z taką łatwością, jakby miał do czynienia nie z człowiekiem, a jedynie ze stertą siana.
– Nie mam ochoty nawet cię dotykać – mruknął z obrzydzeniem i pociągnął maga w stronę wioski.
Trevedic już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Sam jednak nie wiedział co – „przepraszam”, czy może „dziękuję”? Bo rzeczywiście był mężczyźnie wdzięczny, w szczególności po tym, jak Xahen zapewnił go o niedokończeniu dzieła Kavrema. Z drugiej strony nie chciał za nic dziękować, jedyne, co się Ta'nehowi należało to soczyste „pierdol się” (chociaż Trevedic nigdy nie przeklinał).
Jego rozmyślenia przerwał głośny huk, poprzedzony jasnym rozbłyskiem na niebie, którego z oczywistych przyczyn nie dostrzegł. Nocne sklepienie w jednej chwili pojaśniało tak, jakby na ułamek sekundy wzeszło słońce. Xahen aż zatrzymał się, aby na to spojrzeć, kiedy ziemia zadrżała, a dookoła rozległ się łoskot głośnego grzmotu.
– Zbliża się burza? – zapytał, marszcząc brwi z niezrozumieniem. Burze w tak wczesną wiosnę nie były niczym oczywistym. – Nie ważne, chodź, bo... – urwał, patrząc z zaskoczeniem na Trevedica, który stał z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się przed siebie. – Co jest?
Książę nie odpowiedział. Nie wiedział, co się stało, ale chwilę przed grzmotem poczuł silne natężenie magii, na ułamek sekundy aż dostał mdłości. Mocy było tak wiele, że jego wyczulone ciało ledwie mogło znieść jej obecność. Padł na kolana, nie potrafiąc ustać na rozdygotanych nogach.
– Trevedic? – zapytał Xahen, kucając przed młodzieńcem. – Co jest? – powtórzył, a mag z chwili na chwilę odzyskiwał władzę w swoim ciele. Magia zaczęła odpuszczać, rozwiewała się tak szybko, jak zapach na wietrze.
– Ja... – Przełknął ślinę i pokręcił głową. – Nic. Zrobiło mi się niedobrze – skłamał gładko.
– Jadłeś grzyby?
– Co? – Uchylił bezwiednie usta, po czym znów zaprzeczył. – Nie, nie. Po prostu źle się poczułem.
Xahen zmarszczył brwi, spoglądając na młodzieńca podejrzliwie. Nie wierzył w zapewnienia Trevedica, ale postanowił dłużej nie drążyć.
– Możesz iść?
– Tak. Chyba.
Spróbował się podnieść. Nogi wciąż mu lekko dygotały, ale już nie odmawiały współpracy. Zrobił krok, a później następny, z każdym kolejnym uderzeniem serca wracał do siebie. Szedł więc obok Xahena powoli, nie wiedząc, że mężczyzna bacznie mu się przyglądał i był gotów w każdej chwili go złapać, w razie gdyby znów zasłabnął.
Po dłuższej chwili dotarli wreszcie do domu Xahena. Weszli do sieni, a Trevedic po nagłym ataku czuł się coraz lepiej. Nie mógł tylko przestać się zastanawiać, czego tak naprawdę doświadczył, w szczególności, że osoby, które nie miały nic wspólnego z magią, nie dostrzegły kompletnie nic. Nie miał pojęcia, co to mogło być, nigdy nie spotkało go podobne uczucie. Czym więc były te silne wyładowania?
– Usiądź – powiedział Xahen tonem nieznoszącym sprzeciwu, podchodząc do filara utrzymującego strop całej chaty.
– Co? – zapytał Trevedic, nie wiedząc co mężczyzna miał zamiar zrobić. Stał przy drzwiach, nie ruszając się ani o krok.
– Chodź do mnie i usiądź na ziemi – powtórzył Xahen najspokojniej jak tylko umiał, chociaż na samo wspomnienie sytuacji sprzed chwili, miał ochotę złapać Trevedica oraz siłą dowlec go we wskazane miejsce. A później bez zahamowania wymierzyć mu karę, na jaką zasługiwał za złamanie zasad i ucieczkę.
– Ale... – zaczął nerwowo, wyczuwając zdenerwowane nuty przebijające się w głosie wojownika. – Ziemia jest zimna – powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy. W domach Ta'nehów nie było czegoś takiego jak podłoga, chociażby najprostsza – z drewna. Pod stopami miał najzwyklejsze w świecie klepisko, od którego bił chłód.
– Mam cię złapać za te jasne kudły i zatargać? – warknął groźnie, a Trevedic nie chciał już oponować i bardziej go tym samym rozjuszyć. Drgnął, po czym szybkim krokiem zbliżył się do drewnianego filara. – Siadaj. – Błyskawicznie wykonał polecenie, nie myśląc już o tym, że siadał na ziemi. – Ręce do tyłu – kolejny rozkaz, któremu znów się nie sprzeciwił. Objął ramionami belkę, wyczekując na następny ruch Xahena.
Nie czekał długo, już po chwili poczuł, jak coś pęta mu nadgarstki. Mężczyzna zwinnie obwiązał oba przeguby, unieruchamiając młodzieńca.
– I tak dzisiaj spędzisz wieczór – prychnął Xahen, piorunując jeszcze Trevedica wzrokiem.
Początkowo chciał wymierzyć mu jakąś karę cielesną – albo po prostu miał potrzebę wyżycia się na kimś, a Trevedic był pod ręką i dodatkowo na wszystko sobie zasłużył. Jednak teraz, kiedy już przed nim stał, nie mógł odgonić się od myśli, że uderzenie księcia niczym nie różniłoby się od znęcania nad bezbronnym zwierzęciem.
Mag z kolei nie chciał już narzekać. Ta kara była i tak o wiele lepsza, niż to co mógł otrzymać od Kavrema. Mimo całego sprzeciwu, jaki się w nim budził na wydźwięk tego słowa, naprawdę czuł wdzięczność, że Xahen nigdy nie zagroził mu w ten sposób. Ba, nawet już drugi raz uratował go z podobnej sytuacji.

***

Xahen wyszedł na zimne powietrze i aż zadrżał, mając wrażenie, że zrobiło się jeszcze chłodniej. Uniósł głowę ku czarnemu sklepieniu, z zaskoczeniem śledząc wzrokiem prószący z nieba śnieg. Grube, zbite w nieregularne kształty płatki unosiły się na wietrze, powoli opadając na ziemię i przykrywając ją cienką warstwą białego puchu.
Nie spodziewał się, że w tak krótkiej chwili pogoda całkowicie się zmieni, jeszcze niedawno czuć było budzącą się wiosnę, a teraz znów wróciła do nich zima. Westchnął ciężko, zapadając się w poły swojego grubego futra. Naciągnął na głowę kaptur i ruszył drogą, wzdłuż powoli gasnących przez padający śnieg pochodni. Już miał minąć długi dom, kiedy zobaczył idącą naprzeciwko postać, ewidentnie zmierzającą do głównej chaty w całej osadzie.
Zacisnął odruchowo pięści, kiedy brat zatrzymał się kilka kroków od niego, posyłając mu spojrzenie przepełnione abominacją.
– Odprowadziłeś swoją księżniczkę? – zapytał, a jego usta wygięły się w kpiącym uśmieszku. W tym momencie cała cierpliwość Xahena wyparowała, po wydarzeniach z lasu wciąż jeszcze nie zdążył ochłonąć, Vaadar był więc jedynie iskierką ognia padającą na wysuszone do cna siano. W jednej chwili pokonał dzieląca ich odległość, łapiąc brata za fraki, po czym pchnął go na drewniany płot otaczający długi dom.
– Chcesz odpokutować za swojego psa? – warknął, zaciskając pięści na połach futra brata, w którego oczach przez jedno uderzenie serca widać było przebłysk silnej dezorientacji. – Trzymaj go lepiej na smyczy, jeśli nie potrafisz upilnować.
Vaadar zaśmiał się ochryple, na co Xahen w pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć wbiciem mu pięści między oczy. Sam nie wiedział, jakim cudem się powstrzymał, bo tylko marzył o starciu tego krzywego uśmieszku z ust brata.
– Och, słyszałem – powiedział z taką lekkością i pewnością siebie, jakby nic mu nie groziło ze strony Xahena. – Kavrem prawie przerżnąłby twoje elfiątko.
Czara się przelała, tylu zniewag Xahen nie mógł znieść w jeden wieczór, a wypity dotąd alkohol tylko pogłębiał jego zdenerwowanie. Zamachnął się, jednak cios nie dosięgnął swojego celu – w tym wypadku twarzy Vaadara. Brat, który zawsze umiał się bić, złapał go sprawnie za nadgarstek, po czym zwinnym ruchem podciął przeciwnikowi nogi. Xahen nie pojedynkował się z prawowitym synem wodza pierwszy raz, w dzieciństwie i okresie dorastania okładali się już tak często, że mógł przewidzieć jego ruchy, co też zresztą zrobił. W ostatniej chwili złapał go za ramiona, ciągnąc ze sobą na ziemię, gdzie rozpętała się kolejna wymiana ciosów.
Xahen oberwał kilka razy w brzuch i raz w łuk brwiowy, a Vaadar zaliczył rozciętą wargę i obite ramię. Obaj byli pijani, więc niewiele trzeba było, aby doszło do tej wymiany uderzeń, a następnie do coraz poważniej oddawanych ciosów.
– Chłopcy! – Gdzieś pomiędzy jednym uderzeniem a drugim przedarł się do ich uszu ostrzegawczy krzyk. Nie był on jednak wystarczającym bodźcem, żeby zakończyć bijatykę pełną pielęgnowanej do siebie latami nienawiści. Dopiero kiedy ktoś złapał Xahena za ramiona, a druga osoba odciągnęła Vaadara, zrozumieli, że nie byli już sami. Obok stał ojciec, dalej szaman oraz dwóch potężnych wojów, którzy na co dzień służyli za straż wodza. – Czy wyście oszaleli? Nie zdążyliście jeszcze dorosnąć? – Patrzył to na Xahena, którego twarz skąpana była w czerwonej posoce sączącej się z brwi, to na Vaadara, który wcale nie wyglądał lepiej z opuchniętymi ustami i poobijanym policzkiem.
– Xahen postanowił sam wykonać wyrok za czyn Kavrema – syknął Vaadar, na co jego młodszy brat aż przeklął. Nie wierzył, że teraz wszystko obróci się przeciwko niemu! Żałował, że od razu nie poszedł do ojca i nie przedstawił sytuacji na swoją korzyść. Chociaż wyszedłby wtedy na niedojdę niepotrafiącą załatwić własnych spraw, to przynajmniej pozbawiłby Kavrema łapy oraz nie skazałby się na nieprzychylność przywódcy.
– Czyn Kavrema?
– Człowiek Vaadara dorwał mojego niewolnika i próbował go zgwałcić – wysyczał, patrząc na brata z czystą nienawiścią. Najchętniej jeszcze raz przyłożyłby mu w tę parszywą twarz.
Ojciec westchnął ciężko, rozmasowując skronie ze zbolałą miną. Nawet jeśli przez moment miał nadzieję, że jego synowie będą się chociaż darzyć minimalnym szacunkiem, przeliczył się. Nie myślał jednak, że sam dokładał drewna do tego ognia, wartościując swoje dzieci, czego Xahen nie potrafił mu wybaczyć. A Vaadar z kolei zawsze czuł się ponad bratem, nigdy nie patrzył na niego jak na kogoś równemu sobie.
– Dobrze, zostawmy to. Vaadarze, wezwałem cię, bo mamy pewną rzecz do przedyskutowania. Ale jeśli już tu jesteś, Xahenie, zapraszam do środka. – Ręką wskazał na wejście do długiego domu. – Szaman miał kolejną wizję – wyznał, na co młodszy z braci na moment zapomniał o palącej go od wewnątrz nienawiści. Zmarszczył brwi, kierując swoje spojrzenie na stojącego dotąd w ciszy Janh'ahm'iha, który tylko zakołysał się, zupełnie, jakby nie mógł ustać na swoich krótkich, wychudzonych nogach.
– Kolejne wskazówki? – zapytał Vaadar, ocierając krew z brody.
– Właśnie o tym musimy porozmawiać – odparł ojciec, po czym odwrócił się i ruszył do domu.
Jego wnętrze było przyjemnie ciepłe, świeża drew w palenisku jarzyła się ogniem, a stara sczerniała, powoli już dogasała. Młoda służka wciąż doglądała żaru, nie pozwalając, aby temperatura w środku budynku spadła. Oprócz niej, trzech śpiących psów i kilku ledwie urodzonych, słabowitych jagniąt wraz z matkami, nikogo tu nie było. Reszta trzody ojca znajdowała się w stajni za domem, wraz z niewolnikami, którzy tam mieli swoje posłania.
Wódz przeszedł pewnym krokiem przez izbę, aż dotarł do fotela wyściełanego zwierzęcymi skórami. Rozsiadł się w nim, ręką przywołując służkę. Dziewczę nie czekając na jakikolwiek rozkaz z ust mężczyzny, od razu pognało po dzban miodu pitnego, ulubionego trunku swojego pana.
– Czego się napijecie?
– Mnie nie trzeba – odparł od razu Vaadar, przyciągając sobie pod pośladki stołek. Pytające spojrzenie ojca zatrzymało się na Xahenie.
– Również odmówię. – Bóg mu świadkiem, że jakby napił się jeszcze czegoś, przyszłość jego brata malowałaby się w czarnych barwach.
– A ja wina, jeśli można, Najwyższy – zaskrzeczał szaman, siadając na drewnianej ławie, tuż przy palenisku, w kierunku którego wyciągnął swoje pomarszczone, powykrzywiane dłonie. Tylko Xahen wciąż stał, patrząc na swojego ojca wyczekująco. Ten jednak, nim zaczął, odwołał swoich strażników, chcąc dać sobie swobodną przestrzeń na rozmowę i dopiero gdy w jego ręku wylądował kielich z miodem pitnym, a Janh'ahm'ih uraczył swoje wysuszone wargi elmarniańskim winem, odezwał się.
– Nadciągnęła kolejna wizja. Nie znam jeszcze jej szczegółów, stąd nasze zebranie. A jako że jesteście moimi synami, los Ta'nehów jest dla was równie ważny, możemy usłyszeć przepowiednię razem. – Zatrzymał spojrzenie na szamanie, który wziął jeszcze duży łyk czerwonego trunku i kiwnął głową.
– Otrzymałem wizje – potwierdził to, co już wszyscy wiedzieli. – Wizja była krótka, acz treściwa. Najstarszy z książąt musi zginąć jeszcze przed następną pełnią – wyjawił, wywołując różne reakcje. U Vaadara znużenie, u przywódcy pełne zastanowienia skrzywienie, aż wreszcie lekkie zdziwienie w przypadku Xahena.
Albert miał zginąć? Niby o tym wiedział, podejrzewał, że los książąt był już przesądzony, ale mimo wszystko nie zastanawiał się nad tym zbyt często.
– Przed pełnią, czyli kiedy?
– Najpóźniej za dwa dni – odparł Janh'ahm'ih.
– To dzień wyruszenia na Wielkie Polowanie – wtrącił Vaadar, co ojciec skwitował przeciągłym pomrukiem.
– Nasi zasłużeni wojowie będą wtedy na polowaniu. – Wódz pokiwał głową, a szaman szybko dopił swój trunek i machnął służącej kielichem, prosząc o dolewkę. Ta szybko podeszła do niego z dzbanem oraz wypełniła naczynie winem, nawet nie podnosząc wzroku na dyskutujących mężczyzn.
– Niepotrzebni nam. Potrzebny tylko odpowiedni rytuał i koniecznie wszystko musi się wydarzyć przed pełnią, to główny warunek.
– Niech tak będzie. Synowie, weźmiecie udział w wyprawie. To niegodne, abyście opuścili tak ważny dzień. Musicie zbierać zaszczyty i szacunek wśród naszych wojaków. – Zakręcił swoją czarą z miodem, wpatrując się we wzburzoną ciecz. – Ja w tym roku odpuszczę. Trzeba wszystkiego dopełnić – mówił cicho, z zastanowieniem, jakby wszystko dopiero po kolei układał sobie w głowie. – A później co? Otrzymam wreszcie co obiecane?
Szaman drgnął pod groźnym, nieznoszącym sprzeciwu i krętactwa spojrzeniem wodza. Xahen milczał, przysłuchując się wszystkiemu biernie. Wciąż nie wiedział, co myśleć o Janh'ahm'ihu, dla niego niezmiennie był tylko starym pijaczyną, który wkupił się w łaski króla.
Starzec jeszcze bardziej zapadł się w swoich szatach. Uwadze Xahena nie umknęło nerwowe zaciśnięcie się jego palców na naczyniu z winem.
– Nie wiem dokładnie, Najwyższy. Wizje o tym szczegółowo nie mówią. Ale widzę w nich twoje bogactwo. Będziesz panował nad wieki.
Wódz nagle prychnął poirytowany i zrzucił z podłokietnika kielich. Ten upadł na ziemię, rozbryzgując swoją zawartość dookoła.
– Tylko kiedy?! – Uderzył pięścią w fotel. – I czy to nie przypadkiem żadne brednie? Wiesz, że bardzo nie lubię kłamstw, Janh'ahm'ih. – Groźba w jego głosie była aż nazbyt wyczuwalna. Xahen zbyt często już słyszał ten ton, zwykle kierowany w jego stronę.
– Oczywiście, najwyższy. Znaleźliśmy ukrytą wyspę i żyjące na niej elfy. Wizje się nie mylą.
Tak. I to właśnie było zaskakujące – szaman, który dotąd nie potrafił nawet przewidzieć deszczu, teraz miewał spełniające się wizje.
– Na to liczę, Janh'ahm'ih. Na to liczę.

***

Po skończonej naradzie wrócił jeszcze do świątyni. Tam napił się jedynie wina, a gdy zainteresowanie jego osobą wśród młodych, pijanych kobiet tylko się wzmogło, postanowił wrócić do swojej chaty, rozmyślając po drodze o tym, co usłyszał w długim domu.
Wcale nie przejmował się nadchodzącą śmiercią Alberta – co więcej – gdyby tylko istniała taka potrzeba, sam poderżnąłby księciu gardło. Mimo to jednak zaczął się zastanawiać, jak zareaguje Trevedic. Zdążył już poznać jego temperament, więc mógł tylko przypuszczać, że nie będzie to spokojna, pełna stoicyzmu reakcja. W ostateczności, kiedy przekroczy wszelkie granice i zrobi coś niedorzecznego, sam pewnie podzieli los swojego brata. Ucięte ucho będzie przy tym jedynie draśnięciem.
Wszedł do domu. W głównej izbie panował przyjemny półmrok. Ogień w palenisku powoli dogasał, a wszystkie zwierzęta znajdujące się w pomieszczeniu spały spokojnie, zwinięte w kłębki dookoła ognia.
Wzrok wojownika zatrzymał się na nieruchomej postaci przywiązanej do drewnianego filara. Głowa młodzieńca opadała na bok, a włosy przysłaniały pogrążone w głębokim śnie lico. Mężczyzna przyglądał się chwilę chłopięcym rysom twarzy jeńca, przebijającym się przez złote pasma. Zastanawiało go, ile książę mógł mieć wiosen. Wyglądał na sporo młodszego niż on, ale Xahenowi nie chciało się wierzyć, że Trevedic zaledwie skończyłby pełnoletniość. Doszedł wreszcie do wniosku, że mógł być jakieś pięć wiosen młodszy niż on sam, po czym zaczął zdejmować z siebie przemoczone mieszanką śniegu i błota futro.
Nakrycie rozwiesił przed paleniskiem, do którego dorzucił drewna, aby utrzymać ciepłotę w domostwie. Jeden ze starych psów, poczciwy szary kundel, uniósł łeb i zamerdał ogonem, nie kwapiąc się jednak podniesieniem swoich bolących kości. Xahen nie miał mu tego za złe, starość dla nikogo nie była łaskawa, sam pochylił się nad zwierzęciem, żeby pogłaskać je czule po siwiejącym łbie. Leżąca obok suczka, najprawdopodobniej córka leżącego nieopodal samca, wychyliła się, aby też zaznać trochę pieszczoty. Wojownik zaśmiał się cicho, drapiąc zwierzęta za uszami, po czym wstał, oglądając się na wciąż śpiącego młodzieńca.
Zastanowił się przez chwilę, czy go tu nie zostawić. Chłopak nazajutrz z pewnością miałby spore problemy z podniesieniem czterech liter i wyprostowaniem pleców, pozycja, w której się znajdował nie należała do najwygodniejszych. Coś jednak Xahena ruszyło, kiedy jego wzrok zatrzymał się na wciąż opuchniętym uchu.
Przeklął się za swoje miękkie serce, podchodząc do maga, żeby rozwiązać mu ręce. Przytrzymał śpiącą sylwetkę, kiedy ta, uwolniona od liny, opadłaby na ziemię. Odgarnął jasne włosy na bok i bijąc się jeszcze z myślami, które podsuwały mu pomysł zostawienia Trevedica tutaj, w izbie głównej, zdecydował się, aby przenieść go na siennik do swojej sypialni. Bez większych problemów podniósł śpiącego księcia, który, zaalarmowany nagłą zmianą pozycji, obudził się. Najpierw drgnął, a gdy spostrzegł, że nie ma pod sobą żadnego podłoża, wierzgnął. Xahen musiał wzmocnić uścisk na jego ciele, aby ten nie zaliczył gromkiego spotkania z glebą.
– Spokojnie, chyba, że aż tak ci się spieszy z obiciem twarzy – warknął Xahen, stawiając rozbudzonego Trevedica na podłożu. Chłopak jeszcze przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, aż wreszcie chrząknął skonfundowany, po czym rozmasował zbolałe nadgarstki.
– Mogłeś mnie obudzić.
Xahen spojrzał na niego początkowo zbity z tropu. Czuł się jak dzieciak przyłapany na podjadaniu posiłku przed jego podaniem, mógł się tylko cieszyć, że Trevedic nie był w stanie tego dostrzec. Ilość wypitego alkoholu z pewnością nie działała na korzyść Xahena.
– Mogę robić, co mi się podoba – odparł, odzyskując swój rezon i niezachwianą pewność siebie. – Jeśli wciąż wnosisz jakiś sprzeciw, chętnie wyrzucę cię na zewnątrz i przywiążę do najbliższego drzewa. A uwierz, tej nocy pogoda nie rozpieszcza – zagroził poważnym tonem, a gdy przez twarz Trevedica przemknęło przerażenie, aż uśmiechnął się z zadowoleniem.
– N-nie – zająknął się, nawet nie chcąc sprawdzać prawdziwości słów wojownika.
– Należałoby ci się – dodał jeszcze, po czym ruszył w stronę swojej sypialni. Trevedic nie myśląc wiele, poszedł krok za nim.
– Chciałbym się wykąpać – powiedział tonem godnym młodego panicza, w którym aż nazbyt namacalnie przebijały się rozkazujące nuty. Xahen, słysząc to, nie mógł nie parsknąć śmiechem.
– Ależ oczywiście, miłościwy książę, już przygotowuję kąpiel – parsknął z przekorą, ściągając z siebie tunikę, a następnie koszulę.
– Wystarczy mi misa z ciepłą wodą i coś do obmycia – odparł, nie wyczuwając kpiny Xahena. Ten tylko spojrzał na niego z wyrazem politowania na twarzy, ale kiedy przypomniał sobie, że chłopak tego nie widzi, westchnął ciężko.
– Idź na siennik. Jak będziesz grzeczny, może jutro się umyjesz.
Trevedic uchylił usta w zdziwieniu, a po chwili je zamknął, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Pokornie poszedł w stronę swojego posłania, nie chcąc już więcej denerwować wojownika. I tak napsuł mu wystarczająco krwi, nie miał zamiaru sprawdzać, gdzie leżały granice.
– Biesiada się zakończyła? – zapytał ciekawsko, sam nie wiedząc dlaczego zagaduje swojego wroga. Chyba po prostu potrzebował jakiegokolwiek towarzystwa, miał już dość milczącej służki i leniwych psów.
– Jeszcze pewnie trwa, skończy się, gdy niedobitki wrócą do swych domów – odparł, rozbierając się bez skrępowania. Trevedic powoli już się do tego przyzwyczajał, mógł się tylko cieszyć, że niedane mu było oglądanie nagiego wojownika.
– Lubicie świętować – nie zapytał, stwierdził. W rodzinnych stronach święta były obchodzone mniej hucznie i z większą powściągliwością uczestniczących.
– Oczywiście. Kto nie lubi? – Pokręcił z niezrozumieniem głową, po czym wszedł pod grube koce i skóry. – Śpij, książę i nie miel już językiem. Jestem zmęczony.
Trevedic odetchnął tylko ciężko, po czym sam naciągnął na siebie przykrycie i rozciągnął się na sienniku. Kolejny dzień, podczas którego nic nie zrobił ku zmianie swojej sytuacji, minął. To budziło w nim frustrację.
– Jeśli możesz, to chociaż nie chrap – powiedział prosząco i gdy już miał nadzieję, że prośba dotarła do obrońcy, odpowiedziało mu głośne, przeciągłe chrapnięcie. – Bogowie, za jakie grzechy...

4 komentarze:

  1. Dziękuję za rozdział
    Weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zawsze świetny.podobai się postawa X i muszę przyznać że facet naprawdę ma miękkie serducho mam nadzieję że zaprowadzi go daleko. Jeżeli chodzi o To to wydaje mi się że jeszcze trochę po broi swojemu pani. Pozdrawiam i czekam na następny rozdział w.

    OdpowiedzUsuń
  3. jak zwykle super się czyta i jest to fantastyczne oderwanie od codzienności. Wielkie dzięki za talent i pracę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu, chrapanie jest najgorsze

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.