sobota, 29 lutego 2020

Mrok (Część 5.)

Sprawdzała Alashee


Xahen do swojej chaty wrócił dopiero nad ranem. Gdy wyszedł z długiego domu, wraz z resztką jeszcze niedobitych ilością alkoholu Ta'nehów, słońce zaczęło się już przebijać przez szare, ciężkie chmury, zwiastujące wiosce kolejny niezbyt ciepły dzień. Nim jednak mógł przekroczyć próg swojego domostwa, musiał odprowadzić przyjaciela. Yamni nie żałował sobie elmarniańskiego wina, które przetransportowali na swoją ziemię w wielkich beczkach. Początkowo każdy kpił, że trunek nie miał nic wspólnego z alkoholem, kiedy jednak pijący go zaczęli się zataczać, zrozumieli, jak bardzo się mylili. Xahen obserwował wielkich, rosłych wojowników z rozbawionym uśmiechem, powstrzymując się od cisnących na język komentarzy. Ostatecznie sam był też trochę podchmielony, nie jednak na tyle, żeby nie móc dojść do siebie na własnych nogach. Ba, miał tak trzeźwe myślenie, że nie zapomniał poprosić szamana o maść na rany. Mimo wszystko nie chciał, aby młody mag zmarł przez ucięte ucho, co przecież było jak najbardziej możliwe. Wiele słyszał o krzepkich mężach, umierających przez małe skaleczenia, w które wdała się choroba, a biorąc pod uwagę wątłą budowę ciała Trevedica, taki scenariusz mógłby dojść do skutku.

Po oddaniu Yamni'ila w ręce gospodyni domu ruszył wreszcie do siebie. Osada powoli budziła się do życia, co chwilę słychać było gdaczące kury i piejące koguty, gdzieś szczekał pies, a w innej chacie ktoś nawoływał do wydojenia krowy. Xahen potarł nasadę swojego nosa, czując już wzbierający się tam ból; poprzedni dzień wraz z całonocną biesiadą skutecznie go wymęczył. Dodatkowo irytowała go sama myśl, że w domu czekał na niego pewien elf, którym będzie musiał się zająć. Trevedic był dla niego tylko dodatkowym problemem, nie mógł zostawić młodzieńca na pastwę losu, musiał ciągle mieć go na oku. Czy mogło być coś bardziej denerwującego, niż niańczenie drugiej osoby? Na pewno nie dla Xahena, który zawsze musiał radzić sobie sam. Ilima była jedynym wyjątkiem.
Otworzył drzwi i wszedł do ciepłej sieni. Otrzepał wysokie, skórzane buty z resztek śniegu, po czym przekroczył próg izby. Drew w palenisku już dogasała, a śpiące obok dwa psy uniosły czujnie łby, które zaraz jednak znów ułożyły na podłodze, gdy tylko zobaczyły swojego pana. W chacie panowała względna cisza, nie zdziwił się jednak, kiedy kątem oka dostrzegł szczupłą sylwetkę schodzącą po drabinie z poddasza. Ilima już wstała, musiała w końcu oporządzić zwierzęta, krowy same się nie wydoją, a owce nie wypasą.
– Obyło się bez problemów? – zapytał, zrzucając z siebie futro. Dziewczyna kiwnęła głową, sięgając po nakrycie, żeby odłożyć je na bok. – Śpi jeszcze? – Znów przytaknęła, na co Xahen westchnął ni to z ulgą, ni z poirytowaniem. W końcu gdyby nie wspaniałomyślność ojca nie musiałby zaprzątać sobie głowy takimi sprawami. – Przyniosłem maść, zajmiesz się nim?
Ilima spojrzała nagląco na drzwi. Już stąd słychać było donośne muczenie trzech krów Xahena.
– Przeklęte. Skąd one tak dobrze wiedzą, że to ich pora? – prychnął i pokręcił głową. – Dobra, idź, ale przyjdź później dojrzeć chłopaka, dobrze? Będę spał, nie wiem, czy czegoś nie wywinie.
Ilima kiwnęła głową, po czym skłoniła się nisko i sięgnęła po swoją wełnianą narzutę. Okryła się nią, założyła skórzane obuwie, a następnie wyszła z zamiarem zajęcia się zwierzyną.
– Wy to macie dobrze – rzucił tylko Xahen, popatrując na śpiące w najlepsze psy, po czym przeszedł do kolejnej izby, już o wiele mniejszej. Nie zdziwiło go, dlaczego Ilima przygotowała posłanie Trevedicowi w tym właśnie pomieszczeniu – pomijając możliwość zamknięcia drzwi na klucz, z pewnością nie chciała podczas snu znajdować się w towarzystwie innego mężczyzny (nawet, jeśli ten wydawał się cherlawy i względnie mało groźny). Nie miał pojęcia, co takiego dokładnie dziewczyna przeszła, ale mógł się jedynie domyślać, że nic dobrego.
Spojrzał na siennik po prawej stronie od wejścia i leżącą na nim sylwetkę, skuloną pod grubym lisim futrem. Jasne włosy leżały rozsypane dookoła jej głowy, zakrywając twarz. Xahen odetchnął ciężko, sięgając do pasa, do którego przywiązał skórzaną sakwę z odrobiną maści w środku. Podszedł do Trevedica, kucnął i już miał wyciągnąć przed siebie dłoń, aby odgarnąć srebrzyste pukle na bok, gdy postać podniosła się szybko do siadu, odtrąciła rękę i przygarbiła się w kącie, gotowa do ataku bądź ucieczki.
– To znów ja – powiedział zmęczonym głosem ta'heńczyk. – Nic ci nie grozi – dodał spokojnie, zupełnie jakby rozmawiał z dzieckiem.
– Czego chcesz? – syknął Trevedic, zaciskając nerwowo dłoń na włosie futra.
– Zająć się raną. Może wdać się w nią choroba – powiedział monotonnym, zmęczonym głosem.
Książę zawahał się, ale wreszcie kiwnął głową, po czym – wciąż zachowując ostrożność – przysunął się do wojownika, odsłaniając opuchnięte ucho. Xahen spojrzał na nie, krzywiąc się mimowolnie. Nie wyglądało dobrze, pomyślał i spojrzał jeszcze na maść, zastanawiają się, czy sobie z tym poradzi.
– U nas takie rany odkaża się mocnym alkoholem – powiedział cicho, ledwie słyszalnie Trevedic. Chociaż starał się po sobie nie pokazać, widać było, że walczył z bólem.
– To pomaga? – zapytał, marszcząc z niezrozumieniem brwi. U nich trunkami uspokajało się pacjentów przed zszywaniem ran, wyrywaniem zębów czy odrąbywaniem kończyn, jeśli nadchodziła taka potrzeba. Przy tym ostatnim mało kto niestety przeżywał, ale alkohol pomagał jakoś znieść ostatnie chwile.
– Tak. Nie dochodzi do... nie macie tego słowa – mruknął, marszcząc nos w zastanowieniu. – U nas mówi się na to zakażenie, czyli stan, w którym właśnie choroba wchodzi w ranę – wytłumaczył najlogiczniej, jak umiał, starając się jednocześnie nie oceniać poziomu medycyny Ta'nehów. Nie teraz, kiedy naprawdę potrzebował pomocy, bo przecież od takich małych ran umarł już niejeden człowiek.
Xaneh, chociaż najchętniej naprawdę już zostawiłby Trevedica samemu sobie, pokiwał od niechcenia głową, wstał i wyszedł do głównej izby. Złapał za dzban z winem, po czym zaraz wrócił do Trevedica, chcąc jak najszybciej zająć się jego uchem, a następnie pójść spać.
– Może być wino? – zapytał zmęczonym głosem. Trevedic kiwnął głową, nie chcąc nawet pytać o inne trunki. U nich do takich rzeczy przeznaczano okowitę, rozcieńczano ją z wodą (w innym wypadku naprawdę można było zejść z bólu) i odkażano ranę.
– Ja to zrobię – powiedział, nie chcąc nawet myśleć o tym, jak musiały teraz wyglądać ręce Xahena. Tutaj, na ziemi Ta'nehów wszystko wydawało mu się takie obskurne, pomijając już wszędobylskie zwierzęta, ludzie chyba byli na bakier z higieną osobistą. Ignorując kawałek szmaty, jaki podsunął mu mężczyzna, wylał trochę wina bezpośrednio na swoje ucho. Aż pisnął, kiedy rana zapiekła go żywym ogniem. Musiał złapać kilka uspokajających oddechów, dopiero później sięgnął po maść i bez mniejszego marudzenia nałożył ją na rozcięcie.
– Schowaj to – powiedział Xahen, wskazując na specyfik. – Nakładaj rano i wieczorem, a nic ci nie będzie.
Trevedic kiwnął głową i chociaż przez moment chciał podziękować, aż ugryzł się w język. Bo za co niby? Wojownik robił to, co do niego należało, przecież nie mógł pozwolić, aby syn króla zmarł przez coś tak błahego, jak powikłanie po ucięciu przeklętego ucha.
– Co z moim rodzeństwem? – zapytał, ściągając na siebie nieprzychylne spojrzenie wojownika. Mężczyzna zamruczał coś pod nosem, nim odpowiedział zdawkowo.
– Żyją.
– Jak już wiem z doświadczenia, samo „życie” nie oznacza u was bezpieczeństwa – odparł zaraz. – Nic im nie będzie? Gdzie teraz są? Jakie macie plany wobec nich? – Chciał wiedzieć wszystko, dość miał już tej palącej mu wnętrze niepewności.
– Nic im nie jest i na razie nic się też nie stanie. To ci powinno wystarczyć – uciął, nie chcąc wdawać się w rozmowę z jeńcem. – Najlepiej połóż się jeszcze spać. Później przyjdzie po ciebie Ilima – mówił, zaczynając rozwiązywać długie, skórzane buty. Trevedic słysząc niechętny ton głosu, stwierdził, że nie będzie już drążył tematu, podskórnie czuł, że mężczyzna mówił prawdę, a nie chciał go dodatkowo złościć. Zresztą, nie miał nawet na to siły.
– A nie mogę przejść do izby obok? – spróbował, jednak spojrzenie, a tak naprawdę towarzysząca mu wymowna chwila ciszy rozwiała jego wszelkie nadzieje.
– Żebyś bez problemu zwiał z domu? Te drzwi przynajmniej są zamykane. Z głównej izby mógłbyś prysnąć nawet oknem.
– Tu też mogę – nie dawał za wygraną. Przebywanie w jednym pomieszczeniu ze swoim oprawcą nie wydawało się kuszącą wizją.
– Myślisz, że ci pozwolę? – Xahen prychnął i przewrócił oczami, zastanawiając się, co takiego zrobił, że Przedwieczny karał go obecnością Elmarniana. Co najgorsze, nie mógł na ten moment w żaden sposób się go pozbyć. Najchętniej sam wygoniłby maga do pomieszczenia obok (albo najlepiej wyrzuciłby go z domu), jednak wiedział już, że Trevedic był nieprzewidywalny. Nie chciał się nawet zastanawiać, co takiego mógłby wywinąć i jak wielkie miałby po tym nieprzyjemności ze strony ojca.
Zaczął się rozbierać, nie bacząc nawet na obecność księcia, w końcu ten był przecież ślepy, więc idąc prostą ta'heńską logiką, nie mógł go urazić swoim negliżem. Zrzucił z siebie przybrudzoną, niegdyś zapewne białą koszulę, a po chwili też i spodnie, stanął przed Trevedicem nagi. Już chciał położyć się na łóżku i przykryć grubymi kocami, gdy dostrzegł pełne odrazy skrzywienie.
– Coś nie tak?
– Rozebrałeś się przede mną, prawda? – Zmarszczył się tak, jakby co najmniej coś mu brzydko pachniało. Xahen widząc to, nie wytrzymał. Parsknął śmiechem, nie zamierzając nawet udawać, że było inaczej.
– Dokładnie tak. Teraz nawet świecę gołym tyłkiem – powiedział, nie chcąc mu niczego oszczędzić. W szczególności, że reakcja chłopaka była jedynym zabawnym momentem minionego męczącego dnia.
– Proszę cię – powiedział Trevedic, odwracając głowę na bok, zupełnie jakby chciał się uchronić przed widokiem nagiego Ta'neha. – To urągające. Brak ci jakichkolwiek zasad obyczajowości.
Xahen roześmiał się jeszcze głośniej, tylko bardziej irytując tym swojego nowego niewolnika.
– Takiś delikatniusi? – Uśmiechnął się szeroko, nie mogąc sobie odmówić dalszego drażnienia go. – Czy może sobie mnie w tym momencie wyobrażasz? Albo chcesz dotknąć?
– Na prastarych elfów! – niemalże pisnął, odsuwając się bardziej pod ścianę. – Barbarzyńca to mało powiedziane! Nie masz ni krzty dobrego smaku!
Wojownik pokręcił rozbawiony głową, po czym wreszcie wsunął się pod ciepłe narzuty.
– Spokojnie, miłościwy książę. Już się schowałem – parsknął jeszcze, wciąż się podśmiewając. Kto by pomyślał, że ślepy królewicz będzie aż tak wrażliwy na widoki, których przecież nie był w stanie zobaczyć? Może niańczenie tego fircyka, jak już zaczął go nazywać Xahen w myślach, nie będzie wcale tak nudne i irytujące?
Trevedic prychnął, oburzony, po czym położył się z powrotem na sienniku, postanawiając skorzystać jeszcze z możliwości zaczerpnięcia spokojnego snu. Przymknął oczy i leżał chwilę w bezruchu, gdy nagle dobiegło go głośne chrapnięcie. A za nim kolejne i następne.
Aż jęknął w duchu, przekręcając się na plecy i wsłuchując się w nosowe dźwięki wydawane przez wojownika.
Chyba mógł już zapomnieć o tym całym spokojnym śnie.

***

Dni mijały drażniąco powoli, a jedynymi rozrywkami Trevedica było wsłuchiwanie się w odgłosy wydawane przez krążące po izbie kury i gęsi, dorzucanie drwa do paleniska oraz od czasu do czasu, gdy akurat miał się kto nim zająć, wyjście na spacer nie dalej niż dookoła domostwa. Nic więc dziwnego, że z każdym kolejnym wschodem i zachodem słońca narastała w nim coraz silniejsza irytacja.
Spróbował uciec. Ba, żeby to jeden raz. Informacji o swoim rodzeństwie miał tyle, co na lekarstwo, a gdy próbował ugryźć temat z innej strony – gdy pytał o podwładnych (głównie o Leonara) – dowiadywał się niewiele więcej. Trzymano go tu niczym w klatce; odstręczającej, śmierdzącej klatce. Wystarczyło, żeby tylko wyściubił nos z chałupy, a już przed nim pojawiał się ta'heńczyk, burcząc słowa groźby ze srogą miną wymalowaną na szkaradnej twarzy (tak przynajmniej wyobrażał sobie ją książę), gasząc wszelkie jego nadzieje w zarodku.
Skazany był więc na towarzystwo dwóch leniwych psów, głośnego, śmierdzącego drobiu i znacznie cichszej (drażniąco wręcz milczącej) Ilimy. Dziewczyna prócz tego, że z jasnych powodów się nie odzywała, to na dodatek poświęcała Trevedicowi znikomą uwagę. Całymi dniami zajmowała się gospodarstwem, a gdy znajdywała trochę siły, siadała przed krosnem i zaczynała tkać. Potrafiła robić to długimi godzinami, całkowicie ignorując obecność maga za plecami. Gdy jednak ten się podnosił z zamiarem pójścia do wychodka, zawsze wybudzała się ze swojego głębokiego skupienia. Pilnowała go chyba jeszcze bardziej niż Ta'nehowie, zupełnie jakby obrała sobie to za punkt honoru.
Ku swojemu zdziwieniu, Xahena spotykał naprawdę rzadko. Głównie wczesnym rankiem i późnym wieczorem, kiedy to przychodził do domu się umyć, zjeść i wyspać. Wychodził niemalże równo ze wschodem słońca, żeby wrócić długo po jego zajściu. Trevedic nie miał pojęcia, czym takim zajmował się wojownik, ale duma nie pozwalała mu zapytać. Dusił w sobie ciekawość, udając, że nie obchodziło go nic, co tyczyło się mężczyzny.
Wreszcie jednak swoja bierność zaczęła go niezwykle męczyć. Ile mógł siedzieć i nic nie robić? Gdy już dopracowywał plan ucieczki, okazja do zaczerpnięcia informacji nadarzyła się sama.
– Jutro mamy Noc Jasności – powiedział Xahen, jedząc powoli kolację. – Będziesz chciała świętować z nami? – zapytał Ilinę, która właśnie podała mu kawałek świeżego placka pszennego. Dziewczę pokręciło głową, co jak zwykle nie zdziwiło Ta'neha. Nie łudził się nawet, że będzie chciała z nim pójść, zawsze odmawiała, ale przecież nie zaszkodziło zapytać.
– Ja chcę – odezwał się Trevedic, uznając to za świetną okazję do dowiedzenia się czegoś. Czegokolwiek. Chociażby tylko tego, jakie zwyczaje mieli wrogowie, w co wierzyli i najważniejsze – jaką mocą dysponował ich szaman.
Xahen spojrzał na niego zaskoczony, przestając na chwilę przeżuwać kawałek mięsa. Odezwał się dopiero, gdy przełknął.
– Nie ma takiej potrzeby. – Jak zwykle traktował go z chłodną obojętnością, co z dnia na dzień coraz bardziej irytowało księcia. Xahen nie był wylewnym typem człowieka, odzywał się tylko wtedy, gdy nastawała taka konieczność, a kiedy już musieli ze sobą spędzać czas, w głównej mierze ignorował swojego niewolnika. Zupełnie, jakby był jedynie nieważnym elementem wystroju domostwa.
– Nie boisz się, że ucieknę, jak mnie tu zostawisz? To chyba ważne święto, prawda? Obejmie całą wioskę? – odważył się. Nie wiedział, czy miał rację, ale przecież niczym nie ryzykował.
Xahen znów na moment zamarł, zastanawiając się głęboko nad słowami księcia i ku jego zadowoleniu, musiał mu przytaknąć. Rzeczywiście, to było bardzo ważne święto. Jedno z najważniejszych, noc przejścia zimy w wiosnę, noc, w której kontaktowano się ze swoimi przodkami, dziękowano bogu za dłuższe dni i poprzez odradzające się światło, zaglądano w zakamarki własnej duży. Alkohol lał się strumieniami, co w połączeniu ze spożyciem grzybów oświecenia, uniemożliwiało racjonalne myślenie. Mało kto zachowywał trzeźwy umysł, zbyt pochłonięty przekraczaniem granicy świata żywych i umarłych. Dla Trevedica byłby to idealny, wręcz wymarzony moment na ucieczkę, nikt nie przejąłby się jednym młodym elmarniańskim księciem, który zniknąłby w wirze obchodów Nocy Jasności.
Z kolei dla Xahena oznaczało to jedno – nieuczestniczenie w święcie, a przynajmniej unikanie spożycia nadmiernej ilości alkoholu. Wiedział jednak, że nic z tym nie zrobi, mógł jedynie sapnąć ciężko z poirytowaniem i ostatecznie kiwnąć głową.
– Niech będzie – powiedział w końcu.
Książę w odpowiedzi uśmiechnął się oszczędnie. Zawsze jakiś krok w przód.

***
Nastał kolejny dzień, aż wreszcie ten przemienił się w wieczór. Niebo zaczęło szarzeć, a w oknie domostwa z chwili na chwilę rozbłyskiwało coraz to więcej pochodni rozpalanych na zewnątrz, przy drodze. Trevedic przysłuchiwał się rozmowom odbywanym przez chłopów tuż przy uchylonych drzwiach, mówili coś o wbijaniu łuczyw w złogi śniegu, których końce za moment mieli odpalić. Od razu pomyślał o wielkiej brawurze Ta'nehów. Bo przy drewnianym budownictwie, jakie otaczało go z każdej strony, rzeczywiście trzeba było wykazywać się nie lada odwagą, aby tak swobodnie pogrywać sobie z ogniem.
Odwagą albo głupotą, jeszcze nie zdecydował, co bardziej pasowało.
– Jak dokładnie obchodzicie to święto? – zapytał, zapadając się w połach lisiego futra, jakie dostał od Xahena na wyjście. Nie widział jego koloru, ale było śnieżno białe i wcale nie pasowało komuś, kto miał status niewolnika. Xahen jednak się tym nie przejmował, dostał je kiedyś jako podarunek, a że sam go nie nosił, Ilima miała już inne okrycia, to postanowił podarować je Trevedicowi. Zbyt wiele przy tym nie tracił.
– Rozpalamy ognisko w świątyni, która znajduje się za lasem. Śpiewamy, tańczymy, pijemy i jemy – powiedział mało szczegółowo, po czym wzruszył ramionami, wracając do wiązania butów, gdy nagle usłyszeli walenie w drzwi.
– Jasność nastała, zima odpuszcza, duchy się budzą! – krzyczały jakieś dzieci, śmiejąc się przy tym wesoło, po czym pobiegły do domostwa dalej.
– To znak, że się zaczyna – wyjaśnił wojownik i wstał z krzesła. – Ilimo, jak zwykle zostawiam ci gospodarstwo – oznajmił, a dziewczyna pokiwała głową. – Trzeba wyjść duchom na spotkanie.
Trevedic chciałby to wyśmiać. Naprawdę chciałby, bo chociaż sam parał się magią, to wiedział, że przekroczenie zaświatów dla istoty żyjącej nie było możliwe, jednakże okazja poznania zwyczajów wroga wydawała mu się niezwykle kusząca. Skłamałby, jeśli powiedziałby, że go to nie zainteresowało.
– I w jaki sposób się wam objawiają?
– Niektórzy doświadczają tego zaszczytu po spożyciu grzybów.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę. Wiedział, że niektóre grzyby wywoływały halucynacje... Ta'henowie brali to za objawienia, a nie za zwykłą reakcję otumanionego organizmu? Cóż, dobrze wiedzieć. Revinald zawsze przecież mu powtarzał, że najpierw trzeba poznać swojego przeciwnika, żeby później móc się z nim zmierzyć i ostatecznie wygrać pojedynek.
– Ilima, wychodzimy – krzyknął Xahen, ruszając do drzwi. Gdy Trevedic poczuł, że mężczyzna się z nim zrównał, nagle coś go pociągnęło. Aż sapnął, kiedy stalowy uścisk olbrzymiej dłoni zacisnął się dookoła jego ramienia. – A ty tylko spróbuj zrobić coś głupiego – warknął groźnie, tak, że po plecach maga przebiegły kujące strachem dreszcze. Otworzył szerzej oczy, zamierając na kilka uderzeń serca. – Uwierz, że nie będę miły. Nie chcesz wiedzieć, na co mnie stać, gdy się zdenerwuję. Wtedy to twoje ucięte ucho będzie jedynie marnym łaskotaniem – zagroził, na co Trevedic mógł tylko pokiwnąć głową. Nawet nie chciał tego negować. – Gdzie ci przywiązać linę? Do obroży czy wokół nadgarstka? – zapytał. Mag szybko przeanalizował pytanie, po czym musiał przełknąć ślinę, żeby zwilżyć gardło i dopiero wtedy był w stanie odpowiedzieć.
– Wokół nadgarstka. – Nawet nie chciał myśleć, jakby wyglądał ciągnięty przez pół wioski za szyję. Niczym nic niewarte zwierzę.
Xahen zaraz złapał więc za rękę młodzieńca i przewiązał wokół przegubu grubą linę. Ścisnął ją mocno, jednak nie na tyle, aby zatamować przepływ krwi.
– Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Żadnych sztuczek. Masz się trzymać mnie – zaznaczył jeszcze, po czym ruszył do wyjścia. Trevedic bez zawahania poszedł krok za nim, przełykając gorzki smak upokorzenia. Prowadzony na linie za rękę wcale nie czuł się o wiele lepiej niż wcześniej wspomniana zwierzyna.
Wyszli na chłodne wieczorne powietrze, w którym rzeczywiście czuć było już pierwsze podrygi wiosny. Zewsząd dobiegały go odgłosy kroków i towarzyszące im rozmowy, ludzie opuszczali swoje chaty całymi rodzinami, a następnie ścieżką wyznaczoną pochodniami szli do świątyni. Droga była długa i, tak jak mówił Xahen, prowadziła przez las. Gdy tylko się w nim znaleźli, usłyszał dudnienie przebijające się przez drzewa. Szybko spostrzegł, że musiały to być bębny.
Noc to jasna, noc to krótka. Mróz odpuszcza, zło przepędza, życiem nowym nas obdarzy. Patrz, jak rodzi się nowe. Pąki puszcza, światłem hojnie obdzieli. Zło odeszło, zło uciekło. – Obrócił głowę, przysłuchując się czystemu, melodyjnemu śpiewowi. Jakaś młoda dziewczyna, idąca kilka kroków obok, zaczęła śpiewać ludową pieśń, w czym zaraz zawtórowali jej inni Ta'heńczycy. Głosy niosły się przez las, wypełniając go i zbijając się w osobliwym rytmie z wciąż słyszalnymi uderzeniami w bębny.
Trevedic musiał przyznać, że była w tym pewna doza zjawiskowości. W jego kręgu kulturowym również świętowano równonoc wiosenną, jednakże nie miało to już żadnego wymiaru duchowego, było jedynie wyrazem poszanowania tradycji. Tutaj ludzie naprawdę wierzyli w sensowność swoich praktyk.
Wreszcie dotarli. Trevedic nie mógł zobaczyć, ale zdecydowanie poczuł gorąco bijące od olbrzymiego ogniska, jakie rozpalono w samym środku klepiska otoczonego ciężkimi, ciosanymi w olbrzymie prostokąty kamieniami. Ludzie zaczęli zbierać się dookoła ognia, a niewiele dalej, na skalnym wzniesieniu, siedział szaman, o czym mag dowiedział się od Xahena, który szczegółowo opisał mu wygląd miejsca.
Dudnienie bębnów nie ustawało, dołączyły do niej skoczne dźwięki fletni i coś, co brzmiało dla Trevedica niczym ichniejsza lira. Po świście powietrza, drżeniu podłoża oraz odgłosach mógł stwierdzić, że ludzie zaczęli tańczyć, podśpiewując jakieś wesołe pieśni wychwalające nadejście dłuższych dni.
– Xa! – Zostali wypatrzeni prze Yamniego, który zaraz zaczął przeciskać się w ich stronę. – Cholera, szukałem cię! – krzyknął do przyjaciela, kiedy zalazł się już obok. – Myślałem, że... oh – urwał, zatrzymując wzrok na stojącym nieopodal magu. – Przyprowadziłeś go?
– Nie miałem co z nim zrobić – odparł niechętnie Xahen, a jego spojrzenie zatrzymało się na dwóch sylwetkach wychylających się za Yamnim. Była to Olheensa, rudowłosa kochanka przyjaciela, wraz z młodszą i bardziej urodziwą siostrą. – Ty też nie przyszedłeś sam – zauważył i uśmiechnął się do dziewczyn mało wylewnie. – Witajcie – powitał je oszczędnie.
– Del'hja nie dałaby mi spokoju. – Najstarsza z dziewczyn westchnęła teatralnie, na co wspomniana Del'hija tylko przewróciła oczami.
– Mówiłam, że mogę iść sama... Xahenie, musisz mi opowiedzieć o tej waszej wyprawie! – rozchmurzyła się, gdy tylko wyłapała ciemne spojrzenie syna wodza. Momentalnie przysunęła się do niego, wpatrując jak w obrazek.
– Del, daj Xahenowi spokój – upomniała ją starsza siostra.
– Bez przesady – odparł Xahen. – Przecież nic nie robi. A wyprawa jak wyprawa, Yamni już pewnie...
– O rany! To jest jeden z nich? – zapytała zaskoczona Del, patrząc z szeroko otwartymi oczami na Trevedica. – On naprawdę ma spiczaste ucho! – pisnęła, na co mag odruchowo spuścił głowę, tak, by kosmyk włosów wyślizgnął się zza małżowiny i ją przykrył. Po ostatnich wydarzeniach jakakolwiek wzmianka o jego uszach budziła w nim dyskomfort. – I, dobry przedwieczny, jakie oczy! – pisnęła zachwycona, oglądając Trevedica niczym jakiegoś mistycznego stwora. – To ten ślepy?
Książę musiał zagryźć zęby, żeby zaraz czegoś nie odpowiedzieć. Co za impertynencja! Już nie lubił tej dziewczyny, kompletny brak manier. Ale czego miał się spodziewać po barbarzyńcy?
– Tak...
– Wygląda jak kobieta – ciągnęła dalej.
– Ładniejszy od ciebie – wtrąciła złośliwie Olheensa, na co Xahen odetchnął ciężko, niczym największy cierpiętnik świata. Właśnie dlatego unikał kobiet i spędzał z nimi tyle czasu, ile to tylko potrzebne.
– Dziewczyny, przestańcie. Może się czegoś napijemy? – zaproponował Yamni, na co wszyscy ochoczo przystali. Trevedic zdążył już zauważyć, że prędzej niebo by się rozstąpiło, niż jakikolwiek Ta'neh odmówiłby trunku.
– Też chcesz? – zapytał Xahen, na co Trevedic zaraz odmówił. Nie wyobrażał sobie, jak miałby niby się bawić, podczas gdy jego bracia byli w niewoli.
Zaczęli popijać miodu, rozmawiać wesoło, a w pewnym momencie Olheensa wyciągnęła Yamni'ila do tańca. W międzyczasie obok Xahena zaczęło kręcić się więcej kobiet, więc Trevedic wykorzystał moment zamieszania i fakt, że mało kto się teraz nim interesował. Przymknął oczy, próbując się wyciszyć, aby móc skupić się na aurze miejsca. Wziął kilka głębszych oddechów, usiłując wyczuć cokolwiek, co posiadałoby w sobie odrobinę magii. Niestety, prócz zapieczętowanych zdolności rodzeństwa, których delikatne smagania czuł nawet tutaj, za pasmem lasu, nie doznał niczego bardziej niesamowitego. Otaczali go... ludzie. Zwykli ludzie. Nikt, kompletnie nikt się nie wyróżniał.
Przełknął ślinę i trącił ręką ramię Xahena, odciągając go od rozmowy z dziewkami, które ewidentnie próbowały mu się przymilić. Nawet on, ślepiec, mógł dostrzec, że syn wodza miał powodzenie wśród panien... niestety, wojownik chyba nie przejawiał większego zainteresowania nimi.
– Tak? – zapytał, a w jego głosie jakby kryła się ulga, że może chociaż na moment oderwać się od wesołego szczebiotania dziewczyn.
– Mówiłeś, że jest tu ten wasz szaman?
– Tak, siedzi po twojej lewicy.
Trevedic zmarszczył brwi. Jak to możliwie? W ogóle go nie czuł! Skoro był szamanem, który wiedział jak obalić barierę Elmarnaki, a na dodatek zapieczętować całą ich magię, musiał mieć przecież jakiekolwiek zdolności...
Czy to możliwe, że władali zupełnie innymi czarami? Dlatego nie potrafił tego wyczuć?
Xahen zerknął jeszcze na Trevedica z niezrozumieniem, po czym, niestety, został znowu zaczepiony przez nachalną brunetkę o małych, świńskich oczkach. Była córką cieśli i od kilku chwil bezskutecznie próbowała go oczarować swoją osobą. Wojownik był już w wieku, w którym posiadało się nie tylko żonę, ale również i gromadkę dzieci, nic więc dziwnego, że z każdej strony sypały mu się oferty matrymonialne. Miał przecież własny dom, zwierzynę, a i nawet służbę. Wielu ojców chciałoby takiego zięcia, jednakże on bronił się przed tym, jak tylko mógł – widział się na wojnie, w walce, potrafił nawet wyobrazić sobie siebie na polu, ale nigdy nie pragnął założenia rodziny. To zbyt poważne zobowiązanie, a on nie chciał nikogo krzywdzić nieumiejętnością życia we wspólnocie.
Odpowiadał jednak dziewczynie grzecznie, a na każdą jej próbę wyciągnięcia go do tańca, oponował. Miał w końcu pilnować Trevedica. Przez moment, dosłownie kilkanaście uderzeń serca, swoją całkowitą uwagę poświęcił wymigiwaniu się od propozycji córki cieśli. Tyle wystarczyło, by wykorzystał to młody mag, który miał już dość bezczynnego czekania na kolejny dzień i biernego poddawania się losowi. Szybko wyślizgnął się z objęć węzła liny na swoim nadgarstku oraz wykorzystując tłum, jaki go otaczał, wsiąknął pomiędzy sylwetki świętujących Ta'nehów.
Musiał odnaleźć Alberta i Mirenę. Musiał dowiedzieć się, czy naprawdę są bezpieczni – tylko tyle się liczyło. A przy okazji może poznać sekrety tego miejsca i sposób działania ich magii. Przecież coś musiało być, coś, czego jeszcze nie rozumiał.
Wyminął zgrabnie tłum świętujących ludzi, którzy z chwili na chwilę stawali się coraz głośniejsi. Przemknął obok kamieni otaczających święte miejsce Ta'nehów i ruszył drogą do lasu, mijając po drodze leżących na ziemi mężczyzn, bredzących coś pod nosem. Bez dwóch zdań właśnie „łączyli się” ze światem umarłych, pomyślał kąśliwie, zapadając się w połach swojego futra. Odkąd oddalił się od ogniska, zaczął ogarniać go chłód, noc nie rozpieszczała wysokimi temperaturami.
Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz ciszej. Zgiełk zostawił za sobą, a przed sobą miał opustoszałą wioskę. Całe szczęście, że potrafił świetnie odnaleźć się w terenie, bo w głowie już stworzył sobie mapę, jak dostać się do długiego domu. Z rozmów podsłuchał, że to właśnie tam znajduje się Albert i Mirena, resztę zakładników przetrzymywano gdzieś indziej – niestety, nie miał pojęcia gdzie. Ale może uda mu się uwolnić rodzeństwo. Może dadzą radę stąd uciec, a wtedy...
Aż przystanął, kiedy usłyszał gwizdanie. Rozejrzał się, mając przez moment nadzieję, że się przesłyszał. Serce zaczęło łomotać mu w piersi niczym u wystraszonego zająca.
– No proszę, proszę. – Znał ten głos. Znał go dobrze i, kurwa mać!, nie kojarzył mu się z niczym dobrym. Przełknął ślinę, zastanawiając się, czy nie zacząć uciekać. Decyzję podjął błyskawicznie, mężczyzna stał oddalony od niego o kilka dużych kroków, istniała więc realna szansa na umknięcie mu. W jednym ułamku sekundy jeszcze stał, a w drugim biegł już na złamanie karku, dziękując wszelkim bóstwom za równą powierzchnię ścieżki – teraz to była ostatnia rzecz, na którą zwracałby uwagę i wystarczyłby tylko jeden większy kamień czy wystający korzeń, a już leżałby na ziemi.
Nagle jednak poczuł, jak coś łapie go najpierw za ramię i zaraz przygniata swoim ciałem do chłodnego, mokrego od powoli topiącego się śniegu podłoża.
– Co? Myślałeś, że mi uciekniesz? – zarechotał Kavrem, przyjaciel Vaadara, mężczyzna, który śmiał podnieść rękę na Alberta. Nienawidził samego brzmienia jego głosu, a zapewne, gdyby tylko mógł dostrzec jego twarz, znienawidziłby i ją. – Książątko samo błąka się w lesie? – śmiał się, odwracając Trevedica na plecy. – Wiesz, że to niebezpieczne? – Pochylił się nad magiem, tak nisko, że jego ciepły, kwaśny oddech smagał Elmarnakowi policzki. – Możesz natrafić na wygłodniałego wilka. – Złapał go w stalowym uścisku za szczękę, przyglądając się przez moment jego twarzy, po czym siłą wycisnął na wargach młodzieńca pocałunek. Wdarł mu się językiem do ust, a dłonią zaczął torować sobie drogę pomiędzy uda, żeby zaraz ścisnąć jego krocze boleśnie.
– Puść...! – sapnął książę, usiłując się wyrwać. W jego oczach pojawiły się mimowolne łzy, a w gardle pojawiła się ciężka do przełknięcia gula, kiedy zdał sobie sprawę, co za moment może się wydarzyć.
Nagle jednak ciężar Kavrema tak po prostu zniknął. Trevedic zdążył tylko odetchnąć, kiedy z boku dobiegł go zduszony jęk i seria mocnych uderzeń.
– Co ty, kurwa...?! – wrzasnął Kavrem, oddychając ciężko po silnym ciosie w bok twarzy i kilku w brzuch.
– Jeszcze raz tknij coś, co jest moje, to zajebię jak psa!
Książę przełknął ślinę. Nigdy nie myślał, że na dźwięk głosu Xahena poczuje tak olbrzymią, niosącą ukojenie ulgę.
Był bezpieczny. Przynajmniej na razie.

5 komentarzy:

  1. Coś czuję że T. Dostanie za swoje ta ucieczka . Albo wytłumaczy mu że chciał tylko sprawdzić sytuację że swoją rodziną .jesteś ciekawa co X wymyśli? Rozdział jak zawsze świetny. I czekam na kolejny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za rozdział
    Czekam na kolejną część
    Pozdrawiam Akira

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie się czyta o tych kontrastach związanych z różnicami kulturowymi, przemyślenia Trevedica są ekstra i coraz bardziej ciekawi mnie szaman.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.