poniedziałek, 16 marca 2020

Rozdział 1. (Na granicy katastrofy)

Jesteśmy uwięzieni we własnych domach, a więc zaczęłam cierpieć na nadmiar czasu. Ruszam z opowiadaniem, które już kiedyś zaczęłam pisać. Może cała ta epidemia nie będzie taka zła.
Poznajcie Maksa, paranoika i Adriana, byłego więźnia. Jakoś na dniach dodam opis, a teraz zapraszam do czytania.
No i ślicznie dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem :)



Wprowadza się pasożyt


 Do niedawna na pytanie, jaki jest dla niego najgorszy dzień tygodnia, bez wahania odpowiedziałby, że poniedziałek. Nikt ich przecież nie lubił, bo nikt nie lubił powrotów do pracy po przyjemnie spędzonym weekendzie, jednakże co, jeśli ten weekend również był wypełniony pracą? Wtedy ostra granica pomiędzy leniwą sobotą i niedzielą, a depresyjnym poniedziałkiem zacierała się, nie pozostawiając różnicy pomiędzy resztą z siedmiu dni.

Zaparkował samochód tuż pod jednym z nowych bloków, wcale się nie ciesząc, że w piątkowe popołudnie znalazł tu wolne miejsce. Miał wrażenie, że już nic nie poprawi jego wisielczego humoru. Rozciągająca się przed nim wizja spędzenia piątkowego wieczoru przed komputerem oraz tworzenia kolejnych durnych grafik dla durnych firm, które nie potrafiły zdecydować, jaki kolor i zakrzywienie napisu dobrać, wcale nie zachęcała. Warknął ciężko pod nosem, trzaskając mocno drzwiami pięcioletniego hyundaia elantry, za co każdą inną osobę wypatroszyłby żywcem. W końcu wciąż spłacał kredyt za ten pojazd, dzisiaj jednak wszystko było mu jedno. Miał dość.
Potarł nerwowo dłoń, na której znajdowały się już pierwsze czerwone ślady po paznokciach, po czym obszedł samochód, żeby wyciągnąć z bagażnika torbę z laptopem. Wiedział, że ta praca nie wyjdzie mu na dobre, w końcu wiązała się z dedlajnami, które z kolei przeradzały się w nerwówkę, a on tego drugiego powinien unikać jak ognia... albo nauczyć sobie radzić z emocjami, jakby to powiedziała jego terapeutka.
Niczym chmura gradowa powlókł się do bloku, gdzie w wejściu do klatki minął swoją młodą sąsiadkę wybierającą się na spacer z dwójką kilkuletnich synów. Jego spojrzenie momentalnie powędrowało na ubrudzone jedzeniem buzie dzieci, na co aż zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco. Wymruczał więc pod nosem suche słowa przywitania, po czym, podtrzymując drzwi nogą, byle tylko nie złapać nic ręką, dostał się do korytarza. Szybko pokonał schody dzielące go od mieszkania i jeszcze, nim sięgnął po klucze, obrzucił klamkę niepewnym spojrzeniem. Wiedział, że przez ostatnie dni jego paranoje tylko się pogłębiały, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że jeśli będzie je wciąż tłumaczył pracą, nic się nie polepszy.
Odetchnął ciężko, licząc w myślach do dziesięciu i dusząc w sobie chęć złapania za chusteczkę, po czym, już spokojniejszy, wyciągnął z kieszeni klucze.
Doktor Kwiatkowska byłaby z ciebie dumna, Maks – pochwalił się w myślach i już miał otworzyć drzwi, kiedy okazało się, że nie było takiej konieczności, bo ktoś wcale ich nie zamknął.
Zmarszczył brwi, przechodząc do czystego, idealnie wysprzątanego przedpokoju – a przynajmniej tak zapamiętał to pomieszczenie jeszcze rano, gdy zbierał się do pracy. Z obrzydzeniem popatrzył na nieznane mu, zdezelowane i okropnie zabrudzone trampki rzucone pod ścianą. Wszędzie dookoła znajdowały się ślady błota, które zapragnął natychmiastowo zmyć z płytek. To jednak musiało zaczekać, bo najwidoczniej ktoś wpadł do nich w odwiedziny.
Tylko kto?
Maks nie miał znajomych, których z chęcią zapraszałby do mieszkania. Był jedynie Tobiasz, jego doszły-niedoszły (ten status bardzo często się zmieniał) partner, ale i on nie wpadał bez zapowiedzi, dobrze wiedząc, że ze strony Łukowskiego byłoby to niemile widziane. Miał całą masę swoich dziwactw, a najbardziej nie lubił, kiedy działo się coś nieprzewidywalnego. Kochał za to stabilizację – zawsze wiedział co zje na śniadanie, zanim jeszcze poprzedniego dnia zdążył zjeść kolację, wszystko planował z wyprzedzeniem. Nie było mowy o spontaniczności, zresztą, Maks stanowił całkowite zaprzeczenie tego słowa. Nawet gdy chciało się wyciągnąć go na kawę, trzeba pamiętać o wcześniejszej zapowiedzi, o czym doskonale wiedziała jego współlokatorka, a zarazem najlepsza przyjaciółka, Alicja. Jedyna osoba, z którą Maksymilian mógł mieszkać i nie wylądować po jakimś czasie w wariatkowie.
Alicję poznał na studiach, razem kończyli grafikę komputerową, jednak z ich dwójki tylko on pracował w zawodzie. Topolska zakręciła się w dużej firmie informatycznej i zaczęła pracę wdrożeniowca, będąc jedyną dziewczyną w całym dziale. Praca wśród mężczyzn od razu przypadła jej do gustu, nawet jeśli wiązała się z częstymi wyjazdami na delegacje. To również stanowiło dodatkowy plus mieszkania z Alicją – Maks często bywał sam, a że miał obsesję na punkcie czystości, nierzadko nawet jego przyjaciółka z nim nie wyrabiała.
Mimo to Topolska doskonale wiedziała, jak obchodzić się z Łukowskim, a jedną z ważnych, niemalże sztandarowych zasad było nieprzyprowadzanie niezapowiedzianych, brudzących gości. Istniało więc tylko jedno rozwiązanie – wizyta ów abnegata była niespodzianką również dla niej samej.
Szybkim krokiem przeszedł przez korytarz aż do salonu połączonego z kuchnią. Stanął w progu przestrzennego pomieszczenia i wpatrzył się w wielkiego mężczyznę, pasującego do delikatnej, szarej kanapy w stylu loftowym jak pięść do nosa. Maks zmarszczył mocno brwi, przenosząc spojrzenie na drobną brunetkę siedzącą tuż obok, podczas gdy ciemne oczy nieznajomego zaczęły lustrować jego sylwetkę.
– Kto to? – zapytali niemalże równocześnie, na co Alicja tylko pokręciła z niedowierzaniem głową, już wiedząc, że to, co się za chwilę wydarzy, będzie ciężką przeprawą.
Łukowski prychnął i założył ręce na piersi, wbijając niechętne spojrzenie w faceta, który zajmował prawie połowę sofy. Przypominał mu jednego z tych gości, którzy nie opuszczali siłowni. No chyba że na moment, kiedy to mieli przygotować sobie koktajl białkowy.
– Maks, to... Adrian – zaczęła Alicja, patrząc nerwowo to na swojego przyjaciela, to na gościa. – Adrian jest moim bratem – zakończyła, na co Łukowski niemal zakrztusił się własną śliną. Musiał odkaszlnąć, żeby się nie udusić, a kiedy spojrzał na współlokatorkę z nadzieją, że ta zaraz oznajmi mu robienie sobie żartów, zrozumiał, że nie ma na co czekać.
Alicja nie żartowała.
I na Boga, ten goryl naprawdę był do niej podobny. Mieli tak samo ciemne oczy, wydatne usta oraz proste, lekko zakrzywione w dół nosy.
– A on to kto? – zapytał przesadnie niskim tonem Adrian, wskazując na Maksymiliana ruchem głowy. – Nie gadaj, że to twój kochaś – prychnął z pogardą, jeszcze raz obdarzając go przeciągłym, tym razem wyraźnie zniesmaczonym spojrzeniem.
W Maksie coś się zagotowało, bo co jak co, ale nikt – a tym bardziej jakiś wielki drechol – nie miał prawa tak się do niego odnosić. I to jeszcze w jego mieszkaniu!
– Nie, Maks jest moim współlokatorem – odpowiedziała Alicja, nim zdążył chociażby uchylić usta. Prawdopodobnie spodziewała się, co takiego może z nich paść, więc wolała jak najszybciej zabrać głos.
– To dobrze – prychnął, rozsiadając się bardziej na kanapie, na co Maks aż zgrzytnął zębami.
– Tylko się ruchamy. – Temu już Alicja nie była w stanie zapobiec. Mogła tylko jęknąć ciężko i posłać przyjacielowi złowrogie spojrzenie. Niestety nie mogła też wpłynąć na brata, który w tamtym momencie szybko podniósł się z kanapy, prawie wywracając przy tym stolik z litego drewna i stojącą na nim doniczkę z sukulentem.
– Powiedz coś jeszcze, to przejadę tą twoją facjatą po ścianie – ryknął groźnie, a Maks, gdyby miał choć trochę lepszy dzień, może by się wystraszył. Dzisiaj jednak szukał tylko kogoś, na kim mógłby się wyżyć, a okazja nadarzyła się sama. Zaśmiał się więc, zupełnie zapominając o czymś takim jak instynkt samozachowawczy. I chociaż nie był jakimś chudym wymoczkiem, bo regularnie uczęszczał na siłownię, to ten Goryl mógłby go zgnieść w jednej ręce.
– Wczoraj robiliśmy to na kanapie. Może nawet posadziłeś dupę na mojej spermie – odparował z pełnym satysfakcji uśmiechem, ale nie przewidział tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Twarz Adriana momentalnie przybrała kolor dojrzałego pomidora i gdyby to tylko było możliwe, z uszu zaczęłaby mu buchać gęsta para. Dawno już nie widział kogoś tak wyprowadzonego z równowagi, nic więc dziwnego, że mężczyzna ruszył na niego, nie przejmując się już stolikiem do kawy i Bogu ducha winnym sukulentem. W pomieszczeniu rozbrzmiał huk upadającego mebla, a kiedy silne ramię Adriana przycisnęło Maksa do ściany, Alicja krzyknęła spanikowana.
– Adrian!
Łukowski otworzył szeroko oczy, wpatrując się w poszerzone ze wściekłości źrenice mężczyzny. Przypominał rozjuszonego, wściekłego byka, który lada chwila mógł go staranować.
– Jeszcze słowo, a przemebluje ci ten piękniutki ryj! – wycharczał, opluwając przy tym Maksa, który przez zdenerwowanie ledwo to zarejestrował. Poczuł tylko silny, odbierający mu oddech uścisk na szyi, a gdy już myślał, że zacznie się dusić, pomiędzy nich wdarła Alicja.
– Co ty odpieprzasz? – wrzasnęła na brata. – Zostaw go! Zostaw albo wzywam policję! – zagroziła, a Maks, gdyby nie zduszone gardło, z pewnością parsknąłby śmiechem, bo przecież nic tak nie działało na groźnego dresa, jak magiczne hasło „policja”. Byk podkulił ogon i puścił go łaskawie, nie omieszkując jeszcze rzucić mu niechętnego spojrzenia.
– Ale on cię obrażał – bąknął niczym zrugane dziecko.
– Nie sypiam z nim! – Machnęła rękoma w wyrazie wściekłości, jakby chciała uderzyć Adriana, ale się ostatecznie powstrzymała. – A ty? Po cholerę gadasz takie głupoty?!
Maks przewrócił oczami i rozmasował bolącą szyję, zerkając jeszcze niechętnie na Adriana, jednakże już z pewną dozą dystansu. Co jak co, ale nie był samobójcą, żeby skakać prosto w zębiska bestii, w szczególności, że zdążył poczuć ich ostrość na własnej skórze.
– Każ się temu gorylowi wynosić.
– Uważaj do kogo się odzywasz, cioto – odparował mu zaraz, a Maks mimowolnie zerknął na jego zaciśnięte pięści. Może i miał zły dzień w pracy, ale bójka nie byłaby dobrym rozwiązaniem, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie potrafił się bić. Zawsze kończył w parterze, osłaniając się przed kolejnymi ciosami.
– Adrian! – jęknęła Alicja, w nerwowym geście łapiąc się za włosy. – Do cholery, on też ma prawo do tego mieszkania! Jeśli chcesz tu się zatrzymać, musi wyrazić zgodę!
Maks wpatrzył się w przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami, jakby właśnie zobaczył przybysza z kosmosu, po czym wskazał palcem na Goryla.
– Że on? Chce tu spać? – Miał nadzieję, że Alicja zaraz parsknie śmiechem, machnie ręką i powie, że tak się tylko zgrywa, po czym każe swojemu bratu wypierdalać (delikatnie mówiąc). Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dziewczyna kiwnęła głową, potwierdzając wszystkie jego najgorsze obawy. – Dobry żart – prychnął, po czym obrzucił Adriana krytycznym spojrzeniem. – Małpy trzymają w zoo, idź poszukaj tam miejsca. Może nawet banana dostaniesz za dobre sprawowanie. – Machnął ręką i już miał wyjść, kiedy poczuł uścisk dłoni na swoim nadgarstku.
– Chodźmy pogadać – powiedziała twardo Alicja i pociągnęła przyjaciela w stronę swojej sypialni. Nim jednak zdążyli wyjść do przedpokoju, odwróciła się jeszcze w stronę brata, który wyraźnie gotował się wewnętrznie na słowa Maksymiliana. – A ty masz być grzeczny. Wracaj z tyłkiem na kanapę i niczego nie próbuj! – zastrzegła, żeby następnie zamknąć się z niezadowolonym Łukowskim w pokoju.
– Co to miało być? – zapytał, patrząc na nią śmiertelnie poważnie i zakładając ręce na piersi, przez co prędzej przypominał niezadowolonego dzieciaka, a nie współlokatora, mającego te same prawa do mieszkania, co i Alicja. Nie mogła się temu jednak nie dziwić, jej brat nie zaprezentował mu się od najlepszej strony, będąc miejscu Maksa też miałaby pretensje.
– Wszystko poszło nie tak – jęknęła i opadła ciężko na łóżko. – Sama nie wiedziałam, że przyjdzie – dodała, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
– To mogłaś go nie wpuszczać. – Był nieustępliwy. – W ogóle – prychnął i aż rozłożył ręce w wyrazie niezrozumienia. – Brat? Serio? Nigdy nie mówiłaś, że masz brata!
– Bo teoretycznie nie miałam!
Maks spojrzał na nią zniesmaczony, jakby ktoś mu właśnie próbował wmówić, że ziemia nie jest okrągła, tylko płaska, a na dodatek jest osadzona na skorupie wielkiego żółwia.
– Och, więc posiadanie rodzeństwa rozpatruje się od dzisiaj w teorii i praktyce?
– Jezu, Maks. – Doskonale widział, że również miała zły dzień, ale prawdopodobnie nie zaczęło się od pracy, jak w przypadku Łukowskiego, tylko od momentu zawitania ogromnego braciszka w drzwiach mieszkania. – Mówiłam ci, że żyłam w rodzinie zastępczej, prawda?
– Tak, mówiłaś. I byłaś jedynaczką, nie mieli nikogo poza tobą – prychnął, z powrotem zakładając ręce na piersi.
– Adrian jest moim prawdziwym bratem – powiedziała i zagryzła dolną wargę. – On zawsze był... trudny.
Maks uniósł brwi w wyrazie niedowierzania, po czym parsknął śmiechem i pokiwał głową.
– Och, zdążyłem zauważyć.
– Przestań – sapnęła. – Nie lubię, kiedy taki jesteś. Dasz mi dokończyć bez przerywania? – Posłała mu zirytowane spojrzenie, a on tylko wzruszył ramionami. Wszystko jedno, prawda? I tak nie pozwoli, by ta szkodliwa społecznie jednostka zabunkrowała się w jego pięknym, czystym mieszkaniu.
– Proszę bardzo.
Odetchnęła głęboko, po czym jeszcze posyłając przyjacielowi niepewne spojrzenie, zaczęła mówić.
– Kiedy trafiliśmy do ośrodka, miałam osiem lat, Adrian czternaście. Ja byłam małą, wystraszoną dziewczynką, a on szybko zadał się z dzieciakami, z którymi nie powinien. Tak już ma, że zawsze ciągnie go do kłopotów, więc szybko spadł mu na kark kurator, a mną zainteresowali się Topolscy. W międzyczasie, jak zaczęła się moja procedura adopcyjna, Adrian trafił do poprawczaka, więc wcale się nie dziwię, że moi przybrani rodzice nie chcieli takiego dziecka – mówiła cichym, ledwo słyszalnym tonem, ale Maks, jak obiecał, nie przerywał jej. Słuchał uważnie, dobrze znając historię Alicji, której naprawdę poszczęściło się z rodziną zastępczą. Topolscy byli porządnymi ludźmi, traktowali ją jak własną córkę i dali jej wszystko to, co dorastająca dziewczynka powinna otrzymać, czyli wsparcie, miłość oraz możliwość wykształcenia się. Z kolei o Adrianie nie słyszał nigdy, przyjaciółka nie wspomniała o nim ani słowem, nic więc dziwnego, że czuł się teraz oszukany. To nie był mały szczegół, o którym można było zapomnieć, do cholery! – Później jak już podrośliśmy, Topolscy nie zabraniali mi kontaktów z nim. Wiesz, on może tak wygląda, ale jest dobrym bratem. – Wydęła usta, milknąc na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś. – Zawsze się mną opiekował, mówiłam ci o moim prawdziwym ojcu, nie? Bronił mnie przed nim. Nigdy nie zapomnę, jak chował mnie do szafy i kazał być cicho, a sam później zbierał od tej świni baty. – Maks poczuł ukłucie współczucia w okolicach serca. Wiedział, że Alicja jako mała dziewczynka naprawdę wiele przeszła, wciąż jednak irytowało go, że ani na chwilę nie wspomniała o drobnym, nic nie znaczącym fakcie posiadania brata! – Ale odkąd poszłam na studia, kontakt nam się urwał – powiedziała i skrzywiła się z niechęcią.
– Och? Znudził się byciem dobrym, starszym bratem? – Nie mógł powstrzymać się przed złośliwością.
– Był w więzieniu – odbiła natychmiastowo słowną piłeczkę, trafiając nią w sam środek twarzy Maksa, a przynajmniej tak by się wydawało po jego minie. Zamrugał, przez chwilę nie wiedząc, co miałby na to odpowiedzieć. Czy przypadkiem Alicja sobie nie żartowała?
– W więzieniu – powtórzył głucho.
– Tak. I dzisiaj skończył odsiadkę. Po sześciu latach, rozumiesz? Nie ma gdzie iść, stracił większość kontaktów, nie ma kasy... – Ukryła twarz w dłoniach, wyraźnie przerażona swoimi słowami, jakby dopiero teraz dotarło do niej, z czym się to wszystko wiązało. Maks miał ochotę roześmiać się nerwowo, ale cudem zdusił w sobie tę chęć, bo również rozumiał, w jakiej sytuacji się znaleźli.
Alicja była jego przyjaciółką. Najlepszą, należy dodać. Rozumieli się jak nikt inny, wiele by dla siebie zrobili, co już nie raz udowadniali, ale przecież Maks nie mógł zgodzić się na to, żeby jakiś psychol u nich zamieszkał.
– To nie wiem, są jakieś noclegownie, czy coś...
– Ty się słyszysz? – Podniosła na niego złowrogie spojrzenie. – To mój brat! Ja dostałam dobry start w życiu, on nie, tylko tym się różnimy!
Maks skrzywił się, ale już nic jej na to nie odpowiedział. W zamian potarł nerwowo dłoń i zdał sobie przy tym sprawę, że jeszcze nie był w łazience po przyjściu z domu.
– Rób co chcesz – powiedział tylko i czym prędzej wyszedł z pokoju. Nagle poczuł niemalże odbierającą mu oddech potrzebę umycia rąk. Przez ten cały cyrk kompletnie o tym zapomniał.

***

Do wieczora prawie nie wychodził z domu. Nie obchodził go problem Alicji, który teraz prawdopodobnie siedział na jego pięknej, jasnej kanapie, kalając ją swoimi obrzydliwymi dresami jakie miał na tyłku. Musiał skupić się na dokończeniu projektu, bo obiecał Marcie, kierowniczce działu reklamowego firmy, z którą właśnie współpracowali, że poprawioną grafikę dośle jeszcze dzisiaj. A, należy nadmienić, do poprawienia miał całkiem sporo, bo klientom nagle zmieniła się koncepcja (chociaż oni uważali, że mówili o tym od samego początku. Maks zdążył się już przyzwyczaić do takich zagrywek), więc musiał poświęcić trochę więcej czasu.
W takich chwilach żałował, że pracuje w malutkiej firmie, w której bili się o każdego zainteresowanego ich usługami. Wiedział jednak, że musiał zdobyć doświadczenie, w końcu niecałe pół roku temu skończył studia. Z czystą kartą nie znajdzie nic lepszego na rynku pracy – a już w szczególności nie w Bydgoszczy.
Przetarł dłonią zmęczone oczy, po czym zerknął na ekran tabletu, skąd spoglądała na niego komiksowa postać kobiety, o którą rozgorzała cała ta afera. Aż parsknął i pokręcił głową, zdając sobie sprawę, że ostatnie godziny poświęcił narysowanemu ludzikowi, zmieniał jego ubrania, uczesanie włosów i postawę – bo klient stwierdził, że bohaterka ich produktu tym razem powinna mieć warkocza, sukienkę oraz powinna siedzieć.
Czasem miał wrażenie, że w tej pracy cofał się do podstawówki.
Wysłał gotową grafikę Marcie na maila i w tym momencie poczuł, że jest głodny. No tak, odkąd wrócił nie jadł praktycznie nic, prócz szybko podgrzanego, gotowego kremu warzywnego. To było jego najzdrowsze odkrycie za czasów studenckich. Odkąd znalazł zupkę najpierw w Biedronce, a później zorientował się, że są praktycznie wszędzie oraz – co ważne – mają świetny skład, jadł je niemal codziennie.
Odłożył swoje sprzęty na bok i wyszedł prosto do przedpokoju, gdzie spotkał zakładającą buty Alicję. Zerknął na nią zdziwiony, ale kiedy dostrzegł na jej ramieniu podłużną, fioletową torbę, zrozumiał.
– Jeny – jęknął, przeczesując nerwowo swoje jasne włosy i strosząc je jeszcze bardziej. – Zapomniałem, że to dzisiaj.
– Nic nie mówiłam, bo widziałam, że prawie w ogóle od siebie nie wychodziłeś – powiedziała i zapięła jeszcze kurtkę przeciwwiatrową, bo chociaż był początek maja, to wciąż wieczory nie rozpieszczały temperaturami. – Dużo pracy?
– Nawet nie masz pojęcia ile. – Oparł się o framugę, zastanawiając się jeszcze, czy gdyby się pospieszył, to by zdążył.
– Odpuść dzisiaj – poradziła i uśmiechnęła się lekko. – Pójdziemy razem w poniedziałek – dodała pokrzepiająco, na co Maks skrzywił się ledwo widocznie, bo wiedział, że w poniedziałek może również mieć nawał pracy, zresztą jak i każdego innego dnia tygodnia.
– Jasne – odparł, odprowadzając przyjaciółkę do drzwi tęsknym spojrzeniem. Miał wrażenie, że joga była jedyną czynnością, która mogła uratować jego i tak walącą się już na głowę psychikę, a jednak nie potrafił znaleźć dla niej czasu. Od kiedy terapeutka zaproponowała mu zapisanie się na tego typu zajęcia, wszystko wydawało się o wiele łatwiejsze. Zaczął radzić sobie ze swoimi atakami paniki i odzyskiwał kontrolę nad własnym życiem, ale ostatnie kilka tygodni było dla niego tak intensywne pod względem pracy, że całkowicie olał tę formę aktywności. Tylko weekendami pojawiał się na siłowni, jednak siłownia wyzwalała go jedynie pod względem fizycznym, umysł wciąż pozostawał spięty.
W drodze do kuchni usłyszał dźwięk telewizora dobiegający z salonu. Momentalnie na jego twarz wpłynął niechętny grymas, kiedy przypomniał sobie, że w mieszkaniu zagnieździł się pewien ogromny pasożyt. Wytępienie go pewnie nie będzie tak proste, jakby sobie tego Maks życzył, więc na razie musiał przejść z jego obecnością do porządku dziennego.
Pokręcił głową i wszedł do kuchni, ale zaraz przystanął w jej progu, gdy dostrzegł brudne naczynia zalegające na blacie. Po plecach momentalnie przebiegł mu gorący dreszcz, a on już wiedział, że to „przejście do porządku dziennego” wcale nie będzie tak proste, jakby sobie tego życzył. Bez słowa zabrał się za zmywanie, bo bałagan był dla niego nieakceptowalny. Wszystko zawsze musiało wrócić na swoje miejsce.
Wycierał już talerze z zamiarem włożenia ich do szafki, kiedy poczuł na sobie uważne, niemal przewiercające go na wylot spojrzenie. Obejrzał się przez ramię i zaraz pożałował, bo miał wrażenie, że dostanie zawału. Zacisnął dłonie na talerzu, z szybko bijącym w piersi sercem lustrując postać, która właśnie stała w progu. Po całym ciele przebiegł mu dreszcz będący z jednej strony wynikiem strachu, a z drugiej – trudno było mu się do tego przyznać – podniecenia. Strachu, bo był właśnie obserwowany przez Adriana, który przybrał tak morderczy wyraz twarzy, że Maks miał prawo bać się o swoje życie. Z drugiej strony Goryl stał właśnie w samych spodniach dresowych, prezentując mu bez kozery swój nagi, umięśniony tors. Wzrok Maksa szybko przebiegł po szerokich barkach mężczyzny, przez pierś, aż do pępka, pod którym znajdowała się ścieżka ciemnych włosków łonowych, ciągnąca się wzdłuż całego podbrzusza.
Wciągnął gwałtownie nosem powietrze i wrócił do wycierania talerza, próbując zamaskować swoje nagłe podniecenie. Na siłownię nie chodził przecież dla własnej przyjemności – ktoś taki jak on, bojący się zarazków, nie czerpałby radości z przebywania w śmierdzących potem pomieszczeniach. Wybierał się głównie dla widoków, bo odkąd pamiętał miał słabość do rozrośniętych mężczyzn – nawet tak przesadnie rozrośniętych, jak Adrian, który ewidentnie nie próżnował w więzieniu. No i co tu dużo mówić, brat Alicji choć bez wątpienia był półgłówkiem, to przynajmniej przystojnym, a już na pewno wpisującym się w gusta Maksymiliana.
– Tej – odezwał się niskim, nieskalanym choć odrobiną inteligencji, ale wciąż seksownym głosem. – Bo w sumie chyba musimy pogadać, co nie?
Maks aż uniósł oczy ku sufitowi, starając się zebrać w sobie resztki cierpliwości, a jej dziś nie miał zbyt wiele. W szczególności, jak zobaczył ten burdel w kuchni, który z pewnością był dziełem pasożyta zawracającego mu właśnie cztery litery.
– Musimy – przyznał i obrócił się przodem do Adriana, odkładając wcześniej talerz na blat. – Po pierwsze, jeśli chcesz tu mieszkać, sprzątaj, do cholery, po sobie – warknął i pokazał oskarżycielsko palcem na umyte naczynia.
Ciemne oczy zwęziły się niebezpiecznie, łypiąc na Maksymiliana niechętnie.
– To tylko jeden talerz, szklanka i sztućce.
– I co? Może w pierdlu jak zeżarłeś, to myli za ciebie, ale tu tak pięknie nie będzie – prychnął, a gdy seksownie szerokie ramiona Adriana napięły się ostrzegawczo, zaczął się zastanawiać, kiedy w końcu oberwie. To, że on i Goryl nie pałali do siebie miłością nie było przecież niczym nowym, a Maks od zawsze wiedział, że miał niewyparzony język.
– Słuchaj – zrobił krok w jego stronę, na co Maks ledwo powstrzymał się od obronnego skulenia – z chęcią przemeblowałbym ci ten delikatniuśki pysk, ale ze względu na Alę się powstrzymam – warknął nisko. Łukowski przełknął ukradkiem ślinę, próbując skupić się na strachu, jaki powinien go właśnie ogarnąć, ale w zamian jak największy idiota śledził grę mięśni pod ciemną skórą Adriana. I właśnie przez kolor cery to rodzeństwo nie mogłoby się siebie wyprzeć – obaj byli śniadzi, zupełnie, jakby mieli jakieś latynoskie korzenie. Maksymilian nie miał już więc złudzeń, naprawdę łączyły ich więzi krwi. – Więc trzym czasem ryj, co? Nie prowokuj mnie, a jakoś damy radę, może nawet...
Maks nie wytrzymał. Prychnął i przewrócił oczami, zakładając ręce na piersi.
– Trzym ryj? Przypomnę ci, że jesteś w MOIM mieszkaniu, zeżarłeś MOJE żarcie i jeszcze każesz mi „trzymać ryj”?
Ciemne, gęste brwi Adriana zbiegły się ze sobą, a jego spojrzenie mogłoby wypalić w Maksymilianie dziurę. Zaraz jednak na jego smagłej twarzy pojawił się wyraz zakłopotania, a Łukowski z rozbawieniem pomyślał, że pewnie proces myślenia się zakończył i mózg wydał werdykt – wrong way, turn back.
– Sory. Odkupię ci jutro, co? Byłem kurewsko głodny.
Ledwo powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem, ale ostatecznie udało mu się utrzymać maskę niechęci. Pokręcił więc tylko z rezygnacją głową, po czym zabrał się za odkładanie naczyń do szafek.
– Liczę na to – powiedział i jeszcze raz zerknął na apetyczne mięśnie brzucha. – I nie chodź półnago, co? – Skrzywił się z obrzydzeniem, co akurat musiał na sobie wymusić. Ładne ciało to wciąż ładne ciało. Szkoda tylko, że należące do totalnego idioty, ale jakoś się przemęczy.
Adrian zerknął na siebie, po czym zamrugał z niezrozumieniem, ale tego już Maks nie widział. Skupił się całkowicie na przygotowaniu sobie pożywnego posiłku.
– A co jest nie tak? Bo masakrycznie gorąco tu macie. Zresztą wykąpałem się, nie mam zbyt wielu ciuchów. – Wzruszył ramionami, a Łukowski jeszcze bardziej zapragnął zostać sam w kuchni. Westchnął tylko ciężko i pokręcił głową, już wiedząc, że przed nim naprawdę trudne dni.
– Na ile zamierzasz zostać? – zapytał, odsypując szklankę kaszy jaglanej, żeby zaraz wstawić na gaz garnek z samą wodą.
– Nie myślałem jeszcze – palnął, a pod Maksem aż ugięły się kolana. Obejrzał się na Adriana z szeroko otwartymi oczami, jakby właśnie usłyszał, że ten chce u nich zamieszkać na stałe... bo nie chciał, prawda?
– Jak to nie myślałeś? Chcesz pasożytować na siostrze? – warknął, odstawiając szklankę na blat z hukiem. Musiał znać dokładną liczbę dni, żeby wiedzieć, ile ma jeszcze cierpieć i kiedy dokładnie oczekiwać spokoju. Tłumaczył to tym, że po prostu Adriana nie lubił, ale doskonale wiedział, że znów na wierzch wypływała jego patologiczna potrzeba posiadania kontroli nad wszystkim, co go otaczało.
– No nie. Ogarnę się jakoś niedługo – rzucił wymijająco, najwidoczniej nie wyczuwając niechęci w głosie Maksa. Nagle jego wzrok spoczął na dłoniach Łukowskiego, a gdy ten miał już mu coś odpowiedzieć, wyprzedził go: – Macie kota? – zapytał i ruchem głowy wskazał na jego ręce.
Maksymilian spuścił spojrzenie na podrapaną skórę dłoni i nagle poczuł się jak dawna, nastoletnia wersja siebie, kiedy to rodzice odkryli z czym boryka się ich syn. Odchrząknął, jakby nigdy nic powracając do posiłku.
– Kot przyjaciółki – powiedział wymijająco, choć dobrze wiedział, że zadrapania były zbyt szerokie i płytkie, aby mógł to zrobić mały sierściuch. Poczuł, jak gorąco uderza mu w policzki, ale aby to ukryć, opuścił głowę oraz pozwolił przydługiej, jasnej grzywce opaść na twarz. Było mu wstyd, że miał dwadzieścia pięć lat i przez małe problemy w pracy wrócił do swojego dawnego nawyku drapania skóry. Dobrze wiedział, że musi się jak najszybciej z powrotem zebrać do kupy, bo zaniedbanie problemu w jego przypadku mogło być tragiczne w skutkach.
– Dlatego ich nie lubię. – Adrian pokręcił głową, nie podejrzewając nawet, jaka była prawda. – Nigdy nie ufaj kotom.
Maks uśmiechnął się krzywo, uświadamiając sobie, że były plusy w tępocie Goryla. Nie musiał nawet kombinować i wysilać się na bardziej górnolotne wymówki. Alicja gdy pierwszy raz zobaczyła jego rany, od razu zapytała, kto (nie co) mu to zrobił. Była znacznie bystrzejsza od brata.
– W ogóle, zaraz skoczę po browca. Może się napijemy, co? Tak kumpelsko, bo źle zaczęliśmy i...
Westchnął ciężko, po czym znów obrócił się przodem do Adriana.
– Nie – odparł, przerywając mu. – Nie będziemy pić browca. Weź się zajmij sobą i daj mi już spokój, co? – Warknął przez zaciśnięte zęby, na co Adrian tylko znów łypnął na niego spod przymrużonych powiek, po czym odwrócił się i (chyba obrażony) wyszedł. Dopiero wtedy Maks odetchnął z ulgą.

Już żaden umięśniony tors nie mącił mu umysłu. Mógł zabrać się wreszcie za gotowanie.

3 komentarze:

  1. Zbawco! Liczę na Was, Autorów, teraz jak na zbawienie. Siatkówki brak wobec czego moje forum to mielenie popiołu, świat ogarnęła pandemia i masowy strach i tylko ludzie tacy jak Ty ratują szaraczków bez kasy dzieląc się z nimi wytworami własnej wyobraźni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Początek opowiadania wciągający jestem ciekawa co z tego wyniknie. Maks wydaje mi się trochę taka cicha woda. Wydaje mi się że on sobie ustawi tego Adriana raz dwa. Teraz to już będę czekać z niecierpliwością na następny rozdział pozdrawiam i dużo weny w

    OdpowiedzUsuń
  3. Super początek, nagich umięśnionych torsów nigdy dosyć;-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.