Poznajcie Maksa, paranoika i Adriana, byłego więźnia. Jakoś na dniach dodam opis, a teraz zapraszam do czytania.
No i ślicznie dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem :)
Wprowadza się pasożyt
Do niedawna na pytanie, jaki jest dla niego najgorszy dzień
tygodnia, bez wahania odpowiedziałby, że poniedziałek. Nikt ich
przecież nie lubił, bo nikt nie lubił powrotów do pracy po
przyjemnie spędzonym weekendzie, jednakże co, jeśli ten weekend
również był wypełniony pracą? Wtedy ostra granica pomiędzy
leniwą sobotą i niedzielą, a depresyjnym poniedziałkiem zacierała
się, nie pozostawiając różnicy pomiędzy resztą z siedmiu dni.
Zaparkował samochód tuż pod jednym z nowych bloków, wcale się
nie ciesząc, że w piątkowe popołudnie znalazł tu wolne miejsce.
Miał wrażenie, że już nic nie poprawi jego wisielczego humoru.
Rozciągająca się przed nim wizja spędzenia piątkowego wieczoru
przed komputerem oraz tworzenia kolejnych durnych grafik dla durnych
firm, które nie potrafiły zdecydować, jaki kolor i zakrzywienie
napisu dobrać, wcale nie zachęcała. Warknął ciężko pod nosem,
trzaskając mocno drzwiami pięcioletniego hyundaia elantry, za co
każdą inną osobę wypatroszyłby żywcem. W końcu wciąż spłacał
kredyt za ten pojazd, dzisiaj jednak wszystko było mu jedno. Miał
dość.
Potarł nerwowo dłoń, na której znajdowały się już pierwsze
czerwone ślady po paznokciach, po czym obszedł samochód, żeby
wyciągnąć z bagażnika torbę z laptopem. Wiedział, że ta praca
nie wyjdzie mu na dobre, w końcu wiązała się z dedlajnami, które
z kolei przeradzały się w nerwówkę, a on tego drugiego powinien
unikać jak ognia... albo nauczyć sobie radzić z emocjami, jakby to
powiedziała jego terapeutka.
Niczym chmura gradowa powlókł się do bloku, gdzie w wejściu do
klatki minął swoją młodą sąsiadkę wybierającą się na spacer
z dwójką kilkuletnich synów. Jego spojrzenie momentalnie
powędrowało na ubrudzone jedzeniem buzie dzieci, na co aż zrobiło
mu się nieprzyjemnie gorąco. Wymruczał więc pod nosem suche słowa
przywitania, po czym, podtrzymując drzwi nogą, byle tylko nie
złapać nic ręką, dostał się do korytarza. Szybko pokonał
schody dzielące go od mieszkania i jeszcze, nim sięgnął po
klucze, obrzucił klamkę niepewnym spojrzeniem. Wiedział, że przez
ostatnie dni jego paranoje tylko się pogłębiały, ale zdawał
sobie również sprawę z tego, że jeśli będzie je wciąż
tłumaczył pracą, nic się nie polepszy.
Odetchnął ciężko, licząc w myślach do dziesięciu i dusząc w
sobie chęć złapania za chusteczkę, po czym, już spokojniejszy,
wyciągnął z kieszeni klucze.
Doktor Kwiatkowska byłaby z ciebie dumna, Maks –
pochwalił się w myślach i już miał otworzyć drzwi, kiedy
okazało się, że nie było takiej konieczności, bo ktoś wcale ich
nie zamknął.
Zmarszczył brwi, przechodząc do czystego, idealnie wysprzątanego
przedpokoju – a przynajmniej tak zapamiętał to pomieszczenie
jeszcze rano, gdy zbierał się do pracy. Z obrzydzeniem popatrzył
na nieznane mu, zdezelowane i okropnie zabrudzone trampki rzucone pod
ścianą. Wszędzie dookoła znajdowały się ślady błota, które
zapragnął natychmiastowo zmyć z płytek. To jednak musiało
zaczekać, bo najwidoczniej ktoś wpadł do nich w odwiedziny.
Tylko kto?
Maks nie miał znajomych, których z chęcią zapraszałby do
mieszkania. Był jedynie Tobiasz, jego doszły-niedoszły (ten status
bardzo często się zmieniał) partner, ale i on nie wpadał bez
zapowiedzi, dobrze wiedząc, że ze strony Łukowskiego byłoby to
niemile widziane. Miał całą masę swoich dziwactw, a najbardziej
nie lubił, kiedy działo się coś nieprzewidywalnego. Kochał za to
stabilizację – zawsze wiedział co zje na śniadanie, zanim
jeszcze poprzedniego dnia zdążył zjeść kolację, wszystko
planował z wyprzedzeniem. Nie było mowy o spontaniczności,
zresztą, Maks stanowił całkowite zaprzeczenie tego słowa. Nawet
gdy chciało się wyciągnąć go na kawę, trzeba pamiętać o
wcześniejszej zapowiedzi, o czym doskonale wiedziała jego
współlokatorka, a zarazem najlepsza przyjaciółka, Alicja. Jedyna
osoba, z którą Maksymilian mógł mieszkać i nie wylądować po
jakimś czasie w wariatkowie.
Alicję poznał na studiach, razem kończyli grafikę komputerową,
jednak z ich dwójki tylko on pracował w zawodzie. Topolska
zakręciła się w dużej firmie informatycznej i zaczęła pracę
wdrożeniowca, będąc jedyną dziewczyną w całym dziale. Praca
wśród mężczyzn od razu przypadła jej do gustu, nawet jeśli
wiązała się z częstymi wyjazdami na delegacje. To również
stanowiło dodatkowy plus mieszkania z Alicją – Maks często bywał
sam, a że miał obsesję na punkcie czystości, nierzadko nawet jego
przyjaciółka z nim nie wyrabiała.
Mimo to Topolska doskonale wiedziała, jak obchodzić się z
Łukowskim, a jedną z ważnych, niemalże sztandarowych zasad było
nieprzyprowadzanie niezapowiedzianych, brudzących gości. Istniało
więc tylko jedno rozwiązanie – wizyta ów abnegata była
niespodzianką również dla niej samej.
Szybkim krokiem przeszedł przez korytarz aż do salonu połączonego
z kuchnią. Stanął w progu przestrzennego pomieszczenia i wpatrzył
się w wielkiego mężczyznę, pasującego do delikatnej, szarej
kanapy w stylu loftowym jak pięść do nosa. Maks zmarszczył mocno
brwi, przenosząc spojrzenie na drobną brunetkę siedzącą tuż
obok, podczas gdy ciemne oczy nieznajomego zaczęły lustrować jego
sylwetkę.
– Kto to? – zapytali niemalże równocześnie, na co Alicja tylko
pokręciła z niedowierzaniem głową, już wiedząc, że to, co się
za chwilę wydarzy, będzie ciężką przeprawą.
Łukowski prychnął i założył ręce na piersi, wbijając
niechętne spojrzenie w faceta, który zajmował prawie połowę
sofy. Przypominał mu jednego z tych gości, którzy nie opuszczali
siłowni. No chyba że na moment, kiedy to mieli przygotować sobie
koktajl białkowy.
– Maks, to... Adrian – zaczęła Alicja, patrząc nerwowo to na
swojego przyjaciela, to na gościa. – Adrian jest moim bratem –
zakończyła, na co Łukowski niemal zakrztusił się własną śliną.
Musiał odkaszlnąć, żeby się nie udusić, a kiedy spojrzał na
współlokatorkę z nadzieją, że ta zaraz oznajmi mu robienie sobie
żartów, zrozumiał, że nie ma na co czekać.
Alicja nie żartowała.
I na Boga, ten goryl naprawdę był do niej podobny. Mieli tak samo
ciemne oczy, wydatne usta oraz proste, lekko zakrzywione w dół
nosy.
– A on to kto? – zapytał przesadnie niskim tonem Adrian,
wskazując na Maksymiliana ruchem głowy. – Nie gadaj, że to twój
kochaś – prychnął z pogardą, jeszcze raz obdarzając go
przeciągłym, tym razem wyraźnie zniesmaczonym spojrzeniem.
W Maksie coś się zagotowało, bo co jak co, ale nikt – a tym
bardziej jakiś wielki drechol – nie miał prawa tak się do niego
odnosić. I to jeszcze w jego mieszkaniu!
– Nie, Maks jest moim współlokatorem – odpowiedziała Alicja,
nim zdążył chociażby uchylić usta. Prawdopodobnie spodziewała
się, co takiego może z nich paść, więc wolała jak najszybciej
zabrać głos.
– To dobrze – prychnął, rozsiadając się bardziej na kanapie,
na co Maks aż zgrzytnął zębami.
– Tylko się ruchamy. – Temu już Alicja nie była w stanie
zapobiec. Mogła tylko jęknąć ciężko i posłać przyjacielowi
złowrogie spojrzenie. Niestety nie mogła też wpłynąć na brata,
który w tamtym momencie szybko podniósł się z kanapy, prawie
wywracając przy tym stolik z litego drewna i stojącą na nim
doniczkę z sukulentem.
– Powiedz coś jeszcze, to przejadę tą twoją facjatą po ścianie
– ryknął groźnie, a Maks, gdyby miał choć trochę lepszy
dzień, może by się wystraszył. Dzisiaj jednak szukał tylko
kogoś, na kim mógłby się wyżyć, a okazja nadarzyła się sama.
Zaśmiał się więc, zupełnie zapominając o czymś takim jak
instynkt samozachowawczy. I chociaż nie był jakimś chudym
wymoczkiem, bo regularnie uczęszczał na siłownię, to ten Goryl
mógłby go zgnieść w jednej ręce.
– Wczoraj robiliśmy to na kanapie. Może nawet posadziłeś dupę
na mojej spermie – odparował z pełnym satysfakcji uśmiechem, ale
nie przewidział tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Twarz
Adriana momentalnie przybrała kolor dojrzałego pomidora i gdyby to
tylko było możliwe, z uszu zaczęłaby mu buchać gęsta para.
Dawno już nie widział kogoś tak wyprowadzonego z równowagi, nic
więc dziwnego, że mężczyzna ruszył na niego, nie przejmując się
już stolikiem do kawy i Bogu ducha winnym sukulentem. W
pomieszczeniu rozbrzmiał huk upadającego mebla, a kiedy silne ramię
Adriana przycisnęło Maksa do ściany, Alicja krzyknęła
spanikowana.
– Adrian!
Łukowski otworzył szeroko oczy, wpatrując się w poszerzone ze
wściekłości źrenice mężczyzny. Przypominał rozjuszonego,
wściekłego byka, który lada chwila mógł go staranować.
– Jeszcze słowo, a przemebluje ci ten piękniutki ryj! –
wycharczał, opluwając przy tym Maksa, który przez zdenerwowanie
ledwo to zarejestrował. Poczuł tylko silny, odbierający mu oddech
uścisk na szyi, a gdy już myślał, że zacznie się dusić,
pomiędzy nich wdarła Alicja.
– Co ty odpieprzasz? – wrzasnęła na brata. – Zostaw go!
Zostaw albo wzywam policję! – zagroziła, a Maks, gdyby nie
zduszone gardło, z pewnością parsknąłby śmiechem, bo przecież
nic tak nie działało na groźnego dresa, jak magiczne hasło
„policja”. Byk podkulił ogon i puścił go łaskawie, nie
omieszkując jeszcze rzucić mu niechętnego spojrzenia.
– Ale on cię obrażał – bąknął niczym zrugane dziecko.
– Nie sypiam z nim! – Machnęła rękoma w wyrazie wściekłości,
jakby chciała uderzyć Adriana, ale się ostatecznie powstrzymała.
– A ty? Po cholerę gadasz takie głupoty?!
Maks przewrócił oczami i rozmasował bolącą szyję, zerkając
jeszcze niechętnie na Adriana, jednakże już z pewną dozą
dystansu. Co jak co, ale nie był samobójcą, żeby skakać prosto w
zębiska bestii, w szczególności, że zdążył poczuć ich ostrość
na własnej skórze.
– Każ się temu gorylowi wynosić.
– Uważaj do kogo się odzywasz, cioto – odparował mu zaraz, a
Maks mimowolnie zerknął na jego zaciśnięte pięści. Może i miał
zły dzień w pracy, ale bójka nie byłaby dobrym rozwiązaniem, nie
mówiąc już o tym, że nigdy nie potrafił się bić. Zawsze
kończył w parterze, osłaniając się przed kolejnymi ciosami.
– Adrian! – jęknęła Alicja, w nerwowym geście łapiąc się
za włosy. – Do cholery, on też ma prawo do tego mieszkania! Jeśli
chcesz tu się zatrzymać, musi wyrazić zgodę!
Maks wpatrzył się w przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami, jakby
właśnie zobaczył przybysza z kosmosu, po czym wskazał palcem na
Goryla.
– Że on? Chce tu spać? – Miał nadzieję, że Alicja zaraz
parsknie śmiechem, machnie ręką i powie, że tak się tylko
zgrywa, po czym każe swojemu bratu wypierdalać (delikatnie mówiąc).
Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dziewczyna kiwnęła głową,
potwierdzając wszystkie jego najgorsze obawy. – Dobry żart –
prychnął, po czym obrzucił Adriana krytycznym spojrzeniem. –
Małpy trzymają w zoo, idź poszukaj tam miejsca. Może nawet banana
dostaniesz za dobre sprawowanie. – Machnął ręką i już miał
wyjść, kiedy poczuł uścisk dłoni na swoim nadgarstku.
– Chodźmy pogadać – powiedziała twardo Alicja i pociągnęła
przyjaciela w stronę swojej sypialni. Nim jednak zdążyli wyjść
do przedpokoju, odwróciła się jeszcze w stronę brata, który
wyraźnie gotował się wewnętrznie na słowa Maksymiliana. – A ty
masz być grzeczny. Wracaj z tyłkiem na kanapę i niczego nie
próbuj! – zastrzegła, żeby następnie zamknąć się z
niezadowolonym Łukowskim w pokoju.
– Co to miało być? – zapytał, patrząc na nią śmiertelnie
poważnie i zakładając ręce na piersi, przez co prędzej
przypominał niezadowolonego dzieciaka, a nie współlokatora,
mającego te same prawa do mieszkania, co i Alicja. Nie mogła się
temu jednak nie dziwić, jej brat nie zaprezentował mu się od
najlepszej strony, będąc miejscu Maksa też miałaby pretensje.
– Wszystko poszło nie tak – jęknęła i opadła ciężko na
łóżko. – Sama nie wiedziałam, że przyjdzie – dodała,
posyłając mu przepraszające spojrzenie.
– To mogłaś go nie wpuszczać. – Był nieustępliwy. – W
ogóle – prychnął i aż rozłożył ręce w wyrazie
niezrozumienia. – Brat? Serio? Nigdy nie mówiłaś, że masz
brata!
– Bo teoretycznie nie miałam!
Maks spojrzał na nią zniesmaczony, jakby ktoś mu właśnie
próbował wmówić, że ziemia nie jest okrągła, tylko płaska, a
na dodatek jest osadzona na skorupie wielkiego żółwia.
– Och, więc posiadanie rodzeństwa rozpatruje się od dzisiaj w
teorii i praktyce?
– Jezu, Maks. – Doskonale widział, że również miała zły
dzień, ale prawdopodobnie nie zaczęło się od pracy, jak w
przypadku Łukowskiego, tylko od momentu zawitania ogromnego
braciszka w drzwiach mieszkania. – Mówiłam ci, że żyłam w
rodzinie zastępczej, prawda?
– Tak, mówiłaś. I byłaś jedynaczką, nie mieli nikogo poza
tobą – prychnął, z powrotem zakładając ręce na piersi.
– Adrian jest moim prawdziwym bratem – powiedziała i zagryzła
dolną wargę. – On zawsze był... trudny.
Maks uniósł brwi w wyrazie niedowierzania, po czym parsknął
śmiechem i pokiwał głową.
– Och, zdążyłem zauważyć.
– Przestań – sapnęła. – Nie lubię, kiedy taki jesteś. Dasz
mi dokończyć bez przerywania? – Posłała mu zirytowane
spojrzenie, a on tylko wzruszył ramionami. Wszystko jedno, prawda? I
tak nie pozwoli, by ta szkodliwa społecznie jednostka zabunkrowała
się w jego pięknym, czystym mieszkaniu.
– Proszę bardzo.
Odetchnęła głęboko, po czym jeszcze posyłając przyjacielowi
niepewne spojrzenie, zaczęła mówić.
– Kiedy trafiliśmy do ośrodka, miałam osiem lat, Adrian
czternaście. Ja byłam małą, wystraszoną dziewczynką, a on
szybko zadał się z dzieciakami, z którymi nie powinien. Tak już
ma, że zawsze ciągnie go do kłopotów, więc szybko spadł mu na
kark kurator, a mną zainteresowali się Topolscy. W międzyczasie,
jak zaczęła się moja procedura adopcyjna, Adrian trafił do
poprawczaka, więc wcale się nie dziwię, że moi przybrani rodzice
nie chcieli takiego dziecka – mówiła cichym, ledwo słyszalnym
tonem, ale Maks, jak obiecał, nie przerywał jej. Słuchał uważnie,
dobrze znając historię Alicji, której naprawdę poszczęściło
się z rodziną zastępczą. Topolscy byli porządnymi ludźmi,
traktowali ją jak własną córkę i dali jej wszystko to, co
dorastająca dziewczynka powinna otrzymać, czyli wsparcie, miłość
oraz możliwość wykształcenia się. Z kolei o Adrianie nie słyszał
nigdy, przyjaciółka nie wspomniała o nim ani słowem, nic więc
dziwnego, że czuł się teraz oszukany. To nie był mały szczegół,
o którym można było zapomnieć, do cholery! – Później jak już
podrośliśmy, Topolscy nie zabraniali mi kontaktów z nim. Wiesz, on
może tak wygląda, ale jest dobrym bratem. – Wydęła usta,
milknąc na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś. – Zawsze
się mną opiekował, mówiłam ci o moim prawdziwym ojcu, nie?
Bronił mnie przed nim. Nigdy nie zapomnę, jak chował mnie do szafy
i kazał być cicho, a sam później zbierał od tej świni baty. –
Maks poczuł ukłucie współczucia w okolicach serca. Wiedział, że
Alicja jako mała dziewczynka naprawdę wiele przeszła, wciąż
jednak irytowało go, że ani na chwilę nie wspomniała o drobnym,
nic nie znaczącym fakcie posiadania brata! – Ale odkąd poszłam
na studia, kontakt nam się urwał – powiedziała i skrzywiła się
z niechęcią.
– Och? Znudził się byciem dobrym, starszym bratem? – Nie mógł
powstrzymać się przed złośliwością.
– Był w więzieniu – odbiła natychmiastowo słowną piłeczkę,
trafiając nią w sam środek twarzy Maksa, a przynajmniej tak by się
wydawało po jego minie. Zamrugał, przez chwilę nie wiedząc, co
miałby na to odpowiedzieć. Czy przypadkiem Alicja sobie nie
żartowała?
– W więzieniu – powtórzył głucho.
– Tak. I dzisiaj skończył odsiadkę. Po sześciu latach,
rozumiesz? Nie ma gdzie iść, stracił większość kontaktów, nie
ma kasy... – Ukryła twarz w dłoniach, wyraźnie przerażona
swoimi słowami, jakby dopiero teraz dotarło do niej, z czym się to
wszystko wiązało. Maks miał ochotę roześmiać się nerwowo, ale
cudem zdusił w sobie tę chęć, bo również rozumiał, w jakiej
sytuacji się znaleźli.
Alicja była jego przyjaciółką. Najlepszą, należy dodać.
Rozumieli się jak nikt inny, wiele by dla siebie zrobili, co już
nie raz udowadniali, ale przecież Maks nie mógł zgodzić się na
to, żeby jakiś psychol u nich zamieszkał.
– To nie wiem, są jakieś noclegownie, czy coś...
– Ty się słyszysz? – Podniosła na niego złowrogie spojrzenie.
– To mój brat! Ja dostałam dobry start w życiu, on nie, tylko
tym się różnimy!
Maks skrzywił się, ale już nic jej na to nie odpowiedział. W
zamian potarł nerwowo dłoń i zdał sobie przy tym sprawę, że
jeszcze nie był w łazience po przyjściu z domu.
– Rób co chcesz – powiedział tylko i czym prędzej wyszedł z
pokoju. Nagle poczuł niemalże odbierającą mu oddech potrzebę
umycia rąk. Przez ten cały cyrk kompletnie o tym zapomniał.
***
Do wieczora prawie nie wychodził z domu. Nie obchodził go problem
Alicji, który teraz prawdopodobnie siedział na jego pięknej,
jasnej kanapie, kalając ją swoimi obrzydliwymi dresami jakie miał
na tyłku. Musiał skupić się na dokończeniu projektu, bo obiecał
Marcie, kierowniczce działu reklamowego firmy, z którą właśnie
współpracowali, że poprawioną grafikę dośle jeszcze dzisiaj. A,
należy nadmienić, do poprawienia miał całkiem sporo, bo klientom
nagle zmieniła się koncepcja (chociaż oni uważali, że mówili o
tym od samego początku. Maks zdążył się już przyzwyczaić do
takich zagrywek), więc musiał poświęcić trochę więcej czasu.
W takich chwilach żałował, że pracuje w malutkiej firmie, w
której bili się o każdego zainteresowanego ich usługami. Wiedział
jednak, że musiał zdobyć doświadczenie, w końcu niecałe pół
roku temu skończył studia. Z czystą kartą nie znajdzie nic
lepszego na rynku pracy – a już w szczególności nie w
Bydgoszczy.
Przetarł dłonią zmęczone oczy, po czym zerknął na ekran
tabletu, skąd spoglądała na niego komiksowa postać kobiety, o
którą rozgorzała cała ta afera. Aż parsknął i pokręcił
głową, zdając sobie sprawę, że ostatnie godziny poświęcił
narysowanemu ludzikowi, zmieniał jego ubrania, uczesanie włosów i
postawę – bo klient stwierdził, że bohaterka ich produktu tym
razem powinna mieć warkocza, sukienkę oraz powinna siedzieć.
Czasem miał wrażenie, że w tej pracy cofał się do podstawówki.
Wysłał gotową grafikę Marcie na maila i w tym momencie poczuł,
że jest głodny. No tak, odkąd wrócił nie jadł praktycznie nic,
prócz szybko podgrzanego, gotowego kremu warzywnego. To było jego
najzdrowsze odkrycie za czasów studenckich. Odkąd znalazł zupkę
najpierw w Biedronce, a później zorientował się, że są
praktycznie wszędzie oraz – co ważne – mają świetny skład,
jadł je niemal codziennie.
Odłożył swoje sprzęty na bok i wyszedł prosto do przedpokoju,
gdzie spotkał zakładającą buty Alicję. Zerknął na nią
zdziwiony, ale kiedy dostrzegł na jej ramieniu podłużną,
fioletową torbę, zrozumiał.
– Jeny – jęknął, przeczesując nerwowo swoje jasne włosy i
strosząc je jeszcze bardziej. – Zapomniałem, że to dzisiaj.
– Nic nie mówiłam, bo widziałam, że prawie w ogóle od siebie
nie wychodziłeś – powiedziała i zapięła jeszcze kurtkę
przeciwwiatrową, bo chociaż był początek maja, to wciąż
wieczory nie rozpieszczały temperaturami. – Dużo pracy?
– Nawet nie masz pojęcia ile. – Oparł się o framugę,
zastanawiając się jeszcze, czy gdyby się pospieszył, to by
zdążył.
– Odpuść dzisiaj – poradziła i uśmiechnęła się lekko. –
Pójdziemy razem w poniedziałek – dodała pokrzepiająco, na co
Maks skrzywił się ledwo widocznie, bo wiedział, że w poniedziałek
może również mieć nawał pracy, zresztą jak i każdego innego
dnia tygodnia.
– Jasne – odparł, odprowadzając przyjaciółkę do drzwi
tęsknym spojrzeniem. Miał wrażenie, że joga była jedyną
czynnością, która mogła uratować jego i tak walącą się już
na głowę psychikę, a jednak nie potrafił znaleźć dla niej
czasu. Od kiedy terapeutka zaproponowała mu zapisanie się na tego
typu zajęcia, wszystko wydawało się o wiele łatwiejsze. Zaczął
radzić sobie ze swoimi atakami paniki i odzyskiwał kontrolę nad
własnym życiem, ale ostatnie kilka tygodni było dla niego tak
intensywne pod względem pracy, że całkowicie olał tę formę
aktywności. Tylko weekendami pojawiał się na siłowni, jednak
siłownia wyzwalała go jedynie pod względem fizycznym, umysł wciąż
pozostawał spięty.
W drodze do kuchni usłyszał dźwięk telewizora dobiegający z
salonu. Momentalnie na jego twarz wpłynął niechętny grymas, kiedy
przypomniał sobie, że w mieszkaniu zagnieździł się pewien
ogromny pasożyt. Wytępienie go pewnie nie będzie tak proste, jakby
sobie tego Maks życzył, więc na razie musiał przejść z jego
obecnością do porządku dziennego.
Pokręcił głową i wszedł do kuchni, ale zaraz przystanął w jej
progu, gdy dostrzegł brudne naczynia zalegające na blacie. Po
plecach momentalnie przebiegł mu gorący dreszcz, a on już
wiedział, że to „przejście do porządku dziennego” wcale nie
będzie tak proste, jakby sobie tego życzył. Bez słowa zabrał się
za zmywanie, bo bałagan był dla niego nieakceptowalny. Wszystko
zawsze musiało wrócić na swoje miejsce.
Wycierał już talerze z zamiarem włożenia ich do szafki, kiedy
poczuł na sobie uważne, niemal przewiercające go na wylot
spojrzenie. Obejrzał się przez ramię i zaraz pożałował, bo miał
wrażenie, że dostanie zawału. Zacisnął dłonie na talerzu, z
szybko bijącym w piersi sercem lustrując postać, która właśnie
stała w progu. Po całym ciele przebiegł mu dreszcz będący z
jednej strony wynikiem strachu, a z drugiej – trudno było mu się
do tego przyznać – podniecenia. Strachu, bo był właśnie
obserwowany przez Adriana, który przybrał tak morderczy wyraz
twarzy, że Maks miał prawo bać się o swoje życie. Z drugiej
strony Goryl stał właśnie w samych spodniach dresowych,
prezentując mu bez kozery swój nagi, umięśniony tors. Wzrok Maksa
szybko przebiegł po szerokich barkach mężczyzny, przez pierś, aż
do pępka, pod którym znajdowała się ścieżka ciemnych włosków
łonowych, ciągnąca się wzdłuż całego podbrzusza.
Wciągnął gwałtownie nosem powietrze i wrócił do wycierania
talerza, próbując zamaskować swoje nagłe podniecenie. Na siłownię
nie chodził przecież dla własnej przyjemności – ktoś taki jak
on, bojący się zarazków, nie czerpałby radości z przebywania w
śmierdzących potem pomieszczeniach. Wybierał się głównie dla
widoków, bo odkąd pamiętał miał słabość do rozrośniętych
mężczyzn – nawet tak przesadnie rozrośniętych, jak Adrian,
który ewidentnie nie próżnował w więzieniu. No i co tu dużo
mówić, brat Alicji choć bez wątpienia był półgłówkiem, to
przynajmniej przystojnym, a już na pewno wpisującym się w gusta
Maksymiliana.
– Tej – odezwał się niskim, nieskalanym choć odrobiną
inteligencji, ale wciąż seksownym głosem. – Bo w sumie chyba
musimy pogadać, co nie?
Maks aż uniósł oczy ku sufitowi, starając się zebrać w sobie
resztki cierpliwości, a jej dziś nie miał zbyt wiele. W
szczególności, jak zobaczył ten burdel w kuchni, który z
pewnością był dziełem pasożyta zawracającego mu właśnie
cztery litery.
– Musimy – przyznał i obrócił się przodem do Adriana,
odkładając wcześniej talerz na blat. – Po pierwsze, jeśli
chcesz tu mieszkać, sprzątaj, do cholery, po sobie – warknął i
pokazał oskarżycielsko palcem na umyte naczynia.
Ciemne oczy zwęziły się niebezpiecznie, łypiąc na Maksymiliana
niechętnie.
– To tylko jeden talerz, szklanka i sztućce.
– I co? Może w pierdlu jak zeżarłeś, to myli za ciebie, ale tu
tak pięknie nie będzie – prychnął, a gdy seksownie szerokie
ramiona Adriana napięły się ostrzegawczo, zaczął się
zastanawiać, kiedy w końcu oberwie. To, że on i Goryl nie pałali
do siebie miłością nie było przecież niczym nowym, a Maks od
zawsze wiedział, że miał niewyparzony język.
– Słuchaj – zrobił krok w jego stronę, na co Maks ledwo
powstrzymał się od obronnego skulenia – z chęcią
przemeblowałbym ci ten delikatniuśki pysk, ale ze względu na Alę
się powstrzymam – warknął nisko. Łukowski przełknął
ukradkiem ślinę, próbując skupić się na strachu, jaki powinien
go właśnie ogarnąć, ale w zamian jak największy idiota śledził
grę mięśni pod ciemną skórą Adriana. I właśnie przez kolor
cery to rodzeństwo nie mogłoby się siebie wyprzeć – obaj byli
śniadzi, zupełnie, jakby mieli jakieś latynoskie korzenie.
Maksymilian nie miał już więc złudzeń, naprawdę łączyły ich
więzi krwi. – Więc trzym czasem ryj, co? Nie prowokuj mnie, a
jakoś damy radę, może nawet...
Maks nie wytrzymał. Prychnął i przewrócił oczami, zakładając
ręce na piersi.
– Trzym ryj? Przypomnę ci, że jesteś w MOIM mieszkaniu, zeżarłeś
MOJE żarcie i jeszcze każesz mi „trzymać ryj”?
Ciemne, gęste brwi Adriana zbiegły się ze sobą, a jego spojrzenie
mogłoby wypalić w Maksymilianie dziurę. Zaraz jednak na jego
smagłej twarzy pojawił się wyraz zakłopotania, a Łukowski z
rozbawieniem pomyślał, że pewnie proces myślenia się zakończył
i mózg wydał werdykt – wrong way, turn back.
– Sory. Odkupię ci jutro, co? Byłem kurewsko głodny.
Ledwo powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem, ale
ostatecznie udało mu się utrzymać maskę niechęci. Pokręcił
więc tylko z rezygnacją głową, po czym zabrał się za odkładanie
naczyń do szafek.
– Liczę na to – powiedział i jeszcze raz zerknął na apetyczne
mięśnie brzucha. – I nie chodź półnago, co? – Skrzywił się
z obrzydzeniem, co akurat musiał na sobie wymusić. Ładne ciało to
wciąż ładne ciało. Szkoda tylko, że należące do totalnego
idioty, ale jakoś się przemęczy.
Adrian zerknął na siebie, po czym zamrugał z niezrozumieniem, ale
tego już Maks nie widział. Skupił się całkowicie na
przygotowaniu sobie pożywnego posiłku.
– A co jest nie tak? Bo masakrycznie gorąco tu macie. Zresztą
wykąpałem się, nie mam zbyt wielu ciuchów. – Wzruszył
ramionami, a Łukowski jeszcze bardziej zapragnął zostać sam w
kuchni. Westchnął tylko ciężko i pokręcił głową, już
wiedząc, że przed nim naprawdę trudne dni.
– Na ile zamierzasz zostać? – zapytał, odsypując szklankę
kaszy jaglanej, żeby zaraz wstawić na gaz garnek z samą wodą.
– Nie myślałem jeszcze – palnął, a pod Maksem aż ugięły
się kolana. Obejrzał się na Adriana z szeroko otwartymi oczami,
jakby właśnie usłyszał, że ten chce u nich zamieszkać na
stałe... bo nie chciał, prawda?
– Jak to nie myślałeś? Chcesz pasożytować na siostrze? –
warknął, odstawiając szklankę na blat z hukiem. Musiał znać
dokładną liczbę dni, żeby wiedzieć, ile ma jeszcze cierpieć i
kiedy dokładnie oczekiwać spokoju. Tłumaczył to tym, że po
prostu Adriana nie lubił, ale doskonale wiedział, że znów na
wierzch wypływała jego patologiczna potrzeba posiadania kontroli
nad wszystkim, co go otaczało.
– No nie. Ogarnę się jakoś niedługo – rzucił wymijająco,
najwidoczniej nie wyczuwając niechęci w głosie Maksa. Nagle jego
wzrok spoczął na dłoniach Łukowskiego, a gdy ten miał już mu
coś odpowiedzieć, wyprzedził go: – Macie kota? – zapytał i
ruchem głowy wskazał na jego ręce.
Maksymilian spuścił spojrzenie na podrapaną skórę dłoni i nagle
poczuł się jak dawna, nastoletnia wersja siebie, kiedy to rodzice
odkryli z czym boryka się ich syn. Odchrząknął, jakby nigdy nic
powracając do posiłku.
– Kot przyjaciółki – powiedział wymijająco, choć dobrze
wiedział, że zadrapania były zbyt szerokie i płytkie, aby mógł
to zrobić mały sierściuch. Poczuł, jak gorąco uderza mu w
policzki, ale aby to ukryć, opuścił głowę oraz pozwolił
przydługiej, jasnej grzywce opaść na twarz. Było mu wstyd, że
miał dwadzieścia pięć lat i przez małe problemy w pracy wrócił
do swojego dawnego nawyku drapania skóry. Dobrze wiedział, że musi
się jak najszybciej z powrotem zebrać do kupy, bo zaniedbanie
problemu w jego przypadku mogło być tragiczne w skutkach.
– Dlatego ich nie lubię. – Adrian pokręcił głową, nie
podejrzewając nawet, jaka była prawda. – Nigdy nie ufaj kotom.
Maks uśmiechnął się krzywo, uświadamiając sobie, że były
plusy w tępocie Goryla. Nie musiał nawet kombinować i wysilać się
na bardziej górnolotne wymówki. Alicja gdy pierwszy raz zobaczyła
jego rany, od razu zapytała, kto (nie co) mu to zrobił. Była
znacznie bystrzejsza od brata.
– W ogóle, zaraz skoczę po browca. Może się napijemy, co? Tak
kumpelsko, bo źle zaczęliśmy i...
Westchnął ciężko, po czym znów obrócił się przodem do
Adriana.
– Nie – odparł, przerywając mu. – Nie będziemy pić browca.
Weź się zajmij sobą i daj mi już spokój, co? – Warknął przez
zaciśnięte zęby, na co Adrian tylko znów łypnął na niego spod
przymrużonych powiek, po czym odwrócił się i (chyba obrażony)
wyszedł. Dopiero wtedy Maks odetchnął z ulgą.
Już żaden umięśniony tors nie mącił mu umysłu. Mógł zabrać
się wreszcie za gotowanie.
Zbawco! Liczę na Was, Autorów, teraz jak na zbawienie. Siatkówki brak wobec czego moje forum to mielenie popiołu, świat ogarnęła pandemia i masowy strach i tylko ludzie tacy jak Ty ratują szaraczków bez kasy dzieląc się z nimi wytworami własnej wyobraźni.
OdpowiedzUsuńHej. Początek opowiadania wciągający jestem ciekawa co z tego wyniknie. Maks wydaje mi się trochę taka cicha woda. Wydaje mi się że on sobie ustawi tego Adriana raz dwa. Teraz to już będę czekać z niecierpliwością na następny rozdział pozdrawiam i dużo weny w
OdpowiedzUsuńSuper początek, nagich umięśnionych torsów nigdy dosyć;-)
OdpowiedzUsuń