Sprawdzała Alashee
***
Xahen, wykończony długą podróżą, jedyne, o czym marzył po
dobiciu do brzegu, to znalezienie się w swojej chacie. Już w
myślach prosił Ilimę o przygotowanie wody do kąpieli oraz czegoś
do jedzenia, umył się, a później – po posiłku – wylądował
na sienniku. Kiedy jednak dostrzegł ojca wraz ze starszyzną
wyczekujących ich na lądzie, zrobiło mu się niedobrze. Wiedział,
że zanim zrealizuje swoje pragnienia, będzie musiał przejść
szereg bezsensownych, ale koniecznych ceregieli.
– Rozchmurz się, Xa – rzucił wesoło Yamni, tocząc jedną z
beczek, którą zaraz ustawił na pomoście. – Wyprawa zakończyła
się sukcesem. Zobacz, ile tego mamy! – powiedział i ruchem ręki
wskazał łupy, jakie już zdążyli przetransportować ze statków
na brzeg.
Xahen nie podzielał jego radości. Zerknął tylko w stronę swojego
podwładnego, którego jakąś chwilę temu oddelegował wraz z
magiem na ląd. Teraz jednak nie stali już sami, rozładowywano
statki i wszystkich zakładników zebrano w grupę.
– Chata niewolników będzie pękała w szwach – mruknął Xahen,
drapiąc się z niechęcią po karku. – Żeby tylko nie wznieśli
buntu.
– Nie przesadzaj, widziałeś, jak się trzęsą na nasz widok –
prychnął Yamni i razem z Xahenem pomogli jednemu z wojowników
znieść ze statku wielką skrzynię.
– To, że się trzęsą, nie oznacza, że pokornie przyjmą swój
los – odparł zaraz, nie przejawiając radości przyjaciela i
reszty członków ludu.
– Już nie gadaj, tylko idź do ojca – pogonił go Yamni,
machając przy tym ręką. – Bo Vaadar zaraz odbierze ci wszystkie
zaszczyty. – Ruchem głowy wskazał na brzeg, gdzie wódz ściskał
swojego pierworodnego i z dumą wygłaszał jakąś mowę, której
oni, stojąc na pomoście, przy wszędobylskim gwarze pracujących
nad rozładunkiem mężczyzn, nie byli w stanie usłyszeć.
Xahen uśmiechnął się krzywo. Akurat tego rzeczywiście nie miał
zamiaru odpuścić, w końcu wyprawa powiodła się nie tylko dzięki
Vaadarowi, sam zarządzał jednym z okrętów, mobilizując
wojowników do pracy i gasząc ich spory w zarodku. Zostawił więc
Yamniego za sobą, żeby z wysoko uniesioną głową przejść przez
cały pomost. Stanął na grząskiej ziemi pokrytej cienką warstwą
śniegu i wtedy został zauważony przez ojca.
– Najwyższy – powiedział, skinąwszy głową w kierunku wodza,
który dopiero go zauważył.
– Och, Xahen. – W głosie mężczyzny nie było słychać
niechęci jak zazwyczaj. Uśmiechnął się do swojego nieprawowitego
syna, a po chwili nawet wyciągnął do niego rękę, co nie było
zbyt częstym zachowaniem. Nic dziwnego, że Xahen się zawahał.
Dopiero po chwili zreflektował się i przysunął do wodza,
pozwalając mu ułożyć dłoń na swoim prawym ramieniu. – Dobrze
się spisałeś. – Stare, czarne oczy z pożółkłymi białkami na
moment zatrzymały się na nim, spoglądając z pewnym rodzajem dumy.
Xahen poczuł, jak nieznajomy ciężar osiada mu na piersi i utrudnia
złapanie oddechu. Przez tyle lat jako mały chłopiec starał się,
aby jego ojciec chociaż raz właśnie tak na niego spojrzał, a
teraz, gdy już mu nie zależało, wreszcie doczekał się tej
chwili. – Wszyscy się dobrze spisaliście! – krzyknął do
wojowników, na co odpowiedziały mu radosne okrzyki. – Dzisiaj
ucztujemy! Ubić prosiaki i kaczki! Dzisiejszej nocy uczcimy ten
olbrzymi sukces! Proroctwa się spełniły, już niedługo zapanujemy
nad całym półwyspem, a później kontynentem!
Z gardeł zebranych znów wydobył się ryk aprobaty. Tego właśnie
chciał lud Ta'nehów, władzy, złota i niekończących się
biesiad. Xahen uśmiechnął się oszczędnie, a jego spojrzenie
powędrowało na stojącego niedaleko Janh'ahm'iha. Sylwetka szamana
zapadała się w połach niedźwiedziego futra, na głowę miał
zaciągnięty głęboki kaptur, więc Xahen musiał wytężyć wzrok,
aby dostrzec jego pełen zadowolenia wyraz twarzy.
Jego proroctwa naprawdę się spełniły, znaleźli tę przeklętą
wyspę, wykonali rytuał, który również pojawił się w snach
szamana, a później wrócili w rodzinne strony bogatsi o niewolników
i dobra materialne. Tylko czemu, na Przedwiecznego, coś wciąż
Xahenowi w tym wszystkim nie pasowało? Było zbyt idealnie, zbyt
prosto... A może zwyczajnie nie przepadał za Janh'ahm'ihem i sobie
to wszystko wmawiał?
– Chodź, Vaadarze, mój synu. I ty, Xahenie. Dzisiaj jesteście
honorowymi sylwetkami, razem doprowadzimy nasz lud do zwycięstwa –
mówił z rozrzewnieniem ojciec, a już po chwili Xahen poczuł
niemalże palące niechęcią spojrzenie Vaadara. Nie mógł się w
odpowiedzi nie uśmiechnąć do brata.
Tak, mimo potwornego zmęczenia wreszcie poczuł smak satysfakcji.
Może w jakimś stopniu to wszystko było warte dla tego jednego
momentu?
***
Wszedł do sieni swojego domostwa, w której powitała go Ilima,
młoda niewolnica pochodząca z dalekich, zachodnich ziem. Dziewczyna
opuściła głowę, kiedy tylko go zobaczyła, a po chwili dopadła
do niego, aby pomóc mu ściągnąć ciężkie, przemoczone futro.
– Dobrze gospodarowałaś domem – pochwalił, zauważając
płonące drewno w palenisku i czystą przestrzeń mieszkalną, którą
przed wyprawą zagracił, czym się tylko dało, aby jak najlepiej
przygotować się do podróży.
Dziewczyna uśmiechnęła się, a może nawet nieco zarumieniła na
tę aprobatę. Nic jednak nie odpowiedziała – nawet gdyby chciała,
nie było jej to dane. Podczas najazdu na jej wioskę, ktoś (Xahen
niestety nie miał pojęcia, kto. Gdyby wiedział, ta osoba już
dawno leżałaby głęboko zakopana w ziemi) obciął jej język.
Była młoda, miała za sobą może szesnaście-siedemnaście zim, a
także niezwykle urodziwa. Długie, brązowe włosy zawsze wiązała
w warkocz sięgający pośladków, a czarujące, acz doświadczone
przez życie oczy zawsze patrzyły na człowieka z pewną dozą
dystansu. Xahen traktował ją jak młodszą siostrę, nigdy jej nie
wykorzystał w sposób cielesny, chociaż niektórzy Ta'nehowie
uważali inaczej. Plotkowano o ich namiętnym romansie, co było
Xahenowi na rękę – nie interesowały go podobne kwestie, zawsze
uważał, że najpierw musi ogarnąć bałagan dookoła siebie, a
dopiero później może tworzyć jakiekolwiek relacje. Oczywiście
zdarzało mu się zaciągać dziewki do łoża, ale były to zawsze
jednorazowe sytuacje. Dzięki plotkom o służce, która na dłużej
zagościła u boku syna wodza, nikt nie próbował go na siłę
swatać z innymi kobietami.
Dostał Ilimę jako prezent od ojca... wadliwy prezent, podkreślali
niektórzy, ale sam w ten sposób ani przez moment nie pomyślał.
Nawet nie zauważył, kiedy, a ta wystraszona dziewczyna, której
imienia tak naprawdę też nie poznał – musiał sam je ponownie
nadać – stała się częścią tego domu.
– Proszę, podaj mi miodu – zwrócił się do dziewczyny. –
Jestem padnięty, ale jeszcze muszę udać się na uczę w długim
domu – mówił zniechęcony, kiedy opadł na drewnianą ławę. –
Chcesz iść ze mną?
Ilima spojrzała na niego znad ramienia, kiedy sięgała po dzban z
miodem pitnym. Zaraz szybko pokręciła głową. Nie angażowała się
w sprawy plemienia, czemu zresztą Xahen wcale się nie dziwił. Jak
mogłaby chcieć przebywać ze swoimi oprawcami? Jedyną osobą,
której zdawała się ufać, był on.
– Nie będę cię zmuszać – odpowiedział, kiedy na stole
pojawił się gliniany kufel z trunkiem. Od razu sięgnął po niego
i upił kilka dużych łyków. Aż odetchnął z ulgą, gdy słodki,
ale zawierający w sobie cierpkie nuty napój rozlał mu się po
języku. Tego właśnie w tej chwili potrzebował. – Chociaż,
szczerze mówiąc, sam bym tu z chęcią został – zamruczał pod
nosem ze skrzywieniem, co Ilima skomentowała lekkim uśmiechem, a
następnie oddaliła się do swoich prac, zostawiając Xahena samego.
***
Długi dom znajdował się w samym centrum osady. Zamieszkiwał go
wódz wioski ze swoimi niewolnicami i służbą. To tutaj odbywały
się obrady ze starszyzną i wojami, ale też wszelkie uczty,
ceremonie oraz biesiady. Kiedy stanął przed drewnianym budynkiem z
dachem przypominającym odwrócony kadłub łodzi, musiał wziąć
jeszcze głęboki oddech oraz odrzucić od siebie wszelkie myśli o
tym, jak bardzo nie chciał się tutaj dzisiaj znajdować.
– Nie wchodzisz? – Usłyszał znajomy głos dobiegający go zza
pleców, a po chwili zobaczył zadowoloną, wyraźnie już podpitą
twarz przyjaciela.
– Jak widzę, zacząłeś już świętować? – zapytał z
przekąsem, na co Yamni parsknął śmiechem.
– A czemu by nie? Byś widział, jak mnie Olheensa przywitała. –
Zagwizdał, a Xahen mógł się tylko domyślać, co takiego miało
miejsce, gdy Yamni dotarł do swojego domostwa.
– Nie pobiła się z Tris? – Uniósł brew, popatrując na
przyjaciela pobłażliwie. Yamni uwielbiał towarzystwo pięknych
kobiet, nic więc dziwnego, że się takimi otaczał. Olheensa była
jego sąsiadką, córką kowala, a Tris przybyła do osady ze swoim
ojcem handlarzem, i tak już zostali, wkupując się w łaski
Ta'nehów.
– Tris znów wyjechała na zachód – mruknął z niezadowoleniem
Yamni, przybierając minę zbitego psa. Xahen parsknął śmiechem,
dobrze wiedząc, że przyjaciel długo nie będzie płakać za
niewiastą, lada moment zakręci się obok kolejna i wyleczy wszelkie
jego smutki.
– A więc musi wystarczyć ci jedna panna – rzucił złośliwie,
ruszając w stronę wejścia do domu.
– Któż to wie, kogo jeszcze dzisiaj ześle mi Przedwieczny do
łoża – powiedział radośnie, wchodząc do budynku, gdy Xahen
przytrzymał jedno skrzydło drzwi. Od razu ogarnęły ich odgłosy
rozpoczynającej się biesiady. Śpiewy, rozmowy oraz zgrzyt naczyń
zbijał się w jedną kakofonię dźwięków, która początkowo
dezorientowała nowo przybyłych.
W pomieszczeniu wystawiono długi stół, a na jego szczycie siedział
wódz. Xahen szybko zorientował się, że po pawicy ojca miejsce
zajmował jego znienawidzony brat, Vaadar, a krzesło po lewej
zdawało się wolne. Nie wiedząc jednak, gdzie powinien usiąść,
ruszył swobodnym krokiem przez pomieszczenie, gdy nagle jego
spojrzenie powędrowało na bok, na punkt pod ścianą, w którym
siedziało rodzeństwo z Elmarnaki. Wszyscy mieli obwiązane ręce
grubym sznurem, wyglądając przy tym tak żałośnie, że aż
Xahenowi zrobiło się ich żal. Najmłodsza z nich, Mirena,
rozglądała się dookoła z przestrachem, podkulając przy tym nogi
pod samą brodę, a jej ślepy brat mówił coś cicho do jej ucha,
zapewne aby trochę ją uspokoić. Wyglądali jak upolowana
zwierzyna, w żadnym stopniu nie przypominając już dumnych członków
rodziny królewskiej. Stali się łupem, którego los był jedną
wielką niewiadomą.
– Xahen, mój synu! – Do jego uszu dobiegł głos ojca. Mężczyzna
podniósł się z siedzenia, a wszelkie odgłosy wypełniające do
tej pory chatę w jednej chwili umilkły. – Bracia, jest i mój
drugi syn. Nieprawowity, ale jednak to moja krew. – Oszołomiony
tym wyznaniem Xahen zatrzymał się przy ojcu, a ten zaraz
przyciągnął go do siebie bliżej. – Część mnie jest w nim,
nikt temu nie zaprzeczy – mówił, poklepując mu ramię. Xahen nie
miał pojęcia, czy ojciec przypadkiem więcej dzisiaj nie wypił,
czy to może wina zbliżającej się olbrzymimi krokami starości,
ale jedno było pewne, nigdy nie spodziewał się czegoś takiego
usłyszeć. A już na pewno nie przy najznamienitszych wojach i
członkach starszyzny. Uśmiechnął się krzywo, zdając sobie
sprawę, że może gdyby był dziesięć lat młodszy, naprawdę
ucieszyłyby go te słowa. Niestety, zbyt wiele minęło, zbyt wiele
się wydarzyło. Słowa, nawet najbardziej barwne, nie mają mocy do
zmiany przeszłości.
– Dziękuję, ojcze – powiedział głośno i opuścił głowę w
wyrazie szacunku. W zamian wódz uścisnął mocniej jego ramię, po
czym wskazał na miejsce po swojej lewej stronie.
– Usiądź. Yamni, chłopcze, dla ciebie też znajdzie się tu
siedzisko! Polejcie piwa, wina, miodu! Dzisiaj pijcie i jedzcie, co
tylko chcecie! Przed ludem ta'heńskim mlekiem płynąca przyszłość,
nasz szaman widział to w swoich wizjach! – Rozległy się najpierw
okrzyki, a później rytmiczne uderzania w blat. Ktoś zanucił
pochwalną przyśpiewkę, a już po chwili cały dom huczał od jej
melodii.
Dookoła krążyli niewolnicy, co rusz dolewając alkoholu i donosząc
mięsiwa. Z każdą chwilą rozmowy stawały się coraz to bardziej
donośne, a twarze biesiadników czerwone od wypitego alkoholu. Xahen
patrzył na to zmęczonym wzrokiem, ale dopiero gdy świętujący
mężczyźni zaczęli zaczepiać usługujące im niewolnice,
stwierdził, że właśnie dlatego nie lubił takich uczt. Wszystko
zawsze prowadziło do jednego – albo do burdy, albo do zwierzęcych,
cielesnych aktów. A najgorsze, że ojciec się temu wszystkiemu
przyglądał i tylko śmiał rubasznie, zachęcając swoich
podwładnych do dalszej zabawy. Ci więc, niehamowani niczym,
dotykali piersi pochylających się właśnie kobiet przy dolewaniu
trunków, ciągnęli je na własne kolana, wpychali ręce pod suknie,
aż wreszcie nawet rozrywali ubranie, całkowicie hańbiąc
przerażoną dziewkę.
W pewnym momencie jednak znane im służki już nie wystarczyły.
Może były zbyt zwyczajnie, a może po prostu przypomnieli sobie o
swoim wojennym łupie. Ktoś przytargał do domu kilka nowych
nabytków, związani i przerażeni elmarnianie natychmiastowo stali
się główną atrakcją całej uczty. Xahen patrzył na młodą,
niską dziewczynę, którą za linę, niczym bydło, ciągnął ten
sam ta'heńczyk, który w zamku próbował zgwałcić młodszego z
książąt. Sen'en śmiał się przy tym głośno, a jego ruchy
świadczyły o sporej ilości wypitego alkoholu.
– Czyżbym widział na twojej twarzy obrzydzenie? – Spojrzał na
siedzącego naprzeciwko brata. Vaadar wykrzywiał usta w kpiącym
uśmieszku, podpierając głowę na ręce i wbijając w Xahena swoje
ciemne, przenikliwe oczy.
– A ciebie z kolei to bawi – odparł spokojnie, ale na tyle
głośno, aby przebić się przez panujący gwar. Vaadar westchnął
teatralnie, po czym zerknął na środek pomieszczenia, gdzie
odbywało się przedstawienie z Sen'enem i bliską już płaczu
elmarnianką.
– Widziałem ciekawsze rzeczy w życiu.
– Nie wątpię. – Xahen skrzywił się mimowolnie, nawet nie
chcąc myśleć, co takiego jego brat robił ze swoimi niewolnicami.
Słynął z agresji, którą na pozór przykrywał chłodną
obojętnością, jednakże fakt, że ostatnimi czasy okaleczył jedną
ze swoich dziewek, tylko świadczył o tym, jakim naprawdę był
człowiekiem.
– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że tu nie pasujesz –
powiedział w pewnym momencie Vaadar cicho, tak, że jego głos nie
mógł być usłyszany przez siedzącego nieopodal wodza. Xahen
wyczytał słowa z ruchu ust, który był aż nazbyt zaakcentowany,
właśnie po to, aby mieć pewność, że przesłanie trafi do
odbiorcy.
Zmarszczył gniewnie brwi, ale nic nie odpowiedział. Brat miał
rację, nie pasował. Był tylko cholernym bękartem zrodzonym z
niewolnicy, którą – prawdopodobnie – traktowano tak, jak teraz
elmarnian. Za każdym razem, kiedy więc na to patrzył, widział
swoją matkę uprowadzoną z ziemi ojców, zaciągniętą w nieznane
tereny, przerażoną i zmuszoną do prowadzenia życia jeńca.
Nagle za jego plecami rozbrzmiało jakieś poruszenie. Rozległ się
trzask upadającego krzesła, kilka osób się podniosło, ktoś
przeleciał przez pół sali i wylądował na podłodze, przyciskany
przez drugą osobę.
– Trevedic...! – tylko tyle wyłapał z krzyku najstarszego z
książąt, później nastąpił płynny świst wypowiadanych nerwowo
kolejnych słów w języku elmarniańskim. Obrócił się i już
wszystko było jasne. Ślepiec leżał na klepisku, przyciskany przez
Sen'ena, na którego twarzy malował się istny szał i... kilka
poważnych zadrapań, jakich jeszcze chwilę temu tam nie było.
Xahen westchnął ciężko i potarł bok swojej skroni, patrząc ze
zrezygnowaniem na rozgrywającą się przed nim scenę. Miał
wrażenie, że ten dzieciak pakował się we wszelkie możliwe
kłopoty.
– Ty mała kurwo! – wrzasnął Sen'en, zaciskając dłonie na
szyi księcia. – Ktoś ci chyba musi pokazać, gdzie twoje miejsce!
– ryczał, a kilka osób zaniosło się wesołym śmiechem.
– Sen'en, kto by pomyślał, że taka chuda, ślepa pokraka
zeszpeci ci mordę! – rechotał ktoś, tyko podjudzając wojownika.
Xahen zerknął kątem oka na ojca, który przyglądał się
zamieszaniu z nie mniejszym zadowoleniem niż reszta jego podwładnych
i wtedy już wiedział, że jeśli sam nie zareaguje, niewiele
pozostanie z Trevedica.
– Dość! – krzyknął, wstając i ściągając na siebie uwagę
biesiadujących. – Zostaw go, nie widzisz, że zaraz go udusisz?
– Rzucił się na mnie! – prychnął Sen'en, faktycznie
puszczając maga, który łapczywie nabrał powietrza, cały już
siny od braku tlenu. – Zobacz, co mi pizda zrobiła!
Po sali rozniosły się śmiechy.
– Taki wątły, a taki waleczny!
– Pisklę, w którym wrze wilcza krew!
Co rusz rozlegały się kpiące komentarze, a Xahen, chociaż nie dał
po sobie nic poznać, miał ochotę uśmiechnąć się z
rozbawieniem. Musiał przyznać, że lud Elmarnaki, chociaż
niepozorny, był całkiem waleczny, a już w szczególności, jeśli
mowa o rodzinie królewskiej. Prócz waleczności i buty kryli w
sobie jeszcze niezachwiane pokłady dumy.
– Wściekasz się, bo ślepiec się na ciebie rzucił? – zapytał,
odsuwając krzesło i robiąc krok w stronę leżącego na ziemi
księcia, wraz ze wciąż pochylającym się nad nim Sen'enem. –
Ale, jak mniemam, świetne się bawiłeś z tą elmarniańską
dziewką, którą chwilę temu przywlekłeś tu niczym zwierzę?
Sen'en zmarszczył brwi z niezadowoleniem i zaraz się podniósł. W
pierwszej chwili chciał coś powiedzieć do Xahena, ale zaraz się
zreflektował. Zrozumiał, że jeśli czegoś nie zrobi, wyjdzie na
głupca w oczach reszty wojowników, więc zaraz zwrócił się do
wodza.
– Najwyższy – to mówiąc, ukłonił się nisko. – Niewolnik
nie ma prawa rzucić się na swojego pana, obojętnie, czy kiedyś
był księciem, czy nie. Mam pełne prawo go ukarać, a nawet odebrać
życie. Jeśli nic nie zrobimy, będzie to dla nich jasny znak, że
mogą sobie z nami poczynać, jak chcą.
– Z tego, co zrozumiałem, ojcze, zakładnicy królewscy są dla
nas cenni – odbił Xahen, odwracając się do przywódcy i
rozkładając przy tym ręce. – Chyba właśnie dlatego
przetransportowywaliśmy ich osobno, prawda? Zresztą, ponoć wizje
Janh'ahm'iha mówiły, żeby jeszcze tę trójkę oszczędzić, bo
będzie potrzebna.
– Tak, panie, dokładnie tak – wtrącił się szaman, który do
tej pory niezbyt uczestniczył w uczcie. Siedział na uboczu, jak to
miał już w zwyczaju (Xahen naśmiewał się, że pewnie towarzyszą
mu duchy przodków) i nie wtrącał się w rozboje wojowników.
Wódz zmrużył oczy, przesuwając palcami po swojej długiej, siwej
brodzie, patrząc to na swojego syna, to na leżącego księcia.
– Chyba bliski jest ci ten ślepiec, skoro bronisz go jak
niedźwiedzica swego młodego – padło drwiące stwierdzenie ze
środka stołu. Xahen momentalnie spojrzał w tamto miejsce,
natrafiając na uśmiechającego się kpiąco Kavrema. W świetle
świec wyglądał jeszcze szpetniej niż normalnie, blizna
zniekształcała mu twarz, a ciepły blask ognia tylko ją pogłębiał.
– Bez dwóch zdań – potwierdził Vaadar, wykrzywiając usta w
równie obrzydliwej minie co jego przyjaciel. – Chyba spędzenie
kilka dni na statku z tym... – tu zmierzył Trevedica zdegustowanym
spojrzeniem – ...kaleką coś zmieniło w waszej relacji, hm?
Braciszku, przyznaj się, co takiego miało miejsce w kajucie
zakładnika? Mały elfik był aż tak pasjonujący? Może wszyscy
powinniśmy go wypróbować?
Xahen wciągnął gwałtownie powietrze, krzywiąc się przy tym ze
złości. Zacisnął pięści, jakby już miał jedną z nich posłać
w stronę znienawidzonego brata, wiedział jednak, że musi zachować
zimną krew. Dokładnie to chciał osiągnąć Vaadar – wzbudzić w
nim złość, zmusić do działania, a następnie skompromitować
przed wszystkimi wojownikami.
– Chłopcy, przestańcie. – Wszystko jednak uciął ojciec. –
Sen'enie, nie mogę pozwolić, abyś zabił jeńca, ale muszę
przyznać, że trzeba go ukarać. – Xahen zacisnął zęby,
zerkając kątem oka na przysłuchującego się wszystkiemu
Trevedicowi.
[i]Ty idioto, pomyślał wściekle, kierując swoje myśli do maga,
[i]po co się wychylałeś? Nawet nie masz pojęcia, co oznacza u nas
„ukarać”.
– Złapcie go – padł rozkaz i już po chwili u boku maga
pojawiło się dwóch mężczyzn. Trevedic tylko zdążył wesprzeć
się na łokciach, a już został schwytany pod ramionami i
podniesiony do pionu niczym niewiele ważący wiecheć. – Utnijcie
mu ucho.
Xahen słysząc to, aż przymknął na moment oczy i odetchnął,
dobrze wiedząc, że mogłoby być gorzej. Gdy jednak spojrzał na
Trevedica, zobaczył malujące się na jego twarzy istne przerażenie.
Chłopak zaczął się wyrywać, chociaż w starciu z rosłymi wojami
nie miał zbyt wielkich szans, w jednej chwili powalili go na stół,
przygniatając twarzą do drewna. Rozległ się brzdęk upadających
na podłogę glinianych naczyń, dookoła rozewrzały podniecone i
zadowolone odgłosy. Gdzieś spod ściany, pod którą siedziało
rodzeństwo maga, rozległ się wściekły krzyk, który zaraz został
stłumiony przez stojącego nieopodal Sen'ena. Zamachnął się, a
następne wbił swoją ciężką pięść w twarz protestującego
Alberta. Mirena jedynie skuliła się, zakryła twarz dłońmi i
zawyła cichutko. Nie miała pojęcia, co chcieli zrobić jej bratu,
ale nie wyglądało to na nic dobrego.
Xahen patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę, zachowując
zimną krew. Nawet mu powieka nie drgnęła, gdy w ręce swojego
pobratymcy zobaczył ostrze noża. Dla niego to było tylko ucho, bez
tej części ciała dało się przecież żyć – ba, można nawet
normalnie funkcjonować, więc lepsza taka kara, niż inna. W końcu
ojciec mógł wpaść na pomysł pozbawienia Trevedica języka, ślepy
i do tego niemy z pewnością miałby o wiele trudniej.
– Sen'en, ty to zrób – polecił wódz, na co mężczyzna
momentalnie się rozpromienił. – Przytnij mu to ucho, ale nie
obcinaj całego – dodał, a Xahen odetchnął z coraz to większą
ulgą, chociaż gdy patrzył na Trevedica, na jego żałosne próby
wyrwania się z uścisku, czuł rozgoryczenie. Jak można było
okaleczać kogoś tak idealnego?
Jeden z mężczyzn odgarnął jasne pasma włosów na bok,
odsłaniając długie, szpiczaste ucho. Xahen zapatrzył się na nie,
zaczynając żałować, że już zaraz nie będzie miało tak
perfekcyjnego, egzotycznego kształtu. Sen'en wziął nóż, nachylił
się nad Trevedicem i więcej już Xahen nie mógł dojrzeć, gdyż
zasłonięto mu widok własnymi ciałami. Usłyszał tylko świst
ostrza, a następnie pełne boleści, jednakże zduszone, zapewne,
aby nie dać nikomu satysfakcji, stęknięcie.
Rozległ się zadowolony śmiech. Sen'en uniósł rękę z uciętą,
zakrwawioną małżowiną, na co wszyscy biesiadujący również
zarechotali. Xahen tylko skrzywił się nieznacznie, a kiedy zobaczył
leżącego bezwładnie na stole maga, musiał zdusić w sobie chęć
podejścia i zgarnięcia go z oczu Ta'nehów.
– Oby ci się odechciało rzucać na swoich panów – zagroził
jeszcze Sen'en, po czym rzucił małżowiną w stronę uwiązanych w
kącie psów. Te zaraz podłapały kawałek ciała, bijąc się przez
chwilę o niego. Trevedic, który doskonale zdawał sobie sprawę, co
właśnie się wydarzyło, poczuł wzbierające w nim mdłości.
Jeszcze nigdy nikt nie potraktował go w ten sposób. Przymknął
zmęczone powieki, próbując nie myśleć o upokorzeniu, bólu i
ciepłej stróżce krwi spływającej po policzku.
– Tyle na razie wystarczy – powiedział ojciec, wstając nagle i
ruszając w stronę Xahena. – Nie pozwoliłem bardziej go
okaleczyć, bo to będzie prezent dla ciebie, drogi synu.
Xahen zmarszczył z niezrozumieniem brwi, patrząc to na wodza, to na
krwawiącego Trevedica.
– Nie potrzebuję żadnego prezentu, ojcze – odparł, siląc się
na najbardziej uniżony ton, na jaki było go w tamtej chwili stać.
Po minie starca jednak szybko zrozumiał, że to nie poskutkowało.
– Prezentów od wodza się nie odrzuca – utemperował go
nieznoszącym sprzeciwu głosem. Vaadar parsknął kpiącym śmiechem,
ale Xahen całkowicie zignorował brata. Wymusił tylko uśmiech,
pochylił głowę i wydukał:
– Dziękuję, Najwyższy.
Ojciec położył mu dłoń na ramieniu i zapewne czując, że
spełnił swój rodzicielski obowiązek, w końcu obdarował bękarta
swoją łaską, klasnął w dłonie i zachęcił podwładnych do
dalszej zabawy. Xahen z niechęcią spojrzał w stronę Trevedica,
który teraz wspierając się o stół, podniósł się na chwiejnych
nogach.
Nie w smak było mu niańczyć młodego księcia, ale czuł, że na
razie nie miał innego wyjścia, tylko to właśnie robić. W
szczególności, że chłopak nie był niczemu winien. Nie myśląc
więc wiele, podszedł do młodzieńca i złapał go za ramię, a
kiedy ten zaczął się wyrywać, nieświadom, kto go trzymał, zaraz
powiedział:
– To ja. – Trevedic drgnął, dając się zaciągnąć na bok. –
Nie powinieneś się rzucać na żadnego Ta'neha – skarcił. –
Następnym razem przemyśl to kilka razy.
Książę zmarszczył brwi, ale pozwolił się poprowadzić do
wyjścia. Xahen otworzył przed nim jedno ze skrzydeł drzwi. Aż
zadrżał, gdy ogarnęło go mroźne, nocne powietrze. Zaraz jednak
poczuł na swoich barkach nieznajomy ciężar i dopiero po chwili
zreflektował się, że mężczyzna narzucił na niego futro, aby
ochronić go przed chłodem.
– Mogło być gorzej – mówił ta'heńczyk. – Nie odcięto ci
całej małżowiny, wciąż masz obie ręce, obie nogi i język w
gębie. – Trevedic nie miał pojęcia, czy te żałosne zapewnienia
miały być jakąś formą pocieszenia? Prychnął z pogardą, nawet
nie chcąc o tym wszystkim myśleć w taki sposób. Może jeszcze
miałby okazać im wszystkim wdzięczność?
– Uszy są znakiem, że jesteśmy potomkami elfów.
– Masz jeszcze jedno nienaruszone. – Xahen przewrócił oczami,
opuszczając teren długiego domu. Wydeptaną dróżką ruszył w
kierunku swojej chaty, wciąż prowadząc Trevedica pod ramię.
– I za to mam teraz paść na kolana i dziękować? – prychnął,
zaczynając się z nim przez moment szarpać. Xahen warknął niczym
rozjuszone zwierzę, wbijając palce w rękę Trevedica z taką mocą,
że przez moment młodzieniec miał wrażenie, że mu ją zmiażdży.
– Masz się, kurwa, cieszyć, że całą resztę masz na miejscu! –
wrzasnął i pociągnął go do przodu. – Co ci przyszło do głowy,
żeby atakować jednego z nas? Już nie jesteś księciem! Nie masz
żadnych przywilejów! Jesteś pieprzonym niewolnikiem! Zakładnikiem,
którego żywot niewiele dla nas znaczy!
– Wiem! – krzyknął rozemocjonowany Trevedic. Naprawdę nie
trzeba było mu tego wszystkiego przypominać, bo doskonale zdawał
sobie sprawę, czym stali się dla tych barbarzyńców. –
Widziałeś, co chcieli zrobić moim ludziom! Prawie zgwałcili
służkę mojej siostry! Nie mogłem siedzieć i tylko nasłuchiwać,
oni nam ufają! Jesteśmy ich opiekunami, nie mogę pozwolić,
żeby...
– Otóż już nie. Już nic nie musisz, martw się o swój tyłek,
bo niedługo naprawdę możesz go stracić – prychnął i złapał
za drzwi do swojego domostwa. Otworzył je i wszedł szybkim krokiem
do sieni. – Ilima! – wrzasnął już od progu, nie panując nad
swoim zdenerwowaniem. Nie musiał długo czekać, aż dziewczyna
pojawiła się obok. – To Trevedic, książę Elmarnaki, jeden z
naszych zakładników. Dzięki wspaniałomyślności ojca i jego
szczodrości, od dzisiaj musimy wykarmiać jeszcze jedną gębę –
prychnął poirytowany, sam właściwie nie wiedząc, dlaczego
targały nim tak silne emocje. – Trevedic, przed tobą stoi Ilima.
Ty dzisiaj straciłeś połowę ucha, ona niegdyś utraciła język.
– Uśmiechnął się złośliwie, chociaż dobrze wiedział, że
mag nie mógł tego zobaczyć. Jednakże konsternacja, jaka
wymalowała się na twarzy księcia, w pełni go usatysfakcjonowała.
– Także się z tobą nie porozumie, ale myślę, że jakoś dacie
radę. Ilimo, Trevedic jest ślepcem, nie zna domu, więc uważaj,
żeby się przypadkiem nie zabił. Dodatkowo... – tu urwał i
sięgnął dłoniom ku złocistym pasmom włosów. Nie zważając na
nerwowe drgnięcie młodzieńca, odsłonił ubabrane krwią pukle,
pokazując służce świeże okaleczenie. – Stracił ucho, później
przyniosę coś, aby przemyć ranę. Na razie umyj go, daj mu coś
ciepłego do ubrania i nakarm. Wrócę zapewne nad ranem, więc
przygotuj mu też siennik – polecił, a dziewczyna pokiwała ze
zrozumieniem głową.
– Czekaj! – Trevedic odwrócił się w jego stronę i chociaż
przez moment czuł się tak, jakby Xahen całkowicie ignorował, że
stał tuż obok oraz wszystkiemu się przysłuchiwał, złapał
wojownika za ramę. – Co z moją siostrą i bratem?
– Nic im nie będzie. O ile oczywiście nie są tak głupi, jak ty
– prychnął, zmierzył go niechętnym spojrzeniem, po czym wyszedł
z chaty, zostawiając za sobą podmuch chłodnego powietrza i
zdezorientowanego Trevedica.
Młodzieniec nagle poczuł ciepłą, kobiecą dłoń na swojej.
Został pociągnięty w głąb domu, więc nie oponował – tam było
znacznie cieplej niż w sieni.
– Ja... – zaczął, nie wiedząc, co tak właściwie powinien
powiedzieć, mając na uwadze fakt, że i tak nie dostanie
odpowiedzi. – Przepraszam za kłopot – wymamrotał, czując, jak
wszystkie emocje powoli zaczęły ustępować i w zamian ogarnęło
go zmęczenie.
Dziewczyna uścisnęła go mocniej, po czym pogładziła niemalże
pieszczotliwie grzbiet jego dłoni. To chyba oznaczało, że nie ma
mu niczego za złe.
Mieli ze sobą trochę wspólnego, w końcu i ona była ofiarą
Ta'nehów.
Hej. Rozdział świetny. Czekam na dalszą część .pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFantastyczny rozdział, historia się rozwija. Ciekawe skąd właściwie szaman to wszystko wie. Chyba coraz bardziej lubię Trevedica ;)
OdpowiedzUsuń