CZĘŚĆ 1.
– Ale
ja nie chcę! – krzyczała dziewczyna, rozrzucając przy tym
dookoła wypchane pierzem poduszki. Blada twarz jedynej córki króla
przypominała teraz kolorytem dorodne jabłko, a jej zazwyczaj
delikatne rysy wyostrzyły się przez grymas złości. – Nie chcę
i nie wyjdę za tego buca!
–
Mireno... – zaczął ze spokojem jej starszy brat. Nie poruszył
się jednak, słyszał, że co chwilę coś upadało na podłogę,
więc wolał nie ryzykować. Od urodzenia był ślepcem i chociaż
zamek, w którym mieszkali, znał jak własną kieszeń, to gdy
zmieniało się ułożenie przedmiotów (albo tak jak teraz – gdy
na marmurowej posadzce walały się poduszki), tracił orientację. –
Dobrze wiesz, że nikt nie chce ci zaszkodzić. To dla...
–
Przestań! – przerwała mu, a po chwili usłyszał, jak ciężko
siada na swoim łóżku. – Nawet nie kończ bo brzmisz jak ojciec!
Na prastarych elfów, jesteś tak do niego podobny, że aż mnie
mdli!
Usta
Trevedica mimowolnie wykrzywiły się w rozbawionym uśmieszku. Tak,
to bardzo pasowało do jego siostry. Była zupełnie inna niż on i
Albert, najstarszy brat, a co za tym idzie – spadkobierca tronu.
Mirena nie potrafiła zapanować nad swoimi emocjami, gdy ją coś
bawiło, śmiała się do rozpuku, a gdy gniewało, głośno wyrażała
swoje niezadowolenie. Nie zachowywała się jak na córkę króla
przystało, nie była powściągliwa ani skromna, czego zresztą
wszyscy od niej wymagali. Ojciec często mawiał, że przyprawia go
tylko o ból głowy, jednak Trevedic doskonale wiedział, jak wielkim
uczuciem darzył swoje najmłodsze dziecko – i to właśnie dzięki
temu wszystko uchodziło Mirenie na sucho. Każdy młodzieńczy
wybryk w ostateczności był bagatelizowany, a król Elmarnaki
jedynie rozkładał ręce, powtarzając opiekunom dworu, że gdy
Mirena wyjdzie za mąż, dojrzeje.
Tyle
tylko, że za mąż wyjść nie chciała.
– A
jak ty sobie to wyobrażasz? Chcesz mieć stajennego za męża? –
zapytał z przekąsem, zdając sobie sprawę, kogo Mirena obdarzyła
swoimi względami. I chociaż sam zawsze zaciekle bronił siostry,
tym razem nawet i jemu wydawało się to niezmiernie lekkomyślne –
bo jak można wybrać zwykłego chłopca bez przyszłości, mogąc
zostać żoną pierworodnego syna Oczu Elmarnaki? – Od pokoleń
potomkowie Największego Maga i potomkowie królewscy byli ze sobą
łączeni więzami małżeńskimi. To tradycja – podkreślił.
– To
dlaczego TY nie możesz podtrzymać tradycji?! – krzyknęła, a
Trevedic usłyszał szelest. Mirena znów wstała z łóżka i
zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
–
Revinald ma tylko syna – odparł ze spokojem i wzruszył ramionami,
czym tylko bardziej rozjuszył siostrę.
–
Och, jakby to stało na przeszkodzie! – prychnęła. – Z tego co
pamiętam, za panowania Tymedeusza Błyskotliwego takie coś też
miało miejsce. Tymedeusz miał dwóch synów, tamtejsze Oczy
Elmarnaki trzech, więc połączono małżeństwem najmłodszych. I
wiesz co? Podania głoszą, że było to bardzo udane małżeństwo!
Potomstwa, owszem, nie mieli, ale...
– Ale
nasz ojciec ma córkę – wtrącił zaraz Trevedic, jednym zdaniem
obalając jej wszystkie argumenty. – Zdrową, piękną córkę. A z
kolei Malvin jest przystojnym młodzieńcem, czego ci w nim brakuje?
Mirena
prychnęła prześmiewczo.
– Och
tak, bo ty najlepiej wiesz kto jest urodziwy, a kto nie – syknęła
i naraz zrozumiała, jak bardzo nie na miejscu był jej docinek.
Trevedic uniósł brwi, ale nic nie odpowiedział. Nie wyglądał
nawet na zranionego, chociaż nikt lepiej od siostry nie zdawał
sobie sprawy, przez co przechodził jej starszy brat kilka lat temu.
Do swoich piętnastych urodzin, mimo że był księciem, słyszał
szykany ze stron ludzi dworu, później całe szczęście się to
zmieniło. Okazało się, że punkty magii w jego ciele są mocno
rozwinięte i że jak najbardziej nadaje się, aby w przyszłości
stać się Okiem Elmarnaki. Gdy ogłoszono, że będzie następcą
najpotężniejszego czarnoksiężnika na wyspie, ludzie nagle zaczęli
go szanować, jednakże wtedy to już nie miało dla Trevedica
żadnego znaczenia. Przecież nikt nie zmieni przeszłości, bo tego,
z czym musiał się zmierzyć jako dziecko – a na dodatek ślepe –
nie da się już wymazać, nawet za pomocą magii.
–
Przepraszam – szepnęła Mirena.
– Nie
masz za co – odparł zaraz i uśmiechnął się lekko. – Dobrze
wiesz, że może nie widzę fizycznie, to...
–
Czujesz. – Przewróciła oczami. – I co takiego wyczułeś u
Malvina? Jego nadętość? Upartość? Egoizm?
– To
dobry człowiek.
–
Bzdura.
– Nie
zrobi ci krzywdy.
–
Bzdura!
– On
cię kocha, Mireno – dodał już o wiele spokojniej i łagodniej,
na co jego siostra tylko westchnęła ze zrezygnowaniem.
–
Szkoda, że ja jego nie – mruknęła, na co Trevedic uśmiechnął
się jedynie smutno, chociaż na usta cisnęły mu się frazy o tym,
że miłość nie zawsze jest taka jak w baśniach, którymi karmiły
ich mamki. Powstrzymał się jednak, nie chciał znowu słyszeć, że
jest podobny do ojca.
–
Połóż się spać, siostrzyczko. Jutro ważny dzień –
powiedział. – Wezwę służki, pomogą ci w kąpieli.
–
Ważny dzień – prychnęła, zaczynając rozwiązywać złote
taśmy, które obwiązywały jej pas. Jedwabny materiał błękitnego
chitonu zaszeleścił niebezpiecznie i każdy, nawet ich najstarszy
brat Albert, uznałby, że Mirena jest niepoważna, rozbierając się
przy mężczyźnie. Tyle tylko, że Trevedic nie mógł nic zobaczyć
– może właśnie dlatego Mirena czuła się przy nim tak
swobodnie. Zawsze dobrze się dogadywali, a Trevedic nigdy pochopnie
nie oceniał, bo potrafił słuchać. Owszem, często ich zdania
rozmijały się ze sobą, jednak brat nie patrzył na nią z góry
dlatego, że była kobietą. Traktował ją jak równą sobie. – To
tylko ogłoszenie mojego zamążpójścia.
–
Przejdzie parada po ulicach miasta.
–
Przejdzie czy się pojawię, czy nie.
Trevedic
parsknął śmiechem, nie mogąc już wytrzymać.
– W
upartości nikt ci nie dorówna – powiedział, po czym obrócił
się w kierunku drzwi. – To Malvin powinien być zaniepokojony
ożenkiem, nie na odwrót – dodał, łapiąc za klamkę. –
Dobranoc, siostrzyczko. Śpij dobrze.
Wyszedł
na chłodny korytarz, a do jego uszu dobiegł zgrzyt zbroi strażnika
pilnującego komnaty Mireny. Najprawdopodobniej właśnie uniósł
prawą dłoń ku swojemu sercu, co oznaczało oddanie hołdu
członkowi rodziny królewskiej. Trevedic uśmiechnął się pod
nosem z niechęcią i bez słowa ruszył do swojej sypialni, która
znajdowała się w korytarzu obok.
Szkoda,
że wszyscy zaczęli mu okazywać należyty szacunek dopiero wtedy,
kiedy Revinald oficjalnie ogłosił go swoim następcą i kiedy
Trevedic zaczął pobierać u niego nauki. Wcześniej nikt nie
przejmował się ukłonami czy chociażby oddawaniem czci poprzez
gest przyłożenia ręki do serca. Ludzie wychodzili z założenia,
że ślepiec i tak tego nie zobaczy. Nikt nie podejrzewał, że skoro
Trevedic był uboższy o wzrok, to pozostałe zmysły miał o wiele
mocniej rozwinięte. Posiadał świetną topografię i pamięć
przestrzenną, doskonały słuch, bo po samych odgłosach kroków
potrafił rozpoznać, kto właśnie obok niego przechodził, czy
chociażby węch. Dodatkowo bardzo ratowała go również magia.
Revinald uczył go, jak ułatwiać sobie funkcjonowanie za jej pomocą
i chociaż nie była mu w stanie zastąpić sprawnych oczu, to nie
potrafiłby już bez niej funkcjonować.
Wiele
zawdzięczał Oku Elmarnaki, czyli najpotężniejszemu
czarnoksiężnikowi na ich wyspie. Tytuł ten czynił maga równego
rangą samemu królowi, a lud Elmarnaki szanował Oko nie mniej, niż
szanowali króla. Chociaż każdy z mieszkańców ich ziemi posiadał
w sobie zdolności magiczne, to nie każdy potrafił je w sobie
rozbudzić, a jeśli już, to nie do tego stopnia, by móc się nią
sprawnie posługiwać. Owszem, chłopi wspomagali się nią w pracy
przy roli, rzemieślnicy przy swoich wyrobach, rybacy na morzu. Każdy
z elmarnian szanował dar, jaki dostali w spadku po przodkach –
elfach, a przynajmniej w to wszyscy wierzyli. Uznawali się za
potomków prastarych elfów, czego dowodem miała być nie tylko
magia płynąca w ich żyłach, ale również i wygląd – każdy z
elmarnian posiadał bowiem szpiczaste uszy i nieskazitelny wygląd.
Brzydzili się również przemocą, dlatego ograniczyli się jedynie
do małej wysepki na południu Morza Wewnętrznego i ukryli ją przed
resztą świata. Całkowicie odcięci od kontynentu stworzyli
zamknięte, ale samowystarczalne społeczeństwo, którym
sprawiedliwie przewodził król i Najwyższy z Objawionych – Oko.
To on za pomocą swojej magii ukrywał wyspę przed innymi ludami
opływającymi Morze Wewnętrzne. Król miał za zadanie mądrze
sprawować władzę nad elmarnianami, a Oko miało uchronić ich
przed wszelkim złem. Tak było już od setek lat i od setek lat na
ich wyspie nie stanęła żadna wroga stopa. Życie toczyło się tu
powoli, ale szczęśliwie. Nikt nie głodował, a także omijały ich
wszelkie klęski wojenne, bo sami nie pragnęli niczego więcej, poza
swoją wyspą. Dla ludzi z kontynentu tak właśnie wyglądałby raj,
jednak elmarnacy, chociaż nigdy nie spotkali się z żadnym
mieszkańcem stałego lądu, doskonale wiedzieli, że aby utrzymać
swoją idyllę, musieli ich unikać.
Człowiek,
jak zawsze powtarzał Revinald, z natury jest zły i nigdy nie będzie
w stanie osiągnąć szczęścia, nawet jeśli poda mu się je na
tacy. Właśnie dlatego Elmarnianie powinni unikać kontaktu z
ludźmi. Trevedic, chociaż miał dopiero dwadzieścia dwa lata, nie
mógł się z tym nie zgodzić, nawet jeśli nie wiedział jak ci
mityczni ludzie wyglądali. Słyszał o nich jedynie z podań, w
których opisywano ich jako żądnych władzy głupców, brudnych
niczym zwierzęta i przypominających wyrośnięte małpy. Ponoć
urodą bardzo odstawali od nich, potomków idealnych elfów.
Wszedł
do swojej komnaty i poczuł nagle jak na jego barki spada zmęczenie
z całego dnia. Z samego rana musiał wstać na naukę u Revinalda,
później czekał go obiad z dostojnikami królewskimi w celu
omówienia szczegółów jutrzejszej parady zapowiadającej
małżeństwo Mireny i Malvina, a pod wieczór jeszcze musiał odbyć
bardzo trudną rozmowę z siostrą. To wszystko mogłoby zmęczyć
nawet Alberta, a ten niewątpliwie lubił się przepracowywać –
właśnie dlatego objęcie tronu było mu pisane, brat nadawał się
na króla jak nikt inny.
Nie
zdążył zdjąć chociażby szaty wierzchniej (pogoda na Elmarnace
zazwyczaj bardzo ich rozpieszczała, czasem jednak zdarzały się
chłodniejsze noce), a już usłyszał pukanie do drzwi.
–
Wejść! – krzyknął i nie musiał nawet pytać, kto o tej porze
się do niego dobijał. To mogła być tylko jedna osoba, jego
prywatny sługa, Leonar.
–
Panie, przygotować kąpiel?
– Jak
najszybciej – powiedział, zsuwając z siebie jasny chiton. –
Jestem potwornie zmęczony.
–
Zjesz jeszcze kolację? – zapytał Leonar. Był bardzo młody, miał
dokładnie osiemnaście lat, ale Trevedic nie zamieniłby go na
nikogo innego. Chłopiec był lojalny i pracowity, a przy tym również
bystry, dlatego w chwilach, kiedy nie ciążyły mu żadne inne
obowiązki, lubił sobie z nim porozmawiać. Czasem jednak wydawało
mu się, że uczucia Leonara wybiegały daleko poza granice pana i
sługi. Nic dziwnego, mimo że Trevedic był ślepcem, w całej
Elmarnace mówiło się o jego niesamowitej urodzie, wybijającej się
nawet na tle potomków elfów. Miał długie, jasne,
srebrzystozłociste włosy, bladą cerę z kilkoma piegami na
zadartym nosie i duże, zasnute mgłą zielone oczy. Sam oczywiście
nigdy nie widział swojego odbicia w lustrze, ale Mirena uwielbiała
narzekać na fakt, że najładniejszym z całej ich trójki był on,
nie ona. Trevedic oczywiście zbywał ją śmiechem, nie wydawało mu
się to realne i chociaż znał twarz siostry jedynie poprzez dotyk,
był przekonany, że była równie piękna, a może i nawet
piękniejsza. Wszak nie narzekała na brak adoratorów.
–
Dziękuję, nic już nie przełknę. Napełnij wody w balii i możesz
udać się na spoczynek.
–
Oczywiście, panie. – Leonar skłonił się, jak zawsze zachowując
pełny szacunek względem Trevedica, nawet jeśli ten nie był w
stanie dostrzec niektórych szczegółów. Prędko wykonał
polecenie, a następnie wrócił do swojej komnaty, która mieściła
się zaraz za ścianą sypialni księcia.
Trevedic
wykonał szybko wieczorną toaletę, po czym położył się do łóżka
i momentalnie ogarnął go głęboki sen. Był tak zmęczony, że
nawet nie wiedział w którym momencie zasnął. Nic więc dziwnego,
że kiedy na zewnątrz rozległy się dzwony, początkowo wziął to
za część mary. Dopiero gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a w
pomieszczeniu stanął przerażony Leonar, rozbudził się.
–
Książę! Książę! – krzyczał chłopiec, podbiegając do jego
łóżka. – Dzwony biją na alarm! Coś się stało! Cały zamek
jest postawiony na nogi, wszyscy strażnicy...!
Trevedic
podniósł się szybko, po czym sięgnął do ręki chłopca.
Natrafił najpierw na jego przedramię, zsunął więc dłoń niżej,
na nadgarstek, a dopiero później ujął jego palce.
–
Leonar, spokojnie – powiedział, chociaż jego serce biło jak
oszalałe. Nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Dzwony
nie biły już od stuleci, kiedy to jedno z Oczu Elmarnaki utraciło
na moment panowanie nad barierą otaczającą wyspę. Nic wtedy
jednak się nie stało, podniesiono barierę z powrotem i podjęto
pracę nad ulepszeniem jej. Trevedic chciał wierzyć, że i tym
razem to po prostu drobny problem, nad którym da się zapanować. –
Nic złego się nie wydarzy, to z pewnością jakieś
nieporozumienie.
Chłopiec
drżał, a jego serce biło jak oszalałe.
–
Musimy się ukryć, panie. Nie może nic ci się stać! Jestem
odpowiedzialny za doprowadzenie cię do podziemi.
Trevedic
mimo wszystko nie zamierzał oponować, doskonale wiedział, jakie są
procedury w takich wypadkach.
–
Owszem, ale najpierw pójdziemy do mojej siostry – powiedział
opanowanym tonem, wstając z łóżka i sięgając po swoje sandały.
–
Panie...!
–
Żadnych sprzeciwów, Leonarze, muszę mieć pewność, że Mirena
jest bezpie... – urwał w połowie słowa i chociaż wstawał już
z łóżka, opadł na nie z powrotem, zupełnie jakby nagle
przygniótł go do niego niewidzialny głaz, odbierając mu na moment
oddech.
–
Panie!
– To
nic – sapnął, gdy uczucie tak szybko, jak się pojawiło, tak też
zniknęło. – To pewnie ten stres. Tak, to na pewno stres –
wytłumaczył sobie i czym prędzej wstał. – Idziemy do Mireny,
weź świecę, Leonarze. Mnie jest niepotrzebna, ale ty w
ciemnościach możesz zrobić sobie krzywdę.
Chłopiec
nie oponował. Sięgnął po upaloną świecę, jaka znajdowała się
na stoliku nocnym, po czym podszedł do Trevedica, by ten mógł
zapalić ją swoją magią. Sam nie miał praktycznie żadnych
zdolności, nawet tych najprostszych pozwalających wskrzesić ogień.
Książę
doskonale wyczuwając obecność swojego sługi, uniósł dłoń nad
knotem świeczki i pstryknął palcami. Ku swojemu zdziwieniu, nie
poczuł ciepła, jakie zawsze muskało jego opuszki, gdy wywoływał
iskry. Zmarszczył zaskoczony brwi, bowiem nic takiego nigdy dotąd
mu się nie przytrafiło.
– Co
jest...? – zapytał samego siebie i powtórzył ruch.
– Nie
pali się – szepnął przestraszony Leonar.
– To
proste zaklęcie. Musi się palić. – Znów pstryknął palcami i
wtedy, dopiero po trzeciej próbie oraz po zebraniu całej krążącej
w ciele magii (a tej miał przecież nieprzeciętnie dużo), ogień
zajął knot. Trevedic czuł się jednak po tym maleńkim czynie tak
zmęczony, jakby cały dzień ćwiczył zaklęcia z Revinaldem. Moc
wydawała się ujść wraz z iskrami, co było niedorzeczne dla
czarnoksiężnika jego pokroju. – Coś jest nie tak – szepnął,
rozmasowując palce. – To uczucie... – Nie dokończył myśli, bo
sam nie wierzył w to, co zamierzał powiedzieć.
–
Książę, co się dzieje? – pytał zlękniony Leonar.
–
Jakby ktoś znacznie ograniczył moją magię – szepnął, jak
gdyby bojąc się, że gdy powie to głośniej, wszystko okaże się
prawdą.
–
Panie, musimy zejść do podziemi. Naprawdę musimy. Nie możemy tu
zostać. Dzieje się coś złego – mówił chaotycznie sługa,
jednak Trevedic już go nie słuchał. Jedyne co musiał, to znaleźć
Mirenę. Albert i ojciec poradzą sobie bez jego pomocy, a
przynajmniej miał taką nadzieję.
–
Zejdź do podziemi, Leonarze – powiedział Trevedic i szybkim
krokiem ruszył w kierunku wyjścia. – Schowaj się tam, tu nie
jest bezpiecznie. Ja muszę znaleźć siostrę. – Już otwierał
drzwi, kiedy chłopiec znalazł się przy jego boku.
– Nie
ma mowy. Idę z tobą. Złożyłem przysięgę, że będę ci służyć
najlepiej jak umiem i że nigdy nie zostawię cię w potrzebie,
książę – powiedział odważnie mimo drżącej ze strachu
szczęki. Trevedic nie chciał się teraz z nim o to spierać,
chociaż faktycznie wolał, aby Leonar znalazł się w bezpiecznych
podziemiach, skąd korytarzami mógłby umknąć poza stolicę. Teraz
jednak ważniejsze było znalezienie Mireny.
Wyszli
na korytarz, a tam czekało go kolejne zdziwienie – żaden ze
strażników nie pilnował drzwi jego komnaty. Mimo poczucia
bezpieczeństwa, jaką zawsze niosła im wyspa i poddani, którzy nie
chcieli krzywdy rodziny królewskiej, strażnik pilnujący sypialni
króla, królowej i jego dzieci stanowił już tradycję. Trevedic
nie wypowiedział jednak na głos swoich obaw, tylko szybkim krokiem
ruszył ku sypialni siostry. Dotarli tam po chwili, jednak szybko
spostrzegli, że komnata była pusta. Całe wschodnie skrzydło
zamku, w którym się znajdowali, wydawało się świecić pustkami.
–
Zeszli do podziemi – pocieszył się Trevedic i zaraz ruszył
schodami w dół, mając nadzieję, że za moment spotka swoją
siostrę całą oraz zdrową. Kiedy jednak znaleźli się piętro
niżej, przez korytarz przeszła szybkim krokiem grupka strażników.
–
Znaleźć króla! – krzyczeli, nie zwracając nawet uwagi na
księcia, który znalazł się tuż obok.
–
P-panie...
– Do
podziemi – powiedział Trevedic, zachowując zimną krew. Wiedział,
że jeżeli da się ponieść emocjom, będzie tylko gorzej. Ruszyli
więc prędko w dół, co jakiś czas mijając spieszących się
gdzieś strażników. Z ich okrzyków wywnioskowali, że wyspa
została zaatakowana i że wróg próbuje dostać się do zamku –
nie mieli pojęcia tylko, jaki wróg i jakim cudem zdołał przełamać
barierę.
Wreszcie
jednak znaleźli się w wąskich korytarzykach prowadzących pod
powierzchnię ziemi. Wyszli zza rogu, a światło jakie niósł
Leonar, zbiło się z nikłym światełkiem z końca pomieszczenia.
–
Ktoś tam jest – szepnął Leonar, trzymając Trevedica za rękę.
–
Słyszę szelest – odparł głośnej książę i zaraz krzyknął:
– Mirena?!
–
Vedi? – tylko tyle wystarczyło, by Trevedic mógł odetchnąć.
Nikt poza siostrą i nieżyjącą już matką tak go nie nazywał.
Nawet Albert i ojciec zwracali się do niego pełnym imieniem. –
Vedi, na prastarych elf ów, nic ci nie jest?!
Poczuł,
że na moment całe zdenerwowanie go opuszcza. Była bezpieczna, to
najważniejsze, bo tylko tego pragnął. Obiecał przecież mamie, że
zawsze będzie chronić swojej siostry. Szybko podszedł więc do
niej i już po chwili poczuł, jak jej smukłe ciało wtula się w
niego.
– Co
się dzieje? Dlaczego dzwony biły? – pytała przepełnionym
strachem głosem. – Ajnne mnie tu zaciągnęła, jak już
wyszliśmy, żaden ze strażników nie stał pod moją komnatą.
[i]Bo
wszyscy bronili zamku, dokończył w myślach, nie wypowiadając
jednak tego na głos. Nie chciał jej denerwować.
– Nie
wiem, ale musimy uciekać – powiedział zgodnie z prawdą. –
Albert pewnie jest w podziemiach po zachodniej stronie, tak jak
ojciec. Spotkamy się z nimi już poza granicami stolicy – próbował
uspokoić nie tylko ją, ale także siebie. Miał nadzieję, że
bratu i tacie nic się nie stało, jednak dobrze wiedział, że
szukanie ich w takim momencie byłoby nierozsądne.
Mirena
nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, kiedy z końca korytarza
dobiegły ich hałasy i chaotyczne odgłosy cudzych kroków. Cała
czwórka – on, księżniczka i dwójka służących zamarła w
bezruchu, nasłuchując. Trevedic wyciągnął przed siebie dłoń,
chcąc ich w razie co obronić, jednak zaraz zdał sobie sprawę, że
to bezcelowe. Praktycznie nie czuł przepływającej w żyłach
magii, z ledwością też rozpalił świeczkę, jak mógłby więc
użyć swoich mocy w większym natężeniu?
Najpierw
zobaczyli zarys sylwetki, a Trevedic usłyszał nierówny oddech,
zupełnie jakby ktoś za moment miał wyzionąć ducha. Dopiero
później w granicę ich światła weszła postać mężczyzny w
średnim wieku o przyprószonych siwizną włosach zaczesanych w
gruby warkocz.
–
Najwyższy? – żachnęła się Mirena, rozwiewając wątpliwości
Trevedica. – Najwyższy, ty...
– O
elfowie! – pisnęła Ajnne.
– On
krwawi! – dokończył przestraszony Leonar i tyle wystarczyło, by
Trevedic wyrwał się do przodu.
–
Mistrzu! – Dopiero gdy znalazł się bliżej, poczuł mocny zapach
krwi. Revinald kaszlnął, po czym zachwiał się i wylądował w
drżących ramionach swojego ucznia.
–
Trevedicu... – Głos Najwyższego z Objawionych był słaby,
dławiony przez krew, która zalewała mu usta. – Oni tu są. Znają
sekrety bariery. Wiedzą o nas – mówił, oddychając przy tym
ciężko.
–
Mistrzu, nie przemęczaj się. Musisz usiąść – uspokajał
nerwowym głosem.
–
Słuchaj mnie uważnie, chłopcze – szepnęło Oko, niemal
uwieszając się w ramionach Trevedica. – Wiedzą o nas, ale nie
wiedzą wszystkiego. W bibliotece jest księga. Ta o której ci
mówiłem. Znajdź ją i chroń za wszelką cenę, wiedza z niej nie
może dostać się w ich ręce.
–
Najwyższy, musisz usiąść – mówił Trevedic, którego mózg
nagle opanowała przytłaczająca pustka. Zawsze starał się działać
ze spokojem, nie pod wpływem emocji, jednak nawet on w obliczu
aktualnych wydarzeń nie potrafił zachować racjonalnego myślenia.
–
Trevedic! – żachnął się Najwyższy, ale wtedy jego ciałem
wstrząsnęła fala nagłego kaszlu wywołana krwią zalewającą mu
płuca. – Księga – wycharczał. – Musisz ją znaleźć i
ukryć. Nałożyli na nas nieznaną mi pieczęć, nie obronimy się
magią – mówił z trudem, kiedy Trevedic posadził go wreszcie na
kamiennej posadzce. – Wyciągnij rękę.
–
Najwy...
–
Ręka!
Trevedic
już nie oponował. Przysunął do mężczyzny swoją dłoń, a ten
zaraz ujął go za nadgarstek i wyeksponował przedramię, po którym
zaczął kreślić zawiłe wzory swoją własną krwią. Książę
zmarszczył zdezorientowany brwi, czując osobliwe ciepło
rozchodzące się po skórze. Był przekonany, że nie miało ono nic
wspólnego z elficką magią, jaką praktykowali na Elmarnace, nigdy
czegoś takiego nie doświadczył.
Gdy
Najwyższy skończył, wypowiedział kilka słów w obcym dla
Trevedica języku, a symbole zabłysnęły jaskrawym światłem.
–
Teraz... – szepnął, ledwo już łapiąc oddech. – Przekazałem
ci trochę mocy. Nie dużo, ale wystarczy ci na ukrycie księgi i
jedno małe zaklęcie. Nic więcej nie mogę zrobić.
Spojrzał
na swoją rękę, nie mogąc opanować jej drżenia. Zrozumiał
jednak, że musi działać. Mistrz dał mu zadanie, musi ochronić
księgę.
–
Mirena – zaczął, cały czas nie odrywając pustego wzroku od
krwistych wzorów. Nie widział ich, ale wciąż czuł prąd
przepływający po ręce. – Weźcie Oko i ukryjcie się w
korytarzach.
– Ale
Vedi, nie możesz, musisz iść z nami! – pisnęła przerażona.
–
Dołączę do was – odparł, czując jak przerażenie zaciska mu
się na gardle. – Zrobię co powinienem i dołączę, obiecuję. –
Odwrócił się do siostry i uśmiechnął pocieszająco, chociaż
sam nie wiedział, czy zdoła dotrzymać słowa. Nie miał pojęcia,
co dzieje się na górze, ale skoro Najwyższy przyszedł do nich w
takim stanie, mógł tylko podejrzewać, jak miały się sprawy.
Nie
czekając już dłużej, ruszył szybkim krokiem przed siebie.
Doskonale znał zamek, więc nie musiał martwić się o drogę do
biblioteki, przecież kroczył już tymi korytarzami nie raz. Pokonał
pierwsze schody, a później następne. Zatrzymał się przy rogu,
gdy dobiegły go ciężkie kroki, z pewnością nienależące do
nikogo ze straży królewskiej, bo brakowało im metalicznych
skrzypnięć zbroi. Aż wstrzymał oddech, kiedy usłyszał jak
trójka mężczyzn porozumiewa się w nieznanym jemu języku.
To nie
mogła być pomyłka! Ktoś z zewnątrz naprawdę zaatakował wyspę!
Tylko jak zdołał pozbawić ich nie tylko bariery, ale również i
magii? Z jakich sztuczek skorzystano, aby do tego doprowadzić? Cała
masa pytań przewijała się w umyśle Trevedica, ale młodzieniec
wiedział, że nie czas, aby szukać odpowiedzi. Przemknął bocznym
korytarzem, kiedy tylko nieznani mu mężczyźni poszli dalej.
Poruszał się drogami przeznaczonymi dla służby, więc udało mu
się dotrzeć niezauważonym na piętro, gdzie znajdowała się
biblioteka.
Znów
usłyszał odgłosy rozmów, więc przystanął przy ścianie i
wstrzymał na moment oddech. Miał ochotę puścić impuls dźwięku,
aby sprawdzić, ile osób dokładnie znajdowało się w bocznym
skrzydle, jednak dobrze wiedział, że nie mógł marnować swojej
magii. Czuł, że ta znów w nim krążyła, ale jeśli sam Revinald
ostrzegł go o jej małej ilości, nie mógł tak po prostu rzucać
pierwszych lepszych zaklęć.
Nieznany
język był ciężki i wydawał się trudny do opanowania, słowa
formowały się jakby jeszcze w gardle, a ich brzmienie przyprawiało
o niepokój. Trevedic nie pozwolił jednak strachowi zawładnąć
swoim ciałem, cały czas powtarzał sobie w myślach, że musi
znaleźć księgę i ją ukryć. Była zbyt cenna, w końcu Najwyższy
pracował nad nią połowę swojego życia. Chociaż Trevedic
najprawdopodobniej nigdy nie będzie w stanie jej przeczytać,
doskonale wiedział, jaka wiedza znajdowała się na kartach opasłego
tomiszcza. Wszystkie sekrety wyspy i prastarej magii w jednej chwili
mogłyby znaleźć się w niepowołanych rękach.
Usłyszał,
że agresorzy się oddalają. Czym prędzej więc ruszył dalej, żeby
zaraz zniknąć za drzwiami biblioteki. Od razu skrył się między
jednym regałem a ścianą i zaczął nasłuchiwać, aby upewnić
się, że pomieszczenie było puste.
Przez
moment nie słyszał nic, prócz własnego łomoczącego w piersi
serca. Dopiero później gdzieś z korytarza rozległ się kobiecy
krzyk, a następnie seria męskich śmiechów. Mimowolnie bardziej
przycisnął plecy do ściany, zupełnie jakby ta mogła go uchronić
przed najeźdźcami. Po głosie rozpoznał, że musiała być to
młoda dziewczyna, wołała o pomoc, jednak ta nie zamierzała
nadejść. Wreszcie krzyk przerodził się w płacz, aż nastała
całkowita cisza, a Trevedic mógł tylko podejrzewać, co takiego
miało tam miejsce.
Przełknął
ślinę i wymknął się między szafy z książkami. Doskonale
wiedział gdzie powinien szukać, więc nie minęło wiele czasu, a
już trzymał w rękach dzieło życia Revinalda. Przesunął palcami
po skórzanej okładce, na której wygrawerowano symbole pradawnego
pisma elfickiego.
Wziął
głęboki oddech, oczyszczając swój umysł oraz pamiętając, że
magia nie lubiła pośpiechu i nerwów. Szepnął pod nosem słowa
zaklęcia i gdy jego ręce rozbłysnęły żółtym, ciepłym
światłem, nagle drzwi do biblioteki otworzyły się z hukiem.
Trevedic podskoczył, a serce niemal wyskoczyło mu z piersi. Stał
na samym środku pomieszczenia, więc nawet nie łudził się, że
mógłby się teraz skryć. Zamiast to skupił się na księdze, a ta
rozpłynęła się w jego dłoniach, zupełnie, jakby nigdy się w
nich nie znajdowała.
Nieznajomi
mężczyźni powiedzieli coś głośno. Któryś z nich złapał go
za ramię i brutalnie odwrócił do siebie przodem. Poczuł na
policzkach kwaśny, nieświeży oddech jednego z napastników.
Zadrżał mimowolnie, kiedy padły nieznane słowa a następnie
śmiechy. Spróbował się wycofać, jednak uścisk na jego ciele był
zbyt silny, palce mężczyzny wbijały się w jego delikatną skórę
z taką mocą, że z pewnością pozostawią po sobie siny ślad.
Szarpnął młodego księcia, by zaraz złapać go za podbródek i
zacząć oglądać niczym konia na targu.
–
Puszczaj! – syknął Trevedic, dobrze jednak wiedząc, że nie
zostanie zrozumiany. Jego sprzeciw został skomentowany salwą
śmiechu wszystkich zebranych, a on mógł stwierdzić, że jest ich
trójka. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, został brutalnie
pchnięty na jedno z biurek, które stały pod ogromnymi oknami.
Nieprzygotowany na to młodzieniec wleciał w nie z impetem, tylko
cudem nie uderzając w blat głową. Nie zdążył nic zrobić, a już
poczuł mokre od potu dłonie wślizgujące mu się pod chiton i
dotykające ud. Błyskawicznie odwrócił się przodem, a następnie
z całą swoją siłą, której niestety nie miał zbyt wiele,
odepchnął od siebie prześladowcę. Ten w odpowiedzi szarpnął nim
jak szmacianą lalką oraz wysyczał mu coś do ucha, co nawet bez
znajomości języka zabrzmiało jak realna groźba. Ciałem Trevedica
wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Bał się. Bogowie, tak
piekielnie się bał! Wiedział, do czego byli zdolni ludzie z
kontynentu, ciągle ich przecież przed nimi ostrzegano. Zabójstwa i
grabieże to najmniejsze przewinienia, Revinald nie raz opowiadał o
tym, jak ludy ze stałego lądu toczyły wojny, a teraz Trevedic miał
tego doświadczyć na własnej skórze.
Krzyknął.
Próbował się wyrwać, mocując się przez chwilę z nieznajomym
mężczyzną. Ten był jednak piekielnie silny, przygniótł go całym
swoim ciałem do blatu biurka, a on poczuł momentalne mdłości
wywołane nie tylko nieprzyjemnym zapachem napastnika, ale także
strachem.
–
Puść! Zostaw! – szarpał się, ale z każdą chwilą opadał z
sił. Zresztą, nie wydawało się, aby barbarzyńca brał go na
poważnie. Cały czas się śmiał, jakby tylko chcąc zabawić się
ze swoją ofiarą nim przejdzie do meritum.
Nagle
jednak w pomieszczeniu rozbrzmiał nowy głos. Ktoś wszedł do
biblioteki i ryknął na swoich pobratymców, a mężczyzna, który
dotychczas przytrzymywał Trevedica, momentalnie go puścił, jakby
bojąc się nowo przybyłego. Rozwinęła się ostra wymiana zdań, a
książę, który nerwowymi ruchami zdążył poprawić swoje szaty,
nagle pożałował, że nie rozumie ani słowa z ich rozmowy. Może
wtedy dowiedziałby się czegokolwiek wartościowego? Gdyby znał ich
język, mógłby znaleźć odpowiedzi na nawarstwiające się
pytania, których z każdą chwilą przybywało.
Przełknął
ślinę, przypominając sobie słowa Revinalda odnośnie ilości
magii, jaką się z nim podzielił. Wystarczy jej na jeszcze jedno
niewymagające zaklęcie. Przymknął oczy, które z przyzwyczajenia
zazwyczaj miał otwarte.
–
Ankejos menis mveris – wyszeptał, zwracając na siebie uwagę
barbarzyńców.
– Co
on bredzi? – powiedział napastnik, który jeszcze chwilę temu
przyciskał go do biurka i próbował zgwałcić.
–
Kogo to obchodzi? – odparł inny. – Bierzmy go, będzie na
później. Ładną ma twarzyczkę.
–
Chyba się nie zrozumieliśmy, Sen'en? – warknął mężczyzna,
który chwilę temu pojawił się w pomieszczeniu. Miał niski, gruby
głos, wywołujący na ciele Trevedica nieprzyjemne dreszcze. –
Mówiłem, że nie macie prawa tknąć nikogo z zamku, póki nie
będziemy pewni, kto jest członkiem rodziny królewskiej a on... –
zamilkł, a Trevedic chociaż nie mógł tego zobaczyć, był
przekonany, że barbarzyńca właśnie na niego patrzył. Niemal czuł
jego świdrujące spojrzenie na sobie. – On jest ślepy?
–
Tak. Biedny, ślepy blondynek sam w wielkim pomieszczeniu. Nie dziw
się, Xahen, że nie mogłem się oprzeć.
–
Głupcze! – ryknął mężczyzna nazwany przez pobratymcę Xahenem.
Trevedic podskoczył przestraszony nagłym krzykiem. Miał ochotę
uciec, ale w ostateczności zdławił to w sobie, nie chcąc wyjść
na tchórza. Stał więc z dumnie uniesioną głową, udając, że
nie rozumie o czym rozmawiają mężczyźni. – Ślepy blondyn! Czy
Przedwieczny Ojciec do reszty odebrał ci rozum? O kim mówił
Janh'ahm'ih?
– O
wysokim młodzieńcu ze szpiczastymi uszami i znamieniem na policzku
– odparł od razu Sen'en, na co Trevedic przełknął ukradkiem
ślinę. Mówili o Albercie, który rzeczywiście miał bliznę na
policzku, będącą pamiątką po jego bardzo niesfornym
dzieciństwie.
–
Dalej.
– On
jest najważniejszy! To on ma dopełnić przepowiednię!
Trevedic
przygryzł wargę od wewnątrz, cały czas usiłując się nie
zdradzić ze swoją znajomością ich mowy. Ta wiadomość jednak
była tak szokująca, że aż odwrócił głowę w stronę
dobiegającego głosu.
–
Dalej, Sen'en, mów dalej – rozkazał Xahen.
–
Była jeszcze młoda, zielonooka, złotowłosa dziewczyna o
zniewalającej urodzie wprawiającej mężczyzn w nie tylko w
zachwyt, ale i zakłopotanie...
Wstrzymał
oddech. Czyżby chodziło mu o Mirenę?
– Nie
przerywaj, bo właśnie kończymy – warknął Xahen, wydający się
być ich przywódcą. Trevedic nie musiałby nawet ich rozumieć,
żeby móc wywnioskować, że pozostali trzej barbarzyńcy
zachowywali się w stosunku do niego niezwykle ostrożnie. Zupełnie,
jakby ten był w stanie im zagrozić. – Kim była trzecia, ostatnia
osoba, Sen'enie, hm? – Odpowiedziała mu cisza. – Może ktoś z
was? Aliehj? Huna? Zabrakło wam języka w gębie, czy po prostu
macie problemy z pamięcią?
–
Ślepy blondyn – padła wreszcie odpowiedź.
–
Otóż to! – prychnął Xahen i nagle od ścian biblioteki odbiły
się odgłosy szybko stawianych kroków. Trevedic jęknął
niekontrolowanie, kiedy na jego ramieniu zakleszczyła się silna
ręka i pociągnęła go w swoją stronę. – Tknijcie go palcem, a
pożałujecie. Dopóki Vaadar nie zdecyduje, co z tą trójką
zrobić, trzymajcie brudne łapska przy sobie – ostrzegł, wbijając
palce w skórę Trevedica. Ten skrzywił się boleśnie, ale nie
wyraził w żaden inny sposób swojego dyskomfortu, chociaż miał
ochotę wyrwać się z uścisku nieznajomego, jednakże wiedział
już, że nie miałby najmniejszych szans z takim przeciwnikiem. Bez
swojej magii był jedynie słabowitym człowiekiem. – Za chwilę
widzę was w sali tronowej na dole. Vaadar już na nas czeka –
rzucił jeszcze i nie przejmując się Trevedicem, pospiesznym
krokiem ruszył do wyjścia, ciągnąc księcia za sobą. Ten prawie
potykał się o własne nogi, ledwo nadążając za Xahenem, który
zwolnił dopiero po jakimś czasie, gdy szli długim korytarzem
prosto do schodów, jakie prowadziły piętro niżej, do wspomnianej
wcześniej sali tronowej.
Mężczyzna
momentalnie zatrzymał się, a Trevedic wpadł nosem w jego bark,
nieprzygotowany na taki ruch. Dzięki temu mógł jednak stwierdzić,
że Xahen był olbrzymi. Już Trevedica uznawano za wysokiego, a
napastnik wydawał się jeszcze wyższy.
– Na
pewno jesteś tym, kogo szukamy? – zapytał mężczyzna, odwracając
się do księcia przodem. Młodzieniec wstrzymał oddech, a serce
łomotało mu w piersi z przerażenia. Modlił się w myślach do
elfich przodków, żeby Xahen nie zechciał dokończyć dzieła
swoich pobratymców. – Wydajesz się być faktycznie ślepy. I masz
jasne włosy... chociaż, cholera, wy tu wszyscy macie jasne włosy!
– zirytował się, łapiąc nagle Trevedica za podbródek. Książę
zadrżał niekontrolowanie, a jego niewidzące oczy rozszerzyły się
w strachu. – Po co ja w ogóle pytam. I tak gówno z tego
rozumiesz. Nie możesz nic zobaczyć, nie możesz zrozumieć naszej
mowy, to pewnie przerażające, hm?
Trevedic
nie zareagował. Zamarł w bezruchu, czekając na dalszy ruch
nieznajomego. Ten w końcu nastąpił, Xahen puścił jego podbródek
i już wolniejszym krokiem, jakby dostosowanym do tempa ślepca,
skierował się do schodów, które zresztą też pokonał bez
większego pośpiechu. Trevedic mógłby po nich nawet zbiec, dobrze
znając ułożenie i wysokość każdego ze stopni, ale nie zamierzał
się z tym zdradzać. Szedł więc wolniej, nasłuchując uważnie
odgłosów jakie niosły mury zamku. Chciał jak najlepiej
przewidzieć sytuację, która napotka go, gdy zejdzie do sali
tronowej, ale zbitek rozmów, jęków, a czasem nawet krzyków zlewał
się w jedną chaotyczną kakofonię dźwięków.
– Ale
sobie tu żyjecie – rzucił Xahen w połowie drogi. – Na
przedwiecznego, nawet na zachodzie nigdy nie widziałem takich
budowli i takiego bogactwa – mówił, najwidoczniej niezrażony
tym, że jego zakładnik teoretycznie nie powinien nic z tego
zrozumieć.
Trevedic
musiał jednak ugryźć się w język, żeby nic nie odpowiedzieć.
Miał ochotę zakpić, że wcale go to nie dziwi, w końcu na
kontynencie żyją sami nierozgarnięci barbarzyńcy. Powstrzymał tę
uwagę dla siebie, posłusznie krocząc za mężczyzną wciąż
trzymającym go za rękę, tym razem za nadgarstek. Całe szczęście,
że poluźnił uścisk i już nie miażdżył nim kończyny
Trevedica.
Wreszcie
zeszli do sali tronowej. Już na schodach słyszał przeróżne
głosy, ale gdy tylko minęli ogromne, dwuskrzydłowe drzwi wykonane
z brązu i złota, do jego uszu dobiegł krzyk siostry.
–
Vedi!
Serce
podeszło mu do gardła, a cała krew zdawała się odpłynąć z
twarzy, tak bardzo pobladł. Był przekonany, że zostawił Mirenę w
bezpiecznym miejscu. Kazał jej przecież uciekać!
– Co
tu robisz?! – krzyknął w jej stronę. – Miałaś zbiec
podziemiami!
–
Vedi, tak bardzo się martwiłam... – załkała.
– Kto
tu jeszcze jest? – zapytał, ale zaraz w słowo wszedł mu znajomy,
niski głos. Albert.
– Ja.
I ojciec.
–
Koniec pogaduch! – krzyknął jakiś mężczyzna. Gdyby Trevedic
był w stanie go zobaczyć, z pewnością poważnie by się
wystraszył. Każdy z najeźdźców cechował się mocną budową
ciała, ale ten górował nad nimi wszystkimi zarówno wzrostem, jak
i masą mięśniową. W dodatku jego twarz szpeciła paskudna,
poszarpana blizna, przecinająca prawy łuk brwiowy, następnie
oczodół, w którym brakowało gałki ocznej, biegła przez
wielokrotnie łamany nos, a kończyła się na lewym policzku. – To
nie jest wasz czas wolny – warknął i nagle rozległ się łomot.
Ktoś upadł na ziemię, a po ciężkim stęknięciu, jakie z siebie
wydał, Trevedic wywnioskował, że był to jego brat.
–
Albert! – krzyknął, wyrywając się do przodu, jednak wtedy
poczuł mocne szarpnięcie za ramię, niemalże wybijające mu bark
ze stawu. Sam jęknął przez to boleśnie, a w oczach zabłysnęły
mu łzy bezsilności.
– Nie
brykaj tak – upomniał go Xahen. Kilka osób parsknęło śmiechem.
– To
ostatni? – zapytał mężczyzna, Vaadar, siedzący na wysadzanym
kamieniami tronie królewskim.
– To
plugastwo! – syknął Albert, za co stojący nad nim napastnik znów
uderzył go w twarz.
–
Morda, psie! Cokolwiek tam sobie szczekasz, zamknij wreszcie
jadaczkę! Toć uszy bolą od tego waszego świergotu!
–
Tak, Vaadarze – powiedział Xahen, patrząc bez emocji na to, co
działo się przed nim. – To ten ślepy. – Odebrał od jednego z
podrzędnych wojowników, którego imienia nawet nie znał, linę.
Jednym silnym ruchem przyciągnął do siebie ślepca i bez większego
problemu związał mu za plecami ręce. Węzeł nie był ciasny, może
gdyby młodzieniec się wyrywał, Xahen ścisnąłby go z irytacji,
jednakże nie widząc jego oporów, nie chciał dodawać mu więcej
dyskomfortu. W przeciwieństwie do niektórych rodaków, nie bawiło
go zadawanie bólu.
–
Wygląda na to, że mamy całą trójkę? – zastanowił się na
głos Vaadar. Był mężczyzną o dziwo dość niskim, jak na
standardy swoich pobratymców, ale za to pięknością również nie
grzeszył. Szeroki nos, szczęka i grube, wystające łuki brwiowe
nie składały się na przyjemną dla oka twarz.
Trevedic
z uwagą przysłuchiwał się ich rozmowie, próbując jednocześnie
odkryć łączące nieprzyjaciół konotacje. Mężczyzna nazwany
Vaadarem wydawał się być ich przywódcą, wszyscy słuchali jego
rozkazów, nawet Xahen, który z kolei również miał autorytet i
posłuch u reszty.
– A
co robimy z tatuśkiem? – padło pytanie od osobnika z blizną.
– Nie
jest nam potrzebny – padła odpowiedź, a młodszy książę
poczuł, jak uginają się pod nim nogi.
– Co
z ojcem? – zapytał po elmarniańsku.
–
Vadi... – załkała Mirena.
– Co
z ojcem?! – krzyknął.
–
Leży obok nieprzytomny – padła wreszcie odpowiedź.
–
Uciszcie ich wreszcie, na Przedwiecznego – warknął Vaadar, a jego
słowa zlały się ze słowami Alberta. – Kavrem ma rację,
szczekają i szczekają.
Trevedica
dopadło wrażenie, że podłoga, na której właśnie stał,
rozpadła mu się pod stopami. Jak to możliwe, że jego doskonały
świat zawalił się w jednej chwili? Dlaczego do tego doszło i jak
ci barbarzyńcy byli w stanie zburzyć ich barierę? A najważniejsze
– co dokładnie było ich celem?
– Nie
mówcie nic na razie. Nie denerwujmy ich. Rozumiem ich mowę, dowiem
się czego chc... – nie dokończył. Nagle z naprzeciwka spadł na
niego cios. Tak mocny, że aż odrzucił go do tyłu i rozwalił mu
dolną wargę. Poczuł metaliczny posmak krwi w ustach i ciepłą
stróżkę spływającą po brodzie, jednak przez kilka pierwszych
chwil nie wiedział, co w ogóle miało miejsce. Zamroczyło go, a
on, gdyby nie stojący za nim Xahen, upadłby na ziemię. Mężczyzna
w ostatniej chwili zareagował, łapiąc osuwające się ciało.
– Nie
musiałeś, Kavrem – syknął.
–
Musiałem. Psy się ucisza.
– Tą
swoją łapą mogłeś go zabić – prychnął, chociaż nie
wyglądało, aby przejął się stanem ślepca, bo zaraz, nie dając
młodzieńcowi chwili na wytchnienie, zaciągnął go na środek sali
tronowej i rzucił na posadzkę.
–
Moja wina, że te elfiątka to takie chuchra? – zarechotał, a
Xahen jeszcze patrzył beznamiętnym wzrokiem jak związana
dziewczyna przysuwa się zaraz do brata i pyta go o coś szeptem ze
łzami w oczach. Kaleka odpowiedział jej również ściszonym
głosem, jakby nie chciał ich więcej drażnić.
–
Chuchra nie chuchra, gdyby posługiwali się tą swoją magią,
mielibyśmy niemałe problemy – powiedział Vaadar z tronu, również
spoglądając na związaną trójkę.
–
Będziemy mogli coś dla siebie wziąć? – zapytał Kavrem z
obrzydliwym uśmiechem. Xahen widząc to, skrzywił się z
niesmakiem.
–
Róbcie co chcecie, tylko nie tykajcie mi tych tutaj. W komnacie obok
macie uwięzioną służbę. – Vaadar zwrócił się do wszystkich,
którzy akurat byli w sali tronowej. Wojownicy wznieśli zadowolone
okrzyki, a Trevedic, który wciąż czuł pulsujący ból żuchwy, z
chwili na chwilę czuł się coraz gorzej, ale nie tylko w kwestii
fizycznej. Świadomość, że nie jest w stanie nikogo obronić, była
najgorszym uczuciem jakiego zdołał doświadczyć w swoim krótkim,
zaledwie dwudziestodwuletnim życiu.
Był
tak potwornie bezsilny.
–
Leonar... – szepnął. – Co z Leonarem?
–
Zaciągnęli go gdzieś razem z moją Ajnne – załkała cicho
Mirena.
– Co
mówią? – spytał rzeczowo Albert, nie przejmując się groźbą
kolejnego ciosu.
–
Chodzi o nas, ale nie wiem czego chcą. Najważniejszy jesteś dla
nich ty, a ojciec... – głos mu się załamał.. – Ponoć nie
jest im potrzebny – powiedział prawie bezgłośnie, a przez zgiełk
panujący w sali, wydawało się wręcz, że poruszył jedynie
ustami.
– Na
prastarych... – jęknęła Mirena, a jej ciało wstrząsnął niemy
szloch. – Co z nami będzie?
– Ćśś
– uciszył ich Albert. – Spokój. Zamilknijmy.
Nie
wiedział jak długo siedzieli na zimnej posadzce, ale wreszcie jego
ciało zaczęło reagować. Mirena na szczęście miała na sobie
narzutkę, jednakże on wyszedł w samym chitonie, który nie był
zbyt ciepły. Najpierw jego całe ciało pokryła gęsia skórka, a
po jakimś czasie zaczął się trząść, a wreszcie i szczękać
zębami. Zmęczenie i pulsujący ból żuchwy również dawały o
sobie znać.
–
Zimno ci – zauważył Albert po jakimś czasie, gdy sytuacja w sali
tronowej trochę się uspokoiła, gdyż połowa wojowników opuściła
komnatę – mogli się tylko domyślać, co takiego teraz robili.
Sama myśl o tym, że ktoś mógłby skrzywdzić ich poddanych,
ludzi, którymi mieli się opiekować, przyprawiała Trevedica o
mdłości. Teraz miał jednak większe zmartwienia, najpierw musiał
ochronić swoją rodzinę.
– Dam
radę – odparł i odruchowo zwrócił się twarzą w dół, jakby
chciał spojrzeć na swoje kolana, na których spoczywała głowa
śpiącej siostry. Dziewczyna padła ze zmęczenia, zamykając się w
bezpiecznym świecie snu.
–
Cały drżysz – ciągnął dalej.
–
Powiedz mi lepiej co z ojcem.
Albert
westchnął ciężko, po czym zerknął w stronę ciała leżącego
na posadzce nieopodal. Z czoła naznaczonego głębokimi zmarszczkami
sączyła się drobną stróżką krew, jednakże po krótkiej
obserwacji można było stwierdzić, że królowi nic większego nie
groziło. Oddychał spokojnie, jak gdyby spał.
–
Myślę, że nic mu nie będzie.
– O
ile oni niczego mu nie zrobią – odszepnął Trevedic, a Albert nie
mógł na to nic odpowiedzieć.
Młodszy
brat jak zawsze miał rację, nic się w tej kwestii nie zmieniło.
***
Wspaniałe, nie mogę się doczekać całości. Uwielbiam czytać twoje teksty.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać reszty, chciałabym już wiedzieć, co będzie dalej. ;)
OdpowiedzUsuńOh, oh, coś mi mówi, że niezwykle mocno pokocham te opowiadanie ❤
OdpowiedzUsuńWitam możesz mi Podać e-malla proszę Dream Winchester i chcę się zapytać czy pokażą się kolejne części Akademik na stronie
OdpowiedzUsuńmój e-mall galaxa2@o2.pl
Akademik dostępny w całości jako ebook na bucketbook.pl, jeśli masz jakieś pytania pisz: marixddd@yahoo.com
UsuńZapowiada się wspaniale. Chętnie kupię, by choć na jakiś czas powędrować do stworzonego przez Ciebie świata :) Trzymam kciuki za wenę i przyjemnych chwil przy pisaniu życzę :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam, kocham twoje dzieła
OdpowiedzUsuńSuper, mam nadzieję na e-booka kiedy będzie całość
OdpowiedzUsuń