niedziela, 16 czerwca 2019

Część 1. (Mrok)

CZĘŚĆ 1. 



– Ale ja nie chcę! – krzyczała dziewczyna, rozrzucając przy tym dookoła wypchane pierzem poduszki. Blada twarz jedynej córki króla przypominała teraz kolorytem dorodne jabłko, a jej zazwyczaj delikatne rysy wyostrzyły się przez grymas złości. – Nie chcę i nie wyjdę za tego buca!
– Mireno... – zaczął ze spokojem jej starszy brat. Nie poruszył się jednak, słyszał, że co chwilę coś upadało na podłogę, więc wolał nie ryzykować. Od urodzenia był ślepcem i chociaż zamek, w którym mieszkali, znał jak własną kieszeń, to gdy zmieniało się ułożenie przedmiotów (albo tak jak teraz – gdy na marmurowej posadzce walały się poduszki), tracił orientację. – Dobrze wiesz, że nikt nie chce ci zaszkodzić. To dla...
– Przestań! – przerwała mu, a po chwili usłyszał, jak ciężko siada na swoim łóżku. – Nawet nie kończ bo brzmisz jak ojciec! Na prastarych elfów, jesteś tak do niego podobny, że aż mnie mdli!
Usta Trevedica mimowolnie wykrzywiły się w rozbawionym uśmieszku. Tak, to bardzo pasowało do jego siostry. Była zupełnie inna niż on i Albert, najstarszy brat, a co za tym idzie – spadkobierca tronu. Mirena nie potrafiła zapanować nad swoimi emocjami, gdy ją coś bawiło, śmiała się do rozpuku, a gdy gniewało, głośno wyrażała swoje niezadowolenie. Nie zachowywała się jak na córkę króla przystało, nie była powściągliwa ani skromna, czego zresztą wszyscy od niej wymagali. Ojciec często mawiał, że przyprawia go tylko o ból głowy, jednak Trevedic doskonale wiedział, jak wielkim uczuciem darzył swoje najmłodsze dziecko – i to właśnie dzięki temu wszystko uchodziło Mirenie na sucho. Każdy młodzieńczy wybryk w ostateczności był bagatelizowany, a król Elmarnaki jedynie rozkładał ręce, powtarzając opiekunom dworu, że gdy Mirena wyjdzie za mąż, dojrzeje.
Tyle tylko, że za mąż wyjść nie chciała.
– A jak ty sobie to wyobrażasz? Chcesz mieć stajennego za męża? – zapytał z przekąsem, zdając sobie sprawę, kogo Mirena obdarzyła swoimi względami. I chociaż sam zawsze zaciekle bronił siostry, tym razem nawet i jemu wydawało się to niezmiernie lekkomyślne – bo jak można wybrać zwykłego chłopca bez przyszłości, mogąc zostać żoną pierworodnego syna Oczu Elmarnaki? – Od pokoleń potomkowie Największego Maga i potomkowie królewscy byli ze sobą łączeni więzami małżeńskimi. To tradycja – podkreślił.
– To dlaczego TY nie możesz podtrzymać tradycji?! – krzyknęła, a Trevedic usłyszał szelest. Mirena znów wstała z łóżka i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
– Revinald ma tylko syna – odparł ze spokojem i wzruszył ramionami, czym tylko bardziej rozjuszył siostrę.
– Och, jakby to stało na przeszkodzie! – prychnęła. – Z tego co pamiętam, za panowania Tymedeusza Błyskotliwego takie coś też miało miejsce. Tymedeusz miał dwóch synów, tamtejsze Oczy Elmarnaki trzech, więc połączono małżeństwem najmłodszych. I wiesz co? Podania głoszą, że było to bardzo udane małżeństwo! Potomstwa, owszem, nie mieli, ale...
– Ale nasz ojciec ma córkę – wtrącił zaraz Trevedic, jednym zdaniem obalając jej wszystkie argumenty. – Zdrową, piękną córkę. A z kolei Malvin jest przystojnym młodzieńcem, czego ci w nim brakuje?
Mirena prychnęła prześmiewczo.
– Och tak, bo ty najlepiej wiesz kto jest urodziwy, a kto nie – syknęła i naraz zrozumiała, jak bardzo nie na miejscu był jej docinek. Trevedic uniósł brwi, ale nic nie odpowiedział. Nie wyglądał nawet na zranionego, chociaż nikt lepiej od siostry nie zdawał sobie sprawy, przez co przechodził jej starszy brat kilka lat temu. Do swoich piętnastych urodzin, mimo że był księciem, słyszał szykany ze stron ludzi dworu, później całe szczęście się to zmieniło. Okazało się, że punkty magii w jego ciele są mocno rozwinięte i że jak najbardziej nadaje się, aby w przyszłości stać się Okiem Elmarnaki. Gdy ogłoszono, że będzie następcą najpotężniejszego czarnoksiężnika na wyspie, ludzie nagle zaczęli go szanować, jednakże wtedy to już nie miało dla Trevedica żadnego znaczenia. Przecież nikt nie zmieni przeszłości, bo tego, z czym musiał się zmierzyć jako dziecko – a na dodatek ślepe – nie da się już wymazać, nawet za pomocą magii.
– Przepraszam – szepnęła Mirena.
– Nie masz za co – odparł zaraz i uśmiechnął się lekko. – Dobrze wiesz, że może nie widzę fizycznie, to...
– Czujesz. – Przewróciła oczami. – I co takiego wyczułeś u Malvina? Jego nadętość? Upartość? Egoizm?
– To dobry człowiek.
– Bzdura.
– Nie zrobi ci krzywdy.
– Bzdura!
– On cię kocha, Mireno – dodał już o wiele spokojniej i łagodniej, na co jego siostra tylko westchnęła ze zrezygnowaniem.
– Szkoda, że ja jego nie – mruknęła, na co Trevedic uśmiechnął się jedynie smutno, chociaż na usta cisnęły mu się frazy o tym, że miłość nie zawsze jest taka jak w baśniach, którymi karmiły ich mamki. Powstrzymał się jednak, nie chciał znowu słyszeć, że jest podobny do ojca.
– Połóż się spać, siostrzyczko. Jutro ważny dzień – powiedział. – Wezwę służki, pomogą ci w kąpieli.
– Ważny dzień – prychnęła, zaczynając rozwiązywać złote taśmy, które obwiązywały jej pas. Jedwabny materiał błękitnego chitonu zaszeleścił niebezpiecznie i każdy, nawet ich najstarszy brat Albert, uznałby, że Mirena jest niepoważna, rozbierając się przy mężczyźnie. Tyle tylko, że Trevedic nie mógł nic zobaczyć – może właśnie dlatego Mirena czuła się przy nim tak swobodnie. Zawsze dobrze się dogadywali, a Trevedic nigdy pochopnie nie oceniał, bo potrafił słuchać. Owszem, często ich zdania rozmijały się ze sobą, jednak brat nie patrzył na nią z góry dlatego, że była kobietą. Traktował ją jak równą sobie. – To tylko ogłoszenie mojego zamążpójścia.
– Przejdzie parada po ulicach miasta.
– Przejdzie czy się pojawię, czy nie.
Trevedic parsknął śmiechem, nie mogąc już wytrzymać.
– W upartości nikt ci nie dorówna – powiedział, po czym obrócił się w kierunku drzwi. – To Malvin powinien być zaniepokojony ożenkiem, nie na odwrót – dodał, łapiąc za klamkę. – Dobranoc, siostrzyczko. Śpij dobrze.
Wyszedł na chłodny korytarz, a do jego uszu dobiegł zgrzyt zbroi strażnika pilnującego komnaty Mireny. Najprawdopodobniej właśnie uniósł prawą dłoń ku swojemu sercu, co oznaczało oddanie hołdu członkowi rodziny królewskiej. Trevedic uśmiechnął się pod nosem z niechęcią i bez słowa ruszył do swojej sypialni, która znajdowała się w korytarzu obok.
Szkoda, że wszyscy zaczęli mu okazywać należyty szacunek dopiero wtedy, kiedy Revinald oficjalnie ogłosił go swoim następcą i kiedy Trevedic zaczął pobierać u niego nauki. Wcześniej nikt nie przejmował się ukłonami czy chociażby oddawaniem czci poprzez gest przyłożenia ręki do serca. Ludzie wychodzili z założenia, że ślepiec i tak tego nie zobaczy. Nikt nie podejrzewał, że skoro Trevedic był uboższy o wzrok, to pozostałe zmysły miał o wiele mocniej rozwinięte. Posiadał świetną topografię i pamięć przestrzenną, doskonały słuch, bo po samych odgłosach kroków potrafił rozpoznać, kto właśnie obok niego przechodził, czy chociażby węch. Dodatkowo bardzo ratowała go również magia. Revinald uczył go, jak ułatwiać sobie funkcjonowanie za jej pomocą i chociaż nie była mu w stanie zastąpić sprawnych oczu, to nie potrafiłby już bez niej funkcjonować.
Wiele zawdzięczał Oku Elmarnaki, czyli najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi na ich wyspie. Tytuł ten czynił maga równego rangą samemu królowi, a lud Elmarnaki szanował Oko nie mniej, niż szanowali króla. Chociaż każdy z mieszkańców ich ziemi posiadał w sobie zdolności magiczne, to nie każdy potrafił je w sobie rozbudzić, a jeśli już, to nie do tego stopnia, by móc się nią sprawnie posługiwać. Owszem, chłopi wspomagali się nią w pracy przy roli, rzemieślnicy przy swoich wyrobach, rybacy na morzu. Każdy z elmarnian szanował dar, jaki dostali w spadku po przodkach – elfach, a przynajmniej w to wszyscy wierzyli. Uznawali się za potomków prastarych elfów, czego dowodem miała być nie tylko magia płynąca w ich żyłach, ale również i wygląd – każdy z elmarnian posiadał bowiem szpiczaste uszy i nieskazitelny wygląd. Brzydzili się również przemocą, dlatego ograniczyli się jedynie do małej wysepki na południu Morza Wewnętrznego i ukryli ją przed resztą świata. Całkowicie odcięci od kontynentu stworzyli zamknięte, ale samowystarczalne społeczeństwo, którym sprawiedliwie przewodził król i Najwyższy z Objawionych – Oko. To on za pomocą swojej magii ukrywał wyspę przed innymi ludami opływającymi Morze Wewnętrzne. Król miał za zadanie mądrze sprawować władzę nad elmarnianami, a Oko miało uchronić ich przed wszelkim złem. Tak było już od setek lat i od setek lat na ich wyspie nie stanęła żadna wroga stopa. Życie toczyło się tu powoli, ale szczęśliwie. Nikt nie głodował, a także omijały ich wszelkie klęski wojenne, bo sami nie pragnęli niczego więcej, poza swoją wyspą. Dla ludzi z kontynentu tak właśnie wyglądałby raj, jednak elmarnacy, chociaż nigdy nie spotkali się z żadnym mieszkańcem stałego lądu, doskonale wiedzieli, że aby utrzymać swoją idyllę, musieli ich unikać.
Człowiek, jak zawsze powtarzał Revinald, z natury jest zły i nigdy nie będzie w stanie osiągnąć szczęścia, nawet jeśli poda mu się je na tacy. Właśnie dlatego Elmarnianie powinni unikać kontaktu z ludźmi. Trevedic, chociaż miał dopiero dwadzieścia dwa lata, nie mógł się z tym nie zgodzić, nawet jeśli nie wiedział jak ci mityczni ludzie wyglądali. Słyszał o nich jedynie z podań, w których opisywano ich jako żądnych władzy głupców, brudnych niczym zwierzęta i przypominających wyrośnięte małpy. Ponoć urodą bardzo odstawali od nich, potomków idealnych elfów.
Wszedł do swojej komnaty i poczuł nagle jak na jego barki spada zmęczenie z całego dnia. Z samego rana musiał wstać na naukę u Revinalda, później czekał go obiad z dostojnikami królewskimi w celu omówienia szczegółów jutrzejszej parady zapowiadającej małżeństwo Mireny i Malvina, a pod wieczór jeszcze musiał odbyć bardzo trudną rozmowę z siostrą. To wszystko mogłoby zmęczyć nawet Alberta, a ten niewątpliwie lubił się przepracowywać – właśnie dlatego objęcie tronu było mu pisane, brat nadawał się na króla jak nikt inny.
Nie zdążył zdjąć chociażby szaty wierzchniej (pogoda na Elmarnace zazwyczaj bardzo ich rozpieszczała, czasem jednak zdarzały się chłodniejsze noce), a już usłyszał pukanie do drzwi.
– Wejść! – krzyknął i nie musiał nawet pytać, kto o tej porze się do niego dobijał. To mogła być tylko jedna osoba, jego prywatny sługa, Leonar.
– Panie, przygotować kąpiel?
– Jak najszybciej – powiedział, zsuwając z siebie jasny chiton. – Jestem potwornie zmęczony.
– Zjesz jeszcze kolację? – zapytał Leonar. Był bardzo młody, miał dokładnie osiemnaście lat, ale Trevedic nie zamieniłby go na nikogo innego. Chłopiec był lojalny i pracowity, a przy tym również bystry, dlatego w chwilach, kiedy nie ciążyły mu żadne inne obowiązki, lubił sobie z nim porozmawiać. Czasem jednak wydawało mu się, że uczucia Leonara wybiegały daleko poza granice pana i sługi. Nic dziwnego, mimo że Trevedic był ślepcem, w całej Elmarnace mówiło się o jego niesamowitej urodzie, wybijającej się nawet na tle potomków elfów. Miał długie, jasne, srebrzystozłociste włosy, bladą cerę z kilkoma piegami na zadartym nosie i duże, zasnute mgłą zielone oczy. Sam oczywiście nigdy nie widział swojego odbicia w lustrze, ale Mirena uwielbiała narzekać na fakt, że najładniejszym z całej ich trójki był on, nie ona. Trevedic oczywiście zbywał ją śmiechem, nie wydawało mu się to realne i chociaż znał twarz siostry jedynie poprzez dotyk, był przekonany, że była równie piękna, a może i nawet piękniejsza. Wszak nie narzekała na brak adoratorów.
– Dziękuję, nic już nie przełknę. Napełnij wody w balii i możesz udać się na spoczynek.
– Oczywiście, panie. – Leonar skłonił się, jak zawsze zachowując pełny szacunek względem Trevedica, nawet jeśli ten nie był w stanie dostrzec niektórych szczegółów. Prędko wykonał polecenie, a następnie wrócił do swojej komnaty, która mieściła się zaraz za ścianą sypialni księcia.
Trevedic wykonał szybko wieczorną toaletę, po czym położył się do łóżka i momentalnie ogarnął go głęboki sen. Był tak zmęczony, że nawet nie wiedział w którym momencie zasnął. Nic więc dziwnego, że kiedy na zewnątrz rozległy się dzwony, początkowo wziął to za część mary. Dopiero gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a w pomieszczeniu stanął przerażony Leonar, rozbudził się.
– Książę! Książę! – krzyczał chłopiec, podbiegając do jego łóżka. – Dzwony biją na alarm! Coś się stało! Cały zamek jest postawiony na nogi, wszyscy strażnicy...!
Trevedic podniósł się szybko, po czym sięgnął do ręki chłopca. Natrafił najpierw na jego przedramię, zsunął więc dłoń niżej, na nadgarstek, a dopiero później ujął jego palce.
– Leonar, spokojnie – powiedział, chociaż jego serce biło jak oszalałe. Nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Dzwony nie biły już od stuleci, kiedy to jedno z Oczu Elmarnaki utraciło na moment panowanie nad barierą otaczającą wyspę. Nic wtedy jednak się nie stało, podniesiono barierę z powrotem i podjęto pracę nad ulepszeniem jej. Trevedic chciał wierzyć, że i tym razem to po prostu drobny problem, nad którym da się zapanować. – Nic złego się nie wydarzy, to z pewnością jakieś nieporozumienie.
Chłopiec drżał, a jego serce biło jak oszalałe.
– Musimy się ukryć, panie. Nie może nic ci się stać! Jestem odpowiedzialny za doprowadzenie cię do podziemi.
Trevedic mimo wszystko nie zamierzał oponować, doskonale wiedział, jakie są procedury w takich wypadkach.
– Owszem, ale najpierw pójdziemy do mojej siostry – powiedział opanowanym tonem, wstając z łóżka i sięgając po swoje sandały.
– Panie...!
– Żadnych sprzeciwów, Leonarze, muszę mieć pewność, że Mirena jest bezpie... – urwał w połowie słowa i chociaż wstawał już z łóżka, opadł na nie z powrotem, zupełnie jakby nagle przygniótł go do niego niewidzialny głaz, odbierając mu na moment oddech.
– Panie!
– To nic – sapnął, gdy uczucie tak szybko, jak się pojawiło, tak też zniknęło. – To pewnie ten stres. Tak, to na pewno stres – wytłumaczył sobie i czym prędzej wstał. – Idziemy do Mireny, weź świecę, Leonarze. Mnie jest niepotrzebna, ale ty w ciemnościach możesz zrobić sobie krzywdę.
Chłopiec nie oponował. Sięgnął po upaloną świecę, jaka znajdowała się na stoliku nocnym, po czym podszedł do Trevedica, by ten mógł zapalić ją swoją magią. Sam nie miał praktycznie żadnych zdolności, nawet tych najprostszych pozwalających wskrzesić ogień.
Książę doskonale wyczuwając obecność swojego sługi, uniósł dłoń nad knotem świeczki i pstryknął palcami. Ku swojemu zdziwieniu, nie poczuł ciepła, jakie zawsze muskało jego opuszki, gdy wywoływał iskry. Zmarszczył zaskoczony brwi, bowiem nic takiego nigdy dotąd mu się nie przytrafiło.
– Co jest...? – zapytał samego siebie i powtórzył ruch.
– Nie pali się – szepnął przestraszony Leonar.
– To proste zaklęcie. Musi się palić. – Znów pstryknął palcami i wtedy, dopiero po trzeciej próbie oraz po zebraniu całej krążącej w ciele magii (a tej miał przecież nieprzeciętnie dużo), ogień zajął knot. Trevedic czuł się jednak po tym maleńkim czynie tak zmęczony, jakby cały dzień ćwiczył zaklęcia z Revinaldem. Moc wydawała się ujść wraz z iskrami, co było niedorzeczne dla czarnoksiężnika jego pokroju. – Coś jest nie tak – szepnął, rozmasowując palce. – To uczucie... – Nie dokończył myśli, bo sam nie wierzył w to, co zamierzał powiedzieć.
– Książę, co się dzieje? – pytał zlękniony Leonar.
– Jakby ktoś znacznie ograniczył moją magię – szepnął, jak gdyby bojąc się, że gdy powie to głośniej, wszystko okaże się prawdą.
– Panie, musimy zejść do podziemi. Naprawdę musimy. Nie możemy tu zostać. Dzieje się coś złego – mówił chaotycznie sługa, jednak Trevedic już go nie słuchał. Jedyne co musiał, to znaleźć Mirenę. Albert i ojciec poradzą sobie bez jego pomocy, a przynajmniej miał taką nadzieję.
– Zejdź do podziemi, Leonarze – powiedział Trevedic i szybkim krokiem ruszył w kierunku wyjścia. – Schowaj się tam, tu nie jest bezpiecznie. Ja muszę znaleźć siostrę. – Już otwierał drzwi, kiedy chłopiec znalazł się przy jego boku.
– Nie ma mowy. Idę z tobą. Złożyłem przysięgę, że będę ci służyć najlepiej jak umiem i że nigdy nie zostawię cię w potrzebie, książę – powiedział odważnie mimo drżącej ze strachu szczęki. Trevedic nie chciał się teraz z nim o to spierać, chociaż faktycznie wolał, aby Leonar znalazł się w bezpiecznych podziemiach, skąd korytarzami mógłby umknąć poza stolicę. Teraz jednak ważniejsze było znalezienie Mireny.
Wyszli na korytarz, a tam czekało go kolejne zdziwienie – żaden ze strażników nie pilnował drzwi jego komnaty. Mimo poczucia bezpieczeństwa, jaką zawsze niosła im wyspa i poddani, którzy nie chcieli krzywdy rodziny królewskiej, strażnik pilnujący sypialni króla, królowej i jego dzieci stanowił już tradycję. Trevedic nie wypowiedział jednak na głos swoich obaw, tylko szybkim krokiem ruszył ku sypialni siostry. Dotarli tam po chwili, jednak szybko spostrzegli, że komnata była pusta. Całe wschodnie skrzydło zamku, w którym się znajdowali, wydawało się świecić pustkami.
– Zeszli do podziemi – pocieszył się Trevedic i zaraz ruszył schodami w dół, mając nadzieję, że za moment spotka swoją siostrę całą oraz zdrową. Kiedy jednak znaleźli się piętro niżej, przez korytarz przeszła szybkim krokiem grupka strażników.
– Znaleźć króla! – krzyczeli, nie zwracając nawet uwagi na księcia, który znalazł się tuż obok.
– P-panie...
– Do podziemi – powiedział Trevedic, zachowując zimną krew. Wiedział, że jeżeli da się ponieść emocjom, będzie tylko gorzej. Ruszyli więc prędko w dół, co jakiś czas mijając spieszących się gdzieś strażników. Z ich okrzyków wywnioskowali, że wyspa została zaatakowana i że wróg próbuje dostać się do zamku – nie mieli pojęcia tylko, jaki wróg i jakim cudem zdołał przełamać barierę.
Wreszcie jednak znaleźli się w wąskich korytarzykach prowadzących pod powierzchnię ziemi. Wyszli zza rogu, a światło jakie niósł Leonar, zbiło się z nikłym światełkiem z końca pomieszczenia.
– Ktoś tam jest – szepnął Leonar, trzymając Trevedica za rękę.
– Słyszę szelest – odparł głośnej książę i zaraz krzyknął: – Mirena?!
– Vedi? – tylko tyle wystarczyło, by Trevedic mógł odetchnąć. Nikt poza siostrą i nieżyjącą już matką tak go nie nazywał. Nawet Albert i ojciec zwracali się do niego pełnym imieniem. – Vedi, na prastarych elf ów, nic ci nie jest?!
Poczuł, że na moment całe zdenerwowanie go opuszcza. Była bezpieczna, to najważniejsze, bo tylko tego pragnął. Obiecał przecież mamie, że zawsze będzie chronić swojej siostry. Szybko podszedł więc do niej i już po chwili poczuł, jak jej smukłe ciało wtula się w niego.
– Co się dzieje? Dlaczego dzwony biły? – pytała przepełnionym strachem głosem. – Ajnne mnie tu zaciągnęła, jak już wyszliśmy, żaden ze strażników nie stał pod moją komnatą.
[i]Bo wszyscy bronili zamku, dokończył w myślach, nie wypowiadając jednak tego na głos. Nie chciał jej denerwować.
– Nie wiem, ale musimy uciekać – powiedział zgodnie z prawdą. – Albert pewnie jest w podziemiach po zachodniej stronie, tak jak ojciec. Spotkamy się z nimi już poza granicami stolicy – próbował uspokoić nie tylko ją, ale także siebie. Miał nadzieję, że bratu i tacie nic się nie stało, jednak dobrze wiedział, że szukanie ich w takim momencie byłoby nierozsądne.
Mirena nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, kiedy z końca korytarza dobiegły ich hałasy i chaotyczne odgłosy cudzych kroków. Cała czwórka – on, księżniczka i dwójka służących zamarła w bezruchu, nasłuchując. Trevedic wyciągnął przed siebie dłoń, chcąc ich w razie co obronić, jednak zaraz zdał sobie sprawę, że to bezcelowe. Praktycznie nie czuł przepływającej w żyłach magii, z ledwością też rozpalił świeczkę, jak mógłby więc użyć swoich mocy w większym natężeniu?
Najpierw zobaczyli zarys sylwetki, a Trevedic usłyszał nierówny oddech, zupełnie jakby ktoś za moment miał wyzionąć ducha. Dopiero później w granicę ich światła weszła postać mężczyzny w średnim wieku o przyprószonych siwizną włosach zaczesanych w gruby warkocz.
– Najwyższy? – żachnęła się Mirena, rozwiewając wątpliwości Trevedica. – Najwyższy, ty...
– O elfowie! – pisnęła Ajnne.
– On krwawi! – dokończył przestraszony Leonar i tyle wystarczyło, by Trevedic wyrwał się do przodu.
– Mistrzu! – Dopiero gdy znalazł się bliżej, poczuł mocny zapach krwi. Revinald kaszlnął, po czym zachwiał się i wylądował w drżących ramionach swojego ucznia.
– Trevedicu... – Głos Najwyższego z Objawionych był słaby, dławiony przez krew, która zalewała mu usta. – Oni tu są. Znają sekrety bariery. Wiedzą o nas – mówił, oddychając przy tym ciężko.
– Mistrzu, nie przemęczaj się. Musisz usiąść – uspokajał nerwowym głosem.
– Słuchaj mnie uważnie, chłopcze – szepnęło Oko, niemal uwieszając się w ramionach Trevedica. – Wiedzą o nas, ale nie wiedzą wszystkiego. W bibliotece jest księga. Ta o której ci mówiłem. Znajdź ją i chroń za wszelką cenę, wiedza z niej nie może dostać się w ich ręce.
– Najwyższy, musisz usiąść – mówił Trevedic, którego mózg nagle opanowała przytłaczająca pustka. Zawsze starał się działać ze spokojem, nie pod wpływem emocji, jednak nawet on w obliczu aktualnych wydarzeń nie potrafił zachować racjonalnego myślenia.
– Trevedic! – żachnął się Najwyższy, ale wtedy jego ciałem wstrząsnęła fala nagłego kaszlu wywołana krwią zalewającą mu płuca. – Księga – wycharczał. – Musisz ją znaleźć i ukryć. Nałożyli na nas nieznaną mi pieczęć, nie obronimy się magią – mówił z trudem, kiedy Trevedic posadził go wreszcie na kamiennej posadzce. – Wyciągnij rękę.
– Najwy...
– Ręka!
Trevedic już nie oponował. Przysunął do mężczyzny swoją dłoń, a ten zaraz ujął go za nadgarstek i wyeksponował przedramię, po którym zaczął kreślić zawiłe wzory swoją własną krwią. Książę zmarszczył zdezorientowany brwi, czując osobliwe ciepło rozchodzące się po skórze. Był przekonany, że nie miało ono nic wspólnego z elficką magią, jaką praktykowali na Elmarnace, nigdy czegoś takiego nie doświadczył.
Gdy Najwyższy skończył, wypowiedział kilka słów w obcym dla Trevedica języku, a symbole zabłysnęły jaskrawym światłem.
– Teraz... – szepnął, ledwo już łapiąc oddech. – Przekazałem ci trochę mocy. Nie dużo, ale wystarczy ci na ukrycie księgi i jedno małe zaklęcie. Nic więcej nie mogę zrobić.
Spojrzał na swoją rękę, nie mogąc opanować jej drżenia. Zrozumiał jednak, że musi działać. Mistrz dał mu zadanie, musi ochronić księgę.
– Mirena – zaczął, cały czas nie odrywając pustego wzroku od krwistych wzorów. Nie widział ich, ale wciąż czuł prąd przepływający po ręce. – Weźcie Oko i ukryjcie się w korytarzach.
– Ale Vedi, nie możesz, musisz iść z nami! – pisnęła przerażona.
– Dołączę do was – odparł, czując jak przerażenie zaciska mu się na gardle. – Zrobię co powinienem i dołączę, obiecuję. – Odwrócił się do siostry i uśmiechnął pocieszająco, chociaż sam nie wiedział, czy zdoła dotrzymać słowa. Nie miał pojęcia, co dzieje się na górze, ale skoro Najwyższy przyszedł do nich w takim stanie, mógł tylko podejrzewać, jak miały się sprawy.
Nie czekając już dłużej, ruszył szybkim krokiem przed siebie. Doskonale znał zamek, więc nie musiał martwić się o drogę do biblioteki, przecież kroczył już tymi korytarzami nie raz. Pokonał pierwsze schody, a później następne. Zatrzymał się przy rogu, gdy dobiegły go ciężkie kroki, z pewnością nienależące do nikogo ze straży królewskiej, bo brakowało im metalicznych skrzypnięć zbroi. Aż wstrzymał oddech, kiedy usłyszał jak trójka mężczyzn porozumiewa się w nieznanym jemu języku.
To nie mogła być pomyłka! Ktoś z zewnątrz naprawdę zaatakował wyspę! Tylko jak zdołał pozbawić ich nie tylko bariery, ale również i magii? Z jakich sztuczek skorzystano, aby do tego doprowadzić? Cała masa pytań przewijała się w umyśle Trevedica, ale młodzieniec wiedział, że nie czas, aby szukać odpowiedzi. Przemknął bocznym korytarzem, kiedy tylko nieznani mu mężczyźni poszli dalej. Poruszał się drogami przeznaczonymi dla służby, więc udało mu się dotrzeć niezauważonym na piętro, gdzie znajdowała się biblioteka.
Znów usłyszał odgłosy rozmów, więc przystanął przy ścianie i wstrzymał na moment oddech. Miał ochotę puścić impuls dźwięku, aby sprawdzić, ile osób dokładnie znajdowało się w bocznym skrzydle, jednak dobrze wiedział, że nie mógł marnować swojej magii. Czuł, że ta znów w nim krążyła, ale jeśli sam Revinald ostrzegł go o jej małej ilości, nie mógł tak po prostu rzucać pierwszych lepszych zaklęć.
Nieznany język był ciężki i wydawał się trudny do opanowania, słowa formowały się jakby jeszcze w gardle, a ich brzmienie przyprawiało o niepokój. Trevedic nie pozwolił jednak strachowi zawładnąć swoim ciałem, cały czas powtarzał sobie w myślach, że musi znaleźć księgę i ją ukryć. Była zbyt cenna, w końcu Najwyższy pracował nad nią połowę swojego życia. Chociaż Trevedic najprawdopodobniej nigdy nie będzie w stanie jej przeczytać, doskonale wiedział, jaka wiedza znajdowała się na kartach opasłego tomiszcza. Wszystkie sekrety wyspy i prastarej magii w jednej chwili mogłyby znaleźć się w niepowołanych rękach.
Usłyszał, że agresorzy się oddalają. Czym prędzej więc ruszył dalej, żeby zaraz zniknąć za drzwiami biblioteki. Od razu skrył się między jednym regałem a ścianą i zaczął nasłuchiwać, aby upewnić się, że pomieszczenie było puste.
Przez moment nie słyszał nic, prócz własnego łomoczącego w piersi serca. Dopiero później gdzieś z korytarza rozległ się kobiecy krzyk, a następnie seria męskich śmiechów. Mimowolnie bardziej przycisnął plecy do ściany, zupełnie jakby ta mogła go uchronić przed najeźdźcami. Po głosie rozpoznał, że musiała być to młoda dziewczyna, wołała o pomoc, jednak ta nie zamierzała nadejść. Wreszcie krzyk przerodził się w płacz, aż nastała całkowita cisza, a Trevedic mógł tylko podejrzewać, co takiego miało tam miejsce.
Przełknął ślinę i wymknął się między szafy z książkami. Doskonale wiedział gdzie powinien szukać, więc nie minęło wiele czasu, a już trzymał w rękach dzieło życia Revinalda. Przesunął palcami po skórzanej okładce, na której wygrawerowano symbole pradawnego pisma elfickiego.
Wziął głęboki oddech, oczyszczając swój umysł oraz pamiętając, że magia nie lubiła pośpiechu i nerwów. Szepnął pod nosem słowa zaklęcia i gdy jego ręce rozbłysnęły żółtym, ciepłym światłem, nagle drzwi do biblioteki otworzyły się z hukiem. Trevedic podskoczył, a serce niemal wyskoczyło mu z piersi. Stał na samym środku pomieszczenia, więc nawet nie łudził się, że mógłby się teraz skryć. Zamiast to skupił się na księdze, a ta rozpłynęła się w jego dłoniach, zupełnie, jakby nigdy się w nich nie znajdowała.
Nieznajomi mężczyźni powiedzieli coś głośno. Któryś z nich złapał go za ramię i brutalnie odwrócił do siebie przodem. Poczuł na policzkach kwaśny, nieświeży oddech jednego z napastników. Zadrżał mimowolnie, kiedy padły nieznane słowa a następnie śmiechy. Spróbował się wycofać, jednak uścisk na jego ciele był zbyt silny, palce mężczyzny wbijały się w jego delikatną skórę z taką mocą, że z pewnością pozostawią po sobie siny ślad. Szarpnął młodego księcia, by zaraz złapać go za podbródek i zacząć oglądać niczym konia na targu.
– Puszczaj! – syknął Trevedic, dobrze jednak wiedząc, że nie zostanie zrozumiany. Jego sprzeciw został skomentowany salwą śmiechu wszystkich zebranych, a on mógł stwierdzić, że jest ich trójka. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, został brutalnie pchnięty na jedno z biurek, które stały pod ogromnymi oknami. Nieprzygotowany na to młodzieniec wleciał w nie z impetem, tylko cudem nie uderzając w blat głową. Nie zdążył nic zrobić, a już poczuł mokre od potu dłonie wślizgujące mu się pod chiton i dotykające ud. Błyskawicznie odwrócił się przodem, a następnie z całą swoją siłą, której niestety nie miał zbyt wiele, odepchnął od siebie prześladowcę. Ten w odpowiedzi szarpnął nim jak szmacianą lalką oraz wysyczał mu coś do ucha, co nawet bez znajomości języka zabrzmiało jak realna groźba. Ciałem Trevedica wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Bał się. Bogowie, tak piekielnie się bał! Wiedział, do czego byli zdolni ludzie z kontynentu, ciągle ich przecież przed nimi ostrzegano. Zabójstwa i grabieże to najmniejsze przewinienia, Revinald nie raz opowiadał o tym, jak ludy ze stałego lądu toczyły wojny, a teraz Trevedic miał tego doświadczyć na własnej skórze.
Krzyknął. Próbował się wyrwać, mocując się przez chwilę z nieznajomym mężczyzną. Ten był jednak piekielnie silny, przygniótł go całym swoim ciałem do blatu biurka, a on poczuł momentalne mdłości wywołane nie tylko nieprzyjemnym zapachem napastnika, ale także strachem.
– Puść! Zostaw! – szarpał się, ale z każdą chwilą opadał z sił. Zresztą, nie wydawało się, aby barbarzyńca brał go na poważnie. Cały czas się śmiał, jakby tylko chcąc zabawić się ze swoją ofiarą nim przejdzie do meritum.
Nagle jednak w pomieszczeniu rozbrzmiał nowy głos. Ktoś wszedł do biblioteki i ryknął na swoich pobratymców, a mężczyzna, który dotychczas przytrzymywał Trevedica, momentalnie go puścił, jakby bojąc się nowo przybyłego. Rozwinęła się ostra wymiana zdań, a książę, który nerwowymi ruchami zdążył poprawić swoje szaty, nagle pożałował, że nie rozumie ani słowa z ich rozmowy. Może wtedy dowiedziałby się czegokolwiek wartościowego? Gdyby znał ich język, mógłby znaleźć odpowiedzi na nawarstwiające się pytania, których z każdą chwilą przybywało.
Przełknął ślinę, przypominając sobie słowa Revinalda odnośnie ilości magii, jaką się z nim podzielił. Wystarczy jej na jeszcze jedno niewymagające zaklęcie. Przymknął oczy, które z przyzwyczajenia zazwyczaj miał otwarte.
– Ankejos menis mveris – wyszeptał, zwracając na siebie uwagę barbarzyńców.
– Co on bredzi? – powiedział napastnik, który jeszcze chwilę temu przyciskał go do biurka i próbował zgwałcić.
– Kogo to obchodzi? – odparł inny. – Bierzmy go, będzie na później. Ładną ma twarzyczkę.
– Chyba się nie zrozumieliśmy, Sen'en? – warknął mężczyzna, który chwilę temu pojawił się w pomieszczeniu. Miał niski, gruby głos, wywołujący na ciele Trevedica nieprzyjemne dreszcze. – Mówiłem, że nie macie prawa tknąć nikogo z zamku, póki nie będziemy pewni, kto jest członkiem rodziny królewskiej a on... – zamilkł, a Trevedic chociaż nie mógł tego zobaczyć, był przekonany, że barbarzyńca właśnie na niego patrzył. Niemal czuł jego świdrujące spojrzenie na sobie. – On jest ślepy?
– Tak. Biedny, ślepy blondynek sam w wielkim pomieszczeniu. Nie dziw się, Xahen, że nie mogłem się oprzeć.
– Głupcze! – ryknął mężczyzna nazwany przez pobratymcę Xahenem. Trevedic podskoczył przestraszony nagłym krzykiem. Miał ochotę uciec, ale w ostateczności zdławił to w sobie, nie chcąc wyjść na tchórza. Stał więc z dumnie uniesioną głową, udając, że nie rozumie o czym rozmawiają mężczyźni. – Ślepy blondyn! Czy Przedwieczny Ojciec do reszty odebrał ci rozum? O kim mówił Janh'ahm'ih?
– O wysokim młodzieńcu ze szpiczastymi uszami i znamieniem na policzku – odparł od razu Sen'en, na co Trevedic przełknął ukradkiem ślinę. Mówili o Albercie, który rzeczywiście miał bliznę na policzku, będącą pamiątką po jego bardzo niesfornym dzieciństwie.
– Dalej.
– On jest najważniejszy! To on ma dopełnić przepowiednię!
Trevedic przygryzł wargę od wewnątrz, cały czas usiłując się nie zdradzić ze swoją znajomością ich mowy. Ta wiadomość jednak była tak szokująca, że aż odwrócił głowę w stronę dobiegającego głosu.
– Dalej, Sen'en, mów dalej – rozkazał Xahen.
– Była jeszcze młoda, zielonooka, złotowłosa dziewczyna o zniewalającej urodzie wprawiającej mężczyzn w nie tylko w zachwyt, ale i zakłopotanie...
Wstrzymał oddech. Czyżby chodziło mu o Mirenę?
– Nie przerywaj, bo właśnie kończymy – warknął Xahen, wydający się być ich przywódcą. Trevedic nie musiałby nawet ich rozumieć, żeby móc wywnioskować, że pozostali trzej barbarzyńcy zachowywali się w stosunku do niego niezwykle ostrożnie. Zupełnie, jakby ten był w stanie im zagrozić. – Kim była trzecia, ostatnia osoba, Sen'enie, hm? – Odpowiedziała mu cisza. – Może ktoś z was? Aliehj? Huna? Zabrakło wam języka w gębie, czy po prostu macie problemy z pamięcią?
– Ślepy blondyn – padła wreszcie odpowiedź.
– Otóż to! – prychnął Xahen i nagle od ścian biblioteki odbiły się odgłosy szybko stawianych kroków. Trevedic jęknął niekontrolowanie, kiedy na jego ramieniu zakleszczyła się silna ręka i pociągnęła go w swoją stronę. – Tknijcie go palcem, a pożałujecie. Dopóki Vaadar nie zdecyduje, co z tą trójką zrobić, trzymajcie brudne łapska przy sobie – ostrzegł, wbijając palce w skórę Trevedica. Ten skrzywił się boleśnie, ale nie wyraził w żaden inny sposób swojego dyskomfortu, chociaż miał ochotę wyrwać się z uścisku nieznajomego, jednakże wiedział już, że nie miałby najmniejszych szans z takim przeciwnikiem. Bez swojej magii był jedynie słabowitym człowiekiem. – Za chwilę widzę was w sali tronowej na dole. Vaadar już na nas czeka – rzucił jeszcze i nie przejmując się Trevedicem, pospiesznym krokiem ruszył do wyjścia, ciągnąc księcia za sobą. Ten prawie potykał się o własne nogi, ledwo nadążając za Xahenem, który zwolnił dopiero po jakimś czasie, gdy szli długim korytarzem prosto do schodów, jakie prowadziły piętro niżej, do wspomnianej wcześniej sali tronowej.
Mężczyzna momentalnie zatrzymał się, a Trevedic wpadł nosem w jego bark, nieprzygotowany na taki ruch. Dzięki temu mógł jednak stwierdzić, że Xahen był olbrzymi. Już Trevedica uznawano za wysokiego, a napastnik wydawał się jeszcze wyższy.
– Na pewno jesteś tym, kogo szukamy? – zapytał mężczyzna, odwracając się do księcia przodem. Młodzieniec wstrzymał oddech, a serce łomotało mu w piersi z przerażenia. Modlił się w myślach do elfich przodków, żeby Xahen nie zechciał dokończyć dzieła swoich pobratymców. – Wydajesz się być faktycznie ślepy. I masz jasne włosy... chociaż, cholera, wy tu wszyscy macie jasne włosy! – zirytował się, łapiąc nagle Trevedica za podbródek. Książę zadrżał niekontrolowanie, a jego niewidzące oczy rozszerzyły się w strachu. – Po co ja w ogóle pytam. I tak gówno z tego rozumiesz. Nie możesz nic zobaczyć, nie możesz zrozumieć naszej mowy, to pewnie przerażające, hm?
Trevedic nie zareagował. Zamarł w bezruchu, czekając na dalszy ruch nieznajomego. Ten w końcu nastąpił, Xahen puścił jego podbródek i już wolniejszym krokiem, jakby dostosowanym do tempa ślepca, skierował się do schodów, które zresztą też pokonał bez większego pośpiechu. Trevedic mógłby po nich nawet zbiec, dobrze znając ułożenie i wysokość każdego ze stopni, ale nie zamierzał się z tym zdradzać. Szedł więc wolniej, nasłuchując uważnie odgłosów jakie niosły mury zamku. Chciał jak najlepiej przewidzieć sytuację, która napotka go, gdy zejdzie do sali tronowej, ale zbitek rozmów, jęków, a czasem nawet krzyków zlewał się w jedną chaotyczną kakofonię dźwięków.
– Ale sobie tu żyjecie – rzucił Xahen w połowie drogi. – Na przedwiecznego, nawet na zachodzie nigdy nie widziałem takich budowli i takiego bogactwa – mówił, najwidoczniej niezrażony tym, że jego zakładnik teoretycznie nie powinien nic z tego zrozumieć.
Trevedic musiał jednak ugryźć się w język, żeby nic nie odpowiedzieć. Miał ochotę zakpić, że wcale go to nie dziwi, w końcu na kontynencie żyją sami nierozgarnięci barbarzyńcy. Powstrzymał tę uwagę dla siebie, posłusznie krocząc za mężczyzną wciąż trzymającym go za rękę, tym razem za nadgarstek. Całe szczęście, że poluźnił uścisk i już nie miażdżył nim kończyny Trevedica.
Wreszcie zeszli do sali tronowej. Już na schodach słyszał przeróżne głosy, ale gdy tylko minęli ogromne, dwuskrzydłowe drzwi wykonane z brązu i złota, do jego uszu dobiegł krzyk siostry.
– Vedi!
Serce podeszło mu do gardła, a cała krew zdawała się odpłynąć z twarzy, tak bardzo pobladł. Był przekonany, że zostawił Mirenę w bezpiecznym miejscu. Kazał jej przecież uciekać!
– Co tu robisz?! – krzyknął w jej stronę. – Miałaś zbiec podziemiami!
– Vedi, tak bardzo się martwiłam... – załkała.
– Kto tu jeszcze jest? – zapytał, ale zaraz w słowo wszedł mu znajomy, niski głos. Albert.
– Ja. I ojciec.
– Koniec pogaduch! – krzyknął jakiś mężczyzna. Gdyby Trevedic był w stanie go zobaczyć, z pewnością poważnie by się wystraszył. Każdy z najeźdźców cechował się mocną budową ciała, ale ten górował nad nimi wszystkimi zarówno wzrostem, jak i masą mięśniową. W dodatku jego twarz szpeciła paskudna, poszarpana blizna, przecinająca prawy łuk brwiowy, następnie oczodół, w którym brakowało gałki ocznej, biegła przez wielokrotnie łamany nos, a kończyła się na lewym policzku. – To nie jest wasz czas wolny – warknął i nagle rozległ się łomot. Ktoś upadł na ziemię, a po ciężkim stęknięciu, jakie z siebie wydał, Trevedic wywnioskował, że był to jego brat.
– Albert! – krzyknął, wyrywając się do przodu, jednak wtedy poczuł mocne szarpnięcie za ramię, niemalże wybijające mu bark ze stawu. Sam jęknął przez to boleśnie, a w oczach zabłysnęły mu łzy bezsilności.
– Nie brykaj tak – upomniał go Xahen. Kilka osób parsknęło śmiechem.
– To ostatni? – zapytał mężczyzna, Vaadar, siedzący na wysadzanym kamieniami tronie królewskim.
– To plugastwo! – syknął Albert, za co stojący nad nim napastnik znów uderzył go w twarz.
– Morda, psie! Cokolwiek tam sobie szczekasz, zamknij wreszcie jadaczkę! Toć uszy bolą od tego waszego świergotu!
– Tak, Vaadarze – powiedział Xahen, patrząc bez emocji na to, co działo się przed nim. – To ten ślepy. – Odebrał od jednego z podrzędnych wojowników, którego imienia nawet nie znał, linę. Jednym silnym ruchem przyciągnął do siebie ślepca i bez większego problemu związał mu za plecami ręce. Węzeł nie był ciasny, może gdyby młodzieniec się wyrywał, Xahen ścisnąłby go z irytacji, jednakże nie widząc jego oporów, nie chciał dodawać mu więcej dyskomfortu. W przeciwieństwie do niektórych rodaków, nie bawiło go zadawanie bólu.
– Wygląda na to, że mamy całą trójkę? – zastanowił się na głos Vaadar. Był mężczyzną o dziwo dość niskim, jak na standardy swoich pobratymców, ale za to pięknością również nie grzeszył. Szeroki nos, szczęka i grube, wystające łuki brwiowe nie składały się na przyjemną dla oka twarz.
Trevedic z uwagą przysłuchiwał się ich rozmowie, próbując jednocześnie odkryć łączące nieprzyjaciół konotacje. Mężczyzna nazwany Vaadarem wydawał się być ich przywódcą, wszyscy słuchali jego rozkazów, nawet Xahen, który z kolei również miał autorytet i posłuch u reszty.
– A co robimy z tatuśkiem? – padło pytanie od osobnika z blizną.
– Nie jest nam potrzebny – padła odpowiedź, a młodszy książę poczuł, jak uginają się pod nim nogi.
– Co z ojcem? – zapytał po elmarniańsku.
– Vadi... – załkała Mirena.
– Co z ojcem?! – krzyknął.
– Leży obok nieprzytomny – padła wreszcie odpowiedź.
– Uciszcie ich wreszcie, na Przedwiecznego – warknął Vaadar, a jego słowa zlały się ze słowami Alberta. – Kavrem ma rację, szczekają i szczekają.
Trevedica dopadło wrażenie, że podłoga, na której właśnie stał, rozpadła mu się pod stopami. Jak to możliwe, że jego doskonały świat zawalił się w jednej chwili? Dlaczego do tego doszło i jak ci barbarzyńcy byli w stanie zburzyć ich barierę? A najważniejsze – co dokładnie było ich celem?
– Nie mówcie nic na razie. Nie denerwujmy ich. Rozumiem ich mowę, dowiem się czego chc... – nie dokończył. Nagle z naprzeciwka spadł na niego cios. Tak mocny, że aż odrzucił go do tyłu i rozwalił mu dolną wargę. Poczuł metaliczny posmak krwi w ustach i ciepłą stróżkę spływającą po brodzie, jednak przez kilka pierwszych chwil nie wiedział, co w ogóle miało miejsce. Zamroczyło go, a on, gdyby nie stojący za nim Xahen, upadłby na ziemię. Mężczyzna w ostatniej chwili zareagował, łapiąc osuwające się ciało.
– Nie musiałeś, Kavrem – syknął.
– Musiałem. Psy się ucisza.
– Tą swoją łapą mogłeś go zabić – prychnął, chociaż nie wyglądało, aby przejął się stanem ślepca, bo zaraz, nie dając młodzieńcowi chwili na wytchnienie, zaciągnął go na środek sali tronowej i rzucił na posadzkę.
– Moja wina, że te elfiątka to takie chuchra? – zarechotał, a Xahen jeszcze patrzył beznamiętnym wzrokiem jak związana dziewczyna przysuwa się zaraz do brata i pyta go o coś szeptem ze łzami w oczach. Kaleka odpowiedział jej również ściszonym głosem, jakby nie chciał ich więcej drażnić.
– Chuchra nie chuchra, gdyby posługiwali się tą swoją magią, mielibyśmy niemałe problemy – powiedział Vaadar z tronu, również spoglądając na związaną trójkę.
– Będziemy mogli coś dla siebie wziąć? – zapytał Kavrem z obrzydliwym uśmiechem. Xahen widząc to, skrzywił się z niesmakiem.
– Róbcie co chcecie, tylko nie tykajcie mi tych tutaj. W komnacie obok macie uwięzioną służbę. – Vaadar zwrócił się do wszystkich, którzy akurat byli w sali tronowej. Wojownicy wznieśli zadowolone okrzyki, a Trevedic, który wciąż czuł pulsujący ból żuchwy, z chwili na chwilę czuł się coraz gorzej, ale nie tylko w kwestii fizycznej. Świadomość, że nie jest w stanie nikogo obronić, była najgorszym uczuciem jakiego zdołał doświadczyć w swoim krótkim, zaledwie dwudziestodwuletnim życiu.
Był tak potwornie bezsilny.
– Leonar... – szepnął. – Co z Leonarem?
– Zaciągnęli go gdzieś razem z moją Ajnne – załkała cicho Mirena.
– Co mówią? – spytał rzeczowo Albert, nie przejmując się groźbą kolejnego ciosu.
– Chodzi o nas, ale nie wiem czego chcą. Najważniejszy jesteś dla nich ty, a ojciec... – głos mu się załamał.. – Ponoć nie jest im potrzebny – powiedział prawie bezgłośnie, a przez zgiełk panujący w sali, wydawało się wręcz, że poruszył jedynie ustami.
– Na prastarych... – jęknęła Mirena, a jej ciało wstrząsnął niemy szloch. – Co z nami będzie?
– Ćśś – uciszył ich Albert. – Spokój. Zamilknijmy.
Nie wiedział jak długo siedzieli na zimnej posadzce, ale wreszcie jego ciało zaczęło reagować. Mirena na szczęście miała na sobie narzutkę, jednakże on wyszedł w samym chitonie, który nie był zbyt ciepły. Najpierw jego całe ciało pokryła gęsia skórka, a po jakimś czasie zaczął się trząść, a wreszcie i szczękać zębami. Zmęczenie i pulsujący ból żuchwy również dawały o sobie znać.
– Zimno ci – zauważył Albert po jakimś czasie, gdy sytuacja w sali tronowej trochę się uspokoiła, gdyż połowa wojowników opuściła komnatę – mogli się tylko domyślać, co takiego teraz robili. Sama myśl o tym, że ktoś mógłby skrzywdzić ich poddanych, ludzi, którymi mieli się opiekować, przyprawiała Trevedica o mdłości. Teraz miał jednak większe zmartwienia, najpierw musiał ochronić swoją rodzinę.
– Dam radę – odparł i odruchowo zwrócił się twarzą w dół, jakby chciał spojrzeć na swoje kolana, na których spoczywała głowa śpiącej siostry. Dziewczyna padła ze zmęczenia, zamykając się w bezpiecznym świecie snu.
– Cały drżysz – ciągnął dalej.
– Powiedz mi lepiej co z ojcem.
Albert westchnął ciężko, po czym zerknął w stronę ciała leżącego na posadzce nieopodal. Z czoła naznaczonego głębokimi zmarszczkami sączyła się drobną stróżką krew, jednakże po krótkiej obserwacji można było stwierdzić, że królowi nic większego nie groziło. Oddychał spokojnie, jak gdyby spał.
– Myślę, że nic mu nie będzie.
– O ile oni niczego mu nie zrobią – odszepnął Trevedic, a Albert nie mógł na to nic odpowiedzieć.
Młodszy brat jak zawsze miał rację, nic się w tej kwestii nie zmieniło.

***



8 komentarzy:

  1. Wspaniałe, nie mogę się doczekać całości. Uwielbiam czytać twoje teksty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę się doczekać reszty, chciałabym już wiedzieć, co będzie dalej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh, oh, coś mi mówi, że niezwykle mocno pokocham te opowiadanie ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam możesz mi Podać e-malla proszę Dream Winchester i chcę się zapytać czy pokażą się kolejne części Akademik na stronie
    mój e-mall galaxa2@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akademik dostępny w całości jako ebook na bucketbook.pl, jeśli masz jakieś pytania pisz: marixddd@yahoo.com

      Usuń
  5. Zapowiada się wspaniale. Chętnie kupię, by choć na jakiś czas powędrować do stworzonego przez Ciebie świata :) Trzymam kciuki za wenę i przyjemnych chwil przy pisaniu życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam, kocham twoje dzieła

    OdpowiedzUsuń
  7. Super, mam nadzieję na e-booka kiedy będzie całość

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.