To przedostatni rozdział. Postaram się spiąć i w jak najszybszym czasie domknąć ten projekt, bo i tak już długo czekacie. Z mojej strony należą się jedynie przeprosiny. To nie tak, że nie piszę. Przez ostatni czas wiele się u mnie działo, a ja skupiałam się tylko na nowym opowiadaniu, które, mam nadzieję, opublikuję w całości jakoś wiosną.
Dzięki za Waszą wytrwałość :)
Pokażę ci swój świat
Wyjechaliśmy poza miasto, tak jak chciał
Oliwer. Ja jednak wcześniej nawet nie podejrzewałem, że nasza
podróż zajmie tak długo, bo zatrzymał samochód dopiero po
czterdziestu minutach jazdy, gdzieś w samym środku lasu. Wcześniej,
gdy przeciskaliśmy się przez niezbyt godne zaufania leśne drogi,
nie zadawałem pytań. Nawet wtedy, kiedy straciliśmy sygnał z
radia, nie wszczynałem paniki. Uznałem, że Oliwer wiedział, co
robił. Był w końcu cholernym wilkołakiem, musiał mieć jakieś
tam rozeznanie w terenie.
– Tu? – zapytałem, kiedy Oliwer wyłączył
silnik. Odpowiedziało mi jedynie kiwnięcie głową.
Zwilżyłem wargi, rozglądając się dookoła.
Za nami las, przed nami las i po bokach też las. Pięknie, Oliwer,
gdybym nie wiedział, że jesteś popieprzony przez krew wilka
płynącą w tobie, byłbym przekonany, że wywiozłeś mnie tu, aby
poderżnąć mi gardło.
Oliwer bez słowa odpiął pas i wysiadł z
samochodu. Przyglądałem mu się, jak zamyka oczy i wdycha rześkie
powietrze. Uśmiechnąłem się mimowolnie na ten widok, w Oliwerze
było coś przyjemnego, będącego mieszanką zwierzęcej
drapieżności, ale zarazem i delikatności. Nie czekając dłużej,
również wysiadłem z samochodu i spróbowałem wczuć się w klimat
tak, jak zrobił to Oliwer.
Ale dla mnie las wciąż był tylko lasem –
masą drzew, grzybów, mchów, no i oczywiście robactwa. Nic
ciekawego, zdecydowanie preferowałem miejskie krajobrazy.
– Jak mieszkaliśmy na Mazurach, często
znikałem na kilka dni – powiedział nagle Oliwer. – Szwendałem
się wtedy po lasach – wyjaśnił, na co ja kiwnąłem głową i
wcisnąłem dłonie w kieszenie dżinsowej kurtki. Zadrżałem, gdy
ogarnęło mnie chłodne powietrze. Niebo zaczynało powoli zachodzić
szarością, a jesienne powietrze nasiąknięte zapachem mokrych
liści i ściółki leśnej z każdą chwilą wydawało się
oziębiać.
– I co wtedy robiłeś? – zapytałem, bo
naprawdę trudno było mi sobie wyobrazić, co takiego można byłoby
robić przez kilka dni w lesie.
– Różne rzeczy – odpowiedział, a ja,
mimo że skupiłem na nim całą swoją uwagę, wymacałem w kieszeni
coś podłużnego. Zmarszczyłem brwi, żeby zaraz wyciągnąć z
niej mały, papierowy pakunek. – W lesie naprawdę wiele się
dzieje.
Spojrzałem na swoją dłoń, w której
znajdował się skręt. Zmarszczyłem brwi, usiłując przypomnieć
sobie, co takiego robił w mojej kieszeni, gdy przypomniałem sobie
długie, wczesnowiosenne wieczory spędzane ze znajomymi z liceum.
Musiałem o nim zapomnieć. Zerknąłem na Oliwera z zastanowieniem,
ale zaraz znowu wcisnąłem blanta do kieszeni – Oliwer nie pił
alkoholu, więc maryśki pewnie też nie palił.
– Wiele? – zapytałem z niezrozumieniem i
obszedłem samochód. – Na przykład parzące się jelenie i
ruchające zające? – zakpiłem, stając tuż przed Oliwerem. Ku
mojemu zdumieniu, ten kiwnął głową. Wybałuszyłem oczy,
zastanawiając się, czy to ten moment, w którym powinienem uciekać,
bo mój chłopak okazał się psychopatą podglądającym zwierzęta
w trakcie spółkowania.
– Ale ciekawiej jest później, gdy nadchodzi
moment, w którym łania się cieli – powiedział spokojnie,
patrząc mi w oczy. – Nasze szczenięta w chwili narodzin są
bezbronne. Ludzkie dzieci też. Dopiero po kilku latach dojrzewamy do
tego, aby móc cokolwiek zrobić bez pomocy matek. Cielak łani już
po kilku chwilach staje na nogi i jest w stanie uciekać – mówił,
a ja patrzyłem na niego całkowicie zahipnotyzowany. Oczywiście nie
dlatego, że jarały mnie jeleniowate porody, po prostu Oliwer, kiedy
to mówił, wydawał się być autentycznie przejęty. To naprawdę
był jego świat.
Nie wytrzymałem. Złapałem go i w przypływie
chwili wycisnąłem mu na ustach przeciągły pocałunek. Oliwer
zamruczał gardłowo, na co po moich plecach przebiegły przyjemne
dreszcze. Cholera, mógłby tak mruczeć cały czas, a ja doszedłbym
od samego wsłuchiwania się.
– Czekaj – sapnął, odsuwając mnie od
siebie. – Przejdźmy się – nalegał, a ja wydąłem wargi z
niezadowoleniem.
– Okej – burknąłem, chociaż jedyne na co
miałem ochotę to wciśnięcie Oliwera na tylne siedzenie jego
samochodu... Szlag, mógłbym się nawet poświęcić i zrobić to na
ziemi, żeby mój wilkołak mógł się poczuć bliżej natury. –
Więc, co robiłeś, gdy oglądałeś cud narodzin? Porywałeś
biedne cielątko, jak na złego wilka przystało? – zapytałem,
oczywiście żartem. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że żarty
owszem, były fajne, jednak nie miały racji bytu przy Oliwerze. –
Nie mów mi tylko, że tak – powiedziałem autentycznie przerażony.
Oliwer wzruszył ramionami.
– Nie porywałem – odparł spokojnie i
oczywiście szczerze. – Czasem tylko goniłem. Fascynowało mnie
to, że takie młode, chwilę po urodzeniu, było w stanie naprawdę
szybko biegać. Matka też – dodał, nie patrząc na mnie.
Szliśmy ledwo co wydeptaną dróżką, prosto
w objęcia mgły, unoszącej się nad ziemią. Zadrżałem
mimowolnie, bo scena przypominała mi kadr rodem z horroru. Ba, nawet
byłem z istotą rodem z horroru. Wszystko się więc zgadzało.
– A polowałeś na zwierzęta? – zapytałem
w przypływie ciekawości. Milczenie Oliwera podpowiedziało mi
jednak, że wcale nie chciałem pytać. Jęknąłem ciężko. – Nic
nie mów. Wolę nie słyszeć tego na własne uszy – burknąłem.
– To przecież normalne.
– Zabijanie nie jest normalne – uciąłem,
na co Oliwer posłał mi kpiące spojrzenie.
– A mięso w supermarketach jest? Czy twoim
zdaniem urosło na drzewach?
Ała. Trafnie.
– Ale ja niczego nie zbiłem – prychnąłem,
dobrze wiedząc, że jeszcze bardziej zakopuję się w swojej
hipokryzji. Ale cóż, Oliwer był szczery do bólu, a ja
śmierdziałem hipokrytą.
– Bezpośrednio nie – przyznał mi rację.
– Pośrednio już tak.
– Dobra. – Westchnąłem ciężko, uznając,
że tu powinniśmy już zakończyć. – Może i masz rację, ale i
tak uważam że... – Nie dokończyłem. Oliwer nagle wyciągnął
rękę, zatrzymując mnie w miejscu. Spojrzałem na niego zaskoczony.
– Co jest?
– Kilka metrów dalej jest locha z młodymi –
powiedział, patrząc przed siebie. Powiodłem więc w tamtą stronę
spojrzeniem, ale przez ciemność i mgłę nic nie mogłem dostrzec.
– Serio?
– Mhm, lepiej wróćmy. Nie denerwujmy jej,
jakby się na nas rzuciła, musiałbym jej zrobić krzywdę –
wyjaśnił, a po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
Więcej zachęcać do powrotu mnie nie musiał.
Zaraz odwróciłem się na pięcie i czym prędzej pognałem w stronę
samochodu, wciąż nie mając pojęcia, jak Oliwer mógł uważać
las za coś fascynującego.
Niczym na zawołanie znów wymacałem w
kieszeni jointa. Wyciągnąłem go i kiedy byliśmy już przy
samochodzie, przysunąłem dłoń ze skrętem Oliwerowi pod nos.
– Co czujesz? – zapytałem. Oliwer zerknął
na mnie zdezorientowany, ale zaraz niuchnął blanta.
– Marihuanę – odpowiedział niemal od
razu.
– Więc wiesz co to? – zdziwiłem się.
Kiwnął głową. – A paliłeś kiedyś? – Znów kiwnął głową.
Cholera, nie spodziewałem się tego! – A lubisz? – Kolejne
kiwnięcie. Szczęka niemal opadła mi do samej ziemi. Jeśli
wiedziałbym wcześniej, że Oliwer nie miał nic przeciwko trawce,
zaraz bym to przecież wykorzystał! – A alkoholu to nie chcesz! –
zarzuciłem mu, zupełnie jakby niepicie alkoholu było potężnym
grzechem... cóż, w Polsce to może i tak.
– Alkohol śmierdzi.
– Marihuana też nie pachnie jakoś pięknie.
– Przewróciłem oczami, ale nie miałem zamiaru narzekać, bo już
szukałem po kieszeniach kurtki zapalniczki.
– Uwierz mi, jest spora różnica –
odpowiedział, żeby zaraz podsunąć mi pod zapalniczkę. Przez
chwilę zastanowiłem się, dlaczego ją przy sobie nosił, jednak
szybko o tej kwestii zapomniałem. – Zresztą, to wydaje się
być...
– Bardziej naturalne? – dokończyłem i
uśmiechnąłem się szeroko, kiedy Oliwer kiwnął głową. Szybko
zaczynałem łapać jego tok myślenia. Wbrew pozorom, wcale nie był
jakiś bardzo pokrętny. – To zrozumiałe, w końcu to zielsko –
mruknąłem, wsuwając koniuszek blanta między usta, żeby zaraz
podpalić jego drugą stronę. Zaciągnąłem się głęboko cierpkim
dymem i zatrzymując go w płucach, przysunąłem się do Oliwera.
Zielone oczy popatrzyły na mnie z niezrozumieniem, a ja bez słowa
pochyliłem się do jego ust, łapiąc jednocześnie wolną ręką za
brodę, żeby uchylić mu wargi. Wypuściłem gęsty obłok THC, żeby
chwilę później pocałować Oliwera mocno, choć trochę
chaotycznie.
Pomruk, jaki wydobył się z jego gardła,
zjeżył mi włosy na karku, a gdy silne ręce objęły mnie w pasie,
doszedłem do wniosku, że mogłyby mnie już nigdy nie puszczać.
Paradoksalnie w tym momencie czułem się niezwykle bezpieczny, a
znajdowałem się przecież w samym środku ciemnego lasu.
– Masz – wysapałem, kiedy udało mi się
odsunąć od Oliwera. Przysunąłem mu skręta do ust. – Zajmijmy
się paleniem – stwierdziłem i gdy tylko pozbyłem się blanta z
rąk, momentalnie się nimi objąłem. Co jak co, ale jesień powoli
miała się ku końcowi, więc i pogoda nie rozpieszczała, w
szczególności po zmroku.
– Zimno ci – zauważył Oliwer, kiedy
(całkiem sprawnie) zaciągnął się używką. Wzruszyłem
ramionami, ale mimowolnie przysunąłem się do niego tak blisko, że
aż czubki naszych butów się ze sobą zetknęły. – Wejdźmy do
samochodu – zaproponował, a ja nie miałem zamiaru oponować. Raz,
że faktycznie było cholernie zimno, a dwa, że odkąd tu
przyjechaliśmy z tyłu głowy kołatał mi się całkiem ciekawy
pomysł związany z tylną kanapą Oliwerowego golfa.
Bez słowa ruszyłem więc do pojazdu i
wpakowałem się na siedzenie. Oliwer, zanim wsiadł zaraz za mną,
najpierw podał mi jointa, który wymagał już ponownego podpalenia.
Odebrałem go z najwyższym namaszczeniem, ciesząc się w duchu, że
całkowicie o nim zapomniałem. Oczywiście zdążył już przez to
ponad pół roku zwietrzeć, ale wciąż wywoływał przyjemne
skutki, które zaczynałem powoli odczuwać. Zawsze byłem wrażliwy
na takie używki i odkąd pamiętam szybko mnie łapały.
Oliwer wreszcie znalazł się tuż obok mnie.
Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem, odgradzając nas od
zimnego, nieprzystępnego lasu. Siedzieliśmy ramię w ramię, noga
przy nodze, a mój lekko upalony umysł zaczął podsuwać mi coraz
to śmielsze obrazy. Oliwer popatrzył na mnie z bliska, a ja nie
myśląc wiele, wcisnąłem mu filtr między wargi, wgapiając się
jednocześnie w jego duże, błyszczące w ciemności oczy.
Właśnie, błyszczące. Już kiedyś to
zauważyłem, teraz jednak wiedziałem, że to wcale nie dzieło
mojej działającej na najwyższych obrotach wyobraźni. Oczy Oliwera
naprawdę błyszczały w ciemności.
Podpaliłem jointa, a Oliwer zaciągnął się
nim powoli, żeby po chwili w ciasna kabina samochodu wypełniła się
gęstym dymem.
– Palimy po studencku? – zapytałem, niby
przez przypadek ocierając się o niego kolanem. Oliwer posłał mi
nierozumiejące spojrzenie, a ja już nawet nie musiałem dalej
drążyć. Oczywiście, że nie miał pojęcia, o czym mówiłem,
mimo że chwilę temu mu to zaprezentowałem. Uśmiechnąłem się
niemal diabolicznie i szybko pociągnąłem już ledwo co żarzącego
się skręta, żeby zaraz ponownie złapać Oliwera za brodę.
Uchyliłem jego usta, a następnie, patrząc mu cały czas w oczy,
przytknąłem delikatnie swoje równie uchylone wargi do jego, aż
wreszcie wydmuchnąłem w nie dym.
Widziałem zniecierpliwienie odbijające się
na twarzy Oliwera, nie mogłem jednak się długo nim rozkoszować,
bo już po chwili przyciągnął mnie do siebie stanowczym, niemal
władczym ruchem i zaczął całować. Mocno, agresywnie, niemalże
zwierzęco. Sapnąłem, czując się przyjemnie lekko, ale nawet nie
próbowałem nadążyć za pocałunkiem. Oliwer przycisnął mnie do
oparcia kanapy, a jedna z jego dłoni, nawet nie wiem kiedy, znalazła
się pod moją koszulką, zaczynając nerwowymi ruchami przesuwać
się po gołej skórze. Raz po raz wstrząsały mną dreszcze, a gdy
Oliwer usiadł na moich kolanach, wszystko przestało mieć
znaczenie.
Blant gdzieś zniknął. Najprawdopodobniej
upadł na podłogę i, dzięki ci Panie Boże, zapewne zdążył się
przed tym całkowicie zgasić, bo mielibyśmy poważny problem.
Objąłem szyję Oliwera, który właśnie siłował się z moją
kurtką. Pomimo ograniczonego miejsca, a co za tym idzie, pola do
manewrów, nadzwyczaj szybko zostałem pozbawiony najpierw kurtki, a
później w ślad za nią poszły też i spodnie, które Oliewer
zsunął mi do samych kostek. Leżałem już wyłożony na kanapie,
nie orientując się nawet, jak i kiedy zmieniliśmy pozycję, ale
wcale mi to nie przeszkadzało. Liczył się tylko mocny, męski
dotyk Oliwera, jego chaotyczne, wciąż niedoświadczone, chociaż
cholernie seksowne ruchy i stan upalenia, który zapewne czynił
wszystko jeszcze bardziej efektownym.
Nie mam pojęcia, jakie dźwięki z siebie
wydawałem, kiedy Oliwer zaczął zsuwać się pocałunkami wzdłuż
mojej klatki piersiowej na brzuch, a następnie podbrzusze. Całe
szczęście, że znajdowaliśmy się w samym środku lasu, bo pewnie
mój głos niósł się na długie kilometry, ale Oliwerowi chyba
wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, wydawał się jeszcze
bardziej nakręcony.
Kiedy wziął moją męskość w ustach,
dosłownie zobaczyłem gwiazdy. Marihuana działa cuda, serio, bo
nagle przede mną rozpostarły się przeróżne galaktyki. Już wiem,
co ćpają wszyscy bohaterowie harlequinów.
– Boże... rany... Oliwer – sapałem,
zaciskając dłoń na jego rudej burzy włosów. Zapewne to nie było
moje najlepsze obciąganie w życiu, ale trawka naprawdę zmieniała
rzeczywistość, bo w tamtym momencie dałbym sobie wszystkie
kończyny uciąć, byleby tylko jeszcze kiedyś powtórzyć to
zbliżenie.
– Zerżnij mnie – wychrypiałem, gdy
balansowałem już na granicy spełnienia. To wystarczyło, żeby
Oliwer odsunął się ode mnie i obdarzył zdziwionym, rozpalonym
spojrzeniem.
– Powtórz to – zażądał, na co pod skórą
przebiegły mi elektryzujące dreszcze. Przełknąłem ślinę,
czując jak robi mi się jeszcze goręcej.
Gdybym wiedział, że wilkołaki są tak
cholernie seksownymi partnerami w łóżku (nawet jeśli są
niedoświadczeni), to już wcześniej zacząłbym wierzyć we wróżki
i skrzaty.
– Zerżnij mnie – powiedziałem już
znacznie głośniej, nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu.
Tyle wystarczyło, by Oliwer wydał z siebie zwierzęce sapnięcie, a
następnie pozbył się ograniczających moje ruchy spodni, które
wciąż znajdowały się w okolicach kostek. Zadarł moje nogi
wysoko, splunął obficie na dłoń, a następnie zaczął rozcierać
to pomiędzy pośladkami. I, jak Boga nie kocham, nie było to ani
trochę obrzydliwe. Pewnie zareagowałem jękiem, ale w tamtym
momencie moją głowę wypełniła pustka.
Oliwer rozciągał mnie przez jakąś chwilę i
prawdopodobnie zrobił to nieumiejętnie, bo gdy wszedł we mnie (bez
żadnego zabezpieczenia, sic!), bolało. Ale kto by się przejmował
bólem, kiedy miało się nad sobą tak seksownego
zmiennokształtnego, prawda? Nawet gdy w pewnym momencie ten
zmiennokształtny pokrył się większym owłosieniem, a paznokcie u
dłoni zmieniły się w pazury (nieco creepy, wiem), wcale mi to nie
przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, w cholernie osobliwy sposób
dodało pikanterii. Szkoda, że nie pomyślałem w ten sposób kilka
dni temu, kiedy Oliwer niemal całkowicie zmienił się w wilka
podczas naszego pierwszego zbliżenia.
Doszedłem pierwszy, oznajmiając to, a jakże,
niesamowicie głośnym stęknięciem. Oliwer za to wydał z siebie
jedynie warknięcie, któremu towarzyszyło rozlanie się – nie ma
co ukrywać – przyjemnego, lepkiego ciepła w moim wnętrzu. Chwilę
patrzył na mnie z góry, a okulary osunęły mu się na sam czubek
nosa. Trwaliśmy tak przez kilka chwil, oświetlani jedynie przez
nikły blask księżyca, gdy nagle zobaczyłem na jego twarzy zarys
uśmiechu.
Wstrzymałem oddech, bo, jak już wspominałem,
uśmiech u Oliwera był cholernie seksowny... i uroczy, ale po tym,
co wyprawiał ze mną jeszcze chwilę temu, bardziej pasowało tu
pierwsze określenie.
– I jak? – zapytałem, nieco spłoszony, że
odpowiedź mogłaby mnie rozczarować.
– Dobrze – powiedział zaraz, po czym
pocałował mnie w czoło.
Tak, w czoło.
Otworzyłem szeroko oczy, czując mocny uścisk
w okolicy piersi. To nie było ani trochę erotyczne. Było po
prostu... rozczulające i rozgrzewające od środka w ten całkowicie
nieseksowny sposób. Sprawiało, że po prostu poczułem się dla
Oliwera kimś ważnym.
– Myślisz, że wystraszyliśmy wszystkie
dziki w okolicy? – zapytałem z rozbawieniem, dopiero teraz
przypominając sobie o tamtym przeklętym świniaku. Oliwer, ku
mojemu zdziwieniu, zaśmiał się.
– Myślę, że wystraszyłeś wszystkie dziki
w promieniu kilkudziesięciu kilometrów – zażartował, a ja
jednocześnie zanotowałem, że trzeba Oliwerowi podawać więcej
trawki. Maryśka, jak widać, świetnie działa na wilkołaki.
– Dzięki – parsknąłem, ale nie mogłem
się nie zaśmiać.
Było idealnie. I to nie dlatego, że
paliliśmy. Naprawdę po raz pierwszy w życiu czułem, że jestem w
odpowiednim miejscu.
Wychyliłem się jeszcze i musnąłem usta
Oliwera, po czym, nie kryjąc się z wesołością, zapytałem:
– Wracamy? Możesz dzisiaj nocować u mnie.
Oliwer odsunął się i kiwnął głową, po
czym zaczął podawać mi moje części garderoby. Momentalnie
zorientowałem się, że byłem jedynym, który się ich pozbył.
Oliwer, łaskawiec, pozostawił mi jedynie bluzę.
Drań jeden.
Całkiem seksowny drań, trzeba nadmienić,
cholera.
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mogłem przeczytać kolejny rozdział tej historii. Wielka szkoda, że przedostatni,ale trzymam kciuki za wielki finał ;)
OdpowiedzUsuńNareszcie! Codziennie wychodziłam i sprawdzałam czy jest rozdział i w końcu się doczekałam. Mam nadzieję, że to opowiadanie, jak i Mcdonald zostaną skończone w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam dalej.
Dziękuję za kolejny rozdział. Nie mogłam się go doczekać. Weny i czekam na wwięce
OdpowiedzUsuńAkira
Spóźnione KOCHAM CIĘ!!!!!!!!!! I ich też KOCHAM!!! Dzięki tobie kocham cały świat!!!
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaa uwielbiam to
OdpowiedzUsuń