Sukcesywnie dodaję tam rozdziały opowiadań, Oliwer akurat jest na bieżąco ;). Czytajcie więc gdzie Wam wygodniej.
W jednej trzeciej człowiek
Obudził
mnie przeszywający ból karku i lędźwi. Stęknąłem ciężko,
zdając sobie sprawę ze swojej niewygodnej pozycji, w której
prawdopodobnie spędziłem całą noc. Podniosłem głowę, czego
jednak zaraz pożałowałem – nigdy więcej spania na siedząco z
głową opartą o łóżko. Miałem wrażenie, jakby ktoś złożył
mnie trzy razy w pół i zamknął w jakimś pudełku.
–
Kurwa – sapnąłem, masując kark, kiedy nagle poczułem się
obserwowany. Zerknąłem na Oliwera, spoglądającego na mnie zza
szkieł swoich okularów. – Nie śpisz? – zdziwiłem się.
Musiało być wcześnie rano, bo przez szare niebo dopiero przebijały
się promienie słoneczne. Pokręcił głową, cały czas się we
mnie wpatrując. – Jak się czujesz?
–
Okej – odparł krótko, zwięźle i na temat, jak to Oliwer. Po nim
nie mogłem oczekiwać rozwinięcia tematu, jak zwykle. Westchnąłem
ciężko, podnosząc się. Coś aż zgrzytnęło mi w kościach, to
chyba pierwsze oznaki starości.
– Coś
cię boli?
Oliwer
znowu pokręcił głową.
–
Chcesz jeść?
Znów
ta sama wyczerpująca odpowiedź. No cholera, ja rozumiem, że nie
każdy jest wygadany i rezolutny, ale Oliwer przesadzał w drugą
stronę.
–
Jezu no – sapnąłem. – Powiedz coś więcej! Po takim wypadku na
pewno nie może być z tobą super i cacy. – Przewróciłem oczami,
a wtedy Oliwer poruszył się nerwowo, odwracając wzrok. Milczał
jeszcze przez chwilę, a gdy już straciłem nadzieję na jakąś
bardziej rozbudowaną odpowiedź, wreszcie się odezwał.
–
Muszę do toalety – burknął tak cicho, że ledwo usłyszałem. –
A trochę boli mnie w okolicach żeber. I noga też. I nie chciałem
cię budzić, a muszę już od jakichś dwóch godzin.
Zamrugałem.
Nie tego się spodziewałem. Nie czekając już dłużej, szybko
nachyliłem się nad nim i złapałem go ostrożnie pod ramionami.
–
Pomogę ci – zaoferowałem. – Możesz się na mnie wesprzeć –
dodałem zaraz, a Oliwer zawahał się, żeby zaraz zarzucić mi
ramiona na szyję i przywrzeć do mnie prawie całym ciałem. Już
miałem pomóc mu się podnieść, gdy poczułem dotyk nosa pod swoją
żuchwą. Prawie parsknąłem śmiechem, zdając sobie sprawę, że
Oliwer mnie wąchał.
No tak.
Powracamy do starych nawyków.
–
Naprawdę dobrze ci pachnę? – zapytałem, kiedy Oliwer już stał
z lekko uniesioną nogą. Miał na sobie krótkie spodenki, więc
wyraźnie widziałem formułującego się na niej, fioletowego,
bardzo rozległego siniaka.
– Mhm
– odpowiedział krótko i pokuśtykał razem ze mną w kierunku
drzwi.
– Po
całej nocy? Muszę okropnie śmierdzieć – rzuciłem rozbawiony,
ale poczułem wypełniającą mnie od środka lekkość.
Oliwer
nie był człowiekiem – okej, wciąż to trawiłem i wciąż wielu
rzeczy nie rozumiałem, ale chyba właśnie dzięki temu nie patrzył
na mnie jak każdy inny człowiek. Dla niego liczyły się inne
rzeczy, takie, na które nikt nie zwraca uwagi, o ile ktoś nie
śmierdzi potem czy nie wypsika się drogimi perfumami. Dla Oliwera
liczył się zapach – ten naturalny, dla ludzi pewnie ledwo
wyczuwalny.
–
Właśnie nie – powiedział tym swoim bezpośrednim tonem. –
Teraz pachniesz najlepiej – dodał, patrząc mi rozbrajająco
szczerze w oczy, a ja w odpowiedzi (dam sobie rękę uciąć) pewnie
spaliłem buraka. Zrobiło mi się goręcej. Chrząknąłem tylko,
myśląc o tym, że tak dziwne komplementy mogłem usłyszeć tylko
od Oliwera, po czym – z bananem na twarzy – zaprowadziłem go do
łazienki.
I tu
napotkała mnie kolejna różnica między ludźmi, a pobratymcami
Oliwera. Człowiek raczej by się zawstydził, gdyby miał oddawać
się potrzebom fizjologicznym w towarzystwie kogoś innego, prawda?
Ale nie Oliwer. Pozwolił pomóc sobie ściągnąć spodenki, a
później przytrzymać się w pionie, kiedy opróżniał pęcherz.
Nawet się nie zaczerwienił, ani na moment nie zawahał – ja już
pewnie na jego miejscu kręciłbym niezłą awanturę... ale to może
i dobrze, bo nawet gdyby Oliwer zaprotestował, nie zostawiłbym go
samego. Był blady i osłabiony, wyglądał jeszcze gorzej niż
wczoraj, kiedy przyszedł do mojego pokoju. Tylko że wtedy pewnie
działał pod wpływem emocji, a te dzisiaj już opadły.
Odprowadziłem
go z powrotem do łóżka, pomogłem mu się położyć i jeszcze
przykryłem go kołdrą. Z podkrążonymi oczami i nieprzyjemnie
bladą cerą wyglądał naprawdę krucho, chociaż przecież nie
można było go za takiego uznać. Poczułem się nieswojo, patrząc
na niego w tym wydaniu, w szczególności, że poniekąd sam do tego
doprowadziłem.
–
Powiem tacie, że się już obudziłeś. – Zero odpowiedzi. – I
może zrobię śniadanie? Jesteś głodny? – Kiwnięcie głową.
Uśmiechnąłem się jeszcze do niego i ruszyłem do drzwi, kiedy
nagle się zatrzymałem, zdając sobie sprawę z jednej, dość
istotnej rzeczy: – A tak właściwie, co jedzą wilkołaki? –
Popatrzyłem na niego niepewnie. Zmarszczył brwi, chyba nie bardzo
rozumiejąc moje pytanie.
– Jak
co jemy?
– No
co jecie? Mam ci przynieść... surowe mięso? – mruknąłem,
wydymając wargi w zastanowieniu i zaraz dochodząc do wniosku, że
patrzenie na Oliwera wpieprzającego surową pierś z kurczaka nie
będzie chyba najprzyjemniejszym widokiem.
– Yyy
– wydusił, żeby zaraz uśmiechnąć się z rozbawieniem, a ja
chłonąłem ten widok, dobrze wiedząc, że nie zdarzał się zbyt
często. – Jestem w formie człowieka – poinformował, jakbym sam
nie mógł dojść do tego wniosku.
– No
widzę.
– Z
tego co wiem, ludzie raczej nie jedzą surowego mięsa – dodał
kąśliwie. Cholera, skąd on się tego nauczył? Chyba tworzyłem
potwora.
Zaśmiałem
się cicho.
–
Wredota – powiedziałem jeszcze i wyszedłem z pokoju, zdając
sobie sprawę, jak wiele jeszcze o Oliwerze nie wiedziałem... i
chyba długo będę się uczył różnic pomiędzy nami.
***
– Już
nie śpisz? – zapytała ze zdziwieniem mama, gdy tylko pojawiłem
się w kuchni. Szybkie spojrzenie w stronę zegarka na piekarniku
wystarczyło – normalnie nie wyściubiałem nosa spod kołdry przed
dziewiątą, a godzina siódma oznaczała dla mnie tyle, co środek
nocy.
– Tak
się złożyło – odparłem wymijająco, podchodząc do lodówki.
Nie dodałem nic o spaniu na podłodze w niewygodnej pozycji, ale
spojrzenie, jakim obdarowała mnie mama, było dość niepokojące.
–
Lubisz tego chłopca? – Aż drgnąłem z opakowaniem sera w dłoni.
–
C-co? – prychnąłem, ale chyba nie zabrzmiałem zbyt przekonująco.
– To mój kolega z roku.
–
Wiem, tata mówił. – Jakby nigdy nic sięgnąłem po chleb,
próbując skupić się na przygotowywaniu kanapek. Cały czas czułem
jednak na sobie uważny wzrok mamy, popijającej niby spokojnie jedną
z tych jej dziwnych, ziołowych herbat. Mogłem jednak już wyobrazić
sobie, co takiego kluło się pod tą jej wścibską kopułą. –
Wiesz już wszystko?
Zerknąłem
na nią, przerywając smarowanie chleba masłem, po czym prychnąłem.
– No
jasne, że nie. – Przewróciłem oczami. – Wczoraj dowiedziałem
się że wróżki i skrzaty to nie do końca jedynie świat bajek –
burknąłem. – To trochę... dezorientujące. Zajmie mi sporo, nim
przejdę do porządku dziennego z tą wiedzą... no i pewnie jeszcze
znajdzie się parę interesujących informacji, o których nie mam
pojęcia – dodałem z zamyśleniem, jednak już bez żadnej
pretensji w głosie. – Dlaczego nigdy mi nie powiedzieliście?
– A
jak myślisz, jak byś zareagował? – zapytała mama z rozbawionym
uśmiechem.
–
Stwierdziłbym, że trzeba was wysłać do psychiatryka i
nafaszerować prochami – odpowiedziałem zaraz i pokręciłem głową
ze śmiechem.
– Ty
byłeś... innym dzieckiem – powiedziała nagle Alicja z
zamyśleniem, na co ja posłałem jej nierozumiejące spojrzenie.
–
Zabrzmiało tak, jakbym to ja był nienormalny – zauważyłem.
– Nie
o to chodzi. Zawsze byłeś taki... rzeczowy. – Zaśmiała się. –
Pamiętasz, że to ty wszystkim dzieciom w przedszkolu mówiłeś, że
to nie Święty Mikołaj, a rodzice podkładają prezenty? – Nie
mogłem się nie uśmiechnąć.
–
Wiesz... teraz nie byłbym tego taki pewny. Skoro są wilkołaki, to
może i wielkanocny zajączek też gdzieś tam kica?
– Nie
wierzyłeś w żadne wróżki z bajek, ani nic, czego nie mogłeś
zobaczyć. Zawsze też wypytywałeś babcie, dlaczego ludzie mówią,
że Bóg istnieje, skoro go nie ma. Naprawdę byłeś innym dzieckiem
– dodała, patrząc na mnie ciepło, a ja znów się zaśmiałem.
– Weź
skończ – machnąłem ręką, w której trzymałem nóż. – Brzmi
jakbyś chowała pod dachem niepełnosprytnego syna.
–
Gdybyśmy ci z ojcem powiedzieli, a później oczywiście pokazali,
bo na samo słowo nigdy byś nam nie uwierzył, od razu pewnie
powiedziałbyś wszystkim swoim kolegom. Już taki byłeś, lubiłeś
się wykłócać i pokazywać, że wiesz lepiej. Lubisz do teraz –
wytknęła i wbiła mi znienacka palec pod żebra, na co aż
podskoczyłem.
– Ej!
Odpowiedział
mi tylko śmiech, kiedy ruszyła w kierunku schodów.
–
Powiem ojcu, że się obudził – rzuciła, będąc już na
półpiętrze. Pokręciłem głową i uśmiechając się do siebie
jak największy idiota, wróciłem do robienia kanapek. Z nieznanych
mi przyczyn, wszystko teraz wydawało się... proste? Chociaż w
rzeczywistości nic już takie dla mnie nie było. Świat w którym
żyłem przez dwadzieścia lat bezpowrotnie zniknął.
***
Przez
cały dzień nie wypytywałem Oliwera o nic, nie wyglądał za
dobrze, zresztą, pod wieczór ojciec znów nafaszerował go środkami
przeciwbólowymi. Nie chciałem się więc narzucać. Postanowiłem
jednak spędzić tę noc u siebie, co zresztą Oliwerowi nie
przeszkadzało, bo zasnął naprawdę wcześnie. Termin naszej
rozmowy samoistnie się odroczył, ale wiedziałem, że w końcu
znajdę odpowiedni czas i wszystkiego się dowiem.
O dziwo
dość szybko przeszedłem z nową wiedzą do porządku dziennego.
Łatwiej było mi przyjąć, że Oliwer był wilkołakiem, niż że
miał jakieś autyzmy czy aspergery. Szczerze mówiąc, nawet trochę
mnie to fascynowało. Wieczorem przed snem spróbowałem jeszcze
czegoś dowiedzieć się o tych całych zmiennokształtnych, ale
Internet, jak nietrudno się domyślić, nie przyszedł mi z pomocą.
Wszystko, co tam wyczytałem, było jedynie ludzką fantazją.
Wyglądało więc na to, że jeśli chciałem dowiedzieć się czegoś
prawdziwego, musiałem pytać u źródła. Z drugiej strony nie
zależało mi na tym aż tak bardzo, żeby lecieć do na wpół
przytomnego Oliwera i męczyć go swoimi pytaniami. Na wszystko
przyjdzie czas, stwierdziłem (co zresztą było do mnie zupełnie
niepodobne, zawsze byłem kąpany w gorącej wodzie) i zamknąłem
laptopa, dochodząc do wniosku, że najwyższa pora iść spać.
Zgasiłem
światło, żeby zaraz zakopać się w kołdrze i spróbować usnąć.
Emocje z dnia wczorajszego zdążyły już opaść, więc szybko
zacząłem dryfować na pograniczu snu i jawy. Nie wiedziałem więc,
czy skrzypnięcie drzwi rozbrzmiało jedynie w mojej wyobraźni, czy
w rzeczywistości. Wyłapałem jeszcze ciche, uważnie stawiane
kroki, aż wreszcie poczułem jak materac ugina się pod czyimś
ciężarem. Prawie podskoczyłem, wyrwany z półsnu, kiedy coś
objęło mnie od tyłu. Momentalnie odwróciłem się do tego czegoś,
wciąż przerażony (za dużo horrorów) i nagle zrozumiałem.
– Ty
idioto – syknąłem wściekle, próbując uspokoić przyspieszony
oddech. – Przestraszyłeś mnie – warknąłem. Nie ma co się
śmiać, przy mojej tuszy to mogło grozić zawałem...! No dobra,
może i nie, ale i tak miałem ochotę go udusić. Chyba mój dzień
dobroci dla zwierząt właśnie dobiegł końca.
–
Przepraszam.
I to
wystarczyło, żeby mnie rozmiękczyć. Cholera, nie mam pojęcia
dlaczego bezbronny i jednocześnie zaskoczony ton głosu Oliwera w
połączeniu z jego wielkimi, zielonymi ślepiami (które niemal
błyszczały w nocnej ciemności) tak na mnie działały. Choćbym
chciał, nie mogłem go bardziej opieprzyć, nawet jeszcze niedawno
przyszłoby mi to z łatwością.
Oliwer
był taki... prosty. Każda jego emocja odbijała się zarówno na
jego twarzy jak i w głosie, nie musiałem robić podchodów, żeby
wiedzieć co czuje. Był jak dziecko – szczery i prostolinijny.
–
Okej, już dobrze – mruknąłem, wciąż jednak starając się
brzmieć chociażby na zirytowanego. – Co tu robisz? Myślałem, że
już śpisz – powiedziałem, nagle zdając sobie sprawę, że
leżymy w jednym łóżku i że dzieli nas zaledwie kilka
centymetrów.
Musiałem
przypomnieć sobie, że Oliwer niedawno został potrącony przez
samochód i że myślenie o nim w tych kategoriach to przejaw
sadyzmu. Ale, cholera, miałem dopiero dwadzieścia lat! Moja wina,
że umysł zaczął podsuwać mi jednoznaczne obrazy?
–
Obudziłem się.
– I?
Trzeba było dalej spać – mruknąłem, odbywając jednocześnie
wewnętrzną batalię ze swoim libido.
–
Chciałem z tobą – powiedział jak zawsze otwarcie, wlepiając we
mnie zielone patrzałki. I weź tu człowieku bądź na niego zły...
albo miej kosmate myśli. Powinienem właśnie palić się w piekle
za brukanie kogoś tak niewinnego jak Oliwer. – Nie mogę? –
dopytał jeszcze, a ja poczułem się jeszcze gorzej za te wszystkie
wyuzdane obrazy, które zdążyły przewinąć mi się przez głowę.
– Nie
no... możesz. – Bo co innego miałem odpowiedzieć? Zresztą, tak
naprawdę to nie miałem nic przeciwko. Oliwer przypominał psa
(nomen omen, chyba po trochu nim jednak był) chodzącego krok w krok
za właścicielem i szukającego jego atencji – to miłe, że
akurat wybrał mnie.
Uśmiechnął
się, a ja pożałowałem, że zgasiłem światło i nie byłem w
stanie dobrze mu się przyjrzeć. Lubiłem, jak się uśmiechał. Nic
już więcej nie powiedział, tylko przysunął się do mnie i tak po
prostu objął ramionami, wciskając twarz w załamanie pomiędzy
moją głową a ramieniem. Poczułem, jak przesuwa mi nosem po szyi,
na co zaśmiałem się cicho.
–
Znowu mnie wąchasz – stwierdziłem już nie zły, nie
zdezorientowany, a... zadowolony. Jak to wszystko w życiu może się
zmienić, co nie? Jeszcze miesiąc temu byłem zbulwersowany, że
Okularnik wąchał mnie najpierw w tramwaju, a później na
zajęciach, a teraz sam mu na to pozwalałem i jeszcze się z tego
cieszyłem. Absurd.
– Mhm
– zamruczał, przesuwając jeszcze dłonią po moich plecach. Kiedy
znieruchomiał, zrozumiałem, że musiał zasnąć. Uśmiechnąłem
się pod nosem i naciągnąłem na niego bardziej kołdrę, żeby po
chwili samemu zasnąć w jego szerokich ramionach.
Miałem
wrażenie, jakby to wszystko było snem. I naprawdę nie chciałem
się z niego budzić.
***
Oliwer
zdrowiał w zastraszającym tempie, wystarczyły cztery dni, żeby
siniaki zaczęły znikać, a on sam mógł się już bezboleśnie
poruszać. Podejrzewałem, że to również jedna z różnic między
ludźmi a wilkołakami – szybkość regeneracji. Człowiek
przesiedziałby co najmniej jeszcze z tydzień na lekach
przeciwbólowych, a Oliwer w sobotę był już w stanie normalnie
chodzić. Magia.
– I?
– zapytałem, kiedy ojciec skończył oglądać Oliwera.
–
Wszystko w porządku – powiedział i uśmiechnął się lekko. –
Zadzwonię do Artura, że nie ma już potrzeby, abyś był u nas –
dodał, zwracając się do Oliwera, a ja poczułem nieprzyjemny
uścisk w gardle. Niby minęło tylko kilka dni, jednak już zdążyłem
przyzwyczaić się do obecności tego dziwaka za ścianą. I do jego
nocnych eskapad w stronę mojej sypialni.
– To
normalne? – zapytałem, patrząc na Oliwera badawczo. Popatrzył na
mnie z niezrozumieniem.
– Co?
– odparł ojciec.
– Że
tak szybko się wszystko zagoiło.
– U
zmiennokształtnych? Jak najbardziej – przyznał i kiwnął głową,
na co ja wydąłem w zastanowieniu usta.
–
Całkiem przydatne – mruknąłem, na co Hubert zaśmiał się
cicho.
–
Tak, myślę, że tak – powiedział i zerknął jeszcze na Oliwera.
– Jesteście głodni? Zamówię pizzę na obiad, co?
–
Alicja cię zabije.
–
Pojechała z koleżanką na kawę, i pewnie ich spotkanie przeciągnie
się do wieczora. – Wzruszył ramionami. – Ugotowała nam jakieś
jaglane kaszotto, ale zakładam, że żaden z nas tego nie przełknie
– dodał jeszcze, wstając. – Capricciosa na cienkim może być?
– zapytał, zerkając to na mnie, to na Oliwera. Moją odpowiedź
znał, więc pewnie bardziej interesowało go zdanie Oliwera.
– Mi
nie przeszkadza – odparł lakonicznie, na co ojciec tylko kiwnął
głową i już ruszył do wyjścia. Tak więc jak mówiłem – moją
odpowiedź znał, bo była niezmiennie ta sama: kto normalny
odmawiałby pizzy?
– Co
ty na to, żeby pograć na konsoli? – Wstałem z okupowanego przez
ostatnie kilkanaście minut krzesła i rzuciłem w stronę Oliwera
pytające spojrzenie. – Bo... chyba wiesz co to Play Station? –
dodałem już mniej pewnie. Nie wiedziałem przecież, czy Oliwer nie
był wychowywany w totalnym buszu.
–
Wiem – odpowiedział i kiwnął głową. – Możemy.
– To
jednak robisz czasem ludzkie rzeczy – rzuciłem ze zdziwieniem, bo
w głowie zdążył już mi się nakreślić obraz odludzia, na
którym przebywał Oliwer od urodzenia. Bez prądu, internetu i
cywilizacji.
–
No... jestem człowiekiem – zmarszczył brwi, jakby nieco urażony.
– Nie
do końca – zaoponowałem.
– W
jednej trzeciej.
– A
pozostałe dwie trzecie?
–
Wilk i postać wilkokształtna. – Boże, to chyba wciąż nie są
tematy na mój biedny, skonfundowany umysł. Weź tu człowieku
ogarnij, że gościu, którego najchętniej zaciągnąłbyś do
łóżka, ma jeszcze dwie inne, nieludzkie formy.
– A
możesz... – zamilkłem nagle, przygryzając wargę. Machnąłem
ręką w niewiadomym geście, nie bardzo wiedząc jak ubrać myśli w
słowa. – No wiesz, zmienić się? – Serce zabiło mi szybciej na
myśl, że mógłbym znowu zobaczyć tę wielką kreaturę.
–
Teraz...?
– No.
Tak jak wtedy, gdy – odchrząknąłem – uciekłeś.
Oliwer
zamrugał. Naprawdę miał cholernie duże te ślepia.
–
Chcesz? – zapytał zdezorientowany.
– No,
inaczej bym nie pytał. – Przewróciłem oczami.
–
Przestraszysz się. – Pokręcił głową, opuszczając jednocześnie
ramiona. – Nie chcę, żebyś się mnie bał – dodał, ale
wyglądało to tak, jakby teraz on bał się mnie, a nie na odwrót.
– Bez
przesady, wiem przecież, że to ty – dodałem, a on zamilkł na
chwilę. Wyraźnie bił się z myślami.
– I
nie przestraszysz się?
– No
mówię, że nie. – Serce już łomotało mi w piersi. Naprawdę
chciałem go zobaczyć. Nie w formie wilka, bo jej już się
przyjrzałem, kiedy trafił do nas zaraz po wypadku. Bardziej
ciekawiła mnie ta druga postać – ni to człowiek, ni wilk.
Przerażająca, silna kreatura rodem z horroru.
– Ale
na pewno? – Popatrzył na mnie jeszcze, jakby chciał się doszukać
jakiejkolwiek oznaki, że będzie inaczej. Pokiwałem więc stanowczo
głową, a gdy Oliwer ściągnął koszulkę, coś aż ścisnęło
mnie w przełyku.
Naprawdę
fascynowało mnie to, że Oliwer był tym całym...
zmiennokształtnym, czy jak im tam. Bo kto mógł się pochwalić, że
jego przyszły-niedoszły chłopak nie był człowiekiem?
Posłał
mi jeszcze jedno uważne spojrzenie, ale nie dałem się spłoszyć.
Wciąż byłem pewny, że chciałem to zobaczyć. Podniósł się
powoli, ściągnął okulary, a gdy odłożył je na łóżko, jego
skóra zaczęła pokrywać się początkowo delikatnym, srebrzystym
meszkiem, aż wreszcie na moich oczach urosły mu pazury, a kości
wydawały się przestawiać, dłonie i nogi wydłużać... Widok był
makabryczny, czegoś takiego nie widziałem nawet na filmach. Mój
oddech przyspieszył i mimo poprzednich słów, zacząłem odczuwać
dyskomfort. Nie spodziewałem się czegoś takiego, bo już po kilku
sekundach nie stał przede mną uroczy Oliwer, tylko kreatura rodem z
największych koszmarów. Miał na pewno ponad dwa metry, stał na
szczupłych, w miarę ludzkich nogach, ale jego tors był nierealnie
szeroki, barki ogromne, a łapy wydłużone. Jakby chciał, mógłby
jedną ręką zmiażdżyć mi krtań i...
Pokręciłem
głową, chcąc wyrzucić z siebie te myśli. Cholera, to wciąż był
Oliwer! Ten sam, który jeszcze poprzedniej nocy się do mnie
przytulał! Zrobiłem krok w jego stronę, na co on drgnął. Wahał
się przez moment, ale gdy wyciągnąłem do niego rękę, pozwolił
mi dotknąć swojego przedramienia.
Pod
palcami poczułem kującą niczym u zwierzęcia sierść. Przesunąłem
po niej dłonią, zafascynowany tym nowym doznaniem.
– Wow
– wyrwało mi się, kiedy powędrowałem ręką wyżej, na bark. –
Jesteś ode mnie wyższy – rzuciłem, siląc się na łagodny
uśmiech. – To nowość – dodałem, musząc zadrzeć głowę,
żeby spojrzeć Oliwerowi w oczy. Gdy popatrzyły na mnie łagodne,
zielone ślepia, trochę się uspokoiłem.
– I
jak? – Z pyska kreatury wydobył się niski, warkotliwy głos,
tylko trochę podobny do głosu Oliwera.
Nie
wiedziałem co odpowiedzieć. Właściwie to sam nie wiedziałem, co
czułem, z jednej strony podobała mi się ta postać, a z drugiej
cholernie mnie przerażała.
–
Jesteś... duży. – Zaśmiałem się nerwowo. Oliwer zawahał się,
żeby zaraz pochylić się do mnie. Zdusiłem w sobie chęć
zrobienia kroku w tył – sam przecież nalegałem na jego
przemianę, nie chciałem, żeby tego żałował. – I masz duże
kły – zauważyłem zaraz, zwracając uwagę na wystające z
wydłużonego pyska zęby. Wahałem się tylko przez moment, bo już
po chwili przesuwałem po nich palcem. – Nie wierzę –
powiedziałem bardziej do siebie. To, co właśnie się działo,
rzeczywiście wydawało się nierealne. – W tej... –
odchrząknąłem – postaci... jesteś silny? – Oliwer nie
odpowiedział, chyba nie zrozumiał sensu mojego pytania. – Mam na
myśli, czy jesteś dużo silniejszy od człowieka – sprostowałem,
momentalnie jednak przypominając sobie jego silny uścisk, kiedy się
całowaliśmy.
Znów
nie odpowiedział. W zamian tylko bardziej się do mnie pochylił, a
kiedy zobaczyłem, jak jedno z tych długich, umięśnionych łapsk
obejmuje mnie w pasie, miałem ochotę się wydrzeć. Sparaliżowało
mnie jednak, więc nie byłem w stanie wydobyć z siebie chociażby
jęknięcia. Nie minęła chwila, a straciłem grunt pod nogami.
Oliwer uniósł mnie, jakbym był jakimś piórkiem (a wszyscy dobrze
wiemy, że daleko mi do niego). Momentalnie wczepiłem się w jego
ramię, przestraszony, że runę na podłogę. Nic takiego się nie
stało, wyglądało na to, że dla Oliwera w tej formie naprawdę nie
stanowiłem zbyt wielkiego ciężaru.
– Wow
– wydusiłem z siebie znowu, kiedy Oliwer zatrzymał mnie na
wysokości swojego pyska. – Czyli jednak tak – odpowiedziałem
sobie, przytrzymując się jego ramienia – tak dla pewności.
Raczej nie chciałem obić kości ogonowej.
Znów
poczułem pod palcami sierść. Rany boskie, to wszystko było takie
nierealne! Przesunąłem ręką po skórze, pod którą czułem
mięśnie. Uśmiechnąłem się pod nosem, czując na sobie uważne i
wciąż lekko przestraszone spojrzenie. Zabawne, że coś takiego,
mogącego rozerwać mnie w pół bez najmniejszego problemu, bało
się mojej reakcji.
–
Dzięki – powiedziałem zgodnie z prawdą. Chyba potrzebowałem,
żeby Oliwer mi się taki pokazał, jakoś łatwiej było mi go teraz
zaakceptować. Pochyliłem się i w przypływie impulsu, pocałowałem
lekko mokry niczym u psa nos. Gdy zdałem sobie z tego sprawę,
parsknąłem śmiechem. – Powinienem nazwać cię Reksio. Albo
Burek – dodałem z rozbawieniem, a wtedy ciepły, długi język
przemknął po moim policzku, zostawiając po sobie lepki ślad
śliny. – No już, bez zażyłości. Nie jestem zoofilem! –
prychnąłem nagle, a cały strach, który jeszcze chwilę temu lekko
ściskał mi gardło, rozpłynął się niewiadomo gdzie.
Oliwer,
obojętnie w której postaci, był wciąż Oliwerem. Teraz może
tylko trochę większym i bardziej włochatym, ale jednak. To ciągle
ten sam cichy, dziwny, ale przy tym nieszkodliwy chłopak, który
obwąchał mnie w tramwaju.
Proszę, zabierałam się do skomentowania Maka, a tu już nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńCudowny! Uroczy i lekki. Namieszałaś mi tym zwrotem akcji i byłam bardzo ciekawa, jak to się dalej potoczy, ale jestem po prostu zachwycona! Bardzo przyjemnie się śledzi akcję(zresztą jak zwykle), w dodatku nie można chyba nie polubić bohaterów. Nie mogę się doczekać wszystkich wyjaśnień i dalszego rozwoju wydarzeń! :D
I znowu się powtórzę, ale bardzo się cieszę ze wszystkich rozdziałów po tej przerwie! Tęskniłam za bohaterami, bo tak jak lubię wracać (nie tylko pamięcią) do starszych opowiadań, tak nie mogę doczekać się kolejnych ;D. Cieszę się, że mogę znowu zobaczyć Twoją aktywność.
Pozdrawiam i życzę weny!
Ilyzkaii
Cieszę się, że nie wróciłam na pustego bloga :D. Zaskakujecie mnie swoją cierpliwością. ;)
UsuńSłodkie cudowne kocham!!!
OdpowiedzUsuńO matko, wyobraziłąm sobie, jak Oliwer w wersji wilkołaka liże mu twarz :D Fajnie opisana przemiana. No i regeneracja, faktycznie mają lepiej niż ludzie :D
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy Oliwer w takiej wersji śmierdzi psem? :D
hm, pewnie coś tam śmierdzi :D
UsuńŻeby nie było - kocham psy, psiaczki i szczeniaczki, ale niektóre śmierdzą, stąd to pytanie :D Ale myślę,że nawet gdyby tak było, to Oliwerowi wybaczyłabym wszystko <3
Usuńmało mi tego cudownego rozdziału!
OdpowiedzUsuńOliwier to taki wielki psiak :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak się to rozwinie, bo nie bardzo wiem czego można się spodziewać :D
Muszę się przyznać, że ogromnie mnie cieszy Twój powrót na bloga. A ja bez zmian oczywiście będę zaglądać, wierna wszystkiemu co napiszesz :DDD
Ściskam ciepło,
Elda
Cieszę się, że tu wciąż zaglądasz <3 Ty to już w ogóle jesteś moją najbardziej cierpliwą i wierną czytelniczką :D
UsuńTo takie magiczne. Kto by się spodziewał, że to opowiadanie potoczy sie w takim kierunku. Podoba mi się
OdpowiedzUsuń