Cóż, dalej żyję? I wciąż piszę. Chociaż nie zaglądam już tu tak często, pamiętam o tym blogu i o Was. O tym opowiadaniu również, nawet jeśli nie jest idealne, to naprawdę je lubię. Mam więc nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu.
Kiedy stajesz się hipokrytą
Najbardziej
na świecie nie lubię porannego wstawania. Serio, to powinno być
prawnie zabronione. I chociaż można byłoby się spierać, czy
godzina dziewiąta zaliczała się do wczesnych poranków, to jednak
mając za sobą bardzo trudną noc, nikt nie miałby już
wątpliwości, prawda? Tylko co w tym wypadku oznaczała „trudna
noc”? Może słodkiego, ciapowatego, ale przez to cholernie
seksownego rudzielca, który ciągle nękał moje myśli nie tylko
przed snem (cała masa zabrudzonych chusteczek walających się obok
łóżka mówiła sama za siebie), ale w trakcie snu również? Ten
psychol tak bardzo nie dawał mi spokoju, że kiedy rano podniosłem
swoje cztery litery, ledwo co mogłem zrobić krok w kierunku
łazienki przez spuchnięte i bolące jądra. Przeklinając więc
wszystkich rudych, nieprzystosowanych do życia, głupich dzieciaków
z aspergerem, jakoś wyczołgałem się z pokoju i dopadłem do
toalety, gdzie napotkałem na kolejny problem. Bo jak tu zrobić
siku, kiedy jeszcze chwilę temu męczyła mnie mocna erekcja?
–
Gdybyś chociaż jeszcze był normalny – zawarczałem do siebie pod
nosem, męcząc się nad ubikacją. – Ale nie, ty musisz mieć
jakieś umysłowe defekty, a ja jeszcze do ciebie trzepię –
prychałem cicho, próbując jednocześnie skupić się na tym jakże
ważnym zadaniu ulżenia pęcherzowi.
Reszta
poranka – dzięki Bogu – minęła już całkowicie normalnie.
Zjadłem szybkie, przepełnione cukrem i glutenem śniadanie (płatki
z mlekiem, a jakżeby inaczej), wsypałem żarcie Prezesowi do miski,
bo ten już urządzał swoje przedstawienie biednego, zagłodzonego
kotka, no i wyszedłem z domu, kierując się prosto na przystanek. A
dalej – nic nadzwyczajnego – stara pięćdziesiątka dwójka
kiwająca na boki bardziej niż karuzele w Energylandii, tłok w
wagonie, aż wreszcie dojazd na uczelnię z moim kilkuminutowym
spóźnieniem. Nie mogłem przecież zapomnieć o możliwości
wykorzystania kwadransa studenckiego, to byłoby marnotrawstwo czasu.
Wpadłem
więc na zajęcia spóźniony, ale wykładowca wydawał się w ogóle
mnie nie zauważyć, jakby nigdy nic kontynuował swój wkład, nawet
nie zerkając w moją stronę. Wziąłem to za dobry znak i szybko
przemieściłem się do ławki, a że akurat w jednej z pierwszych
siedział Oliwer, to już nie moja wina.
–
Siema – rzuciłem cicho, siadając koło niego. Chyba zaczynałem
przyzwyczajać się do tych jego zielonych ślepi, którymi ciągle
za mną wodził.
– Hej
– odpowiedział, pochylając się nieznacznie w moją stronę. –
Spóźniłeś się – stwierdził. Nie dość, że inteligentny, to
jeszcze spostrzegawczy, holender. Niezły mi się kąsek trafił.
–
Mhm. Tak wyszło. – Wzruszyłem ramionami, rozsiadając się
bardziej na krześle i jeszcze rzucając okiem na kartki papieru,
leżące przed Oliwerem. – Notujesz?
–
Staram się.
–
Dasz później skserować? – zapytałem, chociaż gdzieś z tyłu
głowy zapaliła mi się czerwona lampka. No nie oszukujmy się,
Oliwer do zbyt lotnych ludzi raczej nie należał... Ale chyba
notowanie słów wykładowcy to nie żaden wyczyn, prawda? Nie
potrzeba zbyt wysokiego IQ do zapisywania tego co się słyszy...
przynajmniej taką miałem nadzieję.
–
Oczywiście! – powiedział od razu, trochę zbyt głośno, bo nawet
wykładowca na nas spojrzał, przerywając na moment swój wywód. Na
szczęście nic więcej się jednak nie stało, zaraz podjął
przerwany temat, a Oliwerowi w tamtym momencie brakowało tylko
machającego szybko ogona. Przypominał psa, który cieszył się
najmniejszą oznaką atencji od człowieka... Może to i trochę
przerażające, ale z drugiej strony też – cholera – strasznie
słodkie. Cały Oliwer był niczym taki rozkoszny szczeniak – głupi
jak but, ale przy tym urzekająco uroczy. A jednego Internet zdążył
mnie nauczyć: nie ma człowieka, któremu nie stopniałoby serce na
widok małych, gamoniowatych szczeniaczków.
– To
pisz dalej – upomniałem go. – Po wykładzie skseruję –
dodałem, nie mając najmniejszego zamiaru sięgnąć do swojej torby
w poszukiwaniu notatnika. Może i szczeniaki są słodkie, ale kto
powiedział, że nie można ich od czasu do czasu wykorzystać?
***
Kolejka
do sklepiku uczelnianego jak zwykle ciągnęła się kilometrami.
Chyba każdy nagle przypominał sobie o wydrukowaniu, bądź
skserowaniu jakichś materiałów albo o tym, że od czasu do czasu
nawet student musi zjeść i wypadałoby coś sobie kupić.
Westchnąłem ciężko, ustawiając się za jakąś dziewczyną,
której kompletnie nie kojarzyłem. Musiała studiować na innym
kierunku. Sklepikarka uwijała się jak w ukropie, ale niestety
studenci wciąż dochodzili. W jednej chwili parzyła kawę, podawała
batoniki, kserowała grube książki, a w międzyczasie jeszcze
wydawała resztę. I, o dziwo, wcale się nie myliła, obsługując
wszystkich jak na taśmie produkcyjnej.
Spuściłem
wzrok na kartki, które trzymałem w dłoni. Ładne, estetyczne i co
najważniejsze – czytelne pismo aż biło po oczach. Zupełnie jak
z lekcji pieprzonej kaligrafii, pomyślałem, czując mały ucisk
zazdrości, kiedy śledziłem wzrokiem kształtne litery. Moje pismo,
w porównaniu do pisma Oliwera, przypominało prędzej bazgroły
kilkulatka; sam czasem nie mogłem przeczytać tego co wyszło spod
mojej ręki. Może więc powinienem całkowicie odpuścić notowanie
na wykładach i powierzyć to jakże ważne zadanie Oliwerowi? Aż
uśmiechnąłem się pod nosem, stwierdzając, że ta wymówka jest
całkiem niezła i kiedy już miałem przesunąć się do przodu,
stanęła za mną grupka dziewczyn. Swoją drogą – dziewczyn z
mojego roku. I to tych, za którymi nie przepadałem, ba, od samego
początku unikałem ich jak ognia. Głośny śmiech Patrycji zadudnił
mi w uszach, przypominając, dlaczego od rozpoczęcia roku
zachowywałem się jak odludek, trzymając się od niej z daleka. Sam
nie wiem kto był bardziej irytujący – ona sama czy trzy
dziewczyny, z którymi wszędzie łaziła. Typowa gwiazdeczka,
robiąca wszystko, byleby tylko grać pierwsze skrzypce.
Zacisnąłem
zęby, mając nadzieję, że długo już w tej kolejce nie postoję.
Dziewczyny za moimi plecami trajkotały jak najęte, a każda kolejna
sekunda była dla mnie katorgą.
– No,
jest dziwny. – Czy chciałem czy nie, stałem się biernym odbiorcą
ich rozmowy.
–
Dajcie spokój, jak go zobaczyłam, pomyślałam, że niezłe ciacho.
Ale widać, że świr jakiś – parsknęła Patrycja tym swoim
irytującym, donośnym głosem. Jak baba na rynku nawołująca do
kupna ziemniaków.
–
Myślicie, że jest chory?
– W
sumie, całkiem możliwe.
Zmarszczyłem
brwi, teraz już bezkarnie podsłuchując. Momentalnie zrozumiałem,
o kim mowa, w końcu sam miałem jeszcze niedawno podobne myśli.
–
Taki trochę autyzm, co? Ostatnio do niego zagadałam, a ten jakby
mnie nie zauważył!
– A
może to psychopata? – Inne głosy zlewały mi się w jedno, ale
Patrycji nie dało się nie rozpoznać. Nie musiałem nawet oglądać
się za siebie, żeby wiedzieć, kiedy otwierała swoją gębę.
– No
co ty! Patka! – parsknęła jakaś z dziewczyn szyderczym śmiechem.
– W sumie może wyobrażał sobie, jak cię zabija!
– Na
moje to on w ogóle ma zwolnione procesy myślowe. – Patrycja
zaśmiała się, a we mnie raz po raz coś pękało. Zacisnąłem
odruchowo dłoń na notatkach Oliwera, nie zwracając nawet uwagi, że
je gniotłem.
Cholera,
sam nabijałem się z tego świra. Ale ja to ja, miałem prawo! Kiedy
jednak słyszałem ten fałszywy, niesamowicie irytujący śmiech
Patrycji, musiałem powstrzymać się, żeby nie przywalić w tę jej
końską twarz.
–
Może i jest przystojny, ale autyzm aż bije po oczach. – Znów się
zaśmiała, a ja nie wytrzymałem. To był ten moment, w którym
puściły mi wszystkie hamulce i – nie, nie uderzyłem jej (chociaż
naprawdę chciałem) – odwróciłem się w stronę dziewczyn,
patrząc na nie z pogardą.
–
Mówi to laska, która nie ma nic do zaoferowania, więc odsłania
cyce – prychnąłem, wewnętrznie cały aż kipiąc ze wściekłości.
– Miałabyś chociaż na tyle jaj, żeby nie obgadywać ludzi po
kątach.
Momentalnie
twarz Patrycji wykrzywił grymas zdziwienia. Nie spodziewała się,
że ktoś może zwrócić jej uwagę... i że tym kimś będę ja.
Cóż, sam się tego nie spodziewałem, ale w tamtej chwili niewiele
myślałem. Byłem po prostu zły... wróć, wkurwiony, że ktoś
mógł tak bezczelnie nabijać się z Oliwiera. Fakt, nie jest zbyt
górnolotny i zdarza mu się (bardzo często) wolno myśleć, ale...
cholera no, żadna siksa nie będzie go obrażać!
Minęły
może z dwie sekundy, kiedy dotarło do niej, co powiedziałem.
Zdziwienie ustąpiło miejsca szyderczemu uśmieszkowi, za co jeszcze
bardziej miałem ochotę jej przyłożyć. I walić te wszystkie
pogadanki o niebiciu kobiet. Toć to babsko samo się prosiło!
– Nie
denerwuj się tak, kluseczko.
Przewróciłem
oczami. Słaby atak, bo w końcu nikt lepiej ode mnie nie wie, ile
tłuszczu ukrywam pod koszulką. Powiedzieć mi, że jestem
„kluseczką”, to tak, jakby oznajmić, że woda jest mokra.
–
Pojazd po wyglądzie – zacmokałem. – Nic lepszego nie umiesz
odpowiedzieć?
– Ale pączusiu – zaakcentowała – sam przyznaj, że z tym twoim
kumplem coś jest nie tak. Chociaż ty pewnie wiesz najlepiej...
więc? Co to jest? Autyzm czy jakiś inny niedorozwój?
Zacisnąłem
zęby tak mocno, że aż zabolała mnie szczęka. Zagotowało się we
mnie, doskonale wiedziałem, że jeszcze moment, a coś jej zrobię i
to już nie było czcze gadanie. Naprawdę swędziała mnie ręka.
–
Koński ryj – warknąłem tylko, żeby zaraz odejść szybkim
krokiem. Rzuciłem pierwsze co ślina przyniosła mi na język,
zapominając nawet, że sam chwilę temu wytknąłem jej żałosne
nabijanie się z wyglądu innych. W tamtej chwili liczyło się dla
mnie tylko tyle, aby wyjść na świeże powietrze, odetchnąć i
dzięki temu nie wylądować na komisariacie z zarzutem pobicia.
Przechodząc obok sali, w której lada moment mieliśmy rozpocząć
kolejny wykład, złapałem tylko za swój plecak i nie oglądając
się już na nikogo, ruszyłem do wyjścia. Złość wciąż
rozpierała mnie od środka, a ja nie potrafiłem zrozumieć
dlaczego. Przecież to tylko idiota z – nomen omen – aspergerem.
Sam przezywałem go od świrów i niedorozwojów, jednak kiedy to
Patrycja wyśmiewała się z Oliwera, nie wytrzymałem. A trzeba
nadmienić, że raczej nie lubię mieszać się w nieswoje sprawy.
Zawsze unikałem konfliktów z innymi, bo to po postu zbyt
upierdliwe. Wygodniej jest stać sobie z boku i mieć święty
spokój.
Niemal
wypadłem na zewnątrz, wciąż przezywając w myślach Patrycję od
najgorszych. Nawet nie zauważyłem, że ktoś szedł za mną.
Dopiero gdy ten ktoś stanął tuż obok, zwróciłem na niego uwagę.
– I
czego chcesz? – warknąłem bez zastanowienia. Zielone ślepia
popatrzyły na mnie zdezorientowane, a ja momentalnie poczułem jak
zaczynam się mimowolnie rozluźniać. Spokojna postawa Oliwera i
jego niewinne, nic nierozumiejące spojrzenie, zaczęło na mnie
oddziaływać.
– Coś
się stało? – zapytał cicho.
– Tak
– parsknąłem jeszcze, zmierzyłem go wzrokiem i zaraz obróciłem
się na pięcie. – Spieprzam stąd zanim kogoś rozniosę –
oznajmiłem, już mając zamiar jak najszybciej opuścić teren
kampusu, kiedy poczułem stanowczy uścisk na ramieniu.
–
Czekaj. – Głos Oliwera wydawał się trochę mniej beznamiętny
niż zazwyczaj. – Pójdę tylko po torbę i idę z tobą.
Zerknąłem
na niego. Na tę jego piegowatą facjatę i błyszczące z
zaangażowania, zielone oczy. Cholera, jak to możliwe, że miały aż
tak intensywny kolor?
–
Jeszcze trochę, a wspólnie ujebiemy rok – powiedziałem tylko po
to, żeby ukryć swoje zakłopotanie. Serce zabiło mi mocniej z
nerwów, a ciało z niewiadomych przyczyn oblał dreszcz. Od razu
przypomniałem sobie, co działo się jeszcze wczoraj w pokoju
Oliwera. Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie chcę tego
dokończyć.
–
Trudno. Poczekasz chwilę? – zapytał, patrząc na mnie z
zawahaniem. Jakby obawiał się, że wróci do budynku, a ja mu
gdzieś ucieknę. Aż parsknąłem śmiechem, na co on zmarszczył
zdziwiony brwi.
Rany
boskie, poczułem się jak w jakiejś mdłej komedii romantycznej dla
nastolatków.
–
Poczekam, poczekam. – Kiwnąłem głową.
Oliwer
momentalnie uśmiechnął się szeroko, na co ja zamarłem. Rzadko
się uśmiechał. Cholernie rzadko. W tamtej chwili stwierdziłem, że
powinien to robić częściej. W milczeniu odprowadziłem go wzrokiem
do drzwi, a gdy tylko za nimi zniknął, westchnąłem ciężko.
Wariuję.
***
– I
serio nie pijesz alkoholu? – zapytałem raz jeszcze, wciąż nie
potrafiąc zrozumieć, jak można tak stronić od procentów.
– Nie
– odparł twardo, a ja wbiłem wzrok w tablicę przyjazdów
tramwajów. Pięćdziesiątka dwójka miała być już za dwie
minuty.
– A
nie dasz się namówić? – Zerknąłem na niego z nadzieją, że
zmieni zdanie. – Możemy skoczyć do sklepu po coś. – Przecież po alkoholu będzie nam łatwiej, dodałem już w
myślach, nawet nie udając przed sobą, że wcale nie chciałem
zaciągnąć go do łóżka. Bo chciałem, cholera.
– Nie
– trwał dalej przy swoim. Taki głupi, a taki uparty, skurczybyk.
– Alkohol śmierdzi.
– Ale
ma zbawienny wpływ – dodałem z szerokim uśmiechem.
– Nie
chcę – ciągnął dalej jak mantrę, na co ja już tylko
westchnąłem ciężko, odpuszczając. Niebieska pięćdziesiątka
dwójka zamajaczyła się na horyzoncie, aż wreszcie dotelepała się
do najbliższych świateł.
–
Dobra. – Poddałem się. – Niech ci będzie. Ale skoczymy może
jeszcze po coś do żarcia?
Oliwer
chrząknął. Odwrócił wzrok, aż wreszcie skinął głową, jakby
nagle się czymś zawstydził. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod
nosem, mogąc sobie tylko wyobrażać co takiego przewinęło się
przez te jego autystyczne myśli.
Jechaliśmy
do mnie. I chwilę temu nie omieszkałem wyraźnie mu zakomunikować,
że do wieczora nikogo w domu nie będzie. Może w tych sprawach nie
był aż tak tępy, jak mi się zdawało?
–
Może być – odparł cicho, a pół minuty później tuż przed
nami stanął tramwaj, tak samo śmierdzący i brudny jak zawsze. W
milczeniu wsiedliśmy do niego, od razu udając się na tyły wagonu,
żeby przez następne kilka przystanków stać tam w milczeniu.
Oliwer, jak to na autyzm w każdym tego słowa znaczeniu przystało,
wpatrywał się przed siebie, w tylko sobie wiadomy punkt, a ja
sterczałem tuż obok, udając, że wcale nie zerkałem w stronę
tego dziwoląga. Przypomniało mi się też wydarzenie z uczelni i
słowa Patrycji. Sam przecież nie byłem od niej lepszy, wyzywając
Oliwera w każdy z możliwych sposobów, a jednak kiedy powiedział
to ktoś inny, wpadłem w szał. Co za hipokryzja.
–
Tutaj – powiedziałem, kiedy tramwaj zatrzymał się na
Kobierzyńskiej, tuż obok wielkiego budynku Tesco. Oliwer bez słowa
ruszył za mną. Nawet kiedy szliśmy w kierunku marketu, nie zrównał
się z moim krokiem. – Co tak wolno idziesz? – zapytałem
zirytowany, kiedy przeszliśmy już przez pasy.
Oliwer
wzruszył ramionami.
– Coś
się stało? – zapytałem, badając uważnym spojrzeniem jego
twarz, jak gdybym mógł odszukać na niej jakąś odpowiedź. Przez
myśl mi przeszło, że wyglądał w tamtym momencie jak zrugany
pies.
–
Słyszałem co mówiła Patrycja – powiedział od razu, ani na
moment się nie wahając. Jak zwykle był niemiłosiernie szczery.
Może nie potrafił kłamać? Może tym również przejawiał się
ten cały jego asperger?
– I
się nią przejmujesz? – zapytałem, czując, jak znów zaczynam
się irytować. Nie na Oliwera, o dziwo, chociaż wcześniej ciągle
mnie wkurzał. Na Patrycję.
Oliwer
wzruszył ramionami.
– Daj
spokój! – prychnąłem i machnąłem ręką. – Nie ma czym, to
idiotka. Lepiej pomyśl co chcesz jeść – dodałem. Jako że nie
byłem zbyt dobrym pocieszycielem, zaraz ruszyłem w kierunku wejścia
do marketu, wyobrażając sobie jednocześnie, jak rozkwaszam
Patrycji ten jej kartoflany nos. Sam fakt, że Oliwer mógł się
poczuć dotknięty słowami dziewczyny, denerwował mnie. – I się
pospiesz, bo leziesz za mną jak ten kundel – rzuciłem jeszcze,
oglądając się na Oliwera, który posłusznie przyspieszył kroku.
Na salę
weszliśmy w całkowitym milczeniu. Oliwer wydawał się znowu
zamknąć w swoim świecie, nie skupiając na niczym zbyt dużej
uwagi, a ja nie miałem zamiaru go z tego świata wyciągać.
Dostrzegałem w nim coraz więcej dziwnych rzeczy, czasami miałem
nawet wrażenie, że nie jest człowiekiem... a przynajmniej nie
takim człowiekiem, z jakimi zawsze przebywałem. Patrzyłem, jak
omiata wszystko uważnym spojrzeniem, jakby zastanawiał się nad
każdą rzeczą, którą zauważył. I momentalnie przypomniały mi
się słowa ojca, że Oliwer widzi świat inaczej.
–
Więc? Co chcesz zjeść?
Odpowiedziało
mi wzruszenie ramionami. I czar prysł. Oliwer znów zaczął mnie
drażnić.
– To
może inaczej – mój głos o dziwo nawet nie zadrżał z irytacji.
– Co lubisz jeść?
–
Mięso – padła natychmiastowa odpowiedź.
–
Mięso i coś jeszcze?
–
Mięso.
Kurwa
mać.
–
Będziesz zadowolony, jak kupię ci surowy schab? – warknąłem,
wytrącony z równowagi. Ale Oliwer chyba nawet tego nie zauważył,
bo znów odpowiedziało mi wzruszenie ramionami. – Dziwak –
prychnąłem tylko rozjuszony pod nosem, na co zielone oczy spojrzały
na mnie zaskoczone. Chrząknąłem, odczuwając nagły dyskomfort. –
A mrożona pizza z pepperoni może być? – zapytałem zaraz.
Odpowiedziało
mi tylko lekkie skinienie głową, a ja, nie wiedzieć czemu,
poczułem się nagle bardzo, bardzo źle. Nie powinienem był go
przezywać, nie po tym, co usłyszał od Patrycji.
***
Oliwer
wszedł do przedpokoju tuż za mną, jak zwykle nie odzywając się
chociażby słowem. Grzecznie ściągnął buty, żeby zaraz
rozejrzeć się z zaciekawieniem dookoła, aż wreszcie jego wzrok
zatrzymał się na schodach. Gdzieś z półpiętra, pomiędzy
barierkami, usadowił się kot, uważnie nas obserwując.
–
Masz kota – zauważył bardzo błyskotliwie Oliwer. Mogę się
założyć, że z tak bystrym umysłem będzie kiedyś pretendentem
do Nobla.
– No
mam – odpowiedziałem, przechodząc do kuchni, żeby nastawić
piekarnik. Byłem cholernie głodny, więc nawet nie zapytałem
Oliwera, czy wstawiać już pizzę. – Ale spoko, nic ci nie zrobi,
prawdopodobnie nawet nie... – „podejdzie”, chciałem dodać,
kiedy tuż za moimi plecami rozbrzmiało donośne, ostrzegawcze
miauknięcie, a następnie syk. Momentalnie obejrzałem się na
schody, dostrzegając najeżonego Prezesa obnażającego swoje kły.
–
Koty mnie nie lubią – powiedział cicho Oliwer. Prezes, jak gdyby
zrozumiał jego słowa, zaraz odwrócił się do nas tyłkiem i z
nerwowo drgającym ogonem uciekł do góry, znikając z naszego
zasięgu wzroku.
– Yyy
– wydusiłem, nie bardzo wiedząc, czego byłem właśnie
świadkiem. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że Prezes nigdy nie
zachowywał się normalnie, zawsze brakowało mu piątej klepki. –
No najwidoczniej.
–
Czuł psa – dodał jeszcze, zatrzymując się przy jednej ze ścian,
na której mama zawiesiła całą masę ramek ze zdjęciami.
–
Pewnie tak – mruknąłem, wciąż nieco zdziwiony. – Ciągle
powtarzam, że ten kot jest nienormalny. – Wzruszyłem ramionami i
nastawiłem piekarnik. – Chcesz czegoś do picia? – zapytałem,
ale Oliwer zdawał się mnie nie słyszeć. Oglądał zdjęcia jak
zahipnotyzowany, poświęcając każdemu z nich sporo uwagi.
Zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi, no bo przecież zdjęcia jak
zdjęcia – każdy takie miał w swojej kolekcji. Jedne z wakacji,
inne z urodzin, a jeszcze inne ze świąt. Już chciałem to jakoś
skomentować, kiedy zdałem sobie sprawę, że to dobry moment, aby
bezczelnie popatrzeć sobie na Oliwera. Ostatnio coraz częściej to
robiłem, ale już nawet nie czułem zażenowania, przyznawałem
przed sobą otwarcie, że Oliwer po prostu mi się podobał. Był
naprawdę ładny.
– To
co? – zagadnąłem, wyrywając go ze swojego transu. Niemal
podskoczył i zerknął na mnie początkowo zdezorientowanym
wzrokiem. – Idziemy do mnie do pokoju?
Przełknął
ślinę, żeby zaraz kiwnąć oszczędnie głową. Uśmiechnąłem
się mimowolnie, czując jak wzbiera się we mnie poczucie
satysfakcji, rękę bym dał sobie uciąć, że dostrzegłem w tych
jego zielonych ślepiach lekkie zawstydzenie. Dobrze, przynajmniej
nie tylko ja wychodzę na zboczeńca.
–
Możemy.
Kochana, więcej :)
OdpowiedzUsuńPopieram!!!! To zdecydowanie za mało!!! Zdecydowanie!!! Kocham to opowiadanie <3333
UsuńFajne, ale właściwie trochę o niczym. Zaczęłaś wątek i go nie pociągnęłaś. Super że znów z rozdziałem wróciłaś ale po przerwie wato by było dać czytelnikom więcej by na nowo wczuli się w klimaty. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNOOOO WEŹ, TAK ZAKOŃCZYĆ?
OdpowiedzUsuńI TERAZ KILKA TYGODNI CZEKANIA.... WRRRRR
CZYSTE TORTURY
AA (TT_TT)
Wiktor jest taki prawdziwy :) Taki zwykły chłopak który chce zaciągnąć obiekt zainteresowania do łóżka no o jest hipokryzja ale kto z nas nie jest hop okryte ;) fajny rozdział
OdpowiedzUsuńHa! Jak miło jest poczytać :DDDD
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie nadal wywołuje we mnie takie poczucie, że jeszcze czegoś się dowiemy intrygującego :D
Oczywiście wspaniale mi się czytało i jak zwykle końcówka mnie bawiła ;DDD
Czekam, czekam z ogromną niecierpliwością na kolejny rozdział :)
I oczywiście bardzo bardzo się cieszę, że nigdzie nie zaginęłaś, ale w pełni wierzyłam, że wkrótce znowu się pojawisz :DDD
Ściskam ciepło,
Elda
Zadko juz cos dodajesz ale ja zawsze tu zagladam i czekam, pozdrawiam ;))
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie 😆
OdpowiedzUsuń