czwartek, 8 czerwca 2017

Rozdział 10. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie)

Naprawdę nie lubię publikować Wam niesprawdzonych rozdziałów, ale ostatnio wszystko robię na ostatnią chwilę. Nie chciałam kazać Wam czekać, bo wiem, że niektórzy z Was się niecierpliwią. I wiem też, że mieliście nadzieję na Gówniarza. W obecnym momencie cierpię jednak na deficyt czasu, a kolejny rozdział Gówniarza będzie o tyle ważny, że nie mogę napisać go "na kolanie". Mam nadzieję, że to rozumiecie. Nigdy nie byłam zadowolona ze swojego pisania w pośpiechu, a Gówniarz zdecydowanie wymaga ode skupienia. Właśnie dlatego wrzucam Wam McDonalda, tu już jest znacznie prościej. ;) Do czasu mojej obrony powinnam pewnie zawiesić bloga, ale nie chcę tego robić. Mam nadzieję, że McDonald na tę chwilę Was zadowoli, bo na razie nie jestem w stanie zabrać się za nic innego.

Rozterki ludzi pierwszego świata

Kiedy zrozumiał, że jest inny? Dość szybko, bo już jako dziesięciolatek. Doskonale pamiętał tamte wakacje, które spędził z siostrą u babci. Spali w starym pokoju cioci, która dawno już tam nie mieszkała. W pokoju stał telewizor – duży, czarny, z ogromnym kineskopem, ale działał i na dodatek miał całą masę kanałów. Właśnie dlatego Andrzej tak lubił przebywać u babci, w domu mieli tylko jeden telewizor, więc wieczorne oglądanie bajek do późna nie wchodziło w grę. Rodzice zawsze kazali jemu i siostrze kłaść się spać, a sami siadali na kanapie i oglądali obrzydliwie nudne filmy. Andrzej nigdy nie potrafił zrozumieć, jak mogą marnować taką chwilę i nie obejrzeć ostatnich bajek na Cartoon Network (w szczególności, że wieczorem leciały te najlepsze, jak Krowa i Kurczak, czy Mroczne przygody Billy'ego i Mandy!). A później, gdy w zamian Cartoon Network wchodził jakiś inny program, nieciekawy i ze starymi filmami, babcia miała jeszcze taki kanał jak Boomerang. Mógł więc oglądać bajki do woli, nawet jeśli większość była po angielsku. Małemu, zdeterminowanemu Andrzejowi wcale to jednak nie przeszkadzało. Wyobraźnia robiła swoje i nawet brak polskich dialogów nie przeszkadzał w dobrym bawieniu się przed telewizorem.
Tamtego ciepłego, letniego wieczoru, kiedy nocowali u babci, Aniela nie chciała spać z Andrzejem. Zawsze była najukochańszą wnuczką babci, chodzącą za nią krok w krok, nie to co jej dziesięcioletni, prawie dorosły!, brat. Andrzej wchodził już w ten wiek, kiedy to powoli zaczynało się uważać nie za dziecko, ale za nastolatka. A nastolatek przecież był już na tyle dorosły, żeby spać w pojedynkę. Został więc w pokoju sam, Aniela poszła spać do pokoju babci, a on nie dość, że miał całą sypialnię dla siebie, to jeszcze telewizor! Rozpoczął maraton bajek z kradzionymi z kuchni chipsami. Babcia jak rano odkryje, że zjadł całą paczkę, na pewno nie będzie zadowolona, ale to dopiero rano. W tamtym momencie nie musiał się niczym przejmować.
Bajki na Cartoon Network skończyły się szybko... za szybko, jak na gust Andrzeja. A szkoda, bo przez garści chipsów, które zdążył już pochłonąć, wcale nie czuł się zmęczony. Przełączył więc na Boomerang i razem z nim spędził kolejną godzinę, aż wreszcie, znudzony angielskimi dialogami, postanowił poskakać po kanałach. Lubił też przecież programy o zwierzętach, może na Animal Planet puszczą coś ciekawego? Gdy tak przerzucał stację za stacją, dochodząc do wniosku, że o tej porze puszczano tylko jakieś horrory, których rodzice nigdy nie pozwalali mu i Anieli oglądać, albo niezrozumiałe dla dziesięciolatka dramaty, bądź jakieś filmy sensacyjne z Brucem Willisem. Już miał wracać na Boomerang i z braku innych opcji po raz kolejny obejrzeć znany już na pamięć odcinek Jetsonów, gdy na jakimś kanale mignął mu duży, czerwony kwadrat w rogu ekranu. Momentalnie chciał zmienić program, bo przecież takie rzeczy nie są dla dzieci, gdy coś wewnątrz niego się zbuntowało. Zamarł z palcem na przycisku pilota, gotów w każdej chwili przełączyć. Z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak jakiś mężczyzna (wysportowany i z owłosioną piersią – te dwa szczegóły zapamiętał najbardziej) wodzi ręką po swoim brzuchu, podglądając jednocześnie jakąś kobietę leżącą nad basenem. Sekundy mijały, a czerwony na twarzy Andrzej oglądał dalej jak zahipnotyzowany, całą swoją uwagę poświęcając mężczyźnie. Czuł, że robi źle. Że nie powinien, bo to przecież film dla dorosłych. Mimo to nie potrafił oderwać wzroku od – wcale nie tak przystojnego, jak uznałby kilkanaście lat później – aktora.
To była jego pierwsza styczność z pornografią. Później poszło już całkiem gładko, chciałoby się powiedzieć. Od kolegi dostał pisemko z całą masą zdjęć, jakie później skrzętnie ukrywał pod łóżkiem, aż któregoś lata, gdzieś na początku gimnazjum, mama znalazła je podczas coniedzielnych porządków. Afery, jaką mu wyrządziła, Andrzej nie zapomniał nigdy. Chociaż teraz bardziej go to bawiło, wtedy był naprawdę przerażony i zawstydzony. Czuł, że zrobił coś naprawdę złego.
– Jak możesz coś takiego oglądać! – krzyczała, jakby jej syn co najmniej zabił psa sąsiadki, a nie po prostu zaspokajał swoją nastoletnią ciekawość. W szczególności, że pisemko było stuprocentowo przeznaczone dla heteryków, a fakt, że Andrzej patrzył zarówno na modelki, jak i na modeli, to już inna sprawa. – Poczekaj! Ja już pokażę to tacie i sobie porozmawiacie!
No i pokazała. Ojciec, znacznie spokojniejszy i bardziej wyrozumiały, przyszedł do Andrzeja wieczorem z zamiarem porozmawiania. Bo tak przecież kazała mama, mieli porozmawiać. Tylko o czym? O tym, że Andrzej był już w wieku, w którym zwraca się dużą uwagę na kwestię cielesności?
Była to jedna z najgorszych, najbardziej żałosnych rozmów, jakie Andrzej przeprowadził z ojcem. Gdy skonsternowany tata wyszedł wreszcie z jego pokoju, Andrzej szybko doszedł do wniosku, że o ile kiedyś będzie mieć dziecko (chociaż, nawet będąc jeszcze jednym z nich, naprawdę bardzo nie lubił dzieci), nie będzie z nim rozmawiać na takie tematy. Rodzice byli po prostu beznadziejni, kiedy mieli tłumaczyć swoim młodym rzeczy związane z erotyką.

***

Obudził się wciśnięty w ścianę, praktycznie unieruchomiony przez czyjeś ciało napierające na jego plecy. Uniósł się na ramieniu, patrząc na uśpionego Andrzeja, który, całkowicie nieskrępowany, zajmował całe łóżko, w ogóle nie przejmując się Teodorem i jego ręką usychającą z braku krążenia krwi. Kiedy usłyszał pomruk dobiegający z podłogi, wychylił się bardziej, aż wreszcie dostrzegł śpiącego na podłodze Rafała. Z kołdry zrobił sobie materac, ni ezawracając sobie głowy takimi banałami jak jakieś okrycie.
I wtedy do Teodora zaczęły docierać strzępki wspomnień z wczorajszego wieczoru i nocy. O cholera, jeżeli naprawdę sobie tego wszystkiego nie umyślił, to... całował się z Andrzejem. I z Rafałem. I znowu z Andrzejem, a później znowu z Rafałem. Momentalnie oblało go gorąco, natłok myśli przygniótł go niemal fizycznie, utrudniając swobodny oddech, gdy nagle zdał sobie sprawę, że przecież miał rano być na zajęciach.
Cholera.
Jak z procy wyskoczył z łóżka. Przeszedł nad Andrzejem, a później o mało nie potknął się o Rafała. Dorwał do szafy, z której szybko wyciągnął jakieś czyste ubrania. Te, które miał na sobie, śmierdziały wędzonką. W ogóle cały pokój śmierdział wędzonką.
– A ty co? – zapytał niemrawo Andrzej, przebudzając się i patrząc na Teodora z wyrzutem.
– Mam zajęcia – wyjaśnił szybko i bez ociągania zaczął zmieniać koszulkę. Udał, że wcale nie zauważał taksujących spojrzeń Andrzeja i Rafała, który chwilę temu również się przebudził. – Mówiłem wczoraj, że to zły pomysł.
– Oj nie narzekaj – sapnął Andrzej, przewracając się na plecy. – Nie masz kaca, tylko trochę zaspałeś – zbagatelizował.
Teodor na moment zatrzymał się, jakby do sprawdzenia swojego aktualnego stanu potrzebował chwili skupienia. Rzeczywiście, nie miał kaca. Nawet głowa go nie bolała, jedynie trochę gardło, ale to w porównaniu z bólem ciała, jaki odczuwał po alkoholu, było naprawdę niewielkim dyskomfortem.
– Ja też będę się zbierać – zamruczał Rafał, wstając z podłogi i zabierając się za zwijanie kołdry. Teodor popatrzył na niego kątem oka, a później zerknął jeszcze na Andrzeja, zastanawiając się, czy pamiętali co działo się wczoraj. I momentalnie sprzedał sobie siarczystego, mentalnego policzka za tak głupie myśli. Jasne, że pamiętali. Ale Andrzej pewnie nawet nie poruszy tej sprawy, a Rafał... cóż, Teodor nawet nie chciał z nim do tego wracać. To był wypadek, chwila zapomnienia. Wciąż Rzepie nie ufał i nie zamierzał nigdy zaufać. – Chcesz, żeby cię podrzucić? – zapytał jakby nigdy nic Rafał, odkładając złożoną kołdrę na łóżko. Teodor już miał zaprzeczyć, nie chciał spędzać teraz z Rafałem ani minuty dłużej, a już w szczególności nie w sytuacji sam na sam. Nim jednak odpowiedział, zerknął na zegarek.
Miał piętnaście minut.
Piętnaście minut na ubranie się, wyjście z domu, złapanie tramwaju, dojechanie na uczelnie i dotarcie do sali. Mógłby uwzględnić jeszcze kwadrans studencki, ale nawet w pół godziny nigdy by się nie wyrobił.
– Okej – mruknął, odkładając telefon. – Niech będzie – dodał z łaską, nawet nie patrząc już na Rafała. Bo gdyby popatrzył, skupiłby się na ustach, które jeszcze wczoraj całował. A przecież nie chciał mieć z Rafałem nic do czynienia. – Nie puść mi mieszkania z dymem – rzucił jeszcze do Andrzeja wesoło, chcąc rozluźnić się przed nadciągającym widmem podróży sam na sam z Rafałem.
– Nie ma mowy, wszystko wczoraj wypaliliśmy – stwierdził Andrzej, sięgając po kołdrę, którą chwilę temu odłożył Rafał. Przykrył się nią, układając wygodnie na łóżku. – Jak na razie zamierzam iść spać. Strasznie się wiercisz, Kamiński – prychnął jeszcze z urażeniem. Teodor nie odpowiedział, nie miał czasu. Ale gdyby miał, z pewnością wygarnąłby mu tę biedną rękę z odciętym dopływem krwi, która wciąż dochodziła do siebie po całej nocy. Jeszcze nie odzyskał w niej pełnego czucia.
– Dobra, chodźmy – rzucił do Rafała, zapinając swoją kurtkę i wychodząc do przedpokoju. Minął leżącą tam walizkę Andrzeja, wszedł jeszcze do łazienki, żeby szybko umyć zęby, a dwie minuty później był już na klatce schodowej, wcale nie chcąc myśleć o całowaniu Rafała.

***

Cisza w samochodzie Rafała była wręcz przytłaczająca. Teodor siedział ze wzrokiem wbitym w telefon, a Rafał prowadził w milczeniu, od czasu do czasu zerkając ukradkiem na Teodora, co sam zainteresowany oczywiście zauważył. Udawał jednak, że jest zupełnie inaczej, bo bał się, że gdyby jakoś się zdradził, nawiązaliby rozmowę. A jedno było pewne – Teodor nie miał zamiaru rozmawiać z Rafałem, nie po tym, co stało się wczoraj. I tak już cały wewnętrznie płonął ze wstydu, gdyby Rafał o coś zapytał, nieuniknione, że Kamiński wyskoczyłby z pędzącego samochodu. Kiedy więc ręka Rzepy powędrowała w kierunku radia, a wnętrze pojazdu wypełniły dźwięki jakiejś irytującej muzyki pop, Teodor odetchnął. Byleby tylko dojechać na miejsce, jakoś to przecież przetrwa.
Samochód zatrzymał się na światłach, kolejnych. Zatrzymywali się dosłownie co parę minut, Kraków o tej godzinie był niemal nieprzejezdny. Może lepiej byłoby, gdyby faktycznie zdecydował się na podróż komunikacją miejską? Nawet jeśli by nie zdążył, przynajmniej nie musiałby siedzieć z Rafałem i wspomnieniem jego ust tuż przy swoich.
– Jesteś zły? – zapytał w pewnym momencie Rzepa, którego ręka znów skierowała się do odbiornika. Palce złapały za gałkę głośności, a w pojeździe znów rozbrzmiała cisza. Kurwa, jaka zadudniła w myślach Teodora, przez moment zabrzmiała tak rzeczywiście, że aż zastanowił się, czy nie wypowiedział jej na głos.
– Co? – odpowiedział głupio, udając, że o niczym nie wie, niczego nie rozumie i generalnie jest tutaj tylko z przypadku, a to co działo się wczoraj to jedynie beznadziejny sen.
– Wyglądasz na złego – sprostował Rzepa, patrząc na niego uważnie tymi swoimi małymi, świńskimi oczkami, nawet nieumywającymi się do oczu Andrzeja. Chociaż usta, wbrew pozorom, były całkiem przyjemne w dotyku... Aż wziął głębszy oddech, starając się nie patrzeć na wargi Rafała – a najlepiej to w ogóle na niego nie patrzeć.
– Zmęczonego – uciął Teodor, nie chcąc już dłużej rozmawiać. – Zielone – upomniał, ciesząc się, że wreszcie mogą jechać. Takie stanie na światłach tylko sprzyjało konwersacji. Niech ten Rzepa lepiej zajmie się prowadzeniem samochodu.
– Ja wiem... – zaczął Rzepa, wlekąc się za sznurem pojazdów przed nimi. – To znaczy, zauważyłem to, że bardzo lubisz Andrzeja – powiedział i tym razem to Teodor na niego popatrzył. Chyba jednak nie w sposób, jaki Rzepie by odpowiadał.
– Co? – ponownie wydusił głupio.
– Zauważyłem – mruknął Rafał, włączając kierunkowskaz i skręcając w mniejszą, łatwiej przejezdną uliczkę. – Cały czas na niego patrzysz, tak... jakbyś go podziwiał? – zapytał samego siebie, aż wreszcie parsknął i pokręcił głową. – Dobra. Nieważne. Nie powinno mnie to interesować.
– Racja – odpowiedział ostro Teodor, marszcząc brwi. – Nie powinno. I o tym wczoraj też zapomnij – dodał, nie mogąc się powstrzymać, chociaż przecież tak bardzo nie chciał nawiązywać do pocałunków.
Rafał zwilżył wargi, a jego dłoń jakby mocniej zacisnęła się na kierownicy. Kiwnął głową.
– Jasne. Zresztą, przecież wczoraj nic się nie działo. – Wzruszył ramionami. – Nie bądźmy dziećmi.
– Dokładnie – odburknął Teodor, który, sam nie wiedząc dlaczego, poczuł dziwne, duszące uczucie w piersi. Nic się wczoraj nie działo, powtórzył w myślach słowa Rafała, nie mogąc nie przyznać im racji. Przecież to były tylko pocałunki, nie jakiś wyuzdany seks z zabawkami BDSM. Nie raz już się całował, no nie? Zdarzało mu się robić to z kompletnie przypadkowymi osobami, nie miał już paręnaście lat, żeby przywiązywać do tego jakąś szczególną wagę.
Samochód zatrzymał się pod budynkiem wydziału filologii. Teodor, nim odpiął pas, zerknął jeszcze na zegarek. Miał pięć minut z kwadransa studenckiego. Gdyby zdecydował się na podróż autobusami, nie zdążyłby. Chcąc czy nie, Rafał był więc jego kołem ratunkowym, które wywiązało się z zadania.
– Dzięki – rzucił, zbierając z podłogi swoją torbę. – To do zobaczenia...
– Czekaj – wtrącił Rafał, wychylając się nagle do Teodora i wywołując u niego natychmiastową palpitację serca. Szeroko otwartymi oczami patrzył, jak Rzepa przysuwa się, wyciąga rękę i dotyka palcem jego policzka. – Jesteś cały brudny od pasty – powiedział, będąc tak blisko Teodora, że wystarczyłoby tylko lekko się nachylić i...
Teodor odskoczył momentalnie do tyłu, aż uderzając tyłem głowy o szybę.
– S-spieszyłem się – bąknął, momentalnie tracąc pewność siebie. O ile normalnie pewnie by coś na Rafała warknął, o tle teraz, po takiej nocy, naprawdę nie wiedział jak się zachować. I chociaż starał się udawać, coraz bardziej czuł, że jest tym wszystkim speszony. – Dobra, lecę – powiedział tylko szybko, nie chcąc się już dłużej ośmieszać. Złapał za klamkę i nie oglądając się już na Rzepę, wyskoczył z samochodu, o mało nie potykając się o krawężnik.
***

Dzień był jedną wielką porażką. Nie miał kaca, ale co z tego? Już chyba wolałby teraz umierać nad ubikacją i zmagać się z jedną wielką pustką w głowie (tak samo zresztą jak w żołądku od zbyt częstego wymiotowania). To byłoby znacznie przyjemniejsze, niż siedzenie na wykładach i myślenie tylko o jednym. Z całych sił chciał się skupić na słowach wykładowcy, ale te skutecznie omijały jego uszy. Zlewały się w jeden wielki bełkot; plątaninę nic nie znaczących wyrazów, których nie potrafił rozszyfrować. Po dwóch blokach zajęć miał już serdecznie dość, skronie pulsowały mu boleśnie od prób zrozumienia wykładowców, chociaż w rezultacie dzień na uczelni i tak nie przyprawił go o świeżą wiedzę.
– Strasznie wyglądasz – podsumowała Natalia, kiedy niezbyt chętnie szli w kierunku sali, gdzie miały rozpocząć się zajęcia z fonetyki, prowadzone przez najnudniejszego człowieka jakiego Teodor kiedykolwiek spotkał. Już sam głos Krestowskiego doprowadzał ludzi do szału, pięciu minut nie dało się wytrzymać bez ziewania, co tu dopiero mówić o całych zajęciach trwających półtorej godziny.
– Dzięki – mruknął, kiedy usiedli na ławeczce pod salą.
– Wszystko u ciebie okej?
Teodor popatrzył na Natalię, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Ostatecznie pokiwał jedynie głową, zbywając. Nie miał ochoty opowiadać wspomnień z poprzedniej nocy, był przekonany, że przyjaciółka nie zrozumiałaby jego rozterek.
„To bierz jednego, a później drugiego. W czym problem?”, aż słyszał te słowa w swojej głowie, wypowiadane jej charakterystycznym, nieco piskliwym głosikiem.
Problem w tym, że przecież chciał tylko jednego. Rafał nie wchodził w grę, a Andrzej... Andrzej był zagadką.

***

Wtoczył się do mieszkania z dwoma wielkimi workami wypełnionymi zakupami. Andrzej jadł zdecydowanie za dużo, w jednej chwili ogołocił Teodora ze wszystkich maminych zapasów, przez co lodówka świeciła teraz pustkami. Teodor, chociaż starał się nie jeść zbyt wiele, coś w ostateczności jeść musiał. Andrzej zbyt wiele mu nie zostawił, chcąc więc czy nie, musiał zahaczyć o sklep (cale szczęście Biedronkę miał tuż pod nosem) i uzupełnić zapasy. Oczywiście nie łudził się, że tym razem Andrzej nie sięgnie po jego jedzenie – właśnie dlatego kupił więcej niż zazwyczaj. I chociaż jego portfel bardzo na tym ucierpiał, Teodor powtarzał sobie, że Andrzej na pewno mu się jakoś odwdzięczy. Następne zakupy, w podziękowaniu za nocleg i wyżywienie, pewnie sam zrobi.
Mieszkanie zawsze popołudniami było puste. Współlokator pracował od rana do wieczora, więc Teodor nigdy nie miał zbyt wielu okazji do integracji z nim, bo zawsze gdzieś się rozmijali. Tylko raz czy dwa wypili ze sobą kilka piw i porozmawiali, żeby zachować pozory koleżeństwa. Prawda była jednak taka, że ani Teodor, ani tym bardziej Bartek, nie dążył do lepszego poznania drugiego. Jak to w życiu – wszystko było grą pozorów. Nie wchodzili sobie w drogę, ale też nigdy specjalnie się nie lubili, byli dwójką obcych sobie ludzi dzielących wspólną przestrzeń do życia. Jednym mogłoby to przeszkadzać, ale Teodorowi podobał się ten układ, bo nikt niczego nie wymagał. Gdy był zmęczony i miał kiepski humor, bez żadnych konsekwencji mógł przemknąć do swojego pokoju, a Bartek nawet nie zauważyłby, że nie wymienili między sobą słów przywitania.
Zamykając za sobą drzwi, Teodor spostrzegł jednak, że tym razem mieszkanie nie było puste. Chropowata, kwadratowa szyba w drzwiach łazienki błyszczała zapalonym w pomieszczeniu światłem, przepuszczając jednocześnie do przedpokoju szum puszczanej pod prysznicem wody. Teodor mimowolnie uśmiechnął się wesoło, chociaż normalnie bardziej przejąłby się dłońmi – czerwonymi i lekko opuchniętymi od plastikowych uszek worków, które wżarły mu się w skórę, pozostawiając po sobie wgłębienia. Bolące dłonie zeszły na drugi plan – po ciężkim dniu na uczelni, wreszcie mógł spędzić z Andrzejem czas. Bez nieproszonych osób trzecich, dopowiedział jakiś złośliwy głos w jego głowie, a on z chęcią przyznał mu rację. Rafał zdecydowanie był wczoraj postacią nieproszoną. Kto wie, jakby to wszystko zakończyło się bez Rzepy.
Teodor zdążył zdjąć buty, kiedy szum wody ustał, a następnie wydostać się z puchowej kurtki, kiedy drzwi się otworzyły. Zaskoczony popatrzył w ich stronę, zamierając z dłonią wyciągniętą w kierunku wieszaka. Na widok półnagiego Andrzeja, mało co nie upuścił ubrania. Momentalnie zrobiło mu się goręcej – Andrzej, chociaż chudy i zapewne nie wpisujący się w kanony dzisiejszego fit-piękna, zdecydowanie miał atrakcyjne ciało. Przynajmniej dla Teodora, który przez kilka chwil nie potrafił oderwać wzroku od jego wąskich bioder owiniętych ręcznikiem, płaskiego brzucha, wystających żeber i małych, ale najpiękniejszych sutków jakie widział. Nie miał pojęcia, co było z nim nie tak, że w przeciągu ułamka sekundy zwrócił uwagę na nie uwagę i jeszcze odpowiednio je sklasyfikował w swoim rankingu, ale zaraz odwrócił się przodem do wieszaka, chcąc ukryć swoje zakłopotanie.
– O, wróciłeś – powiedział jakby nigdy nic Andrzej. – Wziąłem prysznic, bo strasznie waliłem wczorajszym zielskiem. Mam nadzieję, że mogłem?
– J-j-j... – W takich chwilach wracały do niego bolączki przeszłości. Gdy się denerwował to albo mówił zbyt szybko i niewyraźnie, albo nie potrafił nic z siebie wydusić. – Jasne – wydukał wreszcie, próbując się uspokoić. Zawiesił wreszcie kurtkę na wieszaku, zastanawiając się, jak niby ma przejść z Andrzejem do codzienności, skoro wciąż czuł dotyk jego ust na swoich...
– Jakbyś chciał, zamówiłem na obiad chińską – mówił nieskrępowany niczym Andrzej, przechodząc swobodnie do kuchni. Najwyraźniej nie przejął się paradowaniem w samym ręczniku po mieszkaniu Teodora. – Tak wiesz, w podziękowaniu. Wczoraj ci wszystko zeżarłem.
Kamiński obejrzał się na sylwetkę Wrońskiego znikającą w kuchni. Na chude plecy z wystającym kręgosłupem i łopatkami pokrytymi całą masą pieprzyków. Chciał czy nie, znów oblała go fala gorąca.
– Zro-zrobiłem zakupy – bąknął ledwo zrozumiale pod nosem.
– Oddam ci za nie, co? – zaproponował Andrzej i już po chwili stanął przed Teodorem z dwoma styropianowymi opakowaniami jedzenia. Teodor popatrzył na nie, mimowolnie krzywiąc się na samą myśl, ile takie jedzenie z chińczyka może mieć kalorii.
– Nie, bez przesady – odpowiedział i pochylił się po zakupy, żeby przenieść je do kuchni i tam chociaż na moment uciec od półnagiego Andrzeja, którego sutki – cholera jasna – rzeczywiście były całkiem urocze. Małe i blade, ale przyjemnie pasujące do zapadniętej klatki piersiowej Andrzeja.
Jak mógł się domyśleć – Andrzej ani słowem nie nawiązał do wczorajszego wieczoru. Masochistyczna część Teodora chciała, żeby to zrobił. W końcu Rafał bez ogródek przyznał się, że pamiętał, a Andrzej... Dla Andrzeja to chyba znów nic nie znaczyło. Teodor miał już nawet nadzieję, że Wroński chociaż rzuci dwoma czy trzema złośliwymi komentarzami o porannej podwózce na uczelnię, pośmieje się w stylu: „gołąbki znowu razem” albo coś w stylu, który pasowałby do jego żartów. Ale nie, Andrzej milczał. Pomógł mu rozpakować zakupy (oczywiście półnagi, narażając jednocześnie Teodora na zawał), a później jakby nigdy nic zaczęli jeść. Ze strony Teodora oczywiście oznaczało to walkę ze sobą, szybkie przeliczenie kalorii i stwierdzenie, że wieczorem pójdzie pobiegać, a Wroński jak zwykle nie przejął się niczym. Jak to już mieli w zwyczaju, Andrzej dokończył porcję Teodora, a późnej – żeby zmienić smak, rzecz jasna – zabrał się za ciastka.
– Deser po obiedzie musi być – stwierdził z ukontentowaną miną, kiedy otwierał opakowanie Piegusków.
I nic więcej. Ani słowa nawiązania, jakby nic wczoraj się nie wydarzyło.
Może Teodor naprawdę przesadzał? Może rzeczywiście nie było czego roztrząsać?  

5 komentarzy:

  1. Tyle czekania, a nawet się nie zorientowałam kiedy przeczytałam cały rozdział. Jak zwykle bardzo mi się podobał o czekam na dalszą część historii. Uwielbiam Teodora i Rafała, ostatnio Andrzej jakoś mi nie pasuje. Pisz dalej, życzę weny i pozdrawiam :)
    Akira

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Teo, te wyrzuty sumienia go wykończą. Ciekawe, czy Andrzej też o tym myśli. :D a może nie myśli? Bo Rafał chyba bardziej się przejął.

    No i szok, jednak Andrzej postanowił podzielić się posiłkiem. :D tak bardzo rozumiem Teodora, całe życie na diecie :D

    Ładne sutki mnie rozwaliły :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię Rzepe. Koleś ma jaja i się nie pierdzieli w tańcu. Andrzej ma ewidentnie wyrzuty sumienia jeszcze szkoda, że nie posprzątał całego domu heh. Skoro te opowiadanie przychodzi ci tak łatwo to nie krępuj się i kontynuuj.

    OdpowiedzUsuń
  4. osobiście czekam na rywalizację Andrzeja i Rafała, no i rozkminy Teo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Olac Andrzeja. Niech nasz kochany Teo zdecyduje się w końcu na Rafała(wydaje się spoko gościem)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.