Naprawdę nie lubię publikować Wam niesprawdzonych rozdziałów, ale ostatnio wszystko robię na ostatnią chwilę. Nie chciałam kazać Wam czekać, bo wiem, że niektórzy z Was się niecierpliwią. I wiem też, że mieliście nadzieję na Gówniarza. W obecnym momencie cierpię jednak na deficyt czasu, a kolejny rozdział Gówniarza będzie o tyle ważny, że nie mogę napisać go "na kolanie". Mam nadzieję, że to rozumiecie. Nigdy nie byłam zadowolona ze swojego pisania w pośpiechu, a Gówniarz zdecydowanie wymaga ode skupienia. Właśnie dlatego wrzucam Wam McDonalda, tu już jest znacznie prościej. ;) Do czasu mojej obrony powinnam pewnie zawiesić bloga, ale nie chcę tego robić. Mam nadzieję, że McDonald na tę chwilę Was zadowoli, bo na razie nie jestem w stanie zabrać się za nic innego.
Rozterki ludzi pierwszego świata
Kiedy
zrozumiał, że jest inny? Dość szybko, bo już jako
dziesięciolatek. Doskonale pamiętał tamte wakacje, które spędził
z siostrą u babci. Spali w starym pokoju cioci, która dawno już
tam nie mieszkała. W pokoju stał telewizor – duży, czarny, z
ogromnym kineskopem, ale działał i na dodatek miał całą masę
kanałów. Właśnie dlatego Andrzej tak lubił przebywać u babci, w
domu mieli tylko jeden telewizor, więc wieczorne oglądanie bajek do
późna nie wchodziło w grę. Rodzice zawsze kazali jemu i siostrze
kłaść się spać, a sami siadali na kanapie i oglądali
obrzydliwie nudne filmy. Andrzej nigdy nie potrafił zrozumieć, jak
mogą marnować taką chwilę i nie obejrzeć ostatnich bajek na
Cartoon Network (w szczególności, że wieczorem leciały te
najlepsze, jak Krowa i Kurczak, czy Mroczne przygody
Billy'ego i Mandy!). A później, gdy w zamian Cartoon Network
wchodził jakiś inny program, nieciekawy i ze starymi filmami,
babcia miała jeszcze taki kanał jak Boomerang. Mógł więc oglądać
bajki do woli, nawet jeśli większość była po angielsku. Małemu,
zdeterminowanemu Andrzejowi wcale to jednak nie przeszkadzało.
Wyobraźnia robiła swoje i nawet brak polskich dialogów nie
przeszkadzał w dobrym bawieniu się przed telewizorem.
Tamtego
ciepłego, letniego wieczoru, kiedy nocowali u babci, Aniela nie
chciała spać z Andrzejem. Zawsze była najukochańszą wnuczką
babci, chodzącą za nią krok w krok, nie to co jej dziesięcioletni,
prawie dorosły!, brat. Andrzej wchodził już w ten wiek, kiedy to
powoli zaczynało się uważać nie za dziecko, ale za nastolatka. A
nastolatek przecież był już na tyle dorosły, żeby spać w
pojedynkę. Został więc w pokoju sam, Aniela poszła spać do
pokoju babci, a on nie dość, że miał całą sypialnię dla
siebie, to jeszcze telewizor! Rozpoczął maraton bajek z kradzionymi
z kuchni chipsami. Babcia jak rano odkryje, że zjadł całą paczkę,
na pewno nie będzie zadowolona, ale to dopiero rano. W tamtym
momencie nie musiał się niczym przejmować.
Bajki
na Cartoon Network skończyły się szybko... za szybko, jak na gust
Andrzeja. A szkoda, bo przez garści chipsów, które zdążył już
pochłonąć, wcale nie czuł się zmęczony. Przełączył więc na
Boomerang i razem z nim spędził kolejną godzinę, aż wreszcie,
znudzony angielskimi dialogami, postanowił poskakać po kanałach.
Lubił też przecież programy o zwierzętach, może na Animal Planet
puszczą coś ciekawego? Gdy tak przerzucał stację za stacją,
dochodząc do wniosku, że o tej porze puszczano tylko jakieś
horrory, których rodzice nigdy nie pozwalali mu i Anieli oglądać,
albo niezrozumiałe dla dziesięciolatka dramaty, bądź jakieś
filmy sensacyjne z Brucem Willisem. Już miał wracać na Boomerang i
z braku innych opcji po raz kolejny obejrzeć znany już na pamięć
odcinek Jetsonów, gdy na jakimś kanale mignął mu duży,
czerwony kwadrat w rogu ekranu. Momentalnie chciał zmienić program,
bo przecież takie rzeczy nie są dla dzieci, gdy coś wewnątrz
niego się zbuntowało. Zamarł z palcem na przycisku pilota, gotów
w każdej chwili przełączyć. Z szeroko otwartymi oczami patrzył,
jak jakiś mężczyzna (wysportowany i z owłosioną piersią – te
dwa szczegóły zapamiętał najbardziej) wodzi ręką po swoim
brzuchu, podglądając jednocześnie jakąś kobietę leżącą nad
basenem. Sekundy mijały, a czerwony na twarzy Andrzej oglądał
dalej jak zahipnotyzowany, całą swoją uwagę poświęcając
mężczyźnie. Czuł, że robi źle. Że nie powinien, bo to przecież
film dla dorosłych. Mimo to nie potrafił oderwać wzroku od –
wcale nie tak przystojnego, jak uznałby kilkanaście lat później –
aktora.
To była
jego pierwsza styczność z pornografią. Później poszło już
całkiem gładko, chciałoby się powiedzieć. Od kolegi dostał
pisemko z całą masą zdjęć, jakie później skrzętnie ukrywał
pod łóżkiem, aż któregoś lata, gdzieś na początku gimnazjum,
mama znalazła je podczas coniedzielnych porządków. Afery, jaką mu
wyrządziła, Andrzej nie zapomniał nigdy. Chociaż teraz bardziej
go to bawiło, wtedy był naprawdę przerażony i zawstydzony. Czuł,
że zrobił coś naprawdę złego.
– Jak
możesz coś takiego oglądać! – krzyczała, jakby jej syn co
najmniej zabił psa sąsiadki, a nie po prostu zaspokajał swoją
nastoletnią ciekawość. W szczególności, że pisemko było
stuprocentowo przeznaczone dla heteryków, a fakt, że Andrzej
patrzył zarówno na modelki, jak i na modeli, to już inna sprawa. –
Poczekaj! Ja już pokażę to tacie i sobie porozmawiacie!
No i
pokazała. Ojciec, znacznie spokojniejszy i bardziej wyrozumiały,
przyszedł do Andrzeja wieczorem z zamiarem porozmawiania.
Bo tak przecież kazała mama, mieli porozmawiać. Tylko o
czym? O tym, że Andrzej był już w wieku, w którym zwraca się
dużą uwagę na kwestię cielesności?
Była
to jedna z najgorszych, najbardziej żałosnych rozmów, jakie
Andrzej przeprowadził z ojcem. Gdy skonsternowany tata wyszedł
wreszcie z jego pokoju, Andrzej szybko doszedł do wniosku, że o ile
kiedyś będzie mieć dziecko (chociaż, nawet będąc jeszcze jednym
z nich, naprawdę bardzo nie lubił dzieci), nie będzie z nim
rozmawiać na takie tematy. Rodzice byli po prostu beznadziejni,
kiedy mieli tłumaczyć swoim młodym rzeczy związane z erotyką.
***
Obudził
się wciśnięty w ścianę, praktycznie unieruchomiony przez czyjeś
ciało napierające na jego plecy. Uniósł się na ramieniu, patrząc
na uśpionego Andrzeja, który, całkowicie nieskrępowany, zajmował
całe łóżko, w ogóle nie przejmując się Teodorem i jego ręką
usychającą z braku krążenia krwi. Kiedy usłyszał pomruk
dobiegający z podłogi, wychylił się bardziej, aż wreszcie
dostrzegł śpiącego na podłodze Rafała. Z kołdry zrobił sobie
materac, ni ezawracając sobie głowy takimi banałami jak jakieś
okrycie.
I wtedy
do Teodora zaczęły docierać strzępki wspomnień z wczorajszego
wieczoru i nocy. O cholera, jeżeli naprawdę sobie tego wszystkiego
nie umyślił, to... całował się z Andrzejem. I z Rafałem. I
znowu z Andrzejem, a później znowu z Rafałem. Momentalnie oblało
go gorąco, natłok myśli przygniótł go niemal fizycznie,
utrudniając swobodny oddech, gdy nagle zdał sobie sprawę, że
przecież miał rano być na zajęciach.
Cholera.
Jak z
procy wyskoczył z łóżka. Przeszedł nad Andrzejem, a później o
mało nie potknął się o Rafała. Dorwał do szafy, z której
szybko wyciągnął jakieś czyste ubrania. Te, które miał na
sobie, śmierdziały wędzonką. W ogóle cały pokój śmierdział
wędzonką.
– A
ty co? – zapytał niemrawo Andrzej, przebudzając się i patrząc
na Teodora z wyrzutem.
– Mam
zajęcia – wyjaśnił szybko i bez ociągania zaczął zmieniać
koszulkę. Udał, że wcale nie zauważał taksujących spojrzeń
Andrzeja i Rafała, który chwilę temu również się przebudził. –
Mówiłem wczoraj, że to zły pomysł.
– Oj
nie narzekaj – sapnął Andrzej, przewracając się na plecy. –
Nie masz kaca, tylko trochę zaspałeś – zbagatelizował.
Teodor
na moment zatrzymał się, jakby do sprawdzenia swojego aktualnego
stanu potrzebował chwili skupienia. Rzeczywiście, nie miał kaca.
Nawet głowa go nie bolała, jedynie trochę gardło, ale to w
porównaniu z bólem ciała, jaki odczuwał po alkoholu, było
naprawdę niewielkim dyskomfortem.
– Ja
też będę się zbierać – zamruczał Rafał, wstając z podłogi
i zabierając się za zwijanie kołdry. Teodor popatrzył na niego
kątem oka, a później zerknął jeszcze na Andrzeja, zastanawiając
się, czy pamiętali co działo się wczoraj. I momentalnie sprzedał
sobie siarczystego, mentalnego policzka za tak głupie myśli. Jasne,
że pamiętali. Ale Andrzej pewnie nawet nie poruszy tej sprawy, a
Rafał... cóż, Teodor nawet nie chciał z nim do tego wracać. To
był wypadek, chwila zapomnienia. Wciąż Rzepie nie ufał i nie
zamierzał nigdy zaufać. – Chcesz, żeby cię podrzucić? –
zapytał jakby nigdy nic Rafał, odkładając złożoną kołdrę na
łóżko. Teodor już miał zaprzeczyć, nie chciał spędzać teraz
z Rafałem ani minuty dłużej, a już w szczególności nie w
sytuacji sam na sam. Nim jednak odpowiedział, zerknął na zegarek.
Miał
piętnaście minut.
Piętnaście
minut na ubranie się, wyjście z domu, złapanie tramwaju,
dojechanie na uczelnie i dotarcie do sali. Mógłby uwzględnić
jeszcze kwadrans studencki, ale nawet w pół godziny nigdy by się
nie wyrobił.
–
Okej – mruknął, odkładając telefon. – Niech będzie – dodał
z łaską, nawet nie patrząc już na Rafała. Bo gdyby popatrzył,
skupiłby się na ustach, które jeszcze wczoraj całował. A
przecież nie chciał mieć z Rafałem nic do czynienia. – Nie puść
mi mieszkania z dymem – rzucił jeszcze do Andrzeja wesoło, chcąc
rozluźnić się przed nadciągającym widmem podróży sam na sam z
Rafałem.
– Nie
ma mowy, wszystko wczoraj wypaliliśmy – stwierdził Andrzej,
sięgając po kołdrę, którą chwilę temu odłożył Rafał.
Przykrył się nią, układając wygodnie na łóżku. – Jak na
razie zamierzam iść spać. Strasznie się wiercisz, Kamiński –
prychnął jeszcze z urażeniem. Teodor nie odpowiedział, nie miał
czasu. Ale gdyby miał, z pewnością wygarnąłby mu tę biedną
rękę z odciętym dopływem krwi, która wciąż dochodziła do
siebie po całej nocy. Jeszcze nie odzyskał w niej pełnego czucia.
–
Dobra, chodźmy – rzucił do Rafała, zapinając swoją kurtkę i
wychodząc do przedpokoju. Minął leżącą tam walizkę Andrzeja,
wszedł jeszcze do łazienki, żeby szybko umyć zęby, a dwie minuty
później był już na klatce schodowej, wcale nie chcąc myśleć o
całowaniu Rafała.
***
Cisza w
samochodzie Rafała była wręcz przytłaczająca. Teodor siedział
ze wzrokiem wbitym w telefon, a Rafał prowadził w milczeniu, od
czasu do czasu zerkając ukradkiem na Teodora, co sam zainteresowany
oczywiście zauważył. Udawał jednak, że jest zupełnie inaczej,
bo bał się, że gdyby jakoś się zdradził, nawiązaliby rozmowę.
A jedno było pewne – Teodor nie miał zamiaru rozmawiać z
Rafałem, nie po tym, co stało się wczoraj. I tak już cały
wewnętrznie płonął ze wstydu, gdyby Rafał o coś zapytał,
nieuniknione, że Kamiński wyskoczyłby z pędzącego samochodu.
Kiedy więc ręka Rzepy powędrowała w kierunku radia, a wnętrze
pojazdu wypełniły dźwięki jakiejś irytującej muzyki pop, Teodor
odetchnął. Byleby tylko dojechać na miejsce, jakoś to przecież
przetrwa.
Samochód
zatrzymał się na światłach, kolejnych. Zatrzymywali się
dosłownie co parę minut, Kraków o tej godzinie był niemal
nieprzejezdny. Może lepiej byłoby, gdyby faktycznie zdecydował się
na podróż komunikacją miejską? Nawet jeśli by nie zdążył,
przynajmniej nie musiałby siedzieć z Rafałem i wspomnieniem jego
ust tuż przy swoich.
–
Jesteś zły? – zapytał w pewnym momencie Rzepa, którego ręka
znów skierowała się do odbiornika. Palce złapały za gałkę
głośności, a w pojeździe znów rozbrzmiała cisza. Kurwa, jaka
zadudniła w myślach Teodora, przez moment zabrzmiała tak
rzeczywiście, że aż zastanowił się, czy nie wypowiedział jej
na głos.
– Co?
– odpowiedział głupio, udając, że o niczym nie wie, niczego nie
rozumie i generalnie jest tutaj tylko z przypadku, a to co działo
się wczoraj to jedynie beznadziejny sen.
–
Wyglądasz na złego – sprostował Rzepa, patrząc na niego uważnie
tymi swoimi małymi, świńskimi oczkami, nawet nieumywającymi się
do oczu Andrzeja. Chociaż usta, wbrew pozorom, były całkiem
przyjemne w dotyku... Aż wziął głębszy oddech, starając się
nie patrzeć na wargi Rafała – a najlepiej to w ogóle na niego
nie patrzeć.
–
Zmęczonego – uciął Teodor, nie chcąc już dłużej rozmawiać.
– Zielone – upomniał, ciesząc się, że wreszcie mogą jechać.
Takie stanie na światłach tylko sprzyjało konwersacji. Niech ten
Rzepa lepiej zajmie się prowadzeniem samochodu.
– Ja
wiem... – zaczął Rzepa, wlekąc się za sznurem pojazdów przed
nimi. – To znaczy, zauważyłem to, że bardzo lubisz Andrzeja –
powiedział i tym razem to Teodor na niego popatrzył. Chyba jednak
nie w sposób, jaki Rzepie by odpowiadał.
– Co?
– ponownie wydusił głupio.
–
Zauważyłem – mruknął Rafał, włączając kierunkowskaz i
skręcając w mniejszą, łatwiej przejezdną uliczkę. – Cały
czas na niego patrzysz, tak... jakbyś go podziwiał? – zapytał
samego siebie, aż wreszcie parsknął i pokręcił głową. –
Dobra. Nieważne. Nie powinno mnie to interesować.
–
Racja – odpowiedział ostro Teodor, marszcząc brwi. – Nie
powinno. I o tym wczoraj też zapomnij – dodał, nie mogąc się
powstrzymać, chociaż przecież tak bardzo nie chciał nawiązywać
do pocałunków.
Rafał
zwilżył wargi, a jego dłoń jakby mocniej zacisnęła się na
kierownicy. Kiwnął głową.
–
Jasne. Zresztą, przecież wczoraj nic się nie działo. – Wzruszył
ramionami. – Nie bądźmy dziećmi.
–
Dokładnie – odburknął Teodor, który, sam nie wiedząc dlaczego,
poczuł dziwne, duszące uczucie w piersi. Nic się wczoraj nie
działo, powtórzył w myślach słowa Rafała, nie mogąc nie
przyznać im racji. Przecież to były tylko pocałunki, nie jakiś
wyuzdany seks z zabawkami BDSM. Nie raz już się całował, no nie?
Zdarzało mu się robić to z kompletnie przypadkowymi osobami, nie
miał już paręnaście lat, żeby przywiązywać do tego jakąś
szczególną wagę.
Samochód
zatrzymał się pod budynkiem wydziału filologii. Teodor, nim odpiął
pas, zerknął jeszcze na zegarek. Miał pięć minut z kwadransa
studenckiego. Gdyby zdecydował się na podróż autobusami, nie
zdążyłby. Chcąc czy nie, Rafał był więc jego kołem
ratunkowym, które wywiązało się z zadania.
–
Dzięki – rzucił, zbierając z podłogi swoją torbę. – To do
zobaczenia...
–
Czekaj – wtrącił Rafał, wychylając się nagle do Teodora i
wywołując u niego natychmiastową palpitację serca. Szeroko
otwartymi oczami patrzył, jak Rzepa przysuwa się, wyciąga rękę i
dotyka palcem jego policzka. – Jesteś cały brudny od pasty –
powiedział, będąc tak blisko Teodora, że wystarczyłoby tylko
lekko się nachylić i...
Teodor
odskoczył momentalnie do tyłu, aż uderzając tyłem głowy o
szybę.
– S-spieszyłem się – bąknął, momentalnie tracąc pewność siebie. O ile normalnie pewnie by coś na Rafała warknął, o tle teraz, po takiej nocy, naprawdę nie wiedział jak się zachować. I chociaż starał się udawać, coraz bardziej czuł, że jest tym wszystkim speszony. – Dobra, lecę – powiedział tylko szybko, nie chcąc się już dłużej ośmieszać. Złapał za klamkę i nie oglądając się już na Rzepę, wyskoczył z samochodu, o mało nie potykając się o krawężnik.
– S-spieszyłem się – bąknął, momentalnie tracąc pewność siebie. O ile normalnie pewnie by coś na Rafała warknął, o tle teraz, po takiej nocy, naprawdę nie wiedział jak się zachować. I chociaż starał się udawać, coraz bardziej czuł, że jest tym wszystkim speszony. – Dobra, lecę – powiedział tylko szybko, nie chcąc się już dłużej ośmieszać. Złapał za klamkę i nie oglądając się już na Rzepę, wyskoczył z samochodu, o mało nie potykając się o krawężnik.
***
Dzień
był jedną wielką porażką. Nie miał kaca, ale co z tego? Już
chyba wolałby teraz umierać nad ubikacją i zmagać się z jedną
wielką pustką w głowie (tak samo zresztą jak w żołądku od zbyt
częstego wymiotowania). To byłoby znacznie przyjemniejsze, niż
siedzenie na wykładach i myślenie tylko o jednym. Z całych sił
chciał się skupić na słowach wykładowcy, ale te skutecznie
omijały jego uszy. Zlewały się w jeden wielki bełkot; plątaninę
nic nie znaczących wyrazów, których nie potrafił rozszyfrować.
Po dwóch blokach zajęć miał już serdecznie dość, skronie
pulsowały mu boleśnie od prób zrozumienia wykładowców, chociaż
w rezultacie dzień na uczelni i tak nie przyprawił go o świeżą
wiedzę.
–
Strasznie wyglądasz – podsumowała Natalia, kiedy niezbyt chętnie
szli w kierunku sali, gdzie miały rozpocząć się zajęcia z
fonetyki, prowadzone przez najnudniejszego człowieka jakiego Teodor
kiedykolwiek spotkał. Już sam głos Krestowskiego doprowadzał
ludzi do szału, pięciu minut nie dało się wytrzymać bez
ziewania, co tu dopiero mówić o całych zajęciach trwających
półtorej godziny.
–
Dzięki – mruknął, kiedy usiedli na ławeczce pod salą.
–
Wszystko u ciebie okej?
Teodor
popatrzył na Natalię, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
Ostatecznie pokiwał jedynie głową, zbywając. Nie miał ochoty
opowiadać wspomnień z poprzedniej nocy, był przekonany, że
przyjaciółka nie zrozumiałaby jego rozterek.
„To
bierz jednego, a później drugiego. W czym problem?”, aż słyszał
te słowa w swojej głowie, wypowiadane jej charakterystycznym, nieco
piskliwym głosikiem.
Problem
w tym, że przecież chciał tylko jednego. Rafał nie wchodził w
grę, a Andrzej... Andrzej był zagadką.
***
Wtoczył
się do mieszkania z dwoma wielkimi workami wypełnionymi zakupami.
Andrzej jadł zdecydowanie za dużo, w jednej chwili ogołocił
Teodora ze wszystkich maminych zapasów, przez co lodówka świeciła
teraz pustkami. Teodor, chociaż starał się nie jeść zbyt wiele,
coś w ostateczności jeść musiał. Andrzej zbyt wiele mu nie
zostawił, chcąc więc czy nie, musiał zahaczyć o sklep (cale
szczęście Biedronkę miał tuż pod nosem) i uzupełnić zapasy.
Oczywiście nie łudził się, że tym razem Andrzej nie sięgnie po
jego jedzenie – właśnie dlatego kupił więcej niż zazwyczaj. I
chociaż jego portfel bardzo na tym ucierpiał, Teodor powtarzał
sobie, że Andrzej na pewno mu się jakoś odwdzięczy. Następne
zakupy, w podziękowaniu za nocleg i wyżywienie, pewnie sam zrobi.
Mieszkanie
zawsze popołudniami było puste. Współlokator pracował od rana do
wieczora, więc Teodor nigdy nie miał zbyt wielu okazji do
integracji z nim, bo zawsze gdzieś się rozmijali. Tylko raz czy dwa
wypili ze sobą kilka piw i porozmawiali, żeby zachować pozory
koleżeństwa. Prawda była jednak taka, że ani Teodor, ani tym
bardziej Bartek, nie dążył do lepszego poznania drugiego. Jak to w
życiu – wszystko było grą pozorów. Nie wchodzili sobie w drogę,
ale też nigdy specjalnie się nie lubili, byli dwójką obcych sobie
ludzi dzielących wspólną przestrzeń do życia. Jednym mogłoby to
przeszkadzać, ale Teodorowi podobał się ten układ, bo nikt
niczego nie wymagał. Gdy był zmęczony i miał kiepski humor, bez
żadnych konsekwencji mógł przemknąć do swojego pokoju, a Bartek
nawet nie zauważyłby, że nie wymienili między sobą słów
przywitania.
Zamykając
za sobą drzwi, Teodor spostrzegł jednak, że tym razem mieszkanie
nie było puste. Chropowata, kwadratowa szyba w drzwiach łazienki
błyszczała zapalonym w pomieszczeniu światłem, przepuszczając
jednocześnie do przedpokoju szum puszczanej pod prysznicem wody.
Teodor mimowolnie uśmiechnął się wesoło, chociaż normalnie
bardziej przejąłby się dłońmi – czerwonymi i lekko
opuchniętymi od plastikowych uszek worków, które wżarły mu się
w skórę, pozostawiając po sobie wgłębienia. Bolące dłonie
zeszły na drugi plan – po ciężkim dniu na uczelni, wreszcie mógł
spędzić z Andrzejem czas. Bez nieproszonych osób trzecich,
dopowiedział jakiś złośliwy głos w jego głowie, a on z chęcią
przyznał mu rację. Rafał zdecydowanie był wczoraj postacią
nieproszoną. Kto wie, jakby to wszystko zakończyło się bez Rzepy.
Teodor
zdążył zdjąć buty, kiedy szum wody ustał, a następnie wydostać
się z puchowej kurtki, kiedy drzwi się otworzyły. Zaskoczony
popatrzył w ich stronę, zamierając z dłonią wyciągniętą w
kierunku wieszaka. Na widok półnagiego Andrzeja, mało co nie
upuścił ubrania. Momentalnie zrobiło mu się goręcej – Andrzej,
chociaż chudy i zapewne nie wpisujący się w kanony dzisiejszego
fit-piękna, zdecydowanie miał atrakcyjne ciało. Przynajmniej dla
Teodora, który przez kilka chwil nie potrafił oderwać wzroku od
jego wąskich bioder owiniętych ręcznikiem, płaskiego brzucha,
wystających żeber i małych, ale najpiękniejszych sutków jakie
widział. Nie miał pojęcia, co było z nim nie tak, że w przeciągu
ułamka sekundy zwrócił uwagę na nie uwagę i jeszcze odpowiednio
je sklasyfikował w swoim rankingu, ale zaraz odwrócił się przodem
do wieszaka, chcąc ukryć swoje zakłopotanie.
– O,
wróciłeś – powiedział jakby nigdy nic Andrzej. – Wziąłem
prysznic, bo strasznie waliłem wczorajszym zielskiem. Mam nadzieję,
że mogłem?
–
J-j-j... – W takich chwilach wracały do niego bolączki
przeszłości. Gdy się denerwował to albo mówił zbyt szybko i
niewyraźnie, albo nie potrafił nic z siebie wydusić. – Jasne –
wydukał wreszcie, próbując się uspokoić. Zawiesił wreszcie
kurtkę na wieszaku, zastanawiając się, jak niby ma przejść z
Andrzejem do codzienności, skoro wciąż czuł dotyk jego ust na
swoich...
–
Jakbyś chciał, zamówiłem na obiad chińską – mówił
nieskrępowany niczym Andrzej, przechodząc swobodnie do kuchni.
Najwyraźniej nie przejął się paradowaniem w samym ręczniku po
mieszkaniu Teodora. – Tak wiesz, w podziękowaniu. Wczoraj ci
wszystko zeżarłem.
Kamiński
obejrzał się na sylwetkę Wrońskiego znikającą w kuchni. Na
chude plecy z wystającym kręgosłupem i łopatkami pokrytymi całą
masą pieprzyków. Chciał czy nie, znów oblała go fala gorąca.
–
Zro-zrobiłem zakupy – bąknął ledwo zrozumiale pod nosem.
–
Oddam ci za nie, co? – zaproponował Andrzej i już po chwili
stanął przed Teodorem z dwoma styropianowymi opakowaniami jedzenia.
Teodor popatrzył na nie, mimowolnie krzywiąc się na samą myśl,
ile takie jedzenie z chińczyka może mieć kalorii.
–
Nie, bez przesady – odpowiedział i pochylił się po zakupy, żeby
przenieść je do kuchni i tam chociaż na moment uciec od półnagiego
Andrzeja, którego sutki – cholera jasna – rzeczywiście były
całkiem urocze. Małe i blade, ale przyjemnie pasujące do
zapadniętej klatki piersiowej Andrzeja.
Jak
mógł się domyśleć – Andrzej ani słowem nie nawiązał do
wczorajszego wieczoru. Masochistyczna część Teodora chciała, żeby
to zrobił. W końcu Rafał bez ogródek przyznał się, że
pamiętał, a Andrzej... Dla Andrzeja to chyba znów nic nie
znaczyło. Teodor miał już nawet nadzieję, że Wroński chociaż
rzuci dwoma czy trzema złośliwymi komentarzami o porannej podwózce
na uczelnię, pośmieje się w stylu: „gołąbki znowu razem”
albo coś w stylu, który pasowałby do jego żartów. Ale nie,
Andrzej milczał. Pomógł mu rozpakować zakupy (oczywiście
półnagi, narażając jednocześnie Teodora na zawał), a później
jakby nigdy nic zaczęli jeść. Ze strony Teodora oczywiście
oznaczało to walkę ze sobą, szybkie przeliczenie kalorii i
stwierdzenie, że wieczorem pójdzie pobiegać, a Wroński jak zwykle
nie przejął się niczym. Jak to już mieli w zwyczaju, Andrzej
dokończył porcję Teodora, a późnej – żeby zmienić smak,
rzecz jasna – zabrał się za ciastka.
–
Deser po obiedzie musi być – stwierdził z ukontentowaną miną,
kiedy otwierał opakowanie Piegusków.
I nic
więcej. Ani słowa nawiązania, jakby nic wczoraj się nie
wydarzyło.
Może
Teodor naprawdę przesadzał? Może rzeczywiście nie było czego
roztrząsać?
Tyle czekania, a nawet się nie zorientowałam kiedy przeczytałam cały rozdział. Jak zwykle bardzo mi się podobał o czekam na dalszą część historii. Uwielbiam Teodora i Rafała, ostatnio Andrzej jakoś mi nie pasuje. Pisz dalej, życzę weny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAkira
Biedny Teo, te wyrzuty sumienia go wykończą. Ciekawe, czy Andrzej też o tym myśli. :D a może nie myśli? Bo Rafał chyba bardziej się przejął.
OdpowiedzUsuńNo i szok, jednak Andrzej postanowił podzielić się posiłkiem. :D tak bardzo rozumiem Teodora, całe życie na diecie :D
Ładne sutki mnie rozwaliły :D
Lubię Rzepe. Koleś ma jaja i się nie pierdzieli w tańcu. Andrzej ma ewidentnie wyrzuty sumienia jeszcze szkoda, że nie posprzątał całego domu heh. Skoro te opowiadanie przychodzi ci tak łatwo to nie krępuj się i kontynuuj.
OdpowiedzUsuńosobiście czekam na rywalizację Andrzeja i Rafała, no i rozkminy Teo :)
OdpowiedzUsuńOlac Andrzeja. Niech nasz kochany Teo zdecyduje się w końcu na Rafała(wydaje się spoko gościem)
OdpowiedzUsuń