– Przyleciał kruk – powiedział Vaadar, odchylając się na siedzisku wyściełanym zwierzęcymi futrami i spoglądając przy tym na blat, na którym leżał duży płat cielęcej skóry z wyrysowaną mapą. – Ojciec daje nam wolną rękę.
Xahen zakrył dłonią usta i zmarszczył brwi, śledząc wzrokiem schemat podziemi, próbując jednocześnie jak najwięcej z niego zapamiętać.
– Tak będzie najlepiej – mruknął. Wstał i pochyliwszy się nad planem, przesunął zielony kamyk ku zaznaczonemu wyjściu z krętych lochów. – Przeprowadzę swoich ludzi dołem, a ty z Kavremem będziesz działał na powierzchni. Nie ma sensu nacierać na nich od boków, skoro i tak się tego spodziewają.
Vaadar, po raz pierwszy od naprawdę dawna potaknął mu, całkowicie się z nim zgadzając. To była jedyna kwestia, w której mogli sobie podać dłonie. Nie potrafiliby przeprowadzić ataku wspólnie na powierzchni, bo to z pewnością zakończyłoby się dla nich sromotną klęską. Zmieniając plany ojca i chcąc uderzyć w Liodem Hum od głównych bram, musieli się rozdzielić, aby nie wchodzić sobie w kompetencje dowódców i zamiast wroga, nie zacząć wybijać siebie nawzajem.