wtorek, 3 października 2017

Rozdział 17. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie)

Okej, prezentuję Wam wersję najsurowszą z surowych, taką, jakiej jeszcze nigdy wrzucałam, bo aż wstyd. Świeżo napisane i ani razu nieprzeczytane - po prostu nie mam siły, żeby jeszcze to teraz sprawdzać. Naprawdę ciężko było mi znaleźć czas na ten rozdział i ostatecznie wyglądało to tak, że każdego dnia poświęcałam po dziesięć, piętnaście minut na dopisanie chociaż kilku zdań. Niektóre fragmenty mogą się więc nie kleić, ale że i tak już długo kazałam Wam czekać, to chciałam jak najszybciej to opublikować.
Oby nie było tak źle, jak mi się wydaje. Na dniach wszystko skoryguję, a teraz nie pozostaje mi już nic, tylko zaprosić Was na rozdział i przeprosić za ewentualne błędy.

Carpe diem

Wspinając się po schodach, czuł osobliwą, wypełniającą go po brzegi lekkość. Każda myśl, jaka jeszcze niedawno zaprzątała mu głowę, tak po prostu wyparowała, pozostawiając po sobie przyjemną pustkę. Dopiero gdy stanął przed drzwiami swojego mieszkania, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Przygniotło go jak kowadło spadające na bohatera kreskówki; nagle i niespodziewanie, wprasowując postać w podłogę.
Nie chciał wchodzić do przedpokoju, a później do swojej sypialni, gdzie pewnie czekał na niego Andrzej. Przerażała go sama myśl o spojrzeniu mu w oczy po tym, co wyprawiał zaledwie chwilę temu z Rafałem. Jak mógł coś takiego zrobić? Wcale nie był lepszy od Andrzeja znikającego bez śladu – nie mógł siebie w żaden sposób wytłumaczyć, przecież podobał mu się ten pocałunek. Co gorsza, bez problemu przyznawał to przed sobą.
Sięgnął po klucz i otworzył drzwi, nie będzie przecież modlić się przed nimi pół dnia. Czasem trzeba wypić to piwo, którego naważyło się po brzegi, prawda? Wszedł do środka, już od progu przywitało go słabe światło padające z kuchni. Zerknął w stronę pokoju Bartka, ale współlokatora jak zwykle nie było. Zawsze cieszył się, że więcej się nie widzieli, niż widzieli, jednak w tym momencie naprawdę chciałby go zobaczyć. Może i praktycznie się nie znali, ale poczułby się pewniej, gdyby w mieszkaniu był ktoś jeszcze oprócz Andrzeja.
– Teo? – padło pytanie, a już po chwili z kuchni wychyliła się blada, szczupła twarz. Niebieskie oczy popatrzyły na Teodora najpierw niepewnie, co w ogóle nie pasowało do Andrzeja, a później rozjaśniły się przez lekki uśmiech.
– Hej – odpowiedział cicho i zabrał się za ściąganie kurtki, cały czas podpierając się na nieszczęsnych kulach.
– Zrobiłem nam kolację.
Zamarł na moment. Poczucie winy, jakie czuł już od paru minut, w jednej chwili osiągnęło stanu krytycznego. Popatrzył na Andrzeja, nie ukrywając zdziwienia. Bo jak to – Andrzej coś ugotował i nie puścił bloku z dymem? Co więcej, w powietrzu nie unosił się żaden niepokojący zapach. Wręcz przeciwne, Teodor dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przyjemnie pachniało czymś pomidorowym.
– Zrobiłeś kolację? – dopytał, no bo mógł się jeszcze przesłyszeć. Andrzej odpowiedział mu pospiesznym kiwnięciem głową.
– No. Chodź, pomogę ci – zaoferował i już był przy Teodorze, nie dając mu nawet szansy na odpowiedź. Odwiesił jego kurtkę, żeby zaraz pochylić się do butów i zacząć je rozwiązywać, wprawiając Teodora w ogromne zakłopotanie.
– Nie, przestań, dam radę. Nie jestem kaleką – zaprotestował słabo.
– No nie jesteś – odpowiedział i po rozwiązaniu butów zaraz się wyprostował, a Teodor mógł bez większych przeszkód zdjąć je ze stóp. – Jak tam na uczelni? – Zachowanie Andrzeja było coraz bardziej podejrzane. Czyżby czuł skruchę? Jeśli tak, stawiało to Teodora w jeszcze gorszej pozycji – cholera, jeszcze chwilę temu całował się z Rafałem! Wciąż czuł zapach jego perfum na swojej skórze, dotyk jego ust i...
Popatrzył w roziskrzone oczy Andrzeja.
Naprawdę był najgorszy.
– Podrzucił cię Rafał?
Teodor ponownie zamarł, ściskając w dłoni rączkę kuli. Serce wydawało się stanąć mu w piersi, na moment nawet wstrzymał oddech. Skąd Andrzej wiedział? Widział cokolwiek?
Nie potrafiłby w tamtej chwili wydobyć z siebie głosu, więc kiwnął jedynie w odpowiedzi głową, bo na nic więcej nie było go stać. Gdyby spróbował odpowiedzieć, prawdopodobnie tylko zacząłby się jąkać. W piersi na nowo rozgorzało mu palące uczucie paniki, które tak często ogarniało go w gimnazjum. Różnica polegała jednak na tym, że w gimnazjum panikę wywoływały osoby trzecie, a tym razem sam sobie był winny.
– Widziałem jego samochód – wyjaśnił Andrzej, chociaż Teodor nawet o nic nie zapytał. – Dobra, idź do pokoju. Przyniosę żarcie – dodał wciąż tak samo beztroskim tonem. Teodor tylko popatrzył na niego uważnie, kiedy (chyba) zadowolony z siebie Andrzej zniknął za progiem kuchni.
Nic nie widział, próbował siebie przekonać. Nie miał prawa cokolwiek stąd zobaczyć.
Powolnym krokiem ruszył do pokoju, ale tu nie czekały na niego żadne niespodzianki. Materac Andrzeja jak zwykle był zawalony czym tylko popadnie, a łóżko Teodora, które jeszcze rano dokładnie zaścielił, teraz prezentowało się jak pole bitwy. Mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, bo dobrze wiedział, że Andrzej, kiedy już nie miał miejsca na swoim materacu i kiedy nie bardzo chciało mu się sprzątać, korzystał z łóżka Teodora. Tłumaczył się tym, że łóżko było znacznie wygodniejsze niż (wcale nie tak cienki) materac, jednak Teodor dobrze wiedział, że Andrzej po prostu lubił bałaganić, a sprzątać już niekoniecznie. Właśnie dlatego wolał na razie nawet nie zaglądać do kuchni – Bóg jeden wie co tam Andrzej w niej nawyprawiał.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przysiadł na swoim łóżku i oparł kule o ścianę. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić, bo z jednej strony to jasne – skoro chciał być z Andrzejem, nie powinien rzucać się na Rafała. Z drugiej naprawdę nie miał ochoty wymazywać tego pocałunku z pamięci.
– Nie gotuję zbyt często, więc lepiej, żeby ci to smakowało – rzucił Andrzej już od progu, wyrywając Teodora z zamyślenia. Popatrzył na przyjaciela, który właśnie wszedł do pokoju z dwoma miskami zapełnionymi czymś, czego Teodor jeszcze nie potrafił rozpoznać. Dopiero kiedy Andrzej wręczył mu potrawę w ręce, doszedł do wniosku, że był to bardzo rozgotowany makaron z sosem pomidorowym i całą masą ziół... Andrzej chyba miał do nich naprawdę lekką rękę, bo czerwony kolor pomidorów niknął w brunatnozielonej papce.
– Sam robiłeś? – zapytał jeszcze, chociaż stan jedzenia wyraźnie przemawiał za tym, że nie był to posiłek kupiony w restauracji. Andrzej jednak uśmiechnął się dumnie.
– No a jak. Stwierdziłem, że po tym ciągłym McDonaldzie przyda nam się coś normalnego.
Teodor parsknął mimowolnie śmiechem. Obawiał się, że McDonald byłby znacznie lepszą opcją, ale mimo to złapał za widelec, nawinął rozpadający się makaron oraz wcisnął go sobie do ust. Powstrzymał skrzywienie, szybko przemielił zębami i jeszcze szybciej przełknął.
Słone, pikantne i kwaśne jednocześnie – Andrzej zdecydowanie powinien trzymać się z daleka od kuchni. Mimo to Teodor nie potrafił się nie uśmiechnąć i nie kiwnąć głową z uznaniem. Sam fakt, że Andrzej coś dla niego ugotował, był... uroczy? Chociaż Andrzej zdecydowanie na co dzień nie należał do osób, które można byłoby określić tym epitetem.
– Smakuje? – zapytał zaraz Andrzej, jak gdyby tylko czekając na recenzję.
No nie bardzo, cisnęło się Teodorowi na język, ale nie byłby sobą, gdyby powiedział to na głos.
– Nawet-nawet.
– Sos jest ze słoika, ale reszta to moje dzieło, serio.
Znów zaśmiał się cicho pod nosem. Nie skomentował, że skoro ze słoika, to raczej Andrzej nie mógł nazywać tego pożal-się-boże spaghetti domowym, ale niech już mu będzie.
– Musisz poważnie przemyśleć, czy nie iść przypadkiem do Masterchefa. Jeszcze później wykosisz Gesslerową i przejmiesz Kuchenne Rewolucje – powiedział, nie mogąc powstrzymać się od złośliwości. Andrzej, jak to Andrzej, nie bardzo się nimi jednak przejął. Wzruszył ramionami i zaczął jeść, oczywiście uważając swoje danie za cud kulinarny.
– To po co byłeś u Rafała? – zapytał pomiędzy jednym kęsem a drugim.
Teodor zerknął na Andrzeja krótko, żeby zaraz spuścić spojrzenie na swój talerz i udać, że bardzo interesuje go to coś, co pretenduje do bycia posiłkiem.
– Żeby przeprosić – wyjaśnił krótko, przesuwając widelcem galaretowaty makaron z jednej strony talerza na drugi.
– Za co niby? – Andrzej zmarszczył brwi, popatrując na Teodora z niezrozumieniem. Nie miał pojęcia, za co Teodor mógłby Rafała przepraszać, bo tamta sytuacja w jego interpretacji kontaktów społecznych nawet się do czegoś takiego nie kwalifikowała.
– Za to że go tak wyrzuciłem z mieszkania – odmruknął i wzruszył ramionami. – To było chamskie – dodał. Andrzej nic nie odpowiedział, ale gdyby Teodor patrzył na niego, zauważyłby pogardliwe przewrócenie oczami.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, skupiając się na przeżuwaniu kolejnych kęsów jedzenia. Mieszkanie wypełniły odgłosy widelców uderzających o dno talerzy oraz dziecięce krzyki dobiegające z góry i towarzyszące im irytujące tupanie.
– Tak w ogóle, to chciałem pogadać – stwierdził Andrzej, odkładając puste naczynie na biurko. Teodor popatrzył na nie, aż wreszcie kiwnął głową. Podejrzewał, że właśnie do tego dojdzie. – Słuchaj, lubię cię.
No ja ciebie też, odpowiedział Teodor w myślach, zaczynając się mimowolnie stresować.
– I wiem czego ode mnie oczekujesz – dodał. Teodor popatrzył na niego nerwowo i przez ułamek sekundy wydawało mu się, że Andrzej również jest zdenerwowany. Trwało to jednak tylko chwilę, bo gdy mrugnął, miał wrażenie, że się przewidział. Wyraz twarzy Andrzeja wciąż pozostawał tak samo pewny siebie jak zawsze. – A ja nie będę w stanie ci tego dać.
Słowa wydawały się między nimi zawisnąć. Teodor patrzył na Andrzeja, a Andrzej na niego.
– T-tak – zająknął się. Miał wrażenie, jakby ktoś nagle złapał go za szyję i zacisnął na niej mocno ręce, uniemożliwiając mu nie tylko swobodne wypowiadanie się, ale też oddychanie. – J-ja-jasne. – Chciał brzmieć pewnie, ale cały jego aparat mowy jakby odmówił posłuszeństwa.
Andrzej w jednej chwili przyciągnął go do siebie tak blisko, że Teodor czuł jego pomidorowy oddech na swojej twarzy.
– Teo, naprawdę między nami nic nie wyjdzie – powiedział Andrzej i przytulił go, tylko pogarszając całą sprawę. – Zostawmy tak jak było. Jako kumple sprawdzamy się lepiej.
Teodor miał wrażenie, jakby Andrzej walnął go w twarz. Nagle wszystko co robił jeszcze pół godziny temu w samochodzie z Rafałem przestało mieć znaczenie.
– T-tak j-j-ak b-by-było? – Nie potrafił normalnie się wysłowić, a współczujące spojrzenie, którym obdarował go Andrzej, przyniosło odwrotny skutek. W zamian miał ochotę przyłożyć mu z pięści, byleby tylko tak się na niego nie patrzył. Nie potrzebował współczucia, do cholery! Nie był żadnym biednym, pokrzywdzonym chłopcem! – Cz-czyli j-ja... Kurwa! – krzyknął sfrustrowany i odepchnął od siebie Andrzeja. – Jak?! Jak po gimnazjum, kiedy mnie zostawiłeś bez słowa?! Ty wiesz w ogóle co ja czułem?! Byłeś jedynym powodem, dzięki któremu chciałem żyć, chociaż nie raz miałem ochotę z sobą skończyć! – wykrzyczał bez zająknięcia, cały czerwony na twarzy od zdenerwowania. – A ty tak po prostu wtedy zniknąłeś! Zawsze byłeś egoistycznym chujem! – dodał jeszcze, żeby po chwili nabrać powietrza w płuca i zamrzeć w bezruchu. Patrzył na Andrzeja, którego wzrok skierowany był nieruchomo na podłogę. Przesadził? Może nie powinien być taki ostry? Może nie powinien w ogóle tego mówić, co Andrzeja obchodziły jego problemy z gimnazjum? Przecież to przeszłość.
– Wyjechałem wtedy do Niemiec. Ojciec dostał pracę i nie było gadania – odezwał się wreszcie cicho, zerkając kątem oka na Teodora.
– Nieważne. – Machnął ręką, chcąc uciąć temat.
– Nie, ważne. Bo faktycznie powinienem ci powiedzieć, ale się bałem. – Odwrócił się do niego przodem, żeby móc spojrzeć mu w oczy. – Nie wiem jak długo ryczałem, ale naprawdę po tym jak się dowiedziałem, nie mogłem przestać. Myślisz, że ja się do ciebie nie przyzwyczaiłem? Przecież te wakacje, które ze sobą spędziliśmy, były najlepszymi wakacjami w moim życiu. – dodał z lekkim uśmiechem, od którego Teodor przez moment nie mógł oderwać wzroku. Zrobiło mu się nawet goręcej, bo już dawno nie widział na twarzy Andrzeja tak ciepłego, melancholijnego wyrazu. – I nie chciałem, żebyś czuł się tak samo źle jak ja. Wiem, głupie myślenie. – Wzruszył ramionami. – Ale jak wyjechałem, nie mogłem się tam w ogóle zaaklimatyzować. Po paru miesiącach rodzice wysłali mnie do babci do Krakowa i tak tu zostałem. – Machnął w niewiadomym geście ręką, aż nagle wstał, jakby bliska obecność Teodora wydała mu się nagle nie do wytrzymania. – Ale teraz nigdzie się nie wybieram. I jak coś, możesz na mnie liczyć. Niewiele osób może, bo generalnie chyba jestem słaby w byciu dobrym kumplem. – Podrapał się nerwowo w bok głowy, strosząc jeszcze bardziej swoje i tak już potargane włosy. – Ale ty możesz.
Teodor kiwnął głową, chociaż nie miał pojęcia, na co właściwie się zgadzał. Czuł, że będzie musiał jeszcze przetrawić tę rozmowę.

***

– Ale Andrzej, musisz jakoś zrozumieć, że... – Huk, jaki rozniósł się po mieszkaniu, słychać było zapewne jeszcze kilka pięter niżej. Podeszła do drzwi od pokoju syna, kompletnie nie wiedząc co zrobić, żeby jakoś załagodzić tę sytuację.
– Daj spokój, zostaw go – powiedział jej mąż i zarazem ojciec Andrzeja. – Dobrze wiesz, że mu nie przegadasz teraz.
Popatrzyła jeszcze niepewnie na drzwi, aż wreszcie odetchnęła ciężko i odeszła. Andrzej w tym samym czasie rzucił się na łóżko, mając wrażenie, że cały świat nagle zawalił mu się pod stopami. Nie chciał nigdzie wyjeżdżać! I, co najgorsze, zostawiać Teodora samego. Nie chciał być też bez Teodora, przecież mieli razem przejść przez szkołę średnią, tak samo jak zrobili to z trzecią klasą gimnazjum.
Nigdy nie był beksą. No hej, był twardym, praktycznie wypranym z uczuć facetem! Buntownikiem! Ale teraz naprawdę dusił w sobie płacz, łzy już zbierały mu się pod powiekami, więc tylko mocniej wcisnął twarz w poduszkę, jakby mając nadzieję, że ta go pochłonie i nie będzie musiał myśleć o żadnych Niemcach, żadnym Berlinie. Było mu dobrze w tym małym miasteczku z Teodorem u boku, naprawdę niczego więcej nie potrzebował.
Telefon leżący na parapecie tuż nad łóżkiem rozbrzmiał piskliwym dźwiękiem SMS-a. Andrzej podniósł głowę z poduszki i zerknął na komórkę, żeby po chwili za nią złapać.
„Hej. To jak z jutrem?” – pisał Teodor, a Andrzej momentalnie poczuł, że tama emocji nie wytrzymała ich naporu. Rozpłakał się jak dziecko, upuszczając telefon na łóżko. Skulił się, jedyne czego chcąc w tamtej chwili, to zniknąć. A sama myśl, jak po tym wszystkim będzie czuł się Teodor, wywołała w nim kolejną salwę płaczu.
Nigdy o tym nie myślał, ale w tamtej chwili po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak ważny był dla niego Teodor. I co najgorsze – nie miało to już żadnego znaczenia. Przecież niedługo i tak wyjedzie na stałe do Berlina.

***

– Na pewno nie chcesz iść? – zapytał Andrzej, zerkając na siedzącego tuż obok Teodora niepewnie. Od kilku dni między nimi panowała dziwna atmosfera, której żaden z nich nie przerwał. Każdy najmniejszy dotyk wydawał się niepasujący, jak zagubiony puzzel w kartonie innej układanki. Na pozór wszystko pasowało, wciąż byli kumplami, jednak gdy dochodziło do sytuacji, w której jeden przypadkiem dotknął drugiego, przypominali sobie, że przecież jeszcze parę dni temu robili rzeczy niekoniecznie dozwolone dla zwykłych kumpli.
– Nie – odpowiedział Teodor początkowo burkliwie, zły, że Andrzej znowu gdzieś wychodził. I że znowu pewnie wróci za parę dni, tylko że teraz przecież nie mógł mieć żadnych pretensji. Wroński wyznaczył między nimi granicę, Teodor nie miał już nic do gadania, jeśli chodziło o szlajanie się Andrzeja od imprezy do imprezy.
– No weź, znowu będziesz sam siedział? – Nie ustępował. Stanął na środku pokoju, założył ręce na piersi i wbił w Andrzeja uparte spojrzenie. Wyglądał zabawnie w przydużym, czarnym swetrze i niesamowicie obcisłych, poprzecieranych rurkach tylko uwydatniających jego patyczkowate nogi. W zestawieniu z mocnym makijażem oka całość prezentowała się jednak w miarę zjadliwie... no dobra, Teodor od godziny nie potrafił już udawać, że wcale się na Andrzeja nie gapił. Ale to jego wina, że czarna kredka tylko podbijała niebieską tęczówkę i że spodnie tak fajnie opinały tyłek Wrony?
– O kulach mam tam iść? – odburknął w coraz to gorszym nastroju.
– Przecież już spokojnie możesz stanąć na tej nodze, nie? Weź jedną kulę, tylko dla asekuracji. – Wzruszył ramionami. – No nie daj się prosić, Bohdan i Mati pytali już, czy będziesz.
Teodor się zawahał. Planował spędzić ten wieczór z laptopem i Stranger Things na ekranie, jednak, co tu dużo mówić, perspektywa wyjścia do ludzi była o wiele bardziej kusząca.
– Rafał też będzie? – zapytał mimowolnie.
Andrzej zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiejąc, skąd wynikało to pytanie.
– Może. Skąd mam wiedzieć?
– No skoro Bohdan i Mati, to myślałem, że też...
– Nie wiem. Może będzie, może nie. Nie jestem jego matką, do cholery – warknął nagle wyraźnie poirytowany. – Nawet jak go nie będzie, ty idziesz – dodał jeszcze takim tonem, jakby faktycznie to on decydował jak Teodor spędzi ten wieczór. Sam zainteresowany jednak nie miał zamiaru się kłócić. Westchnął tylko ciężko i kiwnął głową. Niech będzie, może faktycznie powinien się trochę odstresować?
– To gdzie idziemy?
Andrzej momentalnie się rozchmurzył, błyskając w stronę Teodora swoim nie tak perfekcyjnym, ale zdecydowanie uroczym uśmiechem.
– No jak to gdzie? Do najlepszych miejsc w Krakowie. Najpierw Carpe diem, później Jazz rok – oznajmił wesoło, a Teodor miał ochotę się zaśmiać. No tak, przecież dla Andrzeja mógł istnieć tylko Jazz Rock.

***

Teodor szybko przekonał się, że Rafał również z nimi szedł. Był obecny już kiedy spotkali się przed pubem, w którym mieli zrobić sobie mały before. Rafał, gdy tylko zorientował się, że Andrzej wyciągnął Teodora z pieczary, wydawał się momentalnie rozchmurzyć.
– Hej – powiedział, patrząc na niego wyczekująco, zupełnie jakby tuż obok nich nie stał wesoło paplający Bohdan i słuchający go z uwagą Mateusz.
Teodor zmieszał się, przypominając sobie co takiego robił z Rafałem na ich ostatnim spotkaniu. Obrazy same przewinęły mu się przed oczami, na co jego twarz zareagowała natychmiastowym rumieńcem. Mógł się tylko cieszyć, że na zewnątrz było już ciemno.
– Hej – odpowiedział, przenosząc połowę swojego ciężaru na kulę.
– Dobra, nie ma co tak stać, hm? – wtrącił Andrzej, udając, że wcale nie jest mu zimno w skórzanej ramonesce. Wiosna wciąż ich nie rozpieszczała, wieczorami temperatury były bliskie zeru, a Andrzej oczywiście był wierny swojej kurtce. Przechodził w niej całą zimę, to przecież nie będzie pod koniec marca zakładać na siebie jakiegoś kożucha!
– A co ze schodami? – zapytał zaraz Bohdan, nim chociażby zdążyli otworzyć ciężkie drzwi pubu. Popatrzył z lekką obawą na Teodora, a później na jego kulę.
– Dam radę – odpowiedział szybko. – Jeszcze tydzień i będę mógł normalnie chodzić. Nie jest już tak źle.
– W sumie możemy jeszcze zmienić miejscówkę – dodał Mateusz, jakby dopiero teraz zauważając chwilową niepełnosprawność Teodora. – Możemy skoczyć do Pijalni...
– Nie, nie. – Dziwnie mu było tak stać w centrum uwagi wszystkich, również tych obcych, dopiero wchodzących do Carpe diem. – Serio, nie jest tak źle. Właściwie mógłbym przyjść bez kuli, ale...
– Ale ja kazałem mu wziąć – wtrącił Andrzej, wyciągnął rękę i pobłażliwym ruchem potargał starannie ułożone przed wyjściem włosy Teodora. – Jak chcesz, faktycznie możemy zmienić lokal – dodał jeszcze, patrząc Teodorowi głęboko w oczy. I chociaż stali w zaciemnionym miejscu, gdzie jedynym źródłem światła była lampa oddalona od nich o parę metrów, Teodor poczuł, że powinien odsunąć się od Andrzeja. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Coś we Wrońskim cały czas go przytłaczało i sam już nie wiedział, czy to przez te głębokie spojrzenia, które raz po raz mu rzucał, czy przez jego niesamowicie opiekuńczą postawę? Niby mieli być tylko kumplami, ale Andrzej momentami sam sobie zaprzeczał. Bo chyba nie patrzył tak na Bohdana, Mateusza, czy chociażby na Rafała?
– Jest okej – odpowiedział ostatecznie i żeby dłużej nie stać na zewnątrz, bo naprawdę robiło się coraz chłodniej, sam podszedł do drzwi. Otworzył je z niejakim trudem, w końcu miał tylko jedną rękę, a drzwi były naprawdę ciężkie, i spojrzał na masę schodków prowadzących w dół. – W Jazz Rocku wygląda to gorzej – rzucił wesoło, bo rzeczywiście te schody przynajmniej były mocno oświetlone, czego nie można powiedzieć o blaszanych, stromych schodach w Jazz Rocku, i zaczął pokonywać stopnie niezwykle sprawnie.
Już po chwili znaleźli się w zaciemnionym, klimatycznym pomieszczeniu z barem, nad którym podwieszono autentyczny motocykl i to właśnie tam niemal od razu udał się Andrzej razem z Bohdanem. On, Rafał i Mateusz postanowili poszukać jakiegoś większego stolika w innym pomieszczeniu klubu.
– Tu chyba będzie okej – zawyrokował Mati, kiedy znaleźli się w pustej sali. Godzina wciąż była młoda, więc większość ludzi zapewne jeszcze nawet nie zaczęła piątkowej imprezy. Ale to dobrze, Teodor nie przepadał za tłumami, a taki stan, jaki prezentował aktualnie Carpe diem, naprawdę mu odpowiadał.
– Andrzej ci się chwalił? – zagadał Teodora Mateusz, podczas gdy Rafał bez słowa przysiadł na krześle tuż obok.
– Czym?
– Jak dobrze pójdzie, za tydzień tu zagramy – powiedział z lekkim uśmiechem i omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, jakby chciał podkreślić, że właśnie o tym klubie mówił.
Teodor otworzył szerzej oczy, bo oczywiście o niczym nie wiedział. Andrzej wcale mu się nie pochwalił, a to już było co najmniej dziwne. W końcu kto jak kto, ale Wroński uwielbiał się przechwalać.
– Nie, nic nie wiem. I ty też nic nie mówiłeś – dodał jeszcze jakby mimowolnie, patrząc na Rafała karcąco. Ten tylko wzruszył ramionami i westchnął ciężko.
– Bo jakoś nie było okazji.
No tak. Nie było. W końcu mieli inne, ważniejsze rzeczy do roboty... Tak jakby.
Teodor chrząknął i automatycznie przysunął się bliżej Mateusza, tym samym oddalając się od Rafała.
– Ale to świetnie. Zawsze chcieliście gdzieś zagrać, no nie?
– To raczej żaden prestiż – mruknął z niezadowoleniem Mateusz. – Wolelibyśmy raczej gdzie indziej zabłysnąć, tutaj ludzie ciągle są nachlani i raczej nie zapamiętają, a poza tym...
– A poza tym to już lepiej nie narzekaj i ciesz się z tego co masz – ni stąd ni zowąd wtrącił Bohdan, stawiając przed przyjacielem kufel pełen piwa. – Mamy co dzisiaj opijać, panowie! – dodał jeszcze wesoło, kiedy i przed Teodorem pojawił się alkohol.
– Dzięki – rzucił w stronę Andrzeja, na co ten tylko odpowiedział szerokim uśmiechem, a później jeszcze podsunął kufel Rafałowi.
– To co? Za nasz pierwszy koncert? – zapytał Wroński, podnosząc piwo. – Oczywiście nasza wierna groupie dostanie miejsce w loży vip – dodał jeszcze, patrząc w stronę Teodora.
– Czyli mogę już zakładać klub fanowski? – odpowiedział żartem.
– Tylko wtedy, jak razem z tobą będą tam jakieś fajne dupeczki – parsknął Bohdan i nie czekając na nikogo, pociągnął mocnego łyka.
– No co ty, fajniejszej niż nasz Teo tam nie znajdziesz – odparł zaraz Andrzej, zerkając jeszcze wesoło na Teodora, który, jak łatwo było przypuszczać, zaraz się zaczerwienił. – Dobra, to za nasz koncert – powtórzył jeszcze, po czym wszyscy stuknęli się kuflami. Teodor popatrzył jeszcze na Andrzeja i dopiero teraz zauważył, jak bardzo był szczęśliwy. Wreszcie osiągnął to co chciał, wreszcie w jego karierze zaczęło się coś ruszać. Mimowolnie uśmiechnął się i wziął naprawdę sporego łyka alkoholu. W końcu dzisiaj mieli co opijać.

***

Teodor nie ograniczał się, jeśli chodziło o alkohol, ale musiał przyznać, że tego dnia wyjątkowo był bardzo trzeźwy. Pomimo wypicia w dość krótkim czasie czterech piw, co normalnie było dla niego dawką wystarczającą do poczucia procentowego uniesienia, nie czuł nic. Może tylko delikatne szumienie, ale to i tak niewiele, bo w końcu zawsze to on najszybciej się upijał. Musiał jednak przyznać, że już pierwsze piwo rozluźniło go na tyle, aby przestał przejmować się Rafałem i Andrzejem. Szybko odnalazł się w ich towarzystwie, udając, że łączą ich czysto koleżeńskie relacje. I jak się szybko okazało, była to recepta na udany wieczór.
Bohdan co chwilę biegał od stolika do baru, pokazując się ze swojej bardzo hojnej strony, a gdy już procenty trochę uderzyły im do głowy, postanowili zmienić lokal. Andrzej nie dałby im żyć, jeśli chociażby nie zahaczyli o Jazz Rocka. Po dopiciu więc czwartego piwa i jeszcze po krótkiej rozmowie z barmanem, którego oczywiście zaczepił Andrzej, chwaląc się, że będą mieli tutaj niedługo koncert, wyszli z Carpe Diem. Chłodne, wieczorne powietrze i unosząca się kłębami krakowska mgła (albo raczej smog, ale mgła brzmiała o wiele zdrowiej), momentalnie ich otuliła. Rozgrzany procentami Teodor mimowolnie się zatrząsł i narzucił jeszcze na głowę kaptur, nie mając ochoty na zdychanie jutro nie tylko z powodu kaca, ale też przez zapalenie płuc.
– Jeszcze trochę i się wybijemy – rzucił wesoło Bohdan, który na tę chwilę wydawał się być najbardziej pijany z ich wszystkich. – Będę mieć prawdziwe fanki. Same będą mi się do łóżka pchać! – paplał, a idący tuż obok niego Mateusz tylko kiwał głową. – Co dzień inna, to dopiero jest życie...
– A ty nie jesteś przypadkiem z Aśką? – zagadnął Rafał sceptycznie.
– Zerwaliśmy. A niech idzie w cholerę!
– Tydzień temu mówiłeś, że to miłość twojego życia – wtrącił Mateusz.
– Źle usłyszałeś. Miłość miesiąca – zacietrzewił się. – Nie zasługiwała na mnie. Nie ta, to inna.
– Aha, z tego co pamiętam, to tydzień temu...
– Zamknij się!
Teodor parsknął śmiechem, ale Bohdan nawet tego nie zauważył. Paplał jedynie dalej o tym, że właśnie skończył z byciem grzecznym chłopcem i że dzisiaj na pewno coś sobie wyrwie. Mateusz nie pozostawał jednak milczący i co chwilę przypominał przyjacielowi o deklaracjach, jakie rzucał niedawno odnośnie byłej dziewczyny, na co ten tylko bardziej się irytował. Teodor miał jednak silne wrażenie, że Bohdan nikomu innemu nie pozwoliłby na takie żarty. Wydawali się być naprawdę bliskimi przyjaciółmi, czego, o dziwo, Teodor wcześniej nie zauważył. A może po prostu nigdy im się na tyle nie przyglądał, by móc to zauważyć.
W końcu wreszcie doszli do Jazz Rocka, a ze względu na późną godzinę, mieli poważny problem ze znalezieniem stolika na sali głównej. Ostatecznie więc musieli zajrzeć do palarni i to właśnie tam znaleźli miejsce. Teodor skomentował to tylko ciężkim westchnięciem, bo już czuł ten zapach, który będzie się unosić rano w pokoju. Mieszanka potu, strawionego alkoholu i dymu papierosowego brzmiała niezwykle kusząco. Bez słowa jednak zdjął kurtkę i rzucił ją na bardzo wysiedzianą kanapę (Bóg jeden wiedział, co takiego ta kanapa przeżyła i co się na niej działo przez te wszystkie lata), po czym sam na niej usiadł. Bohdan od razu pognał w stronę baru i nikt nawet nie miał zamiaru go zatrzymywać. Andrzej skwitował to tylko szerokim uśmiechem, bardzo zadowolony, że nie będzie musiał dzisiaj płacić za alkohol. W końcu czy jest coś w życiu piękniejszego niż upicie się za friko? Uśmiech na jego twarzy tylko się powiększył, kiedy przyjaciel wrócił z tacą zapełnioną szotami – tak imprezować mógłby przez całe życie.
Nie minęło pięć minut, a pierwszy kieliszek był już za nimi. Rozmowy i debaty o pierwszym koncercie również się rozkręcały, nawet głośny utwór The Killers płynący z głośników tuż nad nimi nie był w stanie przerwać ich rozmowy. Po pierwszym szocie nadszedł czas na drugi, a Mr. Brightside dotarło do swojego kulminacyjnego momentu. Teodor nie uczestniczył w rozmowie, właściwie nawet na niej się nie skupiał, tylko poruszał nogą w rytm muzyki i żałował, że wciąż był niepełnosprawny. Gdyby wypił jeszcze z dwie kolejki, to może nawet znalazłby się na parkiecie. Normalnie nie lubił tańczyć, jednak ten krótki epizod z Andrzejem w gimnazjum zaszczepił w nim miłość do mocniejszych brzmień. Do czegoś takiego aż chciało się poskakać, w szczególności, kiedy miało się za sobą kilka głębszych. Po The Killers przyszedł czas na Blink-182, a Teodor nie wiadomo dlaczego, pomyślał o Andy'm.
– Wiecie do kogo Andrzej jest podobny? – zagadnął. Wszyscy momentalnie popatrzyli na niego z zaciekawieniem, nawet Andrzej, chociaż powinien podejrzewać, kogo pokaże im Teodor.
Już po chwili każdy z nich patrzył na wyświetlacz telefonu, na którym znajdowało się zdjęcie Andy'ego Biersacka.
– O w mordę – skomentował Bohdan aż rozdziawiając usta i patrząc to na telefon, to na Andrzeja.
– No dajcie spokój, nawet mnie z tym nie porównujcie!
Rafał, chociaż jeszcze chwilę temu tłumaczył coś Mateuszowi, milczał uparcie. Teodor nie mógł wiedzieć, że przypomniało mu się, kto taki widniał na plakatach w jego pokoju. Zaczął szybko wiązać fakty, czego oczywiście nie dał po sobie poznać.
– Podobny – przyznał i kiwnął głową.
– No kurwa, jakbyście byli braćmi! A może twoja matka ci czegoś nie powiedziała, co? – Bohdan przysunął się do Andrzeja, przybierając taką minę, jakby rzeczywiście zastanawiał się nad możliwością pokrewieństwa Andrzeja z Andy'm. – Może i robi chujową muzykę, ale kaskę ma, ja bym...
– A kto to w ogóle jest? – zapytał zdezorientowany Mateusz.
– Pozer zarywający trzynastolatki na look spedalonego rockmena – prychnął Andrzej z odrazą. – Weźcie w ogóle, spierdalajcie mi z tym. – Zdegustowany odsunął rękę Teodora z telefonem.
– Kiepsko tak obrażać samego siebie – zachichotał wrednie Bohdan.
– Zamknij się – burknął jeszcze.
– Przecież mówimy tylko, że jesteście podobni z wyglądu, nic więcej. – Mateusz wzruszył ramionami.
– No to jasne, że nie gramy takiej muzyki jak oni – wtrącił jeszcze Bohdan, który, podobnie jak Andrzej, tworzoną przez ich zespół muzykę uważał za świętość.
– Dobra, ja idę się odlać – rzucił w pewnym momencie urażony Andrzej i szybko wstał od stołu. Zachwiał się niebezpiecznie, bo tempo jakie sobie narzucili w piciu wcale nie było takie spokojne. Ostatecznie jednak utrzymał się na nogach i z dumnie uniesioną głową odszedł w kierunku toalet.
– Majestat Wrony doznał obrazy – zażartował jeszcze Bohdan i uniósł kolejny kieliszek. – To co? Za sobowtóra Andrzeja?

***

Z wdzięcznością odebrał od Rafała szklankę Coca-coli, po czym wziął łapczywego łyka. Picie wódki bez popijania nie było dobrym pomysłem i bardzo szybko się o tym przekonał, kiedy zdecydował się pójść do toalety. Siedząc, czuł się niemal trzeźwy, ale cała perspektywa uległa diametralnej zmianie, kiedy zadecydował o podniesieniu swoich czterech liter. Dopiero wtedy dotarło do niego, że powinien przystopować z piciem... i, oczywiście, że dobrze byłoby wlać do żołądka coś jeszcze, co niekoniecznie zawierało w sobie alkohol. Tu z pomocą przyszedł Rafał, który chociaż tak samo pijany jak Teodor, to jednak zdecydowanie bardziej mobilny. Poruszanie się z gojącą się kostką w stanie nietrzeźwości nie było niczym łatwym i przyjemnym.
– Dobra, ja będę się zwijać – stwierdził w pewnym momencie Teodor, kiedy wszyscy przy stoliku już prawie zasypiali. Nic dziwnego, zegarek pokazywał trzecią trzydzieści, a swoją imprezę zaczęli naprawdę wcześnie. Przy stole brakowało jedynie Andrzeja, ale ten już jakąś godzinę temu stwierdził, że idzie się trochę rozejrzeć. Teodor ostatnim razem, kiedy wybierał się na wyprawę do toalety, widział przyjaciela na parkiecie, bujał się w rytm Sweet Child O'mine i wyglądał na zamkniętego w swoim małym, Andrzejowym świecie.
– Autobusem? – Bohdan jakby nagle się przebudził ze swojego alkoholowego lettargu.
– Może lepiej taksówką? – podsunął Rafał, na co Teodor przytaknął jak dziecko. Był zmęczony i pijany, najgorsze możliwe połączenie.
– Tak, taksówką.
– To pomogę ci wyjść i na zewnątrz coś sobie zamówisz – zaoferował i musiał odchrząknąć, bo dostał pijackiej chrypy. Teodor od razu zdał sobie sprawę, że kojarzył już w jakie tony wpadał głos Rafała, kiedy ten był pijany.
– Czyli zwijamy? – zapytał niezadowolony Bohdan.
– I tak jest już późno – odparł Mateusz i wstał. – Zasypiasz na stole – zauważył.
– A mogę spać dzisiaj u ciebie? – Bohdan wlepił w Mateusza swoje roziskrzone, proszące spojrzenie. – Mieszkasz bliżej, nie chce mi się zapieprzać aż na Czerwone Maki.
Mateusz w odpowiedzi tylko pokręcił zrezygnowany głową, ale nawet niezamieszany w tę rozmowę Teodor wiedział, że nie odmówi przyjacielowi.
– Zajebiście. To ja tylko pójdę się odlać i możemy spadać – rzucił nagle żywo Bohdan i już go obok nich nie było.
– My też będziemy zwijać – oznajmił Rafał.
– Idę poszukać Andrzeja – mruknął Teodor i jakby nigdy nic wcisnął swoją kurtkę w ręce Rafała. Zapominając o swojej kuli, poszedł przed siebie, utykając. Nawet nie zauważył, że Rafał momentalnie ruszył za nim, za bardzo skupił się na rozglądaniu dookoła w poszukiwaniu długiej, chudej sylwetki. I, jak się okazało, nikogo takiego nie znalazł.
– Pewnie już wyszedł – powiedział Rafał, który nagle stanął przy Teodorze. – On często tak robi, nie martw się.
Teodor musiał zdusić w sobie nieprzyjemne, palące uczucie. Przełknął ślinę i kiwnął głową.
– Okej, wracam do mieszkania. – Odebrał od Rafała najpierw kurtkę. Założył ją na siebie szybko, a później jeszcze złapał za kulę.
– Tak najlepiej. – Rafał kiwnął głową i ruszył za Teodorem. Już doszli do korytarza i skręcili na schody, a Rafał przygotował się do asekuracji Teodora, kiedy ten nagle stanął jak wryty. Szeroko otwartymi oczami patrzył na parę wciśniętą w kąt na półpiętrze i aż się zachwiał. Rafał szybko go przytrzymał, a później zerknął na Andrzeja obłapiającego jakąś dziewczynę. W półmroku niewiele widzieli, jednak nietrudno było wyciągnąć wnioski, co takiego tam robili... bo na pewno nie przegląd własnego uzębienia.
Teodor momentalnie poczuł, jak się dusi. Nagle wszystko, co jeszcze niedawno powiedział mu Andrzej, zaczęło nabierać na znaczeniu. Andrzej po prostu nie potrafił się powstrzymać. Nie lubił być ograniczany, a Teodor chciał go ograniczyć...
Nie myśląc wiele, szybko przeszedł tuż obok nich. Odgłos kuli uderzającej o metalowe stopnie zwrócił uwagę Andrzeja, jednak Teodor już opuścił klub. Chłodne powietrze momentalnie owiało jego rozgrzane ciało, jednak nawet nie zwrócił na to uwagi. Może i był pijany, ale to wydarzenie przywróciło mu czyste myślenie. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak głupi był.
Zakochał się w swoim wyobrażeniu Andrzeja, nie w Andrzeju.

– Mogę spać u ciebie? – zapytał, kiedy Rafał znalazł się tuż przy nim.

12 komentarzy:

  1. Daj spokój w takim momencie? Ale trzeba przyznać, że ładnie sobie to w glowie ulozylas i gładko idzie cała fabuła. No nie zostaje mi nic jak czekac na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest niesprawdzony rozdział? Wygląda jak z pod skrzydeł troskliwej bety. Pisz szybko dalszą część bo w powietrzu wisi lovestory teo i rafała

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach zdążyłam zatęsknić za Teo i jego adoratorami :) Cieszę się że Andrzej odważył się w końcu porozmawiać z Teo szczerze i dać mu jasno znać, że z ich związku nic nie będzie. Co prawda jak widać Teo musiał to przetrawić i naocznie się przekonać ale najważniejsze, że dotarło to do niego. Oby tylko Rafał nie zdążył się zniechęcić ;) Bardzo dziękuję i czekam na więcej 😊 Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezmiernie ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam kolejny rozdział McDonalda. Jestem w stanie przyjąć go w każdej formie, nawet najsurowszej lub z kilkoma błędami, aczkolwiek oprócz 2 literówek nie zwróciłam uwagi czy było coś więcej, zbyt pochłonięta na rozterkach Teodora i historii. Warto było czekać. Stęskniłam się za chłopakami, co tu dużo mówić. Jestem dumna z Andrzeja, że wziął się w garść i przeprowadził szczerą rozmowę z Teo odnośnie ich relacji i przeszłości. Na pewno nie było to dla niego łatwe. Biedny Teo i jego złamane serce. Myślę jednak, że to wszystko pomoże mu wyjść z tego zauroczenia i znaleźć szczęście. W dalszym ciągu przeżywam sytuację z samochodu z poprzedniej części i namiętny pocałunek z Rafałem, w którym widzę jedyne ukojenie dla Teodora. Trzymam kciuki za Rafała!

    Aleksandra

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie nic wymaga poprawy jest super

    OdpowiedzUsuń
  6. Teo i Rafał to endgame, hell yeah!
    Super rozdział, niepotrzebnie się tak przejmujesz :D
    Życzę dużo weny i czekam na kolejny ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Rany, Teo... Odpuść ty sobie wreszcie tego Andrzeja, nosz kurna... Tylko niepotrzebnie cierpisz ;-;
    A rozdział był super i jesteś dla siebie za surowa, droga Autorko :*
    Pozdrawiam i życzę duuuużooo weny i już niecierpliwie czekam na następnego McDonalda *. *

    OdpowiedzUsuń
  8. Sprawa z Andrzejem kiepsko się potoczyła ehh
    Dużo a nawet bardzo dużo się rozstrzygnęło w tym rozdziale.
    I oczywiście czytało się znakomicie!
    Ocho Ale końcówka zabójcza hihi

    Ściskam mocno,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak na niesprawdzony, to jest bardzo dobrze :). No i nareszcie, bardzo się cieszę. :P Oby tylko nie potraktował Rafała jak zabawki, żal mi go normalnie. WildMind

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam rozdział już jakiś czas temu i nie wstawiłam komentarza, wstyd. Ale już się rehabilituję.
    NARESZCIE - taka była moja pierwsza reakcja gdy Teo przejrzał wreszcie na oczy, a Andrzej na chwilę przestał być kompletnym egoistą i wyłuszczył przyjacielowi jak się sprawy mają. Teodor Andrzeja tak naprawdę nie kochał tylko właśnie to wyobrażenie, to było widoczne od samego początku. Bo co by Andrzej nie zrobił to on go wybielał. A Rafał okazał się całkiem w porządku, i trzymam za nich z całej siły kciuki.
    A tak w ogóle... to coś mi się tam kiedyś dawno temu obiło o uszy, że to opowiadanie miało mieć 3 rozdziały...? :) Nie to żebym narzekała, bardzo się cieszę, że się jednak wydłużyło bo tak szczerze mówiąc to znalazło się w pierwszej trójce twoich opowiadań, które z całego serca kocham.
    Pozdrawiam i życzę weny i natchnienia i w ogóle wszystkiego czego Ci do pisania potrzeba.
    Torisa

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam pytanko kiedy będzie nowy rozdział?☺

    OdpowiedzUsuń
  12. W sumie to mi smutno, bo wróciłam na bloga po kilku miesiącach, a tu tylko jeden rozdział :(. Czekam na kolejne, bo zaczynam mocno crashować Rafała z Teo!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.