Betowała Oni i Ekucbbw.
A to
dopiero początek...
Mateusz
Jegliński stanął pod wielkim budynkiem, zapewne pamiętającym
czasy PRL–u. Westchnął ciężko, sam już nie wiedząc, czy chce
tam wejść. Z zewnątrz akademik przynajmniej został odmalowany,
zupełnie jakby zielona, jaskrawa farba miała upodobnić go do
budowli z dwudziestego pierwszego wieku.
Jasne,
nigdy nie był przyzwyczajony do luksusów. Nigdy też mu się nie
przelewało, ale ten dom studenta miał bardzo niskie standardy.
Cztery pokoje połączone w jedną kondygnację z pojedynczym
prysznicem (na dodatek oddzielonym od przedpokoju tylko zasłoną!),
toaletą, umywalką i malutką lodówką. Dodać do tego nieprzyjemne
recepcjonistki, korytarze wyglądające jak żywcem zerżnięte z
kiepskiego horroru o zakładzie psychiatrycznym i powstaje
jeden z gorszych akademików w Bydgoszczy.
Ważne,
że miał dach nad głową – pocieszył się i ruszył do środka.
Podszedł pod okienko recepcji. Niemiła, farbowana na rudo starsza
kobieta tłumaczyła właśnie coś wyniośle jakiejś zdenerwowanej
dziewczynie, wyglądającej jakby miała się rozpłakać.
– Ale
mówiłam, że ta szafa była rozwalona! – powiedziała
roztrzęsiona młoda studentka, próbując się jeszcze obronić.
– A
zgłosiłaś? No zgłosiłaś wcześniej? Od razu po przyjeździe?
Nie zgłosiłaś, to problemy masz! – warknęła ochrypłym głosem
recepcjonistka.
–
Właśnie zgłaszam!
Portierka
poruszyła wargami krzywo pomalowanymi różową szminką. Naznaczoną
licznymi zmarszczkami twarz zdobił nierówno rozprowadzony
pomarańczowy podkład, a niebieski tusz posklejał rzęsy.
Wyglądała jak Baba Jaga żywcem wzięta z bajki dla dzieci, nawet
miała długi, orli nos z wielkim pieprzykiem na samym czubku.
Przyglądał się jej uważnie, jak jakiemuś eksponatowi w muzeum.
Już sam jej wygląd wskazywał, że była okropną kobietą, z którą
trudno się dogadać.
– A
ty czego chcesz? – warknęła do Mateusza, łypiąc na niego zza
grubych szkieł okularów. Za nią, w małym, ale dosyć przytulnym
kantorku, stał telewizor. Prokop zapowiadał właśnie kolejny temat
porannego programu „Dzień Dobry TVN”, a z radia RMF Classic
przygrywała muzyka, zlewając się z odgłosami telewizji,
przez co nie dało się zrozumieć słów prezentera.
Jegliński
westchnął. Był zmęczony podróżą, naprawdę nie miał ochoty na
rozmowy z recepcjonistką.
–
Zameldować się chciałem.
–
Chcieć to można wiele – odwarknęła do niego, lecz sięgnęła
po jakąś teczkę. – Nazwisko i imię.
***
Wszedł
do małego, śmierdzącego pokoju. Jego spojrzenie powędrowało na
chłopaka zajmującego łóżko po prawej stronie od wejścia.
–
Siema – rzucił ten do Jeglińskiego i wyjął słuchawki, jakie
miał w uszach. Podniósł się z materaca. Był dosyć
niski i trochę pulchny, miał krótkie, ścięte na jeża włosy i
lekko skośne, ciemne oczy. – Mietek jestem. Miecio dla przyjaciół
– przedstawił się i wyciągnął rękę.
–
Mateusz – odpowiedział i uścisnął dłoń, uśmiechając się
przy tym lekko. Błagał w myślach wszystkie świętości,
jakie znał, żeby chociaż jego współlokator okazał się fajnym
gościem i żeby nie musiał się z nim w przyszłości użerać.
Dobrze wiedział, jak to bywa w akademikach. Zabawa cały dzień,
całą noc. A w szczególności w tym akademiku, bo uchodził on za
najbardziej imprezowy w całej Bydgoszczy, ale cóż, plus był
taki, że uczelnia znajdowała się dosłownie pod nosem, widział ją
nawet z okna pokoju. Niestety, na wynajęcie mieszkania nie miał
pieniędzy, więc będzie musiał się przemęczyć.
–
Który rok? I czego? – zapytał Mietek, wracając z powrotem na
łóżko. Mateusz w międzyczasie postawił walizkę przy swoim
posłaniu i rozejrzał się po kwadratowym, zielonym pomieszczeniu.
Wyglądało jak żywcem wyciągnięte z lat siedemdziesiątych, na
dodatek zeżarte jeszcze przez czas i poprzednich użytkowników,
których z pewnością było sporo. Drewniane okna ktoś wielokrotnie
malował na biało, tak samo jak i betonowe parapety. Wąskie łóżka
wcale nie wyglądały na wygodne, a zawieszone nad nimi poobijane,
wiekowe półki prezentowały się tak, jakby zaraz miały spaść.
Do szafy nie chciał zaglądać – bał się, że powali go jej
zapach. Może będzie trzymać ubrania w torbie? – zastanawiał
się, spoglądając na nędzny, kwadratowy stoliczek i dwa
metalowe krzesła obok.
Mogłem
wybrać sobie pokój z podwyższonym standardem, pomyślał
z rezygnacją i usiadł na materacu. Jakoś uciułałby to sto
złotych więcej na miesiąc.
–
Pierwszy, budownictwo. A ty? – zapytał i spojrzał na Mietka, a
ten zaśmiał się, chrumkając pod nosem jak świnka i uderzając
otwartą dłonią w swoje udo. Mateusz aż się skrzywił,
w pierwszej chwili był naprawdę przerażony jego śmiechem.
–
Drugi! Też budownictwo! Jak chcesz, dam ci notatki, powiesz mi
później, jakich masz wykładowców, a ja ci sprzedam info, na co
możesz sobie z nimi pozwolić – powiedział i mrugnął do
niego porozumiewawczo.
Jegliński
uśmiechnął się tylko z wymuszeniem. Już nie podobał mu się ten
chłopak, był zbyt głośny i miał za dużo energii.
–
Jasne. Dzięki. – Kiwnął głową i zabrał się za rozpakowywanie
torby.
***
Grzechem
byłoby powiedzieć, że Mateusz był rozrywkowym chłopakiem. Nie
był, nigdy. Nie potrafił się bawić, nie umiał pić. A jak już
pił, to zawsze zaliczał tak zwanego „zgona” i impreza się dla
niego kończyła, więc zazwyczaj po prostu tego nie robił. Gdy
zdecydował się na zamieszkanie w akademiku, miał pewność, że
będzie unikać takich zabaw jak ognia. Ot, zamknie się w pokoju
z laptopem na kolanach i wyłączy z życia. Nie pomyślał
jednak, że jego sąsiedzi będą na tyle natrętni, by wpadać do
jego pokoju w stanie upojenia alkoholowego i próbować wyciągnąć
go z jego bezpiecznej kryjówki.
Siedział
na swoim łóżku w za dużej bluzie, bo w akademiku było trochę
chłodno; aż nie chciał myśleć, jak to wszystko będzie wyglądać
zimą, przy temperaturze minus piętnaście. Przeglądał po raz
setny jakieś durne strony z równie durnymi obrazkami, gdy w
pewnym momencie drzwi do ich pokoju się otworzyły.
–
Siema! – krzyknął na wejściu jakiś wysoki chłopak w dredach
sięgających mu ramion. Mateusz spojrzał na niego jak na przybysza
z kosmosu, a Mietek od razu poderwał się ze swojego łóżka,
którego sprężyny zaskrzeczały żałośnie. Strach pomyśleć, ile
pokoleń na nim spało i co na nim robiło.
– No
hej – odpowiedział Miecio od razu. Mateusz już zdążył
zauważyć, że jego współlokator lubił się bawić. I w sumie
dobrze, pomyślał, przynajmniej na wieczory będę miał pokój
dla siebie.
Teraz,
kiedy drzwi od pomieszczenia były otwarte, a muzyka z sypialni obok
stała się jeszcze donośniejsza, Mateusz zapragnął spokoju. Czy
to naprawdę tak wiele? Jakiś rock niemal dudnił mu w uszach, więc
posłał chłopakowi w dredach ponaglające spojrzenie. Chciał
tylko, aby ten już sobie poszedł, jutro miał na ósmą pierwszy
wykład z matematyki, wypadałoby się na nim pojawić i poznać
wykładowcę oraz jego plan na najbliższy semestr. Nie, żeby
Jegliński był kujonem. Bo nie był, nie lubił się uczyć, wolał
przeglądać kwejki i grać w World of Warcraft. No i jeszcze czytać
książki, nic więcej do szczęścia mu nie było potrzebne.
–
Wpadajcie do nas, integrujmy się – powiedział chłopak i machnął
na nich ręką. Mietek niemal wystrzelił ze swojego miejsca, ciesząc
się jak ten pies, że ktoś go zaprosił na imprezę. – No chodź,
co będziesz sam siedział? – zapytał i uśmiechnął się,
patrząc na Mateusza nieco pijacko.
–
Nie, dzięki – powiedział swoim spokojnym, monotonnym głosem.
W liceum był typem nudziarza, którego interesowały same
niezbyt ciekawe rzeczy i bynajmniej nie zamierzał z tego wizerunku
rezygnować na studiach. Odkrył już, że nudziarstwo się opłacało,
wszyscy „przebojowi” od niego stronili, a on miał swój
upragniony święty spokój. – Dzisiaj nie, może innym razem –
dodał i uśmiechnął się lekko, żeby tylko chłopak już poszedł
i zostawił go samego.
–
Jasne, jak coś, pokój obok – mruknął i gdy już miał wyjść,
zatrzymał się. – Jak masz na imię?
–
Mateusz – odpowiedział mało chętnie. Nienawidził być wyrywany
ze swojego świata. Miał takie piękne plany na ten wieczór –
przejrzeć kwejka do końca, a później obejrzeć ostatnie odcinki
drugiego sezonu The Walking Dead.
–
Piotrek jestem, pierwszy rok inżynierii środowiska. – Mateusz
naprawdę, naprawdę starał się nie wybuchnąć śmiechem. Zakrył
usta, bo już mu na nie wpłynął szeroki, pełen rozbawienia
uśmiech. Inżynieria środowiska… Rower zamiast samochodu, peace
and love dla całego świata, co? – skomentował bardzo wrednie w
myślach. Prawda była taka, że Jegliński tylko stwarzał pozory
zahukanego chłopaka, tak naprawdę zawsze był bardzo arogancki. –
A ty? – dopytał Piotr, gdy on wciąż uporczywie milczał.
– Też
pierwszy, ale budownictwo.
– O,
to jak mój ziom z pokoju. Wpadaj, to się zintegrujecie! – Machnął
na niego ręką, uśmiechając się. Mateusz podejrzewał, że w
przypadku Piotrka na alkoholu mogło się nie skończyć, na pewno
brał coś jeszcze. Gdy wstał – sam właściwie nie wiedział,
dlaczego dał mu się przekonać – poczuł słodko-gorzką woń
skrętów. To dlatego jest taki zadowolony z siebie, pomyślał
z przekąsem, patrząc na niego. Piotr objął go ramieniem i
niemal siłą wytoczył z pokoju, wciskając do pomieszczenia obok.
Nigdy
by nie pomyślał, że na tak małej przestrzeni da się pomieścić
tylu ludzi. Z piętnaście osób siedziało w pokoju, piło i paliło
(czujnik dymu został mądrze zakryty workiem), nie tylko papierosy
oczywiście, a alkoholem walili na kilometr. Piotr wcisnął mu w
dłonie jakieś piwo i pociągnął go do chłopaka siedzącego
na łóżku i popalającego skręta.
Mateusz
z niechęcią spojrzał na niego. Na jego dosyć spore, czarne tunele
w uszach i tatuaże, które znajdowały się chyba wszędzie – na
szyi, obojczykach i przedramionach. Więcej nie widział przez
ubrania, ale podejrzewał, że mogło być ich jeszcze sporo. On
nigdy nie zdecydowałby się na coś takiego. Uważał, że to
głupota, bo albo i tak kiedyś się znudzi, albo buntowniczy okres
po prostu minie i co wtedy, gdy trzeba będzie zacząć prawdziwe,
dorosłe życie? To długoletnia inwestycja.
Chłopak
ze skrętem miał ciemny zarost i tego samego koloru włosy, modnie
zaczesane do tyłu. Mateusz uśmiechnął się pod nosem z drwiną.
Pewnie myślał, że jest taki unikatowy, jedyny egzemplarz w swym
rodzaju, zaśmiał się w duchu, odpowiadając na jego upalone
spojrzenie swoim rozbawionym.
On
wielu rzeczy nie lubił. Nie lubił też wielu typów ludzi, a ten
facet był jednym z nich – typowy hipster, tylko że w nieco
ostrzejszym wydaniu, bez Ray-Banów i kraciastej koszuli, za to
w koszulce zespołu (którego z pewnością nikt nie znał,
tylko on był taki super, że go słuchał) i w zwykłych
spodniach.
–
Dorian, masz tu człowieka ze swojego roku – powiedział Piotr i
wskazał na Mateusza, który westchnął i kiwnął mu na powitanie.
– O –
powiedział po długiej chwili myślenia. Maryśka już mu chyba
mózg wypaliła, pomyślał z rozdrażnieniem Mateusz. Chciał
wrócić do pokoju, to nie jego środowisko. Nie był ani rozrywkowy,
ani wygadany, był za to nudny i taki pragnął zostać. Nie wyglądał
reprezentacyjnie ze swoimi jasnymi, kręconymi włosami, czasami
przypominającymi siano, i z wiecznymi sińcami pod oczami,
których nawet nie miał ochoty likwidować. Bo mu się nie chciało.
Nie dbał o swój wygląd, ani o ubrania. A jak patrzył na
ludzi znajdujących się w pokoju, dziewczyny z idealnymi makijażami
i facetów w modnych ciuchach, jeszcze bardziej pragnął wrócić
do swojej nory.
–
Dorian – powiedział chłopak, wyciągając do niego wytatuowaną
dłoń. Na jej wierzchu znajdowała się szczęka kościotrupa, a na
knykciach jakieś liczby. Cholera, nawet imię ma inne,
pomyślał Mateusz z rozbawieniem.
–
Mateusz – odparł. Miał już dość przedstawiania się jak na
jeden dzień.
–
Zapalisz? – zapytał Dorian i wskazał na swojego skręta.
–
Nie, dzięki – powiedział, krzywiąc się. Nigdy nie ciągnęło
go do takich rzeczy, nawet nie miał ochoty spróbować. – Wrócę
do siebie – stwierdził i odstawił nieruszone piwo na stół.
Szybko zniknął, nim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Gdy
wychodził z pokoju, zerknął jeszcze na Mietka, który z wypiekami
na pucołowatej twarzy rozmawiał z jakąś dziewczyną. Widać było,
że bawił się dobrze.
W
momencie, kiedy zamknęły się drzwi, Mateusz aż odetchnął z
ulgą. Wreszcie spokój; zaczął powoli doceniać ten pusty,
śmierdzący pokoik i Mietka, tak garnącego się do imprez.
Podszedł do łóżka i walnął się na nie. Włączył grę, żeby
zniknąć ze świata na dwie godziny.
***
Brać
prysznic czy zrobić to rano, zastanawiał się, wsłuchując się
w odgłosy zabawy trwającej w najlepsze. Nie chciał ryzykować,
że jakiś pijany imprezowicz złapie za zasłonę i zobaczy go
„na Adama”.
Wyszedł
z pokoju i przeszedł do łazienki, z której jednak od razu miał
ochotę się wycofać. Ktoś był pod prysznicem i nie, nie mył się.
Nawet nie puszczał wody. W kabinie znajdowały się dwie osoby,
mężczyzna i kobieta. Wyraźnie było słychać, co takiego tam
robią, więc zniesmaczony Mateusz zaraz zawrócił, stwierdzając,
że umyje jedynie zęby, a rano, gdy impreza dobiegnie końca i nie
będzie już musiał się martwić, że ktoś właśnie uprawia seks
pod jego nosem, weźmie prysznic. To był dobry plan. Podszedł więc
do umywalki i zaczął myć zęby, spoglądając od czasu do czasu na
swoje odbicie w lustrze. W końcu z kabiny wytoczyły się dwie
postacie. Rzucił im szybkie spojrzenie i wcale nie zdziwił się,
gdy dojrzał Doriana obłapiającego jakąś niską, szczupłą
brunetkę. Kiedy przechodzili obok Jeglińskiego, chłopak mrugnął
porozumiewawczo do niego, na co on tylko przewrócił oczami.
Dopiero
pierwszy dzień, a już miał dosyć życia w akademiku. Nie
wyobrażał sobie, co będzie za miesiąc, nie mówiąc już o
dotrwaniu tu do sesji.
***
– I
jak ci tam? Żyjesz jeszcze? Nie tęskno ci za rodziną? – zapytała
mama, budząc go swoim telefonem z samego rana. O szóstej. A mógłby
jeszcze spać!
–
Nie, mamo – powiedział sennym tonem. Wczorajsza impreza, w której
nawet nie brał udziału, dała mu się we znaki. Poszedł spać
dopiero, gdy odgłosy za ścianą umilkły, czyli gdy padł ostatni z
imprezowiczów. Aż dziw, że recepcjonistka czepiająca się
absolutnie wszystkiego, zignorowała odgłosy z ósmego piętra.
Jasne, może dochodziły one do niej przytłumione, ale z pewnością
coś musiała słyszeć. Najwidoczniej nie chciało jej się ruszać
tyłka, nawet jeżeli windy miała pod nosem, a dokładnie
naprzeciwko recepcji. Lenistwo dwudziestego pierwszego wieku bywa
naprawdę przerażające.
– Nam
tu bez ciebie ciężko – westchnęła. – No ale nic, twoi bracia
mi pomagają, więc nie ma problemu. Cieszę się, że mam takiego
mądrego syna. Żaka! Studenta! – mówiła zachwycona, a Mateusz
słuchał jej tylko jednym uchem. Powoli znów zasypiał. Rozmowa z
mamą o świcie i to na dodatek w pozycji leżącej nie była
zbyt dobrym pomysłem. – Kształć się, kształć, pamiętaj, że
tego co się wykształcisz, to nikt ci nie odbierze. – Jego mama
była prostą kobietą ze wsi, która miała na głowie całe
gospodarstwo. Wszyscy myśleli, że po śmierci ojca nie da sobie z
tym rady, jednak nie zdawali sobie sprawy, ile ona miała siły.
Gospodarstwo prosperowało tak dobrze, jak za życia taty, a może
nawet i jeszcze lepiej. Załatwiała wszystko, od spraw papierowych
(mimo że jej sposób wypowiadania się pozostawiał wiele do
życzenia, umowy rozumiała jak zawodowiec) po fizyczne. Latała od
stodoły do stajni i nawet nie narzekała, że trzeba wstawać o
nienormalnych godzinach tylko dlatego, aby łaciate wydoić. A
dokładniej, żeby podłączyć maszynę, bo mieli dwadzieścia
cztery krowy i dojenie każdej po kolei byłoby pracochłonne.
Zatrudniała kilku parobków, bo jednak zajmowanie się wszystkim
w pojedynkę mogłoby ją przerosnąć, ale i tak zawsze musiała
nadzorować ich pracę. Zawsze miała pełno energii i zapału do
roboty, no i wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik; nie
tolerowała niechlujstwa, o czym Mateusz nie raz się przekonał,
kiedy wparowywała mu do pokoju, wyrzucała rzeczy z szafy, bo on
wcześniej upchał je tam byle jak, i kazała ułożyć wszystko
jeszcze raz.
–
Tak, mamo – odpowiedział. – Jestem zmęczony, naprawdę.
–
Dobrze, dobrze. Wyśpij się. I pokaż tam wszystkim, co umiesz. No,
już ci głowy nie zawracam, serdeńko. Trzymaj się.
Mateusz
niemal z ulgą odłożył telefon na poduszkę. Nie minęła chwila,
a zasnął przy akompaniamencie pochrapywań Mietka.
***
Siedział
na dworcu, bo tak nazywany był wśród studentów budynek jego
wydziału, który, nic dodać, nic ująć, po prostu przypominał
dworzec. Nawet, jak zauważył kąśliwie Jegliński, było tu zimno
jak na typowym pokomunistycznym dworcu. Możliwe, że nawet na
zewnątrz panowała bardziej przyjazna temperatura niż tutaj, w
środku.
Siedział
na ławeczce przed salą, w jakiej miał mieć za dziesięć minut
wykład, i rozglądał się dookoła. Patrzył ze swojego miejsca na
ludzi, którzy prawdopodobnie byli z jego roku. Większość to
faceci, bo czego innego można by się spodziewać po budownictwie?
Jednak dziewczyny też się znalazły – typowe, zahukane kujonki,
które siedziały tak jak Mateusz, albo opierały się o ściany
i obserwowały wszystko z dystansu. Farbowane blondyny,
zaskarbiające sobie podziw napalonych samców już od pierwszych
minut poznania. Hipsterki w za dużych spodniach dżinsowych na
szelkach, kraciastych bluzach i (no koniecznie!) w Ray-Banach. A
także zwykłe dziewczyny, niewyróżniające się absolutnie niczym.
Jegliński
nigdy nie widział w płci pięknej niczego zachwycającego, więc
żadna z obserwowanych studentek nie zwróciła jego uwagi. Na
mężczyzn nie patrzył, chociaż wiedział, że to już bardziej by
mu się spodobało. Obawiał się jednak, że spodoba mu się aż za
bardzo, a później będzie wstyd wstać. Wbijał więc wzrok albo w
dziewczyny, albo w swoje splecione dłonie, wyglądając przy tym na
człowieka absolutnie znudzonego i zmęczonego życiem – nie tylko
przez bladą, bardzo niezdrowo wyglądającą cerę i zmierzwione,
kręcone włosy, jakie opadały mu na oczy, ale też przez sińce pod
nimi, będące tego poranka jeszcze bardziej widoczne niż zwykle.
Właściwie nie ma co się dziwić, nie spał prawie całą noc i
jeszcze mama zrobiła mu pobudkę o świcie.
Nagle
jego spojrzenie zatrzymało się na ławeczce naprzeciwko, do której
podszedł znany mu już chłopak, Dorian. Podobnie jak w przypadku
Mateusza, również nie wyglądało na to, że się wyspał, jednak
on miał powód. Pił przecież całą noc i dobrze się bawił.
Jakie
było jego zdziwienie, kiedy uciążliwy sąsiad, nie zamieniając
z nikim żadnego słowa (a kilka osób powiedziało mu
nawet ciche „cześć”), usiadł i wpatrzył się w ścianę.
Wczoraj wyglądał na bardziej rozrywkową osobę, pomyślał
Jegliński, obserwując go bacznie. W pewnym momencie ich spojrzenia
się skrzyżowały, a Dorian uśmiechnął się lekko, prawie ledwo
widocznie, i kiwnął do niego na powitanie. Mateusz odpowiedział na
lekki uśmiech, jednak na machnięcie już nie, to byłoby dla niego
zbytnie spoufalanie się z kimś, przez kogo nie spał pół nocy.
W
pewnym momencie pod salę podszedł wysoki, chudy i zgarbiony
mężczyzna w podeszłym wieku. Obrzucił wzrokiem sporą grupkę
studentów, poruszył siwiejącym wąsem i przekręcił klucz w
zamku, zapraszając uczniów serdecznym gestem do auli.
–
Dzień dobry – zaskrzeczał pod nosem, witając się z wchodzącymi
do sali wykładowej ludźmi. Jegliński poczłapał za tłumem
niechętnie, już stwierdzając, że wykładowca to stary dziwak.
Miał na sobie zielone spodnie i kraciastą, czerwono–białą
koszulę, a na głowie fioletowy melonik. To nie mógł być ktoś
normalny.
Zajął
miejsce na tyłach, żeby nie być za blisko wykładowcy. Spojrzał
w bok, na Doriana, który usiadł w rzędzie przed nim. Aż
uśmiechnął się złośliwie, kiedy dostrzegł w rękach chłopaka
butelkę wody mineralnej. Czyżby kac? – pomyślał z kpiną.
–
Witam drogich studentów pierwszego roku budownictwa – zaczął
wykładowca skrzeczącym głosem. Ledwo co było go słychać, więc
sięgnął po mikrofon, którego jednak chyba nie potrafił włączyć
i mówił do wyłączonego, będąc święcie przekonanym, że jest
inaczej. – Nazywam się Leopold Fryzca, będę was wprowadzać w
świat matematyki. Zacznijmy wykład od żartu, tak na rozluźnienie
atmosfery. – Mateusz spoglądał na niego ze współczuciem. To
nie jest dobry pomysł, pomyślał, mimo wszystko czekając na
obiecany żart. – Co mówi matematyk, gdy się zdenerwuje? –
Wszystkie spojrzenia studentów spoczęły na wykładowcy. – O
elipson! – prawie że krzyknął i parsknął śmiechem,
niemal się nim dławiąc. Mateusz musiał zamrugać i powoli
przetrawić to, co usłyszał. Boże drogi, pomyślał i
zapadł się w siedzenie, mając nadzieję, że tym sposobem uda mu
się uciec od szalonego wykładowcy. O elipson, dodał złośliwie
w duchu.
Po
kilku sekundach ciszy sala wybuchła śmiechem. Zadowolony matematyk
wyprostował się, dumny z siebie. Nie miał jednak pojęcia, że
nikt nie zrozumiał żartu, a wszyscy śmiali się jedynie z niego.
–
Ale, kurwa, żartowniś – usłyszał Jegliński. Spojrzał na
Doriana, który założył nogę na siedzenie z przodu. –
Kabareciarz się znalazł – skomentował, gdy znów padł jakiś
nieudany żart ze strony wykładowcy. Uśmiech Mateusza tylko się
powiększył. Docinki Doriana były o wiele zabawniejsze w połączeniu
z jego ni to znudzoną, ni to naburmuszoną miną. Zaraz więc po
każdym dowcipie pana Leopolda wytężał słuch, żeby dosłyszeć,
co takiego mówi do swojego kolegi Dorian. I, wstyd się przyznać,
tylko dzięki temu przeżył nudny wykład o pochodnych, których i
tak nie zrozumiał.
***
Kolejne
zajęcia – geometria wykreślna – również wcale nie zapowiadały
się dla Mateusza tak różowo, jak by chciał. Już po kilku
minutach z profesorem Jabłońskim miał dosyć. O ile pan
Fryzca był całkiem zabawny w swojej żałosności, o tyle
Jabłoński już na samym początku wydawał się być niemiłym,
około pięćdziesięcioletnim wykładowcą z nieciekawym podejściem
do studentów. Od razu zaznaczył, że jego przedmiot przetrzebi ich
szeregi, no i oczywiście żeby się nie zdziwili, jak do końca
roku wytrwa jedna trzecia z nich.
Jegliński
postanowił jednak na razie się nie przejmować, da radę. Może
trochę będzie musiał przysiąść do nauki, ale przecież dla
chcącego nic trudnego, a przynajmniej tak zawsze mawiała jego mama.
Zresztą, tylko jeden rok pomęczy się z przedmiotem, który chyba
dla wszystkich studentów budownictwa jest ogromnym utrapieniem.
Później już z górki, pocieszał się, przysłuchując
Jabłońskiemu – profesor właśnie w tej chwili zachwalał swój
podręcznik do wykreślnej, a Mateusz nabazgrał w notatniku, że
koniecznie musi go kupić. Coś mu się wydawało, że nawet gdyby
miał ogromną wiedzę, ale zignorowałby słowa o tej wspaniałej
książce, z pewnością by nie zdał.
– Hej
– usłyszał z boku. Zerknął na szczupłą dziewczynę w zbyt
dużym, szarym swetrze. Mimo niechlujnie upiętych włosów, braku
makijażu i niewyregulowanych brwi, wydawała się całkiem
ładna. – Masz może kartkę? – zapytała szeptem, wlepiając w
niego duże, ciemne oczy otoczone gęstymi rzęsami. Jegliński
kiwnął głową i sięgnął do zeszytu, z którego wyrwał dwie
kartki, po czym bez słowa jej podał. – Jestem Alicja –
przedstawiła mu się.
–
Mateusz – odparł, zdziwiony, że do niego zagadała. Przecież
niczym nie zachęcał do konwersacji, siedział od początku wykładu
naburmuszony, a myślami był już przy tym, co zrobi po
zajęciach.
–
Niezbyt ciekawie będzie na tej geometrii, co? – ciągnęła dalej,
wyraźnie zainteresowana rozmową z nim... albo może bardziej nim?
To też dla Mateusza była nowość, raczej nie przyciągał do
siebie dziewczyn, co zresztą wcale mu nie przeszkadzało, bacząc na
to, że gustował w innej płci.
– No,
niezbyt – odparł, już chcąc zakończyć tę wymianę zdań, gdy
nagle stwierdził, że właściwie to dlaczego miałby to robić?
Ktoś znajomy z roku zawsze mu się przyda, kiedy będą potrzebne
notatki. – Widać, że facet ma obsesję na swoim punkcie –
dodał, bardziej dla podtrzymania rozmowy. Alicja kiwnęła głową z
szerokim uśmiechem, ale już nie odpowiedziała, bo wzrok
Jabłońskiego akurat w tym momencie padł na nich.
–
Mają państwo coś, czym chcieliby się podzielić na forum? –
zapytał, marszcząc przy tym groźnie swoje siwe brwi.
–
Nie, nie, przepraszamy! – odpowiedziała szybko Alicja, a
Jabłoński, najwidoczniej bardziej zaabsorbowany opowiadaniem o
swojej książce, powrócił do przerwanego wątku. I tak do końca
wykładu nie odezwali się do siebie ani słowem, co właściwie
Jeglińskiemu nawet odpowiadało. Nie czuł potrzeby, by z nią
rozmawiać, jednak kiedy już zbierał się do wyjścia z sali,
Alicja ponownie zagadała.
–
Gdzie mieszkasz? Jesteś z Bydgoszczy?
Mateusz
spojrzał na nią, tłumiąc w sobie jęk niechęci. Wymusił jednak
lekki uśmiech i zaprzeczył ruchem głowy.
–
Nie, mieszkam w akademiku na kampusie – odparł. – Spieszę się,
kiedy indziej się zgadamy – dodał i machnął do niej, po czym
szybko wyszedł z auli, modląc się, by na kolejnym wykładzie
dziewczyna się do niego nie dosiadła.
***
Jegliński
siedział na swoim łóżku, zawinięty kołdrą od czubka nosa aż
po same palce u stóp. Wyciągnął tylko rękę ze swojego kokonu,
aby przytrzymać książkę, którą aktualnie czytał. Pierwszy tom
„Władcy Pierścieni” – znał go już chyba na pamięć, ale i
tak uwielbiał do niego wracać. Jeszcze wieczorem obejrzy sobie
film, stwierdził akurat w momencie, gdy drzwi do jego pokoju zostały
otwarte na oścież.
– Ale
w tym akademiku pizga – usłyszał, a już po chwili do środka
wszedł zadowolony Dorian z jakąś paczuszką w dłoni. – No
siema, sąsiad – przywitał się i rozejrzał po małym
pomieszczeniu z obdrapanymi ścianami i starymi, śmierdzącymi
szafami. – Macie ładniej niż my – zawyrokował. –
A przynajmniej mniej śmierdzi.
Mateusz
zmarszczył brwi. Co go to obchodziło? Nie odpowiedział, tylko
śledził ruchy Doriana, który podszedł do stolika z białą,
pobrudzoną olejem lub Bóg wie czym, mikrofalą.
–
Można? – zapytał chłopak, wskazując na paczkę popcornu, jaką
trzymał w dłoni, i na urządzenie.
Dorian
był wysoki, zauważył Jegliński, ale chyba nie wyższy niż on
sam. Wzrost to jedyna rzecz, jaka wyróżniała go z tłumu, bo
mierzył aż metr dziewięćdziesiąt i był z tego całkiem dumny.
Dorian mógł mieć trochę ponad metr osiemdziesiąt.
–
Można, nie moja – burknął w odpowiedzi i wzruszył ramionami, co
pewnie nie było zbyt widoczne przez kokon z kołdry, ale nie przejął
się tym. Spróbował zignorować Doriana i powrócić do
odprężającej lektury, gdy w pewnym momencie mikrofala wydała
piskliwy dźwięk. Nie dał się jednak rozproszyć. Co to ten Frodo?
Ach tak… Znowu urządzenie piknęło, a po chwili zrobiło to
jeszcze raz. – Głupiej mikrofali nie potrafisz obsłużyć? –
warknął i spojrzał na chłopaka groźnie. Ten odpowiedział
mu przyjaznym śmiechem i już po chwili udało mu się włączyć
kuchenkę.
– Co
czytasz? – zapytał Dorian, siadając na łóżku Mietka. Mateusz
poczuł, że jego cierpliwość zaraz się skończy i chyba rzuci tą
książką w niego, żeby tylko się zamknął… Zamknął, zabrał
swój popcorn i wyszedł z pokoju.
–
Władcę Pierścieni – odwarknął niemiło. Popcorn w mikrofali
zaczął charakterystycznie pykać. Zaraz naprawdę straci
cierpliwość i wyrzuci kuchenkę Mietka przez okno, najlepiej
z Dorianem w pakiecie.
– O,
nuda – powiedział i machnął ręką. – Nie lubię tego –
dodał, zupełnie jakby jego zdanie miało wpłynąć na Mateusza.
Zdążył już zauważyć (a nawet nie znał go zbyt długo i
wnikliwie), że Dorian miał charakterystyczne uosobienie. Z jednej
strony był lowelasem, z drugiej samotnikiem, a z trzeciej
egoistą. Naprawdę nie cierpiał takich ludzi jak on.
–
Super, cieszę się – zironizował, wracając do czytania. Po
chwili jednak podniósł wzrok na kuchenkę. – Chyba popcorn już
ci się zrobił – burknął, widząc, że Dorian dalej siedział i
rozglądał się z zaciekawieniem po pokoju. W pewnym momencie
jego mocno zielone oczy spoczęły na Jeglińskim, a ten nie mógł
przez chwilę oderwać od nich wzroku. Nigdy jeszcze takich tęczówek
nie widział, nie tak mocno zielonych. Dziwnie, że wcześniej tego
nie zauważył, bo wyglądały dosyć… nienaturalnie.
– Nie
lubisz towarzystwa, co? – zapytał.
– Nie
lubię głupiego towarzystwa – odpowiedział, na co Dorian lekko
się uśmiechnął.
–
Wiedziałem, że jesteś dziwny już, jak odmówiłeś piwa –
parsknął i wstał, otworzył mikrofalę i wyciągnął z niej
paczkę gotowego popcornu. – Czasem warto otworzyć się na ludzi.
Nawet na tych, których masz za nudnych i denerwujących. – Mrugnął
do niego okiem, łapiąc za klamkę od drzwi. – Możesz dowiedzieć
się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda – rzucił
jeszcze filozoficznie i wyszedł, zostawiając Mateusza w
upragnionej samotności.
Ciekawie się zaczyna :). (Nie mam pojęcia co więcej napisać, bo zaraz mi mózg wyparuje.)
OdpowiedzUsuńŻyczę Szczęśliwego Nowego Roku i mnóstwa weny :).
Hip hip hura! Studenckie miłostki się szykują :3
OdpowiedzUsuńJuż lubię to opowiadanie.. Mateusz i Dorian to imiona, które bardzo lubię więc masz dużego plusa xP Czuję, że Dorian okaże się ciekawą postacią i w jakiś sposób ważną dla Matiego, chociaż.. jak można nie lubić Władcę Pierścieni? Ja nadal "żyję" w Śródziemiu xD
OdpowiedzUsuńJak zauważyłam w każdym opowiadaniu narzekasz na mieszkania z czasów PRL'u.. W Twoich opowiadaniach widać jak bardzo ich nie lubisz.. Jak dla mnie czasami z tym przesadzasz, aczkolwiek fabułą i swoim stylem mnie zauroczyłaś więc te (według mnie) minusiki jestem w stanie wybaczyć ;3
O Akademiku więcej nie napiszę, oprócz tego, że z wielką chęcią przeczytam następny rozdział..
No i z niecierpliwością czekam na ostatni rozdział ZTP! Dziewczyno! Zlituj się nad nami! xD
Pozdrawiam i życzę dużo weny no i czasu na pisanie! ♥
PS I szczęśliwego Nowego Roku!!
Zapowiada się ciekawie. :) Najbardziej chyba zaintrygował mnie Dorian. Czuję, że Mateusz będzie mu się trochę opierał, ale w końcu ulegnie. Nie mogę się tego doczekać. ;)
OdpowiedzUsuńNajlepsze jest to, że Mateusz przypomina mnie i z wyglądu i z charakteru, haha.
Pozdrawiam i życzę dużo weny oraz szczęśliwego nowego roku!
Witam :)
OdpowiedzUsuńKomentuję po raz pierwszy, mimo że już dość długo jestem czytelniczką twoich opowiadań. Przepraszam najmocniej za nieujawnienie się wcześniej ;)
Mateusz przypomina mi Holdena z książki "Buszujący w zbożu". Są strasznie podobni pod względem podejścia do ludzi. Obydwoje za nimi nie przepadają xD
Mimo tego, że postać Mateusza przedstawia się interesująco, to do Doriana będę musiała się trochę dłużej przyzwyczajać. Po prostu skojarzył mi się z osobą, którą w dzisiejszych czasach nazywamy "pozerem", rozumiesz?
Cieszyła mnie drwina Mateusza z nowo poznanego kolegi i mam nadzieję, że nie ulegnie mu zbyt szybko xD
Reszta bohaterów, poczynając od pulchnego Mietka, na wyluzowanym Piotrku kończąc, idealnie wpasuje się w opowiadanie i mam nadzieję, że wprowadzisz z nimi kilka ciekawych wątków. (Nie lubię jak historia sprowadza się tylko do głównych postaci xD)
Nie pozostaje mi nic innego jak czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział :)
Życzę dużo weny i szczęśliwego Nowego Roku :)
~Liv
Ps. Jest już wiadome kiedy możemy się spodziewać ostatniego rozdziału ZTP?
Jak miło, że dodałaś coś nowego! <3
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest wyjątkowo uroczę, a Dorian i tej jego "trzy części charakteru, złączone w jedno" cholernie mnie przypominają. Z jednej strony lubię flirtować, nie zapominając przy tym o mojej egoistycznej naturze. Mam też duże skłonności do bycia samowystarczalnym introwertykiem, prościej mówiąc - do izolowania się.
Rozumiem, więc doskonale postać Doriana. Wierzę, że Mateusz również okaże się interesujący. Wielki plus dla niego za uwielbienie do książek i samotności. Wielki minus za to, iż nie potrafi się bawić i choć nie powinnam go oceniać po jednym rozdziale, wydaję się potwornie przeciętny. Liczę jednak, że pokaże się jeszcze z jakiejś lepszej według mnie strony. (Zwykle cechy charakteru, które mnie osobiście przyciągają, nie są takowe dla innych). Mniejsza z tym. Czekam na dalszy ciąg tej historii. Nie muszę życzyć ci weny lub poprawy czegokolwiek, bo jeśli chodzi o całokształt opowiadania, nie ma błędów.
Chcę byś wiedziała, że bardzo cenię wszystko co piszesz i uważam Twój blog za jeden z najlepszych jakie przyszło mi czytać - a przejrzałam ich niewątpliwie dużo. Także pozostaje mi mieć nadzieje, iż nie będziesz marnować czasu, rozwiniesz to opowiadanie i zakończysz w końcu cudowne ZTP. Liczę, że stanie się to w najbliższym czasie, bo chociaż z pewnością, jesli przyjdzie mi czekać dłużej pozostanę na tym blogu i dalej będę go odwiedzać, to byłoby na miejscu gdybyś dodała coś szybciej, bowiem czytelnicy czekają, a zapewne nie wszyscy są zżyci z Twoją twórczością w takim stopniu jak ja.
Skoro nie masz ostatniego rozdziału ZTP, byłabyś skłonna zdradzić, czy może masz już napisane jakieś dalsze rozdziały "Akademika"? Jeżeli tak wrzuciłabyś je wcześniej?
Myślę, że to byłoby dobrym rozwiązaniem, gdyż ludzie nie naciskaliby tak na dodanie ostatniej części "Za Trzy Punkty". I nie ukrywam, piszę to też poniekąd z czystko egoistycznych pobudek, ponieważ nie obraziłabym się gdybyś dodała drugi rozdział "Akademika" w najbliższym czasie. Cholernie spodobało mi się ta historia, jest niezmiernie urzekająca w swej prostocie - zresztą jak wszystko co do tej pory napisałaś, a na Twojego bloga zawitałam dość dawno, więc czytałam dużo Twoich tekstów, nawet te, które obecnie nie są już dostępne na tej stronie.
Komentarz wyszedł mi obszerny jak na moje standardy, ale zazwyczaj nie komentuję nowych rozdziałów, a chciałam żebyś wiedziała, iż przeglądam to co dodajesz oraz cenię to - bo jest tego warte. ~Yuu~
*czysto ~Yuu~
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńrewelacyjnie się zapowiada opowiadanie, jakieś miłostki akademickie się szykują...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Cześć.
OdpowiedzUsuńKiedyś czytałam Twoje blogi. Zarówno ten na Onecie jak i ten tutaj tylko z zupełnie innymi opowiadaniami. Przyznam, że z czasem przestałam. Irytowało mnie, że ciągle przerywałaś kolejne opowiadania, uważając je za beznadziejne. Ale czasem wracałam. Czytałam niektóre rozdziały czy chociaż wybrane fragmenty. Wracałam do Twoje chomika.
I teraz zobaczyłam nowe opowiadanie, nowy rozdział – postanowiłam przeczytać.
Pozwolisz, że nim wypowiem się o treści, na bieżąco powytykam niektóre błędy, które są dość rażące.
1. „Z zewnątrz akademik przynajmniej został odmalowany, zupełnie jakby zielona, jaskrawa farba miała upodobnić go do budowli z dwudziestego pierwszego wieku.” ~ XXI wiek; nie zapisujemy tego słownie;
2. „– Siema – rzucił ten do Mateusza i zdjął słuchawki, jakie miał w uszach.” ~ skoro zdjął słuchawki, to musiały być na wierzchu, czyli NA uszach, czyli słuchawki nauszne; gdyby je wyjął, mowa byłaby o dousznych słuchawkach; dodatkowo nie „jakie”, a „które”;
3. „Wyglądało jak wyciągnięte z lat siedemdziesiątych, na dodatek zżarte jeszcze przez czas i poprzednich użytkowników, których z pewnością było sporo.” ~ zwrot „zżarte przez czas” brzmi dziwnie; mówi się raczej „zniszczone przez czas”
4. „Mateusz już zdążył zauważyć, że jego współlokator lubił się bawić.” ~ taki kosmetyczny błąd, zmiana kolejności „zdążył już zauważyć”;
5.„Lenistwo dwudziestego pierwszego wieku bywa naprawdę przerażające.” ~ patrz punkt 1;
6. „Nawet, jak zauważył kąśliwie Mateusz, było tu zimno jak na typowym dworcu pamiętającym jeszcze czasy PRL’u.” ~ czemu wszystko przypomina „czasy PRL-u”…?; właśnie, zapomniałam poprawić: o język polski, nie obcy, dlatego pisze się „PRL-u”;
7. „Możliwe, że nawet na zewnątrz panowała bardziej przyjazna temperatura niż tutaj, w środku.” ~ taki mały błąd logiczny (chyba logiczny): skoro „na zewnątrz” jest zimnej niż „tutaj”, to logiczne, że „tutaj” oznacza „w środku”;
8. „Wbijał więc wzrok albo w dziewczyny, albo w swoje splecione dłonie, wyglądając przy tym na absolutnie znudzonego. Na człowieka zmęczonego życiem, nie tylko przez bladą, bardzo niezdrowo wyglądającą cerę i zmierzwione, kręcone włosy, jakie opadały mu na oczy, ale też przez sińce pod nimi, będące tego poranka jeszcze bardziej widoczne niż zwykle.” ~ taki błąd rzeczowy, masło maślane; o ile pierwsze zdanie jest jak najbardziej w porządku, to drugie już nie jest zbyt zrozumiałe; wynika z niego, że był człowiekiem znudzonym życiem, a nie tylko przez bladą cerę, która jest częścią życia… brakuje czasownika: zdanie wyglądałoby poprawnie, gdyby zaczynało się od „Wyglądał na człowieka zmęczonego życiem (…)”, ale to oznacza powtórzenie, dlatego najlepiej wyglądałby tu przecinek, po prostu;
OdpowiedzUsuń9. „Podobnie jak Mateusz, również nie wyglądał na to, że się wyspał, jednak on miał powód.” ~ albo „nie wyglądał na takiego, który się wyspał” (można w ogóle wyglądać na to?) albo „nie wyglądało na to, żeby się wyspał”, chociaż w drugim przypadku zdanie jest absolutnie źle skonstruowane;
10. „O Boże drogi, pomyślał i zapadł się na siedzeniu, mając nadzieję, że tym sposobem uda mu się uciec od szalonego wykładowcy.” ~ można się „zapaść na siedzeniu”…? Przyznam, że brzmi to odrobinę dziwnie, chociaż kiedy tak analizuję, to mniej więcej wiem, o co Ci chodzi; tylko że bardziej pasuje „zapaść się pod”, więc tutaj zmieniłabym na „zgarbił się” czy coś w tym guście; dodatkowo – jeśli wcześniej nie pisałaś myśli kursywą, teraz tego też nie rób; musisz zdecydować;
11. „chyba rzuci tą książką w niego” ~ błąd kosmetyczny: „chyba rzuci w niego tą książką” brzmi lepiej; szczególnie że mówi to narrator;
12. „Zdążył już zauważyć (a nawet nie znał go zbyt długo i wnikliwie), że Dorian miał charakterystyczne uosobienie.” ~ nie można znać kogoś „wnikliwie”; można co najwyżej „poznawać wnikliwie”, chociaż to też kuleje; ktoś może być wnikliwy, wnikliwie dociekać można…;
To by było na tyle chyba z takich logiczno-gramatyczno-stylistyczno-językowych błędów. Mogłam jakieś pominąć, ale z grubsza wybrałam te, które po prostu raziły.
Znalazło się też kilkanaście błędów interpunkcyjnych, ale te sobie darowałam.
Nie będę, przynajmniej na razie, fanką Akademika. Nie wciągnął mnie jakoś specjalnie. Ani bohaterami, ani stylem, ani fabułą, chociaż ona jest szczątkowa na razie.
Zobaczymy, może z czasem zmienię zdanie i będę czytać regularniej.
Może nie zostanę stałą czytelniczką, ale skomentować czasami mogę c:
Nie jest źle. Nie wyciągnęlo mnie, ale to dopiero początek. Życzę weny. (:
OdpowiedzUsuńKiedy pojawi się nowy rozdział? :-(
OdpowiedzUsuńSzczerze to się zakochałam w Mateuszu po prostu wersja mnie ale meska.
OdpowiedzUsuń