poniedziałek, 4 lutego 2013

Szitzu - Ab imo pectore (Zostawić rzeczywistość)

Fanfików ciąg dalszy :) Tym razem autorką jest Szitzu.

Ab imo pectore [Z głębi serca]

Obudziłem się w środku nocy, nie do końca wiedząc gdzie jestem. Za oknem nie było jasno, ale do ciemnych ta pora także nie należała. Wziąłem głęboki wdech, zastanawiając się, co dokładnie mnie obudziło. Czułem, że chce mi się pić, a obok mnie leży jakaś osoba, lecz miałem pewność, że to nie jest powód.
Ziewnąłem, przesunąłem nogą i nieco się rozbudziłem. Wraz z powrotem świadomości dopadły mnie dwie wiadomości. Pierwsza była taka, że nadal byłem pijany. W głowie mi wirowało, w ustach czułem jedynie papier ścierny, do tego dochodził fakt, że nadal miałem w nich posmak alkoholu.
Przycisnąłem dłonie do brzucha, czując jak coś skręca mój żołądek, czyniąc z niego zapewne zgrabny węzeł. Skuliłem się na łóżku, nieco odkrywając ramiona. Zacisnąłem mocno szczękę, starając się nie obudzić chłopaka leżącego obok mnie.
Cicho stękając podniosłem się z posłania, stając na zimnej podłodze. Rozejrzałem się za drzwiami do łazienki, po czym dopadłem do pierwszych jakie zobaczyłem. Nie wiem, czy to było szczęście, ale okazało się, iż dobrze trafiłem.
Zamknąłem za sobą drzwi, siłą powstrzymując mdłości przez najbliższych kilkanaście sekund. Tyle wystarczyło, bym był pewien, że Filip będzie nadal spał.
Opadłem na kolana, nawet nie czując jak moje kości gruchnęły o podłogę. Jedną ręką nadal ściskałem brzuch, druga zaś samoistnie powędrowała na brzeg sedesu, którego musiałem się podtrzymać, by się nie osunąć.
W głowie zaczęło mi wirować jeszcze bardziej. Pomimo tego, że teoretycznie powinienem wytrzeźwieć z samego bólu, tak się nie stało.
Wszystko co zjadłem bądź wypiłem przez ostatnich kilkanaście godzin niebawem znalazło poza moim ciałem, nie chcąc najwyraźniej ze mną współgrać. Opierałem policzek o chłodną porcelanę, zwracając kolejne posiłki.
Jak zawsze przy czymś takim, czułem, że to nie ma końca. Miałem chore wrażenie, że mój żołądek jest przeogromny, a na dodatek cały wypełniony żarciem, którego w tamtej chwili nie mogłem sobie nawet wyobrazić.
Gdy sytuacja w miarę się uspokoiła, wyplułem ślinę, jaką miałem w ustach oraz pozostałości niestrawionego jedzenia, czując obrzydzenie do tej czynności. Trwałem na ziemi przez jakiś czas, nie wiedząc, czy torsje minęły, czy nie powrócą za chwilę, mimo iż byłem pewien, że nie mam już czym wymiotować.
Chciałem się podnieść, by wypłukać sobie usta wodą z kranu. Jak na złość, ból wrócił ze zdwojoną siłą, przez co ponownie opadłem z sił, ale z moich ust wypływała jedynie żółć.
Nie byłem wtedy pewien, czy Filip sam zaniósł tam butelkę zwykłej wody, czy może po prostu się „zagubiła”, ale gdy ją dojrzałem, czułem się bliski objawieniu. Wyciągnąłem drżące ramię po napój, by jak najszybciej przepłukać gardło. Wszystko wypluwałem do sedesu, nie starając się powstrzymać wykrzywienia warg.
Nie myśląc dłużej, wypiłem dobre pół litra zbawczego napoju, po czym podniosłem się z klęczek i odwróciłem się skulony w stronę drzwi.
Drzwi, w których stał oniemiały Filip, a przy jego nodze Lambo. Westchnąłem cicho, czując się wybitnie nie na miejscu.
- Wracaj spać – powiedziałem stosunkowo słabym i zachrypniętym głosem. Początkowo chciałem odchrząknąć, ale sobie odpuściłem.
Skamieniały chłopak dopiero po chwili się ocknął. Zamrugał kilkakrotnie i podszedł do mnie ze strachem wypisanym na twarzy. Co ciekawsze, wyglądał, jakby alkohol całkowicie wyparował z jego krwi. Złapał mnie za ramię, prowadząc do pokoju bez słowa. Tam posadził na kanapie, bym mógł się położyć. Już po chwili przyniósł mały ręcznik, który zamoczył w wodzie i otarł moją rozognioną twarz.
- Jezu, a ja myślałem, że ja mam beznadziejnie – wymamrotał, przyglądając mi się uważnie.
- Połóż się i przestań bredzić – pokręciłem głową, czując się już lepiej niż chociażby pół godziny temu. – Nic mi nie jest.
- Jak to nic? To jest według ciebie "nic"?! – wykrzyknął całkowicie zdenerwowany moimi słowami. Westchnąłem, przewracając oczyma.
- Zrozum to wreszcie, dzieciaku. Albo wytrzymuję od czasu do czasu powtórzenie z rozrywki takie jak dzisiaj, albo do piachu. Nie jest łatwo, nie będę mydlił oczu, ale jest warto – warknąłem, mając ochotę nim potrząsnąć, by wreszcie zrozumiał co próbuję przekazać mu od początku naszej znajomości.
- Ty mówisz, że warto? Czy ty się słyszysz, człowieku? – siedział, wpatrując się we mnie. Ja leżałem, starając się oddychać w miarę spokojnie. Nerwy nic mi nie pomogą. – Jak ty w ogóle możesz pieprzyć mi głupoty o tym, że HIV nie jest wyrokiem, że nie niszczy życia, że można być szczęśliwym, będąc zarażonym, równocześnie przechodząc przez piekło? Ty zgłupiałeś do reszty!
- Ooo, co jeszcze ciekawego masz mi do powiedzenia? – zapytałem zajadle. Wykrzywiłem wargi, mając dość tej dyskusji. – Kocham życie, kocham być wśród ludzi. I to jest odpowiedni powód, by tak sądzić.
Zapadła cisza, podczas której wpatrywał się we mnie tępo. Odważnie utrzymywałem z nim kontakt wzrokowy, ale po pewnym czasie jego głowa opadła. Nie minęła chwila, a już leżał obok mnie, na boku. Czułem jak drży, a jego zęby zgrzytają o siebie raz po raz. W pewnym momencie wyrwał mu się nawet urwany, cichy szloch.
Westchnąłem, kręcąc mentalnie głową.
- Nie becz, nie bądź dzieciak – powiedziałem, nawet nie siląc się na spokojny głos. Po prostu taki już był. – Musisz to zrozumieć. Inaczej twoje życie faktycznie stanie się piekłem – szeptałem, próbując go pocieszyć. – Kiedyś ci się uda, naprawdę.
Położyłem się na boku, przyglądając się jak z jego zaciśniętych mocno powiek wypływają kolejne łzy. Westchnąłem po raz kolejny, czując się podle. Nie powinienem był tak do niego mówić. Nie w cztery oczy, nie podczas pierwszego spotkania.
Przetarłem dłonią jeden z jego policzków, po czym potargałem delikatnie włosy. Dobrze pamiętałem, że mnie taki gest zawsze w jakimś stopniu uspokaja.
Zabrałem dłoń, kładąc ją pomiędzy naszymi ciałami, a po chwili zamknąłem także oczy. Filip przysunął się bliżej mnie, kuląc się przy mojej klatce piersiowej. Z dużą dozą ostrożności objąłem go, delikatnie przytulając.
- Dlaczego ja tak nie potrafię? – wyszeptał po dłuższym czasie, gdy już się uspokoił. Na granicy snu, pewnie nie wiedząc o tym, że cokolwiek mówi. Bez oporów, bez wstydu. Okazując swoje prawdziwe myśli i obawy.
„Kiedyś ci się uda”, pomyślałem, po czym wysunąłem nieco głowę, całując go w czoło.
Westchnąłem po raz kolejny, wpatrując się w jego zaczerwienioną skórę naokoło oczu.
Za oknem wstawał nowy dzień.

2 komentarze:

  1. Nigdzie nie napotkałam imienia drugiej postaci, ale wnioskuję, że jest nią Daniel. Bardzo miła miniaturka, pokazująca różnicę pomiędzy tymi dwoma postaciami.
    Trochę się tylko zdziwiłam, jak przeczytałam, że Filip płacze. Teraz już kreacja Filipa rozmyła się trochę w mojej głowie, ale chyba nie przedstawiałam go jako płaczka. Był raczej typem wiecznego pesymisty.
    Fanfik krótki, ale treściwy i przyjemny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie został przedstawiony jako płaczek, ale właśnie chciałam to ukazać. Nie tylko pesymistę, ale chłopaka, który zagubił się w tym co się wokół dzieje. I jakkolwiek by to dziwnie nie wyglądało, jakkolwiek ckliwy by się wtedy nie wydawał - o to mi chodziło.
      Co do drugiej postaci - nigdy nie myślałam o kimś konkretnym. Co prawda z początku miało to być coś innego i z Danielem, ale stworzyło się to co się stworzyło.
      Dziękuję za miłe słowa, naprawdę, coś takiego cieszy. Ogólnie, zdrowej krytyki nigdy za mało.

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.