To już ostatni z tekstów konkursowych :) Życzę miłego czytania.
Chłodny wiatr rozwiał gorzki zapach
przekwitłych magnolii i pognał w siną dal obumarłe płatki, rozproszone dotąd na
białej płycie nagrobka. Spod delikatnej kwiatowej pierzynki, wynurzyły się powlekane
złotem litery oraz czarno-biała fotografia .
Wyrastająca z ziemi ławeczka,
zaskrzypiała cicho, gdy na niej usiadł. Pokrowiec z aparatem, zawieszony na długim
pasku, otarł się łagodnie o udo, lecz nie poświęcił temu uwagi. Odłożył na bok
drewnianą laskę — swoją trzecią nogę — jak zwykł żartować i skupił spojrzenie
na nagrobnej płycie przed sobą. Pośród marmurowej bieli widział swoje odbicie, jak
sądził, o wiele doskonalsze od rzeczywistego wyglądu. Pozbawione zmarszczek,
których przybyło mu wciągu ostatnich lat, wolne od srebrnych kosmyków,
opadających na czoło. Wyglądał prawie tak samo jak kiedyś. Prawie, bo przecież
to, co utraci się w przeszłości, już nigdy do nas nie powraca, a ten staruszek
w swoim życiu czy tego chciał, czy nie, uwolnił się od wielu podmiotów. Nie
tylko od gładkości skóry, nie tylko od czerni włosów.
Kolejne
tchnienie wiatru owiało sylwetkę mężczyzny. Gdzieś ponad jego głową rozbrzmiała
pieśń zbłąkanej sikorki.
Cmentarz, na
którym pochowano Filipa był spokojny i cichy. Mogłoby się wydawać, że to nic
dziwnego, w końcu każde miejsce pochówku winno się charakteryzować takimi
cechami. Jednak tutaj było inaczej niż wszędzie. Może to tylko złudzenie, a
może to miejsce faktycznie spowijała magia. Nie wiedział. Był natomiast pewien,
że odwiedziny białego grobu, zawsze pomogą mu opanować niepokój serca i umysłu.
Wtedy był tylko on i Filip. I może
jeszcze cicho szumiące drzewa. I nieme pytania.
Wychylił się
do przodu i starł z okrągłej fotografii wspomnienie porannej mżawki.
Filip umarł
ostatniego dnia maja, kilkanaście… Kilkadziesiąt lat temu. Pomimo tego, że ten
dzień był tak odległy w czasie, pamiętał go doskonale. Każdą minutę, każdą
sekundę. Świat mienił się wtedy odcieniami smutku, pachniał wilgocią i chłodem.
Niebo odziało się w żałobną szarość, szlochając cichutko. Krople deszczu
bezgłośnie uderzały w szybę szpitalnego okna. Cała ziemia zdawała się
zamilknąć.
Filip leżał na łóżku, blady i
kruchy, tak bardzo do siebie nie podobny. Przystojna twarz straciła cały swój
blask, zasłana mięsakami kaposiego. Dłonie spoczywały bezwładnie pośród białej
pościeli, gdyż ich właściciel nie był wstanie nimi poruszyć. Jego siostry,
siostrzenica i kochanek, zgromadzeni wokół szpitalnego łóżka, starali się
ujarzmić targające nimi emocje. Sala, w której się znajdowali, była niewielka i
skromnie urządzona. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była stara lampka
nocna, przytwierdzona do ściany tuż nad głową Filipa. Dzięki niej pomieszczenie
spowijał błogosławiony półmrok. Błogosławiony, bo krył w swoich odmętach to, co
nie powinno być widziane przez zwykłych ludzi.
Powietrze przesiąknięte
było wonią środków odkażających i olejku chorych, a ich źródłem była śmierć
pochylona nad łóżkiem Filipa. Składała ona niewidzialne pocałunki na jego skórze,
a każde muśnięcie lodowatych warg sprawiało, że oddech mężczyzny słabł z
sekundy na sekundę. W pewnej chwili zamienił się w niepokojące rzężenie, wtedy
też dłoń kostuchy zacisnęła się na jasnej szyi. Przerwy pomiędzy dźwiękami
wydawanymi przez urządzenie, do którego Filip był podłączony, wydłużały się w
nieskończoność.
—
Może powinniśmy zawołać lekarza?
Nie pamiętał już, która z sióstr
wypowiedziała to zdanie. Bardziej przejął go głośny, przeciągły jęk maszyny
monitorującej czynności życiowe. Czarne ramiona porwały w swoje objęcia
przejrzystą duszę jego kochanka z niemą obietnicą wiecznego nieoddania.
Wiatr zawiał gwałtownie, przywodząc
do niego zapach purpury, bijący od słońca, kryjącego się za horyzontem i
jednocześnie wyrywając go z objęć wspomnienia.
Powietrze ze
świstem uleciało z jego ust.
Obraz
konającego Filipa na długo zapadł mu w pamięci, lecz wspominając go, starał się
ignorować deformacje jakie poczyniła z jego ciałem choroba. Pragnął widzieć go
zadziornie uśmiechniętego, szczęśliwego. Takiego jak kiedyś. I choć często nie
był wstanie przywołać do siebie takich obrazów, to posiadał coś, co mogło mu w
tym pomóc. Starą kartę pamięci, skrytą w ciemnej półce w sypialni, i w niej
ukryte czarno-białe wspomnienia.
Długa srebrna
wskazówka, wędrująca po brązowej tarczy jego zegarka, wskazała białą szóstkę,
krótsza zaś zatrzymała się pomiędzy siódemką i ósemką.
Dziś pora
powrotu do domu zdawała się nadejść znacznie prędzej niż zwykle. W mieszkaniu
oczekiwał go zapewne głodny Lambo Junior. Junior
— dobre sobie. Teraz już właściwie senior, stanowiący jedno z nielicznych
żywych wspomnienie Filipa. Nawet Adama i Krystiana już nie było. Jego
przyjaciele powoli się wykruszali. Brat umarł zaledwie kilka lat temu,
pozostawiając swojego partnera całkiem samego. No, może nie do końca, bo Mateusz
mieszkał teraz z nim. Nie łączyły ich żadne bliższe relacje, jedynie
rozpaczliwy strach przed pozostaniem samotnym.
Z cichym westchnieniem chwycił swą
laskę i podniósł się z brązowej ławeczki. Nim oddalił się od nagrobka, ułożył
na marmurze skromny bukiet błękitnych niezapominajek. Mógłby przysiąc, iż
drobniutkie płatki zadrżały przy spotkaniu z chłodem nagrobnej płyty.
Uśmiechnął się na pożegnanie do
maleńkiej sikorki z żółtym brzuszkiem, siedzącej na gałęzi drzewa, a następnie,
nieco przygarbiony i wsparty o lasce, ruszył powolnym krokiem w kierunku
głównej bramy cmentarza. Żegnany cichą pieśnią ptaka i szumiących
magnolii.
Korzystając z odrobiny wolnego czasu postanowiłam przeczytać ostatni tekst konkursowy... i z przykrością muszę powiedzieć, że w połowie odechciało mi się czytać. Dobrnęłam do końca, ale było naprawdę ciężko :(
OdpowiedzUsuńMetafory i pseudo liryczne opisy występują tu w takim natężeniu, że aż zgrzytają między zębami!
"...śmierć pochylona nad łóżkiem Filipa. Składała ona niewidzialne pocałunki na jego skórze, a każde muśnięcie lodowatych warg..."
"Czarne ramiona porwały w swoje objęcia przejrzystą duszę jego kochanka z niemą obietnicą wiecznego nieoddania"
"Wiatr zawiał gwałtownie, przywodząc do niego zapach purpury, bijący od słońca, kryjącego się za horyzontem i jednocześnie wyrywając go z objęć wspomnienia."
"...ułożył na marmurze skromny bukiet błękitnych niezapominajek. Mógłby przysiąc, iż drobniutkie płatki zadrżały przy spotkaniu z chłodem nagrobnej płyty"
To nie brzmi poetycko, tylko upiornie. Zakładam, że autor/-ka chciał uzyskać efekt dramatyzmu, ale w moim odczuciu niezbyt się to udało.
Gdyby autor ograniczył się do użycia pojedynczego zwrotu, to jeszcze da się to przełknąć, czasem taki manewr nawet wzbogaca tekst. Ale w przypadku wciskania zdań pseudo lirycznych gdzie się da uzyskujemy odpychający, niestrawny dla czytelnika bełkot.
Popracuj nad wyważeniem w swoich następnych tekstach.
Pozdrawiam,
Istis
Tekst faktycznie trochę przesadzony metaforami i lirycznymi zwrotami, ale gdyby skupić się na historii, to zaciekawiła mnie. Aż sama zaczęłam się zastanawiać, jak będzie wyglądać życie Gracjana bez Filipa, bo że Filipa kiedyś zabraknie, to pewne. I doszłam do wniosku, że wyglądałoby właśnie tak, jak to opisałaś. Gracjan nie zapomniałby o nim.
OdpowiedzUsuńa mi się płakać zachciało :(
OdpowiedzUsuń