Udało się. Napisałam ten rozdział.
Jakoś straciłam serce do tego opowiadania, a nie chciałam ostatniego rozdziału pisać na odwal, więc robiłam to tylko wtedy, kiedy czułam potrzebę. Ostatecznie jestem w miarę zadowolona (pomijając fakt, że przez ten ponad rok przeczytałam McDonalda ze trzy razy, żeby przypomnieć sobie akcję).
Prawdopodobnie pojawi się jeszcze epilog, domykający wszystko w ładną, konkretną całość. W śmielszych marzeniach chciałabym też kiedyś napisać coś o Andrzeju, ale teraz najważniejszy jest dla mnie spin-off Cienia i to na nim chciałabym się skupić.
Dodatkowo popisuję sobie opowiadanie o pewnym mężczyźnie z nerwicą natręctw i bardzo problematycznym dresiarzu, ale zanim bym je opublikowała, chcę mieć kilka rozdziałów (o ile nie cały tekst) na przód.
Nie przedłużając - miłego czytania, jeśli ktoś tu w ogóle jest i czeka.
Zamknięte drzwi
Poranek dla Teodora
nie należał do najłatwiejszych. Nie dość, że w nocy nie mógł
zasnąć, a gdy wreszcie mu się udało, zadzwonił budzik, to
jeszcze wciąż męczył go natłok myśli. Nie potrafił się na
niczym skupić, nawet przygotowanie śniadania przyszło mu z dużym
trudem, o spakowaniu notatek na wykłady już nie wspominając.
Wyszedł z mieszkania
prosto na ciepłe, wiosenne powietrze. Odchylił nieco głowę w tył,
zamierając na moment w promieniach słonecznych, żeby zaraz ruszyć
w stronę przystanku autobusowego, sprawdzając jeszcze po drodze
telefon. Andrzej milczał, a Rafał wysłał Teodorowi pytanie, czy
wszystko z nim w porządku, na które to z kolei Teodor nie
odpowiedział, domykając okrąg milczenia.
Na wykłady dotarł
punktualnie, jednak w sali prędzej pełnił prędzej funkcję
ozdoby, niż łaknącego wiedzy studenta. Natalia, której wczoraj
się żalił, zapisywała gorliwie słowa profesorów, więc na
szczęście nie musiał martwić się brakiem notatek.
Godzinę piętnastą,
czyli koniec jego pobytu na uczelni, przyjął z niejaką ulgą.
Dzisiaj bloki zajęć wyjątkowo mu się dłużyły.
– Wracasz do
siebie? – zapytała przyjaciółka, kiedy szli przez dziedziniec
wydziału. Zerknął na nią, krzywiąc się nieznacznie na samą
myśl, że będzie musiał teraz wrócić do pustego mieszkania.
– Nie wiem –
odpowiedział, odruchowo wyciągając telefon z kieszeni i zerkając
na jego ekran. Natalia ciekawsko zajrzała mu przez ramię, a on
nawet jej nie upomniał. Wczoraj i tak bardzo się już przyjaciółce
uzewnętrznił, nie musiał niczego przed nią ukrywać.
– Rafał –
zauważyła na głos i zerknęła na Teodora uważnie. – Nie
zamierzasz mu odpisać?
– Nie wiem.
– Ostatnio wielu
rzeczy nie wiesz – prychnęła, przewracając oczami. – Weź się
w garść, bo zachowujesz się jak dziewica na wydaniu. –
Szturchnęła go ramieniem, a Teodor zatrzymał się w półkroku.
Popatrzył na Natalię z lekkim rozbawieniem, ale nie mógł nie
przyznać jej racji, ostatnio sam ze sobą się męczył, bo naprawdę
nie wiedział, czego chciał.
– Możliwe. Nie mam
pojęcia co zrobić.
– To lepiej zrób
cokolwiek, bo mam wrażenie, że będziesz żałować.
Przełknął ślinę,
zerkając jeszcze na przyjaciółkę. Nic już jej nie odpowiedział,
kiwnął jedynie głową, dobrze wiedząc, że miała rację. Rafał
nie będzie na niego czekać wiecznie, a Andrzej... on nie czekał na
niego nigdy.
***
Stanął przed
drzwiami i nie wahając się ani przez moment, bo wtedy mógłby się
jeszcze rozmyślić, zapukał. Cała droga tutaj, na Dietla, minęła
mu jak w jakimś amoku. Nie bardzo ją pamiętał, bo skupiał się
na uciszaniu szalejących w głowie myśli i nim się spostrzegł, a
już stał tutaj – u progu mieszkania, które doskonale zdążył
poznać.
Nie minęło wiele
czasu, a w drzwiach stanął Rafał. Zaspany, w samych bokserkach,
spoglądający na Teodora tak, jakby myślał, że to jeszcze część
jego snu. Kamiński czuł, jak na ten widok serce zaczyna mu bić
szybciej, a jemu samemu robi się gorąco. I o ile wcześniej w jego
umyśle panował chaos, o tyle nagle zapanowała tam przytłaczająca
pustka.
Stęsknił się. Za
tym tępym wyrazem twarzy, jasnymi, łagodnymi oczami, no i za
wydatnymi, tak przyjemnymi w dotyku ustami.
– Teodor? Co tu
robisz? – Rafał z pewnością nie spodziewał się nagłej wizyty
Kamińskiego. Sam Kamiński zresztą też się jej nie spodziewał, a
już z pewnością w żaden sposób jej nie planował.
Wzruszył ramionami,
nie wiedząc co odpowiedzieć. Czuł się jak ostatnia sierota,
stojąc przed Rafałem i nie potrafiąc nawet wyartykułować słowa.
– O-obudziłem cię?
– burknął, cały czas walcząc ze sobą, aby patrzeć Rafałowi w
twarz, a nie w szeroki, umięśniony tors.
– Wczoraj miałem
nockę – powiedział, drapiąc się z zakłopotaniem w bok głowy,
wyraźnie nie wiedząc co ma zrobić. – Może wejdziesz?
Teodor wahał się
tylko przez ułamek sekundy. Zwilżył nerwowo wargi, ale kiedy jego
spojrzenie napotkało na swojej linii wzrok Rafała, stwierdził, że
pieprzyć wszystkie pozory. Nigdy przecież nie był dobry w
prowadzeniu rozmów, zawsze był bardziej milczący niż jego
rówieśnicy z powodu swojego jąkania, dlaczego więc teraz miałby
się zmuszać? W jednej chwili przekraczał próg, a w następnej już
popychał Rafała na najbliższą ścianę, całując go mocno.
Naprawdę się,
cholera, stęsknił. Nigdy by nie pomyślał, że może mu brakować
Rafała. A jednak, kiedy ten objął go w pasie stanowczym ruchem,
jeszcze bardziej przyciskając do swojej piersi, dla Teodora wszystko
było już jasne.
Mógł się wściekać
na Rafała z przeszłości, mógł go przeklinać, ale prawda była
taka, że aktualny Rafał bardzo mu odpowiadał.
I chyba coś do tego
aktualnego Rafała czuł.
***
Dni mijały, a Teodor
i Rafał spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, odkrywając
jednocześnie zgodnie z przysłowiem – nie taki diabeł straszny,
jak go malują. Nie dość, że dobrze im się ze sobą milczało, to
z czasem też zorientowali się, że potrafili ze sobą rozmawiać.
Ba, nawet mieli wiele wspólnych tematów, a Teodor coraz bardziej i
bardziej przekonywał się, że Rafał nie był wcale tak tępy, za
jakiego go kiedyś uważał. Miał swoje ambicje odnośnie studiów,
a gdy nie studiował, to zazwyczaj pracował... no i całkiem nieźle
znał się na popkulturze, więc kiedy akurat byli zmęczeni
ćwiczeniami łóżkowymi, oglądali seriale, słuchali muzyki czy
przeglądali zagraniczne portale plotkarskie.
Wszystko układało
się zaskakująco dobrze. Prawie.
Andrzej nie odzywał
się do Teodora. Zachowywał się tak, jakby po prostu nigdy nie
mieli ze sobą nic wspólnego, ale sam Teodor nie naciskał. Andrzej
żył znów swoim życiem, dalej marząc sobie karierę wielkiego
muzyka. Cały czas chodził na próby zespołu, a Rafała traktował
najnormalniej w świecie, przynajmniej tak Rzepa mu to relacjonował.
Ani razu nie zapytał o Teodora, zupełnie jakby wymazał sobie jego
postać z pamięci.
Szkoda tylko, że
Teodor nie potrafił zrobić tak samo.
– To przyjdziesz na
koncert? – zapytał Rzepa, przytulając się do jego pleców swoim
szerokim torsem. Teodor w odpowiedzi najpierw westchnął ciężko.
Już nie pierwszy raz poruszali tę kwestię. Niedługo ich zespół
miał mieć swój pierwszy w życiu koncert – może i nie było to
jakieś bardzo prestiżowe wydarzenie, jednak wszyscy członkowie
wydawali się tym przejmować.
– Nie wiem –
jęknął Teodor, nie chcąc już się z Rafałem spierać. Od
wczoraj suszył mu tym głowę, a Teodor miał wrażenie, że zaczyna
brakować mu wymówek. – Chyba nie powinienem. – Skrzywił się
nieznacznie, wpatrując się w ścianę. Poczuł, jak Rafał podnosi
się na ramieniu i wbija w niego uważne spojrzenie.
– Dlaczego niby?
– Andrzej –
odpowiedział, mając wrażenie, że tym samym skończy jakąkolwiek
dyskusję. Skoro Wroński tak bardzo go unikał, to nie miał zamiaru
za nim gonić. Siedem lat temu może i biegałby za Andrzejem z
wywieszonym jęzorem, jednak teraz wiele się zmieniło. Nie był już
zakompleksionym, niewierzącym w siebie chłopcem.
Rafał sapnął
ciężko.
– No i? Masz zamiar
go unikać?
– M-am zamiar nie
naciskać na spotkanie się z nim. – Odwrócił wzrok. Nie czuł
się na siłach, aby patrzeć Rafałowi w oczy i jednocześnie
prowadzić rozmowę o Andrzeju. Chyba nie minęło jeszcze
wystarczająco dużo czasu, żeby Wroński w końcu stał się dla
Teodora obojętny... o ile w ogóle kiedykolwiek to będzie możliwe.
– Nie naciskasz. –
Rafał najwidoczniej nie zamierzał dawać za wygraną. Teodor zdążył
już zauważyć, że w pewnych kwestiach potrafił być bardzo
uparty. – To nie o to przecież chodzi. Chciałem, żebyś po
prostu przyszedł. Kto wie, czy to nie pierwszy i ostatni nasz
koncert. – Wzruszył ramionami.
– Dlaczego ostatni?
– zainteresował się nagle, przenosząc na Rafała uważne
spojrzenie, jakby chcąc wyczytać z jego twarzy odpowiedź. Zdążył
już się nauczyć, że mimika Rzepy naprawdę wiele zdradzała, nie
potrafił ukrywać swoich emocji.
– Bohdan coraz
bardziej wkręca się w rodzinny biznes, Mateusz też ma swoje sprawy
na głowie... no i ja chciałbym zakręcić się gdzieś na jakieś
praktyki, żeby później nie mieć problemu z pracą. – Wzruszył
ramionami, a Teodor aż się na niego zapatrzył.
Ile razy jeszcze
będzie mieć wrażenie, że Rafał to kompletnie inna osoba? Myślał
o swojej przyszłości, a na dodatek (pomimo swojego bałaganiarstwa)
był niesamowicie obrotny i całkiem rozgarnięty. Gdy te drobne
sprawy wychodziły na jaw, Teodor miał wrażenie, że nie zasługiwał
na takiego faceta.
– Chcesz jeszcze
wziąć praktyki? Przecież już pracujesz na budowie. – Rany
boskie, a on jedyne co w życiu robił, to studiował! Raz próbował
dawać korepetycje, ale szybko mu się odechciało.
– Praca na budowie
nie za wiele da mi do doświadczenia... zresztą, mniejsza.
Przyjdziesz? To naprawdę może być nasz ostatni koncert.
Teodor przełknął
ślinę. Jak mógł odmawiać, kiedy te świńskie (na pierwszy rzut
oka niezbyt bystre) oczy patrzyły na niego prosząco?
– Nie wiem...
Rafał zmarszczył
brwi. Przez moment wyglądał jak dawny, groźny Rzepa szukający
zaczepki do bójki. Serce Teodora zabiło szybciej, kiedy z mocą
został przyciśnięty do kanapy, a tuż nad nim znalazł się
mężczyzna, który łatwo mógłby go zgnieść w swoim silnym
uścisku.
– Mam cię
przekonać?
Uchylił usta,
oddychając urywanie.
– Nie uda ci się –
powiedział tylko dlatego, żeby zobaczyć, co stanie się dalej.
Popatrzył na Rafała błyszczącymi od podniecenia oczami, a kiedy
duża dłoń złapała go za podbródek, miał wrażenie, że
topnieje.
– Chyba nie wiesz z
kim zadzierasz. – Rafał szybko zrozumiał, czego teraz pragnął
Teodor. A pragnął agresywnego faceta, który da radę go
zdominować. Nigdy jednak nie powiedział tego na głos, bo pewnie
prędzej spaliłby się ze wstydu. Uprawiali jednak seks
wystarczająco często, aby zdążyć poznać swoje fantazje. –
Będziesz mnie słuchać, piękny chłopczyku – dodał i wpił się
ostro w jego usta, a Teodor nawet nie miał szans, aby nadążyć za
jego językiem. Jęknął tylko z zadowoleniem, poddając mu się
całkowicie, gdy nagle Rafał odsunął się od niego i szybkim
ruchem odwrócił na brzuch. – Na kolana i się wypinaj.
Teodor posłał mu
zaskoczone spojrzenie. Czegoś takiego by się nie spodziewał, ale
nie miał zamiaru narzekać. Był już podniecony do granic
możliwości, więc szybko spełnił polecenie. Nawet, jeśli kochali
się chwilę wcześniej, był tak nakręcony, jakby nie robili tego
od tygodnia.
Wypiął pośladki w
stronę Rafała, a kiedy poczuł na nich duże, szorstkie od pracy
dłonie, jęknął. Rzepa w odpowiedzi wciągnął ze świstem
powietrze, żeby zaraz przesunąć palcem po wilgotnym od
poprzedniego stosunku odbycie.
– Tak cię lubię
najbardziej – szepnął Teodorowi do ucha, owiewając je swoim
ciepłym, niemal gorącym oddechem. – Klęczącego i błagającego
o dotyk – dodał i stanowczo pociągnął Kamińskiego za włosy,
odchylając jego głowę do tyłu. – Poproś, abym cię wypieprzył.
Teodor spojrzał
kątem oka na Rafała, zdezorientowany. Serce dalej łomotało mu w
piersi jak szalone, a w głowie kręciło się od nadmiaru emocji.
Uchylił usta i pomimo palącego go od wewnątrz zawstydzenia,
szepnął:
– P-proszę.
W odpowiedzi otrzymał
jedynie mocne klepnięcie w pośladki. Nie na tyle mocne, aby
zabolało, jednak zdecydowanie czuł pieczenie skóry. Aż pisnął,
nie spodziewając się tego, a Rafał znów pociągnął go za włosy.
Teodor nigdy jeszcze nie czuł się tak podniecony, właściwie, to
nawet nie spodziewał się, że Rzepa mógłby go w ten sposób
traktować. Wcześniej był o wiele delikatniejszy, jakby bał się,
że Teo ucieknie, gdy tylko wykona gwałtowniejszy ruch. A jednak,
Teodor wciąż tkwił w jego łóżku i był skory nawet błagać
Rzepę na kolanach, byleby tylko nie zostawił go teraz w takim
stanie.
– O co niby? –
warknął mu do ucha, a dłoń puściła jego włosy. Kamiński zaraz
obejrzał się na Rafała przez ramię, cały czerwony na twarzy. –
No? – ponaglił go, gdy Teodor zbyt długo zwlekał.
– Wy-wypieprz mnie.
– Odrzucił już jakiekolwiek racjonalne myśli. Rafał uśmiechnął
się z zadowoleniem i jeszcze raz klepnął go w pośladki, żeby
zaraz wychylić się i w kilku sprawnych ruchach sięgnąć po
prezerwatywę, a później nałożyć ją na swojego członka. Teodor
aż wciągnął ze świstem powietrze, dobrze wiedząc, co go zaraz
czeka. Mimowolnie wypiął bardziej pośladki, czując jak odbyt
pulsuje mu na samo wyobrażenie tego, co się stanie. Sapnął, gdy
Rafał ustawił się tuż za nim i stanowczo złapał go za biodra, a
później wszystko spowiła przyjemność.
Rzepa się z nim nie
certolił. Wszedł w niego jednym, stanowczym ruchem i niemal od razu
zaczął go pieprzyć. Teodor wydawał z siebie niekontrolowane,
urywane dźwięki, poddając się większemu mężczyźnie, który
teraz mógłby z nim zrobić naprawdę wszystko, a jemu i tak by się
to podobało. Wiele razy oglądał taki seks na filmach
pornograficznych i zawsze go to kręciło, ale wiedział, że raczej
nie znalazłby w sobie odwagi, żeby powiedzieć o tym swojemu
kochankowi. Kiedy więc Rafał odwrócił go brutalnie na plecy,
przycisnął do materaca i zadarł mu wysoko nogi, aby móc wrócić
do pieprzenia, Teodor przez moment myślał, że zakończy
falstartem. Rzepa był naprawdę duży i silny, a Kamiński dopiero
teraz zaczynał to doceniać. Czuł jego ciężar na sobie i
napinające się raz po raz mięśnie... kiedy jednak spojrzał na
jego twarz wykrzywioną we wściekłym, ale dziwnie erotycznym
wyrazie, już wiedział, że długo nie wytrzyma.
Doszedł jako
pierwszy, ochlapując ich brzuchy. Rafał sapnął ciężko, gdy
Teodor zacisnął się na nim niekontrolowanie. Wykonał jeszcze
kilka chaotycznych ruchów, aż wreszcie zamarł nad nim w bezruchu,
żeby po chwili opaść tuż obok na posłanie, oddychając przy tym
ciężko.
Teodor, cały
czerwony na twarzy, spojrzał na zlanego potem Rafała, próbującego
unormować swój oddech. Świńskie oczka szybko wyłapały jego
wzrok, a Kamiński, chociaż miał ochotę odwrócić się plecami,
wytrzymał ich spojrzenie dzielnie.
– T-to by-było...
– zaczął, łamiącym się głosem. Miał wrażenie, że jeszcze
moment a spali się ze wstydu. – Wow – zakończył kulawo,
zamykając na chwilę oczy, bo wydawało mu się, że te świńskie
oczka zaraz wywiercą mu dziurę w czole.
Rafał nagle
roześmiał się. Miał ładny, męski śmiech, na którego brzmienie
po plecach Teodora przebiegły przyjemne ciarki.
– Cicha woda brzegi
rwie, co nie, Teo? – zapytał z rozbawieniem i jednym, silnym
ruchem przyciągnął go do siebie. – Kto by pomyślał, że lubisz
takie zabawy – wyszeptał mu do ucha, ale Teodor już nie
odpowiedział, tylko wcisnął się w jego ramiona.
O ironio, czuł się
w nich teraz naprawdę bezpiecznie.
***
Nadszedł wreszcie
wielki dzień dla zespołu Andrzeja, chociaż nikt raczej się już z
niego nie cieszył. Jasne było, że ten wielki dzień jest zarazem
ich ostatnim, bo żaden z członków nie miał już sił zabiegać o
utrzymanie grupy. Każdy chciał iść w swoją stronę, ale nie
każdy swoją przyszłość wiązał z muzyką.
Teodor z kolei nie
miał najmniejszej ochoty na zawitanie w Carpe Diem i, co za tym
idzie, konfrontowanie się z Andrzejem, ale z drugiej strony nie
chciał kłótni z Rafałem. Cały czas powtarzał sobie, że robi to
tylko dla Rzepy, jednak coś mu podpowiadało, że to nie do końca
prawda.
Okłamywał siebie.
Chciał stanąć z Wrońskim twarzą w twarz i zapytać, czy to
wszystko będzie teraz tak wyglądać? Po tym, co mu Andrzej tamtego
dnia powiedział, jak mu wyznał miłość i przyznał się do swoich
słabości, będą się tak po prostu unikać? Chociaż nie chciał,
te pytania wciąż przewijały mu się w myślach, ale nie potrafił
znaleźć na nie odpowiedzi.
Wieczór był
wyjątkowo ciepły. Zbliżała się końcówka kwietnia, a zapach
nadchodzącego wielkimi krokami lata aż unosił się w powietrzu.
Stał przed wejściem do klubu, przysłuchując się rozmowie Rzepy i
Bohdana na temat koncertu, jaki lada moment mieli zagrać. Czekali na
resztę członków zespołu – Mateusz wysłał wiadomość, że
jest już w drodze, a Andrzej... no cóż, jak to Andrzej, zapadł
się pod ziemię i nikt nie miał pojęcia, gdzie ten bezpański kot
łaził oraz czy w ogóle zamierzał się dzisiaj pokazać.
Sterczeli tak jeszcze
przez kilka minut, aż słońce zdążyło całkowicie zajść i
ulica Floriańska zatopiła się w ciemności, gdy wreszcie na samym
jej końcu zamajaczyła się wysoka, szczupła sylwetka. Jak na
zawołanie Teodor poczuł mocny uścisk zdenerwowania w gardle,
musiał zaczerpnąć głębokiego oddechu, żeby trochę się
uspokoić, co w ostateczności niewiele dało. Wystarczyło tylko,
aby Andrzej podszedł do nich nonszalanckim krokiem, obrzucił
każdego z nich krótkim spojrzeniem niesamowicie niebieskich oczu, a
na końcu rzucił:
– To jak, gotowi?
Teo zacisnął dłonie
w pięści, czując się tak, jakby Wroński publicznie splunął mu
w twarz.
Andrzej zlustrował
go tylko urywkowym, nic nieznaczącym spojrzeniem, a na końcu
zignorował. Jakby Kamiński był przypadkowym gościem stojącym pod
klubem.
– Jeszcze Mateusz
– rzucił w odpowiedzi Rafał i nie byłoby sensu doszukiwać się
w jego głosie chociażby krzty sympatii. Teodor drgnął, słysząc
znajome z dzieciństwa tony wrogości. Zerknął ukradkiem na Rzepę,
który właśnie obrzucał Andrzeja niechętnym spojrzeniem, a ten
oczywiście nic sobie z tego nie robił.
– J-ja... –
zaczął i aż przeklął się w myślach za swoje jąkanie. Jak
zwykle w sytuacjach stresowych problemy z mową wracały do niego
niczym bumerangi w kreskówkach Looney Tunes. – Pójdę. Do toalety
– wydukał i spłoszony nieprzyjemną atmosferą oraz obojętnym
zachowaniem Andrzeja, czym prędzej ruszył w stronę drzwi. Nikt go
nie zatrzymał, więc już po chwili schodził po schodach, a
następnie znalazł się w (jeszcze pustej) krakowskiej piwnicy
zagospodarowanej na klub. Lada moment miała wypełnić się
dźwiękami muzyki na żywo, gromkimi rozmowami i obijającymi się o
siebie kuflami. Na tę chwilę jednak nic takiego nie miało miejsca,
owszem, kilka osób już okupowało stoły, jednak nie były to
tłumy, które miały się tu zaraz zebrać.
Dotarł wreszcie do
łazienki, jeszcze czystej oraz pachnącej środkami do czyszczenia.
Podszedł do umywalki i nie wiedząc co ze sobą zrobić, umył ręce,
zerkając jednocześnie na swoje odbicie w małym lusterku. Był
niesamowicie blady, a jego zdenerwowanie widać było jak na dłoni,
więc z pewnością nie umknęło to Andrzejowi. Na tę myśl, nie
krępując się już przed niczym, przeklął siarczyście i ochlapał
swoją twarz, chcąc doprowadzić się do porządku.
Jak to się działo,
że kiedy w grę wchodził Wroński, Teodor nie dość, że
przestawał logicznie myśleć, to jeszcze zmieniał się w
trzęsącego portkami ratlerka? Dlaczego nie potrafił nawet stanąć
przed nim twarzą w twarz, o rzuceniu kilku wartych wypowiedzenia
słów już nie wspominając?
Wiedział, że pewne
rzeczy były dla niego nie do przeskoczenia. I chociaż cholernie nie
chciał tego przyznawać, chociaż chciałby wyprzeć to całym sobą
– ten pieprzony drań nie był dla niego obojętny i prawdopodobnie
już nigdy nie będzie.
Teodor wciąż go
kochał, co jednak nie oznaczało, że dalej naiwnie wierzył w
możliwość stworzenia z Wroną głębszej relacji. Oczywiście, że
nie, nie po ostatnim wyznaniu. Miał jednak świadomość, że na
trzeźwo nie tylko nie przeżyje tego wieczora, ale też dalej będzie
unikać Andrzeja. A przecież to nie on powinien być tym, który
chowa głowę w piasek, czyż nie?
Odwrócił się do
drzwi i aż przystanął, spoglądając w maleńkie, szare oczka
patrzące w jego stronę z zatroskaniem. Momentalnie po jego ciele
rozlało się przyjemne, ciepłe uczucie podpowiadające mu, że jest
na dobrym miejscu, przy odpowiedniej osobie i że obojętnie czego
nie czułby do Andrzeja, Rzepa był prawidłowym wyborem.
– Wszystko gra? –
zapytał Rafał, przyglądając mu się uważnie, jakby chciał
wyczytać odpowiedź z samej postawy Kamińskiego.
Kiwnął głową,
uśmiechając się mimowolnie, po czym, nie myśląc wiele, podszedł
szybko do Rzepy i cmoknął go lekko w usta. Od razu poczuł się
pewniej, niż jeszcze chwilę temu, bijąc się ze swoimi myślami
przed lustrem.
– Kiedy zaczynacie?
– zapytał, zastanawiając się, czy wciągnięcie Rafała do
jednej z kabin to dobry pomysł. Mógłby w ten sposób chociaż
trochę sobie ulżyć.
– Chłopaki
rozstawiają sprzęty, więc może wszystko pójdzie planowo –
odpowiedział i doskonale interpretując niepokojący błysk w oku
Teodora, pochylił się do niego we władczym geście. – A co? Masz
jakiś pomysł, co możemy zrobić na szybko?
Kamiński przygryzł
wargę, posyłając Rzepie filuterne spojrzenie i już chciał kiwnąć
głową, kiedy nad szerokim ramieniem partnera zamajaczyła mu się
wysoka szczupła postać.
– Suń się –
padło pełne niechęci polecenie. Teodor drgnął, kiedy niebieskie
oczy zlustrowały jego sylwetkę, a Rzepa obejrzał się na Andrzeja
ze zmarszczonymi groźnie brwiami.
– Możesz
grzeczniej?
Wroński prychnął.
Teodor zdał sobie w tym momencie sprawę, że już nie raz widział
taką postawę u przyjaciela, jednak nigdy nie była ona skierowana w
jego stronę. To podziałało na niego niczym najlepszy
elektrowstrząs. Przełknął ciężko ślinę, gdy poczucie
niepokoju i rozpaczy zacisnęło mu się chłodną łapą na gardle.
– Och, przepraszam,
że przerywam wam preludium do seksu w kiblu – parsknął, po czym
przecisnął się między nich i jeszcze raz zerknął na Teodora.
Dopiero teraz Kamiński dostrzegł w tym spojrzeniu nie wrogość,
ale... rozżalenie?
Jak zawsze nie
odezwał się ani słowem. Niczym ostatnia ofiara stał cicho,
patrząc jak Andrzej znika za drzwiami kabiny.
– Olej to –
powiedział Rafał, ogarniając Teodora ramieniem. – Chodź na
salę. Napijesz się czegoś?
Kamiński posłał mu
pełne wdzięczności spojrzenie i kiwnął głową. O tak, niczego
bardziej teraz nie pragnął od szklanki pełnej procentów, które
mogłyby pomóc w walce z syfem zalewającym mu głowę.
Podeszli do baru, a
Teodor w międzyczasie zorientował się, że Carpe Diem przybyło
więcej klientów. Chciał się tym cieszyć, w końcu nigdy nie
życzył chłopakom źle. Wiedział, że każdy z nich marzył o
dużej publice, jednak jedynym, o czym potrafił w tamtym momencie
myśleć, było rozgoryczone spojrzenie Andrzeja.
Uśmiechnął się i
podziękował Rafałowi, kiedy ten wcisnął mu w ręce kufel
ciemnego piwa. Później, gdy partner powiedział mu, że musi iść
do Mateusza i Bohdana, pokiwał tylko głową, dobrze wiedząc, że w
stanie takiej dezorientacji ciężko będzie mu coś wyartykułować.
– Uważaj na siebie
– powiedział Rzepa i jeszcze zanim odszedł, pochylił się do
niego w sposób, jakby chciał go pocałować. Zaraz jednak
zrozumiał, że są w klubie pełnym ludzi, więc szybko cofnął
się, a następnie odszedł, za co Teodor był mu wdzięczny. Do
pełni szczęścia brakowało mu tylko obrzydzonej publiki.
Nie myśląc wiele,
wziął parę dużych łyków trunku, zauważając jednocześnie, że
Andrzej wyszedł już z toalety i ruszył w stronę sceny, aby pomóc
chłopakom ze sprzętem. Obserwował to z daleka, ani myśląc
podchodzić oraz psuć atmosferę swoją obecnością. W zamian zajął
wysokie krzesełko przy barze, pochłaniając piwo szybciej niż
powinien.
Skończył dokładnie
w momencie, w którym wszystkie głośniki były już podłączone, a
w klubie panował niemały tłok. Zajęło mu więc chwilę, kiedy
barman obsłużył formującą się kolejkę i gdy mógł wreszcie
zamówić kolejne piwo. W międzyczasie członkowie zespołu stanęli
już na scenie, a Andrzej złapał za mikrofon.
Teodor patrzył na
jego szczupłą sylwetkę zdając sobie sprawę, że Wroński znalazł
się wreszcie w swoim żywiole. Jakby nigdy nic przywitał się z
ludźmi, zachowując się przy tym tak pewnie, jak gdyby urodził się
na scenie. A kiedy zaczęli grać i z głośników popłynął
głęboki głos Andrzeja, Teodor poczuł przebiegające po całym
ciele ciarki. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że
przyjaciel tak go zahipnotyzował, że nie zwrócił uwagi nawet na
Rafała, a przecież było na co popatrzeć. Rzepa walił w bębny
zapalczywie, skupiając się tylko na nich. Marszczył groźnie brwi,
przypominając przy tym rozjuszone, niezwykle agresywne zwierzę.
Teo przełknął
ciężko ślinę, po czym szybko wziął kilka kolejnych łyków
czeskiego piwa. Już powoli zaczynało kręcić mu się w głowie,
ale nie odrywał wzroku od sceny. Widział, że między utworami
chłopacy również pili alkohol, którym częstował ich właściciel
klubu, więc nie miał wyrzutów sumienia, że jako jedyny skończy
podpity. Zresztą, stan upojenia było słychać nawet po głosie i
ruchach Andrzeja, bo ten z każdą chwilą wydawał się coraz
bardziej wczuwać w muzykę. Wreszcie jednak ogłosili przerwę, a
Teodor dokończył swojego browara. Postawił pusty kufel na blacie,
po czym zaczął przeciskać się przez tłum.
Z głośników
popłynął utwór „Livin' On A Prayer”, a ludzie zaczęli
tańczyć, więc przedarcie się przez taką pląsającą chmarę
ciał stało się jeszcze trudniejsze. Nagle jednak poczuł uścisk
na ramieniu, zaskoczony odwrócił się, a kiedy dostrzegł wpatrzone
w niego niebieskie oczy, serce podeszło mu do gardła.
– Chodź – rzucił
Andrzej, a Teodor wyczytał ten rozkaz jedynie z ruchu jego ust, bo
muzyka była zbyt głośna. W pierwszym odruchu chciał się postawić
– nie szukał przecież Andrzeja, chciał znaleźć Rafała i to do
niego zmierzał. Wystarczyło jednak, aby Wroński pociągnął go w
stronę schodów, a Teodor poddał się temu mimowolnie. Mógłby
zrzucić to na alkohol, ale prawda była taka, że wypił tylko dwa
piwa, zbyt mało, aby stracić panowanie nad sobą.
Byli już prawie przy
wyjściu, gdy nagle, nie wiadomo skąd, tuż obok pojawił się
Rzepa. Zirytowany, spocony przez grę na perkusji i dodatkowo również
nietrzeźwy. Teodor aż się na niego zapatrzył, a serce na ten
widok podeszło mu do gardła.
Co takiego Rafał
musiał sobie pomyśleć, widząc ich razem?
– Ty jak zawsze w
odpowiednim momencie – warknął Andrzej, któremu Rzepa
najwidoczniej pokrzyżował plany.
– Myślałem, że w
przerwie mieliśmy omówić kolejne utwory – nie brzmiało to jak
łagodne stwierdzenie. Teodor na moment aż wstrzymał oddech, bo z
tonu i postawy Rafała bił tylko jeden komunikat: jeśli się nie
chce kłopotów, lepiej odpuścić.
– Nikt ci nie broni
– odpowiedział Andrzej, który w tamtym momencie przypominał
nastroszonego, walecznego koguta stojącego oko w oko z groźnym,
żądnym krwi lisem. Oczywiste było, która ze stron mogła wygrać
ten pojedynek, ale mimo tego kogut nie zamierzał odpuszczać. Jedyne
co robił, to tylko głośniej gdakał i bardziej się zacietrzewiał.
– Ruszysz się, czy mam ci pomóc? Bo trochę zawadzasz – syknął.
Rafał zmarszczył
groźnie brwi, ale po jego postawie nie widać było, aby miał
wykonać polecenie Andrzeja. Wroński więc, z dumnie uniesioną
głową, pchnął Rafała, chcąc utorować sobie drogę. Jak łatwo
się jednak domyślić, było to równie skuteczne co rzucanie
pluszakami w ścianę – niby można, ale od początku wiadomo, że
nie przyniesie żadnych rezultatów.
Teodor widząc ten –
całe szczęście – dopiero co tlący się konflikt, postanowił
zareagować. Wiedział, że Wroński jak nikt inny potrafił
prowokować, a pijany, zazdrosny Rzepa mógł tym prowokacjom łatwo
ulec, a wtedy byliby tylko o krok od tragedii.
– Dacie już
spokój? – fuknął głośno, zupełnie jak nie on, brzmiąc przy
tym tak pewnie, że obie pary oczu spojrzały w jego stronę
zaskoczone. – Mam dość – sapnął, wyrywając się jednocześnie
z uścisku dłoni Andrzeja. – Naprawdę kurewsko dość –
przeklął, czując, że tama, która dotychczas powstrzymywała
wszystkie szalejące w nim emocje, rozpadła się na kawałki,
pozwalając fali kontrastujących uczuć zalać go po same brzegi.
– Teo – sapnął
Rafał i chciał zagrodzić mu drogę. Teodor jednak był szybszy.
Przemknął tuż obok, umykając podążającym za nim szerokim
ramionom, po czym błyskawicznie wspiął się po schodach, a
następnie wypadł z Carpe Diem.
Chłodne, wiosenne
powietrze momentalnie go otoczyło. Mógł odetchnąć i choć na
chwilę przestać myśleć – bo przecież ostatnimi czasy nic
innego nie robił. Ciągle tylko zastanawiał się, rozważał,
przetwarzał przeróżne scenariusze.
Spokój nie trwał
jednak długo, bo już po chwili wyszedł za nim Rzepa, a następnie
– nawet nie musiał się odwracać – pojawił się również i
Andrzej.
– Musisz leźć tam
gdzie i ja? – warczał Wroński.
– Z tego co
zarejestrowałem, ty lazłeś za mną – odparował Rafał.
– Szedłem za
Teodorem. Mógłbyś być tak miły i iść sprawdzić czy cię nie
ma w kiblu. Mam kilka spraw do obgadania z twoim kochasiem.
– Prosisz się.
– O to żebyś nie
kalał mojego wzroku swoją małpią mordą? Jak najbardziej.
Słuchał tej wymiany
zdań, a całe zdenerwowanie uleciało z niego jak powietrze z
przekłutej piłki plażowej. Nie wierzył, że ten jeden głupi
wieczór dostarczył mu tylu emocji. Od złości, po zdenerwowanie,
przez niepewność, a na rozbawieniu kończąc.
Parsknął śmiechem,
czując się jakby ktoś wyciągnął mu mózg, wyprał, a później
odłożył organ z powrotem na swoje miejsce. Sam już nie wiedział
jakie uczucia będą nim targać za pięć minut. Patrząc na ten
kalejdoskop wrażeń, powinien jeszcze usiąść na krawężniku,
rozbeczeć się, a później na deser udusić histerycznym chichotem.
– Wy jesteście
pojebani – powiedział, ocierając łzy z kącików oczu. – Obaj.
Nie wiem, który bardziej.
Rafał nie
odpowiedział, zawstydzony faktem, że tak łatwo dał się
sprowokować i wciągnąć w wymianę uszczypliwości z Wrońskim. W
końcu zazwyczaj po prostu nie reagował, przyzwyczaił się już do
Andrzejowych złośliwości. Teraz jednak, najzwyczajniej w świecie,
był zazdrosny.
– W sumie nie wiem
po co to robię – prychnął z kolei Andrzej, który nie zamierzał
być cicho. Przeczesał nerwowym ruchem dłoni swoje krótkie, czarne
włosy. – I wkurwia mnie to nieziemsko. Ty mnie wkurwiasz –
powiedział, patrząc na Teodora, po czym nagłym, szybkim krokiem
zbliżył się do swojego przyjaciela ze szkolnych lat. Ten
początkowo nie wiedział czego ma się spodziewać, w końcu Andrzej
był najbardziej porywczą i nieodgadnioną osobą, jaką znał.
Nie mógł więc
przewidzieć, że Wroński złapie go za brodę, pochyli się i go
pocałuje. Wyciśnie mu na ustach soczysty, głęboki, ale przy tym
niezwykle krótki pocałunek, a Rafał będzie tego świadkiem. Nim
zdążyło chociażby dotrzeć do niego, co właśnie miało miejsce,
Andrzej już się odsunął, po czym machnął im jakby na
pożegnanie.
– Wszystkiego
dobrego, czy coś. Jesteście nawet spoko parą – powiedział niby
obojętnie, po czym, nie oglądając się już na nich, ruszył samym
środkiem brukowanej drogi w tylko sobie znaną stronę.
Teodor zamrugał.
Kabelki w jego głowie zaczęły stykać. Spojrzał na Rafała, a ten
wydawał się równie zaskoczony, co i on. Nic jednak nie zrobili,
tylko jak idioci spoglądali na oddalającą się sylwetkę Andrzeja,
aż wreszcie, gdy ta zniknęła w bocznej uliczce, Teodor mruknął
pod nosem:
– Tak naprawdę
nigdy go nie rozumiałem.
Rzepa westchnął
ciężko, po czym podszedł do swojego chłopaka i ściągnąwszy
uprzednio swoją czarną bluzę, zarzucił mu ją na ramiona.
– Ja chyba też nie
– mruknął, a jego spojrzenie na krótką chwilę zatrzymało się
na ustach, które dwie minuty temu dotykały ust Andrzeja.
Teodor chciał coś
jeszcze dodać, gdy nagle, niczym piorun przeszyła go pewna myśl.
– Co z koncertem?!
Rzepa skrzywił się
i nie odpowiadając od razu, najpierw potarł kciukiem dolną wargę
Kamińskiego, zupełnie jakby chciał z niej zetrzeć DNA Andrzeja.
– Nic?
– Ale... przecież
to wasz pierwszy taki koncert! I wasze marzenie. I...! –
zdenerwował się, na co Rafał tylko wzruszył ramionami.
– Cóż, to chyba
koniec – mruknął. – Trochę przedwczesny i zaskakujący, ale
chyba koniec. Nie ma już zespołu, Andrzej znowu zwiał, a ja nie
mam sił tego odkręcać.
Teodor uchylił usta,
ale zaraz je zamknął, nie wiedząc co powiedzieć. Odchrząknął,
po czym bardziej zatopił się w połach ciepłej bluzy Rzepy.
– To możemy już
iść? – zapytał, spoglądając w te maleńkie, świńskie oczka,
które wpatrywały się w niego od dłuższej chwili. Poczuł
osobliwe, ale bynajmniej nie nieprzyjemne ciepło rozlewające się w
okolicach podbrzusza.
Rafał kiwnął
głową.
– Tylko powiem
chłopakom... I właścicielowi pubu.
Uśmiechnął się w
odpowiedzi, jednak już nic nie powiedział. Miał wrażenie, jakby
właśnie kończyli jakiś rozdział w życiu. Zamykali jedne drzwi i
kierowali się do drugich.
Zostawiał za sobą
etap Andrzeja.
I to byłoby dobre
zakończenie, naprawdę bardzo dobre. Miał Rafała, był zakochany,
czego chcieć więcej?
Tylko że Andrzej to
Andrzej. Człowiek, którego nie dało się zamknąć w konkretnych
ramach. Coś podpowiadało mu, że temat Wrońskiego jeszcze nie raz
przewinie mu się na tapecie życia.
W końcu Andrzej był
jak kot – chadzał własnymi ścieżkami, odchodził i wracał
kiedy chciał, nie licząc się z bałaganem pozostawianym za sobą.
Jest rozdział, jak się cieszę ☺. Dziękuję Ci bardzo za to opowiadanie bo nie wiem czemu ale bardzo mi się podobało i juz straciłam nadzieję na dalszy ciąg. To co, czekam na epilog 😁❤️❤️❤️😁
OdpowiedzUsuńPiękne zakończenie, niby kibicuję chłopakom, ale zawsze miałam słabość do takich jak Andrzej, więc... niesmak pozostał. ale fajnie, że jednak był trochę zazdrosny i obdarzył go pożegnalnym pocałunkiem. #rebel4eva
OdpowiedzUsuńNareszcie! Wchodziłam tu prawie codziennie i czekałam, aż w końcu się doczekałam. Trochę szkoda, że to już koniec, ale pozostaje czekać na epilog. Dzięki za kawał dobrej roboty, bo bardzo polubiłam bohaterów :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam na dalsze opowiadania
Świetnie wyszedł koniec, lepszego nie mogłabym sobie wymyślić ;D
OdpowiedzUsuńWpadłam z natchnienia że może jednak coś się ukazało bo dawno nie zaglądałam i pełne zaskoczenie ;)
Ten koniec do tego opowiadania naprawdę był warty czekania. W sumie pozostał tak naprawdę bardzo otwarty :)
Bez zmian zawsze ktoś tu jest/zagląda :D
Ściskam ciepło,
Elda
Bardzo dobry koniec, Dream! :) Choć miałam od tego opowiadania bardzo długą przerwę, to mimo wszystko cieszę się, że je dokończyłam, bo naprawdę mi się podobało. Ale rozumiem "stracenie serca", bo ja miałam tak nieraz ze swoimi, tylko że jest jedna różnica - ty zawsze doprowadzasz te historie do końca. Ja, jak już stracę serce, to choćby nie wiem co, nie jestem w stanie wrócić do czegoś.
OdpowiedzUsuńChoć staram się to zmienić, i doprowadzam właśnie stare opowiadanie do porządku:) Może mi się uda.
Pozdrawiam cię serdecznie! <3 Dla Rafała i Teodora to idealne zakończenie :)