sobota, 25 maja 2019

Rozdział 20. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie) - KONIEC

Udało się. Napisałam ten rozdział. 
Jakoś straciłam serce do tego opowiadania, a nie chciałam ostatniego rozdziału pisać na odwal, więc robiłam to tylko wtedy, kiedy czułam potrzebę. Ostatecznie jestem w miarę zadowolona (pomijając fakt, że przez ten ponad rok przeczytałam McDonalda ze trzy razy, żeby przypomnieć sobie akcję). 
Prawdopodobnie pojawi się jeszcze epilog, domykający wszystko w ładną, konkretną całość. W śmielszych marzeniach chciałabym też kiedyś napisać coś o Andrzeju, ale teraz najważniejszy jest dla mnie spin-off Cienia i to na nim chciałabym się skupić.
Dodatkowo popisuję sobie opowiadanie o pewnym mężczyźnie z nerwicą natręctw i bardzo problematycznym dresiarzu, ale zanim bym je opublikowała, chcę mieć kilka rozdziałów (o ile nie cały tekst) na przód.
Nie przedłużając - miłego czytania, jeśli ktoś tu w ogóle jest i czeka.

Zamknięte drzwi


Poranek dla Teodora nie należał do najłatwiejszych. Nie dość, że w nocy nie mógł zasnąć, a gdy wreszcie mu się udało, zadzwonił budzik, to jeszcze wciąż męczył go natłok myśli. Nie potrafił się na niczym skupić, nawet przygotowanie śniadania przyszło mu z dużym trudem, o spakowaniu notatek na wykłady już nie wspominając.
Wyszedł z mieszkania prosto na ciepłe, wiosenne powietrze. Odchylił nieco głowę w tył, zamierając na moment w promieniach słonecznych, żeby zaraz ruszyć w stronę przystanku autobusowego, sprawdzając jeszcze po drodze telefon. Andrzej milczał, a Rafał wysłał Teodorowi pytanie, czy wszystko z nim w porządku, na które to z kolei Teodor nie odpowiedział, domykając okrąg milczenia.
Na wykłady dotarł punktualnie, jednak w sali prędzej pełnił prędzej funkcję ozdoby, niż łaknącego wiedzy studenta. Natalia, której wczoraj się żalił, zapisywała gorliwie słowa profesorów, więc na szczęście nie musiał martwić się brakiem notatek.
Godzinę piętnastą, czyli koniec jego pobytu na uczelni, przyjął z niejaką ulgą. Dzisiaj bloki zajęć wyjątkowo mu się dłużyły.
– Wracasz do siebie? – zapytała przyjaciółka, kiedy szli przez dziedziniec wydziału. Zerknął na nią, krzywiąc się nieznacznie na samą myśl, że będzie musiał teraz wrócić do pustego mieszkania.
– Nie wiem – odpowiedział, odruchowo wyciągając telefon z kieszeni i zerkając na jego ekran. Natalia ciekawsko zajrzała mu przez ramię, a on nawet jej nie upomniał. Wczoraj i tak bardzo się już przyjaciółce uzewnętrznił, nie musiał niczego przed nią ukrywać.
– Rafał – zauważyła na głos i zerknęła na Teodora uważnie. – Nie zamierzasz mu odpisać?
– Nie wiem.
– Ostatnio wielu rzeczy nie wiesz – prychnęła, przewracając oczami. – Weź się w garść, bo zachowujesz się jak dziewica na wydaniu. – Szturchnęła go ramieniem, a Teodor zatrzymał się w półkroku. Popatrzył na Natalię z lekkim rozbawieniem, ale nie mógł nie przyznać jej racji, ostatnio sam ze sobą się męczył, bo naprawdę nie wiedział, czego chciał.
– Możliwe. Nie mam pojęcia co zrobić.
– To lepiej zrób cokolwiek, bo mam wrażenie, że będziesz żałować.
Przełknął ślinę, zerkając jeszcze na przyjaciółkę. Nic już jej nie odpowiedział, kiwnął jedynie głową, dobrze wiedząc, że miała rację. Rafał nie będzie na niego czekać wiecznie, a Andrzej... on nie czekał na niego nigdy.

***

Stanął przed drzwiami i nie wahając się ani przez moment, bo wtedy mógłby się jeszcze rozmyślić, zapukał. Cała droga tutaj, na Dietla, minęła mu jak w jakimś amoku. Nie bardzo ją pamiętał, bo skupiał się na uciszaniu szalejących w głowie myśli i nim się spostrzegł, a już stał tutaj – u progu mieszkania, które doskonale zdążył poznać.
Nie minęło wiele czasu, a w drzwiach stanął Rafał. Zaspany, w samych bokserkach, spoglądający na Teodora tak, jakby myślał, że to jeszcze część jego snu. Kamiński czuł, jak na ten widok serce zaczyna mu bić szybciej, a jemu samemu robi się gorąco. I o ile wcześniej w jego umyśle panował chaos, o tyle nagle zapanowała tam przytłaczająca pustka.
Stęsknił się. Za tym tępym wyrazem twarzy, jasnymi, łagodnymi oczami, no i za wydatnymi, tak przyjemnymi w dotyku ustami.
– Teodor? Co tu robisz? – Rafał z pewnością nie spodziewał się nagłej wizyty Kamińskiego. Sam Kamiński zresztą też się jej nie spodziewał, a już z pewnością w żaden sposób jej nie planował.
Wzruszył ramionami, nie wiedząc co odpowiedzieć. Czuł się jak ostatnia sierota, stojąc przed Rafałem i nie potrafiąc nawet wyartykułować słowa.
– O-obudziłem cię? – burknął, cały czas walcząc ze sobą, aby patrzeć Rafałowi w twarz, a nie w szeroki, umięśniony tors.
– Wczoraj miałem nockę – powiedział, drapiąc się z zakłopotaniem w bok głowy, wyraźnie nie wiedząc co ma zrobić. – Może wejdziesz?
Teodor wahał się tylko przez ułamek sekundy. Zwilżył nerwowo wargi, ale kiedy jego spojrzenie napotkało na swojej linii wzrok Rafała, stwierdził, że pieprzyć wszystkie pozory. Nigdy przecież nie był dobry w prowadzeniu rozmów, zawsze był bardziej milczący niż jego rówieśnicy z powodu swojego jąkania, dlaczego więc teraz miałby się zmuszać? W jednej chwili przekraczał próg, a w następnej już popychał Rafała na najbliższą ścianę, całując go mocno.
Naprawdę się, cholera, stęsknił. Nigdy by nie pomyślał, że może mu brakować Rafała. A jednak, kiedy ten objął go w pasie stanowczym ruchem, jeszcze bardziej przyciskając do swojej piersi, dla Teodora wszystko było już jasne.
Mógł się wściekać na Rafała z przeszłości, mógł go przeklinać, ale prawda była taka, że aktualny Rafał bardzo mu odpowiadał.
I chyba coś do tego aktualnego Rafała czuł.

***

Dni mijały, a Teodor i Rafał spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, odkrywając jednocześnie zgodnie z przysłowiem – nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nie dość, że dobrze im się ze sobą milczało, to z czasem też zorientowali się, że potrafili ze sobą rozmawiać. Ba, nawet mieli wiele wspólnych tematów, a Teodor coraz bardziej i bardziej przekonywał się, że Rafał nie był wcale tak tępy, za jakiego go kiedyś uważał. Miał swoje ambicje odnośnie studiów, a gdy nie studiował, to zazwyczaj pracował... no i całkiem nieźle znał się na popkulturze, więc kiedy akurat byli zmęczeni ćwiczeniami łóżkowymi, oglądali seriale, słuchali muzyki czy przeglądali zagraniczne portale plotkarskie.
Wszystko układało się zaskakująco dobrze. Prawie.
Andrzej nie odzywał się do Teodora. Zachowywał się tak, jakby po prostu nigdy nie mieli ze sobą nic wspólnego, ale sam Teodor nie naciskał. Andrzej żył znów swoim życiem, dalej marząc sobie karierę wielkiego muzyka. Cały czas chodził na próby zespołu, a Rafała traktował najnormalniej w świecie, przynajmniej tak Rzepa mu to relacjonował. Ani razu nie zapytał o Teodora, zupełnie jakby wymazał sobie jego postać z pamięci.
Szkoda tylko, że Teodor nie potrafił zrobić tak samo.
– To przyjdziesz na koncert? – zapytał Rzepa, przytulając się do jego pleców swoim szerokim torsem. Teodor w odpowiedzi najpierw westchnął ciężko. Już nie pierwszy raz poruszali tę kwestię. Niedługo ich zespół miał mieć swój pierwszy w życiu koncert – może i nie było to jakieś bardzo prestiżowe wydarzenie, jednak wszyscy członkowie wydawali się tym przejmować.
– Nie wiem – jęknął Teodor, nie chcąc już się z Rafałem spierać. Od wczoraj suszył mu tym głowę, a Teodor miał wrażenie, że zaczyna brakować mu wymówek. – Chyba nie powinienem. – Skrzywił się nieznacznie, wpatrując się w ścianę. Poczuł, jak Rafał podnosi się na ramieniu i wbija w niego uważne spojrzenie.
– Dlaczego niby?
– Andrzej – odpowiedział, mając wrażenie, że tym samym skończy jakąkolwiek dyskusję. Skoro Wroński tak bardzo go unikał, to nie miał zamiaru za nim gonić. Siedem lat temu może i biegałby za Andrzejem z wywieszonym jęzorem, jednak teraz wiele się zmieniło. Nie był już zakompleksionym, niewierzącym w siebie chłopcem.
Rafał sapnął ciężko.
– No i? Masz zamiar go unikać?
– M-am zamiar nie naciskać na spotkanie się z nim. – Odwrócił wzrok. Nie czuł się na siłach, aby patrzeć Rafałowi w oczy i jednocześnie prowadzić rozmowę o Andrzeju. Chyba nie minęło jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby Wroński w końcu stał się dla Teodora obojętny... o ile w ogóle kiedykolwiek to będzie możliwe.
– Nie naciskasz. – Rafał najwidoczniej nie zamierzał dawać za wygraną. Teodor zdążył już zauważyć, że w pewnych kwestiach potrafił być bardzo uparty. – To nie o to przecież chodzi. Chciałem, żebyś po prostu przyszedł. Kto wie, czy to nie pierwszy i ostatni nasz koncert. – Wzruszył ramionami.
– Dlaczego ostatni? – zainteresował się nagle, przenosząc na Rafała uważne spojrzenie, jakby chcąc wyczytać z jego twarzy odpowiedź. Zdążył już się nauczyć, że mimika Rzepy naprawdę wiele zdradzała, nie potrafił ukrywać swoich emocji.
– Bohdan coraz bardziej wkręca się w rodzinny biznes, Mateusz też ma swoje sprawy na głowie... no i ja chciałbym zakręcić się gdzieś na jakieś praktyki, żeby później nie mieć problemu z pracą. – Wzruszył ramionami, a Teodor aż się na niego zapatrzył.
Ile razy jeszcze będzie mieć wrażenie, że Rafał to kompletnie inna osoba? Myślał o swojej przyszłości, a na dodatek (pomimo swojego bałaganiarstwa) był niesamowicie obrotny i całkiem rozgarnięty. Gdy te drobne sprawy wychodziły na jaw, Teodor miał wrażenie, że nie zasługiwał na takiego faceta.
– Chcesz jeszcze wziąć praktyki? Przecież już pracujesz na budowie. – Rany boskie, a on jedyne co w życiu robił, to studiował! Raz próbował dawać korepetycje, ale szybko mu się odechciało.
– Praca na budowie nie za wiele da mi do doświadczenia... zresztą, mniejsza. Przyjdziesz? To naprawdę może być nasz ostatni koncert.
Teodor przełknął ślinę. Jak mógł odmawiać, kiedy te świńskie (na pierwszy rzut oka niezbyt bystre) oczy patrzyły na niego prosząco?
– Nie wiem...
Rafał zmarszczył brwi. Przez moment wyglądał jak dawny, groźny Rzepa szukający zaczepki do bójki. Serce Teodora zabiło szybciej, kiedy z mocą został przyciśnięty do kanapy, a tuż nad nim znalazł się mężczyzna, który łatwo mógłby go zgnieść w swoim silnym uścisku.
– Mam cię przekonać?
Uchylił usta, oddychając urywanie.
– Nie uda ci się – powiedział tylko dlatego, żeby zobaczyć, co stanie się dalej. Popatrzył na Rafała błyszczącymi od podniecenia oczami, a kiedy duża dłoń złapała go za podbródek, miał wrażenie, że topnieje.
– Chyba nie wiesz z kim zadzierasz. – Rafał szybko zrozumiał, czego teraz pragnął Teodor. A pragnął agresywnego faceta, który da radę go zdominować. Nigdy jednak nie powiedział tego na głos, bo pewnie prędzej spaliłby się ze wstydu. Uprawiali jednak seks wystarczająco często, aby zdążyć poznać swoje fantazje. – Będziesz mnie słuchać, piękny chłopczyku – dodał i wpił się ostro w jego usta, a Teodor nawet nie miał szans, aby nadążyć za jego językiem. Jęknął tylko z zadowoleniem, poddając mu się całkowicie, gdy nagle Rafał odsunął się od niego i szybkim ruchem odwrócił na brzuch. – Na kolana i się wypinaj.
Teodor posłał mu zaskoczone spojrzenie. Czegoś takiego by się nie spodziewał, ale nie miał zamiaru narzekać. Był już podniecony do granic możliwości, więc szybko spełnił polecenie. Nawet, jeśli kochali się chwilę wcześniej, był tak nakręcony, jakby nie robili tego od tygodnia.
Wypiął pośladki w stronę Rafała, a kiedy poczuł na nich duże, szorstkie od pracy dłonie, jęknął. Rzepa w odpowiedzi wciągnął ze świstem powietrze, żeby zaraz przesunąć palcem po wilgotnym od poprzedniego stosunku odbycie.
– Tak cię lubię najbardziej – szepnął Teodorowi do ucha, owiewając je swoim ciepłym, niemal gorącym oddechem. – Klęczącego i błagającego o dotyk – dodał i stanowczo pociągnął Kamińskiego za włosy, odchylając jego głowę do tyłu. – Poproś, abym cię wypieprzył.
Teodor spojrzał kątem oka na Rafała, zdezorientowany. Serce dalej łomotało mu w piersi jak szalone, a w głowie kręciło się od nadmiaru emocji. Uchylił usta i pomimo palącego go od wewnątrz zawstydzenia, szepnął:
– P-proszę.
W odpowiedzi otrzymał jedynie mocne klepnięcie w pośladki. Nie na tyle mocne, aby zabolało, jednak zdecydowanie czuł pieczenie skóry. Aż pisnął, nie spodziewając się tego, a Rafał znów pociągnął go za włosy. Teodor nigdy jeszcze nie czuł się tak podniecony, właściwie, to nawet nie spodziewał się, że Rzepa mógłby go w ten sposób traktować. Wcześniej był o wiele delikatniejszy, jakby bał się, że Teo ucieknie, gdy tylko wykona gwałtowniejszy ruch. A jednak, Teodor wciąż tkwił w jego łóżku i był skory nawet błagać Rzepę na kolanach, byleby tylko nie zostawił go teraz w takim stanie.
– O co niby? – warknął mu do ucha, a dłoń puściła jego włosy. Kamiński zaraz obejrzał się na Rafała przez ramię, cały czerwony na twarzy. – No? – ponaglił go, gdy Teodor zbyt długo zwlekał.
– Wy-wypieprz mnie. – Odrzucił już jakiekolwiek racjonalne myśli. Rafał uśmiechnął się z zadowoleniem i jeszcze raz klepnął go w pośladki, żeby zaraz wychylić się i w kilku sprawnych ruchach sięgnąć po prezerwatywę, a później nałożyć ją na swojego członka. Teodor aż wciągnął ze świstem powietrze, dobrze wiedząc, co go zaraz czeka. Mimowolnie wypiął bardziej pośladki, czując jak odbyt pulsuje mu na samo wyobrażenie tego, co się stanie. Sapnął, gdy Rafał ustawił się tuż za nim i stanowczo złapał go za biodra, a później wszystko spowiła przyjemność.
Rzepa się z nim nie certolił. Wszedł w niego jednym, stanowczym ruchem i niemal od razu zaczął go pieprzyć. Teodor wydawał z siebie niekontrolowane, urywane dźwięki, poddając się większemu mężczyźnie, który teraz mógłby z nim zrobić naprawdę wszystko, a jemu i tak by się to podobało. Wiele razy oglądał taki seks na filmach pornograficznych i zawsze go to kręciło, ale wiedział, że raczej nie znalazłby w sobie odwagi, żeby powiedzieć o tym swojemu kochankowi. Kiedy więc Rafał odwrócił go brutalnie na plecy, przycisnął do materaca i zadarł mu wysoko nogi, aby móc wrócić do pieprzenia, Teodor przez moment myślał, że zakończy falstartem. Rzepa był naprawdę duży i silny, a Kamiński dopiero teraz zaczynał to doceniać. Czuł jego ciężar na sobie i napinające się raz po raz mięśnie... kiedy jednak spojrzał na jego twarz wykrzywioną we wściekłym, ale dziwnie erotycznym wyrazie, już wiedział, że długo nie wytrzyma.
Doszedł jako pierwszy, ochlapując ich brzuchy. Rafał sapnął ciężko, gdy Teodor zacisnął się na nim niekontrolowanie. Wykonał jeszcze kilka chaotycznych ruchów, aż wreszcie zamarł nad nim w bezruchu, żeby po chwili opaść tuż obok na posłanie, oddychając przy tym ciężko.
Teodor, cały czerwony na twarzy, spojrzał na zlanego potem Rafała, próbującego unormować swój oddech. Świńskie oczka szybko wyłapały jego wzrok, a Kamiński, chociaż miał ochotę odwrócić się plecami, wytrzymał ich spojrzenie dzielnie.
– T-to by-było... – zaczął, łamiącym się głosem. Miał wrażenie, że jeszcze moment a spali się ze wstydu. – Wow – zakończył kulawo, zamykając na chwilę oczy, bo wydawało mu się, że te świńskie oczka zaraz wywiercą mu dziurę w czole.
Rafał nagle roześmiał się. Miał ładny, męski śmiech, na którego brzmienie po plecach Teodora przebiegły przyjemne ciarki.
– Cicha woda brzegi rwie, co nie, Teo? – zapytał z rozbawieniem i jednym, silnym ruchem przyciągnął go do siebie. – Kto by pomyślał, że lubisz takie zabawy – wyszeptał mu do ucha, ale Teodor już nie odpowiedział, tylko wcisnął się w jego ramiona.
O ironio, czuł się w nich teraz naprawdę bezpiecznie.

***

Nadszedł wreszcie wielki dzień dla zespołu Andrzeja, chociaż nikt raczej się już z niego nie cieszył. Jasne było, że ten wielki dzień jest zarazem ich ostatnim, bo żaden z członków nie miał już sił zabiegać o utrzymanie grupy. Każdy chciał iść w swoją stronę, ale nie każdy swoją przyszłość wiązał z muzyką.
Teodor z kolei nie miał najmniejszej ochoty na zawitanie w Carpe Diem i, co za tym idzie, konfrontowanie się z Andrzejem, ale z drugiej strony nie chciał kłótni z Rafałem. Cały czas powtarzał sobie, że robi to tylko dla Rzepy, jednak coś mu podpowiadało, że to nie do końca prawda.
Okłamywał siebie. Chciał stanąć z Wrońskim twarzą w twarz i zapytać, czy to wszystko będzie teraz tak wyglądać? Po tym, co mu Andrzej tamtego dnia powiedział, jak mu wyznał miłość i przyznał się do swoich słabości, będą się tak po prostu unikać? Chociaż nie chciał, te pytania wciąż przewijały mu się w myślach, ale nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi.
Wieczór był wyjątkowo ciepły. Zbliżała się końcówka kwietnia, a zapach nadchodzącego wielkimi krokami lata aż unosił się w powietrzu. Stał przed wejściem do klubu, przysłuchując się rozmowie Rzepy i Bohdana na temat koncertu, jaki lada moment mieli zagrać. Czekali na resztę członków zespołu – Mateusz wysłał wiadomość, że jest już w drodze, a Andrzej... no cóż, jak to Andrzej, zapadł się pod ziemię i nikt nie miał pojęcia, gdzie ten bezpański kot łaził oraz czy w ogóle zamierzał się dzisiaj pokazać.
Sterczeli tak jeszcze przez kilka minut, aż słońce zdążyło całkowicie zajść i ulica Floriańska zatopiła się w ciemności, gdy wreszcie na samym jej końcu zamajaczyła się wysoka, szczupła sylwetka. Jak na zawołanie Teodor poczuł mocny uścisk zdenerwowania w gardle, musiał zaczerpnąć głębokiego oddechu, żeby trochę się uspokoić, co w ostateczności niewiele dało. Wystarczyło tylko, aby Andrzej podszedł do nich nonszalanckim krokiem, obrzucił każdego z nich krótkim spojrzeniem niesamowicie niebieskich oczu, a na końcu rzucił:
– To jak, gotowi?
Teo zacisnął dłonie w pięści, czując się tak, jakby Wroński publicznie splunął mu w twarz.
Andrzej zlustrował go tylko urywkowym, nic nieznaczącym spojrzeniem, a na końcu zignorował. Jakby Kamiński był przypadkowym gościem stojącym pod klubem.
– Jeszcze Mateusz – rzucił w odpowiedzi Rafał i nie byłoby sensu doszukiwać się w jego głosie chociażby krzty sympatii. Teodor drgnął, słysząc znajome z dzieciństwa tony wrogości. Zerknął ukradkiem na Rzepę, który właśnie obrzucał Andrzeja niechętnym spojrzeniem, a ten oczywiście nic sobie z tego nie robił.
– J-ja... – zaczął i aż przeklął się w myślach za swoje jąkanie. Jak zwykle w sytuacjach stresowych problemy z mową wracały do niego niczym bumerangi w kreskówkach Looney Tunes. – Pójdę. Do toalety – wydukał i spłoszony nieprzyjemną atmosferą oraz obojętnym zachowaniem Andrzeja, czym prędzej ruszył w stronę drzwi. Nikt go nie zatrzymał, więc już po chwili schodził po schodach, a następnie znalazł się w (jeszcze pustej) krakowskiej piwnicy zagospodarowanej na klub. Lada moment miała wypełnić się dźwiękami muzyki na żywo, gromkimi rozmowami i obijającymi się o siebie kuflami. Na tę chwilę jednak nic takiego nie miało miejsca, owszem, kilka osób już okupowało stoły, jednak nie były to tłumy, które miały się tu zaraz zebrać.
Dotarł wreszcie do łazienki, jeszcze czystej oraz pachnącej środkami do czyszczenia. Podszedł do umywalki i nie wiedząc co ze sobą zrobić, umył ręce, zerkając jednocześnie na swoje odbicie w małym lusterku. Był niesamowicie blady, a jego zdenerwowanie widać było jak na dłoni, więc z pewnością nie umknęło to Andrzejowi. Na tę myśl, nie krępując się już przed niczym, przeklął siarczyście i ochlapał swoją twarz, chcąc doprowadzić się do porządku.
Jak to się działo, że kiedy w grę wchodził Wroński, Teodor nie dość, że przestawał logicznie myśleć, to jeszcze zmieniał się w trzęsącego portkami ratlerka? Dlaczego nie potrafił nawet stanąć przed nim twarzą w twarz, o rzuceniu kilku wartych wypowiedzenia słów już nie wspominając?
Wiedział, że pewne rzeczy były dla niego nie do przeskoczenia. I chociaż cholernie nie chciał tego przyznawać, chociaż chciałby wyprzeć to całym sobą – ten pieprzony drań nie był dla niego obojętny i prawdopodobnie już nigdy nie będzie.
Teodor wciąż go kochał, co jednak nie oznaczało, że dalej naiwnie wierzył w możliwość stworzenia z Wroną głębszej relacji. Oczywiście, że nie, nie po ostatnim wyznaniu. Miał jednak świadomość, że na trzeźwo nie tylko nie przeżyje tego wieczora, ale też dalej będzie unikać Andrzeja. A przecież to nie on powinien być tym, który chowa głowę w piasek, czyż nie?
Odwrócił się do drzwi i aż przystanął, spoglądając w maleńkie, szare oczka patrzące w jego stronę z zatroskaniem. Momentalnie po jego ciele rozlało się przyjemne, ciepłe uczucie podpowiadające mu, że jest na dobrym miejscu, przy odpowiedniej osobie i że obojętnie czego nie czułby do Andrzeja, Rzepa był prawidłowym wyborem.
– Wszystko gra? – zapytał Rafał, przyglądając mu się uważnie, jakby chciał wyczytać odpowiedź z samej postawy Kamińskiego.
Kiwnął głową, uśmiechając się mimowolnie, po czym, nie myśląc wiele, podszedł szybko do Rzepy i cmoknął go lekko w usta. Od razu poczuł się pewniej, niż jeszcze chwilę temu, bijąc się ze swoimi myślami przed lustrem.
– Kiedy zaczynacie? – zapytał, zastanawiając się, czy wciągnięcie Rafała do jednej z kabin to dobry pomysł. Mógłby w ten sposób chociaż trochę sobie ulżyć.
– Chłopaki rozstawiają sprzęty, więc może wszystko pójdzie planowo – odpowiedział i doskonale interpretując niepokojący błysk w oku Teodora, pochylił się do niego we władczym geście. – A co? Masz jakiś pomysł, co możemy zrobić na szybko?
Kamiński przygryzł wargę, posyłając Rzepie filuterne spojrzenie i już chciał kiwnąć głową, kiedy nad szerokim ramieniem partnera zamajaczyła mu się wysoka szczupła postać.
– Suń się – padło pełne niechęci polecenie. Teodor drgnął, kiedy niebieskie oczy zlustrowały jego sylwetkę, a Rzepa obejrzał się na Andrzeja ze zmarszczonymi groźnie brwiami.
– Możesz grzeczniej?
Wroński prychnął. Teodor zdał sobie w tym momencie sprawę, że już nie raz widział taką postawę u przyjaciela, jednak nigdy nie była ona skierowana w jego stronę. To podziałało na niego niczym najlepszy elektrowstrząs. Przełknął ciężko ślinę, gdy poczucie niepokoju i rozpaczy zacisnęło mu się chłodną łapą na gardle.
– Och, przepraszam, że przerywam wam preludium do seksu w kiblu – parsknął, po czym przecisnął się między nich i jeszcze raz zerknął na Teodora. Dopiero teraz Kamiński dostrzegł w tym spojrzeniu nie wrogość, ale... rozżalenie?
Jak zawsze nie odezwał się ani słowem. Niczym ostatnia ofiara stał cicho, patrząc jak Andrzej znika za drzwiami kabiny.
– Olej to – powiedział Rafał, ogarniając Teodora ramieniem. – Chodź na salę. Napijesz się czegoś?
Kamiński posłał mu pełne wdzięczności spojrzenie i kiwnął głową. O tak, niczego bardziej teraz nie pragnął od szklanki pełnej procentów, które mogłyby pomóc w walce z syfem zalewającym mu głowę.
Podeszli do baru, a Teodor w międzyczasie zorientował się, że Carpe Diem przybyło więcej klientów. Chciał się tym cieszyć, w końcu nigdy nie życzył chłopakom źle. Wiedział, że każdy z nich marzył o dużej publice, jednak jedynym, o czym potrafił w tamtym momencie myśleć, było rozgoryczone spojrzenie Andrzeja.
Uśmiechnął się i podziękował Rafałowi, kiedy ten wcisnął mu w ręce kufel ciemnego piwa. Później, gdy partner powiedział mu, że musi iść do Mateusza i Bohdana, pokiwał tylko głową, dobrze wiedząc, że w stanie takiej dezorientacji ciężko będzie mu coś wyartykułować.
– Uważaj na siebie – powiedział Rzepa i jeszcze zanim odszedł, pochylił się do niego w sposób, jakby chciał go pocałować. Zaraz jednak zrozumiał, że są w klubie pełnym ludzi, więc szybko cofnął się, a następnie odszedł, za co Teodor był mu wdzięczny. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko obrzydzonej publiki.
Nie myśląc wiele, wziął parę dużych łyków trunku, zauważając jednocześnie, że Andrzej wyszedł już z toalety i ruszył w stronę sceny, aby pomóc chłopakom ze sprzętem. Obserwował to z daleka, ani myśląc podchodzić oraz psuć atmosferę swoją obecnością. W zamian zajął wysokie krzesełko przy barze, pochłaniając piwo szybciej niż powinien.
Skończył dokładnie w momencie, w którym wszystkie głośniki były już podłączone, a w klubie panował niemały tłok. Zajęło mu więc chwilę, kiedy barman obsłużył formującą się kolejkę i gdy mógł wreszcie zamówić kolejne piwo. W międzyczasie członkowie zespołu stanęli już na scenie, a Andrzej złapał za mikrofon.
Teodor patrzył na jego szczupłą sylwetkę zdając sobie sprawę, że Wroński znalazł się wreszcie w swoim żywiole. Jakby nigdy nic przywitał się z ludźmi, zachowując się przy tym tak pewnie, jak gdyby urodził się na scenie. A kiedy zaczęli grać i z głośników popłynął głęboki głos Andrzeja, Teodor poczuł przebiegające po całym ciele ciarki. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że przyjaciel tak go zahipnotyzował, że nie zwrócił uwagi nawet na Rafała, a przecież było na co popatrzeć. Rzepa walił w bębny zapalczywie, skupiając się tylko na nich. Marszczył groźnie brwi, przypominając przy tym rozjuszone, niezwykle agresywne zwierzę.
Teo przełknął ciężko ślinę, po czym szybko wziął kilka kolejnych łyków czeskiego piwa. Już powoli zaczynało kręcić mu się w głowie, ale nie odrywał wzroku od sceny. Widział, że między utworami chłopacy również pili alkohol, którym częstował ich właściciel klubu, więc nie miał wyrzutów sumienia, że jako jedyny skończy podpity. Zresztą, stan upojenia było słychać nawet po głosie i ruchach Andrzeja, bo ten z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej wczuwać w muzykę. Wreszcie jednak ogłosili przerwę, a Teodor dokończył swojego browara. Postawił pusty kufel na blacie, po czym zaczął przeciskać się przez tłum.
Z głośników popłynął utwór „Livin' On A Prayer”, a ludzie zaczęli tańczyć, więc przedarcie się przez taką pląsającą chmarę ciał stało się jeszcze trudniejsze. Nagle jednak poczuł uścisk na ramieniu, zaskoczony odwrócił się, a kiedy dostrzegł wpatrzone w niego niebieskie oczy, serce podeszło mu do gardła.
– Chodź – rzucił Andrzej, a Teodor wyczytał ten rozkaz jedynie z ruchu jego ust, bo muzyka była zbyt głośna. W pierwszym odruchu chciał się postawić – nie szukał przecież Andrzeja, chciał znaleźć Rafała i to do niego zmierzał. Wystarczyło jednak, aby Wroński pociągnął go w stronę schodów, a Teodor poddał się temu mimowolnie. Mógłby zrzucić to na alkohol, ale prawda była taka, że wypił tylko dwa piwa, zbyt mało, aby stracić panowanie nad sobą.
Byli już prawie przy wyjściu, gdy nagle, nie wiadomo skąd, tuż obok pojawił się Rzepa. Zirytowany, spocony przez grę na perkusji i dodatkowo również nietrzeźwy. Teodor aż się na niego zapatrzył, a serce na ten widok podeszło mu do gardła.
Co takiego Rafał musiał sobie pomyśleć, widząc ich razem?
– Ty jak zawsze w odpowiednim momencie – warknął Andrzej, któremu Rzepa najwidoczniej pokrzyżował plany.
– Myślałem, że w przerwie mieliśmy omówić kolejne utwory – nie brzmiało to jak łagodne stwierdzenie. Teodor na moment aż wstrzymał oddech, bo z tonu i postawy Rafała bił tylko jeden komunikat: jeśli się nie chce kłopotów, lepiej odpuścić.
– Nikt ci nie broni – odpowiedział Andrzej, który w tamtym momencie przypominał nastroszonego, walecznego koguta stojącego oko w oko z groźnym, żądnym krwi lisem. Oczywiste było, która ze stron mogła wygrać ten pojedynek, ale mimo tego kogut nie zamierzał odpuszczać. Jedyne co robił, to tylko głośniej gdakał i bardziej się zacietrzewiał. – Ruszysz się, czy mam ci pomóc? Bo trochę zawadzasz – syknął.
Rafał zmarszczył groźnie brwi, ale po jego postawie nie widać było, aby miał wykonać polecenie Andrzeja. Wroński więc, z dumnie uniesioną głową, pchnął Rafała, chcąc utorować sobie drogę. Jak łatwo się jednak domyślić, było to równie skuteczne co rzucanie pluszakami w ścianę – niby można, ale od początku wiadomo, że nie przyniesie żadnych rezultatów.
Teodor widząc ten – całe szczęście – dopiero co tlący się konflikt, postanowił zareagować. Wiedział, że Wroński jak nikt inny potrafił prowokować, a pijany, zazdrosny Rzepa mógł tym prowokacjom łatwo ulec, a wtedy byliby tylko o krok od tragedii.
– Dacie już spokój? – fuknął głośno, zupełnie jak nie on, brzmiąc przy tym tak pewnie, że obie pary oczu spojrzały w jego stronę zaskoczone. – Mam dość – sapnął, wyrywając się jednocześnie z uścisku dłoni Andrzeja. – Naprawdę kurewsko dość – przeklął, czując, że tama, która dotychczas powstrzymywała wszystkie szalejące w nim emocje, rozpadła się na kawałki, pozwalając fali kontrastujących uczuć zalać go po same brzegi.
– Teo – sapnął Rafał i chciał zagrodzić mu drogę. Teodor jednak był szybszy. Przemknął tuż obok, umykając podążającym za nim szerokim ramionom, po czym błyskawicznie wspiął się po schodach, a następnie wypadł z Carpe Diem.
Chłodne, wiosenne powietrze momentalnie go otoczyło. Mógł odetchnąć i choć na chwilę przestać myśleć – bo przecież ostatnimi czasy nic innego nie robił. Ciągle tylko zastanawiał się, rozważał, przetwarzał przeróżne scenariusze.
Spokój nie trwał jednak długo, bo już po chwili wyszedł za nim Rzepa, a następnie – nawet nie musiał się odwracać – pojawił się również i Andrzej.
– Musisz leźć tam gdzie i ja? – warczał Wroński.
– Z tego co zarejestrowałem, ty lazłeś za mną – odparował Rafał.
– Szedłem za Teodorem. Mógłbyś być tak miły i iść sprawdzić czy cię nie ma w kiblu. Mam kilka spraw do obgadania z twoim kochasiem.
– Prosisz się.
– O to żebyś nie kalał mojego wzroku swoją małpią mordą? Jak najbardziej.
Słuchał tej wymiany zdań, a całe zdenerwowanie uleciało z niego jak powietrze z przekłutej piłki plażowej. Nie wierzył, że ten jeden głupi wieczór dostarczył mu tylu emocji. Od złości, po zdenerwowanie, przez niepewność, a na rozbawieniu kończąc.
Parsknął śmiechem, czując się jakby ktoś wyciągnął mu mózg, wyprał, a później odłożył organ z powrotem na swoje miejsce. Sam już nie wiedział jakie uczucia będą nim targać za pięć minut. Patrząc na ten kalejdoskop wrażeń, powinien jeszcze usiąść na krawężniku, rozbeczeć się, a później na deser udusić histerycznym chichotem.
– Wy jesteście pojebani – powiedział, ocierając łzy z kącików oczu. – Obaj. Nie wiem, który bardziej.
Rafał nie odpowiedział, zawstydzony faktem, że tak łatwo dał się sprowokować i wciągnąć w wymianę uszczypliwości z Wrońskim. W końcu zazwyczaj po prostu nie reagował, przyzwyczaił się już do Andrzejowych złośliwości. Teraz jednak, najzwyczajniej w świecie, był zazdrosny.
– W sumie nie wiem po co to robię – prychnął z kolei Andrzej, który nie zamierzał być cicho. Przeczesał nerwowym ruchem dłoni swoje krótkie, czarne włosy. – I wkurwia mnie to nieziemsko. Ty mnie wkurwiasz – powiedział, patrząc na Teodora, po czym nagłym, szybkim krokiem zbliżył się do swojego przyjaciela ze szkolnych lat. Ten początkowo nie wiedział czego ma się spodziewać, w końcu Andrzej był najbardziej porywczą i nieodgadnioną osobą, jaką znał.
Nie mógł więc przewidzieć, że Wroński złapie go za brodę, pochyli się i go pocałuje. Wyciśnie mu na ustach soczysty, głęboki, ale przy tym niezwykle krótki pocałunek, a Rafał będzie tego świadkiem. Nim zdążyło chociażby dotrzeć do niego, co właśnie miało miejsce, Andrzej już się odsunął, po czym machnął im jakby na pożegnanie.
– Wszystkiego dobrego, czy coś. Jesteście nawet spoko parą – powiedział niby obojętnie, po czym, nie oglądając się już na nich, ruszył samym środkiem brukowanej drogi w tylko sobie znaną stronę.
Teodor zamrugał. Kabelki w jego głowie zaczęły stykać. Spojrzał na Rafała, a ten wydawał się równie zaskoczony, co i on. Nic jednak nie zrobili, tylko jak idioci spoglądali na oddalającą się sylwetkę Andrzeja, aż wreszcie, gdy ta zniknęła w bocznej uliczce, Teodor mruknął pod nosem:
– Tak naprawdę nigdy go nie rozumiałem.
Rzepa westchnął ciężko, po czym podszedł do swojego chłopaka i ściągnąwszy uprzednio swoją czarną bluzę, zarzucił mu ją na ramiona.
– Ja chyba też nie – mruknął, a jego spojrzenie na krótką chwilę zatrzymało się na ustach, które dwie minuty temu dotykały ust Andrzeja.
Teodor chciał coś jeszcze dodać, gdy nagle, niczym piorun przeszyła go pewna myśl.
– Co z koncertem?!
Rzepa skrzywił się i nie odpowiadając od razu, najpierw potarł kciukiem dolną wargę Kamińskiego, zupełnie jakby chciał z niej zetrzeć DNA Andrzeja.
– Nic?
– Ale... przecież to wasz pierwszy taki koncert! I wasze marzenie. I...! – zdenerwował się, na co Rafał tylko wzruszył ramionami.
– Cóż, to chyba koniec – mruknął. – Trochę przedwczesny i zaskakujący, ale chyba koniec. Nie ma już zespołu, Andrzej znowu zwiał, a ja nie mam sił tego odkręcać.
Teodor uchylił usta, ale zaraz je zamknął, nie wiedząc co powiedzieć. Odchrząknął, po czym bardziej zatopił się w połach ciepłej bluzy Rzepy.
– To możemy już iść? – zapytał, spoglądając w te maleńkie, świńskie oczka, które wpatrywały się w niego od dłuższej chwili. Poczuł osobliwe, ale bynajmniej nie nieprzyjemne ciepło rozlewające się w okolicach podbrzusza.
Rafał kiwnął głową.
– Tylko powiem chłopakom... I właścicielowi pubu.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, jednak już nic nie powiedział. Miał wrażenie, jakby właśnie kończyli jakiś rozdział w życiu. Zamykali jedne drzwi i kierowali się do drugich.
Zostawiał za sobą etap Andrzeja.
I to byłoby dobre zakończenie, naprawdę bardzo dobre. Miał Rafała, był zakochany, czego chcieć więcej?
Tylko że Andrzej to Andrzej. Człowiek, którego nie dało się zamknąć w konkretnych ramach. Coś podpowiadało mu, że temat Wrońskiego jeszcze nie raz przewinie mu się na tapecie życia.
W końcu Andrzej był jak kot – chadzał własnymi ścieżkami, odchodził i wracał kiedy chciał, nie licząc się z bałaganem pozostawianym za sobą.

5 komentarzy:

  1. Jest rozdział, jak się cieszę ☺. Dziękuję Ci bardzo za to opowiadanie bo nie wiem czemu ale bardzo mi się podobało i juz straciłam nadzieję na dalszy ciąg. To co, czekam na epilog 😁❤️❤️❤️😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne zakończenie, niby kibicuję chłopakom, ale zawsze miałam słabość do takich jak Andrzej, więc... niesmak pozostał. ale fajnie, że jednak był trochę zazdrosny i obdarzył go pożegnalnym pocałunkiem. #rebel4eva

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie! Wchodziłam tu prawie codziennie i czekałam, aż w końcu się doczekałam. Trochę szkoda, że to już koniec, ale pozostaje czekać na epilog. Dzięki za kawał dobrej roboty, bo bardzo polubiłam bohaterów :)
    Życzę weny i czekam na dalsze opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie wyszedł koniec, lepszego nie mogłabym sobie wymyślić ;D
    Wpadłam z natchnienia że może jednak coś się ukazało bo dawno nie zaglądałam i pełne zaskoczenie ;)
    Ten koniec do tego opowiadania naprawdę był warty czekania. W sumie pozostał tak naprawdę bardzo otwarty :)
    Bez zmian zawsze ktoś tu jest/zagląda :D
    Ściskam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobry koniec, Dream! :) Choć miałam od tego opowiadania bardzo długą przerwę, to mimo wszystko cieszę się, że je dokończyłam, bo naprawdę mi się podobało. Ale rozumiem "stracenie serca", bo ja miałam tak nieraz ze swoimi, tylko że jest jedna różnica - ty zawsze doprowadzasz te historie do końca. Ja, jak już stracę serce, to choćby nie wiem co, nie jestem w stanie wrócić do czegoś.
    Choć staram się to zmienić, i doprowadzam właśnie stare opowiadanie do porządku:) Może mi się uda.
    Pozdrawiam cię serdecznie! <3 Dla Rafała i Teodora to idealne zakończenie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.