poniedziałek, 31 października 2016

Donikąd - fragment 1.

Po pierwsze: naprawdę bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem "Gówniarza". Tak mnie naładowaliście, że kolejna część jest już prawie napisana, możliwe że wstawię ją jeszcze przed weekendem. :)
Druga sprawa, mamy mój jeden z ulubionych okresów w roku (pierwszym są święta Bożego Narodzenia). Komercyjne święto, jakim jest Halloween wytworzyło swój specyficzny klimat i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. ;) Zaraz uciekam obejrzeć jakiś horror, ale wcześniej chciałabym wrzucić Wam pewną zapowiedź. Nie przygotowałam nic szczególnego na dzisiaj, przypomniało mi się jednak, że już niedługo udostępnię Wam nowe opowiadanie z zombie w tle. Fragment Donikąd nadaje się więc świetnie na dzisiejszy dzień. :) Życzę miłego czytania!


Fragment części pierwszej:

Bezkresy dróg stanowych


Nicolas North zdecydowanie nie chciał umierać. Trzymał się życia rozpaczliwie żałośnie, mimo że już dawno powinien zejść z tego świata, o czym zresztą doskonale wiedział. Tym razem jednak obawiał się, że limit jego szczęścia został przekroczony.
Odpychał od siebie nogami i rękami rzucające się, gnijące cielsko jakiegoś grubego faceta, modląc się przy tym, aby znów stał się cud. Już nawet deska, jaką odgradzał się od trupa, wydawała mu się niezwykle ciężka, a mięśnie ramion paliły go żywym ogniem. Chociaż to może jakieś zadrapanie? Co, jeżeli został ugryziony, a z nerwów i napływającej adrenaliny nawet tego nie zauważył?
I wtedy rozległ się huk. Tak głośny, że pierwszą myślą Nicolasa była możliwość przyciągnięcia tu większej ilości potworów. Szybko jednak porzucił te rozważania, gdy zauważył, że grubas, który atakował go bezustannie od jakichś dziesięciu minut (albo i dłużej, gdyż ostatnią rzeczą, na jaką zwracał uwagę w tamtym momencie, był czas), uwalił się na niego. Krew z rozwalonej głowy zaczęła spływać po desce odgradzającej Nicolasa od ciała zarażonego.
Zwalił z siebie śmierdzące zwłoki mężczyzny, żeby od razu podnieść się do siadu i obejrzeć swoje kończyny. Nie miał żadnych ran, na co aż odetchnął z ulgą i z powrotem opadł na zimne płytki sklepu stacji benzynowej. Dopiero wtedy spojrzał na postać stojącą przy wejściu do budynku. Aż przełknął ślinę, oglądając sylwetkę do góry nogami. Z tej perspektywy wyglądała naprawdę groźnie, a – jak Nicolas zdążył się nauczyć przez ostatnie trzy miesiące – ludzie nie byli mili. Nie wtedy, kiedy musieli troszczyć się o siebie, aby przeżyć. Stawali się zwierzętami skupionymi tylko na przetrwaniu.
Mężczyzna, który niewątpliwie go uratował, był wysoki. Nicolas powoli się podniósł, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia. Głowa wybawcy znikała w cieniu kaptura szarej, miejscami nadszarpniętej i poplamionej (najprawdopodobniej krwią) bluzy. Twarz miał ciemną od brudu, a jego brodę porastał zarost. W dłoniach trzymał zwykły pistolet, nie celował jednak w Nicolasa, lufa spuszczona była w dół, ku podłodze.
– Dzięki – powiedział do mężczyzny, kiedy usiadł przodem do niego. Bał się wykonać jakikolwiek gwałtowny ruch, bo wciąż miał wrażenie, że ten facet tak po prostu do niego strzeli.
– Ugryzł cię? – zapytał groźnym tonem, jasno mówiącym, że jeżeli tak, to Nicolas nie ma już czego szukać wśród żywych.
– Nie. – North szybko pokręcił głową i uniósł ręce. Serce niemal podeszło mu do gardła, kiedy zobaczył, jak mężczyzna odruchowo zaciska dłoń na uchwycie pistoletu. – Nie! Nic mi nie zrobił – zaprzeczył. W odpowiedzi został zmierzony nieufnym spojrzeniem, ale w końcu nieznajomy kiwnął głową, dając mu znać, że przyjmuje to do wiadomości. Rozejrzał się dokładnie po zdemolowanym wnętrzu sklepu. Podłogę pokrywała lepka, zaschnięta substancja, będąca tak naprawdę wyschniętymi napojami, jakie się na nią wylały, gdy ktoś rozbił automaty z sokami. Jedyne, co tu było całe, to szyby w oknach i drzwi, które North od razu powinien zamknąć. To, że znajdował na środku jednego wielkiego niczego, nie oznaczało, że nigdzie nie czaiły się trupy. W tych czasach ostrożność oznaczała tyle, co życie, a on chyba przez chwilę o tym zapomniał.
Mężczyzna przechadzał się pomiędzy zawalonymi półkami i w pewnym momencie schylił się. Nicolas wykorzystał ten moment, aby przysunąć się do swojego karabinu, który upuścił. Gdyby miał go przy sobie, nie musiałby korzystać z czyjejś pomocy. Dałby sobie radę sam.
– Zostaw. – Usłyszał za plecami. Aż przełknął ślinę, gdy dobiegł go odgłos odbezpieczanej broni. Odwrócił się powoli, patrząc na wycelowaną w niego lufę pistoletu. – Weźmiesz go, jak stąd wyjdę – powiedział mężczyzna. Nicolas kiwnął szybko głową i uniósł dłonie.
– Jasne, tylko, kurwa, nie trzymaj tak tej broni – prychnął, zaczynając się denerwować. A jak był zdenerwowany, robił się opryskliwy.
– Jesteś tu sam? – zapytał nieznajomy, zaczynając pakować do swojego plecaka jakieś napoje i przekąski. Uwadze Nicolasa nie umknęła też Barbie, którą tam wcisnął. Złośliwie pomyślał, że nie podejrzewałby kogoś takiego o zabawę lalkami, szybko jednak wyrzucił to z głowy. Miał przecież większe zmartwienia niż dziwne upodobania nieznajomego.
– Tak – odpowiedział od razu Nicolas, na co facet aż na niego spojrzał, zamierając w bezruchu. Wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby tym samym chciał wydusić z niego prawdę.
– Nie wierzę – prychnął gniewnie. – Masz duży samochód – dodał i ruchem głowy wskazał na zaparkowanego hummera pod wejściem do sklepu.
– I co z tego? – Wzruszył ramionami. Nie kłamał przecież, chociaż może powinien? Może gdyby powiedział, że jego grupa – bo ludzie teraz zazwyczaj trzymali się w grupach, stadach lub watahach, zwał, jak zwał – szlaja się w pobliżu, mężczyzna przestraszyłby się i zostawił go w spokoju? A Nicolas znalazłby to, czego potrzebował, czyli oleju silnikowego i jakiegoś żarcia, i ruszyłby w drogę.
– Kłamiesz – syknął Nieznajomy i od razu podszedł do niego. Nicolas zdążył się jeszcze odsunąć kilka metrów, ale napotkał plecami na ladę sklepową. Facet złapał go za przód bluzy i z zadziwiającą łatwością podniósł, przyciągając tym samym do siebie.
– Nie, nie, nie! – krzyknął chłopak i aż zamknął oczy, gdy mężczyzna przyłożył lufę pistoletu do jego skroni. Serce zabiło mu szybko, podobnie jak w momencie, gdy zaatakowały go zwłoki. Przez chwilę słyszał tylko szum własnej krwi i swój nierówny oddech. Odkąd pamiętał, był cholernym tchórzem, już w podstawówce, kiedy krył się po toaletach przed szkolnymi chuliganami. Ale też odkąd pamiętał, to właśnie chowanie głowy w piasek ratowało mu cztery litery. Tylko dzięki temu przeżył te trzy miesiące końca świata, bo – po pierwsze – nigdy nie ufał ludziom, po drugie – zawsze uciekał i krył się po kątach. – Jestem sam! Przysięgam, do cholery! – Miał świadomość, że brzmi żałośnie, ale nie obchodziło go to. Chciał tylko wrócić do swojego kradzionego hummera i ruszyć w dalszą drogę, która miała na celu jedno – przetrwanie.
Mężczyzna odepchnął go, a on z powrotem znalazł się pośladkami na podłodze. Został jeszcze zmierzony uważnym spojrzeniem, po czym nieznajomy prychnął z pogardą, ale nic już nie powiedział. Zabrał tylko swój plecak, który wcześniej upuścił, i ruszył do wyjścia. W tym momencie rozległo się rzężenie. Obaj spojrzeli na drzwi prowadzące do zaplecza znajdującego się na drugim końcu sklepu. Wyglądały tak, jakby nie mogły już wytrzymać zbyt dużego naporu. Drżały, bo ktoś z drugiej strony zaczął na nie uporczywie przeć i niestety Nicolas miał świadomość, kim mógł być ten ktoś. Albo raczej czym.
W jednej chwili drzwi zostały wyważone, uwalniając dwa trupy, które ruszyły na to, co pierwsze zobaczyły, czyli na Nieznajomego. Nicolas nie zastanawiał się długo, a później, gdy już w spokoju poddał przemyśleniu to, co zrobił, sam się zdziwił swoją odwagą. Złapał za swój karabin i strzelił w zwłoki. Trafił w głowę, czyli dokładnie tam, gdzie powinien. Przeładował, żeby zaraz znów nacisnąć na spust, posyłając tym samym kulkę w potylicę drugiego trupa. Bezwładne, cuchnące ciało chudej i gnijącej kobiety upadło na sklepowe płytki, a zapach zwłok wydał się nagle jeszcze bardziej dokuczliwy. Nie wywoływał już on jednak u Nicolasa odruchu wymiotnego, jak to robił jeszcze trzy miesiące temu. Zdążył się do tego odoru przyzwyczaić.
Nieznajomy stał bez ruchu. Nie zareagował, chociaż wydawałoby się, że miał świetny refleks.
– Teraz ty masz u mnie dług – powiedział Nicolas i podniósł się z podłogi. Poczuł się pewnie, gdy zademonstrował mężczyźnie, że nie był takim nieudacznikiem, jak ten prawdopodobnie o nim myślał. Złapał za karabin i swój plecak wypchany odpowiednimi rzeczami ze sklepu. Sięgnął jeszcze tylko po olej, gdy zauważył, że jest obserwowany. – Co? – zapytał.
– Nic – prychnął mężczyzna i pokręcił głową. Pchnął drzwi z furią, na co Nicolas aż się uśmiechnął.
– „Dziękuję” wystarczy! – krzyknął za nim, również wychodząc ze sklepu. Czasem bywało jednak, że zostawiał swoje bycie tchórzem i pakował się w kłopoty. Momentami trudno było mu trzymać język za zębami, choć od trzech miesięcy wychodziło mu to znakomicie. Już zauważył, że szybkie poddawanie się zbijało przeciwnika z tropu (oczywiście o ile nie był to bezmózgi trup, wtedy wywieszanie białej flagi na niewiele się zdawało), a to dawało mu trochę cennego czasu na przemyślenie taktyki. Wbrew pozorom Nicolas był dosyć inteligentnym chłopakiem, który, jak dotąd, nie znalazł się jeszcze w sytuacji bez wyjścia. Już samo to, że przeżył trzy miesiące w tym kompletnym chaosie, gdzie nie można było przewidzieć nadchodzących wydarzeń, sprawiało, że myślał o sobie jak o szczęściarzu. Tak jak los nie sprzyjał Nicolasowi w normalnym świecie, bo przed wybuchem zarazy, końca świata, pandemii, czy jak to nazwać, oblał na studiach i jeszcze na dodatek stracił pracę, tak teraz wiodło mu się całkiem nieźle.
Mężczyzna obejrzał się na niego przez ramię. Miał wąskie, ciemne oczy otoczone grubymi rzęsami. Jego spojrzenie było groźne, mogłoby zabić, pomyślał jeszcze z rozbawieniem Nicolas. Szybko jednak doszedł do wniosku, że nie powinien w takiej chwili się z niego nabijać. Nie, kiedy ten facet w każdym momencie mógł w niego wycelować i strzelić.
– Dzięki – powiedział jednak, ku zaskoczeniu Nicolasa. Ten Aż zamrugał, mając wrażenie, że się po prostu przesłyszał, a nieznajomy zamiast podziękowania odparł coś w stylu: „umrzyj”. Od trzech miesięcy jeszcze od nikogo nie usłyszał podziękowania, chociaż sam dziękował co chwilę. Wciąż ktoś, a to przypadkiem, a to w trosce o swoje życie, ratował mu tyłek. Taki już był fart Nicolasa, że zawsze znalazła się odpowiednia osoba w odpowiednim miejscu i czasie. Bał się tylko, że w momencie, kiedy mu tego szczęścia zabraknie, po prostu zdechnie i skończy jak jeden z trupów.
Nie czekając dłużej, bo przebywanie w towarzystwie nieznajomego mogło okazać się bardzo niebezpieczne, podszedł do swojego hummera. Niemal od razu zauważył, że dwie przednie opony były przebite. Aż zaklął i nie czekając długo, przeładował swój karabin, wymierzając w mężczyznę. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zauważył, że ten też w niego celował.
– Rozpierdoliłeś mi koła! – oskarżył go, mrużąc groźnie oczy i marszcząc brwi. Ale był głupi, jeżeli myślał, że rozejdzie się z Nieznajomym w wesołej atmosferze przyjaźni, braterstwa i miłości do bliźniego. Zacisnął drżącą dłoń na kolbie karabinu, którego jakiś czas temu zawinął ze sklepu myśliwskiego. „Był zdenerwowany” to mało powiedziane. Na stacji, jak już zdążył się zorientować, nie było opon zapasowych. W bagażniku miał tylko jedną, jasne więc, że utknął na tym wygwizdowie na środku pustyni.
– Opuść broń – powiedział mężczyzna spokojnym, niskim tonem. Dopiero teraz, kiedy mierzyli się spojrzeniami, Nicolas zobaczył, że jego brew przecina spora blizna sięgająca czoła. Nie skupił się jednak na niej. Musiał jakoś się stąd wydostać i wiedział, że jeżeli puści mężczyznę wolno, zostanie skazany na pożarcie przez wędrowne trupy, które pałętały się bez celu po tym stepie.
– Nie – warknął. – Zabierzesz mnie do najbliższego miasta… Rawlins w Wyoming? – rzucił z głowy. – Nie wiem, gdziekolwiek, gdzie dostanę porządny samochód zatankowany do pełna – powiedział, wciąż mierząc do niego z załadowanej broni. Wystarczyło tylko, że nacisnąłby na spust i nieznajomy padłby trupem (tylko tym razem raczej by już nie wstał, jak inne znane mu trupy). Problem był jednak taki, że w wypadku gdyby strzelił, mężczyzna zrobiłby to samo, całkowicie odruchowo, i w wyniku tego obaj leżeliby martwi na betonie.
– Nigdzie cię nie zabieram – powiedział.
– Zabierzesz! Rozpieprzyłeś mi opony, do cholery! Nie zostawisz mnie tu teraz na pewną śmierć! – krzyknął Nicolas, tracąc nad sobą panowanie. Zaczął nawet drżeć z nadmiaru adrenaliny. – Masz u mnie dług!
Nieznajomy prychnął pogardliwie. Kolejną rzeczą ratującą Nicolasowi tyłek, oprócz szczęścia, była jego spostrzegawczość i bardzo dobry wzrok. Nie umknęło mu, że mężczyzna mocniej zacisnął dłoń na rączce pistoletu, zupełnie jakby przygotowywał się do oddania strzału.
– Spróbuj! Spróbuj, a rozwalę ci łeb – ostrzegł go. – Sam widziałeś, że potrafię nieźle celować.
Tak właściwie, to rozwalenie czaszek zwłok wyszło mu całkowicie fuksem. Wcześniej z trudnością przychodziło mu trafianie w cel, rzadko więc używał broni, częściej po prostu uciekał bądź dodawał gazu i rozjeżdżał trupy.
– Dobra – powiedział w końcu mężczyzna. – Zawiozę cię do Rawlins, jednak jak po drodze znajdziemy jakiś pojazd, od razu się do niego przesiadasz.
– Sprawny pojazd z pełnym bakiem – sprostował.
– Jasne. Sprawny z pełnym bakiem. – Kiwnął głową ugodowo, ale nie opuścił broni. North też tego nie zrobił, nawet gdy zabierał ze swojego hummera najpotrzebniejsze rzeczy, czyli zwykły pistolet, naboje do niego jak i do karabinu, który teraz trzymał.
– Okej, jestem gotowy – powiedział, nie spuszczając z mężczyzny uważnego wzroku. Poprawił sobie torbę z jedzeniem i piciem, jakie zawinął ze sklepu, a następnie zerknął za Nieznajomego na wielkiego jeepa, którym tu dojechał.
– Opuść broń – rozkazał mężczyzna, podchodząc do swojego pojazdu. Nicolas aż prychnął, nie mając najmniejszego zamiaru tego robić.
– I co? I strzelisz do mnie i mnie tu zostawisz! – zarzucił. – Nie jestem głupi. – Pokręcił głową, również podchodząc do samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera i wsiadł do środka, wciąż mierząc w nieznajomego. Pewnie gdyby oglądał tę scenę z boku, sikałby ze śmiechu, bo wyglądało to naprawdę dziwnie, kiedy nawet w samochodzie mierzył do mężczyzny z wielkiego karabinu, on odwdzięczał mu się celowaniem z małego pistoletu.
– Teraz odłóż.
– Chyba kpisz! – syknął w odpowiedzi Nicolas. Nie wiedział, ile to już trwa, ale siedzieli, nic nie mówili, tylko w siebie mierzyli. – Odkładamy na tylne siedzenia na trzy.
– Dobra. – Mężczyzna kiwnął głową, zgadzając się.
– Raz… – zaczął liczyć. – Dwa… – Patrzył uważnie na nieznajomego, jakby chcąc przewidzieć jego ruch. – Trzy! – krzyknął, jednak ani jedna broń nie wylądowała na miejscu pasażerów. – Oszukałeś! – zarzucił mu, niemal obrażony, zupełnie jakby sam tego nie zrobił.
– Ty też – odpowiedział mężczyzna spokojnie. Patrzył jeszcze przez chwilę Nicolasowi w oczy, aż w końcu westchnął niczym największy cierpiętnik i pokręcił głową. Odrzucił pistolet do tyłu, by zaraz posłać wyczekujące spojrzenie Northowi. – No? – pogonił, a Nicolas sapnął ciężko i wychylił się, żeby odłożyć karabin. – Brawo. Możemy ruszać – prychnął mężczyzna i cisnął jeszcze plecakiem na tylne siedzenia. Nicolas swoją torbę wziął pomiędzy nogi, chowając do niej mały pistolet i naboje. Nieznajomy odpalił samochód i już po chwili wyjeżdżali z opustoszałej stacji na równie pustą drogę. Jechali przez kilka minut w ciszy, co chwilę na siebie nieufnie zerkając.
– Too… Jak masz na imię? – zagadał wreszcie Nicolas, nie po to, żeby nawiązać z mężczyzną jakiś kontakt i bliżej go poznać, a po prostu, by nie milczeć. Gdy już z kimś spędzał czas, nie lubił siedzieć cicho. Był gadułą, potrafił mówić ciągle i nienawidził krępującej ciszy.
– Eric – odpowiedział mężczyzna i zapadła cisza. Przez chwilę znów jedynym dźwiękiem w samochodzie był pracujący silnik i ustawiona na najwyższe obroty klimatyzacja.
Obaj byli w bluzach, mimo że na zewnątrz panował trzydziestostopniowy upał. Powszechnie było jednak wiadome, że warto chronić się ubraniem przed wydzielinami trupów, bo nie mieli pewności, czy poprzez kontakt z ich krwią, śliną lub na przykład ropą, nie istniało ryzyko zarażenia. Na szczęście pierwsze wyraźne objawy pojawiały się już po godzinie, więc nie trzeba było czekać na werdykt w nieskończoność. Odpowiedź przychodziła niemal od razu. Chronili więc swoje ciała, jak najbardziej mogli. Dopiero gdy znaleźli się w bezpiecznym miejscu, w tym wypadku w samochodzie, mogli pozbyć się grubych bluz i tak też zrobili. W końcu za długo nie dało się rady wytrzymać w takim gorącu, nawet jeżeli klimatyzacja pracowała na najwyższych obrotach.
– A ty? – zapytał w pewnym momencie Eric. Nicolas zauważył, że jego nowy współtowarzysz podróży (aż miał się ochotę roześmiać na to określenie, bo mężczyzna nie wydawał się zbyt przyjemnym osobnikiem) był bardzo wysportowany. Wcześniej pewnie albo pakował na siłowni, albo trenował jakiś sport, bo takie szerokie i umięśnione ramiona nie mogły wziąć się znikąd. Sam Nicolas był raczej szczupły, choć przez te trzy miesiące nabył dobrej kondycji. Jakoś tak się działo, że często musiał uciekać i stawał się w tym coraz lepszy. Był wysokim blondynem o bardzo jasnej karnacji, która przez tutejsze słońce nabrała nieco świńskiego koloru. Miał też pełno piegów, których chyba od zawsze nienawidził, bo były wszędzie. Jak zauważył w lustrze, nawet na tyłku i – co chyba jeszcze gorsze – pomiędzy pośladkami.
– Nicolas – odpowiedział. Mężczyzna kiwnął głową, nic już nie odpowiadając. Był raczej typem milczka, stwierdził Nicolas już po krótkiej obserwacji Erica. – Taki bardziej z ciebie człowiek czynu niż mowy, co? – zagadał w końcu, kiedy milczenie zaczęło dawać mu się we znaki. Naprawdę nie lubił ciszy i zazwyczaj wtedy na siłę wymyślał tematy do rozmowy, czasem nietrafione.
Eric rzucił mu zblazowane spojrzenie i prychnął, po czym powrócił wzrokiem na przednią szybę. W oddali zobaczyli na ulicy coś ciemnego. Nie mogli jednak jeszcze dojrzeć dokładnie, co to takiego, bo obraz rozmazywało rozgrzane powietrze.
– Nie zwalniaj – powiedział do Erica, z autopsji dobrze wiedząc, że gdy już się zwolniło, trudno było wyjść z sytuacji cało. – To pewnie trup.
– Więc tak na nich mówisz – mruknął Eric pod nosem.
– A ty? Jak mówisz? – zapytał zaciekawiony.
– Zombie – odparł i wzruszył ramionami, na co Nicolas się zaśmiał i rozsiadł wygodnie w fotelu, patrząc na przednią szybę. Byli już na tyle blisko, że mogli rozpoznać, czym był czarny kształt, który dostrzegli chwilę wcześniej. Nic innego, jak zwłoki zmierzające w stronę dźwięku, czyli w tym wypadku rozpędzonego samochodu do sporo ponad stu mil na godzinę. Nicolas z uznaniem zauważył, że chevrolet Erica był naprawdę porządnym samochodem. Ale i tak tęsknił już za swoim hummerem.
– Oryginalnie – prychnął North.
– A jak mam mówić? – odpowiedział. – W każdym filmie mówiono na chodzące trupy zombie. – Znów wzruszył ramionami. Akurat w tym momencie potrącili nieboszczyka, który odbił się od boku samochodu i poleciał gdzieś na pobocze. Nie zatrzymywali się jednak, tylko dalej jechali z podobną prędkością przed siebie.
– A nie chciałeś pokusić się o jakieś ciekawsze nazwy? – zagadywał dalej Nicolas.
– Daruj, ale „trupy” też nie są oryginalnym określeniem – prychnął Eric prześmiewczo i uśmiechnął się pod nosem krzywo. Nicolas aż się zapatrzył; w pierwszym momencie pomyślał, że się przewidział. Ten mężczyzna kojarzył mu się z Terminatorem, jasne więc, że nie podejrzewał go o coś tak ludzkiego jak uśmiech.
– Jeszcze mówię zwłoki. – Zaśmiał się, sam zaskoczony błahością tej rozmowy. Dawno takiej nie prowadził. Każda do czegoś prowadziła i każda miała swój cel, czy to wskazanie drogi, zapytanie o sytuację w najbliższym mieście albo, co zdarzało się mu najczęściej, prośba o darowanie życia.
– Zaskakujesz mnie. – Eric spojrzał na niego i zaśmiał się, kręcąc głową z rozbawieniem.
– Wow, to ty umiesz się śmiać – zauważył Nicolas, ciągnąc luźną pogawędkę dalej. Teraz, kiedy miał możliwość odprężenia się, nie chciał z tego rezygnować. Bo kto wie, czy jeszcze nadarzy mu się druga taka okazja.
– No. Jeszcze się nie zaraziłem. Żyję, jestem w pełni człowiekiem, więc umiem – prychnął Eric i przewrócił oczami, markotniejąc.
– Nie no. Po prostu wbiłeś do tego sklepu jak taki Chuck Norris czy inny Bruce Lee i dałeś do zrozumienia, że z tobą żartów nie ma – powiedział Nicolas i nieskrępowany wyciągnął nogi na deskę rozdzielczą.
– I dobrze. Nie przyzwyczajaj się. Pamiętaj, do pierwszego samochodu – przypomniał, a w jego tonie nie było już słychać nic z rozbawienia. Był rzeczowy i jasno dający Nicolasowi do zrozumienia, że ten układ jest tylko tymczasowy.
– Jasne, jasne – prychnął i pomachał ręką w zbywającym geście. – Jestem wolnym strzelcem. Wiesz, kowbojem samotnie przemierzającym szlaki stepów pustynnych. – Zarechotał, wybitnie zadowolony ze swojego genialnego żartu. Zdziwił się jednak, gdy zauważył, że Eric uśmiechnął się pod nosem, najwidoczniej rozbawiony jego dowcipem niskich lotów.
– I dajesz radę sam? – zapytał w pewnym momencie mężczyzna, zerkając na Nicolasa całkowicie poważnie, na co ten tylko wzruszył obojętnie ramionami.
– Lepiej samemu niż z kimś – stwierdził luźno, patrząc na drogę. Wyminęli prażącego się na słońcu, rozjechanego albo zżartego (tego nie mogli określić po tym, co zostało) psa, nie zwalniając ani na chwilę. Cisza i pustostan, jaki ich otaczał, był dosyć przerażający, ale Nicolas zdążył się już nauczyć, że lepsze to niż rzężenie i idący w jego stronę trup na horyzoncie. Albo jeszcze gorzej – banda trupów. Jednego było łatwo się pozbyć, wystarczył celny strzał w głowę, jednak gdy zbierało się ich więcej, sytuacja robiła się mniej ciekawa. Potrafiły człowieka otoczyć, mimo że na pewno nie robiły tego umyślnie, w końcu one nie myślały.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytał mężczyzna. – To nie są czasy, gdzie da się przeżyć samemu – powiedział wyniośle i spojrzał na niego jak na buntującego się dzieciaka. Nicolas już wcześniej zauważył, że Eric traktował go z pobłażaniem, teraz tylko się to uwypukliło. Kpił z niego.
– Myślisz, że gdybym miał jeszcze kogoś, byłbym bezpieczniejszy? – prychnął rozłoszczony. – Otóż nie. Bo musiałbym martwić się nie tylko o siebie, a jeszcze o jakiegoś idiotę, a to mogłoby mnie wpędzić do grobu. Szczególnie – zaznaczył – w tych czasach.
– Nie chodzi o bycie bezpieczniejszym. – Eric pokręcił z politowaniem głową. – A o możliwość zaufania komuś. Bycie samotnym jest gorsze od chordy zombie.
– Teraz nie można ufać nikomu, poza sobą samym – stwierdził filozoficznie. – A ty? Masz kogoś? Swoją grupę, stado, watahę, czy jak to tam nazwać?
Eric nie odpowiedział. Milczał jak zaklęty, nawet nie patrząc na Northa. Wyglądało na to, że skupił się na drodze, chociaż ta była prosta i raczej mało prawdopodobne, żeby cokolwiek miało im na nią wyskoczyć. W oddali też nic nie było widać, żadnego trupa, zepsutego samochodu, ani porozjeżdżanych czy rozszarpanych zwierząt. Ciągnęły się przed nimi, zdawałoby się, że w nieskończoność, dwa pasy ruchu oddzielone pomarańczowymi, przerywanymi liniami.
Nagle ciszę przerwał charakterystyczny dźwięk łączącego się walkie–talkie. Nicolas od razu spojrzał na czarne, profesjonalne urządzenie, jakie leżało na desce rozdzielczej, obok kierownicy. Eric momentalnie po nie sięgnął.
– Co się dzieje? – zapytał i samochód zaczął zwalniać. Nicolas aż się rozejrzał dookoła, gdy zdał sobie sprawę, że nie jadą, a toczą się.
– Dlaczego zwolniłeś? – prychnął do Erica. Ten tylko uciszył go dłonią.
– Zoe? Jesteś tam? – mówił do urządzenia. – Zoe, odpowiedz, proszę – powiedział znowu, gdy nacisnął guzik przekazu.
– Boję się – szepnął jakiś cienki głosik przerywany szumem odbiornika. – Coś tam jest. I drapie… – Nicolas spojrzał na czarne walkie–talkie ze zdziwieniem. Po głosie mógł poznać, że mówiło dziecko. Eric miał córkę?
– Już jadę – obiecał, a Nicolas z łatwością mógł zauważyć, że mężczyzna był zdenerwowany. Zaciskał mocno dłonie na kierownicy i automatycznie przyspieszył. – Pilnuj, żeby Mulan nie szczekała – dodał jeszcze, a gdy otrzymał odpowiedź, odłożył aparat z powrotem na deskę rozdzielczą. – Później zajmę się tym samochodem – zwrócił się do Nicolasa, a ten zmarszczył brwi.
– Kto to był? – zapytał, sam się dziwiąc, dlaczego go to zainteresowało. Eric milczał przez chwilę, wpatrując się w drogę. W pewnym momencie dojechali do rozwidlenia, a on skręcił w prawo, w piaszczystą dróżkę. Okolica powoli zaczynała się zmieniać. Nie był to już tylko pustynny step, napotykali coraz więcej roślin.
Eric nie odpowiedział, był zbyt zamyślony. Wpatrywał się w drogę ciągnącą się przed nimi, zupełnie się wyłączając.
– Ile ma lat? – Nicolas jednak nie ustępował i pytał dalej, chcąc cokolwiek z niego wyciągnąć.
– Osiem – mruknął. – Słuchaj, jeżeli zauważę, że jesteś zagrożeniem… Że chcesz coś zrobić, nie zawaham się, rozumiesz? – zapytał i zerknął na niego szybko, posyłając mu groźne spojrzenie, przez które Nicolasa aż przeszedł dreszcz.
– Jasne – powiedział i wzruszył ramionami. – Nie jestem żadnym pieprzonym mordercą – prychnął.
– Teraz każdy nim jest – odparł Eric i spojrzał na niego znacząco. Nicolas nie odpowiedział, bo musiałby mu przyznać rację. Każdy myślał tylko o przeżyciu, nawet on sam, ale bynajmniej nie miał zamiaru zabijać jakiejś dziewczynki. To byłoby najgorsze, czego mógłby się dopuścić. Zresztą, nie miał przecież powodów, Eric mu pomagał, nawet jeżeli to przez niego stracił samochód.
– Gdzie jest wasza… kryjówka? – zapytał.
– W starym schronie przeciwatomowym – powiedział i westchnął. – Myślałem, że tam jest bezpiecznie, bo nawet klapy od niego nie widać. Byłem pewny, że jest bezpiecznie, cholera... – sapnął, najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy, że się otwierał przed nieznajomym. Był zbyt zdenerwowany i skupiony na jak najszybszym dotarciu do miejsca. W pewnym momencie skręcił w jeszcze mniej wyjeżdżoną dróżkę i jechał przed siebie jakieś dziesięć minut. Obaj zauważyli trzy trupy klęczące na ziemi i drapiące w coś, co, jak Nicolas podejrzewał, było klapą od schronu.
– Kurwa – zaklął Eric i wychylił się do tyłu, po plecak. Nicolas złapał za swój karabin, bo zwłoki spojrzały na ich samochód i chwiejnie podniosły się z ziemi, zmierzając powoli w ich stronę, a jedne z nich ciągnęły za sobą przetrąconą nogę. Kiedyś jeszcze go to przerażało i obrzydzało, jednak po trzech miesiącach życia w takich realiach, gdy spotykał rozkładające się ciała niemal codziennie, stało się to po prostu normalne. Zabawne, jak człowiek może przyzwyczaić się do rzeczy, które wcześniej uważałby za odrażające i, co najważniejsze, jak w walce o przetrwanie łatwo zatracić człowieczeństwo.
– Nie strzelaj – powiedział groźnie Eric i wyciągnął z plecaka maczetę. – Pod fotelem masz siekierę – mówił, zakładając na siebie bluzę. Mieli trochę czasu, bo trupy nie były szybkie. Dwa szły z przodu, a trzeci, ten z przetrąconą nogą, wlókł się za nimi, wyciągając przed siebie zaropiałe i gnijące dłonie. – Ja biorę tego z prawej, ty z lewej. Ostatni nie dojdzie za szybko, ale będę zwinniejszy z maczetą, niż ty z siekierą, więc zostaw go mi – poinstruował, a Nicolas jedynie kiwnął głową. Założył na siebie niebieską bluzę z logo swojej ulubionej drużyny hokejowej – New York Rangers – i jeszcze naciągnął kaptur. Nim jednak wysiadł z samochodu, złapał za pistolet. Zawsze wolał mieć go przy sobie, nawet jeżeli nie potrafił nim zbyt wiele zdziałać. Zresztą, lepiej czasem strzelić i narazić się na ściągnięcie większej ilości trupów (bądź, co gorsza, żyjących ludzi), ale mieć jakąś szansę ucieczki, niż zginąć na miejscu.
Podszedł do Erica i spojrzał kątem oka na jego skupiony wyraz twarzy. Mężczyzna nagle złapał go za nadgarstek, żeby pociągnąć do przodu. Trupy też spróbowały przyspieszyć, jednak najwidoczniej ciężko się biega, gdy ciało jest martwe. Zmieniły nieco szyk, w jakim szły w ich stronę. Pierwszy wysunął się bardziej na przód i teraz człapały jeden za drugim.
– Biorę zombie z przodu, ty od razu drugiego. Będziesz miał więcej czasu na zamachnięcie się – ponownie go poinstruował i dał mu znak, że to jest ten czas, kiedy pozbywają się problemu. Eric rzucił się na pierwszego, od razu wbijając mu naostrzoną maczetę w głowę. Nicolas zaatakował chwilę później, roztrzaskując czaszkę trupa na pół. Szybko zdał sobie sprawę, że plan Erica co do zaatakowania trzeciego był słuszny. Trudno byłoby mu błyskawicznie przygotować się z siekierą do kolejnego zamachnięcia się. Prawdopodobnie sprostałby temu zadaniu, jednak zawsze pozostawało ryzyko. Rozwiązanie Erica było znacznie bezpieczniejsze dla Nicolasa.
– Nie było tak źle – sapnął Nicolas i rzucił siekierę na piasek, żeby ściągnąć bluzę. Panował naprawdę olbrzymi upał, aż miał wrażenie, że zaraz z tego wszystkiego się roztopi.
Mężczyzna w odpowiedzi kiwnął głową i rozejrzał się dookoła.
– Zostań tu – mruknął i ruszył biegiem w kierunku klapy od starego schronu. Podniósł ją i już po chwili zniknął w dziurze. Nicolas przeklął siarczyście pod nosem, zły, że zostawił go na środku pustyni samego. Spojrzał na samochód z zastanowieniem. Mógłby go teraz ukraść, Eric nie zdążyłby zareagować, gdyby wsiadł do pojazdu i odjechał. Nagle jednak poczuł, że jeśli by to zrobił, postąpiłby bardzo nie fair.
– Ja pierdolę – przeklął na głos i przeczesał dłonią swoje jasne, ale zabrudzone od kurzu włosy. Nie rozumiał, dlaczego miał takie poczucie przyzwoitości. Jeszcze wczoraj nawet by się nie zastanawiał, tylko od razu przeszedł do czynu. Co z tego, że Eric też nie musiał mu pomagać na stacji. Był naiwny, to mu pomógł, teraz powinien dać mu nauczkę, że nie można nikomu zaufać, nie w tym świecie. Ale jednak czekał jak ten głupi, prażąc się na środku pustyni, aż w końcu zobaczył małą dziewczynkę wychodzącą z bunkra. Zaraz za nią pojawił się pies, wielki, skundlony wilczur, którego Eric wynosił po drabinie.
Nicolas stwierdził, że nie będzie stał przy gnijących cielskach i ruszył w ich kierunku. Dziewczynka spojrzała na niego dosyć nieufnie, a pies warknął, jeżąc się i pokazując zęby, więc od razu się zatrzymał. Nie potrafił powstrzymać skrzywienia; nigdy nie lubił tych zwierząt.
– Spokojnie – mruknął Eric i klepnął psa lekko w kark. Suka spojrzała na niego i zamachała szybko ogonem, więc Nicolas nie widząc już zagrożenia, że zginie od zwierzęcych kłów, a nie od zarażenia się wirusem, podszedł do nich. Stworzenie dalej łypało na niego nieufnie, śledząc każdy ruch.
– Gdzie jedziemy? – zapytała dziewczynka, patrząc na Erica, który właśnie wyniósł ze schronu wielką torbę.
– Poszukać jakiegoś bezpiecznego miejsca – odpowiedział i uśmiechnął się do niej. – Idźcie do samochodu, co? – zapytał i zerknął jeszcze na Nicolasa. – Muszę zabrać jeszcze kilka rzeczy. Zaopiekujesz się nimi?
– Nie jestem niańką – prychnął w odpowiedzi i założył ręce na piersi, na co pies znowu się najeżył. Eric nic nie odpowiedział, tylko zacisnął usta, spoglądając na Nicolasa z zastanowieniem, po czym znowu zszedł po drabinie do schronu. Nicolas odetchnął ciężko, zerkając z niechęcią na dziewczynkę, która nagle ruszyła w stronę samochodu. – Ej, a ty gdzie? – zapytał zły, marszcząc brwi. Nienawidził dzieci i psów, dlaczego, do cholery, miałby teraz się nimi zajmować?, myślał, patrząc chwilę za nimi. Nie lubił też Erica, był z nim tu tylko dlatego, bo nie miał własnego pojazdu. I to jeszcze z nie swojej winy! Cholera, nie powinien mieć oporów przed skradzeniem mu samochodu, wyrzucał sobie w duchu i w końcu ruszył za dzieckiem do jeepa.
W pewnej chwili, jakąś milę od nich zauważył wzbijające się w powietrze tumany kurzu. Zmrużył oczy i momentalnie zrozumiał. Działał dosyć instynktownie, bo złapał dziewczynkę w pasie i niemal wrzucił ją do samochodu, tylko cudem unikając pogryzienia przez psa, który już miał złapać go za rękę.
– Weź tego kundla i połóżcie się na podłodze! – syknął. Dziewczynka spojrzała na niego i zawołała drżącym głosem zwierzę. Nicolas spojrzał jeszcze w załzawione i przestraszone oczy dziecka, po czym sam wszedł na tylne siedzenie i szybko spuścił szybę w drzwiach. – Uważaj, żeby mnie nie ugryzł – warknął, po czym złapał za karabin Erica leżący na siedzeniu. Na szczęście dla Nicolasa, miał lunetę. Szybko go załadował i modlił się, by nie miał zbyt dużego odrzutu. Nie znał się zbyt dobrze na broniach, ale miał świadomość, że musi zacząć działać, bo jeżeli teraz nie zajmie się nadjeżdżającym w ich kierunku samochodem, może skończyć marnie. Wiedział, że im nikt nie dałby szansy na przeżycie, a gdyby doszło do konfrontacji, zginąłby pierwszy. Zabiliby ich jak psy, wywlekli ciała z wozu i zabrali wszystko, co mieli. Nawet te pierdolone chipsy, które zwinął ze stacji, pomyślał, starając się usprawiedliwić to, co właśnie robił. Dlaczego on miałby mieć wyrzuty sumienia, skoro nikt inny ich nie miał? Nigdy nie zabił człowieka, pomyślał, gdy celował w głowę osoby prowadzącej pojazd. Palec zadrgał mu na spuście. Zawahał się, jednak kiedy w lunecie zobaczył, że mężczyzna wyciąga pistolet i zaczyna również w nich celować, przestał zastanawiać się, czy to dobre posunięcie. Po prostu strzelił, a kulka przebiła przednią szybę nadjeżdżającego wozu. Samochód nagle zjechał z piaszczystej drogi prosto na nierówny, grząski teren. Nicolas wycelował z karabinu jeszcze raz, gdy pojazd zatrzymał się. Odczekał chwilę, czując, jak serce łomocze mu w piersi, a krew szumi w uszach. Właśnie zabił człowieka, pomyślał i przełknął zgęstniałą ślinę. Przed oczami mu lekko pociemniało; zaczął się zastanawiać, czy to było potrzebne. Czy dobrze postąpił.
Każdy zabija, do cholery, zganił się, starając opanować drżenie rąk. Zrobiło mu się niedobrze. Co innego pozbywać się trupów, a co innego zabijać ludzi. Wiedział, że teraz gwarancją na przeżycie było bycie bezlitosnym. Jeszcze niedawno myślał, że kiedy zajdzie taka potrzeba, zabije człowieka bez mrugnięcia okiem.
Był słaby. Wmawiał sobie, że potrafi przeżyć sam, udawał bezlitosnego i obojętnego na wszystko. Nieprawda. Nie potrafił pozbawiać życia bez wyrzutów sumienia.
Jego rozmyślania przerwał huk wystrzału z karabinu. Aż się odsunął od okna i przykleił plecami do oparcia siedzenia. Oddychał ciężko, nagle żałując, że nie pozbył się drugiej osoby. Do jego uszu dobiegło pochlipywanie. Spojrzał na dziewczynkę wtulającą twarz w kark psa i trzymającą się kurczowo jego sierści. Jeżeli teraz nie zareaguje, mogą zginąć. Wszyscy, pomyślał, ignorując złośliwy głos w głowie podpowiadający mu, że przecież nawet nie lubił dzieci. Wychylił się nieco ponad linię siedzeń i przyłożył oko do lunety. Z samochodu nikt nie wysiadł, zauważył za to wystawioną w ich stronę lufę broni. Nie wahał się już i nacisnął spust.
Obserwował przez chwilę otoczenie, będąc przygotowanym na wszystko. Nawet nie wiedział, ile czasu minęło, gdy nagle drzwi samochodu otworzyły się i silna ręka niemal wywlekła go z pojazdu.
– Co ty, kurwa, robisz?! – wrzasnął na niego Eric. Nicolas spojrzał na niego przerażony, sam nie wiedząc, dlaczego drżał. Był roztrzęsiony. Odepchnął od siebie mężczyznę, zdając sobie sprawę, jak żałośnie musiał w tamtej chwili wyglądać.
– Dupę ratuję twojemu dziecku! – odkrzyknął i wskazał na samochód stojący dalej. Nie brzmiał tak niepewnie, jak się czuł. Aż pogratulował sobie tego swojego opryskliwego tonu, po którym nie dało się rozpoznać, że tak naprawdę był zdenerwowany. I słaby. Tak bardzo słaby psychicznie, że aż go to przerażało.
Eric spojrzał na czarnego jeepa zszokowany, a następnie przeniósł wzrok na Nicolasa. Przełknął ślinę i kiwnął głową.
– Dzięki – mruknął, zaglądając do samochodu. Nicolas parsknął, bardziej poirytowany swoją reakcją na myśl, że zabił człowieka, niż skromnym podziękowaniem Erica.
– Super, to teraz pomożesz mi wywlec ciała – aż przeszedł go dreszcz, gdy to powiedział – z samochodu. Mam pojazd, więc możemy się rozstać – mruknął, zakładając ręce na piersi. Mężczyzna w odpowiedzi kiwnął głową i powiedział do dziewczynki, żeby czekała na niego w samochodzie. Złapał jeszcze za karabin, którym strzelał Nicolas, i razem ruszyli do zamarłego w bezruchu jeepa. – Wygląda dobrze – ocenił z daleka, tylko dlatego, by coś powiedzieć.
– Tak – odparł skromnie Eric i zamilkł, jak zwykle nie mówiąc zbyt dużo. Nicolas aż odetchnął z frustracją i odgarnął za długą grzywkę z czoła. Był spocony, zmęczony i marzył tylko o prysznicu. Nie mył się od kilku dni, podejrzewał więc, że nie pachniał zbyt przyjemnie. Pocieszał go jednak fakt, że zapach Erica też nie należał do najładniejszych.
Podeszli do samochodu, a Nicolas aż się skrzywił, kiedy zobaczył, że rozpryskane kawałki mózgu i czaszki znajdowały się dosłownie wszędzie. Powstrzymał odruch wymiotny i od razu odwrócił się tyłem do pojazdu, a przodem do Erica. Z całych sił starał się nie wyglądać na kogoś poruszonego tym obrzydliwym widokiem. Przez trzy miesiące patrzę na gnijące trupy, a brzydzi mnie widok świeżych kawałków mięsa, pomyślał, zły na samego siebie za taką reakcję.
– Nie pojadę tym samochodem – powiedział. – Nie doczyszczę go. Szybko przy takich temperaturach zacznie śmierdzieć. – Założył ręce na piersi. Eric tylko obdarzył go trudnym do odgadnięcia spojrzeniem i podszedł do drzwi od strony kierowcy. Otworzył je i zajrzał do środka.
– Benzyna im się kończyła – mruknął i wycofał się. Zacisnął usta w wąską linijkę, spoglądając jeszcze na ciało kierowcy. – Zabiliby was – stwierdził oczywisty fakt, kiedy patrzył na karabin w nieruchomych rękach pasażera.
– Tak, doskonale o tym wiem – odparł Nicolas i podszedł do niego. Wstrzymując oddech, wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Obszedł samochód, by podejść do bagażnika. – Gdyby nie chcieli tego zrobić, zawróciliby – powiedział, próbując się tym samym usprawiedliwić. Musiał ich przecież zabić, nie miał innego wyjścia. Kiedy otwierał drzwi od kufra, spojrzał na Erica. Mężczyzna z zastanowieniem zerkał na swój samochód, z którego wyszła jego… córka? Siostra? To, kim dla niego była dziewczynka, wciąż pozostawało dla Nicolasa zagadką. – Jak ma na imię? – zapytał. Nie pamiętał już, jak Eric się do niej zwracał, nigdy nie miał dobrej głowy do imion.
– Zoe – powiedział i odwrócił się przodem do niego. – Mają tam coś? – Podszedł do Nicolasa i nachylił się do bagażnika. Wyciągnął jedzenie, broń i naboje. – Sporo tego – mruknął, przeglądając torbę całą załadowaną amunicją i pistoletami.
– Zabij albo zgiń, nie? – prychnął Nicolas i sięgnął po trzy pięciolitrowe butle z wodą. – To się przyda – stwierdził, a Eric kiwnął głową, przeglądając jeszcze zawartość bagażnika.
– Chcesz się jeszcze odświeżyć przed wyjechaniem stąd? – zapytał nagle i spojrzał na Nicolasa.
– Jezu, marzę o tym – odpowiedział od razu i kiwnął głową, szczerząc się jak dziecko. Eric, najwidoczniej zaskoczony tym nagłym entuzjazmem, odpowiedział na uśmiech i złapał za torby, żeby je przenieść do ich samochodu.
– Jestem ci wdzięczny – mruknął cicho w pewnym momencie, gdy taszczyli rzeczy. Nicolas zerknął na niego kątem oka, nagle znów czując przypływ pewności siebie. Eric miał u niego dług, a on uwielbiał stawiać ludzi w takiej sytuacji; wiedział, że będzie mógł wyciągnąć z tego sporo korzyści.
– Jasne. A co z tym odświeżeniem?
– Mam w schronie kilka baniaków z wodą, ale nie nadaje się do picia. Sam chciałem jej użyć do wykąpania się – powiedział, kiedy pakowali torby do bagażnika. Zoe podeszła do nich, trzymając psa za obrożę. Była dosyć niską i chudą dziewczynką z zadartym nosem i ciemnymi, sięgającymi ramion włosami związanymi w kitkę. Ubranie, jakie miała na sobie, było mocno pobrudzone i zniszczone, jednak mimo to miała czystą buzię, zupełnie odwrotnie do jej opiekuna, który wyglądał, jakby wytarzał się w piasku.
– Ale nie zostanę tam sam – powiedział od razu do Erica. – Odjedziesz – prychnął. – I zostawisz mnie samego na pieprzonej pustyni.
Eric westchnął i kiwnął głową, nie mówiąc już nic, a jedynie usadził psa w cieniu, nalał mu do blaszanej miski wody i wydał komendę. Zwierzę, ku zdziwieniu Nicolasa, posłuchało. Położyło się i pilnowało samochodu.
– Jak coś się dzieje, Mulan szczeka – powiedziała Zoe, wlepiając w niego swoje duże, ciemne oczy, które były niemal identyczne jak Erica.
– To twoje dziecko? – zapytał Nicolas, zwracając się do mężczyzny, zupełnie jakby dziewczynki nie było w pobliżu albo jakby była tak mała, że nie mogłaby zrozumieć.
– Eric jest moim bratem – odpowiedziała mu i wbiła w niego butne spojrzenie. Nicolas aż uniósł brwi i kiwnął głową.
– Nie macie żadnej rodziny? Mama? Tata? – zadał kolejne pytanie, kiedy szli w kierunku schronu. Eric tylko wzruszył ramionami, najwidoczniej nie mając ochoty odpowiadać. Z pomocą przyszła mu jednak Zoe, która musiała poczuć się bardzo zlekceważona przez Nicolasa.
– Mama nie żyje od dwóch lat i właśnie jedziemy do taty. Tata wyjechał do Miami, bo dostał pracę.
Nicolas aż uniósł brwi. Miami było na drugim końcu kraju. Coś nie spieszyło im się do tego ojca, skoro tkwili w Wyoming. Nie powiedział jednak nic, bo stwierdził, że nie chce mu się mieszać w nieswoje sprawy. Miał swoje kłopoty… A raczej ich nie miał. Po prostu krążył sobie po USA i szukał. Czego? Tego sam do końca nie wiedział, może bezpiecznego miejsca, w którym mógłby się zatrzymać, może schronienia na chwilę, by później znowu wyruszyć. Nie miał rodziny, jego mama zmarła przy porodzie, ojciec zginął w wypadku, a babcia umarła dwa lata temu, kiedy poszedł na studia. Był sam, ale nie narzekał, zdał sobie już sprawę, że potrafił poradzić sobie bez niczyjej pomocy. Nawet jeżeli czasem bywał nieudacznikiem i tchórzem. Wciąż jednak żył, a to coś znaczyło. Miał stuprocentową pewność, że te trzy miesiące przetrwał dzięki swojemu egoizmowi. W końcu, jak to się mówi, skurwiele żyją najdłużej.
Zeszli we trójkę do schronu. Tu było przyjemnie chłodno przez betonowe, trochę już kruszące się, naznaczone czasem ściany. Eric kazał Zoe usiąść w kącie i odwrócić się. Najprawdopodobniej nie chciał jej już zostawiać samej, wolał mieć pewność, że nic jej nie jest. I to właśnie pociągnie cię do grobu, pomyślał Nicolas, kiedy zdejmował przepocone ubranie i zaczął się obmywać nad miską.
– Oddałbym życie za szczoteczkę do zębów i pastę – sapnął w pewnym momencie, kiedy opłukiwał twarz. Nagle coś dźgnęło go w ramię. Spojrzał w bok na półnagiego Erica.
– Jesteś mi teraz winny życie – mruknął, podając mu rzeczy, o które prosił. Nicolas spojrzał na jego ciało, które świetnie prezentowało się w półmroku, jaki panował w schronie. Eric był dobrze zbudowany, miał szerokie ramiona i pierś.
– Skąd to? – zapytał Nicolas, mimowolnie wyciągając do niego dłoń, by przesunąć palcem po rozległej, czerwonej bliźnie na jego żebrach.
– Z drugiego dnia wybuchu zarazy – odparł i spojrzał na szramę. – Jakiś idiota zaatakował mnie nożem, dobrze, że tylko skórę rozciął. – Nicolas jedynie kiwnął głową i wrócił do dalszego mycia się.

– Masz może jeszcze golarkę? Zaczynam zarastać.

20 komentarzy:

  1. Cudowne..... I choć najbardziej na świecie boję się zombie to bardzo chętnie przeczytam więcej....

    OdpowiedzUsuń
  2. The Walking Dead to moa ulubioną seria gier.

    OdpowiedzUsuń
  3. W tym momencie 'żałuję' ,że wykorzystałam określenia super,cudowne,świetne itp.do innych opowiadań bo ten fragment już bije na głowę pozostałe opowiadania ,które zresztą są bardzo dobre i spędziłam dobrze czas czytając je ,ale to cudo.. nie wiem czy przez czas w jakimś rozgrywa czy przez to,że są moje ulubione trupy.No i oczywiście twój styl pisania. Jestem zauroczona a to dopiero początek.Chociażby dla właśnie tego fragmentu chciałabym mieć to opowiadanie w innej 'formie' na kiedyś (ale to jak się skończy)XDD Nicolas to taki 'śmieszek' ale jest lojalny zresztą jak Eric.Mimo pierwszego wrażenia myślę ,że dogadają się i tą drogę do Miami spędza razem jak plany się nie zmienią(bo nie wiadomo czy jest do czego jechać) Zoe też polubiłam.Miła dziewczynka ,która nie będzie sprawiała kłopotu. Na 'gówniarza' czekam (daje radę-wiem ,że nie jesteś robotem) ale co do tego opowiadania będzie lament czekając na ciąg dalszy.U mnie 'najlepsze opowiadanie' zmienia się rzadko ,ale zmienia.Jeszcze poczekam trochę zanim powiem ,że to jest zdecydowanie najlepsze. I 'okładka' jest taka prosta (właśnie do takiego opowiadania-miodzio) i strasznie mi się podoba. No nie mam słów (praktycznie nigdy nie zwracam uwagi na rzeczy ,które mogłyby mi się nie podobać i wydaje mi się ,że tylko 'słodzę' w komentarzach no ale już tak mam :/na pewno mówię prawdę) I zwierzaki XDDD Cieszę się ,że jest ten pies XDDD Oglądasz Żywe trupy?
    Pozdrawiam.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam, ale nie bardzo przypadli mi do gustu bohaterowie i niektóre rozwiązania fabularne, jednak sam koncept pandemii od zawsze mnie kręcił. Postanowiłam więc napisać coś swojego ;)

      Usuń
  4. Ja jak zwykle poczekam na całość. Tak jak czekam na całość "Gówniarza". Nie przepadam za tekstami z zombiakami. Ale pamiętam, że K111 (do którego mimo zakupu pliku podchodziłam kilka miesięcy) bardzo mi się podobało, a zombi były tylko tłem do historii. :)
    Powodzenia w tworzeniu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że "Donikąd" również Cię nie rozczaruje. :D Tutaj zombiaki też są raczej tylko tłem, bardziej skupiam się na zachowaniach ludzi, kiedy nagle opadają wszystkie granice i kiedy nie ma moralności wyznaczanej przez prawo. ;)

      Z tym czekaniem na całość to niestety rozumiem. :D Bardzo ciężko się czyta teksty, kiedy wychodzą, a już chciałoby się wiedzieć co dalej. :) Gówniarz nie będzie tak długi jak Americana, więc pewnie skończę go jeszcze w tym roku.

      Usuń
  5. Witam ^^
    Tekst będzie do zakupu, czy będziesz go publikować na blogu?
    ~ Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zakupu :) będzie dość długi, już liczy sobie ponad 200 stron ;)

      Usuń
  6. Coś zupełnie innego - nowego. Bardzo ciekawe, jeszcze nie przekonało mnie w 100%. Nie żebym nie przepadała za taką tematyką, raczej staram się w to wczuć. Jeszcze za wcześnie na ocenę :D Ale jakby było inaczej - bardzo dobrze się czytało i chętnie poczytam dalej. Zobaczymy czy to opowiadanie też mnie tak bardzo kupi jak wszystkie inne Twoje opowiadania :D znając życie na pewno haha :DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tak się stało! :D Z mojej strony Donikad jest ciekawym doświadczeniem pisarskim ;)

      Usuń
  7. Fajnie się zapowiada :) Na pewno kupię :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak jak znudził mi się temat zombie, tak na całość opowiadania będę czekać z wielkim utęsknieniem, bo - cholera jasna - robisz to dobrze. Chociaż najpierw odrzuciły mnie zagraniczne imiona (cholerne uprzedzenie), ale cieszę się, że nie odrzuciłam opowiadania na starcie. Było warte przeczytania, nawet jeśli oczy trochę odmawiają mi już posłuszeństwa, a litery w pewnym momencie zaczęły mi się rozmazywać, ale chyba by mnie rozniosło od środka, gdybym tego teraz nie skończyła. Słowem? Kocham, kocham, kocham.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napiszę całkowicie szczerze - tak długo już piszę opowiadania osadzone akcją w Polsce (będzie jakoś sześć lat już), że po prostu trochę tej polskości mam dość. ;) No a jak myślimy o apokalipsie, to od razu pojawia nam się przed oczami Ameryka - pod tym względem Donikąd nic nowego do tematu nie wnosi. Zwyczajnie musiałam odetchnąć trochę od naszych realiów, w zamian jak najlepiej spróbowałam oddać realia USA. :)
      Cieszę się jednak, że pomimo tej zmiany przestrzeni, nie zniechęciłaś się. Postaram uwinąć się z tekstem jak najszybciej, ale wiadomo - napisać to jedno, poprawić drugie. Czasem poprawki zajmują znacznie więcej czasu niż samo pisanie.

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  9. Uwielbiam taką tematykę, więc tekst mi się niemalże od razu bardzo spodobał i już ten fragment zachęcił do kupna. Podoba mi się to, że akcja rozgrywa się w USA, a nie w Polsce. Jakoś tak zombie i Polska... nie czuję tego, a jak jest Ameryka, to od razu mi się przypomina gra TWD, którą uwielbiam. :v
    Także z niecierpliwością czekam na "Donikąd". :)
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Widzę, że sporo osób wspomniało tutaj TWD. Mi też się tak skojarzyło xd
    Oczywiście, rewelacje ♥ Czekam na ciąg dalszy:)
    Weny, weny, weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  11. O tak, zapowiada sie świetnie 😬 Już nie mogę sie doczekac i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział 😊😊 pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to będzie e-book do kupienia? Jeśli tak to kiedy można się spodziewać całości? :)

      Usuń
    2. Tak, to będzie e-book. Chciałabym jak najszybciej, ale wiadomo, że nanoszenie poprawek to nie taka prosta sprawa. Myślę więc, że najszybciej dopiero pod koniec listopada/na początku grudnia. :)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.