Po
pierwsze: naprawdę bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod
poprzednim rozdziałem "Gówniarza". Tak mnie
naładowaliście, że kolejna część jest już prawie napisana,
możliwe że wstawię ją jeszcze przed weekendem. :)
Druga
sprawa, mamy mój jeden z ulubionych okresów w roku (pierwszym są
święta Bożego Narodzenia). Komercyjne święto, jakim jest
Halloween wytworzyło swój specyficzny klimat i nikt mi nie wmówi,
że jest inaczej. ;) Zaraz uciekam obejrzeć jakiś horror, ale
wcześniej chciałabym wrzucić Wam pewną zapowiedź. Nie
przygotowałam nic szczególnego na dzisiaj, przypomniało mi się
jednak, że już niedługo udostępnię Wam nowe opowiadanie z zombie
w tle. Fragment Donikąd nadaje się więc świetnie na dzisiejszy
dzień. :) Życzę miłego czytania!
Fragment części pierwszej:
Bezkresy
dróg stanowych
Nicolas
North zdecydowanie nie chciał umierać. Trzymał się życia
rozpaczliwie żałośnie, mimo że już dawno powinien zejść z tego
świata, o czym zresztą doskonale wiedział. Tym razem jednak
obawiał się, że limit jego szczęścia został przekroczony.
Odpychał
od siebie nogami i rękami rzucające się, gnijące cielsko jakiegoś
grubego faceta, modląc się przy tym, aby znów stał się cud. Już
nawet deska, jaką odgradzał się od trupa, wydawała mu się
niezwykle ciężka, a mięśnie ramion paliły go żywym ogniem.
Chociaż to może jakieś zadrapanie? Co, jeżeli został ugryziony,
a z nerwów i napływającej adrenaliny nawet tego nie zauważył?
I wtedy
rozległ się huk. Tak głośny, że pierwszą myślą Nicolasa była
możliwość przyciągnięcia tu większej ilości potworów. Szybko
jednak porzucił te rozważania, gdy zauważył, że grubas, który
atakował go bezustannie od jakichś dziesięciu minut (albo i
dłużej, gdyż ostatnią rzeczą, na jaką zwracał uwagę w tamtym
momencie, był czas), uwalił się na niego. Krew z rozwalonej głowy
zaczęła spływać po desce odgradzającej Nicolasa od ciała
zarażonego.
Zwalił
z siebie śmierdzące zwłoki mężczyzny, żeby od razu podnieść
się do siadu i obejrzeć swoje kończyny. Nie miał żadnych ran, na
co aż odetchnął z ulgą i z powrotem opadł na zimne płytki
sklepu stacji benzynowej. Dopiero wtedy spojrzał na postać stojącą
przy wejściu do budynku. Aż przełknął ślinę, oglądając
sylwetkę do góry nogami. Z tej perspektywy wyglądała naprawdę
groźnie, a – jak Nicolas zdążył się nauczyć przez ostatnie
trzy miesiące – ludzie nie byli mili. Nie wtedy, kiedy musieli
troszczyć się o siebie, aby przeżyć. Stawali się zwierzętami
skupionymi tylko na przetrwaniu.
Mężczyzna,
który niewątpliwie go uratował, był wysoki. Nicolas powoli się
podniósł, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia. Głowa
wybawcy znikała w cieniu kaptura szarej, miejscami nadszarpniętej i
poplamionej (najprawdopodobniej krwią) bluzy. Twarz miał ciemną od
brudu, a jego brodę porastał zarost. W dłoniach trzymał zwykły
pistolet, nie celował jednak w Nicolasa, lufa spuszczona była w
dół, ku podłodze.
–
Dzięki – powiedział do mężczyzny, kiedy usiadł przodem do
niego. Bał się wykonać jakikolwiek gwałtowny ruch, bo wciąż
miał wrażenie, że ten facet tak po prostu do niego strzeli.
–
Ugryzł cię? – zapytał groźnym tonem, jasno mówiącym, że
jeżeli tak, to Nicolas nie ma już czego szukać wśród żywych.
–
Nie. – North szybko pokręcił głową i uniósł ręce. Serce
niemal podeszło mu do gardła, kiedy zobaczył, jak mężczyzna
odruchowo zaciska dłoń na uchwycie pistoletu. – Nie! Nic mi nie
zrobił – zaprzeczył. W odpowiedzi został zmierzony nieufnym
spojrzeniem, ale w końcu nieznajomy kiwnął głową, dając mu
znać, że przyjmuje to do wiadomości. Rozejrzał się dokładnie po
zdemolowanym wnętrzu sklepu. Podłogę pokrywała lepka, zaschnięta
substancja, będąca tak naprawdę wyschniętymi napojami, jakie się
na nią wylały, gdy ktoś rozbił automaty z sokami. Jedyne, co
tu było całe, to szyby w oknach i drzwi, które North od razu
powinien zamknąć. To, że znajdował na środku jednego wielkiego
niczego, nie oznaczało, że nigdzie nie czaiły się trupy. W tych
czasach ostrożność oznaczała tyle, co życie, a on chyba przez
chwilę o tym zapomniał.
Mężczyzna
przechadzał się pomiędzy zawalonymi półkami i w pewnym momencie
schylił się. Nicolas wykorzystał ten moment, aby przysunąć się
do swojego karabinu, który upuścił. Gdyby miał go przy sobie, nie
musiałby korzystać z czyjejś pomocy. Dałby sobie radę sam.
–
Zostaw. – Usłyszał za plecami. Aż przełknął ślinę, gdy
dobiegł go odgłos odbezpieczanej broni. Odwrócił się powoli,
patrząc na wycelowaną w niego lufę pistoletu. – Weźmiesz go,
jak stąd wyjdę – powiedział mężczyzna. Nicolas kiwnął szybko
głową i uniósł dłonie.
–
Jasne, tylko, kurwa, nie trzymaj tak tej broni – prychnął,
zaczynając się denerwować. A jak był zdenerwowany, robił się
opryskliwy.
–
Jesteś tu sam? – zapytał nieznajomy, zaczynając pakować do
swojego plecaka jakieś napoje i przekąski. Uwadze Nicolasa nie
umknęła też Barbie, którą tam wcisnął. Złośliwie pomyślał,
że nie podejrzewałby kogoś takiego o zabawę lalkami, szybko
jednak wyrzucił to z głowy. Miał przecież większe zmartwienia
niż dziwne upodobania nieznajomego.
– Tak
– odpowiedział od razu Nicolas, na co facet aż na niego spojrzał,
zamierając w bezruchu. Wpatrywał się w niego przez dłuższą
chwilę, zupełnie jakby tym samym chciał wydusić z niego prawdę.
– Nie
wierzę – prychnął gniewnie. – Masz duży samochód – dodał
i ruchem głowy wskazał na zaparkowanego hummera pod wejściem do
sklepu.
– I
co z tego? – Wzruszył ramionami. Nie kłamał przecież, chociaż
może powinien? Może gdyby powiedział, że jego grupa – bo ludzie
teraz zazwyczaj trzymali się w grupach, stadach lub watahach, zwał,
jak zwał – szlaja się w pobliżu, mężczyzna przestraszyłby się
i zostawił go w spokoju? A Nicolas znalazłby to, czego potrzebował,
czyli oleju silnikowego i jakiegoś żarcia, i ruszyłby w drogę.
–
Kłamiesz – syknął Nieznajomy i od razu podszedł do niego.
Nicolas zdążył się jeszcze odsunąć kilka metrów, ale napotkał
plecami na ladę sklepową. Facet złapał go za przód bluzy i z
zadziwiającą łatwością podniósł, przyciągając tym samym do
siebie.
–
Nie, nie, nie! – krzyknął chłopak i aż zamknął oczy, gdy
mężczyzna przyłożył lufę pistoletu do jego skroni. Serce zabiło
mu szybko, podobnie jak w momencie, gdy zaatakowały go zwłoki.
Przez chwilę słyszał tylko szum własnej krwi i swój nierówny
oddech. Odkąd pamiętał, był cholernym tchórzem, już w
podstawówce, kiedy krył się po toaletach przed szkolnymi
chuliganami. Ale też odkąd pamiętał, to właśnie chowanie głowy
w piasek ratowało mu cztery litery. Tylko dzięki temu przeżył te
trzy miesiące końca świata, bo – po pierwsze – nigdy nie ufał
ludziom, po drugie – zawsze uciekał i krył się po kątach. –
Jestem sam! Przysięgam, do cholery! – Miał świadomość, że
brzmi żałośnie, ale nie obchodziło go to. Chciał tylko wrócić
do swojego kradzionego hummera i ruszyć w dalszą drogę, która
miała na celu jedno – przetrwanie.
Mężczyzna
odepchnął go, a on z powrotem znalazł się pośladkami na
podłodze. Został jeszcze zmierzony uważnym spojrzeniem, po czym
nieznajomy prychnął z pogardą, ale nic już nie powiedział.
Zabrał tylko swój plecak, który wcześniej upuścił, i ruszył do
wyjścia. W tym momencie rozległo się rzężenie. Obaj spojrzeli na
drzwi prowadzące do zaplecza znajdującego się na drugim końcu
sklepu. Wyglądały tak, jakby nie mogły już wytrzymać zbyt dużego
naporu. Drżały, bo ktoś z drugiej strony zaczął na nie
uporczywie przeć i niestety Nicolas miał świadomość, kim mógł
być ten ktoś. Albo raczej czym.
W
jednej chwili drzwi zostały wyważone, uwalniając dwa trupy, które
ruszyły na to, co pierwsze zobaczyły, czyli na Nieznajomego.
Nicolas nie zastanawiał się długo, a później, gdy już w spokoju
poddał przemyśleniu to, co zrobił, sam się zdziwił swoją
odwagą. Złapał za swój karabin i strzelił w zwłoki. Trafił w
głowę, czyli dokładnie tam, gdzie powinien. Przeładował, żeby
zaraz znów nacisnąć na spust, posyłając tym samym kulkę w
potylicę drugiego trupa. Bezwładne, cuchnące ciało chudej i
gnijącej kobiety upadło na sklepowe płytki, a zapach zwłok wydał
się nagle jeszcze bardziej dokuczliwy. Nie wywoływał już on
jednak u Nicolasa odruchu wymiotnego, jak to robił jeszcze trzy
miesiące temu. Zdążył się do tego odoru przyzwyczaić.
Nieznajomy
stał bez ruchu. Nie zareagował, chociaż wydawałoby się, że miał
świetny refleks.
–
Teraz ty masz u mnie dług – powiedział Nicolas i podniósł się
z podłogi. Poczuł się pewnie, gdy zademonstrował mężczyźnie,
że nie był takim nieudacznikiem, jak ten prawdopodobnie o nim
myślał. Złapał za karabin i swój plecak wypchany odpowiednimi
rzeczami ze sklepu. Sięgnął jeszcze tylko po olej, gdy zauważył,
że jest obserwowany. – Co? – zapytał.
– Nic
– prychnął mężczyzna i pokręcił głową. Pchnął drzwi z
furią, na co Nicolas aż się uśmiechnął.
–
„Dziękuję” wystarczy! – krzyknął za nim, również
wychodząc ze sklepu. Czasem bywało jednak, że zostawiał swoje
bycie tchórzem i pakował się w kłopoty. Momentami trudno było mu
trzymać język za zębami, choć od trzech miesięcy wychodziło mu
to znakomicie. Już zauważył, że szybkie poddawanie się zbijało
przeciwnika z tropu (oczywiście o ile nie był to bezmózgi trup,
wtedy wywieszanie białej flagi na niewiele się zdawało), a to
dawało mu trochę cennego czasu na przemyślenie taktyki. Wbrew
pozorom Nicolas był dosyć inteligentnym chłopakiem, który, jak
dotąd, nie znalazł się jeszcze w sytuacji bez wyjścia. Już samo
to, że przeżył trzy miesiące w tym kompletnym chaosie, gdzie nie
można było przewidzieć nadchodzących wydarzeń, sprawiało, że
myślał o sobie jak o szczęściarzu. Tak jak los nie sprzyjał
Nicolasowi w normalnym świecie, bo przed wybuchem zarazy, końca
świata, pandemii, czy jak to nazwać, oblał na studiach i jeszcze
na dodatek stracił pracę, tak teraz wiodło mu się całkiem
nieźle.
Mężczyzna
obejrzał się na niego przez ramię. Miał wąskie, ciemne oczy
otoczone grubymi rzęsami. Jego spojrzenie było groźne, mogłoby
zabić, pomyślał jeszcze z rozbawieniem Nicolas. Szybko jednak
doszedł do wniosku, że nie powinien w takiej chwili się z niego
nabijać. Nie, kiedy ten facet w każdym momencie mógł w niego
wycelować i strzelić.
–
Dzięki – powiedział jednak, ku zaskoczeniu Nicolasa. Ten Aż
zamrugał, mając wrażenie, że się po prostu przesłyszał, a
nieznajomy zamiast podziękowania odparł coś w stylu: „umrzyj”.
Od trzech miesięcy jeszcze od nikogo nie usłyszał podziękowania,
chociaż sam dziękował co chwilę. Wciąż ktoś, a to przypadkiem,
a to w trosce o swoje życie, ratował mu tyłek. Taki już był fart
Nicolasa, że zawsze znalazła się odpowiednia osoba w odpowiednim
miejscu i czasie. Bał się tylko, że w momencie, kiedy mu tego
szczęścia zabraknie, po prostu zdechnie i skończy jak jeden z
trupów.
Nie
czekając dłużej, bo przebywanie w towarzystwie nieznajomego mogło
okazać się bardzo niebezpieczne, podszedł do swojego hummera.
Niemal od razu zauważył, że dwie przednie opony były przebite. Aż
zaklął i nie czekając długo, przeładował swój karabin,
wymierzając w mężczyznę. Jakie było jego zdziwienie, kiedy
zauważył, że ten też w niego celował.
–
Rozpierdoliłeś mi koła! – oskarżył go, mrużąc groźnie oczy
i marszcząc brwi. Ale był głupi, jeżeli myślał, że rozejdzie
się z Nieznajomym w wesołej atmosferze przyjaźni, braterstwa i
miłości do bliźniego. Zacisnął drżącą dłoń na kolbie
karabinu, którego jakiś czas temu zawinął ze sklepu myśliwskiego.
„Był zdenerwowany” to mało powiedziane. Na stacji, jak już
zdążył się zorientować, nie było opon zapasowych. W bagażniku
miał tylko jedną, jasne więc, że utknął na tym wygwizdowie na
środku pustyni.
–
Opuść broń – powiedział mężczyzna spokojnym, niskim tonem.
Dopiero teraz, kiedy mierzyli się spojrzeniami, Nicolas zobaczył,
że jego brew przecina spora blizna sięgająca czoła. Nie skupił
się jednak na niej. Musiał jakoś się stąd wydostać i wiedział,
że jeżeli puści mężczyznę wolno, zostanie skazany na pożarcie
przez wędrowne trupy, które pałętały się bez celu po tym
stepie.
– Nie
– warknął. – Zabierzesz mnie do najbliższego miasta… Rawlins
w Wyoming? – rzucił z głowy. – Nie wiem, gdziekolwiek, gdzie
dostanę porządny samochód zatankowany do pełna – powiedział,
wciąż mierząc do niego z załadowanej broni. Wystarczyło tylko,
że nacisnąłby na spust i nieznajomy padłby trupem (tylko tym
razem raczej by już nie wstał, jak inne znane mu trupy). Problem
był jednak taki, że w wypadku gdyby strzelił, mężczyzna zrobiłby
to samo, całkowicie odruchowo, i w wyniku tego obaj leżeliby martwi
na betonie.
–
Nigdzie cię nie zabieram – powiedział.
–
Zabierzesz! Rozpieprzyłeś mi opony, do cholery! Nie zostawisz mnie
tu teraz na pewną śmierć! – krzyknął Nicolas, tracąc nad sobą
panowanie. Zaczął nawet drżeć z nadmiaru adrenaliny. – Masz u
mnie dług!
Nieznajomy
prychnął pogardliwie. Kolejną rzeczą ratującą Nicolasowi tyłek,
oprócz szczęścia, była jego spostrzegawczość i bardzo dobry
wzrok. Nie umknęło mu, że mężczyzna mocniej zacisnął dłoń na
rączce pistoletu, zupełnie jakby przygotowywał się do oddania
strzału.
–
Spróbuj! Spróbuj, a rozwalę ci łeb – ostrzegł go. – Sam
widziałeś, że potrafię nieźle celować.
Tak
właściwie, to rozwalenie czaszek zwłok wyszło mu całkowicie
fuksem. Wcześniej z trudnością przychodziło mu trafianie w cel,
rzadko więc używał broni, częściej po prostu uciekał bądź
dodawał gazu i rozjeżdżał trupy.
–
Dobra – powiedział w końcu mężczyzna. – Zawiozę cię do
Rawlins, jednak jak po drodze znajdziemy jakiś pojazd, od razu się
do niego przesiadasz.
–
Sprawny pojazd z pełnym bakiem – sprostował.
–
Jasne. Sprawny z pełnym bakiem. – Kiwnął głową ugodowo, ale
nie opuścił broni. North też tego nie zrobił, nawet gdy zabierał
ze swojego hummera najpotrzebniejsze rzeczy, czyli zwykły pistolet,
naboje do niego jak i do karabinu, który teraz trzymał.
–
Okej, jestem gotowy – powiedział, nie spuszczając z mężczyzny
uważnego wzroku. Poprawił sobie torbę z jedzeniem i piciem, jakie
zawinął ze sklepu, a następnie zerknął za Nieznajomego na
wielkiego jeepa, którym tu dojechał.
–
Opuść broń – rozkazał mężczyzna, podchodząc do swojego
pojazdu. Nicolas aż prychnął, nie mając najmniejszego zamiaru
tego robić.
– I
co? I strzelisz do mnie i mnie tu zostawisz! – zarzucił. – Nie
jestem głupi. – Pokręcił głową, również podchodząc do
samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera i wsiadł do środka,
wciąż mierząc w nieznajomego. Pewnie gdyby oglądał tę scenę z
boku, sikałby ze śmiechu, bo wyglądało to naprawdę dziwnie,
kiedy nawet w samochodzie mierzył do mężczyzny z wielkiego
karabinu, on odwdzięczał mu się celowaniem z małego pistoletu.
–
Teraz odłóż.
–
Chyba kpisz! – syknął w odpowiedzi Nicolas. Nie wiedział, ile to
już trwa, ale siedzieli, nic nie mówili, tylko w siebie mierzyli. –
Odkładamy na tylne siedzenia na trzy.
–
Dobra. – Mężczyzna kiwnął głową, zgadzając się.
–
Raz… – zaczął liczyć. – Dwa… – Patrzył uważnie na
nieznajomego, jakby chcąc przewidzieć jego ruch. – Trzy! –
krzyknął, jednak ani jedna broń nie wylądowała na miejscu
pasażerów. – Oszukałeś! – zarzucił mu, niemal obrażony,
zupełnie jakby sam tego nie zrobił.
– Ty
też – odpowiedział mężczyzna spokojnie. Patrzył jeszcze przez
chwilę Nicolasowi w oczy, aż w końcu westchnął niczym największy
cierpiętnik i pokręcił głową. Odrzucił pistolet do tyłu, by
zaraz posłać wyczekujące spojrzenie Northowi. – No? – pogonił,
a Nicolas sapnął ciężko i wychylił się, żeby odłożyć
karabin. – Brawo. Możemy ruszać – prychnął mężczyzna i
cisnął jeszcze plecakiem na tylne siedzenia. Nicolas swoją torbę
wziął pomiędzy nogi, chowając do niej mały pistolet i naboje.
Nieznajomy odpalił samochód i już po chwili wyjeżdżali z
opustoszałej stacji na równie pustą drogę. Jechali przez kilka
minut w ciszy, co chwilę na siebie nieufnie zerkając.
–
Too… Jak masz na imię? – zagadał wreszcie Nicolas, nie po to,
żeby nawiązać z mężczyzną jakiś kontakt i bliżej go poznać,
a po prostu, by nie milczeć. Gdy już z kimś spędzał czas, nie
lubił siedzieć cicho. Był gadułą, potrafił mówić ciągle i
nienawidził krępującej ciszy.
–
Eric – odpowiedział mężczyzna i zapadła cisza. Przez chwilę
znów jedynym dźwiękiem w samochodzie był pracujący silnik i
ustawiona na najwyższe obroty klimatyzacja.
Obaj
byli w bluzach, mimo że na zewnątrz panował trzydziestostopniowy
upał. Powszechnie było jednak wiadome, że warto chronić się
ubraniem przed wydzielinami trupów, bo nie mieli pewności, czy
poprzez kontakt z ich krwią, śliną lub na przykład ropą, nie
istniało ryzyko zarażenia. Na szczęście pierwsze wyraźne objawy
pojawiały się już po godzinie, więc nie trzeba było czekać na
werdykt w nieskończoność. Odpowiedź przychodziła niemal od razu.
Chronili więc swoje ciała, jak najbardziej mogli. Dopiero gdy
znaleźli się w bezpiecznym miejscu, w tym wypadku w samochodzie,
mogli pozbyć się grubych bluz i tak też zrobili. W końcu za długo
nie dało się rady wytrzymać w takim gorącu, nawet jeżeli
klimatyzacja pracowała na najwyższych obrotach.
– A
ty? – zapytał w pewnym momencie Eric. Nicolas zauważył, że jego
nowy współtowarzysz podróży (aż miał się ochotę roześmiać
na to określenie, bo mężczyzna nie wydawał się zbyt przyjemnym
osobnikiem) był bardzo wysportowany. Wcześniej pewnie albo pakował
na siłowni, albo trenował jakiś sport, bo takie szerokie i
umięśnione ramiona nie mogły wziąć się znikąd. Sam Nicolas był
raczej szczupły, choć przez te trzy miesiące nabył dobrej
kondycji. Jakoś tak się działo, że często musiał uciekać i
stawał się w tym coraz lepszy. Był wysokim blondynem o bardzo
jasnej karnacji, która przez tutejsze słońce nabrała nieco
świńskiego koloru. Miał też pełno piegów, których chyba od
zawsze nienawidził, bo były wszędzie. Jak zauważył w lustrze,
nawet na tyłku i – co chyba jeszcze gorsze – pomiędzy
pośladkami.
–
Nicolas – odpowiedział. Mężczyzna kiwnął głową, nic już nie
odpowiadając. Był raczej typem milczka, stwierdził Nicolas już po
krótkiej obserwacji Erica. – Taki bardziej z ciebie człowiek
czynu niż mowy, co? – zagadał w końcu, kiedy milczenie zaczęło
dawać mu się we znaki. Naprawdę nie lubił ciszy i zazwyczaj wtedy
na siłę wymyślał tematy do rozmowy, czasem nietrafione.
Eric
rzucił mu zblazowane spojrzenie i prychnął, po czym powrócił
wzrokiem na przednią szybę. W oddali zobaczyli na ulicy coś
ciemnego. Nie mogli jednak jeszcze dojrzeć dokładnie, co to
takiego, bo obraz rozmazywało rozgrzane powietrze.
– Nie
zwalniaj – powiedział do Erica, z autopsji dobrze wiedząc, że
gdy już się zwolniło, trudno było wyjść z sytuacji cało. –
To pewnie trup.
–
Więc tak na nich mówisz – mruknął Eric pod nosem.
– A
ty? Jak mówisz? – zapytał zaciekawiony.
–
Zombie – odparł i wzruszył ramionami, na co Nicolas się zaśmiał
i rozsiadł wygodnie w fotelu, patrząc na przednią szybę. Byli już
na tyle blisko, że mogli rozpoznać, czym był czarny kształt,
który dostrzegli chwilę wcześniej. Nic innego, jak zwłoki
zmierzające w stronę dźwięku, czyli w tym wypadku rozpędzonego
samochodu do sporo ponad stu mil na godzinę. Nicolas z uznaniem
zauważył, że chevrolet Erica był naprawdę porządnym samochodem.
Ale i tak tęsknił już za swoim hummerem.
–
Oryginalnie – prychnął North.
– A
jak mam mówić? – odpowiedział. – W każdym filmie mówiono na
chodzące trupy zombie. – Znów wzruszył ramionami. Akurat w tym
momencie potrącili nieboszczyka, który odbił się od boku
samochodu i poleciał gdzieś na pobocze. Nie zatrzymywali się
jednak, tylko dalej jechali z podobną prędkością przed siebie.
– A
nie chciałeś pokusić się o jakieś ciekawsze nazwy? – zagadywał
dalej Nicolas.
–
Daruj, ale „trupy” też nie są oryginalnym określeniem –
prychnął Eric prześmiewczo i uśmiechnął się pod nosem krzywo.
Nicolas aż się zapatrzył; w pierwszym momencie pomyślał, że się
przewidział. Ten mężczyzna kojarzył mu się z Terminatorem, jasne
więc, że nie podejrzewał go o coś tak ludzkiego jak uśmiech.
–
Jeszcze mówię zwłoki. – Zaśmiał się, sam zaskoczony błahością
tej rozmowy. Dawno takiej nie prowadził. Każda do czegoś
prowadziła i każda miała swój cel, czy to wskazanie drogi,
zapytanie o sytuację w najbliższym mieście albo, co zdarzało się
mu najczęściej, prośba o darowanie życia.
–
Zaskakujesz mnie. – Eric spojrzał na niego i zaśmiał się,
kręcąc głową z rozbawieniem.
–
Wow, to ty umiesz się śmiać – zauważył Nicolas, ciągnąc
luźną pogawędkę dalej. Teraz, kiedy miał możliwość odprężenia
się, nie chciał z tego rezygnować. Bo kto wie, czy jeszcze nadarzy
mu się druga taka okazja.
– No.
Jeszcze się nie zaraziłem. Żyję, jestem w pełni człowiekiem,
więc umiem – prychnął Eric i przewrócił oczami, markotniejąc.
– Nie
no. Po prostu wbiłeś do tego sklepu jak taki Chuck Norris czy inny
Bruce Lee i dałeś do zrozumienia, że z tobą żartów nie ma –
powiedział Nicolas i nieskrępowany wyciągnął nogi na deskę
rozdzielczą.
– I
dobrze. Nie przyzwyczajaj się. Pamiętaj, do pierwszego samochodu –
przypomniał, a w jego tonie nie było już słychać nic z
rozbawienia. Był rzeczowy i jasno dający Nicolasowi do zrozumienia,
że ten układ jest tylko tymczasowy.
–
Jasne, jasne – prychnął i pomachał ręką w zbywającym geście.
– Jestem wolnym strzelcem. Wiesz, kowbojem samotnie przemierzającym
szlaki stepów pustynnych. – Zarechotał, wybitnie zadowolony ze
swojego genialnego żartu. Zdziwił się jednak, gdy zauważył, że
Eric uśmiechnął się pod nosem, najwidoczniej rozbawiony jego
dowcipem niskich lotów.
– I
dajesz radę sam? – zapytał w pewnym momencie mężczyzna,
zerkając na Nicolasa całkowicie poważnie, na co ten tylko wzruszył
obojętnie ramionami.
–
Lepiej samemu niż z kimś – stwierdził luźno, patrząc na drogę.
Wyminęli prażącego się na słońcu, rozjechanego albo zżartego
(tego nie mogli określić po tym, co zostało) psa, nie zwalniając
ani na chwilę. Cisza i pustostan, jaki ich otaczał, był dosyć
przerażający, ale Nicolas zdążył się już nauczyć, że lepsze
to niż rzężenie i idący w jego stronę trup na horyzoncie. Albo
jeszcze gorzej – banda trupów. Jednego było łatwo się pozbyć,
wystarczył celny strzał w głowę, jednak gdy zbierało się ich
więcej, sytuacja robiła się mniej ciekawa. Potrafiły człowieka
otoczyć, mimo że na pewno nie robiły tego umyślnie, w końcu one
nie myślały.
–
Dlaczego tak uważasz? – zapytał mężczyzna. – To nie są
czasy, gdzie da się przeżyć samemu – powiedział wyniośle i
spojrzał na niego jak na buntującego się dzieciaka. Nicolas już
wcześniej zauważył, że Eric traktował go z pobłażaniem, teraz
tylko się to uwypukliło. Kpił z niego.
–
Myślisz, że gdybym miał jeszcze kogoś, byłbym bezpieczniejszy? –
prychnął rozłoszczony. – Otóż nie. Bo musiałbym martwić się
nie tylko o siebie, a jeszcze o jakiegoś idiotę, a to mogłoby mnie
wpędzić do grobu. Szczególnie – zaznaczył – w tych czasach.
– Nie
chodzi o bycie bezpieczniejszym. – Eric pokręcił z politowaniem
głową. – A o możliwość zaufania komuś. Bycie samotnym jest
gorsze od chordy zombie.
–
Teraz nie można ufać nikomu, poza sobą samym – stwierdził
filozoficznie. – A ty? Masz kogoś? Swoją grupę, stado, watahę,
czy jak to tam nazwać?
Eric
nie odpowiedział. Milczał jak zaklęty, nawet nie patrząc na
Northa. Wyglądało na to, że skupił się na drodze, chociaż ta
była prosta i raczej mało prawdopodobne, żeby cokolwiek miało im
na nią wyskoczyć. W oddali też nic nie było widać, żadnego
trupa, zepsutego samochodu, ani porozjeżdżanych czy rozszarpanych
zwierząt. Ciągnęły się przed nimi, zdawałoby się, że w
nieskończoność, dwa pasy ruchu oddzielone pomarańczowymi,
przerywanymi liniami.
Nagle
ciszę przerwał charakterystyczny dźwięk łączącego się
walkie–talkie. Nicolas od razu spojrzał na czarne, profesjonalne
urządzenie, jakie leżało na desce rozdzielczej, obok kierownicy.
Eric momentalnie po nie sięgnął.
– Co
się dzieje? – zapytał i samochód zaczął zwalniać. Nicolas aż
się rozejrzał dookoła, gdy zdał sobie sprawę, że nie jadą, a
toczą się.
–
Dlaczego zwolniłeś? – prychnął do Erica. Ten tylko uciszył go
dłonią.
–
Zoe? Jesteś tam? – mówił do urządzenia. – Zoe, odpowiedz,
proszę – powiedział znowu, gdy nacisnął guzik przekazu.
–
Boję się – szepnął jakiś cienki głosik przerywany szumem
odbiornika. – Coś tam jest. I drapie… – Nicolas spojrzał na
czarne walkie–talkie ze zdziwieniem. Po głosie mógł poznać, że
mówiło dziecko. Eric miał córkę?
– Już
jadę – obiecał, a Nicolas z łatwością mógł zauważyć, że
mężczyzna był zdenerwowany. Zaciskał mocno dłonie na kierownicy
i automatycznie przyspieszył. – Pilnuj, żeby Mulan nie szczekała
– dodał jeszcze, a gdy otrzymał odpowiedź, odłożył aparat z
powrotem na deskę rozdzielczą. – Później zajmę się tym
samochodem – zwrócił się do Nicolasa, a ten zmarszczył brwi.
– Kto
to był? – zapytał, sam się dziwiąc, dlaczego go to
zainteresowało. Eric milczał przez chwilę, wpatrując się w
drogę. W pewnym momencie dojechali do rozwidlenia, a on skręcił w
prawo, w piaszczystą dróżkę. Okolica powoli zaczynała się
zmieniać. Nie był to już tylko pustynny step, napotykali coraz
więcej roślin.
Eric
nie odpowiedział, był zbyt zamyślony. Wpatrywał się w drogę
ciągnącą się przed nimi, zupełnie się wyłączając.
– Ile
ma lat? – Nicolas jednak nie ustępował i pytał dalej, chcąc
cokolwiek z niego wyciągnąć.
–
Osiem – mruknął. – Słuchaj, jeżeli zauważę, że jesteś
zagrożeniem… Że chcesz coś zrobić, nie zawaham się, rozumiesz?
– zapytał i zerknął na niego szybko, posyłając mu groźne
spojrzenie, przez które Nicolasa aż przeszedł dreszcz.
–
Jasne – powiedział i wzruszył ramionami. – Nie jestem żadnym
pieprzonym mordercą – prychnął.
–
Teraz każdy nim jest – odparł Eric i spojrzał na niego znacząco.
Nicolas nie odpowiedział, bo musiałby mu przyznać rację. Każdy
myślał tylko o przeżyciu, nawet on sam, ale bynajmniej nie miał
zamiaru zabijać jakiejś dziewczynki. To byłoby najgorsze, czego
mógłby się dopuścić. Zresztą, nie miał przecież powodów,
Eric mu pomagał, nawet jeżeli to przez niego stracił samochód.
–
Gdzie jest wasza… kryjówka? – zapytał.
– W
starym schronie przeciwatomowym – powiedział i westchnął. –
Myślałem, że tam jest bezpiecznie, bo nawet klapy od niego nie
widać. Byłem pewny, że jest bezpiecznie, cholera... – sapnął,
najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy, że się otwierał przed
nieznajomym. Był zbyt zdenerwowany i skupiony na jak najszybszym
dotarciu do miejsca. W pewnym momencie skręcił w jeszcze mniej
wyjeżdżoną dróżkę i jechał przed siebie jakieś dziesięć
minut. Obaj zauważyli trzy trupy klęczące na ziemi i drapiące w
coś, co, jak Nicolas podejrzewał, było klapą od schronu.
–
Kurwa – zaklął Eric i wychylił się do tyłu, po plecak. Nicolas
złapał za swój karabin, bo zwłoki spojrzały na ich samochód i
chwiejnie podniosły się z ziemi, zmierzając powoli w ich stronę,
a jedne z nich ciągnęły za sobą przetrąconą nogę. Kiedyś
jeszcze go to przerażało i obrzydzało, jednak po trzech miesiącach
życia w takich realiach, gdy spotykał rozkładające się ciała
niemal codziennie, stało się to po prostu normalne. Zabawne, jak
człowiek może przyzwyczaić się do rzeczy, które wcześniej
uważałby za odrażające i, co najważniejsze, jak w walce o
przetrwanie łatwo zatracić człowieczeństwo.
– Nie
strzelaj – powiedział groźnie Eric i wyciągnął z plecaka
maczetę. – Pod fotelem masz siekierę – mówił, zakładając na
siebie bluzę. Mieli trochę czasu, bo trupy nie były szybkie. Dwa
szły z przodu, a trzeci, ten z przetrąconą nogą, wlókł się za
nimi, wyciągając przed siebie zaropiałe i gnijące dłonie. – Ja
biorę tego z prawej, ty z lewej. Ostatni nie dojdzie za szybko, ale
będę zwinniejszy z maczetą, niż ty z siekierą, więc zostaw go
mi – poinstruował, a Nicolas jedynie kiwnął głową. Założył
na siebie niebieską bluzę z logo swojej ulubionej drużyny
hokejowej – New York Rangers – i jeszcze naciągnął kaptur. Nim
jednak wysiadł z samochodu, złapał za pistolet. Zawsze wolał mieć
go przy sobie, nawet jeżeli nie potrafił nim zbyt wiele zdziałać.
Zresztą, lepiej czasem strzelić i narazić się na ściągnięcie
większej ilości trupów (bądź, co gorsza, żyjących ludzi), ale
mieć jakąś szansę ucieczki, niż zginąć na miejscu.
Podszedł
do Erica i spojrzał kątem oka na jego skupiony wyraz twarzy.
Mężczyzna nagle złapał go za nadgarstek, żeby pociągnąć do
przodu. Trupy też spróbowały przyspieszyć, jednak najwidoczniej
ciężko się biega, gdy ciało jest martwe. Zmieniły nieco szyk, w
jakim szły w ich stronę. Pierwszy wysunął się bardziej na przód
i teraz człapały jeden za drugim.
–
Biorę zombie z przodu, ty od razu drugiego. Będziesz miał więcej
czasu na zamachnięcie się – ponownie go poinstruował i dał mu
znak, że to jest ten czas, kiedy pozbywają się problemu. Eric
rzucił się na pierwszego, od razu wbijając mu naostrzoną maczetę
w głowę. Nicolas zaatakował chwilę później, roztrzaskując
czaszkę trupa na pół. Szybko zdał sobie sprawę, że plan Erica
co do zaatakowania trzeciego był słuszny. Trudno byłoby mu
błyskawicznie przygotować się z siekierą do kolejnego
zamachnięcia się. Prawdopodobnie sprostałby temu zadaniu, jednak
zawsze pozostawało ryzyko. Rozwiązanie Erica było znacznie
bezpieczniejsze dla Nicolasa.
– Nie
było tak źle – sapnął Nicolas i rzucił siekierę na piasek,
żeby ściągnąć bluzę. Panował naprawdę olbrzymi upał, aż
miał wrażenie, że zaraz z tego wszystkiego się roztopi.
Mężczyzna
w odpowiedzi kiwnął głową i rozejrzał się dookoła.
–
Zostań tu – mruknął i ruszył biegiem w kierunku klapy od
starego schronu. Podniósł ją i już po chwili zniknął w dziurze.
Nicolas przeklął siarczyście pod nosem, zły, że zostawił go na
środku pustyni samego. Spojrzał na samochód z zastanowieniem.
Mógłby go teraz ukraść, Eric nie zdążyłby zareagować, gdyby
wsiadł do pojazdu i odjechał. Nagle jednak poczuł, że jeśli by
to zrobił, postąpiłby bardzo nie fair.
– Ja
pierdolę – przeklął na głos i przeczesał dłonią swoje jasne,
ale zabrudzone od kurzu włosy. Nie rozumiał, dlaczego miał takie
poczucie przyzwoitości. Jeszcze wczoraj nawet by się nie
zastanawiał, tylko od razu przeszedł do czynu. Co z tego, że Eric
też nie musiał mu pomagać na stacji. Był naiwny, to mu pomógł,
teraz powinien dać mu nauczkę, że nie można nikomu zaufać, nie w
tym świecie. Ale jednak czekał jak ten głupi, prażąc się na
środku pustyni, aż w końcu zobaczył małą dziewczynkę
wychodzącą z bunkra. Zaraz za nią pojawił się pies, wielki,
skundlony wilczur, którego Eric wynosił po drabinie.
Nicolas
stwierdził, że nie będzie stał przy gnijących cielskach i ruszył
w ich kierunku. Dziewczynka spojrzała na niego dosyć nieufnie, a
pies warknął, jeżąc się i pokazując zęby, więc od razu się
zatrzymał. Nie potrafił powstrzymać skrzywienia; nigdy nie lubił
tych zwierząt.
–
Spokojnie – mruknął Eric i klepnął psa lekko w kark. Suka
spojrzała na niego i zamachała szybko ogonem, więc Nicolas nie
widząc już zagrożenia, że zginie od zwierzęcych kłów, a nie od
zarażenia się wirusem, podszedł do nich. Stworzenie dalej łypało
na niego nieufnie, śledząc każdy ruch.
–
Gdzie jedziemy? – zapytała dziewczynka, patrząc na Erica, który
właśnie wyniósł ze schronu wielką torbę.
–
Poszukać jakiegoś bezpiecznego miejsca – odpowiedział i
uśmiechnął się do niej. – Idźcie do samochodu, co? – zapytał
i zerknął jeszcze na Nicolasa. – Muszę zabrać jeszcze kilka
rzeczy. Zaopiekujesz się nimi?
– Nie
jestem niańką – prychnął w odpowiedzi i założył ręce na
piersi, na co pies znowu się najeżył. Eric nic nie odpowiedział,
tylko zacisnął usta, spoglądając na Nicolasa z zastanowieniem, po
czym znowu zszedł po drabinie do schronu. Nicolas odetchnął
ciężko, zerkając z niechęcią na dziewczynkę, która nagle
ruszyła w stronę samochodu. – Ej, a ty gdzie? – zapytał zły,
marszcząc brwi. Nienawidził dzieci i psów, dlaczego, do cholery,
miałby teraz się nimi zajmować?, myślał, patrząc chwilę za
nimi. Nie lubił też Erica, był z nim tu tylko dlatego, bo nie miał
własnego pojazdu. I to jeszcze z nie swojej winy! Cholera, nie
powinien mieć oporów przed skradzeniem mu samochodu, wyrzucał
sobie w duchu i w końcu ruszył za dzieckiem do jeepa.
W
pewnej chwili, jakąś milę od nich zauważył wzbijające się w
powietrze tumany kurzu. Zmrużył oczy i momentalnie zrozumiał.
Działał dosyć instynktownie, bo złapał dziewczynkę w pasie i
niemal wrzucił ją do samochodu, tylko cudem unikając pogryzienia
przez psa, który już miał złapać go za rękę.
– Weź
tego kundla i połóżcie się na podłodze! – syknął.
Dziewczynka spojrzała na niego i zawołała drżącym głosem
zwierzę. Nicolas spojrzał jeszcze w załzawione i przestraszone
oczy dziecka, po czym sam wszedł na tylne siedzenie i szybko spuścił
szybę w drzwiach. – Uważaj, żeby mnie nie ugryzł – warknął,
po czym złapał za karabin Erica leżący na siedzeniu. Na szczęście
dla Nicolasa, miał lunetę. Szybko go załadował i modlił się, by
nie miał zbyt dużego odrzutu. Nie znał się zbyt dobrze na
broniach, ale miał świadomość, że musi zacząć działać, bo
jeżeli teraz nie zajmie się nadjeżdżającym w ich kierunku
samochodem, może skończyć marnie. Wiedział, że im nikt nie dałby
szansy na przeżycie, a gdyby doszło do konfrontacji, zginąłby
pierwszy. Zabiliby ich jak psy, wywlekli ciała z wozu i zabrali
wszystko, co mieli. Nawet te pierdolone chipsy, które zwinął ze
stacji, pomyślał, starając się usprawiedliwić to, co właśnie
robił. Dlaczego on miałby mieć wyrzuty sumienia, skoro nikt inny
ich nie miał? Nigdy nie zabił człowieka, pomyślał, gdy celował
w głowę osoby prowadzącej pojazd. Palec zadrgał mu na spuście.
Zawahał się, jednak kiedy w lunecie zobaczył, że mężczyzna
wyciąga pistolet i zaczyna również w nich celować, przestał
zastanawiać się, czy to dobre posunięcie. Po prostu strzelił, a
kulka przebiła przednią szybę nadjeżdżającego wozu. Samochód
nagle zjechał z piaszczystej drogi prosto na nierówny, grząski
teren. Nicolas wycelował z karabinu jeszcze raz, gdy pojazd
zatrzymał się. Odczekał chwilę, czując, jak serce łomocze mu w
piersi, a krew szumi w uszach. Właśnie zabił człowieka, pomyślał
i przełknął zgęstniałą ślinę. Przed oczami mu lekko
pociemniało; zaczął się zastanawiać, czy to było potrzebne. Czy
dobrze postąpił.
Każdy
zabija, do cholery, zganił się, starając opanować drżenie rąk.
Zrobiło mu się niedobrze. Co innego pozbywać się trupów, a co
innego zabijać ludzi. Wiedział, że teraz gwarancją na przeżycie
było bycie bezlitosnym. Jeszcze niedawno myślał, że kiedy zajdzie
taka potrzeba, zabije człowieka bez mrugnięcia okiem.
Był
słaby. Wmawiał sobie, że potrafi przeżyć sam, udawał
bezlitosnego i obojętnego na wszystko. Nieprawda. Nie potrafił
pozbawiać życia bez wyrzutów sumienia.
Jego
rozmyślania przerwał huk wystrzału z karabinu. Aż się odsunął
od okna i przykleił plecami do oparcia siedzenia. Oddychał ciężko,
nagle żałując, że nie pozbył się drugiej osoby. Do jego uszu
dobiegło pochlipywanie. Spojrzał na dziewczynkę wtulającą twarz
w kark psa i trzymającą się kurczowo jego sierści. Jeżeli teraz
nie zareaguje, mogą zginąć. Wszyscy, pomyślał, ignorując
złośliwy głos w głowie podpowiadający mu, że przecież nawet
nie lubił dzieci. Wychylił się nieco ponad linię siedzeń i
przyłożył oko do lunety. Z samochodu nikt nie wysiadł, zauważył
za to wystawioną w ich stronę lufę broni. Nie wahał się już i
nacisnął spust.
Obserwował
przez chwilę otoczenie, będąc przygotowanym na wszystko. Nawet nie
wiedział, ile czasu minęło, gdy nagle drzwi samochodu otworzyły
się i silna ręka niemal wywlekła go z pojazdu.
– Co
ty, kurwa, robisz?! – wrzasnął na niego Eric. Nicolas spojrzał
na niego przerażony, sam nie wiedząc, dlaczego drżał. Był
roztrzęsiony. Odepchnął od siebie mężczyznę, zdając sobie
sprawę, jak żałośnie musiał w tamtej chwili wyglądać.
–
Dupę ratuję twojemu dziecku! – odkrzyknął i wskazał na
samochód stojący dalej. Nie brzmiał tak niepewnie, jak się czuł.
Aż pogratulował sobie tego swojego opryskliwego tonu, po którym
nie dało się rozpoznać, że tak naprawdę był zdenerwowany. I
słaby. Tak bardzo słaby psychicznie, że aż go to przerażało.
Eric
spojrzał na czarnego jeepa zszokowany, a następnie przeniósł
wzrok na Nicolasa. Przełknął ślinę i kiwnął głową.
–
Dzięki – mruknął, zaglądając do samochodu. Nicolas parsknął,
bardziej poirytowany swoją reakcją na myśl, że zabił człowieka,
niż skromnym podziękowaniem Erica.
–
Super, to teraz pomożesz mi wywlec ciała – aż przeszedł go
dreszcz, gdy to powiedział – z samochodu. Mam pojazd, więc możemy
się rozstać – mruknął, zakładając ręce na piersi. Mężczyzna
w odpowiedzi kiwnął głową i powiedział do dziewczynki, żeby
czekała na niego w samochodzie. Złapał jeszcze za karabin, którym
strzelał Nicolas, i razem ruszyli do zamarłego w bezruchu jeepa. –
Wygląda dobrze – ocenił z daleka, tylko dlatego, by coś
powiedzieć.
– Tak
– odparł skromnie Eric i zamilkł, jak zwykle nie mówiąc zbyt
dużo. Nicolas aż odetchnął z frustracją i odgarnął za długą
grzywkę z czoła. Był spocony, zmęczony i marzył tylko o
prysznicu. Nie mył się od kilku dni, podejrzewał więc, że nie
pachniał zbyt przyjemnie. Pocieszał go jednak fakt, że zapach
Erica też nie należał do najładniejszych.
Podeszli
do samochodu, a Nicolas aż się skrzywił, kiedy zobaczył, że
rozpryskane kawałki mózgu i czaszki znajdowały się dosłownie
wszędzie. Powstrzymał odruch wymiotny i od razu odwrócił się
tyłem do pojazdu, a przodem do Erica. Z całych sił starał się
nie wyglądać na kogoś poruszonego tym obrzydliwym widokiem. Przez trzy miesiące patrzę na gnijące trupy, a brzydzi mnie
widok świeżych kawałków mięsa, pomyślał, zły na samego siebie
za taką reakcję.
– Nie
pojadę tym samochodem – powiedział. – Nie doczyszczę go.
Szybko przy takich temperaturach zacznie śmierdzieć. – Założył
ręce na piersi. Eric tylko obdarzył go trudnym do odgadnięcia
spojrzeniem i podszedł do drzwi od strony kierowcy. Otworzył je i
zajrzał do środka.
–
Benzyna im się kończyła – mruknął i wycofał się. Zacisnął
usta w wąską linijkę, spoglądając jeszcze na ciało kierowcy. –
Zabiliby was – stwierdził oczywisty fakt, kiedy patrzył na
karabin w nieruchomych rękach pasażera.
–
Tak, doskonale o tym wiem – odparł Nicolas i podszedł do niego.
Wstrzymując oddech, wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Obszedł
samochód, by podejść do bagażnika. – Gdyby nie chcieli tego
zrobić, zawróciliby – powiedział, próbując się tym samym
usprawiedliwić. Musiał ich przecież zabić, nie miał innego
wyjścia. Kiedy otwierał drzwi od kufra, spojrzał na Erica.
Mężczyzna z zastanowieniem zerkał na swój samochód, z którego
wyszła jego… córka? Siostra? To, kim dla niego była dziewczynka,
wciąż pozostawało dla Nicolasa zagadką. – Jak ma na imię? –
zapytał. Nie pamiętał już, jak Eric się do niej zwracał, nigdy
nie miał dobrej głowy do imion.
– Zoe
– powiedział i odwrócił się przodem do niego. – Mają tam
coś? – Podszedł do Nicolasa i nachylił się do bagażnika.
Wyciągnął jedzenie, broń i naboje. – Sporo tego – mruknął,
przeglądając torbę całą załadowaną amunicją i pistoletami.
–
Zabij albo zgiń, nie? – prychnął Nicolas i sięgnął po trzy
pięciolitrowe butle z wodą. – To się przyda – stwierdził, a
Eric kiwnął głową, przeglądając jeszcze zawartość bagażnika.
–
Chcesz się jeszcze odświeżyć przed wyjechaniem stąd? – zapytał
nagle i spojrzał na Nicolasa.
–
Jezu, marzę o tym – odpowiedział od razu i kiwnął głową,
szczerząc się jak dziecko. Eric, najwidoczniej zaskoczony tym
nagłym entuzjazmem, odpowiedział na uśmiech i złapał za torby,
żeby je przenieść do ich samochodu.
–
Jestem ci wdzięczny – mruknął cicho w pewnym momencie, gdy
taszczyli rzeczy. Nicolas zerknął na niego kątem oka, nagle znów
czując przypływ pewności siebie. Eric miał u niego dług, a on
uwielbiał stawiać ludzi w takiej sytuacji; wiedział, że będzie
mógł wyciągnąć z tego sporo korzyści.
–
Jasne. A co z tym odświeżeniem?
– Mam
w schronie kilka baniaków z wodą, ale nie nadaje się do picia. Sam
chciałem jej użyć do wykąpania się – powiedział, kiedy
pakowali torby do bagażnika. Zoe podeszła do nich, trzymając psa
za obrożę. Była dosyć niską i chudą dziewczynką z zadartym
nosem i ciemnymi, sięgającymi ramion włosami związanymi w kitkę.
Ubranie, jakie miała na sobie, było mocno pobrudzone i zniszczone,
jednak mimo to miała czystą buzię, zupełnie odwrotnie do jej
opiekuna, który wyglądał, jakby wytarzał się w piasku.
– Ale
nie zostanę tam sam – powiedział od razu do Erica. – Odjedziesz
– prychnął. – I zostawisz mnie samego na pieprzonej pustyni.
Eric
westchnął i kiwnął głową, nie mówiąc już nic, a jedynie
usadził psa w cieniu, nalał mu do blaszanej miski wody i wydał
komendę. Zwierzę, ku zdziwieniu Nicolasa, posłuchało. Położyło
się i pilnowało samochodu.
– Jak
coś się dzieje, Mulan szczeka – powiedziała Zoe, wlepiając w
niego swoje duże, ciemne oczy, które były niemal identyczne jak
Erica.
– To
twoje dziecko? – zapytał Nicolas, zwracając się do mężczyzny,
zupełnie jakby dziewczynki nie było w pobliżu albo jakby była tak
mała, że nie mogłaby zrozumieć.
–
Eric jest moim bratem – odpowiedziała mu i wbiła w niego butne
spojrzenie. Nicolas aż uniósł brwi i kiwnął głową.
– Nie
macie żadnej rodziny? Mama? Tata? – zadał kolejne pytanie, kiedy
szli w kierunku schronu. Eric tylko wzruszył ramionami,
najwidoczniej nie mając ochoty odpowiadać. Z pomocą przyszła mu
jednak Zoe, która musiała poczuć się bardzo zlekceważona przez
Nicolasa.
–
Mama nie żyje od dwóch lat i właśnie jedziemy do taty. Tata
wyjechał do Miami, bo dostał pracę.
Nicolas
aż uniósł brwi. Miami było na drugim końcu kraju. Coś nie
spieszyło im się do tego ojca, skoro tkwili w Wyoming. Nie
powiedział jednak nic, bo stwierdził, że nie chce mu się mieszać
w nieswoje sprawy. Miał swoje kłopoty… A raczej ich nie miał. Po
prostu krążył sobie po USA i szukał. Czego? Tego sam do końca
nie wiedział, może bezpiecznego miejsca, w którym mógłby się
zatrzymać, może schronienia na chwilę, by później znowu
wyruszyć. Nie miał rodziny, jego mama zmarła przy porodzie, ojciec
zginął w wypadku, a babcia umarła dwa lata temu, kiedy poszedł na
studia. Był sam, ale nie narzekał, zdał sobie już sprawę, że
potrafił poradzić sobie bez niczyjej pomocy. Nawet jeżeli czasem
bywał nieudacznikiem i tchórzem. Wciąż jednak żył, a to coś
znaczyło. Miał stuprocentową pewność, że te trzy miesiące
przetrwał dzięki swojemu egoizmowi. W końcu, jak to się mówi,
skurwiele żyją najdłużej.
Zeszli
we trójkę do schronu. Tu było przyjemnie chłodno przez betonowe,
trochę już kruszące się, naznaczone czasem ściany. Eric kazał
Zoe usiąść w kącie i odwrócić się. Najprawdopodobniej nie
chciał jej już zostawiać samej, wolał mieć pewność, że nic
jej nie jest. I to właśnie pociągnie cię do grobu, pomyślał
Nicolas, kiedy zdejmował przepocone ubranie i zaczął się obmywać
nad miską.
–
Oddałbym życie za szczoteczkę do zębów i pastę – sapnął w
pewnym momencie, kiedy opłukiwał twarz. Nagle coś dźgnęło go w
ramię. Spojrzał w bok na półnagiego Erica.
–
Jesteś mi teraz winny życie – mruknął, podając mu rzeczy, o
które prosił. Nicolas spojrzał na jego ciało, które świetnie
prezentowało się w półmroku, jaki panował w schronie. Eric był
dobrze zbudowany, miał szerokie ramiona i pierś.
–
Skąd to? – zapytał Nicolas, mimowolnie wyciągając do niego
dłoń, by przesunąć palcem po rozległej, czerwonej bliźnie na
jego żebrach.
– Z
drugiego dnia wybuchu zarazy – odparł i spojrzał na szramę. –
Jakiś idiota zaatakował mnie nożem, dobrze, że tylko skórę
rozciął. – Nicolas jedynie kiwnął głową i wrócił do
dalszego mycia się.
–
Masz może jeszcze golarkę? Zaczynam zarastać.
Cudowne..... I choć najbardziej na świecie boję się zombie to bardzo chętnie przeczytam więcej....
OdpowiedzUsuńThe Walking Dead to moa ulubioną seria gier.
OdpowiedzUsuńW tym momencie 'żałuję' ,że wykorzystałam określenia super,cudowne,świetne itp.do innych opowiadań bo ten fragment już bije na głowę pozostałe opowiadania ,które zresztą są bardzo dobre i spędziłam dobrze czas czytając je ,ale to cudo.. nie wiem czy przez czas w jakimś rozgrywa czy przez to,że są moje ulubione trupy.No i oczywiście twój styl pisania. Jestem zauroczona a to dopiero początek.Chociażby dla właśnie tego fragmentu chciałabym mieć to opowiadanie w innej 'formie' na kiedyś (ale to jak się skończy)XDD Nicolas to taki 'śmieszek' ale jest lojalny zresztą jak Eric.Mimo pierwszego wrażenia myślę ,że dogadają się i tą drogę do Miami spędza razem jak plany się nie zmienią(bo nie wiadomo czy jest do czego jechać) Zoe też polubiłam.Miła dziewczynka ,która nie będzie sprawiała kłopotu. Na 'gówniarza' czekam (daje radę-wiem ,że nie jesteś robotem) ale co do tego opowiadania będzie lament czekając na ciąg dalszy.U mnie 'najlepsze opowiadanie' zmienia się rzadko ,ale zmienia.Jeszcze poczekam trochę zanim powiem ,że to jest zdecydowanie najlepsze. I 'okładka' jest taka prosta (właśnie do takiego opowiadania-miodzio) i strasznie mi się podoba. No nie mam słów (praktycznie nigdy nie zwracam uwagi na rzeczy ,które mogłyby mi się nie podobać i wydaje mi się ,że tylko 'słodzę' w komentarzach no ale już tak mam :/na pewno mówię prawdę) I zwierzaki XDDD Cieszę się ,że jest ten pies XDDD Oglądasz Żywe trupy?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
:)
Oglądałam, ale nie bardzo przypadli mi do gustu bohaterowie i niektóre rozwiązania fabularne, jednak sam koncept pandemii od zawsze mnie kręcił. Postanowiłam więc napisać coś swojego ;)
UsuńHej kiedy całość, super:-)
OdpowiedzUsuńJakoś pod koniec listopada/na początku grudnia :)
UsuńJa jak zwykle poczekam na całość. Tak jak czekam na całość "Gówniarza". Nie przepadam za tekstami z zombiakami. Ale pamiętam, że K111 (do którego mimo zakupu pliku podchodziłam kilka miesięcy) bardzo mi się podobało, a zombi były tylko tłem do historii. :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w tworzeniu. :)
Mam nadzieję, że "Donikąd" również Cię nie rozczaruje. :D Tutaj zombiaki też są raczej tylko tłem, bardziej skupiam się na zachowaniach ludzi, kiedy nagle opadają wszystkie granice i kiedy nie ma moralności wyznaczanej przez prawo. ;)
UsuńZ tym czekaniem na całość to niestety rozumiem. :D Bardzo ciężko się czyta teksty, kiedy wychodzą, a już chciałoby się wiedzieć co dalej. :) Gówniarz nie będzie tak długi jak Americana, więc pewnie skończę go jeszcze w tym roku.
Witam ^^
OdpowiedzUsuńTekst będzie do zakupu, czy będziesz go publikować na blogu?
~ Pozdrawiam!
Do zakupu :) będzie dość długi, już liczy sobie ponad 200 stron ;)
UsuńCoś zupełnie innego - nowego. Bardzo ciekawe, jeszcze nie przekonało mnie w 100%. Nie żebym nie przepadała za taką tematyką, raczej staram się w to wczuć. Jeszcze za wcześnie na ocenę :D Ale jakby było inaczej - bardzo dobrze się czytało i chętnie poczytam dalej. Zobaczymy czy to opowiadanie też mnie tak bardzo kupi jak wszystkie inne Twoje opowiadania :D znając życie na pewno haha :DDD
OdpowiedzUsuńOby tak się stało! :D Z mojej strony Donikad jest ciekawym doświadczeniem pisarskim ;)
UsuńFajnie się zapowiada :) Na pewno kupię :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak jak znudził mi się temat zombie, tak na całość opowiadania będę czekać z wielkim utęsknieniem, bo - cholera jasna - robisz to dobrze. Chociaż najpierw odrzuciły mnie zagraniczne imiona (cholerne uprzedzenie), ale cieszę się, że nie odrzuciłam opowiadania na starcie. Było warte przeczytania, nawet jeśli oczy trochę odmawiają mi już posłuszeństwa, a litery w pewnym momencie zaczęły mi się rozmazywać, ale chyba by mnie rozniosło od środka, gdybym tego teraz nie skończyła. Słowem? Kocham, kocham, kocham.
OdpowiedzUsuńNapiszę całkowicie szczerze - tak długo już piszę opowiadania osadzone akcją w Polsce (będzie jakoś sześć lat już), że po prostu trochę tej polskości mam dość. ;) No a jak myślimy o apokalipsie, to od razu pojawia nam się przed oczami Ameryka - pod tym względem Donikąd nic nowego do tematu nie wnosi. Zwyczajnie musiałam odetchnąć trochę od naszych realiów, w zamian jak najlepiej spróbowałam oddać realia USA. :)
UsuńCieszę się jednak, że pomimo tej zmiany przestrzeni, nie zniechęciłaś się. Postaram uwinąć się z tekstem jak najszybciej, ale wiadomo - napisać to jedno, poprawić drugie. Czasem poprawki zajmują znacznie więcej czasu niż samo pisanie.
Dziękuję za komentarz!
Uwielbiam taką tematykę, więc tekst mi się niemalże od razu bardzo spodobał i już ten fragment zachęcił do kupna. Podoba mi się to, że akcja rozgrywa się w USA, a nie w Polsce. Jakoś tak zombie i Polska... nie czuję tego, a jak jest Ameryka, to od razu mi się przypomina gra TWD, którą uwielbiam. :v
OdpowiedzUsuńTakże z niecierpliwością czekam na "Donikąd". :)
Weny!
Widzę, że sporo osób wspomniało tutaj TWD. Mi też się tak skojarzyło xd
OdpowiedzUsuńOczywiście, rewelacje ♥ Czekam na ciąg dalszy:)
Weny, weny, weny ^^
O tak, zapowiada sie świetnie 😬 Już nie mogę sie doczekac i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział 😊😊 pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńCzy to będzie e-book do kupienia? Jeśli tak to kiedy można się spodziewać całości? :)
UsuńTak, to będzie e-book. Chciałabym jak najszybciej, ale wiadomo, że nanoszenie poprawek to nie taka prosta sprawa. Myślę więc, że najszybciej dopiero pod koniec listopada/na początku grudnia. :)
Usuń