Rozdział zawiera opis zażywania substancji nielegalnej w Polsce. Sam proces zażywania (jak i późniejsze skutki) nie są przedstawione w sposób negatywny. Odradzam czytanie osobom wrażliwym na takie kwestie.
Sprawdzone przez Ekucbbw.
Miałem ten sen tysiące razy
Teodor
zerknął na siedzącego przy biurku Andrzeja, żeby zaraz powrócić
spojrzeniem na ekran monitora.
–
Więc... za co cię tak właściwie wyrzucili? – zapytał jakby
nigdy nic i sięgnął po niedawno zaparzoną herbatę. Wziął
ostrożny łyk, gdyż wciąż była gorąca, i przerzucił stronę w
pdf-ie z ćwiczeniami na zajęcia.
Andrzej,
nie odrywając się od telefonu, na którym robił już coś od
kilkunastu minut, odpowiedział bez jakiegokolwiek zaangażowania:
–
Niezapłacone rachunki.
Teodor
znów popatrzył na Wrońskiego, tym razem dłużej i wnikliwiej, nie
mogąc zrozumieć, jak Andrzej potrafił podejść do tego z taką
olewczością. Nie wyglądał na kogoś, kto by się tym przejmował.
Chociaż Teodor chyba powinien wziąć na Andrzeja poprawkę – bo
czy od czasów gimnazjum obchodziło go cokolwiek, co nie było
związane z muzyką?
–
Przecież niedawno dopiero straciłeś pracę, nie? – drążył
dalej. – Wyrzucili cię za nieopłacenie miesiąca czy dwóch?
–
Pięciu – sprostował, jakby właśnie mówił Teodorowi, że jutro
na obiad zamiast kaszy zjedzą ziemniaki. – Ale luz, nie miałem ze
staruchą umowy. Cipa nie powinna w ogóle tego mieszkania wynajmować
– wyjaśnił i dopiero wtedy oderwał wzrok od telefonu. Uśmiechnął
się do Teodora beztrosko, z taką miną, jakby chwalił się swoimi
życiowymi osiągnięciami. Teodor jednak, chociaż sytuacja była
dla niego całkowicie absurdalna, nic nie odpowiedział. Pokiwał
tylko głową, nie mając zamiaru prawić Andrzejowi morałów.
Zresztą, znał już go na tyle, by wiedzieć, że Andrzej i tak
zrobi, co chce. I chyba właśnie to tak bardzo mu w Andrzeju
imponowało – zawsze stawiał na swoim, był pewny siebie i nawet
jeśli wiedział, że robił źle, miał po prostu swoje zdanie.
Teodorowi to ostatnie do teraz przychodziło z wielkim trudem,
asertywność nie stanowiła jego mocnej strony.
–
Zapłacisz jej?
– Jak
znajdę pracę. – Wzruszył ramionami i wystukał coś na
telefonie, żeby po chwili przyłożyć go do ucha. – Poczekaj,
muszę zadzwonić do Rzepy. To... – ruchem głowy wskazał na
stojącą pod drzwiami wielką, czarną walizkę – nie jest całym
moim dobytkiem. – Znów błysnął do niego zębami i nim Teodor
zdążył się zastanowić, ile walizek jeszcze przyjdzie przygarnąć
mu pod dach, Andrzej rzucił do telefonu: – No hej. Masz teraz
chwilę...? – Kamiński udał, że powraca do zadań i że wcale
nie interesuje go rozmowa Andrzeja z Rzepą. – No. Super. To
podrzucisz mi...? No co ty, nie będę się cisnąć autobusami –
prychnął z urażeniem, na co Teodor mimowolnie uśmiechnął się
pod nosem. Cały Andrzej, zawsze wykręci wszystko tak, żeby to jemu
było najwygodniej, pomyślał Teodor z rozbawieniem, zapisując coś
na kartce. – No jak u kogo? – Kątem oka zerknął na Andrzeja,
który właśnie uśmiechał się do niego szeroko. – Teodor mnie
przygarnął, kiedy ty o mnie zapomniałeś – dodał z
rozbawieniem, na co Kamiński przewrócił oczami, musząc przed sobą
przyznać, że dziwnie było tak spędzić z Andrzejem cały dzień.
Dziwnie, co nie oznacza, rzecz jasna, że nieprzyjemnie. Bo kto jak
kto, ale Teodor nie narzekał na towarzystwo Wrońskiego. – Dobra,
to jesteśmy umówieni – zakończył i odłożył telefon na
biurko. – Będzie za godzinę – poinformował, wstając z fotela,
który zareagował na ten nagły ruch przeciągłym jękiem.
–
Dobra. – Teodor pokiwał głową, w myślach dodając jeszcze:
„byleby nie został na długo” i wrócił do rozwiązywania
zadań. Przy Andrzeju skupienie się na nauce było znacznie
trudniejsze.
– Ej,
to mogę zjeść te ciastka, co są w kuchni? – zapytał Andrzej
już z przedpokoju. Teodor westchnął głęboko, po raz kolejny tego
dnia dochodząc do wniosku, że wyżywienie Andrzeja to naprawdę
ciężki kawałek chleba.
–
Jasne.
***
Teodor
wyjrzał z łóżka do przedpokoju, w którym stał Andrzej ze
słuchawką domofonu przy uchu. Dusił w sobie śmiech, przysłuchując
się słowom Wrońskiego i czekając na reakcję rozmówcy, którego
niestety nie mógł teraz obserwować. A szkoda, bo z chęcią
popatrzyłby na nieudolne zmagania Rafała z Andrzejem – to, który
z nich wygra, było już wiadome. Teodor nie miał wątpliwości co
do wyniku.
– No
weź. Przynieś mi tę walizkę, co? To ty tutaj jesteś tym dużym i
silnym – ciągnął swoją mantrę, usiłując namówić stojącego
przed klatką Rafała na wniesienie swoich rzeczy. Wyglądało na to,
że Rzepa jeszcze się zapierał, nie mając zamiaru usługiwać
Andrzejowi. Prawda była jednak taka, że Teodor nie potrafił
wyobrazić sobie Wrony biegnącego po schodach z walizką cięższą
niż on sam. Andrzej chyba też tego nie widział, więc jedynym
ratunkiem był dla niego Rzepa. – Rafał, ty chcesz, żebym trupem
na tych schodach padł? Żebym przepukliny dostał? – Teodor nie
wytrzymał. Parsknął pod nosem, bo właśnie przed oczami pojawił
mu się obraz chudego Andrzeja przygniecionego do schodów przez
walizkę. – Nie zapomnij, że jestem u Teo – dodał w pewnym
momencie, oglądając się przez ramię i posyłając Teodorowi
dziwne spojrzenie, którego sam adresat nie potrafił rozszyfrować.
– Jak to co? Możecie się znowu zobaczyć, gołąbeczki –
powiedział prześmiewczo, a Teodor aż uchylił usta, nie wiedząc,
jak na to zareagować. Na domiar złego, jego myśli samoistnie
powędrowały ku wieczorowi kilka dni temu, kiedy to zza biurka
podziwiał szerokie plecy Rafała. Poczuł momentalny przypływ
gorąca i chciał czy nie, zaczerwienił się.
–
Głupi – wymamrotał pod nosem, sięgając po swój telefon jak po
jedyną deskę ratunku, za którą będzie mógł ukryć
zawstydzenie. O czym ten Andrzej w ogóle mówił?!
Wroński,
już nie oglądając się na Teodora, zachichotał wesoło, pewnie w
odpowiedzi na jakieś słowa Rafała. W cudownym nastroju odwiesił
słuchawkę i z ogromnym (a przez to dość przerażającym, w końcu
Andrzej nigdy się tak ostentacyjnie nie uśmiechał) bananem na
ustach wrócił do pokoju Teodora.
–
Wniesie – poinformował, zupełnie jakby Teodor nie mógł się
tego domyślić.
–
Masz chyba dobry humor – odburknął niemrawo, nie mając
najmniejszej ochoty na zobaczenie się z Rafałem. A w szczególności
nie po tym, co chwilę temu powiedział mu Andrzej.
– Za
chwilę zobaczysz dlaczego – dodał jeszcze weselej (o ile to w
ogóle możliwe!), po czym rozsiadł się na fotelu. Teodor zerknął
nerwowo na drzwi, chrząkając, jakby coś stanęło mu w gardle. Bo
właściwie to stanęło – godność. I jeszcze, cholera, wciąż
miał przed oczami te plecy! Uwzięły się na niego i odczepić nie
mogły, psia mać.
–
Czasami się zastanawiam, jak ja mogłem się przyjaźnić z tobą w
gimnazjum – bąknął jeszcze, ściągając na siebie lekko
zaskoczone spojrzenie Andrzeja. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się
do odzywek Teodora, który w końcu jako piętnastolatek był taki
cichutki i pokorny.
–
Wtedy jakoś nie narzekałeś – odpowiedział Andrzej, sięgając
po telefon i zerkając na wyświetlacz.
Teodor
już miał mu coś odpowiedzieć, gdy nagle rozbrzmiało pukanie do
drzwi. Odruchowo popatrzył na przedpokój, a później na Andrzeja.
Kompletnie niezainteresowanego Andrzeja.
– Nie
otworzysz? – zapytał, gdy Wroński nawet nie drgnął, tylko
zaczął coś szybko wypisywać na smartphonie.
–
Otwarte są, nie?
Teodor
uniósł brwi, dochodząc do wniosku, że Andrzej zrobił się
naprawdę bardzo chamski. Albo właściwie to nie – zawsze był
chamski, tylko nigdy w stosunku do Teodora i może właśnie dlatego
tak lubił Wrońskiego. Dzięki niemu czuł się w pewien sposób
wyjątkowy, Andrzej traktował go inaczej niż całą resztę swoich
znajomych.
Drzwi
otworzyły się. Teodor popatrzył na poirytowaną minę Rzepy i
wielką walizkę stojącą w progu. Mimowolnie zrobiło mu się żal
Rafała, biedak musiał to wszystko tachać.
–
Gdzie on jest? – zapytał, na moment brzmiąc trochę jak dzieciak
z gimnazjum, którego Teodor tak nie lubił.
Nie
odezwał się. Ruchem głowy wskazał na fotel, który z przedpokoju
był niewidoczny. Rafał zacisnął wargi tak, że te aż pobielały,
aż wreszcie przekroczył próg, nie przejmując się walizką.
–
Ciebie pojebało? – warknął, zaglądając do pokoju i piorunując
Andrzeja spojrzeniem.
–
Nie. Całkiem dobrze się czuję – odpowiedział Andrzej i odłożył
telefon. – Przyniosłeś? – zapytał, ale kiedy dostrzegł, jak
twarz Rafała czerwienieje od irytacji, od razu doszedł do wniosku,
że zaraz przekroczy awaryjną linię i Rzepa wybuchnie. A tego
przecież nie chciał, lubił Rzepę, lubił go denerwować, jednak
wkurzony facet gabarytów Rafała to wcale nic ciekawego. – Dobra,
dobra, nie wściekaj się – rzucił zaraz, chcąc trochę
załagodzić sytuację. – Zresztą, gdyby nie ja, nie zobaczyłbyś
się z Teo, hm? – Uniósł jedną z tych swoich ostrych brwi,
wskazując jednocześnie ręką na Kamińskiego, który już myślał,
że spali się ze wstydu. Rafał najwidoczniej też, bo chrząknął
nerwowo i wsunął ręce w kieszenie swoich szarych, luźnych spodni
dżersejowych. Zgarbił się nieznacznie, jak dziecko stojące przed
rodzicem i ukrywające zbicie okna sąsiadowi.
–
Czasem jesteś chujem – powiedział tylko, doskonale wiedząc, że
Andrzej nie bardzo się tym przejmie.
– Za
chwilę mi podziękujecie – odparł i wzruszył ramionami. Wstał z
fotela i jakby nigdy nic wyminął Rafała. Zdezorientowany Rzepa
popatrzył najpierw za Andrzejem, a później zerknął na Teodora,
który odpowiedział mu miną: „mnie nie pytaj”.
Wroński
złapał za rączkę wielkiej, czarnej walizki, identycznej jak ta,
na której powitał Teodora kilka godzin temu. Wciągnął ją do
przedpokoju wcale nie bez wysiłku (Rafał mógł potwierdzić, że
była cholernie ciężka. Zaczął nawet zastanawiać się, czy w
środku Andrzej nie upchnął czyjegoś ciała). Nogą zatrzasnął
drzwi, a walizkę położył na podłodze. Rafał i Teodor
przyglądali się jego dalszym poczynaniom z zainteresowaniem,
kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Andrzej miał już
to do siebie, że mógł zaskoczyć w każdej chwili.
Pogrzebał
trochę w walizce pełnej ubrań (czarnych oczywiście). Gdzieś
mignęły Teodorowi jeszcze jakieś skórzane, ciężkie buty, paski
z ćwiekami, koszulki, spodnie, kurtki... a pomiędzy tym wszystkim
biały czajnik elektryczny, naczynia, garnki, a nawet pościel.
Wszystko wymieszane razem, bez żadnej segregacji czy porządku.
W
pewnym momencie Andrzej wyciągnął kubek. Zwykły, niebieski kubek
z wyszczerbionym uchem. Teodor popatrzył na to ze zdziwieniem, nie
wiedząc, czego się spodziewać, dopóki Andrzej nie wsadził w
niego palców i dopóki nie wyciągnął jakiegoś pazłotkowego
zawiniątka. Z dumą zaprezentował im małą kuleczkę o średnicy,
na oko, dwóch centymetrów.
–
I...? – zapytał Teodor, nie podejrzewając, co to może być.
–
Nie, serio? – Rafał załapał od razu. Rozłożył ręce i
pokręcił głową. – Nie ma mowy, stary, jestem samochodem –
dodał, jakby to przekreślało wszystkie plany Andrzeja co do
srebrnej kulki.
– Oj,
daj spokój – sapnął Andrzej i jeszcze pogrzebał w walizce. Tym
razem wyciągnął metalową, zieloną fifkę z charakterystycznym
listkiem po bokach i Teodor nagle doznał olśnienia.
–
Chcesz palić? – zapytał, otwierając szeroko oczy. – U mnie?
– A u
kogo? – Zamknął walizkę i wstał, cały czas trzymając zielsko
zawinięte w sreberko i lufkę. – Dajcie spokój, raz na jakiś
czas można. Zresztą, mam za darmo. Współlokator miał dobre
dojście – wyjaśnił z zadowolonym uśmiechem.
Rafał
odprowadził Andrzeja podejrzliwym spojrzeniem aż do biurka, na
którym ten wszystko ułożył, żeby na koniec jeszcze przetrząsnąć
kieszenie spodni w poszukiwaniu zapalniczki. Odwinął ostrożnie
zawiniątko, a ich oczom ukazała się wcale nie mała ilość
zgniłozielonych, ususzonych listków.
– I
dał ci? – zapytał Rafał, ruchem głowy wskazując na zielsko. –
Za darmo? Ten sknerowaty dupek, który kazał płacić za każdy
okruszek?
Andrzej
w odpowiedzi posłał Rzepie wszystko mówiące spojrzenie, po czym
zaczął nabijać zioło w lufkę.
–
Zajebałeś mu – stwierdził Rafał, pokręcił głową i jakby
nigdy nic opadł na łóżko tuż obok Teodora. – Jesteś chujem,
wiesz?
– On
też był chujem – odpowiedział Andrzej nieprzejętym głosem i
odwrócił się do nich z przygotowaną fifką. – To co? Który
zaczyna?
–
Ja... chyba nie – zaburczał Teodor. – Jutro uczelnia –
spróbował się wykręcić, ale kiedy niebieskie, przenikliwe
spojrzenie wylądowało na nim, zmieszał się jeszcze bardziej. Bo
jakby mógł odmówić Andrzejowi?
–
Racja. Ja jestem samochodem. Zostawmy to na kiedy indziej.
–
Spoko, to zielsko, nie alkohol przecież – prychnął Andrzej i
przewrócił oczami. – Nie ma po tym kaca. A ty odczekasz parę
godzin i możesz wracać. – Wzruszył ramionami i jakby nigdy nic,
usiadł pomiędzy Rafałem a Teodorem. – Dajcie spokój, nie
bądźcie pizdy. Zielsko za darmo, takiej rzeczy się nie odpuszcza.
– Przewrócił oczami i zerknął na wciąż niepewnego Teodora.
Trącił go ramieniem. – To co? Zaczynasz? – zapytał, podając
mu lufkę. Kamiński przyjął ją, nie bardzo wiedząc, jak się
obchodzić z takimi rzeczami. Palił kilka razy w życiu, zawsze
skręty. Jego amatorstwo można było wyczuć z daleka, Andrzej
również je zauważył, więc zaraz pospieszył z pomocą. – Tu
trzeba podpalić... zekaj, pomogę ci. – Przyłożył ustnik do
warg Teodora, patrząc z bliska na jego twarz. Teodorowi momentalnie
zakręciło się w głowie, a nawet nie zaczęli jeszcze palić.
Zaczerwienił się jednak tylko nieznacznie, chociaż miał wrażenie,
że zaraz spłonie z gorąca. Andrzej był tak blisko, trzymał
lufkę, patrzył na niego tymi swoimi niebieskimi oczami i...
Teodor
zamknął oczy. Andrzej podpalił upchane zielsko.
–
Zaciągnij się.
No więc
się zaciągnął.
–
Mocniej. Ciągnij jeszcze.
Boże,
czemu słowa Andrzeja skojarzyły mu się z czymś zupełnie innym? I
czemu sobie to wyobraził?!
Puścił
ustnik, a w gardle i płucach zaczęło narastać mu drapiące,
irytujące uczucie. Zakasłał. Kłęby dymu buchnęły z jego
nozdrzy i ust. Zaczął kasłać jeszcze bardziej, chcąc pozbyć się
tego czegoś, co utkwiło i drażniło jego drogi oddechowe.
–
Spokojnie – powiedział Andrzej tak łagodnym, kojącym tonem, o
którego naprawdę nie można było go podejrzewać. Teodor popatrzył
na niego załzawionymi oczami, próbując uspokoić oddech. Andrzej
uśmiechnął się do niego i jakby od niechcenia wyciągnął rękę,
żeby przesunąć palcem po policzku Kamińskiego, rozcierając na
nim łzę. Następnie, jakby nigdy nic, podał lufkę i zapalniczkę
Rafałowi, który od jakiejś chwili przyglądał im się z
zainteresowaniem.
– Nie
zjaraj wszystkiego – rzucił Andrzej wesoło. – Wiem, że możesz.
Masz koński łeb – zażartował, a Rafał tylko westchnął ciężko
i przyłożył lufkę do ust, jak gdyby ktoś go do tego zmusił.
Teodor patrzył na Rzepę uważnie, czekając, aż wreszcie coś go
złapie. Czuł się wyjątkowo trzeźwo.
Rafał
zaciągnął się umiejętnie. Zatrzymał wszystko na moment w
płucach, aż wreszcie wypuścił słodko-gorzki dym. Dopiero wtedy
Teodor zrozumiał, że siedzą przy otwartych drzwiach. Oraz że za
chwilę cały smród rozprzestrzeni się na mieszkanie, o ile już
tego nie zrobił. Wstał szybko i wybiegł do kuchni, odprowadzony
zaskoczonymi spojrzeniami Andrzeja i Rafała. Dopadł do okna, które
otworzył na oścież, doskonale pamiętając, że jego współlokator
za chwilę skończy pracę.
– Ej,
wszystko w porządku? – zapytał Andrzej, kiedy Teodor był już w
przedpokoju.
–
Tak, ta... – urwał. Wszedł do pokoju, czując, jak zaczyna mu się
kręcić w głowie. Zamknął powoli drzwi, patrząc, jak tym razem
to Wroński się zaciąga. – Wszystko w porządku – dodał i
wydawało mu się, że powiedział to naprawdę wolno.
–
Mocne – mruknął Andrzej, kiedy już wypuścił obłok dymu nosem.
– Chodź, czas na kolejną rundę. Teodor popatrzył na metalową,
błyszczącą lufkę, jakby zastanawiając się, czy powinien dalej
palić. A później popatrzył na Andrzeja, jego rozmyte spojrzenie,
ładny, prosty nos, wąskie usta... Nie myśląc wiele, usiadł i
zaciągnął się.
Palące
uczucie znów rozgorzało w jego płucach, trawiąc je żywym ogniem.
Zakasłał, spazmami wypuszczając dym. Chyba nigdy nie nauczy się
palić.
– Nie
możesz tak łapczywie – odezwał się Rafał, odbierając od
Teodora lufkę. O dziwo, wcale się nie nabijał z marnych
umiejętności Teodora w pociąganiu z fifki.
–
Włączę może coś, hm? – zapytał Andrzej i nie czekając na
odpowiedź, wstał i podszedł do biurka, na którym leżał laptop
Teodora. Przesunął palcem po touchpadzie, aż ekran wybudził się
z uśpienia. Szybko odnalazł na pulpicie ikonkę Spotifaja, zaczął
coś wpisywać w wyszukiwarce i już po chwili pomieszczenie
wypełniły leniwe akordy muzyki indie.
–
Żadnych Rolling Stonesów, Iron Maiden czy Guns'n'Roses? – Twarz
Rafała spowiły gęste kłęby dymu, kiedy zadał pytanie,
jednocześnie wypuszczając narkotykowy obłok.
– Do
zielska? Lepsze to – wyjaśnił i wrócił pomiędzy Teodora a
Rafała. Oparł się o ścianę, złapał za lufkę, którą
przekazał mu Rafał oraz, w pełni się odprężając, podpalił
zielsko tkwiące w końcówce metalowej fajki.
Z
chwili na chwilę ogarniał ich coraz większy błogi spokój.
Praktycznie ze sobą nie rozmawiali, całkowicie skupili się na
muzyce, która rzeczywiście pasowała do chwili. Umysł Teodora
zrobił się lekki. Patrzył to na rozluźnionego Andrzeja, to na
siedzącego z boku Rafała... jakiegoś takiego cichego, nieswojego.
A może tylko się Teodorowi wydawało? W końcu faza złapała go
naprawdę bardzo mocno, mógł zauważać rzeczy, które w
rzeczywistości nie miały miejsca.
W
pewnym momencie Rafał też na niego popatrzył. Jakby wiedział, że
Teodor mu się przygląda. I patrzyli na siebie zaszklonymi od
palenia oczami, nie mając pojęcia, dokąd ich to zaprowadzi. Jedno
spojrzenie na drugie, drugie na pierwsze. Melodia płynąca w tle,
męski, przyjemny głos śpiewający po angielsku o tysiącach razy. Miał ten sen tysiące razy, tysiące razy był jego.*
Popatrzył
na Andrzeja. Jedno spojrzenie na drugie, drugie na trzecie.
–
Rafał. – Głos Andrzeja rozbrzmiał w pokoju. Odbił się od
ścian. Przebił się przez muzykę. Zagościł w głowie Teodora.
Wypełnił ją. Był mocny, Andrzejowy. Z charakterystyczną chrypą.
Taką, jaką kochał.
Miał
sen, że był jego. Miał ten sen tysiące razy.
–
Jeszcze? – odezwał się Rafał, jakby z opóźnieniem, ale
Teodorowi wydało się, że jego głos wszedł w koneksję z głosem
Andrzeja. Ale głos Rafała ma przecież zupełnie inną barwę, jak
to możliwe, że okrążyły się i zlały w jedno?
– No,
tam coś jeszcze będzie.
Teodor
oparł się o ścianę. Głowa zaczęła mu nieprzyjemnie ciążyć,
jakby z każdym buchem ktoś nawkładał mu do niej ołowiu. Nim
zdążył się zorientować, Rafał podawał mu na nowo zapełnioną
lufkę.
A więc
kolejne kilka rund. Niech będzie. Jest przecież tak przyjemnie.
–
Wiecie co? – zapytał Andrzej i wstał nagle, jakby z nową mocą.
Teodor powiódł za nim opóźnionym wzrokiem. Czerwone oczy Rafała
również popatrzyły na Wrońskiego pytająco. – Głodny jestem.
I
nagle, tak po prostu, Teodor poczuł, że też jest głodny.
–
Idziemy do Maca? – padło pytanie znów od Andrzeja.
– Do
Maca? – powtórzył Teodor, a słowa opuściły jego usta zabawnie
powoli. Poruszał ustami, a dźwięk wydobył się z nich dopiero po
chwili. Parsknął śmiechem. Nagle wydało mu się to niesamowicie
śmieszne... tylko właściwie co śmieszne? Fakt mówienia z
opóźnieniem, czy propozycja pójścia do McDonalda w takim stanie?
– Wyobrażacie sobie? Nas? W Macu? – parsknął, zanosząc się
coraz głośniejszym śmiechem i niemal zwijając się z rozbawienia
na łóżku
Rafał
i Andrzej patrzyli na Teodora w początkowym zdziwieniu. Pierwszy
roześmiał się Andrzej – nie z wizji zawitania do McDonalda w ich
aktualnym stanie, a z Teodora. Później dołączył Rafał, który
nie wiedział właściwie, dlaczego się śmieje. Wszyscy rechotali,
więc nastrój udzielił się i jemu.
–
Dobra. Idziemy – zawyrokował Teodor. – I've had that dream a
thousand times – zanucił, chociaż piosenka dawno już się
zmieniła. Wstał z łóżka, cały zapłakany od śmiechu i zachwiał
się, bo nagle świat zawirował mu przed oczami. Poczuł, jak
przytrzymuje go silna ręka. Podniósł głowę.
Jedno
spojrzenie na drugie, drugie na pierwsze. Rafał wydał mu się nagle
dziwnie blisko. Trzymał go, a wszystko dookoła zamarło. Rafał
ładnie pachniał. I te małe, świńskie oczka, które zawsze tak
odpychały Teodora, nagle wydały się całkiem urocze.
–
Szybko, bo, kurwa, głodny jestem!
***
– To
co, Andrzej, wskakujesz za kasę? – zapytał z rozbawieniem Rafał,
kiedy opatuleni w zimowe kurtki dotarli wreszcie do świętych wrót
McDonalda.
–
Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, zabiję cię – warknął
Andrzej, piorunując Rafała groźnym spojrzeniem. Teodor jednak,
chociaż naprawdę próbował się nie śmiać, parsknął z
rozbawieniem. Wiedział już, że nieśmianie się po zapaleniu to
naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Zresztą, nawet nie próbował
go gryźć, bo i po co? Właśnie dlatego przez całą drogę śmiał
się do rozpuku, ledwo co ustając na nogach. Gdyby nie Andrzej i
Rafał, pewnie padłby gdzieś na chodniku, przymarzł do niego i
został pierwszą ofiarą zabitą przez śmiech.
– Ale
nie zapomnij o czapeczce – dodał Teodor, nie mogąc się
powstrzymać.
– Ty
też chcesz zginąć? – odwarknął Andrzej, kiedy dotarli już do
stolika. Teodor w odpowiedzi tylko zachichotał i popatrzył na
jaskrawe ekrany z ofertami jedzenia. Zbyt jaskrawe. Aż musiał
zmrużyć oczy, mając wrażenie, że zaraz oślepnie.
– Co
bierzecie? – zapytał Rafał, też skupiając się na wybraniu
czegoś, co zaspokoiłoby ogromny, popaleniowy głód.
–
Trzy razy two for you... albo cztery? – zastanowił się Andrzej na
głos.
– A
ja to chyba Big Maka – mruknął Teodor, patrząc na tablice jak na
wybawienie. Naprawdę był bardzo głodny. Dawno już nie czuł aż
takiego ssania w żołądku. – Albo dwa Big Maki.
Rafał
wydął usta, kontemplując ofertę uważnie, jakby od wyboru
jedzenia zależały dalsze losy świata.
–
Weźmy jakieś zestawy.
– A
może po prostu dużo żarcia? – zaproponował Andrzej, siadając
na skórzanej kanapie. – Cokolwiek, byle dużo – skwitował.
– I
byle można było dodać sos słodko-kwaśny. – Teodor pokiwał
głową.
– Do
Big Maca?
– Sos
słodko-kwaśny pasuje do wszystkiego – prychnął z oburzeniem i
dosiadł się do Wrońskiego. Rafał popatrzył na nich zdziwiony,
minęła chwila, nim zrozumiał, że to jemu przypadło złożenie
zamówienia. A, trzeba nadmienić, składanie zamówienia, kiedy
nawet nie wie się, co zamówić, wcale nie było takim prostym
zadaniem w stanie upalenia. Całe jednak szczęście Rafał jakoś
sobie poradził. Teodor i Andrzej ledwo wytrzymali ze śmiechu,
obserwując i podsłuchując zmagania Rzepy i kasjerki we wspólnym
porozumieniu. Ostatecznie jakoś wszystko się udało. Fakt, że
Rafał w rezultacie nie miał zielonego pojęcia, co dokładnie
dostaną, nie był wcale ważny.
Chwilę
musieli poczekać, aż ich jedzenie zostanie wydane. Po odczekaniu
piętnastu minut wiedzieli już, dlaczego. Cztery wielkie, szare
worki kryły za sobą całą masę jedzenia. Drogiego jedzenia, za
które, niestety, Rafał sam musiał zapłacić. Bez słowa zabrali
zamówienie (i tak już wystarczająco narobili sobie wstydu) i
szybko wyszli z restauracji, kierując się do mieszkania Teodora,
gdzie zjedli wszystko. Nie zostawili ani jednej frytki, a dziura w
żołądku tak czy siak pozostawała niezapełniona.
– To
co, palimy dalej? – zaproponował Andrzej, kiedy leżeli na łóżku
Teodora w ciemnościach. Tylko światło płynące z ekranu laptopa
padało niebieskawą poświatą na ich twarze, nie pozostawiając
kompletnego mroku. Współlokator Teodora też już dawno wrócił i
– chociaż naćpanego Teodora wcale to nie interesowało –
naprawdę musiały irytować go podniesione głosy rozmowy, śmiechy
oraz różne inne dźwięki, jakie wydawali. No i nie wolno zapomnieć
o walizce Andrzeja, która wciąż leżała w przedpokoju i o którą
współlokator prawie się nie zabił.
– Nie
za dużo? – zapytał Rafał, jakby w przebłysku trzeźwości.
–
Niee! – odpowiedział zaraz Teodor, chcąc jak najdłużej
podtrzymać ten cudowny stan. – Kolejna runda – powiedział z
szerokim uśmiechem, błyskając dookoła swoim aparatem na zębach.
Rafał aż zapatrzył się na to, dochodząc do wniosku, że Teodor
był naprawdę... uroczy. Aparat, rozmyte spojrzenie i potargane
włosy tworzyły całkiem słodki obraz.
– No
to masz – powiedział Andrzej, podając Teodorowi nabitą lufkę i
przerywając jednocześnie Rafałowi długą kontemplację twarzy
Teodora.
Zadowolony
Kamiński złapał za zapalniczkę i jakby robił to setki razy
(chociaż jeszcze kilka godzin temu nie potrafił nawet poprawnie
trzymać fifki), podpalił zielsko. Słodko-gorzki zapach momentalnie
rozniósł się po pomieszczeniu, a gdy Kamiński odetchnął, tym
razem się nie krztusząc, kłęb dymu wypełnił sypialnię.
–
Musimy tak częściej – zawyrokował Teodor, kładąc się plecami
na łóżko i wbijając spojrzenie w sufit. – Znacznie częściej –
dodał, zamykając oczy. Rafał patrzył na niego. Na wciąż nieco
pyzate policzki, pełne usta, zadarty nos... Jak mógł w gimnazjum
nie zauważyć tego, że za okularami, które wtedy nosił Teodor,
kryła się naprawdę urocza twarz?
Z
zamyślenia wyrwał go Andrzej, podający mu lufkę. Zapalił. Umysł
stał się jeszcze lżejszy i wydawał się tracić na objętości z
każdą kolejną chwilą. Z każdą mijaną sekundą i minutą.
Ułożył się obok Teodora, w poprzek łóżka. Ich nogi zwisały
bezwiednie na podłogę, ale żaden się nie przejął. Andrzej zajął
miejsce koło Rafała i tak leżeli w milczeniu, pozwalając
narkotycznej fazie się pogłębić.
Rzepa
uchylił oczy, przekręcił głowę i popatrzył na profil Teodora.
Nagle, w głupiej, całkowicie przypadkowej myśli, zapragnął go
pocałować. Tak po prostu. Podnieść się na ramieniu, pochylić i
pocałować te wydatne, teraz spierzchnięte usta.
Ani się
obejrzał, a myśli przeobraziły się w rzeczywistość. W jednej
chwili jeszcze leżał, a w drugiej już go całował. Nieumiejętnie,
bo trochę za dużo wypalili, ale uczucie, jakie rozlało się po
Rafale w momencie zetknięcia się jego warg z wargami Teodora było
elektryzujące. I zapewne wszystko spowodowała marihuana, jednak
Rafał nie zamierzał dłużej się nad tym zastanawiać. Chciał po
prostu objąć Teodora, przycisnąć go swoim ciałem i całować.
Tylko tyle.
Kamiński
sapnął, początkowo zaskoczony. Otworzył oczy, patrząc na Rafała
z niezrozumieniem, ale kiedy poczuł język wkradający się do jego
ust, przestał myśleć. W stanie upalenia naprawdę łatwo jest
niemyśleć. Pozwolić chwili zaistnieć. Nie mieć żadnych obaw,
czerpać jedynie przyjemność.
A on
przecież też chciał pocałować Rafała, tylko nie przyznawał się
do tego. Bo wolał Andrzeja. Kurczowo trzymał się swojej dawnej
miłości z gimnazjum, ani myśląc o zwróceniu się w stronę
dawnego prześladowcy. Te i podobne obawy w tamtym momencie jednak
nie miały dla niego znaczenia. Ciało Rafała było takie ciepłe, a
dotyk ręki, która przesunęła się po jego policzku, taki
przyjemny. Odpowiedział na pocałunek ochoczo, zapominając, że tuż
obok był Andrzej. I że na wszystko patrzył. Obserwował, jak Rafał
coraz żarliwiej całował Teodora, a Teodor nie wydawał się
niechętny. Przyglądał się mimice twarzy Kamińskiego i dochodził
do tych samych wniosków, co Rafał chwilę temu.
Teodor
się zmienił. I obaj, niestety, odkryli to dopiero wtedy, kiedy już
zgubił kilogramy, pozbył się trądziku oraz założył aparat na
zęby. Nikt nie dostrzegł tego, gdy Teodor miał wszystko przed
sobą. Chował się za swoimi niemodnymi oprawkami okularów, zajadał
problemy chipsami, patrzył na świat spod o wiele za długiej
grzywki, będącej niczym jego mały filtr na rzeczywistość. Żaden
tego nie zauważył, chociaż Andrzej już wtedy oglądał się za
facetami. Podkochiwał się nawet w koledze z klasy równoległej.
Oglądał gejowskie pornosy i wzdychał do aktorów seriali
młodzieżowych, chociaż – oczywiście – nikomu nie przyznawał
się, że je oglądał. Ale Teodora nie zauważał. Teodora w ogóle
nie brał pod uwagę. I to w tamtym momencie uderzyło w niego niczym
rzucony z wysokości balon napełniony wodą, rozbijający się o
chodnik. Orzeźwiło go na chwilę – o ile w jego stanie upalenia
orzeźwienie było możliwe.
Nikt
Teodora nie traktował poważnie. Brali go za śmiesznego,
zakompleksionego i jąkającego się grubaska.
Rafał
oderwał się od ust Kamińskiego. Tych samych ust, których Kamiński
siedem lat temu starał się zbyt często nie otwierać, zawstydzony
swoim jąkaniem. Ust ładnych, ale niezauważonych.
Andrzej
też już nie myślał. Był zły, głównie na siebie i Rafała, ale
nie myślał logicznie. Pochylił się do Teodora i pocałował go,
tak samo,(x) jak Rafał jeszcze chwilę temu. Oczy Kamińskiego
otworzyły się w zdziwieniu. Przez chwilę jasnoniebieskie
spojrzenie mierzyło się z ciemnoniebieskim. Andrzej czuł, jak
szybko bije serce w piersi Teodora – już nie w pulchnej piersi, a
chudej i kościstej. Chuda pierś znalazła się więc przy jeszcze
chudszej, wąskie usta Andrzeja przy wydatnych Teodora. Język przy
języku. Oddech w oddechu.
Rafał
siedział obok, patrząc na wszystko z niedowierzaniem. Cała
rzeczywistość ograniczyła się nagle tylko do tego łóżka, tylko
do Andrzeja i Teodora. I do zazdrości, która raz po raz przeżerała
Rafała. Nie wytrzymał, odepchnął Andrzeja. Nie chciał, żeby ten
go całował. Posłał mu złowrogie spojrzenie, jakby mógł realnie
mu zagrozić. Andrzej odpowiedział równie niezadowolonym i wtedy
coś przyciągnęło Rafała do siebie. Teodor podniósł się do
siadu i na fali nowych emocji, których nie poddawał żadnemu
przemyśleniu, pocałował Rafała. Nie chciał nic więcej, prócz
pocałunku. Był podniecony, to jasne, ale nie chciał nic więcej.
Tylko język przy języku. Oddech w oddechu.
A
później znów pocałował Andrzeja, jakby sprawdzając, który
całuje lepiej. I nie wiedział, cholera. Nie wiedział, bo narkotyk
zakrzywiał rzeczywistość. Gdy już myślał, że lepiej całować
się nie da, zmieniał partnera i dowiadywał się, że owszem –
można.
Nie
zorientował się, kiedy w trójkę legli na łóżku. Przestał
rozróżniać, które kończyny są kogo. Czyje dłonie właśnie
wsuwają mu się pod koszulkę, czyja noga przygniata jego nogę.
Liczyła się przyjemność.
Aż
nagle ogarnęło go zmęczenie. Mocne, nieznoszące sprzeciwu
zmęczenie. Nie miał pojęcia, jak to wszystko się skończyło. W
którym momencie żar, który wybuchł tak nagle, zaczął dogorywać.
Nie wiedział też, jak zasnęli – jakim cudem zasnęli we
trójkę na tak wąskim łóżku. Ale kiedy odpłynął, wszystko
nagle wydało się po prostu snem. Bo przecież to nie mogło mieć
miejsca, takie sceny pojawiały się jedynie w wyjątkowo
nienormalnych snach.
________________
* Sparafrazowany przeze mnie tekst piosenki Hamilton Leithauser + Rostam - A 1000 Times
Hm. Tak też można. Już współczuję Theo dnia jutrzejszego.
OdpowiedzUsuńWeny!
O tak. Teraz tylko się zastanawiam jak cała sytuacja się rozwinie i kto (czy w ogóle) będzie z Theo. Obaj są ciekawą opcją chociaż nikt by się chyba nie obraził gdyby stworzyli trójkącik. XD Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńDla mnie Teodor zaczyna lubić Rafała a Wroński już jest jego byłą wielką miłością.I wydaje mi się, że dla Teodora niebawem będą równi. Nie mogę się sobie nadziwić, że tak bardzo odpowiada mi ewentualny trójkąt.Może dlatego, że nie ma jakiś poważnych uczuć tylko w większości ładne oczy, umięśnione plecy i ładne usta (obydwóch)
OdpowiedzUsuńZjarany Teodor mnie pokonał XDD
No taki wjazd na chatę.... No a trawka to chyba się źle skończy dla wszystkich. Theo trzymaj się bo chyba będzie jazda bez trzymanki:-)
OdpowiedzUsuńAleż tu wyszedł prawie trójkąt haha xD ach to opowiadanie jest świetne :D uśmiałam się xD
OdpowiedzUsuńUpaleni byli genialni! :D
I obawiam sie że Andrzej może być bardzo trudnym lokatorem.
Choć przyznam że ten rozdział dużo naświetlił.
To teraz zacznie się akcja xD
Pozdrawiam ciepło i życzę wytrwałości do sprzętów elektronicznych :D
I oczywiście w pisaniu pracy lic. xD
Sprzęty elektroniczne i praca licencjacka mnie baardzo nie lubią. :D
Usuńo k***a
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nie spodziewałam się, jestem zaskoczona i zaczynam przekonywać się do tego tekstu, co się właściwie stanęło
OdpowiedzUsuńŁaaa przeczytałam wczoraj rano (tak, mniej więcej 12 to dla mnie rano), ale dopiero teraz stwierdziłam,że powinnam napisać komentarz. Rozdział czytałam z 5 razy, był mega! Jeszcze trochę i zdradzę "Za trzy punkty" :/
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zdziwiłaś tym wstępem, ale potem przeczytałam post na grupie.
Też mnie zaskoczyłaś tym całowaniem! Do boju Rafał! Zamknij Andrzeja w lodówce, a sam zajmij się Teo i wszyscy będą szczęśliwi!
Kurczę jak to ktoś napisał, Andrzej serio wyglądał jakby starał się zeswatać Rafała z Teodorem, a tu proszę sam go pocałował. Miałam cichą nadzieję, że się zmyje, ale cóż nie można mieć wszystkiego :D Poza tym, że jestem całym sercem za Rafałem (jakby tego nie było widać xD) to opis tej sytuacji z pocałunkami był genialny! Szkoda, że nie doszło do czegoś więcej. Mówili, że po trawce nie ma kaca, a byłby, ale moralny :) Biedny Rafał, chyba został mu pusty portfel po tym macu.
A tak troszkę poważniej. Taka prawda, że Andrzej też nie był wobec Teo w porządku, nie zwracał na niego uwagi, dopiero gdy zaczął bardziej o siebie dbać to nagle zaczął widzieć w nim kogoś więcej. Andrzej miał go cały czas przed sobą, czego o Rafale nie można powiedzieć.
#TeamRafał
Dużo weny, nie mogę doczekać się następnego rozdziału :) Uwielbiam twoje opowiadania, mogłabym czytać je bez przerwy<3
Haha, ja tam bym się cieszyła jakbyś zdradziła ZTP. :D ZTP to dla mnie przeszłość, sentymentalna, ale jednak przeszłość. Wciąż próbuję pobić to opowiadanie innymi, chociaż jest ciężko. :P
UsuńNo tak,teraz z Andrzejem będą kłopoty,założę się.Dziękuję bardzo za rozdział i czekam na następny,wspaniale się to rozwija
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że Andrzej to jeszcze tam namiesza i wcale tak słodko nie będzie....:)
OdpowiedzUsuńa tak na marginesie: porzuciłaś Gówniarza?
Jasne, że nie porzuciłam. :) Po prostu odkładam publikowanie kolejnego rozdziału.
UsuńOh, uwielbiam cię za ten rozdział. Ja również nie pogardziłabym trójkątem, aczkolwiek chyba wolałabym widzieć Teo z Rafałem. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. Kocham te opowiadanie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny droga autorko :)
Biedny Rafał :D <3 aż zaczęłam lubić go bardziej. :D
OdpowiedzUsuńPalenie trawy – boskie <3 i te dwuznaczne tekściki :D <3 i oni serio poszli do Maca? <3 szacun. :D Za czasów młodości też robiło się różne rzeczy, ale nigdy nie chciało mi sie po tym żreć, choć wiem, że większość tak ma. Spadek poziomu cukru, te sprawy :D
Szalenie podobały mi się opisy palenia, były takie narkotyczne i kosmiczne. <3
Prawdę mówiąc, czekałam, aż zaczną coś robić, nie mogło być inaczej, to jakby taka naturalna kolej rzeczy, zwłaszcza po trawce. Zachwyciła mnie „odwaga” Teodora i zazdrość Andrzeja i Rafała <3 no to się doigrali :D dobrze, że zasnęli (alleluja!), bo chyba mogłoby się skończyć albo bardzo dobrze, albo bardzo zle :D
Oj, niektórzy potrafią zeżreć takie tony jedzenia, że to aż przerażające :D. Cieszę się, że opisy palenia Ci się podobały <3. Starałam się jak najlepiej dopasować narrację.
UsuńDziękuję za komentarz <3
Bardzo mi się podoba, w którym kierunku to wszystko podążyło. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak było dalej. Teo nie musiałby chociaż wybierać. :DDD
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa czy Andrzej i Rafał mieli pomiędzy sobą jakąś... głębszą relacje czy tylko kumple, hm.
Czytałam ten rozdział dwa razy, pewnie przeczytam i trzeci, bo tak mi się podobał. Przyznam szczerze, że wolałabym, żeby teraz ponownie pojawił się rozdział McDonalda, a nie Gówniarza, ale to nie koncert życzeń, więc zostało mi czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział. :P
Sama nie wiem co będzie w następnej notce. Bardzo możliwe, że McDonald, bo Gówniarz... sami zobaczycie, jak już opublikuję. ;) Ale wcale mi się do tego nie spieszy.
UsuńOstrzeżenie na początku niepotrzebne, bo ja tu nic pozytywnego nie wyczytałam a propos zażywania Marianny, wręcz odwrotnie. Moim yaoistycznym (to dobre słowo, zaraz wytłumaczę) nosem od początku czułam, że tak będzie, znaczy ten jakby "trójkąt". To opowiadanie jest tak słodko naiwne, bąbelkowe i w ogóle, że śmiało mogłoby posłużyć za scenariusz do mangi yaoi. Na początku myślałam sobie, że jestem na to za stara, ale teraz przyznaję, że mnie wciągnęło na maksa. Ugrany chwyt "kogo wybierze" zawsze działa, a gdy dodatkowo jest w tak pięknej oprawie literackiej, to co poradzić :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
* Ach, ograny chwyt miało być :)
UsuńTaak, zgadzam się, że to opowiadanie jest słodko naiwne, ale chyba właśnie dlatego tak dobrze mi się je pisze. ;) Nie jest wymagające, można się odprężyć i po statystykach widzę, że nie tylko mi się dobrze pisze, ale i Wam czyta. :D A więc dwie strony zadowolone.
UsuńHehe widzę że specjalnie "wrażliwych" osób wśród czytelników to chyba nie ma 😆 Upaleni chłopcy byli bardzo zabawni i jacy odważni co poniektórzy 😉 Trójkąt byłby całkiem miły, ale jakoś nie wydaje mi się że to wyjdzie skoro nawet zjarany Rafał jest zazdrosny a Andrzej... on chyba jeszcze nie dorósł do jakiegokolwiek związku. Ciekawe jak Teo się zachowa jak mu faza minie? Super rozdział :) Dziękuję i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJak ja mogłam przegapić ten rozdział?! Pytam jak?! O pani oszalalam. Ja się wielu rzeczy spodziewałam ale, że ta impreza tak się potoczy? No nigdy. Biorę się za 10! Mega!
OdpowiedzUsuńJejku ale niespodzianke zrobilas!! ;)) cudowny rozdzial i tez wspolczuje Teo to bedzie dopiero dylemat. ^^
OdpowiedzUsuń